Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Emocje

Anonymous - 2013-01-19, 17:46
Temat postu: Emocje
Znalazłam to forum w sierpniu 2011 byłam wtedy w fatalnym stanie emocjonalnym moje małżeństwo runęło kilka miesięcy wwcześniej, a ja desperacko próbowałam dotrzeć do męża. Gubiłam się w panice, ranach które zadałam i które mi zadano. Popełniłam wszystkie możliwe blędy w tym jeden tragiczny, którego bardzo długo żałowałam, ale to on ostatecznie doprowadził do rozstania. Dużo czasu minęło, emocje opadły, minął żal do męża, ja nie jestem już tak rozchwiana emocjonalnie, dużo wniosków wyciągnęłam z tej bardzo bolesnej lekcji. Podobno sporo się we mnie zmieniło, podobno jestem silniejsza, bardziej pewna siebie, częściej się uśmiecham, usamodzielniłam się. Podobno, bo ja juz przestałam te zmiany w sobie rejestrować, przestało mi na nich zależeć. Zmieniły się moje uczucia do męża, dziś widzę w nim już normalnego, zwyczajnego człowieka, nie Boga jak to było wcześniej. Minął już czas wyrzutów, drapania dlaczego tak się stało. Choć nie mogę powiedzieć, że już się z tym pogodziłam, to jeszcze troszkę potrwa.

Jeśli ta droga miała poprowadzić mnie do nawrócenia to poległam podwójnie.
Bóg jest czy go nie ma - myślę, że jest, ale ja nie dałam rady, nie potrafię spełnić Jego oczekiwań i nie potrafię przestać oczekiwać.
Czy On tego dla mnie chciał - jeśli tak to przykro mi z tego powodu.
Ja nie potrafię Jemu zaufać, że to ma jakiś sens, że cokolwiek wróci, nie potrafię też zyć dla Niego i bez męża.

Obecnie żyję sama, mąż ma już nowy związek, wszystko zostało rozdzielone.
Tak zakończyła się moja historia.

Taka rada dla nowych - jak najszybciej zajmijcie się sobą, nie mężem/żoną i nie zakładjacie, że cud na pewno się zdarzy, bo rozczarowanie może spowodować kolejny ból.
Zapewniam, że to co najgorsze da się przeżyć, wymaga czasu. A cierpienie zmienia, otwiera się serce i bardziej ceni się każdą milszą chwilę.

Anonymous - 2013-01-20, 01:26

Witam Cię mallgos. :-D
Przykro mi czytać to co piszesz.

mallgos napisał/a:
Jeśli ta droga miała poprowadzić mnie do nawrócenia to poległam podwójnie.
Bóg jest czy go nie ma - myślę, że jest, ale ja nie dałam rady, nie potrafię spełnić Jego oczekiwań i nie potrafię przestać oczekiwać.


A która droga? Jaką drogą poszłaś by zbliżyć się do Niego? Co zrobiłaś?
Jesteś na forum już półtora roku, a byłaś na nim tylko 140 godzin. Tutaj naprawdę można znaleźć pomoc i wskazówki na dalszą drogę życia. Próbowałaś sama poradzić sobie z tak wielkim problemem?
Chciałaś zawierzyć Bogu? Ja chciałem, więc zapisałem się na 12 kroków - i pomogło. Zrób to samo. Nie kapituluj.

mallgos napisał/a:
Czy On tego dla mnie chciał - jeśli tak to przykro mi z tego powodu.
Ja nie potrafię Jemu zaufać, że to ma jakiś sens, że cokolwiek wróci, nie potrafię też zyć dla Niego i bez męża.


To nie On dla Ciebie tego chciał. To my ludzie sami gmatwamy sobie własne życie.
Ty nie masz zaufać Mu, że cokolwiek wróci. Bóg niczego takiego Ci nie obiecuje. On chce dla Ciebie dobrze, ale nie takiego "dobrze" jak Ty byś sobie życzyła, ale takiego, które naprawdę będzie w perspektywie czasu dla Ciebie najlepsze.
Wcale nie wykluczone, że nie będzie to powrót Twojego męża, ale to Bóg wie co dla nas najlepsze.
Piszesz, że nie potrafisz żyć dla Niego i bez męża, a ja odpowiem Ci na to tak:
Ty piszesz nowym, że "to co najgorsze da się przeżyć, wymaga czasu" i masz rację, ale ja jako ten który zmaga się z kryzysem już ponad 4 lata i też żyje sam, a żona ma nowy związek powiem Ci, że da się żyć dla Niego i bez współmałżonka.
To tylko "wymaga czasu". Trochę więcej niż niecałe 2 lata.

mallgos napisał/a:
Obecnie żyję sama, mąż ma już nowy związek, wszystko zostało rozdzielone.
Tak zakończyła się moja historia.


A może właśnie teraz dopiero zaczyna się Twoja historia?

Życzę Ci dużo spokoju ............. i Wiary. :-D

Anonymous - 2013-01-20, 10:12

mallgos przeczytaj spokojnie kilka razy to co pisze twardy...

Pozdrawiam serdecznie i obiecuję modlitwę :-)

Anonymous - 2013-01-20, 13:44

"...Nie wahaj się, proś o wiele!..." - nie prosiłam o wiele, prosiłam tylko o jedno, a dostałam kolejny cios. To już nie ma znaczenia, zgodziłam się na rozwód bez orzekania o winie, wspólne poniesienie kosztów rozwodu, podałam rękę mężowi i życzyłam szczęścia. I już z tej drogi nie zawrócę, inna kobieta ....

Twardy nie twierdzę, że nie masz racji, to ja nie mam w sobie takiej siły i nie będę się już z tym mierzyła.
Tak teraz zaczyna się moja historia, czas ułożyć sobie życie, założyć rodzinę.
Dziękuję za dobre słowa, troszkę uczestniczyłam tu na forum, więc uznałam, że nalezy się wam jakaś odpowiedź ode mnie. Już kilka dni temu próbował "zatrzymać" mnie Andrzej, ale jednk pokusa normalnego życia wygrała.

Może kiedyś tego pożałuję, trudno takie jest życie, a Bóg? Jesli On mnie zna to wiedział, że nie dam rady, zbyt wielkie miał oczekiwania - ja to tak odbieram i tak właśnie czuję.
Gratuluję wam waszej wiary, ja tak nie potrafię.

Anonymous - 2013-01-20, 14:05

A ja myślę, że to nie jest koniec Twojej historii...Bóg cały czas działa tylko pozwól Mu być przy sobie, nie odtrącaj Go mimo wszystko...Bóg ma swoje sposoby, których my nie pojmujemy...my mamy tylko przy Nim trwać i starć się zaufać...
to nie jest koniec...cdn. :-)

Anonymous - 2013-01-20, 15:24

mallgos napisał/a:
Taka rada dla nowych - jak najszybciej zajmijcie się sobą, nie mężem/żoną i nie zakładjacie, że cud na pewno się zdarzy, bo rozczarowanie może spowodować kolejny ból.
Zapewniam, że to co najgorsze da się przeżyć, wymaga czasu. A cierpienie zmienia, otwiera się serce i bardziej ceni się każdą milszą chwilę.


Tu Ci mogę przyznać rację - trzeba popatrzeć na siebie i o siebie zadbać.

mallgos napisał/a:
dziś widzę w nim już normalnego, zwyczajnego człowieka, nie Boga jak to było wcześniej.


Widzisz, moim zdaniem Ty tak bardzo widziałaś boga w swoim mężu, że napisałaś to nawet z dużej litery. Bo nie chodziło Ci chyba o to, że widziałaś Boga Ojca, Jezusa, w swoim mężu -gdyby tak było, nie odpuściłabys walki o wasze małżeństwo.

Widzisz, człowiek jest tak czasem zapatrzony w swój żal, ból, że nie potrafi patrzeć ponad to... Mam wrażenie, że masz żal do Boga, o to co się stało, kiedy tak naprawdę, jak sama przyznałaś, sama "dolałas oliwy do ognia" i masz swój dość duży wkład w rozpad Waszego małżeństwa.
Inni widzą zmiany, Ty te... Bo może nie chcesz ich widzieć? W sumie to nawet i normalne, że się nie widzi swoich zmian. Ale czy Ty aby ich nie chcesz widzieć, bo nie chcesz widzieć już niczego, oprócz tego że mąż ma nową kobietę? A może boisz się przyznać, że w zmianach jakoś i ten Bóg jednak pomógł? Pośrednio, bezpośrednio - ale pomógł?...

A Ty co dla Boga zrobiłaś? Zaufałaś mu? Powiedziałaś: Jezu, Ty się tym zajmij? Zamknęłaś oczy i pozwoliłaś się poprowadzić? Czy raczej powiedziałaś: Boże mój kochany, zrób to tak i tak... a jak Bóg nie zadziałał w Twoim życiu zgodnie z Twoim życzeniem, to mówisz, że chyba Cię zostawił...

Twoje myślenie na temat Boga jest mi znane. Ja też tak myślałam, czemu mnie to spotkało, czemu Bóg nie zareagował? Ale to ja jestem winna swoich decyzji... ja jestem winna temu, że Boga w moim zyciu nie było - nie zaprosiłam Go. To moja wina, że boga to ja widziałam, i łapię się na tym nieraz, że ciągle czasem widzę w kimś innym...

A to nie tędy droga...

Mam nadzieję, że odnajdziesz Boga i drogę do Niego... A swoja drogą poczytaj książkę J. Dobsona o emocjach - tam jest klarownie opisane, jak emocje można pomylić z pokusą szatana, czy znakiem od Boga.

Anonymous - 2013-01-20, 17:52

Cytat:
poczytaj książkę J. Dobsona o emocjach - tam jest klarownie opisane, jak emocje można pomylić z pokusą szatana, czy znakiem od Boga.


jaki tytuł tej książki ? bo sama chętnie przeczytam ;-)

Anonymous - 2013-01-20, 18:09
Temat postu: Re: Emocje
mallgos napisał/a:
Taka rada dla nowych - jak najszybciej zajmijcie się sobą, nie mężem/żoną i nie zakładjacie, że cud na pewno się zdarzy, bo rozczarowanie może spowodować kolejny ból.
Zapewniam, że to co najgorsze da się przeżyć, wymaga czasu. A cierpienie zmienia, otwiera się serce i bardziej ceni się każdą milszą chwilę.


Witaj.
Dziwnie to podsumowałaś.
Obwiniasz Boga za coś co się wydarzyło. A może On chciał Cie uchronić przed tym człowiekiem tylko Ty nie słuchałaś? Może dałaś się zaślepić temu facetowi nie czekając na dzień ślubu etc. Być może twoja rodzina ostrzegała Cię przed tym człowiekiem ale Ty byłaś głucha na to co mówią? a może tak jak ja nie byłaś asertywna?
Niestety to my ludzie podejmujemy pewne decyzje, które jak wielu Ludzi tu piszących doświadczyło ciążą na całym naszym życiu.
Ja też kiedyś popełniłem błąd ( nie, nie zdradziłem a powiedziałem "tak" ) potem zostałem upokorzony, wyrzucony z domu, zdradzony, otrzymałem pozew rozwodowy etc. Pomimo wszystkiego dążyłem do odbudowy i ..... cholernie cierpię. Pewnego typu człowieka nie zmienisz. Podłość, arogancja etc. Zaciskam zęby i myślę o dzieciach.
To :evil: piekło na ziemi sam sobie kiedyś zafundowałem nie słuchając rodziny i ignorując pewne symptomy przed zawarciem związku małżeńskiego.
W moim przypadku gdyby nie było dzieci to pewnie albo wystąpił bym o separację albo się rozwiódł a tak to noszę na sobie ten wielki i bolesny krzyż....

Anonymous - 2013-01-20, 18:24

mallgos napisał/a:
Tak teraz zaczyna się moja historia, czas ułożyć sobie życie, założyć rodzinę.


hmmm.....będziesz szukała w ateistach rozwodnikach, bo to trochę egoistycznie wodzić na manowce drugiego człowieka np. kawalera czy wdowca i kazać mu żyć w grzechu ciężkim, bez sakramentów....wobec Boga jesteś cały czas czyjąś żoną.....mam nadzieję, że będziesz to pamiętać, zanim "pokochasz" drugiego człowieka i będziesz zakładała nową rodzinę z tak ciężkim garbem....rozumiem Twój ból, wiedz, że rozumiem...nie rozumiem tylko, czemu chcesz komuś zrobić krzywdę za swoje niepowodzenia, złe wybory czy takie, a nie inne wydarzenia w Twoim życiu....bo to krzywda, kiedy zabierze się komuś szansę na drogę zgodną z boskimi przykazaniami.....skomplikuje mu się życie... (dzisiaj może jest ateistą, jutro może zapragnie wierzyć i żyć z godnie z zasadami, a tu przyjdą na świat dzieci)...echs.....kochać prawdziwie drugiego człowieka trzeba najpierw się nauczyć...........wszystko za cenę "szczęścia"? ranię, bo i mnie ranili?.....nigdy nie pojmę takiej postawy...i szczerze współczuję takiego losu, Tobie i Twoim bliskim....masz moją modlitwę,pozdrawiam.s.

Anonymous - 2013-01-20, 19:14

ja dzis tez myślałam o tym o czym pisze krasnobar , smutne to wszystko ale tak wlaśnie jest nie wiem czy póżniej , kiedys chce byc nadal sama ale myslę o tym że narażę drugiego człowieka , który nie jest nic winien moich wczesniejszych złych wyborów

[ Dodano: 2013-01-20, 19:17 ]
cyś napisał/a:
Ja też kiedyś popełniłem błąd ( nie, nie zdradziłem a powiedziałem "tak" ) potem zostałem upokorzony, wyrzucony z domu


u mnie to samo i byc może ja tez nie słuchałam przed ślubem tego co Bóg ma do powiedzenia , kierowałam sie tylko własnym egoizmem :( myslałam że to ja wiem co jest dla mnie najlepsze a czas pokazał że zupełnie nie wiem.

Anonymous - 2013-01-20, 19:38

Izka napisał/a:
ja dzis tez myślałam o tym o czym pisze krasnobar , smutne to wszystko ale tak wlaśnie jest nie wiem czy póżniej , kiedys chce byc nadal sama ale myslę o tym że narażę drugiego człowieka , który nie jest nic winien moich wczesniejszych złych wyborów

Też się tak czasem zastanawiam nad samym sobą , nie wiem ale może za 20 lat (jak tylko dożyję ) i nie zajdą w moim życiu zmiany to wystąpię o separację. Wówczas to gdy dzieci będą już pełnoletnie oddam się swoim pasją albo będę kontemplował o Bogu w ubogiej chacie zlokalizowanej z dala od cywilizacji.
Jedno jest pewne trzeba być mocnym w wierze i to tej jedynej słusznej. Osobiście znam kobietę która będąca bogobojną 30 kilkulatką wyznawała po rozwodzie z mężem podobne podejście do zakładania rodziny, dziś ma dziecko i nową rodzinę ....

Anonymous - 2013-01-21, 15:07

Cytat:
Ja też kiedyś popełniłem błąd ( nie, nie zdradziłem a powiedziałem "tak" ) potem zostałem upokorzony, wyrzucony z domu, zdradzony, otrzymałem pozew rozwodowy etc. Pomimo wszystkiego dążyłem do odbudowy i ..... cholernie cierpię. Pewnego typu człowieka nie zmienisz. Podłość, arogancja etc. Zaciskam zęby i myślę o dzieciach.
piekło na ziemi sam sobie kiedyś zafundowałem nie słuchając rodziny i ignorując pewne symptomy przed zawarciem związku małżeńskiego.


Też się pod tym podpisuję. Były sygnały a ja uparcie parłam naprzód.. z wygody i egoizmu.

Rozumiem cię mallgos... Też dostałam po tyłku, czeka mnie rozwód i mąż prawdopodobnie zwiąże się z kochanką. Ale też patrzę na niego teraz inaczej.. przestał być bogiem. A wręcz czasami dochodzę do wniosku że lepiej być samej niż z takim człowiekiem... który teraz pokazuje swoje prawdziwe oblicze, na co go stać... i to jest straszne.

Wydaje mi się, że za bardzo się obwiniasz. O odejście męża, o swoje decyzje, błędy, o małą wiarę jak piszesz, o to że małżeństwo się rozpadło, o to że czujesz się samotna. To wszystko są ludzkie normalne uczucia, na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, po prostu. Bóg cię kocha, pamiętaj o tym i wybacz sobie. Trzeba myśleć pozytywnie o przyszłości bo inaczej człowiek by oszalał:) Nigdy nie wiadomo co nas jeszcze spotka.

Anonymous - 2013-01-21, 16:29

dziękuję za wszystkie słowa, bardzo pomagają, więc proszę piszcie.
Wczoraj coś pękło, odwróciło się o 180 stopni, chęć rozmowy z mężem przeszła w chęć ucieczki od wszystkiego co z nim związane, czuję potrzebę odcięcia się, odseparowania całkowitego od niego.
Na tyle na ile udało mi się siebie poznać przychodzi czas wewnętrznego pogodzenia z tym wszystkim co się stało.
Przychodzi świadomość, że choć pragnę cudu to sama nie jestem na powrót męża gotowa, że bez jego szczerej chęci i tak nic by się nie udało, a powstałyby tylko następne rany.
Zgubiłam gdzieś w tym wszystkim godność Dziecka Bożego. W małżenstwie nie da się kochać za dwoje.
Strata to ogromny ból i chyba teraz jestem już gotowa, by pozostać z tym bólem sama i go "przetrawić".

Anonymous - 2013-01-21, 17:22

:-D

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group