Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Życie po stracie..

Anonymous - 2013-08-19, 23:35
Temat postu: Życie po stracie..
Już ponad 4 miesiące mieszkam sama tzn. bez męża ale z córkami. Każdy dzień oddala nas od siebie ale skoro Pan Bóg do tego dopuścił to wierzę , że tak jest dla nas lepiej. Nie ustaję w modlitwie za męża ale od dłuższego już czasu modlę się wyłącznie o jego nawrócenie bo wiem, że bez tego niemożliwe jest uzdrowienie naszego małżeństwa.
Staram się wykorzystać ten czas tak , by zbliżyć się do Boga i pracować nad sobą, abym mogła stawać się lepszym człowiekiem. Codziennie dziękuję Bogu za wszystko co mnie spotyka, chociaż często przychodzi mi to z trudem- w końcu życie nadal przynosi sporo problemów.
Każda wiadomość od męża rozwala mnie jednak totalnie. Może nie tak bardzo jak na początku , zaraz po rozstaniu ale i tak trudno mi odzyskać spokój.
Ostatnie wieści dotyczyły wypadku samochodowego, który mu się przydarzył, gdy najprawdopodobniej jechał prawie 600km do swojej ,,sympatii" w odwiedziny...Skasował samochód ale sam przy tym na szczęście nie ucierpiał. Miał się spotkać z córką z okazji jej urodzin ale jak dotąd nie może znaleźć czasu no i bez auta...a przecież są też autobusy... Z drugą córką nadal nie utrzymuje kontaktu.
Dziewczyny kiepsko sobie z tym wszystkim radzą. A ja nic nie mogę zrobić bo przecież nie dam rady zastąpić im ojca.
Bywają ciągle jeszcze dni, gdy czuję się koszmarnie...Wraca poczucie krzywdy i odrzucenia....Trudno zapomnieć 26 wspólnie przeżytych lat...A Wy jak radzicie sobie z tymi uczuciami..?

Anonymous - 2013-08-20, 08:09
Temat postu: Re: Życie po stracie..
Karmel napisał/a:
....Bywają ciągle jeszcze dni, gdy czuję się koszmarnie...Wraca poczucie krzywdy i odrzucenia....Trudno zapomnieć 26 wspólnie przeżytych lat...A Wy jak radzicie sobie z tymi uczuciami..?

Jeszcze pół roku temu byłem zły na żonę, że odeszła z dziećmi...
Jeszcze rok temu miałem doły, frustracje i wściekłość na żonę........ trułem się tym w każdej wolnej chwili.......
W niedzielę oddałem chłopaków moich z dwutygodniowych wakacji ze mną....
Zająłem się sobą i swoim rozwojem duchowym... o ile sie rozwijam... bo ja kurcze niecierpliwy jestem i nie widze efektów JUŻ :)
Ale rozmawiam z żoną normalnie... nie ma już we mnie żalu, złości, urazy... mam nadzieję.
Zajmuję sobie i organizuje czas tak, żeby nie myśleć... Bo jak zacznę mysleć to zapuszczam sobie jakieś bzdury, przez które później nie moge spać. Więc wolę nie myśleć.
Żyję na bieżąco... staram sie dzień po dniu... chociaż ostatnio w euforii samozadowolenia mnie poniosło... ale dostałem nauczkę i jestem spowrotem :)
Jutro jadę na spotkanie do Ogniska Sychar... pierwszy raz. Ciekawy jestem tego spotkania.

Anonymous - 2013-08-20, 09:40

ja podobnie jak Jedrek zyje dniem dzisiejszym :-)

nic nie poradze na to, co sie stalo, wiec przestałam sie miotać,a staram sie dostosowac do isniejacej sytuacji
wiele jest ludzi na tym swiecie, którym jest cięzko- takie jest zycie

Twój mąż, jak piszesz tez ma jakis problem ze sobą, pomyśl, czy chciałabym takiego "zaburzonego" małzonka w domu, obok siebie?
moze gdyby nie odszedł cierpiałabys jeszcze bardziej? skąd wiesz, czy sytuacja jaka masz nie jest dla Ciebie łaską, choc tak trudno w to uwierzyć?

ja uważam, ze wiadomośc o wypadku podczas drogi do kolejnej kochanki jest wprost bardzo dobra!
ja tu widze "Palec Bozy" :-)
mąż jest totalnie pogubiony, a Bog go lekko trąca ( i mówi tez do Ciebie poprzez ten fakt- nie martw sie, ja Jestem, czuwam, i wiem, jak uzdrowic Twoje zycie)

zaufaj, ze to co jest jest dobre (lepsze :-) )
a gdy przychodza trudne chwile, staraj sie przeczekac, bo nic nie trwa wiecznie

ja duzo sie modlę, ale tak z wiarą, i to mnie trzyma

poza tym pracuje nad sobą, ciagle mam cos do zrobienia, nowe cele, drobne kroczki do przodu
oczywiscie wolałabym aby wszytsko było w rodzinie ok, ale skoro tego nie ma to widac tak jest moja droga, nikt nie powiedział ze bedzie łatwo

pozdrawiam i udanego dnia :-)

Anonymous - 2013-08-20, 10:38

Karmel napisał/a:
Bywają ciągle jeszcze dni, gdy czuję się koszmarnie...Wraca poczucie krzywdy i odrzucenia....Trudno zapomnieć 26 wspólnie przeżytych lat...A Wy jak radzicie sobie z tymi uczuciami..?


Praca nad sobą jest bardzo ważna ja jednak nie bardzo wiedziałam jak mam to zrobić. Miotałam się pomiędzy chęcią tej pracy i nieumiejętnością z tym związaną a bólem spowodowanym poczuciem krzywdy i odrzucenia.
Wtedy Bóg sam (nawet nie proszony przezemnie o to) praktycznie z "ulicy" wysłał mnie na 12 kroków (zostałam przyjęta do grupy już pracującej), jakby chciał powiedzieć, miotasz się i mnie nie widzisz, nie mogę już na to patrzeć. Te 12 kroków to jest moje odnajdywanie drogi i kroczenie do Boga.
Jezus powiedział "Beze mnie nic nie możecie uczynić" (J 15,5) , "Ja jestem drogą i prawdą,i życiem"(J14,6).
Myślę, że to jest prawda. jeśli Bóg nam nie pomoże, to sami z siebie nie będziemy potrafili tak naprawdę i do końca siebie wyleczyć. Najpierw więc musimy odnależć swoją drogę do Boga, uwierzyć w Jego bezgraniczną miłość do nas, w Jego moc naprawienia i uleczenia wszystkiego i musimy Mu na to pozwolić i poprosić o to.
W kwesti poczucia krzywdy i odrzucenia, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić mimo pracy na krokach, bardzo pomogła mi ksiązka J i S Eldredge Urzekająca. Myślę, że kazda kobieta borykająca się z jakimikolwiek problemami powinna ją przeczytać. Mnie ona postawiła na nogi.
Odonośnie dni, kiedy czułam (i czasem nadal) czuję się koszmarnie... Na krokach nauczono mnie, że w pierwszej kolejności powinnam modlic się za siebie (ja nigdy tego nie robiłam). Zaczęłam to robić, a zaczęłam od koronki wyzwolenia i bardzo mi to pomogło i nadal pomaga...
Myślę też, że dodatkowo warto znależć sobie stałego spowiednika i przeprowadzić spowiedź generalną. Ja tak zrobiłam i bardzo mi to pomogło, a teraz rozglądam się za kierownictwem duchowym , bo widzę ze w wielu kwestiach jest mi ono potrzebne.
Pozdrawiam :mrgreen:

Anonymous - 2013-08-20, 19:29

Bety napisał/a:
Twój mąż, jak piszesz tez ma jakis problem ze sobą, pomyśl, czy chciałabym takiego "zaburzonego" małzonka w domu, obok siebie?

- "Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć zwiazek małżeński?
-..........
-Czy chcecie wytrwać w tym związku W ZDROWIU I CHOROBIE, w dobrej i złej doli aż do końca życia?
-...........

Anonymous - 2013-08-20, 23:47

Bety napisał/a:
Twój mąż, jak piszesz tez ma jakis problem ze sobą, pomyśl, czy chciałabym takiego "zaburzonego" małzonka w domu, obok siebie?
moze gdyby nie odszedł cierpiałabys jeszcze bardziej? skąd wiesz, czy sytuacja jaka masz nie jest dla Ciebie łaską, choc tak trudno w to uwierzyć?

Ja właściwie nie dostałam możliwości wyboru czy chcę tego zaburzonego- jak piszesz- męża w domu czy też nie. On sam wybrał...za mnie i za siebie. To co jest teraz to następstwo przystosowywania się do takiej a nie innej sytuacji.
Jednak nie mogę nie zauważyć, że przed jego wyprowadzką było strasznie. I cały czas staram się odnajdywać plusy tego co się stało. Powoli radzę sobie z kolejnymi problemami. Jednak zawsze gdzieś tam czai się lęk, że nie dam rady w którymś momencie.

Czasem zastanawiam się, czy wszystko co nas spotyka trudnego dzieje się za przyzwoleniem Pana Boga. Przecież to może być wyłącznie działanie diabła...Pan Bóg niekoniecznie chce nas tak ciężko doświadczać. Może to zło dzieje się w ramach walki o nasze dusze....W końcu to nie Pan Bóg każe zdradzać naszym współmałżonkom, podsuwa im pokusy i wkłada w usta takie straszne teksty.

Anonymous - 2013-08-21, 07:33

Sama piszesz ze przed wyprowadzką męża było strasznie.

U mnie mąż kilka lat "zaburzał" nasze zycie swoim trybem zycia- raz chciał byc z rodzina, a zaraz realizował własne plany, zył jak kawaler w rodzinie. Nie wiedziałam zupełnie co z tym zrobić, jak dalej zyc. Modliłam sie zeby Bóg mi pomógł- i wtedy mąz nas opuscił.
Byłam w szoku- Boze, przeciez nie o to prosiłam, chciałam czegos innego.... Ale zaraz po pierwszym szoku, trafiłam tutaj na to forum, poczytałam, posłuchalam i powoli zaczełam rozumiec, że taka radykalna zmiana jest konieczna.
Przede wszytskim ja zaczełam inaczej mysleć, wiele zrozumiałam, Synowie też. Wrócił spokój- w domu nie ma napięcia, ja sie nie denerwuje bez powodu.
i w tym sensie napisalam, ze moze lepiej jak odszedł.

Poza tym, jesli małzonek odszedł- to tez cos stracił, z dalszej perspektywy on tez spojrzy na rodzine inaczej, czegos dosiwadczy, cos przezyje. To nie jest tak, ze sielanka trwa wiecznie, przyjdzie moment otrzeźwienia, przyjda wyrzuty sumienia.

Nie martw sie - wiele osób przezywa trudności, rózne.
Poczytaj Ks. Hioba- tam jest napisane na poczatku, dlaczego Bóg dopuscił te wszytskie nieszcescia na Hioba.
Sw. Faustyna pisze w dzienniczkach- nic nie dzieje sie bez Woli Boga.
Ostatnio na mszy o uzdrowienie z o.Boshabora powiedział- chcecie lub nie uczestniczyscie w planie Boga, wszytsko jest planem Boga.
Ja nie mówie, ze Bóg to rozbi specjalnie, aby nam dokuczyć. Ja czuje, że On chce nam pomóc w sytuacjach, gdy my sami nie dajemy rady (np wtedy, kiedy małżonek wybiera zło, ma takie prawo, ma wolna wolę).

To co przezywamy jest z kategorii "mega-trudne". Ale Bóg daje łaski do przetrwania, przysyła ludzi, otwiera mozliwości.

[ Dodano: 2013-08-21, 07:42 ]
ja swojego meża traz traktuje troche jak chorego- dlatego nie biore tak do siebie wszystkiego, co mówi, i co robi, co mi oszczędza cierpienia
przyjełam wersje ze jest w amoku (jak po narkotyku)- i to ja mam być teraz rozsądniejsza, a nie dawac sie wytrącać z równwagi jego "zaburzonym" zachowaniem

wiadomo, ze osoby zdradzjące szukaja na siłę usprawiedliweinia i uzasadnienia swojego zachowania- takich bzdur, jakie wymyslają nie mozna brac powaznie (np. mój utrzymuje ze go wyrzuciłam z domu)

jesli kłamie, to przecież nie bede tego przezywac- wiadomo dlaczego kłamie: ma wyrzuty sumienia. Ale to nie znaczy, ze ja mam w to "wchodzic" i brac na powaznie i w to wierzyc.

Anonymous - 2013-08-21, 08:02

Bety zgadzam się z Tobą w 100%.
Pamiętam jak kiedyś pisałaś do mnie, że mąż mną manipuluje, żebym narazie w sensie ludzkim zostawiła go w spokoju, zajęla się sobą. Wtedy nie rozumiałam tego i nie umiałam tego wykonać.
Dziś już wiem!!! Ale to łaska Boża, którą otrzymałam. Bóg dał mi niesamowity spokój, a nawet wielką wewnętrzną radość. Pomimo tego, ze mąż mieszka z kochanką, a ja sama z 3 dzieci (małych dzieci), czuję się szczęśliwa. Wiem, że nie jestem sama, że bez względu na to jak dalej potoczy się moje życie, małżeństwo, wierzę ze będzie dobrze.
Mój mąż też nadal nas klamie, miota się, opowiada różne bzdury, ale dla mnie jest on chorą, pogubioną osobą. Mogę się tylko albo aż za niego modlić. Żyję swoim życiem, z wielkim spokojem wychowuję dzieciaczki. I o dziwo, teraz gdy jestem sama, mam dla nich więcej czasu i wiecej cierpliwości, niż jak byliśmy pełną rodziną. Nie ma napięcia, nerwowej atmosfery, awantur, podejrzeń. W końcu wiem na czym stoję, nie mam zadnych niespodzianek, które co krok "fundował" mi mój mąż.
Nie mówię, że cieszę się, że moj maż odszedl, bo byłoby to absurdem. Ale rozumiem, że po coś tak się stalo. Nie zadaję pytania dlaczego? ale po co?
Już teraz zaledwie po pół roku znam częściową odpowiedż. Myślę, że z biegiem czasu Bóg da mi jeszcze pełniejszą odpowiedz.
Z Bogiem
Dorka

Anonymous - 2013-08-21, 08:03

Bety napisał/a:
U mnie mąż kilka lat "zaburzał" nasze zycie swoim trybem zycia- raz chciał byc z rodzina, a zaraz realizował własne plany, zył jak kawaler w rodzinie. Nie wiedziałam zupełnie co z tym zrobić, jak dalej zyc. Modliłam sie zeby Bóg mi pomógł- i wtedy mąz nas opuscił.

Ja słyszałem parę razy: "Uważaj o co sie modlisz, bo może się spełnić"
Ja w swoim pijanym okresie nie modliłem się, ale puszczałem sobie filmy jakby to było, gdybym został sam z dziećmi.... byłem wściekły na żonę, nie pasowało mi jej marudzenie, jej sposób bycia, jej przyzwyczajenia z domu rodzinnego... no bardzo wiele mi w niej przeszkadzało jak sie zaczął kryzys... jak odeszła pierwszy raz zacząłem pić codziennie... 3 lata... nawet jak wróciła po roku...
Tym razem zapijałem ogromna urazę, że śmiała mnie opuścić i nadal mi nie pasowało ...JESZCZE WIĘCEJ rzeczy, no bo sobie dorzuciłem....
Nie będe się rozwodził.
Podsumowanie na dzień dzisiejszy wygląda dla mnie tak:
1. Moja żona nie spełniała moich oczekiwań. Miałem swoje własne wyobrażenia małżeństwa, pożycia, współżycia i życia... a że moje wyobrażenia na końcu widziały parę piw do wypicia, więc rozmijały się z tym co prezentowała moja żona.
No więc jak mogła spełniać MOJE oczekiwania jak miała inne priorytety??!!! A oczekiwania i wyobrażenia o ... wszystkim wciskają mi się nadal... modlę się o to, żeby Bóg "uwolnił mnie ode mnie samego", bo mnie na dzień dzisiejszy już męczy ten potok mojego widzimisię i koncert życzeń do spełniania przez innych ludzi... I tak moje oczekiwania nigdy się nie spełniły w 100%, więc nie chce się zatruwać takim myśleniem. Ucze się żyć chwilą... no powiedzmy najbliższym "teraz" okresem czasowym :)
2. Gdy żona odeszła w zeszłym roku byłem w trakcie pracy na programie 12 kroków... miałem dalej te swoje oczekiwania niespełnione... i gdy odeszła stało sie coś dziwnego. Bo ja zacząłem zauważać przy czwartym kroku, że robię to samo, co robiła moja żona i za co ją znienawidziłem swojego czasu... :( 1. Ustawiam innych 2.narzekam, że moje życzenia się nie spełniają 3. Jestem zazdrosny 4. Jestem zawzięty 5. Jestem niecierpliwy 6. Nie cieszę się rzeczami małymi... drobnymi znaczy :) 7. Oczywiście jestem nie pokorny...itd... jest tego sporo więcej. Napisałem o poważnych MOICH cechach i zachowaniach, które dziś uważam za wady. Oczywiście mam i zalety ale to chyba nie ta chwila :)
3. I na koniec to, co dotarło do mnie tutaj... albo przy okazji tego forum.
Ja mam wnieść coś swojego do WSPÓLNOTY małżeńskiej i zaakceptować, to co wnosi moja żona. No może nie bezwarunkowo, ale .... no jeszcze nie wiem jak... bo mi wciskali te rzeczy o asertywności i terytorium moim.... no ale się dowiem może.
A swoje "piękne" i "genialne" projekcje udanego pożycia to sobie staram się zostawić ... tam gdzieś, gdzie się wykluwają.

I tak sobie pomyślałem przed chwilą, że jak będę gotów przyjąć to, co moja żona wnosi do tej naszej wspólnoty, to się dogadamy... chyba...jakoś...kiedyś....

Anonymous - 2013-08-21, 08:12

Karmel napisała: "Czasem zastanawiam się, czy wszystko co nas spotyka trudnego dzieje się za przyzwoleniem Pana Boga. Przecież to może być wyłącznie działanie diabła...Pan Bóg niekoniecznie chce nas tak ciężko doświadczać. Może to zło dzieje się w ramach walki o nasze dusze....W końcu to nie Pan Bóg każe zdradzać naszym współmałżonkom, podsuwa im pokusy i wkłada w usta takie straszne teksty".

Też kiedyś zastanawiałam się nad tym. Ale ostatnio przeczytałam, że to zlo oczywiście pochodzi od :evil: Przecież niemożliwe jest, aby Bóg zachęcał do zdrady. Natomiast w momencie kiedy już pojawia się to zło, to dzialanie Szatana, Bóg potrafi 'wykorzystać" tą sytuację, dziala w taki sposób, aby z tego zła wydobyć jakieś dobro. I mnie to przekonuje. Na własnym przykładzie widzę, że tak jest.

Anonymous - 2013-08-21, 08:29

Jedrek lubie czytac Twoje posty :-)
Moje siostry smieja sie, ze za duzo odmawiałam tych rózanców i mam co chciałam :-)
to nie jest tak, ze u męża wszytsko mi nie pasuje- to nie jest zły człowiek, ale ma swoje słabości, on nawet o tym wie, ale nie radzi sobie z tym.
przeszedłes przez nałog, wiesz, jak to trzyma człowieka i ile trzeba siły, zeby sie wygrzebac, bez Boga to w zasadzie niemozliwe

Twoja historia pokazuje najlepiej, ze czasem małzonek musi cos przepracować i przezyc osobno, bez rodziny

jak piszesz, że odkrywasz takie same zachowania u siebie, które drażniły cie u zony- to ja mam podobnie:-) cos w tym jest :-)

Dorota, dbaj o siebie, dbaj o dzieci, bardzo sie ciesze, że u Ciebie lepiej ( w sensie- widzisz wiecej, niz na poczatku) Odwagi i do przodu- są dzieci, trzeba żyć :-)

Anonymous - 2013-08-21, 10:48

"Ja mam wnieść coś swojego do WSPÓLNOTY małżeńskiej i zaakceptować, to co wnosi moja żona."
Odnośnie... otworzył mi się przed chwila stary mail od przyjaciela (znaczy ja go otworzyłem, bo zwrócił uwagę tytuł...jakimś "przypadkiem") Żeby nie było, że wszystko kojarzy mi się z flaszką to tytuł mail'a brzmiał nie jak poniżej, tylko "MIŁOŚĆ".... zacytuję:

"Dwie połówki w związku.

W każdym związku są dwie połówki. Jedną połówką jesteś ty, a drugą twój syn, twoja córka, twój ojciec, matka, przyjaciel czy partner. Z tych dwóch połówek odpowiadasz tylko za swoją połowę. Nie odpowiadasz za tę drugą. To nieważne, na ile bliska, jak ci się wydaje, jest ci ta osoba, czy jak bardzo ją kochasz. Po prostu nie ma możliwości, abyś mógł odpowiadać za coś, co jest w głowie drugiej osoby. Nigdy nie wiesz do końca, co ona czuje, w co wierzy, z jakich wychodzi założeń. Nie wiesz o niej niczego. Nie potrafimy zrozumieć takiej prostej i w gruncie rzeczy oczywistej prawdy. Ciągle próbujemy przejąć odpowiedzialność za drugą połowę i dlatego związki w piekle są oparte na lęku, nieszczęściu, walce o władzę. Jeśli walczymy o sprawowanie kontroli, wynika to z braku szacunku. Tak naprawdę wcale nie kochamy. To egoizm, a nie miłość. Chodzi nam tylko o te małe dawki, które sprawiają, że czujemy się dobrze. Kiedy nie mamy szacunku, zaczyna się wojna o władzę, ponieważ każdy chce odpowiadać, czyli decydować za drugiego. Muszę cię kontrolować, ponieważ Cię nie szanuję. Muszę odpowiadać za Ciebie, bo jeśli coś Ci się stanie, zrani to i mnie, a ja nie chcę bólu. Zresztą jeśli zobaczę, że jesteś nieodpowiedzialny, będę Cię przez cały czas poszturchiwać, żeby przypomnieć Ci o odpowiedzialności. Odpowiedzialności z mojego punktu widzenia. Choć to wcale nie oznacza, że mam racji. Oto co się dzieje, kiedy przychodzimy ze ścieżki lęku. Ponieważ nie mam dla Ciebie szacunku, postępuję tak, jakbyś nie był wystarczająco dobry albo wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć, co jest dla Ciebie dobre, a co złe. Wychodzę z założenia, że nie jesteś wystarczająco silny, aby podjąć wyzwanie i zadbać o Siebie. Muszę przejąć kontrolę, więc mówię: „Pozwól, że zrobię to za Ciebie” ; albo : „Nie rób tego” ;. Staram się podporządkować sobie twoją połowę związku i zapanować nad całością. Jeśli przejmę kontrolę nad całym naszym związkiem, co się stanie z Twoją rolą? Zniknie. Tylko z drugą połową możemy dzielić się przeżyciami, cieszyć się, tworzyć razem najpiękniejszy sen.
Tymczasem druga połowa ma zawsze swój własny sen, swoją własną wolę, nigdy nie zawładniemy owym snem, choćbyśmy nie wiem jak się starali. Mamy więc wybór: możemy działać przeciwko sobie i walczyć o władzę albo stworzyć drużynę. W drużynie zawsze gra się ze sobą, a nie przeciwko sobie. Jeśli grasz w tenisa, masz partnera i jesteście drużyną. Nigdy nie występujecie przeciwko sobie. Nigdy. Nawet jeżeli różnicie się stylem gry, macie ten sam cel: bawić się razem, razem grać, być kumplami. Jeśli masz partnera, który narzuca ci swój styl gry i mówi : Nie, nie graj w ten sposób, graj tak! Nie, źle to robisz! ; gra przestaje być dla Ciebie zabawą. W końcu w ogóle nie chcesz grać z takim partnerem. Zamiast tworzyć drużynę, twój partner chce Ci narzucić sposób gry. Brak myślenia zespołowego zawsze powoduje konflikty. Jeśli popatrzysz na swoje partnerstwo, swój romantyczny związek, jak na drużynę, wszystko samo się naprawi. W związku, tak jak w grze, nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie. Chodzi o samą grę. Grasz, ponieważ chcesz się bawić.
Uświadomiwszy sobie, że nikt nie może sprawić, że będziesz szczęśliwy, ponieważ szczęście jest rezultatem miłości emanującej z Ciebie, posiądziesz wiedzę o Sztuce Miłości i staniesz się Mistrzem.
Na ścieżce miłości dajesz więcej, niż bierzesz. I oczywiście kochasz siebie samego na tyle, by nie pozwolić wykorzystywać się egoistom. Nie szukasz odwetu, ale podajesz jasne komunikaty. Możesz powiedzieć : Nie podoba mi się, że próbujesz mnie wykorzystywać, że mnie nie szanujesz, że jesteś dla mnie niegrzeczny. Nie potrzebuję kogoś, kto mnie będzie obrażał słownie, emocjonalnie, fizycznie. Nie muszę bez przerwy słuchać twoich narzekań. Nie chodzi o to, że jestem lepszy od Ciebie, lecz o to, że kocham piękno. Kocham śmiać się. Kocham bawić się. Kocham kochać. To nie znaczy, że jestem egoistyczny, po prostu nie potrzebuję obok siebie kogoś, kto czuje się ofiarą. To nie znaczy, że Cię nie kocham, ale nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za Twój sen. Jeśli zwiążesz się ze mną, będzie to bardzo trudne dla Twojego Demona, ponieważ w ogóle nie będę reagować na Twój balast ran;. To nie jest egoizm, to miłość i szacunek dla nas samych. Egoizm, władczość i lęk zniszczą niemal każdy związek. Szlachetność, wolność i miłość są zaczynem najpiękniejszych związków niekończącego się romansu".

Anonymous - 2013-08-21, 13:28

Cytat:
"Uświadomiwszy sobie, że NIKT nie może sprawić, że będziesz szczęśliwy, ponieważ szczęście jest rezultatem miłości emanującej z Ciebie, posiądziesz wiedzę o Sztuce Miłości i staniesz się Mistrzem."

Jędrek, cały ten mail od przyjaciela jest absolutnie wyjątkowy, płynący z serca, zawiera treść głęboką.
Jesteś szczęściarzem, że masz takie wsparcie:)

Cytowany fragment ujął mnie szczególnie.

Większość związków niestety opartych jest na gorączkowym szukaniu w drugiej osobie tego czego nam brakuje. Związki zdają się być lekarstwem na ból istnienia, próbą zapełnienia osobistej, bezkresnej pustki. Wszystko to jednak iluzja, którą prędzej czy później okoliczności życiowe rozwieją.

Dzięki:)

Anonymous - 2013-08-21, 19:30

............. ja sobie też przeczytałem
ten "mail od przyjaciela"
i coś mi tu nie spasowało :roll:
( choćby ten brak odpowiedzialności za drugą osobę , słodkawy język itp. )

:!: :!: :!:
Proszę spojrzeć
magia.kobieta
i tutaj :
elawolny



Cały ten fragment pochodzi z ksiązki "Ścieżka miłosci" :evil:
niejakiego
Miguel Ángel Ruiz :evil:

Wystarczy zerknąć :
author of New Age spiritualist and neoshamanistic texts
......... chyba nie trzeba tłumaczyć ;-)

Nadto propagator nauk starożytnych Tolteków .
Droga serca

Jego idee ( ksiązki ) odnależć można miedzy innymi tu :
Czarymary.pl
Ezosfera.pl
Alchemik

Komentarz chyba zbyteczny ?


Nawiasem , polecam ostrożność we wszelkich terapiach .
Są różne metody terapii , często oparte na parapsychologii , spirytyźmie itd.
:!:


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group