Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Świadectwa spoza forum - Przekroczyć zdradę

Anonymous - 2013-01-07, 18:16
Temat postu: Przekroczyć zdradę
Przekroczyć zdradę













Życie małżeńskie raczej kojarzy się nam z harmonią. Zapominamy, że jego nieodłączną częścią jest dramat – żeby wzrastać, trzeba obumierać dla innych. Historia Bogny i Adama pokazuje, że nie jest to wcale takie oczywiste ani łatwe.



Bogna i Adam, młode małżeństwo: on tuż po trzydziestce, ona rok młodsza. Przyjmują mnie w niedawno wybudowanym domu na peryferiach miasta. Adam jest współwłaścicielem nieźle prosperującej firmy. W salonie skromny, choć nowoczesny wystrój kontrastuje ze starymi obrazami w drewnianych ramach – dziadek Bogny był malarzem.



Do pomieszczenia zaraz wbiega czwórka dzieci, ściślej: cztery dziewczynki. Najstarsza na wiosnę przyjęła pierwszą komunię świętą, najmłodsza ledwo co zaczęła chodzić. Rodzina wygląda jak z obrazka, uśmiechnięci, sympatyczni.



fot. Simon Howden/Dreamstime.com






Spoza obrazka
Bogna i Adam są młodzi, ale zdążyli już doświadczyć boleśnie prawdy, jaka zawiera się w Ewangelii: żeby wzrastać, trzeba obumrzeć. Przed kilkoma laty przeszli poważny małżeński kryzys.



Adam: Zaczęło się to jakieś cztery lata po ślubie i rozwijało stopniowo. Nie było widoczne gołym okiem. Co więcej, pokazało, że bardzo łatwo żyć w zakłamaniu.



Bogna: Rzeczywiście, kryzys nie spadł na nas jak grom z jasnego nieba. To był proces, który rozwijał się w moim wnętrzu. Nie akceptowałam swojej przeszłości ani mojego życia małżeńskiego od początku: ciąży, mojej roli… Czułam się zniewolona w domu, nie widziałam w tym sensu.



Szatan to szybko wykorzystał, znaleźli się ludzie, którzy zachęcili mnie do zmiany życia. Sugerowali, żebym nie akceptowała swojego męża, który nie zwraca na mnie uwagi i pozwala mi tkwić w domu. Złe emocje narastały, aż przerodziły się w nienawiść do niego: obwiniałam go za moje poczucie nieszczęścia.



Doszło do tego, że weszłam w relację z kimś innym. Kiedy prawda ujrzała światło dzienne, wszystko potoczyło się szybko. Zaczęliśmy się kłócić, rozpętała się wojna.



Adam: Ja tej sytuacji wewnętrznej mojej żony nie znałem i nie wiedziałem, że ona cierpi. Nie przejmowałem się więc tym za bardzo, bo nie przypuszczałem, że może to wywołać taki kryzys.



Wszystko we mnie narastało, aż nastąpił wybuch: bariery w postaci uprzejmości, wyuczonej moralności przestały istnieć. Zaczęło się ważenie argumentów: czy lepiej się rozwieść, czy nie; co z dziećmi, co z pracą; wyjechać, wyprowadzić się? Wówczas rozpoznałem w sobie osobę słabą, zobaczyłem przykrą prawdę o sobie. Wiedziałem, że nie ma większego znaczenia, czy postanowię walczyć o małżeństwo, ponieważ nie miałem dość siły, żeby się trzymać jakiejkolwiek decyzji.



Z tamtego czasu pamiętam, że mimo ogromnych problemów z modlitwą, codziennie rano odmawiałem Anioł Pański. Nie wiem, skąd się to wzięło. Może było to w czasie umierania papieża. Dziś owo dostrzeżenie własnej kruchości, słabości i powierzenie wszystkich spraw egzystencjalnych Panu Bogu w tej krótkiej modlitwie nazwałbym punktem zwrotnym w walce o małżeństwo. Tylko w ten sposób mogłem ukoić swoje emocje – zazdrość, złość.



Bogna: Żyliśmy z mężem obok siebie… Całkowity bezsens…



Nie myślałam wtedy o Bogu ani nie powierzałam Mu swoich problemów. Dziś widzę, że to jednak On dał mi siłę, żeby zakończyć romans, zdradę – nie wiem, jak to nazwać – żebranie o miłość. Przyszedł taki dzień, że zaczęłam przepraszać Adama. Długo nie widziałam, że to ja się pomyliłam, zrobiłam źle, zgrzeszyłam.



Odbudowywanie trwało dłuższy czas i odbywało się stopniowo. Powoli przechodził mi gniew, poczucie nieszczęścia. Potem zaczęłam więcej się modlić. W pewnym momencie zobaczyłam, że Adam cierpi, bo mnie kocha. To był najtrudniejszy moment. Uzmysłowiłam sobie, że ja też go kocham, a kryzys jest pleciony rękami diabła.



Adam: Nigdy wcześniej ani potem nic tak bardzo mnie nie bolało. Ale też kiedy poczułem się zdradzony przez moją żonę, zrozumiałem, że ja to samo wyrządzam Panu Bogu, gdy grzeszę, gdy Go zdradzam, odchodzę. To odbierało mi skłonność do osądzania żony, zrzucania na nią winy.



Dla mnie sytuacja była trudniejsza niż proste oskarżenie żony o niewierność. Zmuszało mnie to do trwania w sytuacji bez wyjścia. Odejście nie było żadnym rozwiązaniem. Bogna była dla mnie zawsze kimś szczególnym. A zatem: jeżeli przy moim zaangażowaniu i Opatrzności, która nad nami czuwała, ona nie jest dla mnie, to która jest? Zobaczyłem także, że nasze dzieci przestały się dobrze rozwijać, zaczęły nosić w sobie cierpienie. To był dla mnie hamulec.





Prawda o sobie
Dziś oboje są we wspólnocie neokatechumenalnej. To Bogna zaprowadziła męża na katechezy jeszcze przed ślubem, tak się zaczęło. Zrobił to dla niej i odnalazł swoje miejsce w Kościele. W czasie kryzysu, mimo problemów z modlitwą, nie odszedł. Dokonał za to odkrycia – poznał prawdę o sobie.



Adam: Wizerunek samego siebie, jaki powstał w tamtym momencie, był straszny. Byłem zdolny do pobicia żony, odkryłem w sobie brutalność, której nawet bym nie podejrzewał. Uzmysławiając sobie swoją moralność, odkryłem, że była ona barbarzyńska. Jeśli nie ma we mnie prawdziwej postawy chrześcijanina, mój system wartości zginie: czegokolwiek nie postanowię, nie będzie miało mocy sprawczej.



Dopiero kiedy moja koncepcja upadła, zacząłem powoli oddawać swoje życie Bogu, mówiąc: skoro Ty widzisz coś w tych gruzach, to buduj. Nie wszystko zmieniło się od razu. Żył we mnie lęk, że chora sytuacja w naszym małżeństwie może pozostać. Mam znajomych, którzy od dawna żyją tak, jak my wtedy.



Odkrycie mojej złej relacji do Boga wzbogaciło mnie o nowe doświadczenie: On przestał być postacią wirtualną, fikcyjną, ale stał się kimś realnym w moim życiu, kto może czuć to samo, co ja. Było to odkrycie Boga na nowo. Nie tego z obrazka, ale żywej Osoby, z którą mogę rozmawiać. Dotąd to ja byłem bogiem w życiu, a dookoła mnie krążyły satelity – żona, dzieci, praca, Pan Bóg, który funkcjonował jako moje zabezpieczenie.



Bogna: Mój wcześniejszy brak akceptacji wynikał z nieznajomości siebie. Paradoksalnie dzięki kryzysowi to się zmieniło. Bóg dopuścił grzech, żebym zobaczyła, kim jestem naprawdę, do tamtego czasu były tylko piękne wyobrażenia. Wcześniej bolały mnie czyjeś opinie, teraz patrzę na Boga. Mam inne spojrzenie na mój krzyż, chcę akceptować to, co on daje.



Przedtem moja miłość opierała się na sobie: kochałam siebie, a nie męża. Teraz widzę, że jesteśmy jedno. Widzę, że dzieci są owocem naszej miłości, a nie efektem grzechu czy naszej niezdrowej namiętności. Miłość przeżywamy inaczej, w wolności, otwarci na wolę Boga.





Owoce miłości
Kamila – najstarsza córka – gra na wiolonczeli. Młodsza, Gosia, ćwiczy na pianinie. Obie są zdolne, pilne. Ich dzień jest dokładnie zaplanowany. Rano tata zawozi dziewczynki do szkoły, mama z niej odbiera. Potem chwila przerwy i popołudniowe zajęcia w szkole muzycznej.



Pozostałe dwie córki jeszcze nie chodzą do szkoły. Oprócz zajmowania się dziećmi Bogna – jak każda dobra żona – poświęca swój czas na sprzątanie, pranie, gotowanie. A przy czwórce dzieci i domu uzbiera się pracy na pełny etat. Mimo to Bogna nie wygląda na niezadowoloną.



Bogna: Taki kryzys zmienia twoje spojrzenie i życie na dobre, szukasz nowego życia w Bogu. Wcześniej oczywiście myślałam, że tak jest, przecież zawsze się modliłam. Ale dopiero po tym wszystkim odnaleźliśmy głębię. Wszystko robimy w inny sposób. Myślimy o życiu inaczej – że jest darem od Pana Boga. Wiemy, że zakochaliśmy się w sobie i jesteśmy razem, ponieważ On tak chciał. Wszędzie dostrzegamy działanie Boga, wchodzimy z Nim w głębszą relację. Wiemy, że jesteśmy grzesznikami, ale jednocześnie możemy akceptować swoje życie.



Adam: Podczas kryzysu, kiedy już nic nie mogłem zrobić, zaczął się czas wielu cudów i łask, rzeczy niezwykłych w naszym życiu. Doświadczyłem większego spokoju, ukojenia mojego lęku i bólu. Bogna zaczęła się uśmiechać. Po pół roku braku rozmowy albo okazywania sobie wyłącznie nienawiści uśmiech drugiej osoby znaczył bardzo dużo.



Dzieci zaczęły się modlić za nas. Do dziś noszę tę modlitwę w sercu… Bóg obdarzył nas potem kolejnym dzieckiem. Ja widziałem moje życie w zgliszczach, a Pan dał na tych zgliszczach nowe życie.



To była Ola, potem na świat przyszła jeszcze Ania. Bogna przyznaje, że to ona daje najbardziej w kość. Rośnie z niej niezłe ziółko, ale przecież kocha ją nie mniej niż resztę.



Dla Bogny i Adama duża rodzina to świadomy i logiczny wybór po tym, co przeszli. Logiczny nie znaczy najprostszy. W ich życiu sprawdza się biblijna prawda: jeżeli ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity.



Bogna: Rezygnacja z siebie, tak całym sercem, każdemu przychodzi z trudem. Ale wtedy Bóg ulitował się nad nami. Robię to samo, ale inaczej, życie jest zupełnie inne. Oddaję je za męża, rezygnuję z marzeń, projektów, by żyć obowiązkami. Nie oznacza to jednak, że nie zmagam się ze sobą, do dziś mam z tym problem, bo moje ego tkwi we mnie głęboko.



Adam: W wyniku naszego kryzysu musiało umrzeć moje wysokie mniemanie o sobie. Żeby małżeństwo mogło wzrastać, musi umierać egoizm każdego z nas.



Andrzej Iwański
„Głos Ojca Pio” (66/6/2010)






« poprzedni artykuł



następny artykuł »


WSTECZ

Anonymous - 2013-01-07, 21:38

dzięki Iza
Anonymous - 2013-01-07, 22:10

Skopiowałem sobie ten artykuł, bo jest tego wart.
Anonymous - 2013-05-30, 10:46

cała prawda ,tylko ,ze dwoje musi chcieć-tez oczywista prawda
Anonymous - 2013-09-25, 08:14

czytam to i zastanawiam sie gdzie Pan poprowadzi mojej małżeństwo.
piękne świadectwo. daje nadzieję.
:-)

Anonymous - 2013-09-26, 08:07

piękne świadectwo ;-)
Anonymous - 2013-12-12, 17:11

Może i piękne świadectwo, ale ktoś mądry powiedział: Bóg wybacza zawsze, człowiek czasem, natura nigdy. To zło będzie w nas siedzieć.
Zdrada niszczy jedność. I pomimo 2,5 rocznego pobytu tu nie mogę zbliżyć się do pojęcia jak to przeskoczyć. Jak pół roku temu zbliżyłem się do pojednania z żoną to poznałem całą prawdę i znów wszystko leży w gruzach. Wówczas spytałem żony
-czym jeszcze mnie zaskoczysz
-już niczym.
Tylko czy aby na pewno?
Do złą zdrady doszło zła kłamstwa trwającego przez 2 lata, bo dużo trudu kosztowało mi zawierzenie jej. Teraz wiem, że te wszystkie poszlaki, które miałem i które musiałem zagłuszyć, by starać się odbudowywać, pomimo podejrzeń, były prawdziwe. I co z tym robić?
Oczywiście pretensji o kłamstwa do żony nie mam, bo można powiedzieć ona ratowała sytuację. Ja wówczas Boga praktycznie nie znałem, choć katolikiem się zwałem. Byłem nieobliczalny. W sumie dobrze się stało. Ale tamta odradzająca się we mnie gałązka sprzed pół roku została złamana. Gałązka złamana i potworność rozmiaru zdrady.
Ja nie czuję Miłości Boga. Nie, powiem inaczej, rzadko ją odczuwam. Za to o tej miłości wiem. Ale ta wiedza w opozycji do poczucia rodzi rozdarcie wewnętrzne i niszczy mnie.
Jestem nędznym robakiem, który jest też winny tego co się stało. Jestem nieudacznym kapitanem, z podrobionym dokumentem, który dostał kiepską załogę i został wypuszczony na ocean w czas huraganów. Sam tego chciałem, pycha mnie do tego pchnęła. Zamiast stać obok sternika, zaszyłem się w kajucie i rum popijałem. Załoga w międzyczasie kilka strasznych błędów popełniła. Teraz skacowany wyszedłem na pokład, sternik otrzeźwiał, walczy, ledwo koło trzyma, żagle porwane, kadłub przecieka, trzeszczy, a ja rzygam za burtę.

Jak Wam podoba się takie świadectwo?

Anonymous - 2013-12-12, 17:35

Orsz napisał/a:
Jak Wam podoba się takie świadectwo?

Wisz orsz, mi podoba się bardzo. Jest wrecz poetyckie, ale taką poezją życiową.
Też mam doła. Ale wiesz co, podniosę się. Jak zawsze i niezmiennie od kilku lat. Tylko, że moja załoga kompletnie olewa to, co się dzieje na pokładzie. Ja próbuję byc sternikiem, kapitanem, załogą i majtkiem. A ten, który powienien byc kapitanem i dbac o dobro załogi siedzi w swojej kajucie zabarykadowany wszystkim, co mozliwe.

Anonymous - 2013-12-12, 20:56

Orsz napisał/a:
Ja nie czuję Miłości Boga. Nie, powiem inaczej, rzadko ją odczuwam. Za to o tej miłości wiem. Ale ta wiedza w opozycji do poczucia rodzi rozdarcie wewnętrzne i niszczy mnie.
Jestem nędznym robakiem, który jest też winny tego co się stało. Jestem nieudacznym kapitanem, z podrobionym dokumentem, który dostał kiepską załogę i został wypuszczony na ocean w czas huraganów. Sam tego chciałem, pycha mnie do tego pchnęła. Zamiast stać obok sternika, zaszyłem się w kajucie i rum popijałem. Załoga w międzyczasie kilka strasznych błędów popełniła. Teraz skacowany wyszedłem na pokład, sternik otrzeźwiał, walczy, ledwo koło trzyma, żagle porwane, kadłub przecieka, trzeszczy, a ja rzygam za burtę.

Jak Wam podoba się takie świadectwo?


Jak dla mnie to jest piękne świadectwo.
Stanąłeś w prawdzie o sobie, o swoim życiu, o swoim małżeństwie... Najważniejszy krok już zrobiłeś, teraz zabierz sie za naprawianie...
Przebaczyłes sobie? Poprosiłeś Boga o przebaczenie? Swoich bliskich? Ty im przebaczyłeś?
Jesli nie, to może juz czas spróbować przebaczyć, przede wszystkim sobie. Może rozmowa z duchownym (psychologiem), sakrament pokuty i pojednania (nawet spowiedź generalna)? A jesli to juz za Toba, to ponowna rozmowa a przede wszystkim modlitwa o Bozą pomoc i prowadzenie, no i, niestety, praca w tm kierunku, bo Bog pomoze, ale niczego za nas nie zrobi...

Orsz napisał/a:
Ja nie czuję Miłości Boga. Nie, powiem inaczej, rzadko ją odczuwam. Za to o tej miłości wiem. Ale ta wiedza w opozycji do poczucia rodzi rozdarcie wewnętrzne i niszczy mnie.


Jer 29:11 Albowiem Ja wiem, jakie myśli mam o was – mówi Pan – myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją.
Jer 29:12 Gdy będziecie mnie wzywać i zanosić do mnie modły, wysłucham was.
Jer 29:13 A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem,
Jer 29:14 Objawię się wam – mówi Pan – odmienię wasz los i zgromadzę was ze wszystkich narodów i ze wszystkich miejsc


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group