Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Jak długo można czekać na wyj ście z amoku zdradzającego ?

Anonymous - 2013-01-17, 10:47
Temat postu: Jak długo można czekać na wyj ście z amoku zdradzającego ?
Jestem na tym forum od jakiegoś już czasu. O tym co mnie spotkało opisałam już w temacie jak pozbierać się po tym wszystkim...Modlę się czekam i liczę na cud :-) u mnie sytuacja jest taka że mój mąż miał kilku letni romans ale do zdrady się nie przyznaje. Wycierpiałam bardzo przez ten czas i nasze dzieci również. W momencie jak po długim czasie podejrzewania Go wykryłam że mąż jest na wspólnym spotkaniu z "nią" zadzwoniłam do niej i poprosiłam ażeby dała mi mojego męża do telefonu jej zaskoczenie było tak wielkie że dała go do telefonu. Zapytałam męża co mi chce powiedzieć w tym momencie a on powiedział że odchodzi, był to straszny szok!Potem przemyślał i powiedział że zostaje ale nie robi tego dla siebie tylko dla nas. Zażądałam zerwania kontaktów z nią i co ? po dwóch miesiącach znowu wpadł rozmawiał z nią przez drugą komórkę a komórka dotykowa zadzwoniła do mnie i słyszałam ich czułą rozmowę i znowu nerwy awantura w obecności dzieci i znowu chciał się wyprowadzić ale się nie wyprowadził bo nie ma gdzie a ja go nie wyrzuciłam licząc że w końcu mu się w tej głowie poukłada. Było tragicznie, był w strasznym amoku,ja nie nalegałam , mówiłam i tłumaczyłam że wybór należy do niego bo ja nie znam jego uczuć i myśli. Powiedziałam że o ile chce mieć żonę ,dzieci i rodzinę to musi zakończyć tą znajomość na 100 a nie na 99 % tak jednak się nie stało dwa razy znalazłam u niego kartę na doładowanie telefonu a telefon ma na abonament więc wiadomo że nadal z nią utrzymuje kontakt. prosiłam żeby ta kartę na moich oczach zniszczył - nie zniszczył , powiedział że jak zechce to i tak zadzwoni Żadnej skruchy nie okazuje,prosiłam męża że jak dojdzie do momentu że wszystko mu się poukłada w głowie żeby sam od siebie powiedział że więcej mnie i dzieci nie zrani, jak na razie nie doczekałam się . Widzę że jego zachowanie w stosunku do mnie jest lepsze, mam wrażenie że powoli układa mu się w głowie ale z niej jeszcze nie zrezygnował. Boli to jak diabli, jestem wrakiem człowieka, nie wspomnę już że moje najmłodsze dziecko ma problemy zdrowotne na tle nerwowym. Mam pytanie do tych osób które pozbierały się po zdradzie, jak długo trwa wychodzenie z amoku zdradzającego? jak się zachowywać ,jak postępować? co robić, czego nie robić? Dziękuje z góry za odpowiedzi
Anonymous - 2013-01-17, 12:45

Loniu, zadaj sobie może pytanie - ile trwa wychodzenie ze współuzależnienia od męża? Zadaj sobie pytanie - co jeszcze mąż musi robić, aby stanąć wreszcie przed konsekwencjami swoich postępków? Na razie leży se na poduszce niczym sułtan jaki :-?
Anonymous - 2013-01-17, 12:48

Lonia napisał/a:
czego nie robić?


na pewno nie sprawdzać, śledzić, kontrolować....wiem, to jest nieodparta chęć i taki wewnętrzny przymus, który każe grzebać, sprawdzać, weryfikować...potem każe deklarować się zdradzaczowi, że ma już nigdy, żeby zniszczył kartę, usunął zdjęcia, usunął numer z kontaktów itd itd itd....ale wiesz, co? tak jak mąż Ci powiedział: jak będzie chciał i tak zadzwoni....bo taka jest prawda....nie ma możliwości by zmusić kogoś, by "nie chciał".
piszesz, że nie chcesz, by się wyprowadził, choć nie ma gdzie, bo może się opamięta...ale tak naprawdę, czemu ma sie opamiętać? ma gdzie mieszkać, żona pogdera, ale w zasadzie nic się nie dzieje....czasami taki zdradzacz musi do żywej skóry poczuć konsekwencje swojego życia na dwa fronty, a więc wyprowadzka i powrót jedynie wtedy, kiedy sam zrozumie, z kim chce układać swoje życie....to drastyczna decyzja, ale skoro to trwa kilka lat, to wydawać się może, że nie ma innej możliwości...opowiem Ci jedną historię....mój znajomy ze studiów, z którym jakos niedawno odświeżyłem znajomość, jest w kryzysie małżeńskim....poznał kogoś, zakochał się, wielka miłość, bla bla bla, czasami nie mogę go już słuchać...opowiadał, jak jest rozdarty, jak żona rozpaczała, błagała go, robiła naloty na jego pracę, wypytywała kumpli z pracy o jego kochankę, słowem robiła mu tzw siarę, jednak nic to u niego nie zmieniło...z jego słów wywnioskowałem, że czuł się wtedy, jak rycerz, który ma walczyć o miłość, że to wszystko jest takie skomplikowane, och i ach, przeszkody do pokonania, wiec ta "miłość" stawała się silniejsza....ale po jakimś czasie żona odpuściła. z dnia na dzien urwała się kontrola, żona mówiła; rób co chcesz, to twoje życie, życzę ci powodzenia....był w szoku ten mój znajomy i wiesz, co? nagle ta jego "miłość" jakoś przybladła, nie było już przeszkód, mógł podjąć decyzję i jakos się nie kwapił, co dalej, żona jakby przestała z tym walczyć, więc i nowy romans stracił na swojej atrakcyjności, mijały miesiące, a kochanka już nie była taka och i ach, była szara codzienność, konsekwencje finansowe, bo żona wystąpiła o alimenty na dzieci, skończyły się romantyczne wyjazdy i obudziła się w nim tęsknota za dawnym życiem i tą odmienioną, spokojną żoną, nagle rozumiał, że popełnił błąd...po prostu trzeba chyba odpuścić i moja pani psycholog od zawsze mi to mówiła....to działa w przypadku obu płci.....moja żona dopoki usilnie przekonywałem ją, żeby była ze mną i wróciła do rodziny, to wywijała się jak piskorz, aż nawet skończyło się to na sądzie biskupim i wyroku stwierdzającym nieważność naszego małżeństwa..... ja po wielu miesiącach w końcy odpuściłem, dzięki modlitwom do Matki Boskiej uzyskałem spokój i łaskę wybaczenia nie-żonie, pogodziłem się z tym i zająłem się sobą i relacją z córką.... i oto nagle nie-żona zaczyna do mnie dzwonić pod byle pretekstem, mówi do mnie zdrobniale (zresztą ona zawsze brała na siebie winę za rozpad naszego związku i nie powiedziała na mnie złego słowa) i jakbym nie był stary lis, sądziłbym, że mnie normalnie podrywa :mrgreen: nie mówię nie, mamy córkę i jeśli udałoby nam się wszystko posklejać i popracować nad relacją, to jestem jak najbardziej za. chcę tylko powiedzieć, Loniu,, że to, K i e d y się to skonczy, to czekanie, oczekiwanie, zależy tylko od Ciebie, bo od Ciebie zależy, kiedy w sercu odpuścisz tę kontrolę i ten przymus sprawdzania....nie mówię o zaufaniu, absolutnie nie, brak ku temu podstaw, ale po prostu o pozostawienie sprawy Bogu i nie szarpanie się z rzeczywistością....lepiej ten czas wykorzystać na samorozwój, wyciszanie się, budowanie od nowa poczucia swojej godności...szacunku do siebie, wiary w siebie, pewnie wiary w swoją atrakcyjność (bo to przy zdradzie się dotkliwie odczuwa w początkowym stadium)....no i jakieś kroki ku ułożeniu formalnym Waszego życia, może alimenty, wyprowadzka męża itd, by wszystko jakoś miało sens.....jak romans, to życie na własny rachunek, jak rodzina, to uczciwość i budowanie na Bogu....inne opcje zobacz, trwają latami i tylko Ciebie niszczą....ja żałuję, że kiedy tylko dowiedziałem się o romansie żony, nie poprosiłem jej, by się wyprowadziła, a czekałem, aż się sama opamięta, widząc, jaki jestem kochający i o nią walczący,, popełniałem wszystkie możliwe błędy, typu sprawdzanie, błagania, przekonywania, rozmowy, angażowanie przyjaciół itd, aż wstyd wspominać...... :oops:
a to Twoje życie, układaj je według swoich zasad i nie marnuj czasu na nieproduktywne działania, które tylko Ciebie niszczą od środka, a efektów i tak żadnych nie ma i nie będzie, poza wzajemnym wymęczeniem się.....czasami zdradzacz musi sam na własnej skórze odczuć konsekwencje swojego romansu, te naturalne konsekwencje, typu utrata rodziny, obniżenie statusu finansowego, nowe problemy, szara rzeczywistośc, pozostanie samemu ze swoimi myślami, które, jak nie ma ich z kim konfrontować, nagle tracą na sile......możei i w Waszym przypadku tak się stanie i za jakiś czas może uda się Wam na nowo budować, podobno takie związki, kiedy zdradzacz sam wraca do rodziny, są potem silniejsze i bardziej intensywne....tu się wypowiadała w tamtym roku chyba Zosia? Lodzia? nie pamiętam imienia, przepraszam.....jej małżeństwo po kryzysie, romansie obfituje bardzo namacalnie, rodzą się kolejne ich wspólne dzieci... :mrgreen: powodzenia życzę, trzymajsię,pozdrawiam,s.

Anonymous - 2013-01-17, 13:00

Loniu, nie da sie chyba odpowiedziec na to pytanie. Nie ma tez recepty na rozwiazanie tego problemu. Mam chyba troche podobna sytuacje do Twojej. Zona ma romans z kolega z pracy, ktory kilka razy ja zostawial, a my dwa razy podejmowalismy probe odbudowy malzenstwa. Jednak jak sie okazalo za kazdym razem z kochankiem w tle. Rozpoczelismy terapie malzenska, a zona jak sie okazalo nadal utrzymywala romans. Przerwalismy terapie, bo stwierdzilem ze przy jakimkolwiek jej kontakcie z nim to nie ma sensu.

Powiedziala mi, ze to ona sama chce zdecydowac czy i kiedy zakonczy z nim kontakty. Zaczela popadac chyba nawet w jakas depresje, co powstrzymywalo mnie od podjecia radykalnych dzialan. Do tego psycholog, do ktorego chodzi powiedziala jej, ze w jej obecnym stanie psychicznym nie jest gotowa do podejmowania jakichkolwiek decyzji.

Wczoraj cos we mnie peklo, stwierdzilem ze nie moge tak dluzej zyc, bo ta chora sytuacja absorbuje mnie prawie w 100%. Nie moge codziennie rano budzic sie i zgadywac co wybierze zona. Postanowilem, ze sie wyprowadze. W rozmowie z zona dowiedzialem sie, ze ich romans trwa nieprzerwanie nadal, ze caly czas bylem oszukiwany.

Kilka minut przed poisciem spac zona mnie przeprasza, prosi o wybaczenie i pyta czy mozemy zaczac wszystko od nowa. Ma tylko zapytac psychologa czy juz jest gotowa na podjecie decyzji :mrgreen: Sorry, ale ja juz mam dosc. Tym razem juz nie zgodze sie na zadna probe. Podejmujac probe zawsze zostawiamy sobie otwarte drzwi, zawsze mozemy sie wycofac. Albo silne postanowienie i zobowiazanie do uczciwego zycia, albo sobie darujmy rozczarowan.

Anonymous - 2013-01-17, 14:05

TB77 napisał/a:
Kilka minut przed poisciem spac zona mnie przeprasza, prosi o wybaczenie i pyta czy mozemy zaczac wszystko od nowa. Ma tylko zapytac psychologa czy juz jest gotowa na podjecie decyzji :mrgreen: Sorry, ale ja juz mam dosc. Tym razem juz nie zgodze sie na zadna probe. Podejmujac probe zawsze zostawiamy sobie otwarte drzwi, zawsze mozemy sie wycofac. Albo silne postanowienie i zobowiazanie do uczciwego zycia, albo sobie darujmy rozczarowan.


Twoja żona jest strasznie słabą osobą a jednocześnie bardzo wygodną. Kombinuje na dwa fronty, wciągając cię w jakieś swoje gry. Bierze cię na litość, że depresja, że nie gotowa, prosi o wybaczenie a jednocześnie ciągnie romans. Myślę, że to dobra decyzja z tą wyprowadzką. Nie można dać się wykorzystywać. A może i ona coś zrozumie jak zostanie sama.

Anonymous - 2013-01-17, 14:29

Na przykladzie wlasnej zony stracilem calkowicie wiare w szczere powroty zdradzajacych. Jak mozna szczerze powrocic ciagle kochajac i pozadajac kogos innego? Zyc wbrew sobie, codziennie zmuszac sie do bycia z mezem, albo do udawania dobrej zony. A moze nawet do prowadzenia nadal podwojnego zycia tylko juz bardziej ostroznie, zeby nie dac sie przylapac.

Chyba tylko nawrocenie zdradzacza w wierze moze byc ratunkiem dla malzenstwa i przy zachowaniu wlasciwej kolejnosci - najpierw nawrocenie, pozniej powrot, a nie odwrotnie - najpierw powrot, a pozniej byc moze ewentualne nawrocenie.

Anonymous - 2013-01-17, 19:57

czytam ten post, czytam komentarze na swoim, myślę o wszystkich zdradzonych i dochodzę do takich wniosków:
- osoby, które piszą po raz pierwszy oczekują porad i na szczęście je otrzymują. Otrzymują od tych, którzy już jakiś czas borykają się z problemem, którzy już "przerobili pewne zachowania, sytuacje stresowe itp., poszukali porady, a przede wszystkim oswoili już w jakimś stopniu strach. Wszystkim nam on towarzyszył, bądź nadal towarzyszy Zwyczajnie boimy się, bo zawalił się nasz dotychczasowy znany układ, stanęliśmy przed nową nieznaną sytuacją, w której dotychczasowe metody postępowania nie sprawdzają się. Myślę, że podstawową sprawą jest uświadomienie sobie, właśnie tego, że rządzi nami strach, przed utratą bezpieczeństwa, samotnością, zmianą, utratą dzieci, nowymi wyzwaniami itp. Mając już tę świadomość, możemy strach "oswoić", zacząć sobie z nim powoli radzić i szukać metod, które nam osobiście odpowiadają do stawienia czoła rzeczywistości. Życzę wszystkim, w tym sobie, odwagi do pokonywania strachu...trudne, ale wierzę, że w Bogu możliwe...
- często pisano o tym, że zdradzającemu trzeba spakować walizki i kazać się wyprowadzić. Wszystko fajnie, jeśli ta osoba przystanie na wyprowadzkę. Trzeba natomiast pamiętać o jednej rzeczy: jeśli współmałżonek jest współwłaścicielem mieszkania, nie można go ot tak wyrzucić, zmienić zamki i sobie żyć....prawnie jest to niemożliwe. Ma takie samo prawo do mieszkania jak osoba zdradzana.
- jeśli zaś osoba krzywdzona decyduje się na opuszczenie mieszkania, trzeba pamiętać, że prze ewentualnym rozwodzie/separacji, będzie to argument za tym, że porzuciło się rodzinę. Trzeba dokładnie przemyśleć taką decyzję (i rozumiem tutaj problem konfliktów psychologicznych, emocjonalnych, przebywania z krzywdzącym pod jednym dachem, bo sama taką sytuację przerabiam itp.)

Anonymous - 2013-01-18, 09:00

krasnobar , dokładnie tak jak piszesz sprawdzanie , wymuszanie czego kolwiek przynosiło całkiem odwrotny skutek. dopiero jak zaczęłam zachowywać się tak jak żona twojego kolegi czyli zaczęłam "olewać' i jasno i wyraźnie mówię do męża: Twój wybór, Twoje uczucia, Twoje myśli- rób co chcesz tylko zadecyduj albo w jedną albo w drugą stronę, nie ma troszkę ta troszkę druga, albo ja i rodzina albo ona!- dokonaj wyboru. Jesteś wolnym człowiekiem i nie ubezwłasnowolnionym więc zadecyduj jak chcesz. Koniec znęcania się nade mną i dziećmi, my chcemy odzyskać spokój i stabilizację, czujesz że nie zakończysz tej znajomości? - ODEJDŹ. Na to mój mąż że wszystko z nią skończone. Na szczęście ja nie straciłam poczucia własnej wartości, godności, nie czuję się gorsza od niej... Wręcz przeciwnie, nie popadam w samowuwielbienie ale wiem kim jestem. Dzieci mnie uwielbiają, przyjaciele i rodzina są po mojej stronie, wszyscy wiedzą jaką byłam i jestem matką, żoną,przyjaciółką. Wszystko było i jest na wysokim poziomie, dbałam i dbam o dzieci,męża, dom, pracuję ,dobrze zarabiam, jestem zaradna i po prostu super sobie daję ze wszystkim radę. a w tej sytuacji jeszcze więcej pracuję żeby utrzymać wszystko, bo wiem że liczyć muszę sama na siebie. Dziękuję Wam wszystkim za Wasze wypowiedzi, to forum to prawdziwa kopalnia wiedzy:-) Modlę się za Was wszystkich i za siebie również, buziaki
Anonymous - 2013-01-18, 10:44

reginak1313 napisał/a:

- jeśli zaś osoba krzywdzona decyduje się na opuszczenie mieszkania, trzeba pamiętać, że prze ewentualnym rozwodzie/separacji, będzie to argument za tym, że porzuciło się rodzinę. Trzeba dokładnie przemyśleć taką decyzję (i rozumiem tutaj problem konfliktów psychologicznych, emocjonalnych, przebywania z krzywdzącym pod jednym dachem, bo sama taką sytuację przerabiam itp.)


Dokladnie tak ja piszesz. Moja zona nie opusci naszego wspolnego mieszkania, bo zwyczajnie jej na to nie stac. Wchodzi w gre tylko moja wyprowadzka, ktorej ciagle unikalem glownie ze wzgledu na dziecko. Nie moge wyprowadzic sie z dzieckiem. Zreszta tak jak juz wczesniej pisalem w swoim watku, zona jest przekonana ze dziecko nalezy sie zawsze bardziej matce niz ojcu, nawet jesli matka mialaby zamieszkac z "nowym tatusiem".

Z drugiej strony jednak zdaje sobie sprawe z tego, iz chyba dopiero odczucie przez nia konsekwencji mojego odejscia daloby szanse na sklonienie jej do glebszej refleksji i do zatesknienia za mezem, moze nawet tym mezem przed zmiana.

Dotad to ja ponosilem wszelkie konsekwencje jej czynow. Wszystko zle co ja spotykalo, to tylko moje gledzenie.

Anonymous - 2013-01-18, 14:51

reginak1313 napisał/a:
czytam ten post, czytam komentarze na swoim, myślę o wszystkich zdradzonych i dochodzę do takich wniosków:
- osoby, które piszą po raz pierwszy oczekują porad i na szczęście je otrzymują. Otrzymują od tych, którzy już jakiś czas borykają się z problemem, którzy już "przerobili pewne zachowania, sytuacje stresowe itp., poszukali porady, a przede wszystkim oswoili już w jakimś stopniu strach. Wszystkim nam on towarzyszył, bądź nadal towarzyszy Zwyczajnie boimy się, bo zawalił się nasz dotychczasowy znany układ, stanęliśmy przed nową nieznaną sytuacją, w której dotychczasowe metody postępowania nie sprawdzają się. Myślę, że podstawową sprawą jest uświadomienie sobie, właśnie tego, że rządzi nami strach, przed utratą bezpieczeństwa, samotnością, zmianą, utratą dzieci, nowymi wyzwaniami itp. Mając już tę świadomość, możemy strach "oswoić", zacząć sobie z nim powoli radzić i szukać metod, które nam osobiście odpowiadają do stawienia czoła rzeczywistości. Życzę wszystkim, w tym sobie, odwagi do pokonywania strachu...trudne, ale wierzę, że w Bogu możliwe...


Zgadzam się, najgorszy jest strach. On się chyba zmniejsza z upływem czasu. Po prostu. Pamiętam jak po odkryciu zdrady myślałam że mąż zerwie kontakty z tamtą. To było takie oczywiste. Jakże mógłby zostawić rodzinę, dzieci, kto by tyle ryzykował, po tylu latach razem? A jednak. Zostawił nas na pastwę losu. I nawet się nie oglądał wstecz czy sobie poradzimy czy nie. Widocznie jest innym człowiekiem niż go postrzegałam. Mam teraz jakąś depresję, chyba wynikającą z utraty złudzeń i nadziei... czuję pustkę, samotność. Ktoś mi odebrał kawał życia. Do tego doszły kolejne ciężkie problemy życiowe. Boję się. Widzę teraz z perspektywy czasu że nie na wszystko mamy wpływ.. że czasami nieszczęścia spadają na ludzi i tyle. Bez względu na nasze potrzeby i dobre intencje. Ech.. nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze zaświeci słońce, czy poczuję się bezpieczna a nie ten ciągły stres. Cieszę się że mogę się przed wami wygadać:) Trochę mi lepiej jak wyrzucam to z siebie.

Anonymous - 2013-01-21, 17:04

Czytam te wszystkie wypowiedzi i wiem jedno, cierpienie nasze jest takie samo! Jednakowy ból,lęk i obawa. Powierzamy wszystko Bogu i po cichu liczymy na naprawę tego zła. Mi nie mieści się w głowie że jest się dobrym małżeństwem ,nierozłącznym, szanującym się i tu nagle takie BUM!. Ja oczekuję od męża że któregoś dnia podejdzie skruszony i poprosi o wybaczenie. Wszelkiego rodzaju próby rozmowy na temat moich oczekiwań kończą się tak: cytuję słowa męża:myślisz że będę chodził przed tobą na kolanach? wracając do tego wcale mi nie pomagasz, mi też jest ciężko z tym wszystkim. Czyli to ja mam siedzieć cicho i prosić go o pozostanie i nawrócenie, to ja mam mu pomóc wyjść z Amoku. On zachowuje się jak by się nic nie stało. ja natomiast obserwuję Go , nie podoba mi się że lodowaty... wyobraźnia podpowiada co podpowiada.Nie naciskam na nic tylko czekam i wiem jedno , są tylko dwa wyjścia; albo nastąpi naprawa, albo to się zakończy. Tłumię w sobie nerwy jakie towarzyszą mi na co dzień, boję się żeby nie stracić swojego zdrowia . Jest mi tak samo ciężko i trudno jak i wszystkim tym którzy byli lub są w podobnej sytuacji. Pozdrowionka

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group