Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Nadzieja umiera ostatnia...

Anonymous - 2013-08-25, 09:15

Bety,
byłam wczoraj na wieczornej mszy i wiesz co, wiecie co? Przed mszą było nabożeństwo, nawet nie wiem jakie, ja nawet nie pamiętam o co prosiłam. Zaczęła się msza i jakoś spłynął na mnie w jednej chwili taki spokój. Siedziałam wsłuchana w czytania o tym jak Bóg nas karci i co to ma na celu. Bardzo mądre kazanie i słowa księdza "kogo Bóg miłuje, tego Bóg krzyżuje". I we mnie jakaś taka radość. Nie wiem czemu i jak. Po prostu poczułam się radosna i spokojna. Ewangelia o tym byśmy próbowali przejść przez ciasne drzwi, do których droga jest wąska i niewygodna, trudna. I poczułam, że przecież ja idę dobrą drogą. Przecież uwielbiam chodzić po górach, choć to męczące i tyle wysiłku trzeba w to włożyć. Ale jaka potem satysfakcja, jakie widoki i jaka radość z osiągniętego celu. No i odpoczynek na szczycie. Ale trzeba wiedzieć jak iść, trzeba się trzymać pewnych zasad, żeby nie paść w połowie drogi, żeby dojść na szczyt, albo chociaż do tego punktu do którego chcemy dojść. To podobnie jak z tą naszą drogą do nieba. Może w górach widoki po drodze lepsze niż w naszej codzienności.
Zrozumiałam, że idę dobrą drogą. A mój mąż i ona? Zrobili mi krzywdę, ale sobie większą patrząc z perspektywy wieczności. Bóg się o mnie upomniał tak jak napisała Bety. I z tego powinnam się cieszyć. Straciłam z oczu Boga i szłam ślepo za moim mężem, nie zwracając uwagi, że schodzę ze szlaku. Mąż mnie zostawił samą w lesie, a Bóg mnie wołał z głównej drogi i idąc za Jego głosem wróciłam na dobrą ścieżkę. A żeby tam dojść musiałam wyjść z tych chaszczy, no to i się o nie poraniłam.
Inna sprawa. Chciałam bardzo porozmawiać z moim mężem. I tak jakby Ktoś zadał mi wczoraj pytanie - o czym chcesz z nim rozmawiać? Co chcesz mu powiedzieć? I ja w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie wiem. Nie wiem co miałabym mu powiedzieć. Przecież jego nic teraz nie interesuje. Dla niego nie ma znaczenia to, że ja dotrzymam przysięgi, a on pozbawia mnie możliwości posiadania rodziny. Powiedziałby pewnie "twoja sprawa, twój wybór". Jak miałabym odbudować małżeństwo z człowiekiem, który nie rozumie znaczenia przysięgi małżeńskiej. Dla którego widocznie ona nie miała większego znaczenia, skoro tak szybko o niej zapomniał. Skoro uznał, że wcale go ona do niczego nie zobowiązuje. Na moje argumenty przed rozwodem, że przecież przysięgał "aż do śmierci" a nie "dopóki będzie fajnie" jego argument był "a ty przysięgałaś uczciwość, a nie traktowałaś mnie jak męża, mężem się czułem przez miesiąc"... Ani w jego ani w moim podejściu nie było za grosz dojrzałości. Obok niego już czekało moje zastępstwo i to było dla niego najważniejsze.
Jak zbudować dom, małżeństwo z kimś, kto nie ma żadnych stałych zasad? Myślałam, że mój mąż choć nie wierzy w Boga, to ma zasady moralne. Ale chyba to też nie bardzo. Może głupi przykład, ale zawsze podkreślał, że między kumplami jest najważniejsza zasada, że NIGDY nie wiążemy się z "byłymi" kumpli. Kumple, przyjaciele to była dla niego "świętość". A tu co? Ta kobieta z którą on teraz jest, wcześniej była z jego przyjacielem! którego związek zresztą też rozbiła. Kręciła się wokół mojego męża, no ale że akurat byliśmy zupełnie świeżo po ślubie i mąż nie zwracał jeszcze większej uwagi na jej starania, to zajęła się tym drugim, bo akurat się w niej zakochał. I mojemu mężowi zwierzała się (jako jego przyjacielowi) że ona nie wie z zasadzie czy chce być z tamtym, jednocześnie wiedząc, że rozbija w tym samym czasie jego związek, że jego dziewczyna cierpi niesamowicie. Nawet mąż mi powiedział, że zdała mu pytanie czy gdyby nie miał żony to czy spróbowaliby razem :shock: I na moje "widzisz, mówiłam że jej chodzi o Ciebie a nie o niego, że to taka gra żeby Cię zmanipulować,, żeby się do Ciebie zbliżyć "na zwierzenia" jak to ona cierpi. Nie widzisz tego? To są babskie podchody na które Cię tyle razy uczulałam" mój mąż stwierdził, że nie widzi w tym pytaniu żadnego podtekstu i że to moje wymysły. Następnego dnia sam przyznał, że przemyślał to co powiedziałam i chyba faktycznie mam rację. Ale wydaje mi się, że mimo wszystko mu się to spodobało. Tak manipulowała, że mój mąż też zaczął się jej zwierzać z naszych problemów. Nie wiem kiedy i jak zaczęli być razem, wiem jednak że ten jego przyjaciel nie utrzymuje kontaktów z nimi dwoma. Ona osiągnęła swój cel. Po trupach. Może nie trupach, ale ofiary są co najmniej 3. Przyjaciel mojego męża, jego dziewczyna no i ja. I czy tacy ludzie mogą być szczęśliwi? Jak można być szczęśliwym raniąc do żywego po drodze tyle osób? Gdzie tu sprawiedliwość? A gdyby mój mąż miał zasady, nie dał by się w to wciągnąć. A on jeszcze twierdzi, że to on jest skrzywdzony przeze mnie. Że ja pozbawiłam go poczucia własnej wartości, a ona je odbudowała.
Więc doszłam do wniosku, że mój mąż nie ma żadnych zasad. Nie ma żadnych fundamentów na dzień dzisiejszy, na których moglibyśmy (teoretycznie, bo przecież on nie chce o tym słyszeć ani nawet ze mną gadać) odbudować małżeństwo. Jego jedyną zasadą, jedynym celem na dziś jest mniej więcej to o czym pisał Mateusz - zapewnienie szczęścia sobie i swojej kochance. Nie wiem gdzie tu sprawiedliwość, że tacy ludzie są szczęśliwi bez względu na to ile osób poranili. Ale nie mają wyrzutów sumienia, wydaje im się że są panami świata. Ich problem. Potem będzie "płacz i zgrzytanie zębów".

Otrzymałam tą łaskę, że to zrozumiałam. Zrozumiałam, że nie mogę wymagać od Boga żeby w tym momencie odrodził moje małżeństwo, bo po prostu nie ma ku temu podstaw.
Może kiedyś mój mąż też usłyszy to wołanie, kiedy zaczną do niego docierać inne odgłosy niż świergolenie komplementów przez jego kochankę. Choć wątpię. Moje wołanie i tak odbijało się echem.
Prawdopodobnie za jakiś czas znów zacznę się zastanawiać co oni tam w tych krzakach robią i będzie mnie korciło pójść sprawdzić. Muszę pamiętać, że i wchodzenie i wychodzenie z tych krzaków oznacza kolejne zadrapania i skaleczenia. Na swojej ścieżce też mogę skręcić kostkę, ale przynajmniej wiem gdzie idę i dokąd ta droga prowadzi i że Ktoś tam na mnie czeka i przygotowuje mi odpoczynek.
Może Bóg da, że nie będę musiała iść sama i mąż do mnie kiedyś dołączy. A jeśli nie to widocznie samotne maszerowanie bardziej mi posłuży.

Anonymous - 2013-08-25, 10:12

majola,
mój maz skrzywdzil jeszcze większe grono najbliższych osob, mnie, 3 naszych dzieci, synowa, wnuczke (drugie w drodze), zięcia, moich Rodzicow, kochane Siostry, swoja rodzine chociaż przyklaskuje mu w zdradzie i rozbijaniu malzenstwa, jedna osoba potrafi narobić wiele zla - zawet nie wiedziałam, ze az tyle, lzy, rozpacz, zamykanie się w skorupkach, zlosc przechodzaca w agresje - po prostu wierzyc się nie chce.............
ale tak samo jak Ty odkryłam jak wiele do tej pory traciłam, w jakim bagienku kryzysu zylam, a zarazem jak wiele posiadam i jak trzeba Bogu za to dziekowac
maz odszedł - urodzila się wnuczka, kocham to poltoraroczne stworzenie nieziemsko, jak mowi do mnie "babi" to się rozplywam..... i jak nie dziekowac za to co mam - a mam tyle, ze czasem nie mam sily udzwignac.....

Anonymous - 2013-08-25, 10:37

Dabo,
jak to nie wiedziałes o czym z Bogiem rozmwiać na masz o swoje małżenstwo?????
normalnie prosic, zebyście znów byli razem- proste!

Bóg jest Bogiem Miłosiernym (i bardzo lubi, gdy sie odwołujemy do Jego Miłoseirdzia- poczytaj Dzienniczki Faustyny, po coś są napisane), odwróci karę, jak bedziesz go prosił. Wcale nie znaczy, ze ta pokuta ma byc na całe zycie.
W Tobie miłośc do żony nie umarła, bo to sie czuje po Twoich wpisach. Mirakulum poradziła Ci, zebys nie układał sobie w głowie jak bedzie, kiedy i co (sąsiedzi, rodzina, .....) To juz sprawa Boga, Ty sie tylko otwórz na Jego łaskę... U nas w sasiedztwie jest takie młażenstwo, pewnego razu ona odeszła do kochanka, on załamany. Bardzo to z mezem przezywalismy, bo to fajne małżenstwo.... Po kilku miesiacach ona wróciła (on chyba nawet po nia pojechał do tego mieszkania gdzie mieszkała) i są razem. Nikt ich nie pytał co i jak- to ich sprawa. Raczej wszytscy wkoło sie ciesza ze im sie udało- to świadczy o ich mądrości i sile ich uczucia, ze "pokonali falę".

Ja modle się czesto modlitwami ze Starego Testamentu z Ks. Daniela- tam lud Bozy nieźle nabroił, Bóg sie rozgniewał, prosili wiec Boga o zmiłowanie, czynili pokutę i odwrócili karę.

[ Dodano: 2013-08-25, 10:40 ]
Ola,
no widzisz, jest krok do przodu
Jezu ufam Tobie

Anonymous - 2013-09-10, 19:11

Dni mijają, a ja się zamiast rozwijać to cofam....

W życiu straszna zawierucha. Problem z rodziną, o którym pisałam wcześniej tylko się bardziej pogmatwał zamiast rozwiązać i przeciąga się w nieskończoność i jakoś nadziei na zakończenie nie widać. Ja już opadam z sił.

Z mężem bez zmian. Zero kontaktu. Tydzień temu zdarzyła mi się taka sytuacja, że naprawdę mało brakowało, a byłabym już na tamtym świecie.Cudem w porę zjawiła się pomoc. Poinformowałam męża o tym kilka dni później smsem.Nic go to nie ruszyło. Nawet nie zapytał jak się czuję ani czy jestem w szpitalu.
Mam ostatnio tyle na głowie, że nie mam czasu nawet usiąść, a co za tym idzie nie miałam czasu za dużo myśleć. Ale jak już mi się zdarza, to czasem jestem na męża tak wściekła, że sobie myślę, że nie chcę go nigdy więcej widzieć i zapomnieć o nim, a czasem znów okropnie tęsknię. Choć nie boli już tak bardzo jak jeszcze miesiąc temu. Nie łudzę się, że mojego męża coś nagle natchnie, że się nawróci, że ma wyrzuty sumienia itp. Z tym już się pogodziłam, że dla niego nic nie znaczę ani ja, ani nasze małżeństwo. Najlepiej gdybym w ogóle nie istniała.

Buntuję się nadal. Powtarzam "niech się dzieje wola Twoja", ale mimo wszystko myślę sobie, że nie chcę być do końca życia sama dlatego, że ktoś kto mi przysięgał zmienił sobie zdanie. To niesprawiedliwe :( Modlę się, ale to bardziej takie "klepanie". 41 dzień Pompejańskiej. Nie wiem czy taka modlitwa ma sens. Ciągnę ją chyba tylko dlatego, żeby udowodnić że skończę, że wytrwam. Ale nie ma w tej mojej modlitwie nic głębszego.
Kurcze jestem młoda, chciałabym mieć rodzinę, "normalne życie", tak jak większość moich koleżanek. A ja nawet nie potrafię uwierzyć, że kiedykolwiek poczuję się szczęśliwa, już nawet nie ze względu na męża, ale tak po prostu. Wszystko wali mi się na głowę i nie widać żadnego światełka...

Anonymous - 2013-09-15, 20:51

Pomodlę się za Ciebie Kochana....... nie trać nadziei. Wiem, że ciężko ale spróbuj uwierzyć i nie opierać całego życia na jednej gałęzi. Jeszcze możesz być szczęśliwa. Musisz w to uwierzyć. Żyj teraźniejszością, nie myśl o tym, co będzie w przyszłości, bo tego nikt nie wie. Bóg działa sprytnie, nam brakuje wyobraźni.
Anonymous - 2013-09-15, 22:02

Szukaj pokoju , dąż za nim a wszytko się ułoży, najpierw pokój w sobie, potem pokój w swoi otoczeniu.
Anonymous - 2013-09-26, 21:08

Dziękuję za modlitwę, na pewno się przyda, bo ja sama... no cóż.
Wczoraj skończyłam Pompejańską. Wytrwałam do końca. Ale moja wiara zamiast się pogłębić, to wręcz przeciwnie. Nie chodzi o to, że moja prośba nie została tu i teraz wysłuchana. Po prostu jakoś nic nie czuję. W ostatnim tygodniu Nowenny poczułam po prostu, że nic nie czuję do męża. Postanowiłam zadziałać w kierunku uznania nieważności małżeństwa. Nie chcę być do końca życia sama. Takie są u mnie owoce Nowenny Pompejańskiej. Albo ja nie umiem się modlić. Albo nie do końca wierzę, że ktoś tych modlitw w ogóle słucha. Sama nie wiem. Tak jak już wcześniej pisałam, to było raczej klepanie niż pełna wiary modlitwa. Strasznie mi ta Nowenna "ciążyła", a dokończyłam ją po to, żeby sobie udowodnić że wytrwam. Już w połowie czułam, że to bez sensu, bo modliłam się o powrót męża, a czułam, że nie chcę tego powrotu. Chcę mieć kogoś obok siebie, kto mnie przytuli kiedy tego potrzebuję itp. Ale nie tego człowieka.
Chciałam załatwić jeszcze jedną sprawę, finansową, która nas w jeszcze w jakiś sposób wiąże. Mąż jedynie mnie zbluzgał i olał. I to tylko potwierdziło we mnie decyzję o podjęciu kroków o unieważnienie małżeństwa.

Kiedyś przeczytałam takie zdanie "Zamiast wierzyć albo nie wierzyć, wątpię. I wątpienie jest moją religią". I ja tak się czułam zanim tu trafiłam i tak się czuję teraz...

Anonymous - 2013-09-26, 22:57

majola napisał/a:
Chciałam załatwić jeszcze jedną sprawę, finansową, która nas w jeszcze w jakiś sposób wiąże. Mąż jedynie mnie zbluzgał i olał. I to tylko potwierdziło we mnie decyzję o podjęciu kroków o unieważnienie małżeństwa.


Warto o to walczyć?!!!

Życie z Jezusem może być dużo piękniejsze niż Ci się dzisiaj wydaje.

Anonymous - 2013-09-27, 01:08

w.z. napisał/a:
majola napisał/a:
Chciałam załatwić jeszcze jedną sprawę, finansową, która nas w jeszcze w jakiś sposób wiąże. Mąż jedynie mnie zbluzgał i olał. I to tylko potwierdziło we mnie decyzję o podjęciu kroków o unieważnienie małżeństwa.

Warto o to walczyć?!!!
Życie z Jezusem może być dużo piękniejsze niż Ci się dzisiaj wydaje.


W.Z.
Masz napisane "szczęśliwy mąż"
i pytasz (wątpisz) czy młoda kobieta ma walczyć o unieważnienie małżenstwa (w domysle ułożenie sobie potem życia).

To tak jakby ktoś z pełnym brzuchem dziwił się, że w czasie suszy dziecko z Etiopii chce jesć ;)

Anonymous - 2013-09-27, 07:18

w.z. napisał/a:
Warto o to walczyć?!!!

Życie z Jezusem może być dużo piękniejsze niż Ci się dzisiaj wydaje.


czemu zaraz walczyć ? ja to nazywam zbadaniem ważności mojego małżeństwa, nic na siłę...

majola teraz szarpią Tobą emocje, takich decyzji nie podejmuję się pod wpływem chwili
jednak gdybyś miała długo te wątpliwości na temat ważności swojego małżeństwa, to w Sądach Biskupich bezpłatnie udzielają porad na temat czy są szanse na składanie skargi

Anonymous - 2013-09-27, 07:30

landis85 napisał/a:
ja to nazywam zbadaniem ważności mojego małżeństwa, nic na siłę


Mnie po prostu czasami przeraża podejście hierarchii kościelnej tych spraw. Na dobrą sprawę to większość małżeństw jest zawierana nieważnie - kto tak naprawdę w chwili ślubu jest wierzący i świadomy tego co robi.
Po prostu nie potrafię zrozumieć jak Bóg może nagle "zmienić zdanie" w sprawie małżeństwa ;)

Anonymous - 2013-09-27, 09:02

Szarpią mną emocje, to fakt. Ale wątpliwości dotyczące ważności mojego małżeństwa mam od dawna. To nie jest taki mój wymysł na teraz, bo nagle chcę ułożyć sobie życie z kim innym. Póki co nie ma nikogo innego. Nie wiem co będzie kiedyś. Ale właśnie - jestem jeszcze młoda, jeszcze nie za stara na dziecko, ale za chwilę mogę być. A jeśli faktycznie pojawi się ktoś inny? Nie chcę potem "na szybko" próbować unieważniać itp. Wtedy mogłaby to być decyzja pod wpływem emocji.

Cytat:
Warto o to walczyć?!!!

Życie z Jezusem może być dużo piękniejsze niż Ci się dzisiaj wydaje.


Moja wiara kuleje, to fakt. Ale jednak gdybym zupełnie nie chciała tego życia z Jezusem to nie trudziłabym się dowodzeniem nieważności mojego małżeństwa, ale po prostu wzięła kolejny ślub cywilny i po sprawie.
Może to, że tą decyzję podjęłam akurat w trakcie Pompejańskiej to dla mnie potwierdzenie słuszności moich wątpliwości? Uważam, że oboje byliśmy niedojrzali. Ja miałam poważne wątpliwości. Na miesiąc przed ślubem chciałam wszystko odwołać. Nawet w dniu ślubu, jadąc do kościoła się wahałam. A kiedy powiedziałam mężowi o moich wątpliwościach, że może byśmy ten ślub odłożyli, że ja nie wiem czy wytrzymamy razem do końca życia, to się obraził i wyszedł na cały dzień z domu. Dla niego ślub widocznie nic nie znaczył, skoro już kilka miesięcy potem znalazł sobie kogoś innego i nie brał pod uwagę w ogóle tego, że jesteśmy małżeństwem. Kiedy mówił mi potem o rozstaniu a ja zapytałam po co w takim razie był ten ślub i obrażanie się kiedy ja chciałam odwołać, to powiedział mi, że on wtedy jeszcze chciał ratować nasz związek (który był już w kiepskiej kondycji) i uważał, że jeśli ślub nam nie pomoże to już nic. I pomogło na miesiąc, a potem znowu to samo (przypominam, że miesiąc po ślubie zmarł mój Tata).

Ja czuję, że powinnam spróbować.

Anonymous - 2013-09-27, 09:17

majola napisał/a:
Ja czuję, że powinnam spróbować.


i to jest najważniejsze... bądź w zgodzie ze sobą ;-)

Anonymous - 2013-09-27, 10:43

Majola

To Twoje życie, a nie nas anonimów z forum i decyduj tak jak czujesz.
Łatwo jest komuś radzić "nie staraj się o unieważnienie i żyj w samotności do smierci", szczególnie gdy jest szcześliwym mężem/żoną, albo gdy nie ma szczęśliwego małżenstwa, ale ma np 50 lat, dzieci i wnuki.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group