Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Milosc nigdy nie ustaje? kolejny koniec malzenstwa

Anonymous - 2013-04-26, 13:29

diagos napisał/a:
Proszę uzasadnij mi dlaczego rozwód jest zły ze względów religijnych. Kto chce też niech poda swoje uzasadnienie. Jakie są powody religijne dla was?



Przybył więc do miasteczka samarytańskiego, zwanego Sychar, w  pobliżu pola, które niegdyś
dał Jakub synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie
przy studni. Było to około szóstej godziny. Nadeszła tam kobieta z  Samarii, aby zaczerpnąć wody.
Jezus rzekł do niej: Daj Mi pić! (...) Na to rzekła do Niego Samarytanka: Jakżeż Ty będąc Żydem prosisz
mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić? (...) Jezus odpowiedział jej na to: O, gdybyś znała dar Boży
i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: Daj Mi się napić – prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej.
Powiedziała do Niego kobieta: Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz
wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił i on sam,
i jego synowie i jego bydło? W odpowiedzi na to rzekł do niej Jezus: Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie
pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu
dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu. Rzekła do Niego kobieta: Daj
mi tej wody, abym już nie pragnęła i  nie przychodziła tu czerpać. A  On jej odpowiedział: Idź, zawołaj
swego męża i  wróć tutaj! A  kobieta odrzekła Mu na to: Nie mam męża. Rzekł do niej Jezus: Dobrze
powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a  ten, którego masz teraz, nie jest twoim
mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą”.

Ewangelia wg św. Jana 4, 5–18

„Ale mam przeciwko tobie, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości. Pamiętaj więc, skąd spadłeś, i  nawróć się, i pierwsze czyny podejmij! Jeśli zaś nie – przyjdę do ciebie. I ruszę świecznik twój z jego miejsca, jeśli się
nie nawrócisz.” (Ap 2, 4-5)

„Nienawidzę bowiem rozwodów (mówi Jahwe, Bóg Izraela) i każdego, kto szatę swoją plami krzywdą
– mówi Jahwe Zastępów. Strzeżcie tedy własnego życia i nie bądźcie wiarołomcami!” (Ml 2, 16)


Diagos............... piszesz, że w pewnym momencie trzeba zachować godność i zgodzić się na rozwód...........dla mnie zachowanie godności + rozwód to sprzeczność.....jak osoba wierząca może zachować godność jednocześnie wypierając się swoich przekonań, wiary, światopoglądu?........rozwód pewnie tak czy inaczej zostanie zasądzony, na to wpływu nie mamy, ale na to, by mówić "nie" rozwodowi zgodnie ze swoimi dogmatami do samego końca jest na to czas!przecież zgoda na rozwód to komunikat:zgadzam się na to,by mój mąż/żona zawarła ślub cywilny z innym człowiekiem, zgadzam się na to, by w imię prawa cywilnego moją sakramentalną żonę nazywano żoną innego człowieka itd itd. zgadzam się też na to, by społeczeństwo i mnie uważało za osobę wolną, a co za tym idzie zgadzam się na to, by prowokować innych do starania się o moje względy z nadzieją na związek....... tym jest zgoda na rozwód tak naprawdę....Ty możesz wewnętrznie dać zgodę na to,że uznajesz prawo małżonki do popełniania błędów,do życia z własną wolą daną jej od Boga,ale nie zgadzasz się na łamanie sakramentu.......i wręcz przeciwnie, to niezgoda na to jest objawem poczucia godności......nikt nie każe Ci w sądzie rzucać się na sędziów, obrzucać onwektywami małżonkę, czy błagać ją na kolanach o powrót........rozwód to niech będzie ciężar sędziów i tego, kto składa pozew.......
oczywiście!!! jeśli ktoś chce się rozwodzić, żeby jego zdaniem zachowac godność. trudno....jego wola.....ale w dalszym ciągu upierać się, że wszystko jest zgodne z wiarą, z dogmatami, z wolą Boga? bzdura.......
nie mieszajmy pojęć..........i ludziom w głowach.
pozdrawiam.s.

[ Dodano: 2013-04-26, 13:37 ]
mam też przykrą refleksję....mam czasem wrażenie,że chętniej na rozwód zgodzą się osoby,które niestety nie mogą się poszczycić do tej pory postawą katolika.....stąd obawiają się może śmiechu na sali sądowej nagle nawróconego katolika,kttory raptem tak broni dogmatu i nie zgadza się na rozwód.....pewnie też to może być poczytane za zlośliwość pewnego rodzaju, bo jeśli mąż na przykład w ciągu małżeństwa stosował przemoc wobec żony, pomiatał ją, zdradzał, oszukiwał, albo choćby lekceważył, a ta wreszcie chce odejść i wniosła o rozwód,to niezgoda na rozwód ze względów śwtatopoglądowych pod tytułem: bo ja tak bardzo wierzę w Boga, jest rzeczywiście kuriozalna.........im większy rozdźwięk między dotychczasowym życiem, a postawą na sali sądowej,tym myślę większe watpliwości co do samej zgody na rozwód.......też to pojąłem,jak tak patrzę na swoje życie.........bez urazy dla kogokolwiek,pozdrawiam.nie wyobrażam sobie jednak osoby, która rozumiejąc dobrze w to, w co wierzy, nagle usprawiedliwiła sobie zasadność rozwodu.......po co było brać ślub kościelny,jeśli nie miało się tak silnych zasad własnych i tak silnego przekonania o własnej wierze i jej sile, jesli przy pierwszej próbie,od razu mówimy:zgadzam się na rozwód,bo chcę zachować godność?żeby nie było,sobie też zadaję to pytanie,choć nigdy na rozwód swój się nie godziłem.......(jestem po stwierdzeniu nieważności małżeństwa przez Kościół)........

Anonymous - 2013-04-26, 13:41

krasnobar napisał/a:

....ale w dalszym ciągu upierać się, że wszystko jest zgodne z wiarą, z dogmatami, z wolą Boga? bzdura.......
nie mieszajmy pojęć..........i ludziom w głowach.
pozdrawiam.s.


No właśnie, może nie mieszać pojęć.
Ślub cywilny czy też rozwód (cywilny, bo innych nie ma) nie ma nic wspólnego z religią, prawda?
Są sytuacje (np. małzonek-ka jest w 100% zdecydowany na rozwód) , gdy może lepiej się dogadać co do formalności typu podział majątku (chociażby dla dobra dzieci) zamiast się szarpać i latami chodzic po sądach.
Nie oznacza to oczywiście , że należy na 1 żądanie od razu się zgodzić na rozwód, ale też bezsensowny upór też chyba nie ma sensu?
Sam nie wiem...

Anonymous - 2013-04-26, 15:46

Dabo napisał/a:
dabo napisał/a:
Dlatego twierdzę z pełnym przekonaniem że grzeszący mogą też być wierzącymi .


Osoba grzesząca ma wiarę, lecz jej wierzenie jest bardzo słabe.


Dabo napisał/a:
diagos napisał/a:
Przecież wiara zmienia się tak jak piszesz na plus i minus. Dzisiaj taka jutro może być inna. Lecz uważam, że w danym momencie kiedy osoba zdradza celowo to jest nie wierząca. Osoba szczerze wierząca tak nie postępuje


Trochę źle to ująłem.

Teraz bym ujął to tak: Osobie zdradzającej wiara się nie zmienia, tylko wierzenie danej osoby się zmienia z przewagą na minus. A to świadczy, że wierzenie takiej osoby jest słabe.

Czy WIARA = WIERZYĆ?

Słowo WIARA określiłbym Bóg. Wierzę, że jest Bóg i przyjmuję to do siebie. Zgadzam się że tak jest. I nie mam możliwości tego zmiany. Jest to automatycznie przypisane przez Boga dla każdego człowieka. Nie można tego zbyć. To jest to co dał nam Bóg, że zawsze możemy się do niego zwracać. Jeśli moglibyśmy to zbyć, to mielibyśmy zamkniętą drogę do Boga, a tak nie jest. Nawet największy grzesznik ma szansę.

Słowo Wierzyć również określa Boga. Jednak z dodatkowym nastawieniem, że zgadzam się z tym co Bóg mówi, Jego wolą. Mam być Jemu posłuszni. Robić to co ode mnie oczekuje np. w dekalogu, piśmie św. I tu może być nasz własny poziom wiary. Możemy odrzucić. Nie ma jakiejś skali od do. Teoretycznie przyjmijmy chociaż skalę od 1-100. Sto nigdy nie będzie bo byśmy musieli nie być grzeszni. Jednak mamy się zbliżać do 100. W pewien sposób taką granicą może być właśnie grzech lekki i ciężki. Popełniamy grzech ciężki, zdradzamy to nasze wierzenie jest powiedzmy 10, jak celowo zdradzamy i oszukujemy małżonka powiedzmy 2. Grzech lekki powiedzmy 60.

I czy w takim przypadku można zastosować się do przykładu podanego w
1 Liście do Koryntian rozdz.7 odnośnie rozwodu?

15 Lecz jeśliby strona niewierząca chciała odejść, niech odejdzie! Nie jest skrępowany ani "brat", ani "siostra" w tym wypadku. Albowiem do życia w pokoju powołał nas Bóg. 16 A skądże zresztą możesz wiedzieć, żono, że zbawisz twego męża? Albo czy jesteś pewien, mężu, że zbawisz twoją żonę?

W tym przykładzie mówi się o osobie niewierzącej. Nie mówi się, że osoba która jest bez wiary (wiara jest nie zbywalna).

Częściowo sobie sam odpowiem, że wcale słowo odejście nie musi oznaczać rozwód, separację, tylko samo odejście. Nadal są małżeństwem. Jak ktoś uważa inaczej to proszę napisać.

Dabo napisał/a:
dabo napisał/a:
Żona często zażuca mi moją wiarę- sama jast wierząca ale średnio praktykująca.


To podobnie jak moja żona wiarę ma, że Bóg jest. Tylko jej wierzenie jest bardzo słabe. Kiedyś średnio praktykująca obecnie nie praktykująca. Tylko Bóg wie jaki jest jej stopień wierzenia. Chyba najłatwiej ocenić właśnie po owocach. To że ktoś ma wiarę w Boga, a nie praktykuje wcale nie musi być gorszy dla Boga. Dzięki nam nasze żony też się uświęcają :mrgreen: Tutaj napisane http://www.nonpossumus.pl/ps/1_Kor/7.php

Z Bogiem

Anonymous - 2013-04-26, 15:54

wiecie jakos dziwnie sie czuje tu w tym swoim temacie. Mam wrazenie ze dyskusja (choc bardzo ambitna, gleboka i ciekawa) zeszla na temat ktory jakby nie jest zwiazany do konca z moja sytuacja, w sensie ze wymieniacie swoje poglady na pewien konkretny temat, ktorego nawet ja nie poruszalam bezporednio. Czym jest wiara? Czy rozwod jest zly albo nie.... a na moje pytania, troski, ktore szczegolowo staram sie opisywac, w tym konkretnym momencie mojego zycia nikt nie odpowiada... mam wrazenie jakby nawet tu nikt nie zauwazal mojej obecnosci...
Anonymous - 2013-04-26, 16:08
Temat postu: Re: Milosc nigdy nie ustaje? kolejny koniec malzenstwa
kiedysbylam napisał/a:


Po 3 dniach wrocilam po reszte rzeczy i wtedy on potwierdzil, ze to koniec nieodwracalny i ze nie wierzy juz w nas i nie czuje nic do mnie.

No ale on byl bardzo spokojny i tylko powtarzal ze cokolwiek nie powiem, on swojej decyzji juz nie zmieni.

Ale jest przy tym absolutnie pewny swojej decyzji i zachowuje sie tak jakby to byla najlepsza decyzja w jego zyciu, to ze wreszcie sie rozstalismy.

No a okazuje sie ze on nadal klamie. Boze ratuj.....


Dlaczego piszesz że kłamie?
Zresztą nawet jeśli by kłamał to jakie ma znaczenie w tej sytuacji, gdy mówi, że na 100% nie chce z Tobą żyć ?

Anonymous - 2013-04-26, 16:13

bo wiem, mam pewnosc ze nie zerwal kontaktu z kochanka, ze pisze smsy po nocach - wiec nie sa to kontakty sluzbowe, tylko prywatne.

Jakie ma to znaczenie? No dla ludzi z boku pewnie zadne, no bo nie chce ze mna byc. Ale dla mnie mialo, bo mimo wszystko, po tym wszystkim na sam koniec po raz kolejny mu uwierzylam w t oco mowil mnie i innym osobom - ze ze mna nie chce byc, ale ze z nia to juz nie ma zadnego zwiazku bo tez to zakonczyl. Dla samej zasady? Ze znowu oklamal a ja znowu uwierzylam? Ale to juz w sumie tez zrozumialam, jak pisaly wyzej dziewczyny, no skoro przez tak dlugi czas klamal to teraz nagle nie przestanie i nei wezmie wszystkiego na siebie. pogodzilam sie z tym juz chyba. Teraz bardziej chodzi o to, o czym pisalam juz kilkakrotnie. Co dalej konkretnie, fizycznie powinnam robic. Bo w kwesti emocjonalnej to wiem - modlic sie, byc dzielna, pogodzic sie z obecnym stanem rzeczy na ta chwile. Ale fizycznie, z rozwiazaniem tych spraw.

Anonymous - 2013-04-26, 16:18

Twój mąż jeśli ma choć odrobinę honoru...
powinien się wyprowadzić i tyle, mieszkanie zostawiając Tobie.

Mówi , że nie chce z Tobą żyć, najprawdopodobniej Cię zdradza, a mieszkanie traktuje jak hotel. Czy obiadki też mu gotujesz?

Zdobądź dowody zdrady (sms, maile) i postaw go przed wyborem, albo naprawia małżenstwo, albo za drzwi.
Aktualna sytuacja jest chora

Anonymous - 2013-04-26, 16:28

Grzegorzu:

Twój mąż jeśli ma choć odrobinę honoru...
powinien się wyprowadzić i tyle, mieszkanie zostawiając Tobie.

powinien, zgadza sie, powiedzialam mu to, ba, jesli czytales od poczatku, zanim ja sie wynioslam na kilka dni, to wlasnie kazalam mu sie wyprowadzic, ale mnie wysmial ze mysle ze w tej chwili lub jutro on sie wyprowadzi. Honoru najwyrazniej nie ma.

Mówi , że nie chce z Tobą żyć, najprawdopodobniej Cię zdradza, a mieszkanie traktuje jak hotel. Czy obiadki też mu gotujesz?

O tym tez juz pisalam. Nie, nie gotuje i nie ugotowalam ani jednego odkad w ogole dowiedzialam sie o zdradzie. Nie piore, nie robie nic. Zyjemy osobno od 2 tygodni. Mamy osobne jedzenie, robimy osobno pranie, jedzenie itd.

Zdobądź dowody zdrady (sms, maile) i postaw go przed wyborem, albo naprawia małżenstwo, albo za drzwi.

Juz to zdobylam i to mam i juz to zrobilam o czym piszesz - on sie do zdrady przyznal 1 kwietnia, po czym zakonczyl romans (przynajmniej na kilka dni) i chcial to naprawiac. Ale po kilkunatstu dniach - 12 kwietnia stwierdzil ze to jednak nie ma sensu i ze musimy sie rozstac. ALe tak jak pisalam - on sie nie wyprowadzi od tak. Ustalimy, pojedziemy do notariusza, zalatwimy w banku to sie niby wyprowadzi. A do tego czasu nie. I teraz to zalezy tak naprawde ode mnie. Nie podejme tej decyzji 1sza, zeby pojechac zaczac zalatwiac przepisywanie/sprzedawanie mieszkania w polsce, to bedziemy sobie tak mieszkac jeszcze przez nie wiem jak dlugo. Albo moge mu dzis powiedziec, ze podjelam decyzje i jaka i zeby kupowac bilety do Polski, to jestem pewna ze w momencie to zrobi. No tylko ze... no wlasnie, powinnam to zrobic tak?

Aktualna sytuacja jest chora

jest, dlatego prosze o wspracie i porady...

Anonymous - 2013-04-26, 16:33

Przepraszam , nie odczytałem całego watku, tylko Twój 1 długi wpis
Anonymous - 2013-04-26, 16:57

Kiedysbyłam

Przepraszam, za to, że w jakikolwiek sposób źle się poczułaś przez moje pisanie w twoim temacie. Może admin przeniesie dyskusję w inne miejsce żeby nie zaśmiecać twojego tematu.

W jakimś stopni to też Ciebie dotyczy (temat poboczny wiara, rozwód, ślub kościelny, cywilny). Warto się zastanowić nad swoją wiarą jaka ona jest jaka ona była kiedyś. Może to właśnie Bóg w taki sposób oczekuje od ciebie czegoś? Nie wiem. Wiem, że to jest bardzo trudne i bolesne. Trochę mam podobną sytuacje do twojej. Moja żona też chce się ze mną rozwieść. Pod wpływem tego forum zrezygnowałem z tego (rozwodu). Minął już jakiś czas teraz na spokojnie podchodzę bez emocji. Emocje potrafią być złym doradcą. Daj sobie czas na wyciszenie. Ważna jest cierpliwość. Zawsze zdążysz z rozwodem. Nie śpiesz się. Ewentualnie możesz zrobić rozdzielność majątkową u notariusza. Wtedy każdy zarabia na swój rachunek. Jeśli kiedyś zaszłaby taka potrzeba można cofnąć taką rozdzielność majątkową, Ale sądowej już nie można cofnąć. Zacznij od zmiany siebie tak jak tutaj na forum polecają. Ja tak zrobiłem. Poszedłem do spowiedzi z całego życia u egzorcysty. Zacząłem się bardziej zastanawiać nad moją wiarą, Bogiem itp. W pewnym momencie sobie nie radziłem ze swoimi emocjami i spotkałem się ze znajomym księdzem. Wyspowiadałem się u niego i przyjąłem sakrament chorych. Dużo mi to dało. Teraz widzę to po czasie. A co dalej będzie z moim małżeństwem nie wiem. Z rozwodem zawsze zdążę. Mi osobiście rozwód do niczego nie jest potrzebny. Nic mi nie daje, tylko może mi dać więcej kłopotów. Razem mieszkamy, a traktujemy siebie jak powietrze. Dla mnie beznadzieja. Na pewno ktoś Tobie odpisze. Jednak dużo zależy od ciebie. Nikt nie podejmie za Ciebie decyzji co masz zrobić. Rozwieść się, zrobić podział majątku itp. Posłuchaj swojego głosu wewnętrznego. Idź do kościoła pomódl się. Mi jak bardzo było źle, to wchodziłem nawet na krótką chwilę do kościoła, żeby pomodlić się ,porozmawiać z Bogiem, wyryczeć się. Daj czasowi czas. Skup się bardziej na sobie. Inaczej nerwy dadzą ci popalić. Z czasem wszystko się ułoży. Nie zawsze tak jakbyśmy tego oczekiwali. Jeśli zawierzysz wszystko Bogu to dasz radę :-D Życzę Tobie spokoju ducha o raz wielu błogosławieństw dla ciebie, twojego męża, rodziny, bliskich.

Z Bogiem.

Anonymous - 2013-04-29, 09:53

za mna weekend. wczoraj mialam jakis ciezki dzien. Bylam w kosciele i malo brakowalo a bym nie wytrzymala, lzy w oczach i myslalam ze nie dam rady i bede musiala wyjsc. Ksiadz mowil o milosci, ze w pewnej ksiazce o ludziach umierajacych, cierpiacych na nieuleczalne choroby, opisane bylo ze dla wszystkich tych ludzi, poza zdrowiem (ktorego jakby i tak juz nie mieli) najwazniejsze bylo to kogo w zyciu kochali, czy sami byli kochani i co laczylo ich z drugim czlowiekiem. Bylo to dosc dolujace, bo ja sie z tym wsystkim zgadzam i tak wlasnie jest - milosc do Boga i drugiego czlowieka jest sensem zycia, ale moj maz tego nie rozumie.

Bylo mi wczoraj bardzo zle, widzielismy sie troche w weekend, ale nic sie nie zmienia, jedyne rozmowy dotycza zalatwiania formalnosci zwiazanych z naszym rozstaniem.

Wczoraj jednak jak wrocil do domu, zapytalam go gdzie byl. Czego przez ostatnie 3 tygodnie ani ja ani on nie robilismy. Wiedzialam ze skonczyl prace 3 godziny wczesniej. Zdziwiony moim pytaniem odpowiedzial, ze w pracy. A na moje kolejne pytanie: ' a po pracy/? odpowiedzial ze nie musi sie tlumaczyc, ze ma swoje zajecia bo nie ma ochoty przebywac w domu, a ze ja przeciez i tak wiem swoje i wiem najlepiej co on robi. Mial tutaj na mysli to ze ja i tak wiem swoje ze spotyka sie z nia, a wcale tak nie jest, ale ze nie zamierza juz tego tlumaczyc. Generalnie zdenerwowal sie od razu, powiedzial zebym dala mu spokuj i zapytal a ty gdzie bylas w nocy. Na co odpowiedzialam mu ze u brata. WOW! jednak zauwaza jeszcze moja nieobecnosc.

Powiedzialam mu spokojnie ze nie musi byc niemily i jeszcze potem przeszlam do takiej normalnej rozmowy pytajac go czy naprawde nie interesuje go tak ogolnie co u mnie itd. No to powiedzial ze przeciez sie nie widzimy w ogole, po czym zapytal 'co u ciebie, jak w pracy? Odpowiedzialam mu spokojnie, potem zapytal co u mojej mamy, taty itd. Powiedzialam jeszcze ze wydaje mi sie ze mam malo powietrza w oponie. Wzial wiec kluczyki i poszedl sprawdzic, po czym dopompowal mi tego powietrza. Czyli ma jednak jeszcze jakies ludzkie odruchy, albo ja je wczoraj w nim jakos wzbudzilam, rozmawiajac z nim normalnie ogolnie o tym co tam itd.

Dzwonilam tez wczoraj do jego mamy po raz 1 od 3 tyogdni odkad sie rozstalismy. Ciesze sie, bo po raz kolejny utwierdzilam ja w przekonaniu jaka kobieta jestem, jak na to wszystko patrze i ze mimo wszystko nie zycze mu zle... Ona tez to strasznie przezywa, nie rozumie jego decyzji, ale tez nie moze nic zrobic. Utwierdzilam ja tez w tym, ze on nie odzywa sie do nich zbyt czesto, no bo dalej klamie i nie zerwal kontaktu z tamta, jak im i wszystkim powiedzial. Powiedzialam ze jestem tego pewna i zeby po prostu wiedziala jak jest naprawde.

A tak poza tym, no to nic sie nie zmienia, on jest teraz pewny swojej decyzji i jedynie Bog, czas i on sam moga sprawic, ze moze kiedys zacznie sie zastanawiac po co to wszystko.... moze jak juz zacznie szukac pokoju lub mieszkania, jak zacznie ponosic fiziczne konsekwencje swoich dezycji. Wiem ze jemu bedzie ciezko wyprowadzic sie z naszego mieszkania, zarowno pod wzgledem fizycznym i emocjonalnym. Bo tez bardzo je lubi, tez bylo spelnieniem jego marzen i wlozyl w nie duzo swojej pracy i energii. No ale tak przeciez zdecydowal tak ? JA poki co nie moge zyc zadna nadzieja ze cos sie zmieni jesli o nas chodzi, zyje tylko nadzieja ze jakos mi sie wszystko pouklada i ze odnajde po prostu jakas radosc zycia, dla samej siebie, niezwiazana z nim....

Anonymous - 2013-04-29, 10:01

kiedysbylam napisał/a:


JA poki co nie moge zyc zadna nadzieja ze cos sie zmieni jesli o nas chodzi, zyje tylko nadzieja ze jakos mi sie wszystko pouklada i ze odnajde po prostu jakas radosc zycia, dla samej siebie, niezwiazana z nim....


Póki będziecie niejako żyć niejako we 3kę to nic sie nie poukłada i nie zaczniesz żyć dla siebie.

Anonymous - 2013-04-29, 10:23

wiem, dlatego ustalamy juz wszystko co dalej. To nie jest tak, ze czekam sobie nic nie robiac. Na koniec maja mamy leciec do polski zrobic rozdzielnosc i zalatwic sprawe z mieszkaniem tam. a po powrocie zalatwic formalnosci z mieszkaniem tutaj zeby mogl sie wyprowadzic.

[ Dodano: 2013-04-30, 14:49 ]
modle sie, to mnie uspokaja... pierwszy cud po rozpoczeciu Nowenny, to fakt ze tej samej nocy przespalam po raz 1 od wieeelu dni kilka godzin bez przerwy i ze zasnelam dobrze. Od tamtej chwili - dzis jest 9 dzien Nowenny, zasypiam niemal jakby nigdy nic i przesypiam 5-6godzin, co jest po prostu cudem, bo stalo sie to nagle, gdzie przez pierwszy tydzien, dwa od rozstania nie spalam praktycznie w ogole.

Dziekuje Panu za to, ze moge w maire normalnie spac.... Poza tym jest mi tak bardzo ciezko, z kazdym dniem czuje ze to wszystko nie musialo sie tak skonczyc, mieszkamy nadal razem, nie klocimy sie juz o nic, bo nie mamy o co, kazdy dba o porzadek, potrafimy normalnie rozmawiac o czyms tam. Wiec dlaczego?dlazcego naprawde musimy to zakanczac, on ma sie wyproawdzac i mamy skreslac cale nasze wspolne zycie? Wiem ze tak zdecydowal i nie rozmawiac z nim juz o tym. Nie przekonuje, nie namwiam, skoro tak bardzo tego nie chce... tylko w sercu tak strasznie ciezko sie z tym pogodzic.... ufam Panu, ze sprawi ze jeszcze bedziemy szczesliwi - razem lub osobno.... ufam, ze musi miec jakis plan dla nas i mimo ze teraz ja go nie rozumiem, to wierze ze moja modlitwa i pomoc Boska zdziala cuda....

[ Dodano: 2013-05-01, 10:36 ]
ehhh... chyba moj watek jest jakis dziwny bo w sumie to sama do siebie tutaj pisze.... nie wiem czy dobrze postepuje, nie wiem czy dobrze mysle, nie wiem nawet czy dobrze sie modle....

wiem tylko ze jest mi ciezko... wiem ze nie mnie jednej i ze inni maja jeszcze gorzej... i ucze sie akceptowac sytuacje - ' nie wola moja a Twoja niech sie stanie'...

Anonymous - 2013-05-04, 20:33

Nie tylko sama piszesz, ludzie też czytają :-)
Pomodlę się za Ciebie :-)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group