Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Jak dotrzeć, dogadać się z żoną czyli ratowanie małżeństwa

Anonymous - 2013-09-06, 08:16

Te słowa:

Cytat:
Bo między innymi uważałem, że "żona mnie powinna na rękach nosić, bo nie piję"... a fura różnych spraw leżała odłogiem, bo ja skupiałem się na tym, żeby nie pić :(
A nawet nie.... skupiałem się na tym, żeby pokazać, że umiem nie pić.
_________________



w kontekście tych:

MarWu napisał/a:
wakacje mozna zaliczyc do udanych, oczywiscie nie tknalem alkoholu, zresztan wogole nie pije juz dluzszy czas. Problem w tym, że zona nie dostrzega moich starań



mają sens. Osoba wychodząca z nałogu czeka na nagrodę, jakby robiła coś cudownego. A ona TYLKO nie robi nic złego. Twoja Żona też nie pije - doceniasz to jakoś specjalnie? ;)

Pytam przewrotnie, bo Jędrek ma rację. Prawdziwe trzeźwienie zaczyna się wtedy, kiedy robisz to dla siebie i tylko dla siebie. Bo to sobie szkodzisz najbardziej. Dopóki oczekujesz aprobaty otoczenia, żony, dzieci, teściów - dopóty będziesz się trzymał. Przyjdzie dzień, kiedy będziesz na nich zły, uznasz, że mogą sobie myśleć o Tobie, co chcą. I co wtedy?

Wiem, mądruję się. Ale prawdziwie zmieniamy się dla siebie, nie dla innych. Dla innych to zawsze jest pewien teatrzyk. Żona to czuje i komunikuje Ci to.

Ale oczywiście i jej przywiązanie do matki nie jest specjalnie prawidłowe. Tylko, jeśli w grę wchodzi jej bezpieczeństwo, koszty i brak zaufania do męża, przykre doświadczenia i brak pracy nad sobą (ona może nie wiedzieć, że ma coś też do przerobienia, ale musi do tego dojść swoim tempem, jak i Ty swoim tempem do zmian doszedłeś) - to ja się nie dziwię jej.

Na razie skup się na sobie, bo nad sobą musisz zapanować.

Trzymaj się, powodzenia. :)

Anonymous - 2013-09-06, 08:48

Swallow napisał/a:
Ale oczywiście i jej przywiązanie do matki nie jest specjalnie prawidłowe. Tylko, jeśli w grę wchodzi jej bezpieczeństwo, koszty i brak zaufania do męża, przykre doświadczenia


Wg mnie tu właśnie chodzi o jej poczucie bezpieczeństwa, a niekoniecznie o chorobliwe przywiązanie do matki. Do męża nie ma zaufania i mimo jego starań, ono nie pojawi się na zawołanie (czemu mąż się dziwi). Dużo czasu potrzeba, aby żona po tylu wcześniejszych zawodach i zranieniach zaczęła wierzyć, że to co widzi jest prawdą, a nie kolejnym oszustwem, chwilowym mydleniem oczu.

Anonymous - 2013-09-06, 12:16

Swallow napisał/a:
MarWru - szczerze, po męsku, "jak na spowiedzi".

Rozumiem, że nie pijesz ani kropli alkoholu. Ile dni/tygodni/miesięcy?

Dokładnie 0,00%. Nie wiem dokładnie ile gdyż nie uważam tego za jakiś szczególny wyczyn i nawet nie liczę, nie wiem 3-4 m-ce. Po prostu nie chce mi się pić alko. Nie szukam okazji i ich nie mam i wcale za tym nie tęsknię...
złamana napisał/a:
Czy to dla Ciebie faktycznie niemożliwe by zamieszkać z żoną i dzieckiem u jej rodziny?

Niestety, tego nie jestem w stanie przeskoczyć. Zresztą nawet jakbym zdołał podświadomie robiłbym wszystko aby udowodnić, że to nie jest dobre rozwiązanie a to nie słuzylo by odbudowie naszego małżeństwa.
Andzik napisał/a:
Ty zaraz od razu jutro idziesz do secjalistybz Twoim problemem alkoholowym

ale ja juz od kilku m-cy chodzę na indywidualną terapie
Swallow napisał/a:
Te słowa:

Cytat:
Bo między innymi uważałem, że "żona mnie powinna na rękach nosić, bo nie piję"... a fura różnych spraw leżała odłogiem, bo ja skupiałem się na tym, żeby nie pić :(
A nawet nie.... skupiałem się na tym, żeby pokazać, że umiem nie pić.
_________________



w kontekście tych:

MarWu napisał/a:
wakacje mozna zaliczyc do udanych, oczywiscie nie tknalem alkoholu, zresztan wogole nie pije juz dluzszy czas. Problem w tym, że zona nie dostrzega moich starań



mają sens.

jednak w kontekście tych słow
MarWu napisał/a:
nie uważam tego za jakiś szczególny wyczyn

sens tracą
ja_tez napisał/a:
Wg mnie tu właśnie chodzi o jej poczucie bezpieczeństwa

Tylko, że ciężko zapewnić poczucie bezpieczeństwa oraz odbudować zaufanie na odległość. Pierwszym krokiem powinien byc właśnie powrót do domu, gdyż jak powtarzam żonie, ja nie chcę żeby wierzyła mi na słowo lecz chcę jej to udowodnić na żywo i na co dzień.

Anonymous - 2013-09-06, 12:44

MarWu, ja Ciebie rozumiem. Ale też doskonale rozumiem, co może czuć Twoja żona. Wiem, jak się czuje żona, gdy czara goryczy się przelewa, gdy mąż nie jest w stanie niczym zagwarantować szczerości swych deklaracji. Nie jest łatwo uwierzyć (bo ileż razy można), mimo szczerych chęci, bo tak jak pisałam wcześniej - suma wszystkich zranień się na to składa.

Nie zmuszaj i nie wymagaj od żony tego, co według Ciebie ona powinna zrobić.
Pozwól żonie "dojrzewać" w jej własnym tempie, kontynuuj pracę nad sobą, a pewnie w którymś momencie zacznie Wam być "po drodze". Ona na pewno dostrzeże (ale w dłuższym czasie, a nie jak obecnie - tylko "na słowo"), że Twoje słowa nie były rzucane na wiatr.

Anonymous - 2013-09-06, 17:03

MarWu napisał/a:
mało odkrywcza za to bardzo ogólna ta sugestia gdyż ową pracę rozpocząłem już dawno i myślę, że mam nawet jakieś osiągnięcia w tym zakresie
Wiesz MarWu może mało odkrywcze, może stereotyp ale jeżeli uważasz, że już coś zrobiłeś osądzając to sam to jesteś daleko w malinach z pracą nad sobą. Ja pracuję nad sobą od dłuższego czasu ale im dalej w las tym więcej drzew, dochodzę do wniosku iż nic nie zrobiłem. Jeżeli uważasz że już dużo zrobiłeś to gratuluję oby tak dalej. Zastanawia mnie tylko dlaczego narzekasz na wyprowadzkę żony? Przecież robisz wszystko ok. gdzie tutaj jest sens zagrzebany?
Anonymous - 2013-09-07, 00:08

Nirwanna napisał/a:
Sugestie Andzik są bardzo sensowne.
To mile, ze tak uwazasz ale moze napiszesz cos w moim temacie bo... madrze piszesz a ja to chyba taki doradca co to.... no wiesz jak ten szewc co to bez butow chadza....
Anonymous - 2013-09-11, 23:24

I znowu...
kiedy wydawało się, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki natrafiam na mur obojętności i niewiary...
Cała energia, moc starań i gro argumentów odbite wracają niczym plwocina w moją twarz... wszechogarniająca bezsilność stała się moją codziennością a bezmiar oskarżeń, zdemonizowanej przeszłości i ocean niewiary kłuja raz za razem...
i choć skóra stwardniała, nadmiarem złych kąsań, razy sięgają celu... krwawiące serce wciąż bije, choć kocha to boli...

Anonymous - 2013-09-12, 07:44

MarWu napisał/a:
Cała energia, moc starań i gro argumentów odbite wracają niczym plwocina w moją twarz... wszechogarniająca bezsilność stała się moją codziennością a bezmiar oskarżeń, zdemonizowanej przeszłości i ocean niewiary kłuja raz za razem...
i choć skóra stwardniała, nadmiarem złych kąsań, razy sięgają celu... krwawiące serce wciąż bije, choć kocha to boli...

"Co cię nie zabije, to cię wzmocni"
Ja to szalałem we wściekłości, że żona nie docenia moich wysiłków. Przecież tak bardzo sie starałem zrobić wszystko to, co uważałem, że ona chce...
Tylko, że ja grałem role. Grałem, żeby otrzymać... dobre słowo.... uśmiech.... podziękowanie....Kurde, a ona zawzięta baba nic, tylko dalej swoje. Więc jak nie otrzymałem tego co chciałem, to się znowu odseparowałem i chodziłem obrażony, że babie nie można dogodzić. No a jak zacząłem grać rolę obrażonego, to się dopiero zaczęło najeżdżanie na mnie.... No to ja z pyskiem.
No ileż można robić to samo w kółko?

Anonymous - 2013-09-13, 00:41

Sam juz nie wiem co robić. Trwać w dotychczasowym postępowaniu i działać dobrocią tzn. zabierać ich wszędzie i miło spędzać czas w każdej wolnej chwili? Czy może pokazać żonie jak może być jeśli nie zmieni swojego postępowania tzn. wziąć dziecko a ona niech siedzi? Nie chcę tego robić gdyż uważam, że dobro dziecka to pełna i szczęśliwa rodzina ale niestety moje wysiłki nie dają żadnego efektu. Czasami tylko jest lepiej i obiecanki, które i tak nie dają żadnego skutku a tylko nadzieję, która boję się, że w końcu umrze.
Anonymous - 2013-09-15, 22:24
Temat postu: Żona wyprowadziła się i wystąpiła o rozwód
To mój pierwszy kontakt z tym tak bardzo potrzebnym forum. Mieszkam na stałe w Ameryce. Moja żona wyprowadziła się 5 tygodni temu z naszego domu do wynajętego przez siebie na rok innego domu ok. 3 km dalej i zabrała ze sobą swoje rzeczy i rzeczy/meble z pokojów trójki naszych dzieci. Dzieci przez pierwszy dzień płakały i prosiły mame, żeby tego nie robiła, ale teraz najwyraźniej pogodziły się ze swoim nowym losem. Żona wynajęła adwokatów i wystąpiła do sądu o separację i rozwód. Szukam dla nas bezustannie jakiegoś ratunku. Ona już nie chce dalej rozmawiać z miejscowymi księżmi polskimi w parafiach polskich. Ma mi pozatem za złe, że proszę też innych bliskich nam księży mieszkających w Polsce i we Włoszech, żeby ją przekonali do powrotu do mnie. Modlę się za nią nieustannie, ale na razie bez widocznego rezultatu. Ona w ogóle nie chce ze mną rozmawiać, nie odpowiada na moje listy, poczty elektroniczne czy SMS-y. Powoli opadają mi ręce i nie wiem co jeszcze mogę zrobić. Żona mówiła mnie samemu, że straciła swoją wiarę, ale w ostatnich rozmowach z księżmi podobno mówiła im z kolei , że dalej jest wierząca i modli się sama w ciszy. Nie wiem więc, jak jest naprawdę. Ona sama podobno twierdziła rozmawiając z księżmi, że czuje na sobie opiekę Bożą. Jednak mimo to nieodparcie dąży do naszego rozwodu, gdyż mówiła to już po złożeniu pozwu. Mówi księżom, że myślała nad tym bardzo długo zanim zdecydowała. Jestem pewien, że nie spotykała się nigdy z żadnym innym mężczyzną i nie mam żadnych podstaw do przypuszczania, że teraz może być inaczej. Do kościoła chodzi tylko w niektóre niedziele, jak jej w ostatniej chwili wypadnie, nasze dzieci (córkii w wieku lat prawie 14, prawie 16 i 18) biorą z niej podobny przykład.
Ja mam już 56 lat, żona 47. Jeteśmy małżeństwem przez ponad 22 lata, mieszkamy w Ameryce bardzo długo, ja prawie 33 lata, żona 22 lata. Poznaliśmy i pobraliśmy się w Polsce, ale nasza znajomość przed ślubem była raczej korespondencyjna, gdyż ja przed naszym ślubem mieszkałem w Ameryce samotnie przez 10 lat. Mówi teraz, że mi nie ufa i życzy mi, żebym sobie znalazł jakąś inną kobietę, która będzie mnie umiała kochać. Mówi też, że ona sama już mnie nie kocha. Ja z kolei mówię jej, że nigdy nie przestałem i nie przestanę jej kochać. Nie było między nami zdrady małżeńskiej, przemocy, alkoholizmu czy narkomanii. Obydwoje kochamy i dbamy o dzieci, one nas też kochają, ale żona powiedziała im, żeby trzymały się z daleka od naszego konfliktu i one tego skrupulatnie słuchają. Moje próby rozmów z nimi na ten temat natychmiast ucinają. Byłem od początku jedynym żywicielem całej naszej rodziny i nieźle zarabiam. Może za bardzo naciskałem, żeby żona bardziej kontrolowała wydatki, żeby niepotrzebnie nie przejadać oszczędności. Zarzucałem jej też czasem marnotrastwo albo lenistwo. Ona nie reagowała, ale chowała w sercu jedną zadrę za drugą. Mamy duży i piękny dom, do którego ona już nie chce wracać. Dużo przez wiele lat podróżowałem po świecie w celach służbowych, ale zawsze z radością wracałem do domu. W ostatnich miesiącach żona odmawiała nawet wyjeżdżania po mnie na lotnisko, gotowania, prania i sprzątania. Myślałem że to jakaś depresja, ale okazało się po wielu badaniach, że jednak nie. Niewątpliwie odczywała dużo stresów związanych ze mną, ale najczęściej unikała ze mną jakichkolwiek rozmów na istotne dla naszego związku tematy. Ostatnio żona sama dostała pracę. Co jeszcze mogę zrobić, żeby serce żony przeszło przemianę z obecnej zawziętości i nieprzejednania do odzyskania równowagi psychicznej i nawrócenia, i żeby odwołała pozew rozwodowy? Pierwsza sesja rozwodowa jest wyznaczona w sądzie na 27 września. Sądy w naszym stanie tu w USA nie pytają współmałżonka o zgodę ani nie przyjmują od niego jakiegokolwiek oświadczenia, sąd orzeka rozwód niejako automatycznie jedynie na podstawie zaistniałej fizycznej separacji trwającej minimum jeden rok, niezałeżnie od tego, czy współmałżonek zgodził się na separacje czy nie.
Chodziliśmy przez ponad rok co tydzień do amerykańskich psychologów, wydając na nich olbrzymie pieniadze, ale oni byli raczej bezradni i bezużyteczni. Może znacie jakiegoś dla odmiany polskiego psychologa czy jeszcze lepiej kogoś związanego z Sychar, zamieszkałego gdzieś niedaleko nas (między Waszyngtonem i Baltimore), do którego moglibyśmy się zwrócić? Taka osoba rozumiałaby lepiej naszą rodzimą kulturę i problemy emigrantów takich jak my. W Internecie nie znalazłem nikogo, pytałem o to także wielu naszych tutejszych znajomych Polaków - bez skutku. Dziękuję i szczęść Boże wszystkim!

Anonymous - 2013-09-15, 23:18

Witaj na forum
Mamy ognisko sycharowskie w Chicago
http://www.kryzys.org/vie...p=282850#282850

zajrzyj do działu świadectw

http://www.kryzys.org/viewforum.php?f=3

do działu rekolekcji ,

http://www.rekolekcje.sychar.org/

czy kącika filmowego
gdzie na początek polecam film "Ognioodporny"
http://pl.gloria.tv/?media=297261

i do poczytania nasza broszura
http://www.broszura.sychar.org/

wspomnę w modlitwie

Anonymous - 2013-09-16, 22:29

M.S. napisał/a:
Moja żona wyprowadziła się 5 tygodni temu z naszego domu do wynajętego przez siebie na rok innego domu ok. 3 km dalej i zabrała ze sobą swoje rzeczy i rzeczy/meble z pokojów trójki naszych dzieci. Dzieci przez pierwszy dzień płakały i prosiły mame, żeby tego nie robiła, ale teraz najwyraźniej pogodziły się ze swoim nowym losem. Żona wynajęła adwokatów i wystąpiła do sądu o separację i rozwód.(...) Sądy w naszym stanie tu w USA nie pytają współmałżonka o zgodę ani nie przyjmują od niego jakiegokolwiek oświadczenia, sąd orzeka rozwód niejako automatycznie jedynie na podstawie zaistniałej fizycznej separacji trwającej minimum jeden rok, niezałeżnie od tego, czy współmałżonek zgodził się na separacje czy nie.
Może znacie jakiegoś dla odmiany polskiego psychologa czy jeszcze lepiej kogoś związanego z Sychar, zamieszkałego gdzieś niedaleko nas (między Waszyngtonem i Baltimore), do którego moglibyśmy się zwrócić? Taka osoba rozumiałaby lepiej naszą rodzimą kulturę i problemy emigrantów takich jak my. W Internecie nie znalazłem nikogo, pytałem o to także wielu naszych tutejszych znajomych Polaków - bez skutku. Dziękuję i szczęść Boże wszystkim!


szybko dziala ta Twoja... Z moja juz pol roku bezustannie próbuje dojść do porozumienia i w kółko to samo, raz lepiej i znowu to samo... w sumie masz rok na dogadanie sie do bardzo duzo (ja nawet nie wyobrażam sobie tyle że mógłbym czekac...). Uwierz, że w Polsce też nie jest łatwo uzyskać jakąkolwiek pomoc. Modlę sie abyśmy spotkali na swojej drodze jakiegoś mądrego czlowieka, który umiałby przemówic mojej do rozumu tak po prostu: Wracaj dziewczyno do domu i do kochającego męża...
Rozumiem M.S., pozdrawiam i wspomne w modlitwie!

Anonymous - 2013-09-16, 22:59

Ludzie mili a to waszym babom ma ktoś do rozsądku gadac?
Pewnie one się naklepały mojemu i waszemu rozsądkowi aż zadużo. Teraz ktoś im naklepał, -lepiej jak my!! I o co draka? że ślubna?, że powinna? że tak wypada?. Guzik czasem to chyba trzeba przyznać że nie wykonałem zadania, ty winna ale dla tego że ja też.
A może to ten świat i telewizja są winne??

Anonymous - 2013-09-16, 23:54

Dabo napisał/a:
Ludzie mili a to waszym babom ma ktoś do rozsądku gadac?

tak bo czasami, ktoś się zatraci, zagubi i nie słucha dobrych rad kochającego męża...
Dabo napisał/a:
Pewnie one się naklepały mojemu i waszemu rozsądkowi aż zadużo.

pewnie i tak, jednak do mnie to już dotarło i chcę to naprawić... ot taka wewnętrzna przemiana bohatera romantycznego...
Dabo napisał/a:
Teraz ktoś im naklepał, -lepiej jak my!!
ten ktoś będzie się w piekle smażył za rozbijanie rodziny...
Dabo napisał/a:
I o co draka? że ślubna?, że powinna? że tak wypada?. Guzik czasem to chyba trzeba przyznać że nie wykonałem zadania, ty winna ale dla tego że ja też.
a może dlatego, żeby naprawić, żeby było już normalnie, żeby szczęśliwie spędzić życie, żeby dziecko wychować na mądrego i kochanego człowieka...

Dabo napisał/a:
A może to ten świat i telewizja są winne??

może... ale po to jesteśmy dorosłymi, inteligentnymi ludźmi żeby wiedzieć co dla nas dobre... a rozwalenie rodziny i odrzucenie kochającego męża i ojca w imię swoich urażonych ambicji dla nikogo nie moze być dobre...


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group