Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - A miało być tak strasznie

Anonymous - 2013-03-24, 11:45
Temat postu: A miało być tak strasznie
Witam
Drogie Panie mam pytanie.
Od wczoraj mam ubaw po pachy. Ponieważ mieszkam w małym miasteczku ,szybko rozeszła się wiadomość że żona mnie zostawi. (pewnie masło teściowej). Trochę wstyd mi wychodzić do szkoły, sklepu, czy kościoła, bo bałem się że zaraz się zacznie : On taki albo owaki.
Pogodziłem się z faktem że od lipca raczej będe sam. dylematem jest czy być jak załamany wdowiec, czy wesoły kawaler pijacy na umór. Poukładałem sobie następne 10 lat samotności, modlitwy , odbudowy firmy , wakacji z synem itp. starań i czekania na powrót Żony.
A tu zooong.
Okazuje się ze są "panny z recyklingu" kture czekają na mnie.(całkiem zdrowa mamuśka) Jak to usłyszłem że się cieszy że w koncu przegonię te zołze i już dawno powinienem to zrobić.. Głupio mi się zrobiło i powiedziałem że to tylko plotki i dzięki za zaproszenie na kawę . Ostatnio też kolega wspominal że inna znajoma dopytywała się o mnie.Dawno nikt mi tak nie słodził i mnie nie podrywal. Raczej myślałem o sobie jako o winnym naszej sytuacji i że to ja jestem łobuz . A marzę żeby to moja żona mnie podrywała.
Wiec jak nie obrażając i nie krzywdząc nie władować się w kłopoty?
Jak żyć w samotności, będąc kuszonym?
Przecież jestem tylko człowiekiem a co będzie po kilku latach samotności?

Anonymous - 2013-03-24, 12:27

Dabo , czy ty kochasz swoja żonę?
W jakim staie jest Twoja miłość do żony?
Miłość to nie uczucie czy zakochanie, ale postawa, jaką masz teraz postawę wobec żony? Postawę miłości czy postawę nie miłości ?Co w Tobie niszczy Twoją miłośc do Twojej żony? Zwykle nie odchodza współmałażonkowie dlatego że nie sa kochani tylko dltego że nie są kochani. Ty odpowiadasz za swoją miłosć do swojej żony, którą przysiągłeś jej w obliczu Boga i przy świadkach jezeli jesteście małążęństwem sakramentalnym.
Rozwód nie zwolni scie z tej miłości , do której się zobowiązałeś i o ta miłośc Bóg zapyta Cię pod koniec życia. Więc na twoje pytania

Dabo napisał/a:
Wiec jak nie obrażając i nie krzywdząc nie władować się w kłopoty?
Jak żyć w samotności, będąc kuszonym?
Przecież jestem tylko człowiekiem a co będzie po kilku latach samotności?


odpowiadam pytaniem o Twoją miłość.

Anonymous - 2013-03-24, 13:32

tereska napisała:
Cytat:
Miłość to nie uczucie czy zakochanie, ale postawa,


Ponieważ teresko posługujesz się w/w stwierdzeniem, które stało się Twoim mottem jak i myślą przewodnią wielu tutaj obecnych, mniemam że nie będzie dla Ciebie problemem wyjaśnić mi jak rozumiesz powyższe słowa.
Co dokładnie masz na myśli?
Jeśli inni także zechcieliby rozwinąć tę myśl, będę wdzięczna.
Potrzebuję wyjaśnienia, z góry dziękuję.
ps. Myślę, że autorowi wątku takie wyjaśnienie może także pomóc :-)

Anonymous - 2013-03-24, 14:05

Może ja rozwinę. Miłość w sensie postawa to dbanie o dobro tego kogo kocham. Nawet jak w danym momencie mam ochotę go zamordować, albo zranić do żywego, to dalej obowiązuje mnie postawa miłości. Nie morduję, kanalizuję emocje aby nie ranić, wypełniam dalej to co mąż/żona powinna robić. Również trudne rzeczy wypełniam, czyli np. stawiam granice w sytuacjach okołoalkoholowych.

W tym szczególnym przypadku Dabo - np. noszę cały czas obrączkę, na wiele osób działa to "odstraszająco". Dalej - na zaproszenia na kawę z podtekstem "potencjalnie związkowym" odpowiadam, że nie dziękuję, jestem wierny żonie. Jednym słowem - zachowuję się całą dobę i rok okrągły jakby kochający mąż/żona na mnie w domu czekał.

Tylko wiesz co, Dabo - to akurat jest stosunkowo proste. Dopiero po tym etapie następuje to, czego jakoś oczekiwałeś teraz. Czyli niezależnie od tego jak delikatnie odmówisz kobiecie zapraszającej na kawę, choćbyś stawał na głowie aby jej nie zranić - ona subiektywnie może się poczuć odrzucona i zraniona. I wtedy zaczyna się "rozpuszczanie języków". Usłyszysz, że jesteś łobuz i cham, albo gej, albo inne ciekawostki przyrodnicze. O, i tu wytrwać będzie trudno. Bo zawsze się jakaś znajdzie, co zechce udowodnić żeś nie taki łobuz, albo zechce Cię uzdrowić z gejostwa. A przy presji społecznej.... no właśnie.

Jak wytrwać w samotności? Trudne to. Generalnie starać się dbać o własne wnętrze, aby inna osoba nie musiała zalepiać w nim dziur, mam tu na myśli np. poczucie własnej wartości - jeśli ktoś tam jest ze mną to mam wieeelką wartość, a jeśli jestem sam - to poczucie wartości leży w gruzach. Rozwijasz relację z Bogiem, dbasz o przystępowanie do sakramentów. Dbasz o relacje z dzieckiem. Wychowujesz swoje emocje.
A jednocześnie trzeba zaakceptować, że zawsze będzie się czuło jakiś brak, bo jednak osoba współmałżonka jest wciąż najważniejsza spośród wszystkich ludzi na świecie.

Anonymous - 2013-03-24, 17:47

Nirwanna napisał/a:
A jednocześnie trzeba zaakceptować, że zawsze będzie się czuło jakiś brak, bo jednak osoba współmałżonka jest wciąż najważniejsza spośród wszystkich ludzi na świecie.
Nirwano w związku z tym zdaniem mam pytanie jak do tego ma się tzw. "zdrowy egoizm" no nie za bardzo umiem zrozumieć tego zwoty w odniesieniu do cytatu do Twojego wpisu.

Czy postawa jaką tutaj przedztawiłaś nie jest jakoś sprzecna ze "zdrowym egoizmem"? Przecież przedztawiasz tutaj wręcz masochistyczne zachowanie takie wieczne grzebanie we własnym zranieniu a egoizm jest przecież dbaniem o własne dobro i to dobro nie jakieś daleki z naszej perespektywy czasu ale to dobro tu i teraz.

Anonymous - 2013-03-24, 18:38

Tolku, widzę to tak: wychodzę za mąż/żenię się w przekonaniu, że to właśnie małżeństwo jest moim powołaniem, że tak właśnie chcę spędzić życie. Niezależnie od realności patrzenia na świat, małżeństwo, człowieka którym stał się moim współmałżonkiem - mam jakąś wymarzoną wersję idealną. Real weryfikuje potem moje marzenia, i to jest konieczne rozstawanie się z idealną wizją małżeństwa i małżonka, bo i ono i on nie będzie idealne nigdy. Następuje kryzys, aż do rozpadu małżeństwa, rozstanie małżonków.
I teraz mówisz - zdrowy egoizm. Zgoda. Zajmuję się sobą, bo na współmałżonka nie mam wpływu. Tworzę swoje życie bez niego, samotne, ale najlepsze jak się da. Współmałżonek może kiedyś do tego życia dołączy, może nie, nie wiemy. Ale tak samo jak zakładam, że współmałżonek nigdy do mnie nie dołączy, i będę sama do końca życia, tak samo mogę/powinnam zakładać, że dane mu będzie przeżyć nawrócenie, i może powrócić do bycia sakramentalnym małżonkiem na pełnych prawach. Dlatego "z tyłu głowy" ten współmałżonek zawsze jest, i być powinien, choćby po to, aby nie obudzić się któregoś ranka z pytaniem: "A czemu ja właściwie jestem sam/sama? a komuż ja jestem wierny/a i dlaczego? Zaraz ... a, że kiedyś przysięgę składałem/łam? ... i że ślub w kościele? to o to chodzi?" ;-)
Czyli ten współmałżonek w pamięci jakoś tam zawsze istnieje, jako jedna ze składowych drogi, którą obrałam, jedna z przyczyn, dlaczego żyję tak a nie inaczej. A ponieważ w pamięci on wciąż jest, więc zawsze gdzieś tam będzie odniesienie do tego wymarzonego wcześniej stanu którego nie ma, i może nie będzie (a może będzie? ;-) ). Ale to nie oznacza zagłębiania się w ranach, rozdrapywania ich!
Oznacza to tylko i wyłącznie świadomość swoich przeszłych kolei losu, i decyzji względem życia jakie mnie jeszcze czeka. Czyli akceptację faktu że jestem sam/sama, bo tak wybrałam, że świadomością że zgodnie z dobrze rozpoznanym moim powołaniem powinno być inaczej. Ale nie jest. Kropka. Akceptuję to.

Przerysowując "zdrowy egoizm" - po kilku, ...-nastu, ...-dziesięciu latach współmałżonek wraca, i słyszy: "A ktoś ty? aaaa, poznaję..... mówisz, że znów razem małżeństwem powinniśmy być, że żałujesz? e, wiesz co, raczej nie, mi jest taaak dobrze samemu/samej, że niczego/nikogo mi więcej do szczęścia nie potrzeba" ;-)
żart to był, jakby coś :-)

Tolku, czy czytelnie wyjaśniłam moje wcześniejsze słowa? Bo też nie wiem, czy dobrze zrozumiałam Twoje wątpliwości.

Anonymous - 2013-03-24, 22:34

Nirwanna napisał/a:
Przerysowując "zdrowy egoizm" - po kilku, ...-nastu, ...-dziesięciu latach współmałżonek wraca, i słyszy: "A ktoś ty? aaaa, poznaję..... mówisz, że znów razem małżeństwem powinniśmy być, że żałujesz? e, wiesz co, raczej nie, mi jest taaak dobrze samemu/samej, że niczego/nikogo mi więcej do szczęścia nie potrzeba"
żart to był, jakby coś
Tak czytelnie i jasno wyjaśniłaś całą swoją logike rozumowanie dotyczącą "zdrowego egoizmu". Być może jestem na tym etapie jak zacytowane Twoje słowa przejaskrawiące tzw "zdrowy egoizm" tylko ze takie postępowanie czy jest zdrowym egoizmem nie wiem. Jak w moim rozumowaniu egoizm jest zawsze zapatrzeniem w siebie i czynienie czegoś zawsze z korzyścią dla siebie. Nie mylić z egocentryzmem, gdzie wszystko musi się kręcić wokół mnie, bo tylko ja jestem najważniejszy i nic ani nikt nie liczy się.

Nirwano tylko że postawa jaką przedstawiłaś bardziej przypomina mi "miłość własną" czyli z postawą większej otwartości na świat a niżeli egoizm tak bardzo chermetyczny, że aż nie przenikniony. Wiele myślałem na temat egoizmu, egocentryzmu i miłości własnej. Jak dla mnie nie istnieje coś takiego jak "zdrowy egoizm" takie sformułowanie jak dla mnie jest kwadraturą koła i niczym więcej. Jak dla mnie można być albo egoistycznym człowiekiem gdzie nie ma miejsca dla innych ludzi, albo kochającym człowiekiem gdzie miłość jest tak wszechstonna że wszyscy mogą się w niej zmieścić i zawsze będzie miejsce dla innych ( tutaj proszę również nie zarzuczć mi braku szacunku dla samego siebie i prób namowy kogokolwiek do zdrady bo nie mówie o miłości eros, ale o miłości agape).

Anonymous - 2013-03-25, 01:51

O miłości jako postawie pierwszy raz przeczytałam tutaj i oddzielenie jej od uczucia było dla mnie zaskakujące. Bo przecież miłość czuję. Patrzę na kochaną osobę i czuję, że ją kocham. Postawa miłości zakłada jednak to na dobre i na złe. Łatwo kochać człowieka, który nas nie zranił. Nawet jak okresowo nas zdenerwował - łatwo. Postawa wymaga jednak czasami heroizmu. Postawa miłości wymaga pokonania własnego ego, wymaga bycia twardym i jednocześnie pokornym. I nie jest tożsama z naiwnością czy karmieniem się wielkimi słowami.
Anonymous - 2013-03-29, 23:03

złamana napisał/a:
Postawa miłości wymaga pokonania własnego ego, wymaga bycia twardym i jednocześnie pokornym.


Też tak uważam.

Twardy. :mrgreen:

Anonymous - 2013-04-03, 00:27

Teraz wiem że miłośc to nie zakochanie bo to jest choć piękne to ulotne.
Tlumacze sobie że teraz zona jest niejako "chora" więc musze trwać " w zdrowiu i chorobie".
Kiedy ja leciałem w kulki to mimo że rzucala blotem BYŁA i TRWAŁA gdzieś obok, zła, smutna, samotna, ale była. Nie opwiadała malemu że ja taki czy owaki, nawet teraz jak wychodze na miting AA tłumaczy mu że idę na prawo jazdy. Więc chyba wciąz kocha mimo że się zauroczyła w jakimś typie. Oby ją przeszło. Irytuje ją jak twierdzę że nawet osobno pozostanę jej wierny i zawsze będę na nią czekał. Mówi żebym sobie poukładał życie i na nią nie czekał, że zyczy mi dobrze itp. Boje się ze faktycznie Bóg mnie też będzie wystawiał na próbę , może nawet w samotności jeszcze mocniej. Zostaje mi tylko modlic się o siły do wytrwania.
Jeżeli chodzi o zakochanie , to nie będę ukrywał że chciałbym jeszcze raz zakochać się w Żonie. Przeżyć z nia romans, ale biorę poprawke że Jezus niekoniecznie ma taki plan wobec nas.
A jak bym się zachowal kiedy by się okazało że jest sparaliżowana, albo co gorsze schizofremia co jest częste u niej w rodzinie. przecież też wstyd, rozczarowanie, nie można na takim człowieku polegać, ani niczego oczekiwać, a być trzeba i pomagać.

Powiedzcie bo mam dylemat moralny ,czy byłoby nieetyczną próbą manipulacji moja separacja koscielna?
Zona dawno stwierdziła że po żadnych mocherowych doradcach czy psychologach nie bedzie chodzic i żadne poradnie nie wchodzą w rachubę, tymbardziej spowiedź czy ksiądz. A jak wspomne o Jezusie, grzechu, śmierci, konfesjonale to twierdzi że jestem ostanią osobą która ma prawo ją pouczać Kiedy jednak zażądała mojej zgody na separacje powiedziałem że tak ale jak ona zgodzi sie również na proces kościelny, zgodzila się bez problemu. Wiem ze obowiązkiem Kurii jest skierowanie do negocjatora, więc siła zeczy musielibysmy tam się znaleźć.
Jak uwazacie?

Anonymous - 2013-04-03, 01:08

Cytat:
Powiedzcie bo mam dylemat moralny ,czy byłoby nieetyczną próbą manipulacji moja separacja koscielna?

Dabo.....zrobisz jak uważsz..Twoja moralność,Twoja decyzja i Twoje konsekwencje.
Serca swego i Boga zapytaj.

Odniose sie tylko do jednego cytatu.....

Cytat:
A jak wspomne o Jezusie, grzechu, śmierci, konfesjonale to twierdzi że jestem ostanią osobą która ma prawo ją pouczać

Biorąc pod uwagę Twoja przeszłość....rozumie Twoją żonę i wcale sie jej nie dziwię.
Kiedys byłam w podobnej sytuacji i jesli mogę coś podpowiedzieć.......

...pokora,prawdziwa zmiana(czyny,nie słowa) i czasssss.......dużo czasu.

Anonymous - 2013-04-03, 14:08

Wiesz Lena, niebardzo kapuje tą pokorę.
Nawywijałem, zrozumiałem, przynałem się ,żaluję, więcej tak nie robię, pomagam, rozmawiam, modle się, nie wypominam, tule uszy jak ona się mści,.Czasu nie cofnę narobiło się i tyle, bardziej nie potrafię pokazac pokory . Czy mam się popiołem posypywać? na pielgrzymki biegać? Czasami poprostu brak mi pomysłów na bycie pokornym. Myslę że teraz to tak jak Piszesz tylko czas, duzo czasu. Ale nie ukrywam że niecierpliwie się czy sie uda czy nie i kiedy? Przychodzą też myśli że to bez sensu i lepiej sobie odpuścić.

[ Dodano: 2013-04-15, 00:25 ]
Witam
Chcę Was wszystkich przeprosić. Jeżeli z moich opisów wynikalo że jestem ofiarą i tą pokrzywdzoną myszką , to jest to błędne myslenie.
Zraniłem przeokrótnie moją żonę raz po razie i mam na co zasłużyłem. Teraz jak dziecko miotam się łapiąc brzytwy niczym tonący.
Jest mi strasznie przykro że swoim postępowaniem przeuczciwa osobę, pomagająca bezinteresownie wszystkim i wszędzie, kochającą świat i ludzi zamieniełem w twardy głaz. Że zlamałem jej wiarę w Boga i ludzi
Karolciu cieszeszę się że tu zajżałaś. Jak widzisz nie marnuje czasu na gołe laski.
Nie wspominalem ci co czytam czy piszę ani z kim, pewnie bałaś się że coś kombinuje. Masz racje kombinuje od wielu miesięcy jak wrócić do Pana Boga i wiem że jak tego dobrze nie zrobie to nic mi się nie uda. Możesz się śmiać ze mnie, że stałem się jakiś powalony, ale naprawdę przez ostatnie lata najbardziej brakowało mi Wiary.
Jak zmarnujesz parę godzin ze swojego cennego czasu na czytanie wpisów na tej stronie , to dowiesz się zkąd moja naiwna jak mówisz wiara że " mamy szansę 'być szczęsliwi razem.
Jak ci mówiłem, ja nie potrafię więcej dać z siebie, ciągle się ucze co zmienić w sobie, ale nie potrafię ci pomóc. Może Ci ludzie tutaj lepiej wiedzą jak to zrobić.
Wiem że zmarnowałem pół roku na spotkania w AA czy na Sycharze, ale dałem sobie wmówić ze dopuki nie wyprostuje swojego życia doputy ciągle bedzie źle między nami.
Pewnie zaraz dostanę serię od wszystkich ,ale popieram twój wniosek o separację. Może i Ty musisz stać sie takim popaprańcem jak ja, żebyśmy wyrównali rachunki.
Stasznie mnie boli twoje postępowanie czy słowa, ale niewiele mogę temu zaradzić- Czort karty rozdaje.
Równo za miesiąc ,prawnie nie będzie NAS bedziesz wolna jak elekton. Ale na dziś wiem że zawsze będziesz moją żoną. Zostaje mi tylko modlić się żeby teraz wytrwać w przysiędze ,a wiem że bez Boga napewno mi sie nie uda.
Nie napiszę że Cię kocham, bo jak mówisz to tylko puste słowa, daj nam czas a postaram się to udowodnić.
Dzisiaj i jutro i pojutrze znowu pomodle się za nas.

[ Dodano: 2013-04-15, 00:32 ]
Witam
Chcę Was wszystkich przeprosić. Jeżeli z moich opisów wynikalo że jestem ofiarą i tą pokrzywdzoną myszką , to jest to błędne myslenie.
Zraniłem przeokrótnie moją żonę raz po razie i mam na co zasłużyłem. Teraz jak dziecko miotam się łapiąc brzytwy niczym tonący.
Jest mi strasznie przykro że swoim postępowaniem przeuczciwa osobę, pomagająca bezinteresownie wszystkim i wszędzie, kochającą świat i ludzi zamieniełem w twardy głaz. Że zlamałem jej wiarę w Boga i ludzi
Karolciu cieszeszę się że tu zajżałaś. Jak widzisz nie marnuje czasu na gołe laski.
Nie wspominalem ci co czytam czy piszę ani z kim, pewnie bałaś się że coś kombinuje. Masz racje kombinuje od wielu miesięcy jak wrócić do Pana Boga i wiem że jak tego dobrze nie zrobie to nic mi się nie uda. Możesz się śmiać ze mnie, że stałem się jakiś powalony, ale naprawdę przez ostatnie lata najbardziej brakowało mi Wiary.
Jak zmarnujesz parę godzin ze swojego cennego czasu na czytanie wpisów na tej stronie , to dowiesz się zkąd moja naiwna jak mówisz wiara że " mamy szansę 'być szczęsliwi razem.
Jak ci mówiłem, ja nie potrafię więcej dać z siebie, ciągle się ucze co zmienić w sobie, ale nie potrafię ci pomóc. Może Ci ludzie tutaj lepiej wiedzą jak to zrobić.
Wiem że zmarnowałem pół roku na spotkania w AA czy na Sycharze, ale dałem sobie wmówić ze dopuki nie wyprostuje swojego życia doputy ciągle bedzie źle między nami.
Pewnie zaraz dostanę serię od wszystkich ,ale popieram twój wniosek o separację. Może i Ty musisz stać sie takim popaprańcem jak ja, żebyśmy wyrównali rachunki.
Stasznie mnie boli twoje postępowanie czy słowa, ale niewiele mogę temu zaradzić- Czort karty rozdaje. :evil:
Równo za miesiąc ,prawnie nie będzie NAS bedziesz wolna jak elekton. Ale na dziś wiem że zawsze będziesz moją żoną. Zostaje mi tylko modlić się żeby teraz wytrwać w przysiędze ,a wiem że bez Boga napewno mi sie nie uda.
Nie napiszę że Cię kocham, bo jak mówisz to tylko puste słowa, daj nam czas a postaram się to udowodnić.
Dzisiaj i jutro i pojutrze znowu pomodle się za nas

[ Dodano: 2013-05-05, 01:44 ]
No teraz to się całkiem zawaliło
Żona znikneła na 24 godziny, wiedzialem z kim i poco. Nawet nie kryła że tak miała sex, i teraz chce widzieć jak to mnie boli. Oczywiście nie byłem mocny ani wytrwały, napisałem jej że wywaliłem jej ciuchy na zewnętrzny, wsciekła się nawyzywała mnie, powiedziała ze zabiera dziecko, i przyjeżdza z policją. Więc spakowalem ją faktycznie i wyniosłem ciuchy przed dom, zabrałem auto. Ona zrobiła jak mówiła przyjechała z policją że niby ja pijany alkocholik , zamki powymieniałem, i ją pobije, oczywiście nic z tych zeczy nie było nawet w planie. I tak znikneła z synem. Wczoraj wróciła ale oświadczając ze mnie i tak nie kocha, i robi to tylko dla dziecka bo strasznie płakał.
Nie wiem czy mam jeszcze siłę walczyć i starać się. Chyba dociera do mnie że Ona faktycznie mnie nie kocha i żadne próby nie mają sensu, a raczej tylko pokrzywdzę syna, ją i całą rodzine. Moja familia straciła szacunek dla niej .a Jej rodzinka, znienawidziła mnie. Myślę że najkorzystniej było by w tej chwili przestać istniec,zniknąć z ich życia. Dzieciak woli być z mamą a oboje tęsknia tylko za chatą. Powalona sytuacja. Moja, prawie pewność ze do komuni się poukłada -pryska. Nawet niechce mi się modlić.

Anonymous - 2013-05-31, 13:30

Szkoda tylko, że żonę tak owładnęła mania zemsty, że za wszelką cenę chce Ci pokazać "jak to boli" . To głupie, bardzo, bo nie przynosi ukojenia.
:-/

Anonymous - 2013-06-01, 12:34

Dabo proszę nie myślcie tylko o własnym bólu, popatrzcie na to wasze dziecko (nie wiem ile ma lat), które niczym nie zawiniło i naprawdę jest w gorszej sytuacji niż wy - dorośli, bo na nic nie ma wpływu. Spróbujcie dla niego trochę ochłonąć i się dogadać, aby nie czuł się szarpany raz w jedną, raz w drugą stronę. Zaburzenie poczucia bezpieczeństwa, które teraz syn przeżywa, będzie się mściło jeszcze przez wiele lat, nawet jak ty i żona poukładacie już swoje sprawy. Takie incydenty z policja to wielka trauma. Moje dzieci niestety też przechodziły przez podobne doświadczenia :-( Jeśli mama twego syna tego nie widzi, spróbuj delikatnie zwrócić na to jej uwagę.

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group