Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - Smutek. Ważne cierpienie

Anonymous - 2013-08-22, 10:10
Temat postu: Smutek. Ważne cierpienie
Smutek. Ważne cierpienie

Życie ludzkie naznaczone jest wieloma stratami. Straty przeżywamy doznając uczucia smutku. Często bronimy się przed tym uczuciem. Stosujemy rożne obronne strategie, które pozostawiają nierozwiązany smutek przeradzający się w przygnębienie a nawet w depresję. Przyjęty i przeżyty do końca smutek może poprowadzić nas na głębszy poziom naszego osobowego rozwoju, tak abyśmy mogli odnaleźć samych siebie. Spotkanie z Bogiem przemieniającym nasz smutek w radość staje się progiem do życia w radość, której nikt nie jest w stanie nam odebrać.

Zgoda na uczucie smutku

Do repertuaru ludzkich doznań należy smutek. Gdy się pojawi, różnie na niego reagujemy. Czasem niepokojem. Czujemy się zagrożeni. Podejrzewamy siebie o zaburzenia nastroju, boimy się depresji. Z łatwością sięgamy po środki zmieniające nasz nastrój takie jak: alkohol, odpowiednie towarzystwo, doświadczenia seksualne a nawet narkotyki. Rynkowa rozrywka ma nam zapewnić właśnie „rozerwanie” aktualnego stanu psychicznego i duchowego, a co w praktyce oznacza wytłumienie smutku na drodze spiętrzania uczuć. Temu służą populistyczne hasła i praktyki typu: no rozerwij się!, więcej czadu, mocy, dźwięku i decybeli! Ta siłowa próba zmiany nastroju, wymuszenia radości, ekstazy, najczęściej kończy się jeszcze głębszym smutkiem często skrywanym przed samym sobą. We własnym smutku można się jednak utopić. To innym sposób reakcji na to uczucie. Na drodze negatywnego myślenia o doznawanym smutku, użalania się nad sobą, biadolenia, narzekania, eskalujemy to uczucie. Nierzadko sięgamy po środki zmieniające nasz nastrój, nawet po leki antydepresyjne, które z wielką hojnością przepisuje wielu psychiatrów. Bywa i tak, że z powodu smutku czujemy się winni. Nierzadko człowiek przygnębiony szukający porady u księdza słyszy z jego ust oskarżenia typu: jesteś smutny, bo się nie modlisz, za mało dajesz siebie w swojej pracy i służbie. Przecież chrześcijanin powinien promieniować radością i weselem. Jeśli u ciebie jest inaczej, to coś z tobą nie tak!. Taka porada jeszcze głębiej nasyca poczuciem winy i smutku człowieka szukającego pomocy. Nie wolno nam zapomnieć, że uczucie smutku należy do podstawowego repertuaru ludzkich uczuć. Występuje ono u ludzi zdrowych, a w większym natężeniu w nerwicach a także w zaburzeniach depresyjnych. Nikt nie jest wyłączony z kręgu ludzi, dla których smutek jest uczuciem nieznanym. Także Jezus stając się prawdziwym człowiekiem podobnym do nas we wszystkim, co ludzkie doznawał smutku. „Smutna jest moja dusza aż do śmierci (Mt.26, 38)” – Wyznał Chrystus przed swoją męką. Przed swoimi uczniami nie krył prawdy, mówił im bezpośrednio, wprost „doznacie smutku (J. 16,22)”. Uczucie smutku ma swój sens. To uczucie, w określonej sytuacji egzystencjalnej niesie nam jakieś ważne przesłanie, które trzeba umieć usłyszeć, odczytać, pójść za nim, by uzyskać większą wolność i przekroczyć kolejny próg w osobistym rozwoju.

Dopuścić uczucie smutku

Wśród uczestników rekolekcji ignacjańskich są i tacy, którzy instrukcje Świętego Ignacego nakazującą by w czasie pierwszego tygodnia ćwiczeń rekolektanci nie uśmiechali się wzajemnie do siebie, traktują jako coś sztucznego, tłumiącego uczucie radości, a nawet jako wręcz prowokacje. Także niektóre teksty Świętego Benedykta mówiące o powadze ducha interpretowane są przez wielu chrześcijan w podobny sposób. Dlaczego takie instrukcje mówiące o zachowaniu powagi budzą u wielu osób opór? Przed czym one się bronią? Czasem bronią się ze strachu. Lękają się oni, że ich smutek wypłynie jak oliwa na powierzchnię wody, a wtedy będą musiały skonfrontować się z sobą samymi. Spotykam nierzadko osoby duchowne, które latami żyją w chronicznym przygnębieniu, płaczą nocami w snach bądź przed ekranem telewizora. Jednak uczucie smutku nie przedarło się jeszcze do ich świadomości. Być może, że nie dali sobie prawa do przeżycia własnego smutku, boją się spojrzeć mu w twarz. Jednak to uczucie wzbiera jak wzburzona fala za falochronem wzbiera i wylewa się w momentach, gdy tracimy świadomą kontrolę nad sobą samym. Wiele osób lęka się własnego smutku, walczy z nim, buduje zapory. Ale, z kim tak naprawdę walczą? Czego się lękają? Czyż nie samych siebie? Przecież uczucie smutku to część nas samych. Dobrze czasem poprosić kogoś, na kim możemy się oprzeć np. przyjaciela, terapeutę, kierownika duchowego, by doznając wsparcia dopuścić do siebie i przyjąć uczucie smutku. Prawdą jest, że każdy z tym doświadczeniem musi się spotkać sam na sam, ale jeśli czujemy się bardzo zagrożeni wsparcie osób, którym ufamy, może pomóc nam skonfrontować się z uczuciem smutku. Nie chodzi tu tylko o doświadczenie oczyszczającej mocy katarsis, ale o zrozumienie i przerośnięcie aktualnie przeżywanego stanu w kierunku osobowego rozwoju. Są osoby, które korzystając z wielu terapii zatrzymują swój rozwój na funkcji, jaką spełnia katarsis. Potrzebują od czasu do czasu się wypłakać, odreagować, ale nie idą głębiej w osobowym rozwoju. Nie pozwalają się uczuciu smutku poprowadzić na taki obszar swojej osobowości, której jeszcze nie znają.

Sens uczucia smutku

Każde uczucie, które doznajemy ma swój sens, który trzeba odczytać. Uczucie smutku pojawia się jako reakcja emocjonalna na doznaną stratę. Obraz smutku często kojarzy się nam z pogrzebem, żałobą, stratą osoby dla nas ważniej. Słowo „strata” można użyć jako kategorię antropologiczną opisującą naszą ludzką egzystencje. „Niekiedy wydaje się nam, że życie jest tylko serią kolejnych strat – stwierdza Henri J.M. Nouwen. Z chwilą urodzin utraciliśmy bezpieczne łono matki. Kiedy poszliśmy do szkoły, utraciliśmy bezpieczeństwo życia rodzinnego. Kiedy po raz pierwszy poszliśmy do pracy, utraciliśmy beztroską młodość, a gdy ożeniliśmy się lub, gdy zostaliśmy wyświęceni na kapłanów utraciliśmy radość płynącą ze stojących przed nami wielu możliwości. Kiedy wreszcie postarzeliśmy się, utraciliśmy nasz dobry wygląd, naszych starych przyjaciół albo sławę. Kiedy staliśmy się słabi albo chorzy, to utraciliśmy naszą fizyczną niezależność, a z chwilą śmierci utracimy po prostu wszystko! I owe straty są częścią naszego zwyczajnego życia!”. Oprócz egzystencjalnych strat nosimy w sobie także straty wynikające z naszych życiowych zranień. Odczuwamy straty z powodu niedostatecznej miłości, której nie otrzymaliśmy u zarania naszego życia, bądź we wczesnym dzieciństwie. Jakże trudno jest nam skonfrontować się w prawdzie z doznanym zaniedbaniem emocjonalnym, przemocą fizyczną i słowną. Lękamy się procesu oczyszczenia naszej emocjonalnej pamięci. Płacimy jednak wielką cenę nosząc w sobie nierozwiązane konflikty, emocjonalne zapętlenia owocujące w naszym życiu chronicznym przygnębieniem, smutkiem, który usiłujemy głęboko pogrzebać w naszej pamięci. Uczucie smutku informuje nas także o zaburzeniach w obszarze życia psychicznego. Tłumienie energii seksualnej, energii gniewu, a więc życia wprowadza nas na ścieżkę neurotycznej walki z sobą samym.

Ta wewnętrzna wojna prowadzi do deficytu energii, chronicznego zmęczenia, poczucia słabości, smutku. Także poczucie wewnętrznej pustki emocjonalnej, brak własnej tożsamości, sensu istnienia sprowadza na człowieka smutek. Można mieć poczucie przygnębienia, wewnętrznej żałoby z powodu tego, że nie jesteśmy sobą, tym, kim stworzył nas Bóg w naszej jedności i niepowtarzalności. S. Kierkegaard nazywa taki stan naszego ducha chorobą na śmierć. Człowiek zostaje zamknięty w wewnętrznej celi, w której szamocze się z sobą samym, gdy nosi w sobie z jednej strony pragnienia nie bycia sobą, czyli bycia jakimś innym niż się jest, a z drugiej strony czuje niemożność pozbycia się siebie. „Największym niebezpieczeństwem – pisze Kierkegaard – jest stracić samego siebie, ale może to ujść niepostrzeżenie. Żadna inna strata nie przychodzi tak niepostrzeżenie – każda inna strata ręka, noga, pięć dukatów, żona - to, co innego.

Czasem z ust osób duchownych słyszę smutne wyznanie: „oto ja opuściłem wszystko i poszedłem za Chrystusem i zgubiłem siebie”. A przecież Chrystus obiecał nam życie w obfitości (por. Mt 19, 27-29). Jakże, zatem to życie i siebie samego odnaleźć? Jakże często w naszym egzystencjalnym doświadczeniu okazuje się, że najdalej jest nam do samych siebie. Trzeba często wiele wysiłku i czasu, aby odnaleźć siebie. Straty nie omijają nas także w życiu duchowym. Henri J.M. Nouwen pisze, że najtrudniej jest nam przyznać się do strat duchowych. „Tak długo byliśmy przekonani, że jesteśmy ludźmi sukcesu, że podobamy się innym, że jesteśmy kochani głęboką miłością. Marzyliśmy o życiu pełnym służby i poświęcenia dla innych. Pragnęliśmy stać się ludźmi przebaczającymi, troszczącymi się o innych i zawsze pełnymi życzliwości. Myślimy o sobie, że wnosimy ducha pojednania i pokój. Tym czasem – sami nie wiemy, kiedy to się stało – utraciliśmy nasze marzenia. Staliśmy się drażliwymi, lękliwymi ludźmi trzymającymi się kurczowo kilku rzeczy, jakie udało nam się zebrać, dzielącymi się z innymi codziennymi skandalami z życia politycznego, społecznego czy kościelnego. To jest owa utrata ducha”. Każdy z nas musi indywidualnie wsłuchać się w swoje uczucie smutku i odczytać, jaki sens ma to uczucie w naszej konkretnej sytuacji egzystencjalnej. Trzeba mieć odwagę, aby zobaczyć siebie w świetle prawdy i nazwać po imieniu swoje straty.

Przeżyć do końca smutek

Egzystencjalny smutek, przygnębienie tym się rożni między innymi od depresji, że jest on określony czasowo, jak żałoba po stracie osoby ważnej. Ma swój początek i koniec. Trwa określony czas. Depresja pojawia się czasem na skutek zaburzonego przeżycia uczucia smutku - stwierdza Wunibald Muller . Powraca ona lub chronicznie trwa, jeśli nawet nie jesteśmy do końca świadomi własnego stanu. Wobec doznanej straty, którą doświadczamy smutek trzeba przeżyć do końca tak, aby zakończyć proces żałoby. Nieskuteczną metodą leczenia jest zakładanie opatrunku na nie oczyszczoną ranę. W przeciwnym wypadku pod opatrunkiem hoduje się wrzód. Nie przynosi także zagojenia ciągłe rozdrapywanie ran. Ranę trzeba wpierw oczyścić. Trzeba nazwać swoje straty i dać sobie prawo je przeżyć. W procesie przezywania strat wielka pomocą są dla nas Psalmy, które dostarczają nam odpowiedniego słownictwa, by wyrazić nasze wewnętrzne cierpienie (np. Ps 88; 55; 38; 69). Smutkowi przeżywanemu przez człowieka przypisane jest błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5, 4) – tę obietnicę wypowiedział Jezus. Aby spełniły się słowa zapowiedzi trzeba z godnością, wiarą i odwagą przejść dolinę smutku i łez. „Kobieta, gdy rodzi doznaje smutku, bo przyszła jej godzina” (J.16,21). Gdy wybija godzina naszego rodzenia się na głębszy poziom naszego rozwoju osobowego i duchowego, trzeba nam przejść przez porodowe bóle. Tak dokonuje się nasz rozwojowy skok. A wówczas możemy doświadczyć ewangelicznego paradoksu, że strata staje się zyskiem (por. J.12, 23-25). „W jakiś sposób pośród naszych łez jest ukryty dar. W jakiś sposób, pośród naszego żalu zaczyna się pierwszy krok tańca. W jakiś sposób szloch z powodu naszych strat należy do naszej pieśni pełnej wdzięczności.

Przemiana smutku w radość

Przechodząc przez ciemna dolinę smutku nie wolno nam zagubić busoli, która jest nadzieja. Siła ta daje człowiekowi wewnętrzna moc, by znieść ból będący nieodłączną częścią procesu dojrzewania. To dzięki bólowi, gotowi jesteśmy podjąć ryzyko, porzucić to, co zapewniało nam poczucie bezpieczeństwa i pójść dalej w nieznane, by przyjąć nową postawę wobec siebie i otoczenia. Czasem jednak jest trudno przyznać się przed sobą do tego, że utraciliśmy nadzieję, do własnej beznadziejności, która ukrywa się za kompulsywnymi działaniami na rzecz zmiany naszej osobowości. Z poziomu naszego powierzchniowego „ja” z wielką gwałtownością chcemy zmieniać siebie, własne emocjonalne stany i przeżycia. Chcemy sami z siebie, dzięki własnej racjonalności i wytrenowanej woli dokonać wewnętrznych zmian. Jednak zmiany dokonywane z pozycji naszego ego, które chce być źródłem samo z siebie, nie są trwałe. Gdy przybywa nam lat i jesteśmy na progu np. kryzysu wieku średniego czujemy się zmęczeni i często zniechęceni z powodu daremności naszego wysiłku. Wybija godzina w naszym życiu, kiedy trzeba się spotkać twarzą w twarz z naszą beznadziejnością. I choć ta konfrontacja nas przeraża, jest to nieuniknione, oczyszczające spotkanie, które może nas zaprowadzić do prawdziwych źródeł, które są w nas, a myśmy o tym nie wiedzieli. Przemiana naszego smutku staje się trwała, gdy na głębokim poziomie zachodzi ona sama. To konfrontuje nas z Tajemnicą, obecną w nas samych. Bóg obecny w naszym sercu przemienia nasz smutek w radość. Radość staje się pełna (por. J. 15, 11) bowiem oparta jest ona na Bogu, w którego wierzymy. Smutek świata, o którym pisze św. Paweł (por. 2 Kor. 7,10) tak długo w nas trwa dopóki źródłem nadziei i radości nie stanie się w nas żywy Bóg. Bo w Nim, ukryte są wszystkie nasze źródła, także źródło nadziei i radości. Bóg dokonuje przemiany naszego wewnętrznego bólu w żyzną glebę naszego człowieczeństwa. „Pustynię przemienił w zbiornik wody, a ziemię suchą w oazę. I tam osiedlił zgłodniałych i założyli miasta zamieszkałe. Obsiali pola, zasadzili winnice i zyskali zbiory owoców. Pobłogosławił im, a bardzo się rozmnożyli” (Ps. 107, 35-58).

Bogusław Szpakowski SAC

http://www.katolik.pl/smu...416,cz.html?s=1


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group