Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Czemu tak jest?

Anonymous - 2013-01-31, 20:05

Wiem ja to wszystko wiem ale wydaje mi się że wtedy będzie mniej bolało, wiem że to głupie ale nie widzę się w roli czekającej na męża owszem modlę się za niego i tyle, każdego dnia wszystko oddaję Bogu i dziękuję ale na męża nie czekam i jeżeli ktoś pojawi się w moim życiu to ....
Anonymous - 2013-01-31, 20:17

Renata23 napisał/a:
ja to wszystko wiem ale wydaje mi się że wtedy będzie mniej bolało

Kluczowe słowo - "wydaje mi się". Właśnie tak.

Piszesz
Renata23 napisał/a:
każdego dnia wszystko oddaję Bogu

i zaraz potem
Renata23 napisał/a:
jeżeli ktoś pojawi się w moim życiu to ....

Czyli Bóg go podeśle, logicznie rozumując?
A skoro wcześniej piszesz
Renata23 napisał/a:
Ja jestem szczęśliwa
to po co ma się ten ktoś pojawiać, i Ty wtedy....?

Renatko, widać, że jesteś rozchwiana emocjonalnie, rzucasz się (w myślach na razie) na różne rozwiązania. Zanim jakąkolwiek decyzję podejmiesz - powinnaś się wyciszyć i ustabilizować swoją postawę życiową, wiesz - takie wewnętrzne decyzje. Jeśli oddaję Bogu wszystko każdego dnia - to co to oznacza? Jakie moje zachowania? Co należy do mojej działalności, a co do Boskiej? Jeśli nie czekam na męża - to co dalej w kontekście pierwszego pytania?
I to wszystko przemodlić, i obgadać z kimś mądrym trzeba.

Anonymous - 2013-01-31, 21:25

ja nie rozumiem Renato do czego Ci wiedziec co siedzialo w glowie meza jak poszedl do innej kobiety?
myle ze on sam moze tego nie wiedziec, nie siedzimy w jego glowie...
mnie tez swego czasu interesowalo jaki byl powod zdrady, zwlaszcza jak zdradzil z pierwsza kobieta

Nirwana zadala b.dobre pytania

pozdrawiam

Anonymous - 2013-02-01, 07:37

Nirwanna
pytasz czy Bóg go pośle a skąd wiesz że nie? na co mi facet skoro jestem szczęśliwa? nie jest do priorytet który stanowi o szczęściu ale jesteśmy zwierzętami stadnymi dobrze by było od czasu do czasu do kogoś się przytulić poskarżyć ponarzekać z natury nie jesteśmy samotnikami, ale nie uzależniam mojego szczęścia od faceta będzie to dobrze a nie to też dobrze i tyle .....

Anonymous - 2013-02-01, 08:14

Renata23 napisał/a:
Nirwanna
pytasz czy Bóg go pośle a skąd wiesz że nie?

Nie wiem tego, nie znam zamysłów Boskich. Wiem za to, że często ktoś mówi "Bóg tak chciał", a de facto był to człowieka własny wybór. Jak jest w Twoim przypadku - po prostu nie wiem, Ty sama to rozstrzygasz w swoim sumieniu.
Tak mi się w tym kontekście skojarzyły rozważania o. Salija o nie wodzeniu na pokuszenie: http://mateusz.pl/ksiazki/js-npp/js-npp_31.htm

Anonymous - 2013-02-01, 08:54

Renata23 napisał/a:
pytasz czy Bóg go pośle a skąd wiesz że nie?


wystarczy przeczytać Pismo Święte, by wiedzieć, że no jednak nie.....chyba, że masz na myśli jakiegoś innego boga, nie chrześcijańskiego, to wtedy przepraszam.....
w tym całym ambarasie, kiedy to postanawiasz, że owszem, nie potrzebujesz do szczęścia faceta, a zaraz potem piszesz, że jednak potrzebujesz: do przytulenia i ponarzekania właśnie stanowi o Twoim rozchwianiu.....i wiesz, to jasne, że to Twoja sprawa, co postanowisz, bo to Twoje życie i Twoje konsekwencje....pamiętaj tylko, że spadając w dół, nie będziesz spadała sama, bo pociągniesz kogoś za sobą...o ile mogę zrozumieć chęć do odwetu, zagubienie, złość, rezygnację i brak łaski wiary i świadomą decyzję od odejściu od przykazań, to nie rozumiem już czystego zła w postaci prowadzenia tej d r u g i e j osoby na zgubę....a zgubą jest życie z czyimś sakramentalnym małżonkiem, nawet jeśli ta kolejna osoba też tego chce i nawet jeśli np. nie wierzy w Boga......dużo siły życzę......pozdrawiam, s.

Anonymous - 2013-02-01, 12:12

Renata23 napisał/a:
Ja jestem szczęśliwa i nie jest mi do tego potrzebny mąż na dodatek taki który zdradza,
ale czasami chodzi mi po głowie taka sprawa którą usłyszałam u psychologa że łatwiej będzie może nie przebaczyć ale zrozumieć postępowanie tej drugiej osoby jak się jest w tej sytuacji co ona myślę że mogłabym przełamać bariery i zaakceptować bycie z mężem ale najpierw musiałabym go zdradzić aby wiedzieć jak to jest zrozumieć go i umieć z nim rozmawiać może warto to zrobić dla ratowania związku w końcu cel uświęca środki..


Psycholog ma rację, widzę to po sobie. Nie powiem mężowi że to co zrobił było ok, nic się nie stało. Ale rozumiem jego postępowanie. Im więcej czasu upływa i im więcej myślę tym bardziej go rozumiem. wiem dlaczego zdradził. wiem dlaczego odszedł bez słowa. potrafię sobie wyobrazić jego potrzeby i jego myślenie, jakby postawić się na jego miejscu. wiem dlaczego nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za to co zrobił. dlaczego teraz kombinuje zamiast szczerze rozmawiać. i wcale nie potrzebuję do tego go zdradzać:) tak trudno sobie wyobrazić jak by to było gdybym poznała kogoś i zakochała się? chociaż wydaje mi się że ważniejsze są przyczyny zdrady a nie sam związek na boku. to jest jasne, że żeby mąż był z tobą musiałby się zmienić. jak się nie zmieni to szkoda się pchać w tą relację bo zaraz będzie to samo. atakiem w postaci twojej zdrady nic nie zdziałasz, akurat tutaj cel nie uświęca środków, bo podstawą relacji powinna być szczerość i uczciwość. narobisz jeszcze większego bałaganu. powiem ci, że ja jestem po cywilnym i owszem, modlę się o kogoś wartościowego, do nowego związku. nie wiem czy ktoś się pojawi, czy będę sama, czy będę w ogóle chciała jeszcze wejść w jakąś relację, ale dobrze mieć ten wybór. wcale nie uważam, że trzeba do końca życia czekać na małżonka który odszedł. myślę, że powinna być jakaś furtka w kościele, dla osób które zostały zdradzone i porzucone, bo czego przez czyjeś wybory do końca życia partner ma być samotny.

Anonymous - 2013-02-01, 12:50

Cytat:
bo czego przez czyjeś wybory do końca życia partner ma być samotny.


Wiesz że dzis tez o tym myślałam ?
Dlaczego mam być sama?
Czuć się samotna nie kochana ?

Wiem że zaraz ktos napisze przeciez Bóg cię kocha !!!!!!!!
No tak ale tak bardzo bym chciała aby w chwilach kiedy jestem bezsilna ktos mnie przytulił, pocieszył.
Jak zaspokoić ten głód, potrzebę bliskości jaka może dac drugi człowiek?

Anonymous - 2013-02-01, 14:39

Przekornie nie napiszę, że Bóg Cię kocha, bo to oczywistość.
Z innej strony problem ugryzę. Problem ontologiczny człowieka polega na tym, że zawsze odczuwa jakiś brak, jakąś dziurę w sobie, takie miejsce które oczekuje wypełnienia. I człowiek po ludzku mający wszystko - też taki brak ma, odczuwa w sobie. Każdy człowiek w innej dziedzinie to odczuwa, choć są zbieżności. Kobiety np. nader często czują ten brak w relacji z mężczyzną. Stąd Wasze pragnienie.
Problem polega na tym, że ten brak ZAWSZE będzie, jak nie tu, to gdzieś indziej.
Człowiek wierzący uważa że ten brak to taka zaszczepiona przez Boga potrzeba zmierzania do miejsca idealnego. I dopiero po śmierci tam trafimy, a na ziemi ten brak nas mobilizuje.
Człowiek niewierzący wypełnia ten brak wiedzą, moralnością, empatią... lub zachciankami.
Tu też ten brak jest mobilizujący do zdobywania i zapełniania.
Najważniejsze jest to, że dojrzały człowiek, wierzący lub nie, dorasta do świadomości, że nigdy mieć wszystkiego nie będzie, i zawsze ten dyskomfort, ten brak odczuwać będzie. Często w sferze uważanej przez siebie za najważniejszą.
Dobrze, jak tę świadomość nabywa szybko. Jemu łatwiej i z nim łatwiej żyć. Gorzej, jak jest już mądry po fakcie, a po nim pozostają zgliszcza i pogorzelisko....

Anonymous - 2013-02-01, 15:20

powiem wszystkim tak: straciłam dwa lata z życia dochodziłam do siebie, miałam depresje, załamanie i sięgałam po alkohol nowe znajomości , nawet próbowałam romansu nic nie mogło uleczyć rany było wszystko oprócz zdrady, stałam w miejscu rozpamiętując to co było jakim to cudownym małżeństwem byliśmy itp.od nowego roku idę do przodu mam to gdzieś co robi mąż bo tak naprawdę liczę się ja i pokochaj siebie a przetrwasz każdy kryzys sprawdza się w 100% , dzisiaj przeraz mnie powrót do tego co było, coraz częściej łapie się na tym że jestem szczęśliwa, nawet w pracy wszyscy zauważyli że żyje jestem wesoła uśmiechnięta słuchajcie ludzie che mi się ŻYĆ a co będzie czas pokaże ....
Anonymous - 2013-02-01, 15:28

jejku, a jak to sie stało, że tak odzyłaś?
chciłabym tez sie tak poczuc- wprawdzie pracuje, nie załamałam sie po odejsciu męża, znalazłam nawet dodatkową lepsza pracę, funkcjonuje normalnie, zajmuje sie dziecmi- ale niestety nie czuje szczescia, wciąż dusza boli, rozpamietuje dawne zycie, nie moge przebolec ze rodzina jest rozbita.
moze czas tu cos zmieni, ale nie widze tego wcale
wydaje mi sie ze zawsze bede juz nieszczesliwa

Anonymous - 2013-02-01, 16:27

Bety napisał/a:
ale niestety nie czuje szczescia

Bo szczęście to produkt uboczny :-) Jak pięknie wykłada ks. Pawlukiewicz:
http://www.youtube.com/watch?v=0nfzc3AN94o

Anonymous - 2013-02-01, 16:29

Kiedys, kiedy tez myslalam o tej samotnosci o potrzebie bycia kochana w kosciele uslyszalam ze "pragnienia ludzkich serc moze zaspokoic tylko Bog"
chociaz ciezko czasami przyjac to do wiadomosci, czasami sama mam z tym problem, a samotnie zyje juz pare lat to jednak prawda jest taka ze to Bog ma byc na 1 miejscu a nie czlowiek. Byc moze to taki sprawdzian dla nas z.... milosci.

Anonymous - 2013-02-02, 12:11

To nie uczucia podtrzymują miłość. To miłość podtrzymuje uczucia i sprawia, że nawet w obliczu bolesnych przeżyć jesteśmy w stanie kochać.

Józef Wolny/GN

Miłość to postawa. To sposób odnoszenia się człowieka do Boga, do bliźnich i do samego siebie. Miłość to najbardziej odpowiedzialna postawa, jaką może zająć człowiek w relacjach międzyosobowych. Miłość to postawa całego człowieka. To postawa, która integruje wszystko, co składa się na naszą rzeczywistość: ciało, myślenie, emocje, uczucia, sferę moralną, duchową, religijną i społeczną, wolność, sumienie, ideały, aspiracje. Miłość to postawa, która wymaga mądrego myślenia, podejmowania roztropnych decyzji, kierowania się wiernością i odpowiedzialnością, pracowitością, wytrwałością, stanowczością w dobru. itd. reszta po linkiem


Miłość to nie uczucie


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group