Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Milosc nigdy nie ustaje? kolejny koniec malzenstwa

Anonymous - 2013-04-21, 10:05
Temat postu: Milosc nigdy nie ustaje? kolejny koniec malzenstwa
Witam wszystkich serdecznie.

Chcialabym opisac Wam swoja historie, wierzac ze pomoc i wsparcie dobrych ludzi moze zdzialac cuda i naprawde pomoc. Pomoc przetrwac to wszystko godnie....

Jestem mloda osoba, mam dopiero 26 lat, moj maz 32. Bylismy i mieszkalismy razem przez 5.5 roku, malzenstwem jestesmy od 2.5.

5.5 roku temu wyjechalam za granice i to tu poznalam meza. Mimo swojego mlodego wieku, zawsze bylam osoba bardzo dojrzala emocjonalnie, majac 21 lat na obczyznie zaczelam prace na pelen etat, konczac rownoczesnie studia w Polsce, potem tutaj w Anglii. Zakochalismy sie w sobie i tworzylismy naprawde dobrana pare. Pomimo jakis przeciwnosci losu (ja przez 1 rok,2 bardzo chcialam wracac do kraju), zawsze sie dogadalismy i ja pomalutku zakceptowalam zycie tutaj, wlasnie dlatego co chcialam byc z nim, bylam szczesliwa, a zycie we 2 to przeciez kompromisy. Zostawilam wiec wszystko za soba, cale zycie w Polsce i bylam tutaj, razem z nim. Mieszkalismy razem przez 2 lata, cudowne chwile - szalenstwa mlodosci polaczone z codziennym, normalnym zyciem we 2 w 1 pokoju. Pranie, sprzatanie, gotowanie, rachunki, praca. Prawdziwe zycie, w ktorym dogadywalismy sie swietnie. Nie, ze nie bylo zadnych klotni - oj, byly i to wiele, ale to przeciez normalne. Calkosztalt byl taki, ze bylismy OBOJE naprawde szczesliwi, po 2 latach maz mi sie oswiadczyl. Sam z siebie, nikt o tym nawet nie wiedzial, zadnej presji, zadnego namawiania, po prostu szczera milosc i jego wlasne checi. Kolejny rok minal na przygotowaniach do slubu, ktorego tez on chyba bardziej chcial niz ja. Mam na mysli ze ja nie myslalabym ze w niecaly rok po zareczynach bede juz mezatka, ale on to wszystko inicjowal jakos, dawal mi sile i wiare ze damy rade, no i tak sie tez stalo. Tak wiec po 3 latach zwiazku i mieszkania razem bylismy malzenstwem. Boze moj, ludzie nie mogli wyjsc z podziwu jaka piekna para jestesmy i jak bardzo on mnie kocha. Oczywiscie ze ja jego tez strasznie kochalam, ale z jakiegos powodu ludzie wlasnie tak na nim sie skupiali, ze takie szczescie w oczach mial w tym dniu, mowiono ze takiego slubu to jeszcze nie widzieli. Usmiech nie schodzil mu z twarzy, cala Msze trzymal mnie za reke, bo wiedzial jak bardzo sie wszystkim stresowalam. To naprawde byla milosc. No dobrze. Po slubie powrot do Anglii, dalej jeszcze mieszkalismy 'na pokoju', ale znow- bardziej z jego inicjatywy zaczely sie plany kupna wlasnego mieszkania. 1 rok po slubie wiec spedzilismy na planach, szukaniu i marzeniach o tym, kiedy wreszcie bedziemy sami w NASZYM domu.... Znow - gdyby nie on, nigdy by do tego nei doszlo, ja sie bardzo wszystkim stresuje, to on napedzal to wszystko, dawal sile, wiare ze sie uda. No i sie udalo. Poltora roku temu wprowadzilismy sie no NASZEGO wymarzonego mieszkania. Miedzy czasie, w tym 1 roku po slubie moja najukochansza Mama zachorowala na raka. Amputacja piersi, pol roku chemii, potem radioterapia... Latalam do Polski zeby byc z mama, tutaj kupno mieszkania i praca, ale co? Przetrwalismy, zawsze mnie wspieral, tylko dzieki niemu przetrwealam te chwile i bylam w stanie wspierac mame i poki co wszystko dobrze sie skonczylo. Pierwszy rok w naszym mieszkaniu tez byl cudowny, urzadzanie sie, radosc, jego i moje serce wkladane w kazdy szczegol. zeby bylo ladniej, milej, wygodniej.

Jeszcze przed latem 2012 postanowilismy ze pora na dzidziusia. No i znow- to on jakby 1 chcial, upewnial ze damy ze wszystkim rade itd. No i ja tez do tego dojrzalam, naprawde tego zapragnelam. Tak minelo lato 2012 - na staranaich o Dziecko, bylismy jeszcze na wczasach w sierpniu/wrzesien, mielismy 2 rocznice slubu.

A dzis? A dzis tego juz nie ma. We wrzesniu dostalam wreszcie upragniona prace w zawodzie - znow mnie wspieral, bo gdyby nie on nie uwierzylabym w siebie, tak minal wrzesien, pazdzienrnik i listopad. Dla mnie wszystko bylo dobrze. Tzn w listopadzie zaczelismy sie klocic bo cos sie zmienilo, tylko ja nie potrafilam tego zrozumiec. Nagle pojawialy sie problemy jakich wczesniej nei bylo - mowil jedno a robil drugie i nie widzial w tym problemu. Przestal sie starac, interesowac supelnie moja osoba. I ja nie mowie o ogromnej adoracji mojej osoby i kwiatach co tydzien, ale o takich podstawowych rzeczach.

W grudniu 1 rozmowa - uslyszalam, ze on nie wie czy chce ze mna byc. SZOK. Powody ktore podal sa po prostu niepowazne. Owszem, byly takie sytuacje o ktrocyh mowil, ja nawet przyznalalm sie do wieksozsci spraw, powiedzialam ze bede pracowac zeby pewne rzeczy zmienic, mial prawo poczuc sie zle z takich czy innych powodow, ale to wszystko bylo spowodowane brakiem komunikacji z jego strony, tym ze mi nie powiedzial ze to cos mu przeszkadza. To byly sprawy typu ze jestem zbyt oszczedna, ze on sie czuje 'zaszczuty' itd. No dobrze, ale to chyba nie powod do konca zwiazku tak? Od grudnia do lutego czekalam az on 'sie zdecyduje'. Czujac sie juz wtedy tak upokorzona, niekochana, ze on 'nie wie czy chce ze mna byc'.... szukalam winy w sobie, walczylam, probowalam sie zmieniac, nieprzespane noce, miliony godzin stresu i myslenia o co tutaj chodzi. Potem zaczely sie juz konkretne podejrzenia z mojej strony. On odcial sie ode mnie zupelnie, juz w tym grudniu. Nie intresowalo go zupelnie nic, moglam wyjsc o 6 rano do pracy, wrocic do domu o 22, jego jeszcze nie bylo (bo w pracy) i nawet sie nie odezwal, czy zyje czy nie. I tak trwaly miesiace. Przestal okazywac mi jakakolwiek milosc w jakikolwiek sposob, jakiekolwiek uczucie. Na poczatku znajdowalam male rzeczy, ktore nie podobaly mi sie i podejrzewalam ze laczy go cos z kolezanka z pracy. Klamal w oczy, robil ze mnie idiotke, ze wymyslam, ze przesadzam, ze nic go z nia nie laczy. Wierzylam, no bo dlaczego nie? Przez 5 lat nigdy mnie nie oklamal. Mielismy jechac w lutym na wakacje - oczywiscie nie chcial, odwlekal. ciagle oszukiwal bo nigdy nie powiedzial mi ostatecznie - ze mnie nie kocha i nie chce ze mna byc. Tylko caly czas utrzymywal ze nie wie, a jak juz byly kolejne rozmowy no to ze niby mozemy probowac. W marcu znalazlam jego meila z grudnia jeszcze do tej dziewczyny. ale co? On wciaz potrafil mi wmawiac, ze to tylko tak wyglada z boku, ale ze oni sie przyjaznia tylko. Znow uwierzylam i dalej ratowalam nasze malznestwo. Wyzebralalam wspolne wakacje na poczatku kwietnia. Spedzilismy Wielkanoc w gronie rodzinnym, nawet zaczal tak jakby okazywac mi jakies minimum uczucia. I w dzien przed wylotem przekonalalm sie bardzo brutalnie, ze to wszystko jednak klamstwo, bo on z nia byl i nadal jest. Zdradzil mnie. Dzien przed wylotem spedzil w pracy na pisaniu do niej milosnych meili jak bardzo teskni, a w tym samym czasie kiedy ja pisalam ze tesknie, odpisywal mi ze on rowneiz teskni. To zabolalo, te wszytkie miesiace mojej walki, nieprzespanych nocy, a jego oszustwa.

Po powrocie z pracy powiedzialam ze wiem o wszystkim i ze tym razem nie bedzie mnie juz wiecej klamal. Wkoncu sie przyznal do wszystkiego i przepraszal i chcial zebym dala mu szanse. Tej samej nocy mieslismy leciec na te wakcje i ja, po ustaleniu z nim pewnych warunkow te szanse mu dalam. Mial to zakonczyc od razu no i faktycznie tak zrobil - piszac jej smsa ze wiem o wszystkim i chce ratowac swoje malzenstwo. Mial tez rozwiazac sprawe ich pracy - aby dluzej nie pracowali razem. Bylismy na wakacjach od 2-9 kwietnia. Bylo milo (na tyle na ile moglo byc) uwierzylam ze on naprawde tego zaluje i ze naprawde chce to naprawic. ale z 2 strony nie czulam z jego strony jakiegos ogromnego zalu czy skruchy.... Po powrocie z wakacji 1 dnai w pracy niby z nia rozmawial i ustalili ze bedzie przeniesiona (ale to tylko jego slowa, dowodow nie mam w sumie zadnych) minely 2 dni po powrocie, bedac w pracy nadal sie do mnie nie odzywal, pierwszy weekend po powrocie z wakacji i po tym jak dowiedzialam sie o wszystkim, on zaplanowal na motorze z kolega. Mimo ze prosilam sie o to, zeby z nim pojechac, mimo ze mowilam ze w niego wierze, w nas, ze da sie to odbudowac tylko ze naprawde musze poczuc sie bezpiecznie. Ten wyjazd w niedziele na motor przelal moja szale goryczy, po prostu znow poczulam sie oszukana, ze on tak naprawde nie chce tego naprawiac i pewnie dalej z nia jest. Powiedzialam mu ze juz nie mam sily, czulam sie juz upokorzona do granic, on przy tym wszystkim byl jeszcze niemily, zlosliwy, nerwowy, tak jakbym to JA cos zlego zrobila. Wynisolam sie do brata, poniewaz on nie chcial. Po 3 dniach wrocilam po reszte rzeczy i wtedy on potwierdzil, ze to koniec nieodwracalny i ze nie wierzy juz w nas i nie czuje nic do mnie. Jeszcze, pomimo tego wszystkiego probowalam go przekonywac, ze ze wzgledu na to co nas laczylo, ze warto probowac. Powodem tej mojej walki jeszcze bylo to ze on ciagle twierdzil, ze z nia to nei ma zwiazku bo naprawde to zakonczyl i z nia byc nigdy nie chcial i nie bedzie. To bylo tydzien temu, nie potrafilam sie pogodzic dlaczego mamy sie rozstac, popelnil bledy ale wierzylam ze wszystko da sie naprawic, skoro nie jest tak ze chce byc z nia.

No ale on byl bardzo spokojny i tylko powtarzal ze cokolwiek nie powiem, on swojej decyzji juz nie zmieni. Wrocilam do brata. Swiat po raz kolejny rozpadl sie na kawalki, jeszcze sie ludzilam, chyba ciagle sie ludze, ale wiem ze musze teraz myslec o sobie. ze to moj najwazniejszy obowiazek, zeby dbac o swoje zdrowie ! Nie spie, nie jem. Bylam u psychologa, w srode wrocilam do naszego mieszkania, bo psycholog uswiadomil mi ze jesli mimo wszystko czuje sie tam dobrze i bezpiecznie to mam do tego prawo i ze mam tez prawo zeby nie podejmowac decyzji co dalej z mieszkaniem, formalnosciami od razu, czego chce moj maz.

Tak tez zrobilam, wrocilam i powiedzialm mu ze potrzebuje czasu zeby zastanowic sie co bedzie dla mnie dobre w kwestiach mieszkania i wszelakich formalnosciach. On powiedzial ze to szanuje i rozumie, ze chce sie rozstac w zgodzie itd. Ale jest przy tym absolutnie pewny swojej decyzji i zachowuje sie tak jakby to byla najlepsza decyzja w jego zyciu, to ze wreszcie sie rozstalismy. Jestesmy wiec pod 1 dachem, jestesmy dla siebie mili, nawet pojawil sie wczoraj usmiech. Jeszcze wczoraj zylam nadzieja, ze moze jak tak troche czasu minie, to moze on zmieni zdanie, myslalam bo ciagle wierzylam ze chociaz teraz jest juz ze mna szczery - ze nei chce byc ze mna, ale z nia to i tak zakonczyl. Tak mowi tez wszystkim dookola -swoim rodzicom, znajomym, ze z nia to byl tylko epizod. I ze mnie szanuje. Ale niestety. Nawet wczoraj kontaktowal sie z nia kilkakrotnie. Caly dzien spedzil poza domem, nei pytam o nic, przeciez nie jestesmy razem, ale znow czuje sie tak oszukana. To nie chodzi o to czy mielibysmy byc jeszcze razem czy nie, tylko o to, ze on dalej klamie. Nie potrafi sie przyznac przede mna, soba, rodzicami, ze on wciaz z nia jest/romansuje, nie wiem co kontkreteni robi, w kazdym razie tego nie zakonczyl.

To tak boli, dzis niedziela, swieci slonce, on wlasnie wstaje, a wczorja po pwrocie w nocy jeszcze wyslala do niej smsa (nie wiem jakiego, iwdze tylko na billingu jak to robi).

Nie wiem czy ktokolwiek przeczyta tak dlugiego posta, prosze poradzcie, wesprzyjcie jak sie z tym pogodzic, jak nie nienawidziec go za to? Ja mu chyba juz nawt wybaczylam to ze mnie zdradzil, bo wierzylam ze zaluje i nawet jesli nie bedziemy razem/ nie jestesmy juz w zasadzie, no to szanowalam go nadal jako czlowieka. No a okazuje sie ze on nadal klamie. Boze ratuj.....

Anonymous - 2013-04-21, 11:10

Witam!!!
Boże jak bardzo Cię rozumiem Wiem co czujesz, czułam podobnie nieraz Tak naprawdę to ja przeżywam to juz rok i nadal nie wiem co z tym problemem zrobić Mam czasami ochotę wziąć rozwód i iść w życiu do przodu pomimo że dla mnie ślub kościelny wiele znaczył ( a dla niego to tylko papierek) Mój mąż też ma inna ale już nie mam sił o tym mysleć Minął już rok od momentu jak nie jesteśmy razem i powoli sie przyzwyczajam do życia samemu. Pamiętaj że czas to najlepszy lekarz i leczy wszystkie rany pomimo że na dzień dzisiejszy jak dla ciebie jest twoim wrogiem ale z czasem bedzie lepiej Pamietaj że modlitwa daje dużo siły Ja przed tym moim cyrkiem w życiu nie pamietałam ze o niej ale dzisiaj wiem ze nie dałabym rady bez modlitwy.

Anonymous - 2013-04-21, 12:55

Sama26, dziekuje za odpowiedz. Tutaj juz nie chodzi nawet o to czy sie rozstaniemy czy nie, bo to jak na dzien dzisiejszy jest jasne- on nie chce i mowi to wszystkim, czeka teraz tylko jak ja bede gotowa i podejme decyzje czy zostaje w mieszkaniu czy nie i co robimy z cala reszta formalnosci. Ale myslalam, ze mozemy sie faktycznie rozstac w zgodzie i szczerosci, ze ok, popelnil ten blad zdradzajac mnie, zaluje tego ale juz nie chce tego naprawiac bo nic do mnie nie czuje itd. Tak myslalam, bo tak mowi, ze tamto zakonczyl. Jeszcze dzis go pytalam, tak tylko, ze chce to wiedziec i ze bardzo go prosze o prawde. Chcesz probowac z nia - w porzadku, masz prawo, tylko badz szczery. ale NIE. Pisal do niej wczoraj smsy, jeszcze w nocy o 1, po powrocie do domu, ale na moje to pytanie odpowiedzial ze to zakonczone i ze nie kontaktuje sie zupelnie, chyba ze w sprawach zawodowych. Boze jak on tak moze no?? No jak moze NADAL klamac w oczy. Wtedy klamal, no ok, zabrnal w to wszystko i nie wiedzial jak wybrnac, poki nie wyszlo na jaw. No ale teraz, zeby nadal tak klamac? Zapytalam jeszcze czy on w ogole czuje sie winny rozpadu tego malzenstwa. Odpowiedzial 'NIE'! No to co to jest za czlowiek w ogole? Z kim ja bylam? Kto jest moim mezem? Ja moge zrozumiec wszystko, naprawde. Tylko zeby zachowal sie jak czlowiek i powiedzial, przyznal sie: ' tak, zakochalem sie czy zauroczylem, mysle o niej, chce sprobowac/ byc z nia i dlatego nie mozemy byc razem'. A tu takie zaklamanie. Teraz wlasnie sadzi kwiatki na balkonie, czyli chyba nie wierzy w to ze ja faktycznie chcialabym zostac w naszym mieszkaniu i go splacic, bo robi rzeczy, ktorych nie robilby raczej gdyby dopuszczal ze za jakis czas juz tu nie bedzie mieszkal.

[ Dodano: 2013-04-21, 18:56 ]
Bede sie modlic, nie to ze do tej pory tego nie robilam, ale dopiero po poczytaniu forum zrozumialam ze nie bylo to takie zawierzenie tego Bogu na maksa, wiec zaczne juz dzis. Znalazlam tez informacje na temat Nowenny Pompejskiej. Nie wiem jakie znaczenie ma na jaka modlitwe sie zdecydujemy?

Bede wierzyc, że Bog go uzdrowi, ze sie opanuje, bo byl dobrym i normalnym czlowiekiem i wierze ze dalej nim jest ale nie potrafi sie do tego przyznac co robi, do grzechu i dlatego jest w nim szatan. Zastanawiam sie tylko co powinnam w mojej sytuacji zrobic. Czy modlac sie i wierzac ze Bog nie pozwoli zeby doszlo do najgorszego, zaczac mimo wszystko zalatwiac te wszystkie formalnosci - na co maz tylko czeka i wierzyc ze pomimo to ze sprzedamy 1 mieszkanie w Polsce i zrobimy rozdzielnosc majatkowa czego na starcie on chce, to moze tymbardziej wtedy sie otrzasnie jak to wszystko zacznie sie juz dziac? Czy powinnam to celowo odwlekac, na sile go przetrzymywac, zgadzajac sie tym samym na mieszkanie pod 1 dachem bedac zdradzana? Nie wiem. wiem, ze chce sie modlic i zawierzyc to Bogu, to dopiero poczatek rozpadu tego malzenstwa, wierze ze poniewaz zaczne modlic sie juz teraz, to ze jeszcze nie bedzie za pozno. Ale nie wiem wlasnie jak postepowac wzgledem meza i co z tymi formalnosciami.... czy to przeciagac na sile? Czy moze nie na sile, ale poczekac jeszcze choc troche, zeby choc troche odwlec to wczasie, modlac sie od dzis? A za jakis czas faktycznie sie zgodzic zeby pojechac do Polski i zaczac dzielic nasze rzeczy? Poradzcie cos prosze.

Anonymous - 2013-04-21, 19:33

Piszesz rzeczy które sama przezylam Mój jeszcze mąż uważa i postepuje tak samo jak twój Dla niego nie ma problemu Wszystko jest w porzadku bo przecież to ze ma inna i z nia jest to nie powód rozpadu naszego małżeństwa On nie czuje sie winny identycznie jak twój Też mnie okłamywał patrząc mi w oczy Mam wrażenie ze nie znam tego człowieka i że nie z kims takim chciałam układać własnie zycie
Piszesz o nowennie pompejanskiej Chciałam Ci ją zaproponować tylko nie wiedziałm jak przyjmiesz tak cięzka do zrealizowania modlitwe Mnie sie udało I wiem ze dała mi dużo siły bo inaczej bym zwariowała i wiem ze bedzie dobrze Pan BÓg to tak poskłada by było dobrze ja w to wierze tylko wiem ze to nie bedzie juz teraz natychmiast bo tak sie nie da on działa po cichu spokojnie i prawie nie zauwazalnie by nie ingerować w nasza wolna wola
I teraz odpowiem co mysle o dzieleniu wszystkiego Poczekaj Nie podejmuj decyzji pochopnie Silne do tego negatywne emocje nie sa dobrym doradcą Bedziesz poźniej załowała Ze np. za szybko cos zrobiłaś czy powiedziałaś A czas przeciez nigdy nie zawraca wiec nie cofniesz tego co juz sie stanie Więcej nic Ci nie moge doradzić bo u mnie też była rozmowa o rozwodzie tylko ze poki co ten tchórz nawet nie jest w stanie tego zrobic bo mu to nie jest potrzebne Nie wiem nie mam z tym człowiekiem kontaktu ale wiem ze tesknie chociaż mnie zabił emocjonalnie Tylko że zło rzucone zawsze powraca i to z podwójną siłą .Dlatego według mnie poczekaj daj czas czasowi i nie rób nic za szybko Ale tak naprawde to już jest twoja decyzja i ty bedziesz czuła co powinnas zrobic tylko pamietaj za szybko i pod przymusem ze on chce nic nie rób Nie ułatwiaj mu wszystkiego bo jak sie przysiegało miłość wiernosc...itd to trzeba ponosic konsekwencje tego wszystkiego A nie tylko ja juz nie chce wiec dzielmuy zabawki i papapa ja ide do swojej piaskownicy bo mi sie juz to nie podoba A gdzie u niego odpowiedzialność???? WIem co pisze bo mój mąż jest taki sam

Anonymous - 2013-04-21, 20:32

Sama26 - dziekuje za kolejna odpowiedz. Tak, wiem ze nie moge pochopnie podejmowac tak waznych dla mnie decyzji i dlatego powiedzialam mu ze potrzebuje czasu a on ze niby to uszanuje. Ale do wczoraj wciaz sie ludzilam ze zakonczyl ten romans, a wczoraj w nocy wysylalal smsy wiec to zmienia bardzo moja sytuacje. Zreszta, chodzi o to, ze to mieszkanie w Polsce bylo kupione od moich rodzicow i generalnie faktycznie nie byloby to az tak trudne zeby po prostu te formalnosc zalatwic, na tym akurat nic raczej nie strace no i zrobic te rozdzielnosc, zeby wlasnie pokazac mu ze no sila go zatrzymywac nie bede. Ale najwazniejsze i tak jest mieszkanie tutaj, w Londynie. Bo tutaj mamy kredyt, bo tutaj oboje mieszkamy, bo tu jest moje zycie. Wiec tej decyzji na pewno tak szybko nie podejme. Na ta chwile uwazam ze bede chciala tutaj zostac i go splacic, ze jakos sama, lub z pomoca rodzicow dam rade, nawet z kredytem, a dlaczego mialabym zaczynac wszystko od nowa? Tutaj w obcym kraju placi sie horendalne sumy za wynajem brudnego pokoju. A tu mam swoje, tak ciezko zapracowane mieszkanie, urzadzone, kocham je mimo wszystko i mysle ze jak emocje opadna to zalowalabym jesli pozwolilabym jemu tu zostac a sama zaczynala od dorabiania sie kazdej lyzki i widelca. Ale tak, to juz decyzja na cale moje zycie i z nia na pewno jeszcze poczekam. Chodzi mi wlasnie tylko o ta Polske, zeby pokazac mu ze tak, jestes wolnym czlowiekiem, rob jak uwazasz, ale rownoczesnie modlac sie goraco za to zeby sie opamietal. O rozwodzie jeszcze nic nie padlo i mam nadzieje ze dlugo jeszcze nie padnie. Pieniadze i tak mamy juz teraz oddzielne, pierwsze co zrobil to przelal po polowie ze wspolnego konta. Oczywiscie wedlug prawa i tak jest wszystko wspolne, dlatego on chce zrobic ta rozdzielnosc jak najszybciej. nie wiem, ufam Bogu, ufam ze jeszcze nie jest za pozno....

[ Dodano: 2013-04-21, 20:36 ]
zgadzam sie z tym co piszesz, ze nie powinnam mu ulatwiac - i nie zamierzam, ze powininien poniesc tego wszystkiego konswkwencje, ale z 2 strony wiem ze jak bedzie widzial ze przeciagam, ze celowo to zdania na pewno nie zmieni, a tak ludze sie ze przy Bozej pomocy i tym, ze nie bedziemy sie juz klocic, ze pomimo wszystko bedziemy pod jednym dachem jeszcze przez ten czas i bede spokojna, pogodzona, to ze trudniej bedzie szatanowi dalej zagluszac jego sumienie a latwiej bedzie zeby sie opamietal...

Anonymous - 2013-04-21, 20:48

I ja się pod tym podpisuję. Nie wiem kim jest człowiek, który był moim mężem. Mój też kłamie prosto w oczy, a jak powiem mu o jakimś fakcie, o którym się dowiedziałam jest taki zmieszany, jak dziecko, które się przyłapie na kłamstwie. Jak widać można. Naprawdę można tak kłamać i można mieć za nic drugą osobę i spędzone razem lata.

Cytat:
Tylko zeby zachowal sie jak czlowiek i powiedzial, przyznal sie: ' tak, zakochalem sie czy zauroczylem, mysle o niej, chce sprobowac/ byc z nia i dlatego nie mozemy byc razem'. A tu takie zaklamanie.


On ci nic takiego nie powie. Do tego naprawdę musiałby być naiwny i nieświadomy niczego mężczyzna, żeby się przyznać albo z kolei ktoś bardzo dojrzały, kto bierze odpowiedzialność za wszystko co zrobił. Znam i takich i takich. Nie powie ci chociażby dlatego, że mogłabyś wnieść o rozwód z jego winy (lub odpowiedzieć tak na jego pozew) i tutaj są konsekwencje prawne. Pamiętaj, że jak rozpada się związek to każdy zaczyna przede wszystkim bronić swojej bramki. Już nie ma wspólnych spraw, szukania kompromisów, wspólnych rozwiązań. Tak to wygląda. Trzeba uważać na to co się mówi, co się pisze w smsach, mailach itp. bo wszystko może być wykorzystane przeciwko tobie:) Wiem, że w emocjach jest trudno, ale staraj się nie składać żadnych deklaracji na szybko, a już na pewno nie 'na piśmie', np. w smsach. Później się to może nie opłacać. Wiem, że to wszystko jest okropne ale jak sytuacja jest trudna trzeba się dostosować. I jak płakać to najlepiej w drugim pokoju albo koleżance w rękaw, bo się strasznie poranisz jak zobaczysz jego obojętność.

Cytat:
Teraz wlasnie sadzi kwiatki na balkonie, czyli chyba nie wierzy w to ze ja faktycznie chcialabym zostac w naszym mieszkaniu i go splacic, bo robi rzeczy, ktorych nie robilby raczej gdyby dopuszczal ze za jakis czas juz tu nie bedzie mieszkal.


Okazuje się że dla niektórych jedno drugiemu nie przeszkadza. Mój pierze firanki, sprząta, robi jakieś prace w ogrodzie, myje okna... mimo że dom wystawiony na sprzedaż. Tak jakby nic się nie miało zmienić. Nie daj się oszukać. Mężczyzna, któremu zależy na związku będzie rozmawiał, mówił, że się waha, zastanawia, a nie sadził kwiatki na balkonie. Ja dzisiaj nawet dostałam zaproszenie na wspólną wycieczkę:) modlę się o jakieś rozeznanie, mądrość, żeby nie dać się omotać.

Anonymous - 2013-04-21, 20:53

ale on przeciez przyznal sie do zdrady. no wiec zdradzil ale to nie jest powod rozpadu malzenstwa? no znowoz hipokryzja jakas. A Przeciez w sadzie i tak moge wlasnie o to walczyc o orzeczenie o wine, choc narazie zupelnie nie chce nawet o tym myslec. a co do placzu to juz przy nim nie placze, tak juz wiele lez wylalalam o on patrzyl niewzruszony. juz nie.
Anonymous - 2013-04-21, 20:59

Pamiętaj jeszcze żeby zachować wszystkie dowody zdrady. Dla sądu liczy się tylko to co jest na piśmie. Jeżeli dojdzie do rozwodu - oby nie - wszystko się przydaje, smsy, maile, billingi, zdjęcia. warto na wszelki wypadek mieć. Ja w emocjach tego nie robiłam i teraz żałuję. W razie rozwodu bez orzekania o winie mąż może domagać się ode mnie alimentów na siebie, przez 5 lat.
Anonymous - 2013-04-21, 22:26

juz za pozno, tez dzialalam w emocjach i jak sie o tym wszystkim dowiadywalam nie myslalam w zyciu o rozwodzie. wiec dowodow na pismie w zasadzie mam bardzo malo. ale poki co tez o tym nie mysle, poki co wierze....
Anonymous - 2013-04-22, 10:34

przy orzeczeniu winy meza moze nie dostac rozwodu wiec to jest moze swiatelko w tunelu ??
Anonymous - 2013-04-22, 11:00

[quote="porzucona_33"]I ja się pod tym podpisuję. Nie wiem kim jest człowiek, który był moim mężem. Mój też kłamie prosto w oczy, a jak powiem mu o jakimś fakcie, o którym się dowiedziałam jest taki zmieszany, jak dziecko, które się przyłapie na kłamstwie. Jak widać można. Naprawdę można tak kłamać i można mieć za nic drugą osobę i spędzone razem lata.

Dziewczyny popieram wszystko co napisałyście. Nie udzielam się jakoś wybitnie na forum, bo nie czuję się na tyle silna by udzielac rad. Pomimo, że od wyprowadzenia się mojego męża minęły wlasnie w piątek dwa lata i aktualnie jesteśmy (od listopada2012r. ) po rozwodzie cywilnym i toczy się postępowanie unieważnienia naszego małżeństwa. Ponadto pomimo, że te dwa lata juz minęły, wiele w moim życiu się zmieniło, wiele przeszłam, przezylam, odnalazłam drogę do Pana to oczywiście bywa różnie.
Kiedysbylam....masz super nick. Ja tez się z Tobą utożsamiam. Nie będę pisąła tutaj swojej historii, bo jest jej poswiecony odzielny wątek, ale bardzo czuję co czujesz. U mnie było praktycznie tak samo.
Nie wiem wlasciwie dlaczego - czy z tchórzostwa czy co ? , ale oni wlasnie nie potrafią się przyznac, że jest inna kobieta. Mój mąz przez ponad rok "oczerniał" mnie wkoło do wszsytkich, a mieszkał już w dziewczyną, kolezanką z pracy , która zresztą była od samego początku. Wkoło opowiadał, że on teraz ma dosyc kobiet :) a na sprawie rozwodowej w listopadzie, bo było ich kilka , ja nie zgadzałm się na rozwód przyniósł kartę ciązy kochanki, która była juz w 7 miesiącu ciazy. I nadal przed sądem twierdził,ze to jest dziewczyna, którą poznał pozniej , na dyskotece. Ale nikt nie jest głupi, to samo nazwisko co dziewcyzny o ktorej mi opowiadal jeszcze jak bylo dobrze jako o kolezance z pracy , miejsce zamieszkania, wszystko sie zgadzało. Miałam na szczęscie fajną sędzię , która sprowadziła go do pionu.
I do tej pory nie wiem po cooni kłamią i zaprzeczają? ale kłamią wszędzie wkoło w żywe oczy, zaprzeczają udając, że oni nie są winni i nie mają kochanek na boku.

Mnie doświadzcenie nauczyło, że zresztą, jak dziewczyny Ci napisały - nie podejmuj pochopnie decyzji. Racja DAJ CZASOWI CZAS! ZAUFAJ PANU! i nie spiesz sie z podejmowanie decyzji o wyprowadzaniu się i tego podobnych sprawach. A i druga kwestia Twój mąż nie ma prawa miec nikogo- Ty jeteś Jego żoną. Więc proszę nie rób takiego przyzwolenia. Ale , że ma kogoś to już inna kwestia . Ma i tyle ale to nie jest "legalne", bo ślubował Tobie. Następna kwestia , choc w sumie u Ciebie tego chyba nie ma , przynajmniej nie piszesz o tym , proszę Ciebie NIE PROŚ:) Nie proś męża, nie błagaj.
Ja popełniłam ten błąd i na początku wręcz błaźniłam się. Niestetey i by może tym sama sobie zaszkodziłam. teraz jednak staram sie juz o tym nie myslec. Ale ja zbyt pozno trafiłam na nasze forum i zbyt pozno zaczęłam czerpac wiedzę i naukę tutaj zawartą.

Kochana podsumowując - Zaufaj Panu, On Cię poprowadzi nawet przez ciemne strony tej całej sytuacji i będzie trzymał za rękę nawet jak będzie Ci bardzo cięzko. Ukoi wszelki Twoj bol.
Postaraj się w kazdym działaniu zachowac spokój, bo zło lubi przebywac tam gdzie niepokój.

Trzymaj się ! :)

Anonymous - 2013-04-22, 12:35

Do Kiedyśbyłam:

Bądź dzielna i walcz, nawet jeśli na rozum nie ma szans na uratowanie małżeństwa. Walczysz z perfidnym przeciwnikiem,złym duchem i dlatego nasze ziemskie metody na nic się tu zdają.
Módl się gorąco i cierpliwie, odmów Nowennę Pompejańską, powierz Wasze małżeństwo sakramentalne Jezusowi, ofiaruj Msze św. w intencji nawrócenia męża, proś innych o modlitwę i nowenny w intencji męża.

Pamiętaj, że Pan jest z Wami. Nic i nikt nie może rozdzielić małżeństwa sakramentalnego.

Anonymous - 2013-04-22, 14:27

kiedysbylam napisał/a:
Chcesz probowac z nia - w porzadku, masz prawo, tylko badz szczery.

Dziewczyno, czy Ty siebie czytasz? Jakie w porządku? Jakie masz prawo? Przecież Ty mu stwarzasz komfort grzeszenia, błądzenia, łamania przysięgi! Po co zawarłaś małżeństwo sakramentalne? Po to, żeby teraz pozwalać je opluwać ? Nie, nie masz prawa mężu kpić ze mne, siebie, a przede wszystkim z Boga? To, że mąż łamie przysięgę nie zwalnia Ciebie z jej dotrzymania. Nie przykładasz ręki do zła, które czyni Twój mąż! To wcale nie znaczy, że masz godzić się na życie w trójkącie, bo masz trwać. Nie, stawiasz twardo granice3 - nie godzę się na łamanie przysięgi, zdradę, ale nigdy nie usłyszysz ode mnie masz prawo mnie zdradzać, oszukiwać, to jest w porządku, że mnie krzywdzisz. Jak Cie ma szanowac i chciec walczyć o Ciebie, jak Ty sama dajesz mu prawo, żeby Cie traktował tak, jak traktuje. To po ludzku, a gdzie Bóg w tym wsztystkim? Przeciez ślubując, zaprosiłas Go do swojego małżeństwa " tak mi dopomóż panie Boże wszechmogacy i wszyscy święci" Nie czyń sie Bogiem i nie zwalniaj lekką ręka męża z przysiegi, tylko iż do Boga po pomoc, po prowadzenie w tym trudnym dla ciebie czasie. Jest nadzieja, że dasz radę, bo pierwszy krok już zrobiłas logując się tutaj!

[ Dodano: 2013-04-22, 14:58 ]
Kaemka2009 napisał/a:
Kiedysbylam....masz super nick. Ja tez się z Tobą utożsamiam.

Nick wcale nie jest super. A co Was dziewczyny już nie ma? To, że Wasi mężowie błądzą to Wy przestałyście istnieć , straciłyście tożsamość? A to mężowie są Waszymi stworzycielami? A nie czasem Bóg, który z MIŁOSCI powołał Was DO ŻYCIA? A Wy co? Facet mnie nie chce, to ja już odwracam się od Ciebie Boże , już pluję na Twój dar, no może nie całkiem się odwracam, JESZCZE JEDNA, CZY DWIE NOWENNY, ŻEBYŚ O MNIE NIE ZAPOMNIAŁ I natychmiast poukładał MOJE ŻYCIE, według MOJEGO SCENARIUSZA, nie Twojej świętej woli.! NIEWAŻNE, że jak psułam, to Ciebie Boże o RADĘ I PROWADZENIE nie pytałam. TERAZ JESTEM W POTRZEBIE, wiec działaj, bo przecież jesteś miłosierny. Ja tymczasem po cichu już przydotowuje się do ROZWODU, gromadzę dowody, WYTACZAM DZIAŁA....ECH!!! DZIEWCZYNY, a jakie jest prawdziwe pragnienie Waszego serca? JEŚLI RATUNEK MAŁŻEŃSTWA, to nie jednocześnie WOJNA PODJAZDOWA. SPÓJNOŚĆ między myslą, mową, a czynem i wcale nie oznacza to zgody na poniżanie, oszukiwanie, krzywdzenie przez pogubionego małżonka. Twarda miłość, ale miłość, nie sianie nienawiści i zemsty!

[ Dodano: 2013-04-22, 15:07 ]
A jeszcze jedno! Jaki koniec małżeństwa? Ono skończy się wraz ze śmiercią jednego z Was, więc może zbyt pochopnie postawiona diagnoza? :mrgreen:

Anonymous - 2013-04-22, 19:20

AWS - chyba troszke zle mnie zrozumialas. Oczywiscie ze maz nie mial prawa i nie ma mnie zdradzac i ja mu go nie dawalam. Walczylam jak moglam zeby odbudowywac nasze malzenstwo nie znajac prawdziwego powodu. Nigdy nie zgodzilabym sie na zycie w trojkacie, swiadomie, pozwalajac mezowi miec kochanke. Przez pol roku nie wiedzialam. Teraz wiem i teraz wiem ze maz mnie nie chce. Nie chce ze mna byc, mowi ze nie kocha i tak, nadal walczylam. Ale nie zatrzymam go sila. Chodzilo mi tylko o to, ze nadal trwa w klamstwie, bo nie podaje prawdziwego powodu dla ktorego nie chce ze mna byc - ktorym jest bycie, romansowanie, krecenie lub cokolwiek innego z nia. Nie ma prawa mnie zdradzac, ale ma wolna wole. Bog mu ja dal i skoro tak kieruje swoim zyciem, ja nie moge sprzeciwiac sie temu co dal mu BOg! Wolna wole. Wybiera zycie w grzechu, klamstwie, obludzie, mojej krzywdzie i ma takie prawo! Prawo wyboru co jest dobre a co zle! To mialam na mysli, ze ja nic na to nie poradze ze tak wybiera, ale boli to tym bardziej ze nie potrafi sie do tego przyznac, przed soba, przede mna, ze wlasnie taki jest powod jego decyzji. Tylko o to mi chodzilo. Nigdy nie dalam i nie zamierzam dawac mu prawa do tego zeby bedac normalnie ze mna, byl z kims innym. Jak tylko sie dowiedzialam - mial to zakonczyc - czytalas dokladnie moj post? To byl moj warunek, no i niby tak zrobil, niby, albo na kilka dni, a teraz wiem ze nadal maja kontakt. I tak ,dla mnie wciaz jest moim mezem, ale dla niego ja jego zona juz nie jestem i tez nic na to nie poradze. Tak, moge sie tylko za niego modlic i to robie. Nie godze sie na zdrade i nigdy nie godzilam, ale to on nie chce przeciez ze mna byc, zakonczyl to definitywnie. Co nie zmienia faktu ze ja wciaz wierze i bede trwac w modlitwie.

Co do mojego nicku - tak wybralam, ale mialam na mysli kiedys bylam inna osoba, kiedys bylam szczesliwa mezatka, kiedys bylam kims innym niz jestem dzis, po tym wszystkim. Ale znow chyba nieslusznie mnie ocenilas. Bo nie mialam na mysli ze teraz juz mnie nie ma. Nie ma mnie bo moj maz mnie nie chce. Nie, wrecz przeciwnie, teraz walcze i bede walczyc o siebie i swoje zycie jak chyba nigdy wczesniej. Tak, wlasnie dlatego bo zycie dal mi Bog i nic i nikt nei jest wazniejszy od zycia ludzkiego. A jak psulam, czy cokolwiek popsulam nieswiadomie w swoim malzenstwie i jak tylko dowiedzialam sie ze cos jest nie tak, to tez prosilam juz Boga, od razu chcialam walczyc, dowiedziec sie co robie mezu zle, co cie boli, jak moge to zmienic. I przez kolejne 5 miesiecy (grudzien - kwieciec) trwalam w pokorze i poczuciu winy, starajac sie sprawic zeby maz poczul sie lepiej, zeby nie mial juz powodow do zlosci, smutku, walaczac i proszac Boga o wspracie. Juz wtedy, nie dopiero teraz i nie na chwile. Troche niesprawiedliwe to co piszesz, tak jakbys podwazala moja wiare, ze jest tak plytka. Nie ludze sie ze Bog w 1 dzien naprawi moje zycie wedle MOJEGO scenariusza. Nie, godze sie, ze taka byla jego wola, ze taki krzyz musze przyjac, ze cos z tego dobrego musi wyniknac, dziekujac Bogu za to ze przespalam wczoraj 5 godzin.

Wczoraj rozpoczelam Nowenne Pompejanska. Mam nadzieje ze dam rade.

Nie daje mu tego przyzwolenia, aby kogos mial, absolutnie. Ale na to wyglada ze tego nie zakonczyl. Taki jest fakt. Poki co, jak pisalam mieszkamy razem do czasu podjecia mojej decyzji co dalej z mieszkaniem, czy chce tu zostac czy nie i do rozdzielnosci majatkowej. Co mam zrobic wiec? Co macie na mysli nie dawaj mu przyzwolenia bo naprawde nie rozumiem?

Co do proszenia, blagania - tak robilam to. Robilam to przez 5 miesiecy, kiedy nie wiedzialam ze mnie zdradza, a mowil ze nie wie czy pasujemy do siebie, czy chce ze mna byc, stawial pod znakiem zapytania milion razy nasze bycie razem, a ja wtedy, nie znajac prawdziwego powodu, nie widziac racjonalnego powodu dla ktorego mielibysmy razem nie byc, blagalam, chcialam ciagle to naprawiac, zapewnialam ze to MA SENS. Potem jak juz wyszlo na jaw, najpierw on niby chcial to naprawic, ale po kilku dniach klotni i dlaszego mnie upokarzania, nei zgodzilam sie wlasnie na to zeby nadal klamal ze chce to naprawiac a czulam ze z nia tego nei zakonczyl. Wiec sie poddalam na jeden dzien, powiedzialam ze juz nie mam sily. A on tylko na to czekal, tego dnia podzielil wspolne pieniadze i przelal na nasze osobne konta. I dla mnie to byl tylko kolejny upadek, po ktorym nadal chcialam z nim byc, a on zadowolony, ze on juz w to nie wierzey i to jego nieodwolana decyzja. Tak, ale ja nadal jeszcze prosilam zeby tego nei skreslal. Ale po kolejnych kilku dniach, kiedy z dnia na dzien sie ze mna rozstal definitywnie - koniec kontaktu wszelakiego i rozmowy o rozdzielnosci i podziale wszystkiego, no to przestalam juz prosic. Powiedzial prosze zaakceptuj to. Nie, nie akceptuje, nie rozumiem, nie zgadzam sie!! Ale co mam zrobic? Nic, tylko sie modlic, ale rownoczesnie myslec o sobie, o swoim zyciu, jako darze od Boga. Dziewczyny, bo nie ma tutaj chyba jakiegos zlotego srodka, albo dziewczyny wierza tak strasznie przez lata ze maz wroci, ze przez to niestety ale popadaja w depresje, choroby, wyniszczaja sie i nigdy nie zaczynaja zyc normalnie. Czy o to chodzi? Czy to Bogu sie podoba? Ze niszczysz swoje zycie i zdrowie przez meza? Chyba nie. Owszem bede sie modlic najlepiej jak potrafie o jego uzdrowienie, bede wierzyc, nie wiem jak dlugo, ale poki co, musze sie z tym pogodzic i zaczac jakos zyc. Myslac wlasnie o sobie i Bogu. Ze dla Boga bede silna, bede dbac o siebie, probowac byc 'szczesliwa' bo na nim swiat sie nie konczy. Nie wiem powiedzcie jesli sie myle w takim mysleniu, ale inaczej nie potrafie sobie tego poukladac. Probuje znalezc w tym pozytywne strony. Ze Bog chcial mi pokazac jak bardzo silna jestem, jak wiele moge BEZ NIEGO> bedac zn im nigdy nie wiedzialam ze tak wiele sama wlasnie znacze, jak wielkie wartosci w sobie mam. Upokorzyl mnie, strasznie, ale na dzien dzisiejszy nigdy nie pozwole sobie zeby zyc w przekonaniu ze jestem temu winna, ze jestem niewystarczajaco ladna, dobra, madra, zaradna, kochajaca... NIE. Teraz wlasnie uswiadamiam sobie jak wartosciowa jestem, ja razem z Panem Bogiem. Jak abrdzo dbalam o nasz dom, rodzine, o siebie, o meza, o niedzielna msze, jak ambitna osoba jestem - pracowalam, studiowalam w obcym kraju. Jak bardzo go kochalam. A ze on sobie z tego nic nie zrobil? Trudno - jego wolna wola. Ja mam czyste sumienie i to chyba jest bezcenne. Tak, jestem wspolwinna naszych problemow malzenskich, jakiekolwiek by nie byly, choc do dzis nie wiem dokladnie o co chodzilo, bo mielismy naprawde dobrze i grzechem byloby narzekac. Ale tak, zgadzam sie pokornie ze musialo byc cos, co mu przeszkadzalo, denerwowalo, bolalo i za to jestem winna, bo nie jestem idealna. Ale nigdy nie robilam mu przykrosci celowo, a jak tylko sie dowiedzialam ze cos go faktycznie boli - zaczelam walke - patrz wyzej. Ale za to, ze on dokonal takich wyborow jakich dokonal, zlamal przysiege w kazdym wymiarze, zaczal zyc jakby nie bylo Boga, zony, rodziny i teraz za jego odejscie - nie nie jestem winna.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group