Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Jak poskladac zycie po zdradzie...

Anonymous - 2013-07-30, 18:54

niezapominajko, twoje posty daja nadzieje.
ale napisz cos wiecej tak z praktyki gdybys mogla.
podaj konkretne przyklady twojego postepowania.
piszesz ze tobie - wam wystarczyl rok aby poskladac sie do jakiejs tam kupy.
u mnie za 2 miesiace bedzie rok a jest coraz gorzej.
od razu po zdradzie zwrocilas sie do boga ?
jak to u ciebie bylo. opisz ile mozesz i ile chcesz opisac.
takie praktyczne, konkretne sytuacje, myslenie...
POMOGLAS MU POWSTAC- co konkretnie robilas aby tak sie stalo ?


ja sie troche zapedzilam w kozi rog. tak jak ujela to JooW70 - nie potrafie wybaczyc, a gdzies w glebi duszy co innego sie cichutko kolacze...
i zeby przerwac ta frustracje, to stanie w rozkroku, wczoraj podjelam decyzje ze zaczynam szukac dla siebie mieszkania.
na dzis dla mnie to jedyne mozliwe rozwiazanie sytuacji w ktorej jestem wbrew wlasnej woli.

Anonymous - 2013-07-30, 23:27

nunana napisał/a:
a gdzies w glebi duszy co innego sie cichutko kolacze...

A kto to ci tak kolacze? ładny jakiś?, bogaty? może też stary i łysy?
Tydzień po wyprowadzce żony przepiłem, pil bym dalej ale praca i wnetrzności nie pozwoliły, po dwóch tygodniach to ja chyba nie chcę żeby wracała, ja niemam zamiaru się wiecej blaźnić . Skoro tak chciała to spoko. Najgorsze że nieszczególnie mnie ciągnie do syna, jakoś przez to że ktos inny go przekupuje, mam narazie rodzinowstręt.
60 % życia spędziłem poza domem, wiec nie tesknie za ciałem, ale kiedy żona poszła w siną dal to coś pękło, coś nieodwracalnie.
Ksiązkowo to teraz powinienem poszukać zemsty, jakiejs innej mamuśki, . Ale jestem tak wściekły że mam plan wziąć się za jakis biznes i jej pokazać co straciła.

Anonymous - 2013-07-31, 08:47

Dabo napisał/a:
Ksiązkowo to teraz powinienem poszukać zemsty, jakiejs innej mamuśki

Książkowo? Raczej żadna książka, ani poradnik tego nie zaleca. Taka zemsta to co najwyżej porada padająca z ust "życzliwych" kolegów...

Anonymous - 2013-07-31, 10:25

Nuanko,
Bardzo mnie poruszyła Twoja historia.
Czytam to forum od niedawna ale niektóre wypowiedzi trafiają prosto do mego serca.
To co napisałaś jest dokładnie odzwierciedleniem moich myśli teraz:

"JooW70 ile czasu powinnam mu dac jeszcze z mojego zycia ktore mam poczucie ze marnuje, ile ??? 10 miesiecy minelo...
frustracja moja jest ogromna. konflikt wewnetrzny przeogromny.
mysle ze powinnam odejsc jesli chce odzyskac spokoj, odnalezc dawna wewnetrzna harmonie. czuc szacunek do siebie samej i co najwazniejsze- zyc w zgodzie z sama soba. takie mam wnioski na dzis. tak czuje.
ja tak samo jak ty uwazam ze kryzys moze przyniesc to wszystko o czym napisalas.
ale kilka warunkow musialoby byc spelnionych. samo sie nie stanie. czas tez wszystkiego sam za nas nie naprawi. bo w innym wypadku stanie sie tak jak teraz sie dzieje u ciebie :( czyli przedluzymy agonie, zabierzemy sobie kilka kolejnych lat zycia, po co ?
nie lepiej dac sobie spokoj ? skoro ja nie czuje ze idzie cokolwiek ku lepszemu. takie ciagle zycie w nadziei bez rezultatow... albo cos jest albo tego nie ma. nie istnieje posrodku...
czy takie trwanie i wiara w zmiany ktorych wciaz nie ma, czy to wlasnie nie jest wieksza naiwnoscia niz sama wiara w swiat wartosci, czystej milosci ??
dlaczego uwazasz ze takie moje myslenie jest naiwne, dziecinne ??
bo co ? bo swiat doroslego czlowieka musi byc plugawy ? to oznacza doroslosc ?
jesli tak to w takim rozumieniu jestem dzieckiem. niech tak bedzie. trudno."

Nie jesteś naiwna, dziecinna.
A jeśli już, to ja chyba też w tym rozumieniu jestem dzieckiem.
Wierzę w czystą miłość, bez zdrad, bez kłamstw, życie w szacunku i zaufaniu, bliskości.
Przecież musi taka miłość istnieć. Są ludzie którzy nie zdradzają, nie kłamią. I ja też chciałabym tak zyć.
Ja też chcę zapanować wreszcie nad swoim życiem, chcę odzyskać do siebie szacunek. Nie chcę ciagle tkwić mając nadzieję nie wiadomo już na co. I nie chcę być znów okłamywana.
Nie chcę być takim koniem pociągowym, który bierze na siebie wszystko.
Nuanko, nie oglądaj się na kogoś, że u innych par składanie zajeło rok tylko a u Ciebie teraz takie myśli. To bardzo indywidualna sprawa przecież.
Zresztą rok to naprawdę krótki okres na orzeczenie zmian po zdradzie, przynajmniej dla mnie.
Odbudowywanie to naprawdę mozolny i długotrwały proces, trwa czasami i kilka lat.
U mnie zdrada trwała 1,5 roku, zresztą po niecałym roku znów zaczął kłamać, a po kolejnym poł znów poszukał "przyjaciółki".
Niestety już kilka takich historii na tym forum czytałam.
Im dłuższy okres zdrady tym dłuższy okres odbudowywania. No i wiadomo jak ważna jest praca obojga nad tym.

Co do twojego roztrząsania, dociekania, szukania prawdy, prawa do niej. Wydaje mi się, że ta cała prawda nic właściwie Ci nie da.
Na pewno nie zmniejszy twojego bólu a może go tylko powiększyć.
Wiesz co wiesz na dzień dzisiejszy i może tyle powinno wystarczyć. Oczywiście to dobra rada z której ja sama nie skorzystałam. Opowiem trochę o mnie bo moja historia jest różna od twojej.
Ja w swoim dociekaniu prawdy posunełam się za daleko, przeczytałam całe archiwum rozmów mego meża z kochanką, ich meile, nawet "przesłuchałam" jego kochankę i jego "koleżanki" od flirtów a było ich kilka.
Ośmieszyłam się i w ich i w swoich oczach, dziś już nie wiem po co.
Zresztą oczywiście nie uwierzyłam we wszystko co mi powiedziały, nawet w to co czytałam nie wierzyłam... Może inaczej nie chciałam w to uwierzyć. Tłumaczyłam to całkowitą winą kochanki, jego chwilowej słabości, naszego kryzysu.
Ale prawda jest taka, że chciałam wierzyć jemu, nie im, nawet mimo dowodów.
Od niedawna czytam to forum ale już przeczytałam tu kilka histori jakby o sobie samej. Taka standardowa historia gdzie mąż podrywa sobie kochankę NIE MÓWIĄC jej że ma dom rodzinę, dziecko, udaje samotnego,zaniedbuje dom, kłamie co drugie słowo, prowadzi podwójne życie - u mnie przez 1,5 roku.
Po wykryciu zdrady widowiskowo żałuje, przeprasza, mówi że teraz zrozumiał co naprawdę nam zrobił, że chciałby cofnąć czas, że teraz się zmieni całkowicie, nigdy nas nie zawiedzie, że tylko mnie kocha, że to był błąd, chodzi do kościoła....I najważniejsze dla mnie że już mnie nie okłamie nigdy, nie zdradzi, nie odnowi kontaktów z nią.
Standardowe postępowanie zdradzającego jak czytam to forum.
Czy wszyscy zdradzający się tak zachowują???
Czy mówią to samo, to samo obiecują ???
Może istnieje jakiś podręcznik dla zdradzających który im dyktuje to postępowanie...

Jak napisała niezapominajka "jak można być takim podłym, nie liczą się z drugim człowiekiem. Nawet juz nie chodzi o to czy ktoś jest się wierzącym, ale są przecież jakieś granice moralności. Co z ludzkim słowem, honorem...."
Nie umiem tego pojąć. Jak najbliższy mi człowiek mógł mnie okłamywać przez 1,5 roku. Jak mógł prowadzić podwójne życie, wyjeżdżać z kochanką na kilka dni, spotykać się 3,4 razy w tygodniu !!!!!! dzwonić do niej codzień, odbierać ją z pracy, znać jej znajomych,
zabierać ją do swojej pracy, rozmawiać z nią godzinami przy swoich kolegach w pracy, zaniedbywać dom, byle z nią sie spotykać, rozmawiać.......
I najważniejsze- jak mógł przez 1,5 roku okłamywać mnie prosto w twarz, codziennie, kilka razy dziennie. Nigdy nawet mu nie drgneła powieka gdy kłamał, wymyślał kolejne wykręty by być z nią. Tego nie zrozumiem nigdy chyba. Jak można być tak bardzo pozbawionym honoru, moralności, nie wieem tego....
Czy normalny człowiek jest zdolny do czegoś takiego?
Czy potrafi tak kłamać z czystym czołem?
Przez 1,5 roku kłamać cały czas, bez przerwy?
Mieć w nosie dom, rodzinę, dziecko, przyzwoitość, honor.
Normalni ludzie tak nie robią.
Mój tłumaczył, że kłamstwo pociąga za sobą następne, nie sposób sięz tego otrząsnąc. To prawda oczywiście ale nie mogę tym jego usprawiedliwić.
Bo prawdą jest również to, że sam w ten związek wszedł, szukał go, okłamał mnie i okłamywał ją, że nie ma rodziny, udawał wolnego byle się zabawić.
Zresztą poza tamtą szukał sobie i innych alternatyw, flirtował gdzie się da. Było jeszcze parę zdrad psychicznych.
To on zaczął kłamać, szukać, ON TEGO CHCIAŁ.
Niezapominajka pisze że jej mąż mówił,"że Tarzał się w tym bagnie dość długo. Ciężko się z tego ot tak wydostać. Kłamstwo pociąga kłamstwo. Zniewala. Traci się wolność. Był w tym syfie i nie chce tam NIGDY wracać. Teraz dopiero czuje co to prawdziwa wolność, szczęście, miłość, bliskość, rodzina.... Pomogłam mu powstać...."
Mój mówił mi dokładnie to samo gdy wykryła się zdrada. Nawet tych samych słów uzywał...
Ciągle twierdził, że wcześniej był sku...., to był syf, teraz się odrodził na nowo, teraz nam to wynagrodzi...
Tyle, że u mnie z przeczytanych rozmów i meili wyczytałam, że do tamtej też taką taktykę stosował i jej opowiadał te same słowa.
Ze przy niej czuje prawdziwą wolność, szczęście, przy niej dopiero czuje że żyje, ona jest jego najlepszym przyjacielem którego nigdy nie miał, bratnią duszą której możę powierzyć każdą swoją tajemnicę.
I powierzał każdą, wszystkie nasze sprawy znała, koligacje rodzinne, jego sprawy zawodowe, to jej zwierzał swoje problemy, to do niej dzwonił nawet z domu.
Opowiadał jej o naszym nieudanym pożyciu, jaka to byłam oziębła byle ją do sexu zaciągnąć... Jak on mógł jej o tym opowiadać. A że jej o tym opowiadał wiem na pewno bo sama to czytałam. Plugawe to wszystko takie.
Gdy go kilka razy rzucała błagał by go nie zostawiała bo bez niej nie żyje naprawdę. I do niej płakał, prosił o wybaczenie gdy sie wkurzała. I najlepsze gdy go rzuciła to jej mówił że się zabije bo już nie może tak żyć!!! Potem gdy poznała go dobrze i wykryła inne flirty i jego kłamstwa, zagroziła mu, że mi powie jaki jest jeśli nie zerwie na zawsze z kłamstwami i się nie zmieni.
Nawet jej nie mogę nienawidzić. Bo za co? Że on ją upatrzył, poderwał, udawał wolnego....nie związała by się z nim gdyby wiedziała że jest żonaty, ma dziecko.
Gdy jej powiedział o żonie, byli już po wyjazdach, sexie itp. Zresztą potem wciskał jej kit, że myśli o rozwodzie, z żoną już nie śpi ... Mi powiedziała, że wierzyła w to, bo to było oczywiste. Stale był z nią, widywali się kilka razy w tygodniu, bywał
w jej domu, pracy, wspólnie wyjeżdżali nawet po kilka dni, dzwonił do niej kilka razy dziennie, wysyłał esemesy na dobranoc i dzień dobry...
Nie uwierzyłam jej, myślałam, że mnie okłamuje by mu dokopać. Niestety mówiła prawdę, czytałam to.
Całą winę za zdradę obarczam jego. Ją mam gdzieś, w końcu to on mnie zdradził, nie ona. To on miał nas za nic gdy zdradzał, to on nie miał honoru i odwagi by powiedzieć prawdę.
Gdyby on nie chciał tego, nie szukał, nie łaził za nią przez kilka miesięcy do niczego by nie doszło.
To on się na nią uparł, mimo że go kilkakrotnie przeganiała.
No i to nie ona mu rękę w rozporek włożyła bo zanim ją zaciągnął do łóżka mineło z pół roku.
Zresztą innych panienek też sobie szukał do flirtów, rozmówek. Taki typ już.
Nie umiem jakoś tego poukładać do tej pory. Jak mogłam tego nie widzieć w codziennym życiu.

Po wykryciu zdrady był idealny, żałował, przepraszał, płakał, sam zaproponował rekolekcje, spowiedź, powiedział wszystko rodzinie, deklarował, że bez nas nie może i nie chce żyć,
groził nawet samobójstwem...
Twierdził, że tylko mnie kocha, "tamto" to był błąd, chce to zamknąc za sobą i nigdy już nie wracać.
Na początku nie umiałam przebaczyć, wałkowałam to ciągle, nie mogłam odpuścić.
Potem zaczełam powoli mu wierzyć. Myślałam no bo po co walczy? Po co ma udawać, że mnie kocha...
Do tej pory nie znam odpowiedzi. Przez prawie rok było dpbrze.
Rozmawialiśmy wreszcie ze sobą, rozmawiał ze mną nie z tamtą, mi się zwierzał.
Gorzka ironia - to kochanka nauczyła go rozmawiać, wcześniej tego nie potrafił, był za bardzo skryty. To ona go zmieniła.
To wydawało się tak absolutnie szczere. Ciągle powtarzał, że teraz dopiero czuje tą więż między nami, bliskość, wie co to rodzina.
Było wreszcie normalnie, choć nie powiem, że było łatwo.
Potem coraz częśćiej zaczełam przyłapywać go na kłamstwach.
Pozornie mało znaczących, nieważnych. Powinno to być dla mnie sygnałem, że znów coś kombinuje, znów czegoś szuka.
Ale tak jak przy zdradzie znów zaczełam to usprawiedliwiać, wybaczać chwilami słabości.
To był błąd. Po małych kłamstwach zaczeły się większe, częstsze. Znów kłamał prosto w twarz a ja znów niczego nie podejrzewałam, brałam za dobrą monetę jego słowa.
Nie powiem, był dużo ostrożniejszy niż za pierwszym razem, dzwonił do kolejnej kochanki tylko z pracy i z innego tel na kartę który miał w pracy ( wiedział że przeglądam bilingi czasem z naszych telefonów więc bał się ze swojego), założył nowe konto pocztowe, nowe gg.
Dowiedziałam się czystym przypadkiem, nie było mnie w domu kilka godzin więc zalogował się na nową pocztę z mojego komputera i tam wymieniał czułą korespondencję, a gdy przez chwile wyłączył się internet, nie wylogowało go z poczty. Gdy wróciłam do domu miałam niezłą niespodziankę....

Nie wszystko da się przewidzieć jak widać.Choć muszę przyznać, że ostrożny był bardzo i gdyby nie ten przypadek pewnie by to trwało i trwało i nadal żyłabym w kłamstwie.
Niestety znów udało mu się mnie oszukiwać kolejny rok.
Żałuje że nie byłam bardziej podejrzliwa wcześniej, że wierzyłam we wszystko co mi wciskał kłamiąc i patrząc prosto w oczy.
A uwierzcie mi potrafi okłamać każdego i robi to perfekcyjnie.
Może ja jestem łatwowierna ale naprawdę wierzyłam w jego żal, skruchę, jego zmianę, chciałam w to wierzyć. Niestety myliłam się i to bardzo.
Teraz chyba wreszcie przejrzałam na oczy gdy odczytałam jego nowe meile.
Powiedziałam dosyć, koniec i zamierzam się tego trzymać.
On znów mówi o błędzie, żalu, przeprasza...ale we mnie coś już umarło.
Nie obchodzi mnie już to co mówi.
Czuję obojętność, pustkę.
Szkoda mojego życia na wieczną nadzieję na jego prawdziwą zmianę.
Chcę odzyskać siebie samą, szacunek do siebie, spokój,
Nie chcę się już zadręczać pytaniami czy znów mnie okłamuje, czy znów to zrobi, zdradzi.
Mam dość takich myśli.
Chciałabym zacząć wszystko od nowa.

Pozdrawiam Cię serdecznie

Anonymous - 2013-07-31, 15:12

Mój mąż po zdradzie nie chciał ze mną być. Nie chciał wracać, ale wrócił i nie przepraszał, nie mówił że mnie kocha, wręcz przeciwnie, mówił i dalej mówi, że nie wie czy chce ze mną być, że nie kocha mnie tak jak kiedyś, że nie czuje potrzeby całowania mnie itd....

Ja trwałam, modliłam się i z dnia na dzień było lepiej, teraz sam mnie przytula, nie mówi że kocha, chyba że ja powiem pierwsza, ale widzę że jest lepszy.

Niestety ja mu chyba nie wybaczyłam, bynajmniej nie do końca i teraz to ja mam dość i nie bardzo chcę z nim już być...

wiem, że powinnam się cieszyć tych małych cudów, z tych małych zmian, ale boję się tego co będzie później

Musimy zaufać Panu, oddać całe swoje życie.
Trzymajcie się, pozdrawiam

Anonymous - 2013-08-02, 16:56

Witaj Nunano!!!

Może wynajęcie mieszkania to świetny pomysł. Jeśli tego potrzebujesz zrób to. Odpocznij, nabierz dystansu, zatęsknijcie za sobą. Nie wiem co powinnaś zrobić?

A cóż ja mogę Ci napisać o praktycznym postępowaniu jedno. W życiu się tyle nie modliłam w życiu co przez ostatni rok :-)
A były ciężkie chwile i czasami cały ten koszmar ten wraca we wspomnieniach....
Ale teraz mam sposób modlę się, a czasami, aby zagłuszyć złe myśli śpiewam na głos ile wejdzie :mrgreen: to mi pomaga.

Wybaczenie? Czytałaś artykuł? Jest gdzieś na forum. Zapoznaj się. Każdy ma swój czas.
Nadal jestem w kryzysie, więc nie podam Ci gotowej recepty.
Tez mam ochotę wejść na forum i podobnie jak ty zadawać trudne pytania, na które trudno znaleźć odpowiedź. Sama czekam na całkowite wyleczenie, bo nie potrafię sobie jeszcze poradzić z pewnymi rzeczami, a przestałam gnębić męża. Staram się nie wracać. Dowiedziałam się najważniejszych rzeczy i już mi wystarczy to i tak za dużo.
Myślisz, że jestem już poskładana, absolutnie nie. Słucham rad ludzi z forum , którzy to przeszli, nawet tych co są po rozwodzie, ale są wygrani, bo oni są wierni przysiędze małżeńskiej.
Przeczytaj swój wątek od początku jest tam wiele cennych rad i nie sugeruj się mną. Rok. Dużo? Mało? Zależy dla kogo. Dla Boga nie.
Ciężka praca przed tobą, bo musisz zmienić siebie, swój świat, który uważałaś, że jest fajny, dobry. Tylko czy, aby na pewno? Nie piszę tego, aby Cię zranić, ale po to, abyś spojrzała na swoje życie z dystansem.



Staram się na co dzień wszelkie nieporozumienia wyjaśniać z mężem na bieżąco. Opowiadamy o sobie, swoich uczuciach, co nam się w sobie nawzajem w sobie nie podoba, wyjaśniamy sobie pojęcia słów, które tak na prawdę dla kobiety i mężczyzny znaczą całkowicie co innego. Trzymamy się razem. Odizolowaliśmy się od swoich rodzin, aby nie miały nas wpływu, a przynajmniej staramy się.

Obydwoje byliśmy w poradni i była sugerowana wspólna terapia, ale tak ostatnio się źle poskładało, że dopiero będzie możliwa po wakacjach. Pisałam, że bardzo dużo niepowodzeń nas spotykało. Im bardziej dogadywaliśmy się nagle coś.... tak pod górkę... Ale i z tym sobie zaczęliśmy radzić. Wspólnie wspierając się, a nie obwiniając :->

A co najważniejsze. Minął rok. Jestem innym człowiekiem. Szczęśliwszym, radośniejszym, bardziej kocham męża i okazuje mu to. Zaczęłam go doceniać, chwalić, motywować, wspierać.
Kocham bardziej siebie, swoje oponki na brzuchu i piegi na nosie i lubię mój 10-letni samochód, a przydałby się nowy, ale wszystkiego nie można mieć :-D
A mam wiarę w siebie, a przede wszystkim wiem, że gdy mój mąż znów pobłądzi nie będę obwiniała siebie o to, innych. Już wiem jak mam postąpić, aby mnie nie krzywdził.

Dałam mu szansę i niech korzysta drugiej nie dostanie. Na aktualny stan ciężko pracujemy obydwoje i dobrze nam z tym. Tak jest dziś co będzie jutro nie wiem.

Jak mu pomogłam powstać? pozwoliłam zostać i a on pokazuje mi na co dzień, jak się zmienia, dlatego bo chce. Nie chce niszczyć tego co otrzymaliśmy, więc trwamy. Tylko tyle.

Nunano dużo pracy przed tobą - zajrzyj tam, gdzie Twardy podał Ci linki. Fajne mądre filmy. Polecam "kobiety, które kochają
za bardzo", "Miłość i szacunek".
A najważniejsze to Pismo Św. Czasami jak nurtowało mnie jakieś pytanie, a ból przeokropny ściskał serce otwierała i czytałam.
Jest tego sporo i daje nadzieję przede wszystkim na to, że my sami dla siebie możemy się zmienić i zacząć oddychać pełną piersią. Bez względu czy z małżonkiem czy bez szczęście prawdziwe jest możliwe jeszcze tu na ziemi i Bóg bardzo chce, abyśmy go doświadczyli, nie smucili się.

Sama siebie tak katowałam i po co. Przybyło mi lat i siwych włosów. Tylko, żeby człowiek był taki mądry i wiedział co ma robić. Dlatego lepiej oddać to Bogu niech on się tym zajmie w końcu jest naszym Tatusiem i wszystko wie najlepiej, bo kieruje się miłością ;-)

Pozdrawiam

"Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku....
wszystko przetrzyma,
we wszystkim pokłada nadzieję...."

Anonymous - 2013-08-16, 15:27

kochani zagladam tu codzien, czytam Was na innych watkach rowniez
ale na razie nie potrafie NIC napisac :-(
poza tym ze jest FATALNIE.
Jestem w totalnej rozsypce. Samotna, pozbawiona wiary w cokolwiek a juz na pewno w drugiego czlowieka...
Nie mam nic, tylko syna ktorego kocham nad wlasne zycie. Na dzis tylko on trzyma mnie jeszcze na tym swiecie...
To co zrobil moj maz mi i naszej rodzinie jest po prostu nie doopisania.
Tu juz nie chodzi tylko o to jak poskladac zycie po zdradzie... moze kiedys opisze Wam moja historie...

Magda tyle rzeczy chcialabym Ci powiedziec ale nie potrafie.
Zamknelam sie w sobie, zapadlam jak w jakis pancerz.
Pozdrawiam Cie cieplutko, chcialabym zebys nie cierpiala... ale coz ja moge...

Anonymous - 2013-08-16, 19:59

Magda Kartacz napisał/a:
Są ludzie którzy nie zdradzają, nie kłamią. I ja też chciałabym tak zyć.

To, że chcesz to wspaniale i to wystarczy. Ale, że taka będziesz, to nie licz na to. To tylko łaska Najwyższego. O to się warto modlić.

mającanadzieję napisał/a:
Musimy zaufać Panu, oddać całe swoje życie.
Trzymajcie się, pozdrawiam

Z tym zdaniem się zgadzam. Jest to trudne, arcy trudne, ale łatwiejsze, niż czysto po ludzku załatwić problem zdrady. Dlatego też nigdy żadnych psychoterapeutów. No chyba, że odchodzimy od zmysłów. Po prostu oddanie się Bogu, wiara w Boża Miłość. Po prostu nie wierzymy i stąd całe nasze problemy. Ja to chyba pojąłem, chyba to w końcu do mojej głupiej głowy dotarło. Ziemia jest tylko wstępem do życia. I chyba, a raczej na pewno, za wszystko trzeba dziękować Bogu. Nic się nie dzieje przez przypadek. Skoro coś straciłem widać nie było mi to potrzebne do zbawienia. Do innych rzeczy owszem, ale nie do zbawienia. Więc w czym w istocie jest problem? Śmiem twierdzić, że dla katolika problemu zdrady małżeńskiej nie ma. Jest to wyzwanie. Dodam też, że z mojego punktu widzenia, ziemskie szczęście małżeńskie, które możliwe jest tylko i wyłącznie w całkowitej jedności i wyłączności, jest szczególną łaską i trzeba na nią zasłużyć. A jeżeli ktoś tę łaskę ma za darmo, bo są i tacy, to nie nazwałbym ich szczęśliwcami ziemskimi. Kto ma "talenty", nie może ich zakopywać. A pomnażanie dobra to też ciężka praca. Zbawienie za darmo nie istnieje. Musimy pogodzić się z Wolą Bożą i jej się nie przeciwstawiać.
Nuano, trzymaj się cieplutko z Panem Bogiem. I dostrzegaj wszystkie łaski, których na pewno w tym ciężkim okresie Ci nie brakuje. Pan Bóg nie zostawia swoich dzieci w potrzebie. Uwierz w to.

Anonymous - 2013-08-17, 21:40

Dziekuje Orsz za cieple slowa. Widze i doswiadczam lask Boga.
Wiele ich bylo w ostatnim roku. Naprawde mam ich swiadomosc.
Moze to naiwnie zabrzmi ale wyraznie odczulam cos w rodzaju walki Dobra ze zlem, ktora sie rozegrala o nasze malzenstwo.
W jednej z rozmow moj maz powiedzial ze ma podobne odczucia, ze tak bylo.
W ogolnym rozrachunku zwyciezyl Bog, powinnanm byc szczesliwa ( ? ) ale ogrom zniszczen jest porazajacy.
To tak OKROPNIE BOLI...
Czy to normalne zeby az tak bardzo przezywac ??
Moze ja jestem NIENORMALNA ?????????

Anonymous - 2013-08-17, 22:27

Nunako, jak najbardziej jesteś normalna, ja również tak mocno to przeżywałam. Przez 2 lata płakałam codziennie, na początku jawnie, póżnie w ukryciu, zupełnie nie umiałam poradzić sobie z tym co zrobił mój mąż. Doszło do tego, że musiałam skorzystać z pomocy lekarza, dopiero po lekach zaczęłam powoli się wyciszać. To było istne piekło, koszmar, czułam jak rozrywało mnie od środka, tylko skóra trzymała to wszystko w całości. Jaki to ból i jakie to uczucie wie każdy, kto został zdradzony, wali się cały świat. I ten straszy smutek później, nic już nie jest takie same. Dzisiaj minęło 4,5 roku od kiedy żyję w małżeństwie po zdradzie, jest różnie, generalnie mąż jest dużo lepszy niż przed. Nadal zdarza się, że wspomnienia wracają (no właśnie te wspomnienia są najgorsze) ale ból już nie jest tak intensywny.
Od czego to zależy, że tak mocno przeżywamy?, sama nie wiem, pewnie wiele czynników na to się składa, od wrażliwości, to jak mocno kochałyśmy mężów, a także zranień doświadczonych w dzieciństwie.
Nunako, co Ci radzić? przede wszystkim wycisz się, jeśli nie potrafisz sama, to może z czyjąś pomocą, do tego modlitwa i czas. Czas ukoi ból.

Przytulam Cię bardzo mocno, bo wiem jak Ci ciężko.

Anonymous - 2013-08-17, 23:09

Ela kochanie, 4 i pol roku. Szmat czasu a to wciaz jest w Twoim zyciu :(
Czy mozliwe jest w koncu w ktoryms momencie "po" zycie wolne od ZDRADY ... ?
Czy to juz pietno na reszte zycia ??
Ja nie pozwalam sie dotykac mojemu mezowi. Przykre, wiem.
Nic na to nie moge poradzic, przelamac sie...
Jego dotyk jest dla mnie nie do zniesienia.
Nawet zwykle musniecie, a ja sie od razu najezam.
Z drugiej strony brakuje mi go...
Elu, jak u Ciebie bylo ?

Wrazliwosc... mysle ze to jest glowny wyznacznik odczuwania kiedy dusza boli.
Ja wlasnie odkad pamietam bylam wrazliwa osoba. Silna i jednoczesnie wrazliwa. Taki paradoks.

Anonymous - 2013-08-18, 07:43

nunana napisał/a:
Ela kochanie, 4 i pol roku. Szmat czasu a to wciaz jest w Twoim zyciu :(


Powiem tak, wybaczyć się da, zapomnieć nie, Nie znaczy to, że żyję tym na codzień. Potrafię normalnie pracować, jeść, śpać, cieszyć się życiem. Jeżeli nie zaakceptujesz i nie pogodzisz się z tym, że zdrada była nie ruszysz do przodu. Nie ma innego wyjścia, na to oczywiście potrzeba czasu. Wiem łatwo się mówi, ale uwierz mi tak to działa. Człowiek musi przejśc różne etapy przeżywania zdrady.

nunana napisał/a:
Elu, jak u Ciebie bylo ?


Jak było? ciężko, czasami bardzo ciężko. Najtrudniejszy był pierwszy rok. Najtrudniejszy przede wszystkim dlatego, że ta dziewczynastrasznie mnie jeszcze przez rok umęczyła bardzo. Robiła takie rzeczy, których ja nie wymyśliłabym. Dużo by tu pisać i opowiadać.
Powiem tylko tyle, są tutaj kobiety, które nie oskarżają kochanek. Ja oskarżam w 50%. Ona od samego początku jak poznała mojego męża wiedziała o mnie, wiedziała, że ma żonę i dziecko. Póżniej nawet nas poznała. Byliśmy u niej na weselu, a pół roku po nim poszła w tango z moim mężem i nie był on pierwszy, którego próbowała poderwać u nich w pracy (wiem to od innych). Niestety tylko mój, w kryzysie wieku średniego okazał się najgłupszy. Pierwszym sygnałem, jaki powinien mi dać do myślenie był fakt, że jak ta dziewczyna wróciła po swoim ślubie do pracy to miała pretensję, że mój mąż z nią nie zatańczył. Jak mąż mi o tym powiedział, pomyślałam sobie, że ja nawet nie pamiętam kto ze mną tańczył a kto nie, najważniejszy był dla mnie mój mąż, a nie jakiś gość. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że taka młoda dziewczyna, która dopiero wyszła za mąż może być dla mnie zagrożeniem, a jednak.

Mój mąż też jest człowiekiem bardzo zamkniętym, nie potrafi rozmawiać, nikt Go tego nie nauczył. U nich w rodzinie, również problemy zamiata się pod dywan. Teraz jest o wiele lepiej ale to zasługa warsztatów, terapi i indywidualnych psotkań z psychologiem. Było tego dużo, włożyliśmy w ratowanie małżeństwa dużo pracy, energii i nie ukrywam, że piniędzu również. Z pekspektywy czasu uważam, że było warto.
Wiem też, że im ja więcej krzyczałam, mąż bardziej się zamykał. Ja potrzebowałam wykrzyczenia, wypłkania, a on nidostępny, na początku wszystko było jak grochem o ścianę.
Dopiero po pracy z psychologami nauczyliśmy się inaczej postepować i rozmawiać. Nawet on sam stwierdził, że dowiedział się rzeczy które były oczywiste, a on o tym nie wiedział, nikt mu tego wcześniej nie mówił, a powinien.

Nunako są na forum moje wpisy, nie udzielam się często ale czasami coś napiszę, poczytaj. Na początku moje wpisy również były pełne żalu i bólu. Przeczytaj wszystkie i porównaj jak wyciszałam się przez te 4 lata. Sam zobaczysz.

Pozdrawiam Cię bardzo mocno.

Anonymous - 2013-08-18, 12:17

Ela, tyle podobienstw miedzy nami, chociazby to ze ja rowniez uwazam ze to babsko ponosi odpowiedzialnosc. Robili to razem - ona i on.
Ona wiedziala ze on ma zone, wiedziala.
Szla swiadomie w taki uklad, chca korzysci dla siebie.
Nie byla niewinna w swoich zamiarach, gwalcona tez nie byla wbrew wlasnej woli.
No wiec w moim odczuciu jest winna ! Powiem wiecej, jako czlowiek jest winna w 100 % bo jest czlowiekiem ktory swiadomie skrzywdzil drugiego czlowieka - mnie. Docelowo chciala skrzywdzic cala moja rodzine. W pewnym stopniu niestety jej sie to udalo... Tyle ze wlasnych korzysci nie odniosla, dla mnie zadne pocieszenie. Bo czasem mysle ze latwiej by bylo i byc moze lepiej gdyby sie to nasze malzenstwo rozpadlo, czasem sama nie wiem... bo tak to wszystko boli...
On, czyli moj tzw. dzisiaj maz jest winny w kazdym aspekcie, z ktorej strony by nie spojrzec, jest winny wzgledem mnie w 100 % !!!!!!!!!!!!

Elu nie odpowiedzialas mi na moje pytanie.
Jesli uwazasz je za zbyt intymne, osobiste - uszanuje.
Ale moze powiesz mi jednak czy Ty rowniez mialas taki silny uraz psychiczny ze nie pozwalalas mu sie dotykac po tym wszystkim ??

To co opisalas po krotce w poscie wyzej jest porazajace !
Szkoda Was i szkoda tego czlowieka ktory wzial slub z ta dziewucha.
Smutne. Jeden czlowiek a tyle krzywd !
Kim trzeba byc zeby prezentowac w zyciu taka postawe jak ta kochanica Twojego meza...
Brak slow i szkoda nerwow !

Kiedys, jeszcze rok temu, zylam sobie z dala od takich klimatow.
Wiedzialam ze jest na swiecie qrestwo, ale ono bylo gdzies daleko, poza zasiegiem, jakby w innym swiecie. Slyszalam o nim ale mnie nie dotykalo. Nie wiedzialam, nie mialam pojecia jak to qrestwo BOLI !!!!!!!!!
Moj swiat nie byl idealny ale byl jasny i czysty.
A teraz sie czuje jakby ktos mi glaz u szyi zawiesil i wbijal go w piers.
Juz nie pamietam jak to jest zlapac lekko oddech pelna piersia...
I ta swiadomosc ze weszla w moje zycie, w moje cialo ( tak, tak to czuje ) osoba ktorej znajomosci sobie nie zyczylam ! Czuje sie jak zgwalcona, psychicznie i fizycznie.
Umarlam...

Orsz jak dzisiaj jest u Ciebie ?? Co czujesz ??? Jak sobie radzisz ???

Pozdrawiam i dziekuje wszystkim ktorzy tu w moim watku pisza.
Wasze slowa, wsparcie, opinie sa dla mnie bardzo cenne.
Dzieki

Anonymous - 2013-08-18, 14:47

Z tym zdaniem się zgadzam. Jest to trudne, arcy trudne, ale łatwiejsze, niż czysto po ludzku załatwić problem zdrady. Dlatego też nigdy żadnych psychoterapeutów. No chyba, że odchodzimy od zmysłów. Po prostu oddanie się Bogu, wiara w Boża Miłość. Po prostu nie wierzymy i stąd całe nasze problemy. Ja to chyba pojąłem, chyba to w końcu do mojej głupiej głowy dotarło. Ziemia jest tylko wstępem do życia. I chyba, a raczej na pewno, za wszystko trzeba dziękować Bogu. Nic się nie dzieje przez przypadek. Skoro coś straciłem widać nie było mi to potrzebne do zbawienia. Do innych rzeczy owszem, ale nie do zbawienia. Więc w czym w istocie jest problem? Śmiem twierdzić, że dla katolika problemu zdrady małżeńskiej nie ma. Jest to wyzwanie. Dodam też, że z mojego punktu widzenia, ziemskie szczęście małżeńskie, które możliwe jest tylko i wyłącznie w całkowitej jedności i wyłączności, jest szczególną łaską i trzeba na nią zasłużyć. A jeżeli ktoś tę łaskę ma za darmo, bo są i tacy, to nie nazwałbym ich szczęśliwcami ziemskimi. Kto ma "talenty", nie może ich zakopywać. A pomnażanie dobra to też ciężka praca. Zbawienie za darmo nie istnieje. Musimy pogodzić się z Wolą Bożą i jej się nie przeciwstawiać.


Orsz fajnie to ująłeś. Właśnie wchodzę w etap, że też tak zaczęłam uważać. A ile w zamian dostałam spokoju w zamian. To co pisałam o pokoju serca kilka miesięcy jest dalekie temu co teraz czuję. Jakby każdy tydzień, miesiąc dawał mi jeszcze większy pokój, wyciszenie. Im mniej rozdrapywania, a branie życia takim jakim jest plus praca nad samym sobą to czuję jakąś pełnie życia :-D

Nunano w naszym życiu uważam, że akurat ta konkretna kobieta jest w 50% winna zdrady, bo wiedziała, że mój mąż ma żonę, że planujemy dziecko. Wiedziała, że w ciąży były problemy z moim zdrowiem i pewne kwestie niejasne w stosunku do zdrowia dziecka. Miałam wiele zmartwień w tym szczególnym czasie, a ona go nastawiała przeciwko mnie.
Tylko wiesz, mój mąż ten jedyny, ten ukochany wpuścił ją do naszego życia i pozwolił jej to zrobić. I w tym punkcie ponosi 100% winę. Gdyby nie ona była na pewno inna. To wiem na 99%. Mój mąż dotknął dna. Co dalej? Żyjemy. Każdy człowiekiem jest inny.

Pamiętam jak w moim wątku Ela pisała, że kochanki potrafią zatruć życie.
OJJJJ potrafią. Po wykryciu zdrady, kiedy mój mąż definitywnie określił, że kończy romans. Dziwnym trafem pojawiła się ciąża. Detektyw, który nas szpiegował, nagrywał, robił zdjęcia. Telenowela.... Wtedy to ja z ta kobietą musiałam swoje przejść.... I czasami wspomnienia wracają jak widzę podobne auto. Ostatnio miałam mięciutkie nogi jak wracałam z pracy myślałam, że jedzie do nas znów coś mącić.

Ja to wszystko oddaję Bogu, bo nie wytrzymałabym psychicznie. Proszę Boga, aby mi pomógł i leczył moja duszę. Czasami jest tak ciężko.

Ostatnio leci w radio taka piosenka nie pamiętam wykonawcy:
Miłość to nie uczucia,
Miłość to, gdy jedno spada w dół drugie ciągnie w górę....

Pozdrawiam i pisz jak serce pęka. To bardzo pomaga ;-)

Daj sobie czas


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group