Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Nic już nie czuję...

Anonymous - 2013-09-06, 05:59

Swallow napisał/a:
Andzik napisał/a:
Ja potrzebuje choc troche spokoju bo juz nie daje rady. Powoli to staje sie moim priorytetem zastepujac miejsca ratowania tej rodziny.


A pewna jesteś, że te dwie sprawy - Twój spokój i ratowanie rodziny nie mają ze sobą nic wspólnego? ;) Żeby kogoś/coś ratować, samemu trzeba być silnym, stabilnym. Inaczej ani sobie się nie pomoże, ani nikogo innego nie uratuje. Myślę, że właśnie odkryłaś jedną z dróg ratowania tej rodziny - najpierw ratowanie siebie: spokój, dystans, opanowanie, rozsądek, stanowcza miłość. Potem bywa o wiele łatwiej stawiać czoła przeciwnościom.
Pozdrawiam. :)
Znowu racja swallow ;-) . Zle sie wyrazilam. Ze do ratowanie spokoj niezbedny. Tyle ze ja coraz czesciej dochodze do przekonnia, ze ja tego spokoju wewnatrz siebie nie jestem w stanie uyskac pozostjac pod jednym dachem.... ;-(.
I nie, nie teraz odkrylam to powiazanie, juz jakos chwile temu. Tylko ze wtedy zaczem na serio mysles o rozstaniu. Chocby na czas jakis.

[ Dodano: 2013-09-06, 06:05 ]
Awe,

Problem polega na tym, ze moj maz gdy prychodzi juz do tego wyniesc sie nie chce. A mnie grozi, ze dzieci nie da. Co mam zrobic? Jednoczenie atmosfery nie zmienia na lepsza....
Tez myslalam zawsze, ze jestesmy ludzmi na jakims tam poziomie...

Anonymous - 2013-09-06, 07:15

Swallow napisał/a:
........Myślę, że właśnie odkryłaś jedną z dróg ratowania tej rodziny - najpierw ratowanie siebie: spokój, dystans, opanowanie, rozsądek, stanowcza miłość. Potem bywa o wiele łatwiej stawiać czoła przeciwnościom.
Pozdrawiam. :)

A ile przeciwności odkrywam w sobie :) To dopiero mnie rozkłada na łopatki, jak niecierpliwie czekam na coś, co wg mnie sie powinno stać, a się nie dzieje.... i przestępuję z nogi na nogę... i rośnie frustracja... i napięcie..... i złość....
Aż wreszcie oklapnę zniechęcony.... bo po co ja sie denerwuję? I tak nie mam na to wpływu :(
Cieszę się, że coraz rzadziej się angażuję w takie "oczekiwania napięte", chociaż jeszcze często się podrywam do wyobrażania sobie co się stanie, albo co sie powinno stać.... między innymi zwłaszcza kto co powinien zrobić, żeby było dobrze...wg mnie ;)
Odzywa się we mnie ten dumny, zadziorny i wszechwiedzący gość z kuflem w ręku.

Anonymous - 2013-09-06, 21:49

Problem polega na tym, ze moj maz gdy prychodzi juz do tego wyniesc sie nie chce.
myslalam zawsze, ze jestesmy ludzmi na jakims tam poziomie...

Mój sam nie wyszedł, ja mu pomoglam, znowu podjęłam za niego decyzję-już byłam u kresu wyczerpania, za długo to trwało, ta róznica, że moje dzieci są dorosłe i same wybieraly , wręcz prosily mnie, mamo, zrób coś!
I.........też myślałam że jesteśmy ludźmi na poziomie, że mozna porozmawiać , poprosić o pomoc ,ale nie z moim mężem ; on mialby prosić kogoś o pomoc? on wybiera prostsze rozwiazania. Kupuje nowe zabawki , nie naprawia starych.
Dzis w rocznicę naszego ślubu napisał mi jedno zdanie, że 33 lata temu było inaczej? ciekawe spostrzeżenie,chyba odkryl Ameryke, prawda?

[ Dodano: 2013-09-06, 22:10 ]
najpierw ratowanie siebie: spokój, dystans, opanowanie, rozsądek, stanowcza miłość. Potem bywa o wiele łatwiej stawiać czoła przeciwnościom.

Ile potrzeba na to czasu? chyba każdy ma inaczej. Wczoraj wrócilam do książki którą mam od co najmniej 2 lat 'Milość wymaga stanowczości" i wiecie, tyle wiedziałam juz wcześnej i nic nie potrafiłam zrobić, ani wyegzekwować od mojego męża; byłam dla niego nic nie znaczącym meblem, wogóle sie za mną nie liczył - to strasznie boli gdy człowiek kocha...
Za swoją naiwną miłośc strasznie drogo płacę.

Anonymous - 2013-09-07, 00:21

Awe,

Moj maz mnie wciaz kocha. Tak mysle. I mysle, ze sie nie myle tylko, ze troche taka.... chora ta milosc ostatnio. Mysle tez, ze to ja go naklonilam i do poprzedniej terapii i do leczenia w ogole tye, ze.... jednoczesnie tez jetem ty czynnikiem, ktory powoduje rozne jego wybuchy. Nawet jak milcze ;-(.
Poza tym... co dalej. Lekarz byl, terapia malzenska byla. Wymagalam i bylam konsekwentna. Tylko co teraz. Jak mam byc dalej konsekwentna. Powiedzialam, ze jesli nie zacznie panowac nad soba cce zeby sie wyprowadzil. Ale on nie chce. I grozi, gra dziecmi. Co mam teraz zrobic. Wyniesc sie z dwojka malych dzieci? Juz pomijam, ze sie odgraza ze nie pozwoli? Spakowac mu walize gdy bedzie w pracy.... no przeciez to jego dom. Mam takie prawo? Spakowac siebie i dzieci gdy on w pracy?

Anonymous - 2013-09-07, 00:32
Temat postu: I co teraz?
Znowu ja. Znow bez sil ;-(.

Pytanie do Was jak w temacie. Terapia wspolna juz byla, lekrz byl (bo byl potrzebny). Maz nie chce sie wyprowadzic. A zaprzestac.. swoich wybuchow juz chyba nie umie. Powiedzialam, ze jesli tak bedzie chce zeby sie wyprowadzil. Sa maloletnie dzieci. Co dalej. Grozi, ze nam tez nie da sie wyprowadzic. Pat. Co teraz? Zyc tak dalej juz sie nie da. Za chwil pare ja bede potrzebowala jakichs prochow. Cud, ze dotychczas bez zadnych daje rade. Co dalej...

[ Dodano: 2013-09-07, 00:51 ]
Moze dopisze, ze chodzi o agresje, przemoc psychiczna, proby mieszania maloletnich dzieci i tez duza niechec do Kosciola.

Anonymous - 2013-09-07, 06:47

Andzik, szewcu bez butów ;-) skleiłam Twoje dwa wątki, ponieważ dużo łatwiej jest odnosić się do Twojej historii, kiedy wszystko jest w jednym miejscu :-)

Pamiętasz, pisałam wyżej: "1. powinna być to decyzja dobrze przemyślana i przemodlona, nawet czasowa separacja to sytuacja skrajna. 2. decyzja taka powinna brać pod uwagę skutki skrajnie negatywne (powinnaś mieć już przygotowane rozwiązanie w razie W). 3. powinnaś mieć na uwadze, że mąż się potencjalną wyprowadzką "nie przestraszy", Ty wtedy powinnaś być gotowa na konsekwentne wprowadzanie jej w życie. "

Z tego co piszesz, nie do końca się przygotowałaś jednak? Nie wzięłaś pod uwagę, że mąż powie "nie, ty mnie spakuj"... i co wtedy Ty masz zrobić. Jeśli przeprowadzasz rozmowę o wyprowadzce, to MUSISZ mieć opracowane wszystkie scenariusze, i plan co wtedy zrobisz - i to przeprowadzić. Czyli konsekwencja, prawda? Sam wyżej piszesz, że masz problem z nią teraz. Że wcześniej stosowałaś, a teraz coś nie tak? Podstawa na teraz - wzmocnij siebie, bez tego nic nie zrobisz. Choćbyś miała 150 tysięcy doskonałych rad od nas - nic z nimi nie zrobisz, dopóki nie będziesz miała siły do konsekwentnego ich zastosowania.
Pozdrawiam :-)

Anonymous - 2013-09-10, 02:01

Moje zycie to bagno. W kolko to samo. Maz na spokojnie godzi sie na wyrwadzke, a jak przyhodzi co do czego, odwoluje i usiluje mieszac dzieci. Dzis zaczelam wykrecac tel na policje , wysmial ale uspokoil sie. A mnie opanowal jakis taki spokoj. W calej rozmowie i w ogole.

Ja sie moge zajac samorozwojem itp ale obawiam sie ze chwilowo to najpilniejsza kwestia jest zaltwienie tego odseparowania. Lub/i sklonienie meza do zauwazenia swojej winy i zajecia sie tym. A jesli to nie da rady w tej chwili to tej separcji. Ja nie moge z nim dluzej pod jednym dachem mieszkac. On mi odbiera caly moj spokoj.

Anonymous - 2013-09-10, 07:08

Andzik, dopóki nie masz siły na konsekwentne działanie (w dowolnym kierunku), dopóty będziesz się kręcić w kółko. Samorozwój nie jest dla samo-rozwoju, tylko po to, aby Tobie i ludziom wokół Ciebie żyło się lepiej.
Anonymous - 2013-09-10, 07:16

Andzik napisał/a:
ale obawiam sie ze chwilowo to najpilniejsza kwestia jest zaltwienie tego odseparowania.


Jeśli to ma Tobie pomóc - jak najbardziej.

Andzik napisał/a:
Lub/i sklonienie meza do zauwazenia swojej winy i zajecia sie tym.


A to już nie. Taki cel sobie od razu skreśl z listy, bo to jest manipulacja. I nieważne, że w dobrej wierze. Osiąganie określonego zachowania innych poprzez jakieś konkretne działanie, to właśnie trochę takie "oszukiwanie" tego efektu.

Tak samo, jak alkoholik, hazardzista, seksoholik, zdradzacz, tak i przemocowiec - muszą sami chcieć coś zrobić ze swoim życiem. Bez względu na to, czy żona jest z nim w mieszkaniu, czy nie. Owszem, taka wyprowadzka, zwłaszcza z dziećmi - jak mówi doświadczenie - często jest takim "obuchem w łeb", dnem, które osiąga osoba zagubiona. Ale to jest efekt uboczny. Jeśli robić coś dla tego efektu, to nie bardzo.

W sytuacji przemocowej - masz dbać o siebie i dzieci, by nie narażać się (ani dzieci) na przemoc, jakąkolwiek, także psychiczną. Jeśli nie da się inaczej - to czasami separacja jest nawet wskazana. Ale powtarzam - tylko pod warunkiem, jeśli celem jest osiągnięcie spokoju i ochronę przed przemocą. Jeśli zaś robisz coś tylko po to, by mąż przejrzał, zrozumiał, poszedł na terapię - to możesz się gorzko pomylić w swoich obliczeniach, ładując się w jakąś nieciekawą sytuację, np. finansową. Wszystko trzeba brać pod uwagę - ale patrząc na dwie kwestie: 1. jestem krzywdzona, 2. muszę się ratować ( i dzieci). Koniec i kropka. Punkt trzeci - że mąż pójdzie na terapię, może, ale nie musi wystąpić i tego nie bierz pod uwagę przy podejmowaniu decyzji, które przewracają Ci życie do góry nogami.

A sama wiem po sobie, że czasami trzeba to życie wywrócić do góry nogami - a raczej przywrócić mu odpowiednią pozycję - bo jak się okazuje, to nasze dotychczasowe życie właśnie stoi do góry nogami.

W każdym razie - wytrwałości. I Pogody Ducha, pozdrawiam. :)

Anonymous - 2013-09-12, 02:34

Prosze o modlitwe bo zle u mnie ;-(. Nawet nie mam siły dziś pisac.....
Anonymous - 2013-09-12, 07:29

Andzik napisał/a:
Ja nie moge z nim dluzej pod jednym dachem mieszkac. On mi odbiera caly moj spokoj.

Jeszcze rok temu uważałem, że żona burzy mój spokój... w pracy nad sobą.... A jak zostałem sam, to mi było łyso i nie wiedziałem co ze soba robic w pustym domu. Dobrze, że miałem sie czym zająć, chociaż parę miesięcy dołów było... w samotności.
Andzik napisał/a:
Mysle tez, ze to ja go naklonilam i do poprzedniej terapii i do leczenia w ogole tye, ze.... jednoczesnie tez jetem ty czynnikiem, ktory powoduje rozne jego wybuchy. Nawet jak milcze ;-(.
Poza tym... co dalej. Lekarz byl, terapia malzenska byla. Wymagalam i bylam konsekwentna. Tylko co teraz. Jak mam byc dalej konsekwentna.

Tak jakoś mi sie skojarzyło.... W okresie jak "pokazywałem" żonie, że potrafie nie pić alkoholu i byłem kłębkiem nerwów już, pewnego dnia powiedziała mi że ma tego dość i że musi odpocząć. Wzięła i pojechała wypocząć gdzieś... i zostawiła mi dzieci.... No i musiałem sie nimi zająć. Robiłem to jak umiałem.

Anonymous - 2013-09-12, 22:22

Dzieki za odpowiedz. Ja nadal nie mam sily pisac. Chyba sie calkiem wyczerpalam ;-(. I nie widze Juz sensu . Jak komus sie chce prosze o modlitwe ....
Anonymous - 2013-09-13, 01:00

Moją porywczość udaje mi się powstrzymać (choć oczywiście nie zawsze ale staram się starać zawsze:) poprzez uświadomienie sobie że takie zachowanie (nerwowe i gwałtowne) jest po prostu niemęskie. Że twardy facet jest spokojny i opanowany a nie wybucha i wścieka się z byle powodu... Powiedz to może mężowi, że to kobieta jest rozwrzeszczana a facet to taki John Wayne, które najgorsze przeciwności losu kwituje krótko: yeah...
Anonymous - 2013-09-13, 10:18

Andzik
Witam Cię serdecznie
Czy w tych stanach wybuchu męża są przeklenstwa?


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group