Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Po roku strasznych błędów. Czy wytrwamy.. boję się.

Anonymous - 2013-09-08, 22:34

:-D :-D :-D pozdrawiam
Anonymous - 2013-09-11, 08:27

Niezupełnie sobie radzę. Raczej co parę godzin mam totalną huśtawkę.
Byliśmy na 1 spotkaniu wspólnej terapii i wygląda że może ona nam pomóc.

Na razie dowiedziałam się strasznej ale prawdziwej rzeczy:
Mój mąż mi sam powiedział, że nie chce aby była między nami teraz jakaś nieszczerość i będzie mi wszystko mówił, nawet jeśli to jest bolesne.
I powiedział mi, że nie czuje do mnie nic poza miłością do mnie jako do matki jego dzieci. Uwielbia mnie jako matkę jego dzieci. I podobam mu się fizycznie. I koniec więcej nic.
Tam gdzie była jego ogromna miłość, jest pustka. To się stało rok temu, jeszcze zanim wszedł w związek z kochanką.
Ja go wtedy odrzucałam, okazywałam mu brak miłości, byłam rozżalona i moge usprawiedliwiać się kilkoma racjonalnymi powodami. Naprawdę. Ale nie chodzi o usprawiedliwianie.
On przestał mnie kochać w taki sposób jak kiedyś. I ma tam pustkę. I tak już zostało, mimo jego powrotu do mnie...
Ból który mi to sprawiło, jest chyba największy ze wszystkich.

A ja go kocham.
W lipcu gdy pojechałam do niego (tam gdzie pracował z tą dziewczyną i jak się później okazało, także oczywiście zdradzał i był z nią szczęśliwy na każdej płaszczyźnie życia, planując wspólne nowe życie z nią) - otóż gdy tam pojechałam, oddałam mu swoje serce i swoją odratowaną miłość do niego.
I wyraźnie czułam, że coś jest nie tak. Odpowiadał, rozmawiał, przytulał, kochaliśmy się. I nie tak.
Łudziłam się, ale teraz widzę, że to się nie zmieniło.

Po jego powrocie ja go dalej kocham. Zabiegam, jestem nawet za czuła, za bardzo nalegam, pytam, przytulam się, jestem obok ciągle i ciągle. On nie jest chłodny, ale ... inny. Daleki.
Mówi, że docenia moją miłośc, że widzi ją. Ale to nie zmienia faktu, że w nim nic nie ma.

Nadzieja chyba tylko w Bogu.

Boję się, że i ja nie podołam, i on nie podoła. Zycie z osobą, której się nie kocha. Jak budować na takich zgliszczach???????????????

Anonymous - 2013-09-11, 08:31

krawędź nadziei, poszukaj tu na forum, poczytaj, posłuchaj czym jest miłości. O tym, że miłość to nie uczucie, to postawa... Dla mnie to było wielkim zdziwieniem i odkryciem.
Anonymous - 2013-09-11, 10:42

ja_tez napisał/a:
miłość to nie uczucie, to postawa


Bóg Ci zapłać za te słowa.
Idę szukać.

Anonymous - 2013-09-11, 10:55

krawędź nadziei napisał/a:

I powiedział mi, że nie czuje do mnie nic poza miłością do mnie jako do matki jego dzieci. Uwielbia mnie jako matkę jego dzieci. I podobam mu się fizycznie. I koniec więcej nic.
.....
On przestał mnie kochać w taki sposób jak kiedyś. I ma tam pustkę.

Co dla niego jest miłościa ?
Motylki w brzuchu ? Pożądanie ?
Milośc wiele ma obliczy.
Czy lubi spędzać z Tobą czas, Twój dotyk, coś zrobić dla Ciebie, coś otrzymać od Ciebie.

Byc może, kiedy popełniając błąd zdrady, zamiast walczenia o małżeństwo i nawiązał relację z inną kobietą (świeżą, wciąż odkrywaną, bez przeszłości z ranami relacje), odsunął się od Ciebie emocjonalnie, wmówił sobie obojetność lub nienawiść do Ciebie.
Teraz czeka go praca naprawienia tych szkód które wyrządził sobie ( i Tobie, dzieciom) zdradzając.
Niech nie zatrzyma się nad samym stwierdzeniem problemu, ale również określi sposób jak go pokonać.
Na początek - czym dla niego jest ta miłość ?
radosnym tarzaniem się w łóżku, motylkami w brzuchu, dreszczykiem emocji, biciem serca ??
To dla nastolatków.
Czym jest prawdziwa miłość dojrzałych ludzi ?
Jakie rodzi odczucia ?
On Cię kocha, ale myli pojęcia.
Jak pisała ja_też : miłośc to nie tylko uczucie to również postawa.
Postawa wobec drugiego człowieka. Również rodzi emocje.

jeszcze jedna refleksja, tacy już jesteśmy ze cenimy sobie to co przychodzi z pewnym trudem, o co musimy zabiegać, starać się. Czy Twoj mąż musi o Ciebie zabiegać ? czy też nie dając z siebie nic otrzymuje wszystko ?

Anonymous - 2013-09-11, 11:37

GregAN napisał/a:
jeszcze jedna refleksja, tacy już jesteśmy ze cenimy sobie to co przychodzi z pewnym trudem, o co musimy zabiegać, starać się. Czy Twoj mąż musi o Ciebie zabiegać ? czy też nie dając z siebie nic otrzymuje wszystko ?

I to trzeba właśnie rozważyć, zwłaszcza że:
krawędź nadziei napisał/a:
Zabiegam, jestem nawet za czuła, za bardzo nalegam, pytam, przytulam się, jestem obok ciągle i ciągle.


W moim przypadku, w najcięższych momentach kryzysu, pomogła postawa jak wyżej. Jestem o tym przekonana.
To było wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew moim zwyczajom, jakbym była zupełnię inną osobą. Ale ja tak mocno CZUŁAM co mam robić... i robiłam to. Przekonana, że tak trzeba. Zastanawiałam się tylko, skąd mi się to bierze... bo wtedy nie rozumiałam.
Nawet dzisiaj, z perspektywy czasu, podziwiam swoją postawę - mimo otrzymywanych zranień i krzywd - właśnie taką, a nie inną. Uważam, że to była łaska i moc, którą wtedy otrzymałam, która dała mi siłę by wytrwać. By kochać...

Niczego nie sugeruję, chciałam tylko zaznaczyć, że każda sytuacja jest inna, każda relacja inna, inni ludzie. Jest to delikatna kwestia, do indywidualnej oceny.
Bo jednak najczęściej pomaga odsunięcie się trochę, zajęcie się sobą i swoimi sprawami, wprowadzenie pewnej dozy tajemnicy.

Anonymous - 2013-09-11, 13:41

ja_tez proszę uściślij. Zrozumiałam, że w Twoim przypadku w najcięższych momentach pomogło właśnie że dałaś radę znaleźć w sobie oznaki miłości, że dawałaś ciepło i życzliwość, i zainteresowanie, nie oczekując nic w zamian?

Czy też chodziło Ci o to, że zastosowałaś technikę "stanowczej miłości" i oddaliłaś się?

Ja zdaję sobie sprawę, że wskutek moich działań nastąpiło dziwne odwrócenie.
To nie zdradzający i powracający wiarołomny mąż zabiega o uczucie i życzliwość skrzywdzonej żony.
Jest odwrotnie..

Średnio mogę to ogarnąć.

Anonymous - 2013-09-11, 14:35

Chodzi o to pierwsze, tak jak zrozumiałaś. Ale to wszystko było "w trakcie", natomiast gdy mąż oprzytomniał i zaczął zdawać sobie sprawę z całej sytuacji - moja postawa zaczęła przypominać bardziej "stanowczą miłość". Zaczęłam też czuć już zmęczenie, byłam wyczerpana i były momenty, że zaczynałam wątpić w sens tego wszystkiego.

Mój mąż nie odszedł, nigdy nie miał zamiaru jak mówi. Ja mu już wcześniej powiedziałam, że jeśli zechce odejść, nie będę go zatrzymywać. Nie dowierzał, dopytywał o to kilkakrotnie, ale wiedział, że mówię poważnie. I że jeśli coś postanowię, nie będzie odwrotu. Nie chcial rezygnować z małżeństwa (może nie chciał, a może jeszcze nie zabrnął za daleko, tego nie wiem).
W międzyczasie miałam oczywiście chwile wściekłości, załamania, bólu wydającego się nie do zniesienia i miałam pomysły wyrzucenia męża z domu, jednak zdarzały się różne sytuacje i "przypadki" (które przypadkami nie były) powodujące, że małżeństwo przetrwało. Widocznie Bóg tego właśnie chciał.
Powtarzam jednak, że moja sytuacja może jest nietypowa i nie twierdzę, że to co u mnie zadziałało, u innych pomoże także. Ja nie kierowałam się rozumem, czy jakąś strategią, tylko nieodpartą siłą z wewnątrz, której po prostu się poddałam. Trudno to określić słowami, a rozumem ciężko ogarnąć. Dlatego to nie mogło być nic innego jak tylko ŁASKA.

P.S. Rozłączyło mi internet i zniknął cały mój wpis, pomyślałam że jeśli się nie odzyska, nie będę pisać drugi raz...
Odzyskał się :->

Anonymous - 2013-09-11, 15:56

ja_tez napisał/a:

krawędź nadziei napisał/a:
Zabiegam, jestem nawet za czuła, za bardzo nalegam, pytam, przytulam się, jestem obok ciągle i ciągle.

- a co to znaczy za czuła???

krawędź nadziei napisał/a:
To nie zdradzający i powracający wiarołomny mąż zabiega o uczucie i życzliwość skrzywdzonej żony.
Jest odwrotnie..
- czy to?jeżeli tak to może być niepokojące,mozna by pomyslec ,że tobie tylko zależało a mąz,czy daje oznaki swoją postawą ,że chce ,że jest zadowolony,czy widzi swój bład i chce go naprawić? :?:
Anonymous - 2013-09-11, 17:14

krawędź nadziei napisał/a:

Czy też chodziło Ci o to, że zastosowałaś technikę "stanowczej miłości" i oddaliłaś się?

Ja zdaję sobie sprawę, że wskutek moich działań nastąpiło dziwne odwrócenie.
To nie zdradzający i powracający wiarołomny mąż zabiega o uczucie i życzliwość skrzywdzonej żony.
Jest odwrotnie..


Każdy chciałby, aby była jedna recepta na kryzys.
Najlepiej tak jak u Swallow.
Stanowcza miłość, pogubiony, ale kochający mąż, który z całych sił stara się
wynagrodzić i naprawić.
Do stanowczej miłości trzeba jednak gotowości na sytuację, że "stanowczość" może "równać się" rozstanie.

Anonymous - 2013-09-11, 17:18

Cytat:
Do stanowczej miłości trzeba jednak gotowości na sytuację, że "stanowczość" może "równać się" rozstanie.
tak własnie to jest to ryzyko :lol: ale mimo to uważam ,że warto bo zawsze sytuacje powinny byc jasne.nie należy gnębic powracającego wracając do przeszłości - to po prostu zabójstwo ale wskazana jest w miare mozliwości normalnośc???? ;-) ;-)
Anonymous - 2013-09-11, 17:46

grzegorz_ napisał/a:

Do stanowczej miłości trzeba jednak gotowości na sytuację, że "stanowczość" może "równać się" rozstanie.

Tak właśnie.
I ja miałam tę gotowość gdy w dniu przewidywanego powrotu (nie wiedziałam czy "wraca do domu" oznaczało nasz dom, czy ten drugi, jego nowy dom...). Więc wtedy ją miałam, gdy wystawiałam z wściekłością jego rzeczy za furtkę, gdy pakowałam je w worki (mrucząc pod nosem "a proszę, poduszkę też zapakuję a co, przecież pod główkami musi być miękko.. "itp)

Wtedy miałam gotowość i scenariusz: co robię z pracą, z dziećmi, z domem, wynajmem nowego miejsca itp. Była adrenalina i gotowość do walki.

Na rzeczach zostawiłam list z szansą. I pojechałam do znajomych, nie spuszczając oka z telefonu. Zadzwonił.. przeczytał list. Błagał o spotkanie. Zgodziłam się.

I jak wrócił to wszystko stopniało i znikło jak zły sen. I już gotowości nie mam. Już buduję przyszłość z nim, już nie chcę nigdy myśleć jak wynając dom i gdzie się przeprowadzić, już nie chcę nigdy otwierać szuflady z napisem: "dzielna samotna matka z dwójką dzieci radzi sobie mimo opuszczenia przez męża". Nie chcę tego już....

Ale nie wiem czy nie żałuję jakiegoś pośpiechu.
Zamiast tak jak Swallow (Swallow, podziwiam Was) dać mu jeszcze odczuć dystans, to ja pierwszej nocy wpuściłam go do ogrodu. No a jak spał na tarasie, no to już drugą noc spał na podłodze w salonie. Drugiej nocy przyszłam do niego przytulić się pod kocem.... Tak było. I uznałam że to bez sensu dalej trzymać go na jakiś pół-dystans, jakieś niewiadomo co. I wpuściłam go do łóżka (choć bez zbliżeń w pełnym sensie).

Ja po prostu lgnę do niego.
Tak samo mocno jak w dniu powrotu.

Natomiast on ma różne fazy. Pierwsze dni były trudne ale czułe, była potrzeba bliskości też z jego strony. Przytuleni trwaliśmy a ja łkałam.
Potem mieliśmy trudny wyjazd związany z byłą kochanką i widzeniem się z nią (strasznie strasznie splątane sprawy zawodowe) i bardzo trudne rozmowy, które znów postawiły nas na ostrzu noża.
I odtąd on złapał jakiś dystans. Jakby zobaczył, że emocje i euforia z dnia powrotu opadły. Jakby zobaczył skalę trudności.

Stara się. Jest cały dla nas. Jest otwarty na terapię. Otwarty na trudne bolesne rozmowy. Przy okazji jest wściekły, wciąż wściekły, chyba na siebie.
I mówi, mi że życia mu nie starczy by zadośćuczynić.
I wydaje mi się, że gdy mu tłumaczę jak krowie na rowie moje uczucia (albo gdy robi to terapeutka) to dociera do niego ogrom zła które zrobił. Że nie będzie się tego wypierał.
To też doceniam, bo ilu jest facetów którzy w tym momencie trzasnęli by drzwiami i odmawiali rozmowy. Wiem że tacy są.

Ale to ja bardziej okazuję tę codzienną stęsknioną miłość. On jakby mniej...
Chociaż każdego dnia jest inaczej. Dziś np. sprawił że poczułam się lepiej. Był uważniejszy, dostrzegał we mnie różne rzeczy, sam inicjował coś przyjemnego..

Ja sądzę, że on może być spustoszony. I przerażony. Bo sądził, że rozstał sie i PYK! Koniec, sprawa zamknięta i jedziemy do przodu. A tu dopiero początek, i wiele bólu przed nami.

Boję się oczywiście, że jestem za miękka, że za szybko coś chcę. Ale czuję że to płynie z środka mnie.

Męczyłam się z tym, że we mnie jest miłość, a w nim jest jej mniej, lub nie ma wcale. Przerażało mnie to. Ale znalazłam pociechę w świadomości że Bóg obdarzył mnie czymś wspaniałym - miłością która przetrwała taki syf, taki cios, takie kłamstwa. NIe można mieć pretensji o tak bezcenny dar. A może Bóg da, że moja miłość użyźni te pustkowia w jego sercu..

Anonymous - 2013-09-11, 19:09

To wspaniale, że Ty pałasz miłością, a Twój mąż również się stara. U mnie jest dużo gorzej. Mój mąż jest z tych, co walną drzwiami i nie będą rozmawiac, albo wykrzyczą stki przekleństw. Z tych, co niewiele się starają... I nie chcą nic zmieniac, bo tak im łatwiej.
Chciałabym cofnąć czas...

Anonymous - 2013-09-11, 20:38

ad krawędż nadziei
napiszę ci z własnego doświadczenia że terapia za bardzo nie dociera do nas mężczyzn!!!
jeden weekend na rekolekcjach małżeńskich znaczył dla mnie więcej niż pół roku jeżdżenia na wspólną terapię do psychologa.
polecam ci www.spotkaniamalzenskie.pl


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group