Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Po roku strasznych błędów. Czy wytrwamy.. boję się.

Anonymous - 2013-09-11, 21:54

ponury napisał/a:
ad krawędż nadziei
napiszę ci z własnego doświadczenia że terapia za bardzo nie dociera do nas mężczyzn!!!
jeden weekend na rekolekcjach małżeńskich znaczył dla mnie więcej niż pół roku jeżdżenia na wspólną terapię do psychologa.
polecam ci www.spotkaniamalzenskie.pl


Ponury
Jak od razu założysz ze nie dociera to na pewno nie dotrze.
Terapia i rekolekcje to dwie różne sprawy.
Na rekolekcjach słuchasz, a na terapii głównie mówisz i czasem słuchasz.
To jakbyś porównywał leczenie lekami i modlenie się o zdrowie (jedno drugiego nie wyklucza, tak nawiasem)

Anonymous - 2013-09-11, 22:09

ad Grzegorz
nie teoretyzuję tak jak ty.nie masz pojęcia o rekolekcjach małżeńskich!!! piszę na podstawie własnych doświadczeń

Anonymous - 2013-09-11, 22:34

iskro nadziei,
wzniosłe to wszystko o czym piszesz, życzę jak najlepiej,

ALE weź pod uwagę parę kwesti proszę,

pierwsza rzecz jaka jest istotna przy ratowaniu małżeństwa to widzieć rzeczy takimi jakimi są a nie takimi jakimi chciałoby się widzieć, to podstawa.

Mąż pojawił się w domu, z zamiarem naprawy waszego małżeństwa nie sam od siebie lecz po odkryciu przez Ciebie jego podwójnego życia, które trwało mimo że od jakiegoś czasu wkładałaś sporo starań w naprawę waszych relacji.
Tu należy skupić się na motywacji zdradzającego do powrotu do rodziny.

Dodam jeszcze, że nie sprawdza się niestety w rzeczywistym świecie układ, w którym po zdradzie stara się głównie zdradzony i zdradzony kocha podwójnie - za siebie i za zdradzającego.
Taki układ ma b. krótki czas tzw. "połowicznego rozpadu" a wiara w to, że moc naszej wielkiej miłości może wypełnić miłością takąż samą, tą drugą/niewierną połowę jest budowaniem złudzenia, którego korzenie mają podłoże w naszych głebokich potrzebach.

Następna sprawa.
Seks zaraz po powrocie zdradzającego- to rodzaj podświadomej konkurencji z kochanką.
Świadczy o panice zdradzonego.

Anonymous - 2013-09-12, 00:02

ponury napisał/a:
ad Grzegorz
nie teoretyzuję tak jak ty.nie masz pojęcia o rekolekcjach małżeńskich!!! piszę na podstawie własnych doświadczeń


Za to mam pojęcie o terapii u psychologa i irytuje mnie gdy na forum
odradza się ludziom chodzenie do pscyhologa, gdy tego potrzebują.
Czy taka osoba odradzająca wizytę u psychologa zdaje sobie sprawę, że
są osoby którym te wizyty być może ratują życie.
Lepiej sie zastanowić i mieć trochę odpowiedzialności za słowa.
Co to za pisanie, że "taka terapia nie dociera do mężczyzn"?
Do Ciebie Ponury co najwyżej nie dociera

Anonymous - 2013-09-12, 13:23

kenya napisał/a:


Dodam jeszcze, że nie sprawdza się niestety w rzeczywistym świecie układ, w którym po zdradzie stara się głównie zdradzony i zdradzony kocha podwójnie - za siebie i za zdradzającego.


A jak "sprawdza" sie uklad drugiej skrajnosci, kiedy to zdradzony nie czuje milosci, nie kocha nawet za siebie, nie stara sie ?
Od roku jestem w takim stanie i nic sie nie zmienia, siedze w swoim bunkrze oblozona bolem, oziebloscia, zalem, gniewem. Mur ktory wokol siebie wybudowalam jest tak solidny i pancerny ze on nie ma szans na dzis sie przez niego przebic do mnie.
Jednoczesnie nie moge powiedziec ze jest mi obojetny, bo nie jest.

Zaraz po tym jak sie dowiedzialam o zdradzie mialam podobna postawe, moze nie az tak skrajna jak Twoja krawedz nadziei, bo ja nie kochalam za dwoje, ale jednak okazywalam uczucia, bo wtedy je jeszcze czulam. Trwalo to moze 2-3 miesiace po czym zaczelo sie zmieniac. Moze tak wlasnie zaczelam przechodzic przez zalobe po stracie, kiedy dotarlo do mnie w calej okazalosci co on zrobil...
Do mojego meza rowniez z czasem, powoli docieral ogrom zniszczen ktorych dokonal w naszym malzenstwie. Stad tez sie brala zmiana jego zachowania. Nie byl taki jakbym tego oczekiwala, zyczyla sobie po tym co mi zrobil. Odczytywalam to jako jego watpliwosci, brak uczuc i tego typu rzeczy.
Po czasie okazalo sie ze to jego reakcja na sytuacje, ktora go przerosla.
Dowiedzialam sie od niego ze ta zdrada zniszczyl takze siebie jako czlowieka, ze nie da sie ot tak przejsc w normalny tryb kiedy sumienie zabija, kiedy widzi sie przeogromny bol w oczach najblizszej osoby i ma sie swiadomosc ze jest sie jego sprawca.
I powstal paradoks: w momecie kiedy powinien, kiedy chcial okazywac milosc, jednoczesnie nie potrafil.
Krawedz nadziei, moze tak byc i u Ciebie, ale moze tez byc tak jak pisala kenya.
Moze byc roznie. Zdystansuj sie troche i obserwuj. Zrob mu troche miejsca aby mogl Cie zdobywac na nowo. Nie przyspieszaj i nie staraj sie szybko i za wszelka cene wrocic do tzw. normalnosci. Najpierw zobacz z czym on do Ciebie wrocil.

Anonymous - 2013-09-12, 14:09

kenya napisał/a:
iskro nadziei,
Mąż pojawił się w domu, z zamiarem naprawy waszego małżeństwa nie sam od siebie lecz po odkryciu przez Ciebie jego podwójnego życia, które trwało mimo że od jakiegoś czasu wkładałaś sporo starań w naprawę waszych relacji.
Tu należy skupić się na motywacji zdradzającego do powrotu do rodziny.
.

Ściśle rzecz biorąc chronologia mi przedstawiona była taka:
- pogrzebanie naszego małżeństwa i plany nowego życia z nową kobietą
- mój zwrot i moje wyciągnięcie ręki i moja akcja reanimacyjna (podjęta w nieświadomości) -> wtedy jego sumienie się przebudziło
- trzy tygodnie później podjął decyzję że wraca i przeprowadził rozmowę kończącą romans
- dzień przed jego powrotem ja odkryłam bloga kochanki i ogrom zdrady
To, że decyzja zapadła w nim zanim ja się dowiedziałam i rozpętałam wśród rodziny i znajomych ogromną burzę, jest dla niego samego czymś, co chyba pozwala mu na zachowanie resztki szacunku do siebie samego. Że nie zrobił tego przymuszony groźbą wyprowadzki, wymeldowania, itp. Że decyzję podjął wcześniej, sam.

kenya napisał/a:
Dodam jeszcze, że nie sprawdza się niestety w rzeczywistym świecie układ, w którym po zdradzie stara się głównie zdradzony i zdradzony kocha podwójnie - za siebie i za zdradzającego.

Możliwe. Ale nie umiem nad tym zapanować, wymaganie abym panowała nad tym wydaje mi się w mojej sytuacji, że to jak piórko na grzbiecie wielbłąda, ja już tego nie dam rady unieść. Może terapeuta to wychwyci i pomoże mi tym pokierować...

kenya napisał/a:
Następna sprawa.
Seks zaraz po powrocie zdradzającego- to rodzaj podświadomej konkurencji z kochanką.
Świadczy o panice zdradzonego.

Ba! I to jeszcze jak. Fatalna świadomość, że gdzieś tam z tyłu głowy cały czas chcę konkurować. To jest jak jakiś atawizm. A przejawia się także w innych aspektach. Jest u nas ogromnie z tym wszystkim splątany problem pasji-zawodu. Ja z tej pasji wyszłam dwa lata temu, i ONA weszła na moje miejsce. Trochę od tego się wszystko zaczęło. Była dla mojego męża tym, czym byłam dla niego ja 10 lat temu. "Ona była tobą".
I teraz ja postanowiłam, że wracam do tej pasji... nie wiem - dla siebie, czy dla nas.
Ale wracam, i w tym akurat wiem, że jestem lepsza i mogę z powrotem zająć należne mi miejsce i udowodnić sobie i jemu jak bardzo się pomylił biorąc ją za mnie..
Coś w tym rodzaju. Niewątpliwie terapeuta będzie miał z nami sporo pracy.

Co do terapii vs rekolekcji.
Mąz nie był gotowy ani na jedno ani na drugie gdy wracał. Klasycznie sądził, że problem został zamknięty. A przecież on się dopiero rozpoczął...
Stopniowo dotarła do niego konieczność terapii, a nawet po kilku dniach zaciął się i powiedział że dopóki nie pogadamy z "kimś z zewnątrz, fachowcem" to on na razie zawiesza rozmowy. I faktycznie wznowił je dopiero po spotkaniu z terapeutą.

Co do rekolekcji sprawa jest trudniejsza. Jest daleko od pojednania z Bogiem. Chyba dalej niż ja. I jeśli by teraz poszedł na rekolekcje, to bez wewnętrznego przekonania. Ja chcę by to przekonanie też w nim się narodziło i umocniło. Możliwe że najpierw na rekolekcję pojadę sama. W każdym razie on nie jest na to gotowy. Mam nadzieję, że będzie, ale pewności miec nie mogę.


Dzięki nunana za Twoją opowieść. Uświadomiła mi, że tak naprawdę to co czujemy i robimy to wciąż jest tak świeże, tak niepewne, część z tego to mogą być ruchome piaski, to się może zupełnie zmienić za pół roku..

Anonymous - 2013-09-12, 14:10

nunana napisał/a:
Zdystansuj sie troche i obserwuj. Zrob mu troche miejsca aby mogl Cie zdobywac na nowo. Nie przyspieszaj i nie staraj sie szybko i za wszelka cene wrocic do tzw. normalnosci. Najpierw zobacz z czym on do Ciebie wrocil.


Droga Krawędzi ;-)

Podpisałabym się pod słowami Nunany. Jak rozumiem, Twoja chęć na zbliżenia, bliskość z mężem, czułość i bliskie kontakty są niewymuszone, niewykalkulowane i szczere. Może to i dobrze, ale we mnie rodzi się nieśmiałe pytanie: czy aby ten rodzaj bliskości ciał jest właściwy, kiedy duchowo trochę się rozłazi. Właściwy, a nawet zapytałabym, czy zdrowy. Nie jestem psychologiem rzecz jasna, piszę to, co gdzieś podświadomie mi się ułożyło, kiedy czytałam Twoją historię i czytam na bieżąco. Bo jeśli miłość rzeczywiście bezinteresowna do męża podpowiada Ci takie zachowania, to skąd te wątpliwości i pytania, skąd obawy, że mąż daleko myślami, że nie odpowiada tym samym itd. Pod znakiem zapytania staje więc bezinteresowność, a właśnie jakieś oczekiwanie na odzew. Kenya pisała o konkurencji z kochanką, dokładnie też tak to odebrałam.

Ja nie wpuściłam męża do ogrodu, ale nie dlatego, żeby mu coś pokazać, czy udowodnić, czy ukarać. Po prosto nie chciałam i nie mogłam go mieć jeszcze w tym ogrodzie, nie byłam gotowa. Myślę, że mojemu mężowi dzięki temu łatwiej było wybaczyć sobie i zacząć od nowa, zadośćuczyniać, kiedy zostało przed nim postawione zadanie, kiedy nie było za prosto. Musiał się postarać, a mężczyźni tego pragną: zadań, wyzwań. Czy nie jest tak? Trochę więc rozumiem konfuzję Twojego męża, który w zasadzie wydaje się być jeszcze bardziej pogubiony (zakładając, że jego chęć naprawy jest szczera i nie stoi za tym jakiś zakamuflowany dalszy ciąg ciemnych spraw). Pogubiony, bo zrobił świństwo i nie ma kary, nie ma konsekwencji. No nie ma. I nie ma szans na to, by te konsekwencje były, bo żona jest wręcz ideałem. Myślę, że to jest coś na zasadzie otrzymania czegoś niezasłużonego. Odrzucić nie można, bo jest to cenne, ale cieszyć się z tego też nie ma jak, bo nie zasłużyło się na to. I jest niesmak, kac moralny, zawstydzenie i ucieczka od tego tematu. Tak więc stąd mogą wychodzić te niespójności u Twojego męża.

Piszesz, że lgniesz do męża. Pięknie napisane. Jeśli jednak wiemy, że mąż jest/był krzywdzicielem, to lgnięcie już jest zastanawiające. Naturalny ludzki odruch jest taki: dystans od krzywdziciela, rezerwa, obawa, poczucie żalu, poczucie obcości osoby krzywdzącej. I to na każdej płaszczyźnie przecież, czy to w pracy, czy w rodzinie dalszej, bliższej, czy na płaszczyźnie rodzicielskiej. Wdrukowany schemat zachowania każe nam może czasem przywdziać krzywy uśmiech na twarz, ale w sercu mieć dystans. U Ciebie tego dystansu nie ma...pytanie: czemu. Trochę to tak, jakbyś męża stawiała wyżej niż siebie, a trzeba postawić go na równi ze sobą. Według mnie.

Co sądzisz o tym?

Pozdrawiam Cię serdecznie. :->

[ Dodano: 2013-09-12, 14:23 ]
W międzyczasie dopisałaś:

krawędź nadziei napisał/a:
Co do rekolekcji sprawa jest trudniejsza. Jest daleko od pojednania z Bogiem. Chyba dalej niż ja. I jeśli by teraz poszedł na rekolekcje, to bez wewnętrznego przekonania. Ja chcę by to przekonanie też w nim się narodziło i umocniło. Możliwe że najpierw na rekolekcję pojadę sama. W każdym razie on nie jest na to gotowy. Mam nadzieję, że będzie, ale pewności miec nie mogę.



Wiesz, kiedy męża romans jeszcze kwitł, prosiłam Boga o pogodę ducha i siłę na wytrzymanie tego bólu, cierpienia, smutku. Zabierał ode mnie bardzo szybko te niepotrzebne bagaże. Doprowadził od stanu: byle mąż tylko chciał wrócić do postawy: chwileczkę, to, że będzie chciał wrócić, nie oznacza, że będzie dobrze. było źle, popsuło się, bo:

i tu była odpowiedź moja

Bo daleko byliśmy od Boga, jako małżeństwo. Nie było wspólnych modlitw, wspólnego chodzenia na msze, nie było zaangażowania, a jedynie rytuały.

Kiedy dowiedziałam się, że mąż mieszka gdzieś u ludzi, nie jest z nią, oczywiście czułam jakiś dziwny impuls, że coś się zaczyna dziać. Przygotowywałam się na taką ewentualność, że mógł odejść od kochanki, ale wcale nie do mnie, nie do rodziny. Mógł zrezygnować ze mnie niezależnie od tego, z kim akurat jest lub nie jest. Wtedy zrozumiałam, że samo zakończenie romansu nic nie daje. Romanś - śromans. Mógł być jeden, mogłobyć kilka, co z tego? Mąż otrzymał komunikat, że oczekuję czegoś więcej, niż wierności, bo to żaden wyczyn. Ja byłam i jestem wierna i co - gdzie nagrody, oklaski, wyróżnienia? :-P Powiedziałam mu, że chcę męża opokę, drzewo. Męża mądrego i dobrego, budującego na skale (Bogu). I to mąż przyjął, zwłaszcza, że miał szczęście otrzymać wsparcie od osoby duchownej.

No ale to my. Zdaję sobie sprawę, że różnie wygląda kwestia zaangażowania w wiarę innych ludzi.

Módl się o to, by Twój mąż dostrzegł Łaskę, jeśli go spotka. Ja się o to modliłam swego czasu i jak zwykle, Bóg nie zawiódł.

Anonymous - 2013-09-12, 17:12

krawędź nadziei napisał/a:
Możliwe że najpierw na rekolekcję pojadę sama.


dobry pomysł

Anonymous - 2013-09-14, 21:56

Swallow,
.
Cytat:
czy aby ten rodzaj bliskości ciał jest właściwy, kiedy duchowo trochę się rozłazi. Właściwy, a nawet zapytałabym, czy zdrowy

Nie wiem. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Wiem, że rozum jest przeciwko, ciało za. A serce - samo nie wie, i rzuca się na łeb na szyję, aby zaraz się przerażone własnym działaniem zatrzymać.
Czy w ogóle ta wspólnota dusz wróci? Chyba tylko z pomocą Boga, bo po ludzku to niemożliwe.
W każdym razie odwlekanie momentu "pełnego powrotu" w sensie fizycznym uspokaja mnie. Więc na razie odwlekam, czekam.

Cytat:
" Musiał się postarać, a mężczyźni tego pragną: zadań, wyzwań. Czy nie jest tak? Trochę więc rozumiem konfuzję Twojego męża, który w zasadzie wydaje się być jeszcze bardziej pogubiony (zakładając, że jego chęć naprawy jest szczera i nie stoi za tym jakiś zakamuflowany dalszy ciąg ciemnych spraw). Pogubiony, bo zrobił świństwo i nie ma kary, nie ma konsekwencji. "

Doskonale rozumiem o co Ci chodzi.
Mnie się wydaje, że jego wyzwaniem które mu stawiam jest: tak zakończ zawodową relację z ex-kochanką, abym ja w to uwierzyła - twoja sprawa jak to zrobisz.
I oczywiście nie wytrzymuję, i podpowiadam mu drogi rozwiązania.
Nie wiem dlaczego. Pewnie z niewiary że sam sobie z tym poradzi. To dość smutne, że mu w tym pomagam. Ale nie umiem - boję się że sam nie podoła. Nie dlatego, że nie chce (bo chce, widzę to), ale dlatego że nie rozumie. Nie rozumie jaka to dla mnie jest trauma. Klaruję mu to, klarowała mu to terapeutka ("To jakby Pan został dotkliwie i niespodziewanie pobity na ulicy którą pan dobrze zna. Jakby pan przeżył wypadek samochodowy i musiał chwilę po tym prowadzić auto. To są mechanizmy nie do ominięcia i nie do przyspieszenia, pana żona ma ogromną traumę"). Mówię mu i pokazuję to samo. Aby rozegrał to tak, bym ja po prostu dała radę to przejść. I mam wrażenie, że on nie tyle rozumie w sensie wczuwania się, tylko jakby pojmuje w sensie wyuczenia się. Że on tego nigdy nie zrozumie do końca, ale może uszanuje gdy pojmie zakres i mechanizm.

Więc dla mnie sprawdzianem jest:
- przejście ze mną terapii i wspólne rozwikłanie tego, co nas wprowadziło w przepaść
- takie rozegranie spraw zawodowych aby mnie utwierdzać a nie zadręczać wątpliwościami. A to u nas zajmie ok. 3 mcy.
- czyny nie słowa


Cytat:
Jeśli jednak wiemy, że mąż jest/był krzywdzicielem, to lgnięcie już jest zastanawiające. Naturalny ludzki odruch jest taki: dystans od krzywdziciela, rezerwa, obawa, poczucie żalu, poczucie obcości osoby krzywdzącej."


Chyba to jest jednak wyparcie. Ja tak chcę o tym zapomnieć. To tak boli.
To jak cierpieć fizycznie i mieć pod ręką na stoliku ketotifen. Nie uleczy, tylko przygasi na chwilę ból. I ręka sama sięga po tabletkę....
Tak samo mój umysł wypiera, wypiera, tak jest łatwiej.
Ale to wróci.
Dlatego terapia. Żeby to wykopać, przeżuć, wyrzygać i wreszcie zamknąć.
Tak mi się wydaje, ale też mogę się mylić.
Co do rekolekcji, to po prostu jeszcze nie wiem jak mają działać bo nie byłam. Ale mam już namiary i daty, zbieram się.

Na razie mamy mnóstwo wspólnej pracy i decyzji do podjęcia na teraz. Bo zjednoczył nas wspólny wróg - ex-kochanka. Jest osobą bez zasad, wyrachowaną i ma niesamowity tupet.
Na wspólnym spotkaniu omawiającym finansowe warunki rozstania zawodowego była bezczelna.
Prosto w oczy wywaliła że obecne ograniczone kontakty z mężem są absurdalne, ona nie akceptuje prób ograniczenia i zmniejszenia zakresu ich współpracy (co jest oczywistym warunkiem odbudowy naszego małżeństwa) bo przecież mają nadal współpracować jak dawniej. A jak nie, to szantaż finansowy i to otwarty. A niestety nie można jej wywalić z dnia na dzień.

Chyba nawet łatwiej gdy ona się tak zachowuje - po prostu podle.
Choć co jest bardziej podłego niż wjechanie w osłabioną rodzinę bo facet przystojniak i można spróbować z jego menedżerki stać się jego partnerką życiową? Kto by patrzył na małe dzieci... (Nie żebym wybielała męża, o nie, zachował się jak degenerat moralny i tego nigdy nie pojmę, ale trzeba przyznać wybrał dość specyficzną osobę - i konsekwencje poniesie bolesne, bo ona mu naprawdę zaszkodzi.. i nam jako rodzinie niestety też.. Ale trudno, już powiedziałam że wolę stracić te cholerne pieniądze a zachować rodzinę)

Oddaję to wszystko Bogu, to dość poplątane. Ale wierzę i wiem że Bóg tu działa...

Anonymous - 2013-09-16, 13:14

krawędź nadziei napisał/a:
Oddaję to wszystko Bogu, to dość poplątane. Ale wierzę i wiem że Bóg tu działa...

I tego się trzymaj. Odkąd zaczęłam zawierzać Bogu moje małżeństwo, powtarzać w modlitwach "Jezu ufam Tobie, Ty się tym zajmij" - On naprawdę się zajął, nie zostawił mnie samej z tym wszystkim...

Anonymous - 2013-09-16, 16:43

ja_tez
dzięki. Masz rację. Trzeba koniecznie ustawić Boga na pierwszym miejscu - trwale, a nie tylko na moment rozpaczy, chwilę przerażenia..

Byłam wczoraj u nas w parafii i oprosiłam o modlitwę wstawienniczą za nas, w naszej obecności. Nawet udało mi się podczas tej prośby nie rozpłakać, chociaż w zakrystii byli akurat wszyscy księża i trochę ich przeraziłam swoim stanem. Ale nieistotne - teraz muszę poprosić męża aby przemyślał pójście tam ze mną razem. Mam nadzieję, że coś to da. Taki pierwszy maleńki kroczek, a może nie tak maleńki? Przecież ta modlitwa ma moc.

No i słucham co jakiś czas "Modlitwy o wschodzie słońca". A także śpiewam dzieciom na dobranoc.
http://www.youtube.com/watch?v=-_uZ4S7YAzs
I patrzę ile tej pogardy i nienawiści we mnie jeszcze jest. Czasem nie ma ich wcale.
Ale pewnie niemożliwe jest ich wyrugowanie z serca bez Eucharystii.

[ Dodano: 2013-10-18, 12:02 ]
Walczymy dalej, choć momentami idzie to opornie.
Ja walczę jak lwica dalej, słabo mi idzie odpuszczanie.
Chociaż staram się odsuwać w kluczowych momentach i czekać na jego ruch.

On działa opieszale i bez przekonania. Nie umie się znaleźć w sytuacji gdy nie może mnie pokochać tak jak kochał przedtem. Często się oddala gdzieś w swoje światy. Szarpie się.

Jutro kluczowa rozmowa z ex kochanką - na której mąż ma wreszcie nie unikać konfrontacji i rozstać się z nią ostatecznie, tzn. zakomunikować jasno i jednoznacznie, że nie jest już jego menedżerką i on już nie chce aby sprzedawała jego produkt (a ta laska zamiast się wycofać i zająć czymś normalnym, to uparcie sprzedaje z wszystkich sił jego produkt, organizując nową kampanię bez uzgodnień...i teraz jemu będzie jeszcze trudniej się od niej wyzwolić, o co być może jej chodzi, chociaż sama ma już nowego mężczyznę zdaje się)
Bardzo się boję tej rozmowy. Mąż wciąż uważa, że poniesie straszne koszty finansowe tego rozstania (co nie jest prawdą, tylko efektem jego zmanipulowania..). To był bardzo wygodny układ, tylko że przeżarty gangreną zdrady.
Teraz oboje bardzo chętnie by do niego wrócili, jak gdyby nic się nie stało. Na to nie mogę pozwolić.

Wiem, że jeśli on wybierze podsunięty mu pod nos wygodny układ z ex, a nie rodzinę, to będzie koniec dwumiesięcznych prób. Bo tego się nie da pogodzić.
Ale nie wierzę by mógł być tak słaby.
Jest osłabiony ale aż tak?
Na razie ustnie zdeklarował się że da radę.

Jeśli rozmowa pójdzie ok, i przejdziemy przez ten próg, to będziemy kleić wszystko dalej. I czekać aż coś się wyjaśni w świecie męskich emocji.
Jeśli nie, to nie zostanie spełniony mój podstawowy warunek powrotu - na który sam się przecież zgodził. I będę wtedy musiała poprosić go o ... sama nie wiem o co. O wycofanie się, wyprowadzenie się od nas na jakiś czas.. Ech czarne myśli...

Na razie na 30 października na jego 39 urodziny planuję zamówić plakietkę mosiężną wymiaru karty kredytowej, aby miał ją np. w dokumentach (jeśli zechce oczywiście).
Z trzema datami:
*nasz ślub
*dzień urodzin córki
*dzień urodzin syna
i słowa "pamiętaj, tylko to jest ważne - od żony dla męża na 39 urodziny"
albo jakieś inne, dumam właśnie.
I różaniec.

Mam nadzieję, że będę mu to mogła wręczyć jako mężowi walczącemu o rodzinę.
A nie jako temu, kto odpuścił tę walkę.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group