Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - doszłam do ściany

Anonymous - 2012-12-12, 10:21

Regino twój mąż zajmuje tak wielką część twoich myśli, że poddaję w wątpliwość twoje zapewnienia o tym, że teraz to już dbasz o siebie i dzieci. Sama wspominasz o współuzależnieniu, to nie mija tak z dnia na dzień.
Prawdą jest, że "Jeśli Jezus jest na pierwszym miejscu to wszystko jest na swoim miejscu".
Znalazłam dziś na naszym forum fragmenty książki - "Jak zgadzać się na własne życie" - polecam.
Pogody Ducha

Anonymous - 2012-12-12, 12:48

mallgos napisał/a:
Regino twój mąż zajmuje tak wielką część twoich myśli, że poddaję w wątpliwość twoje zapewnienia o tym, że teraz to już dbasz o siebie i dzieci. Sama wspominasz o współuzależnieniu, to nie mija tak z dnia na dzień.
Prawdą jest, że "Jeśli Jezus jest na pierwszym miejscu to wszystko jest na swoim miejscu".
Znalazłam dziś na naszym forum fragmenty książki - "Jak zgadzać się na własne życie" - polecam.
Pogody Ducha


Być może nie wiem myślę że ciężko jest nie myśleć o kimś z kim się mieszka, ma dzieci i wspólny dom i ma ogromną niechęć do drugiej osoby. Dopiero teraz widzę wszystkie krzywdy i nie mam ochoty dłużej cierpieć. Chciałam by poszedł na terapię i poszedł, trzeźwieje tylko co z tego jak nas już nie ma? On się zmienia, ja się zmieniam. On był ze mną bo szukał kogoś kto będzie mu matkował a ja szukałam osoby z nałogiem. Ja przestaje mu matkować i dla niego jest źle, on bez nałogu nie jest dla mnie osobą z którą chce być. Trzymały nas tylko relacje uzależniony-współuzleżniony, toksyczny związek, destrukcja. Wychodzenie z tego powoduje brak relacji, bo teraz on swoje a ja swoje. Plusy tego związku ja dowiedziałam się że jest coś takiego jak DDA i nie daje sobie już niszczyć życia a on wychodzi z nałogu. Ciężko jest nie myśleć o nim, o nas. Da się żyć razem totalnie obojętnym na drugiego człowieka z którym się mieszka? Wydaje mi się że wpadamy w egoizm i nie ten zdrowy tylko destrukcyjny i jesteśmy jak bomba która tyka.

Anonymous - 2012-12-12, 13:06

...
Anonymous - 2012-12-12, 13:35

Regino to jest taki czas "drapania", staraj się regularnie modlić.
Pogody Ducha

Anonymous - 2012-12-13, 00:56

Reginko zgadzam sie z mallgos, że Twój mąż ciągle zdaje się zajmować dużą część Twoich myśli. Wiadomo, że mieszkacie razem, że dzieci, wspólne sprawy itd. Wydaje mi się, że to nie chodzi o ilość, ale o pryzmat Twojego patrzenia.
JA TEŻ myślę o moim mężu za wiele, nie tak jak powinnam, przez pryzmat jego uzależnienia, przez swoje skrzywienie. Mam tylko czasem taki przebłyski chyba normalności. Czuję się wtedy jakbym na moment zdjęła ciemne okulary, albo zaczeła oddychać.
Przez chwilę jestem po prostu ja, moje życie, mój rozwój, moi przyjaciele, jest nawet on, ale jak ktoś całkiem obok, a nie jak silnie złączona ze mną jedność.

Nie wiem, jak jest u Was, ale my żyliśmy chyba za blisko siebie. Bez pasji w życiu, ściśnięci, bez oddechu - to charakterystyczne dla współuzależnionych. A ta bliskość na siłę paradoksalnie nas od siebie oddaliła, a raczej nigdy nie pozwoliła się zbliżyć.
Osoby współuzależnione czują się gdzieś w środku niepełne i wchodzą w związek w celu zapełnienia swojej pustki. Tymczasem w zdrowym związku małżonkowie to dwie odrębne jednostki obok siebie. Czasem przez chwilę widzę siebie jako taką jednostkę i wtedy oddycham :) Wiem, że jeszcze długa droga przede mną.

Reginko musisz przetrwać jakoś ten trudny czas nakierowana na szukanie Boga i szukanie siebie.

Druga ważna sprawa - wymagająca miłość. Wiem, że to ważne, żeby nie olać czegoś, nie dać za wygraną, ale wymagać od męża tego, czego powinnam. Nie kontrolować, ale stawiać włąsne granice. Ciągle szukam, co to w praktyce znaczy.

U nas chwilowo spokój, zawieszenie broni. Mąż był na mitingu już 2 razy. NIe wpadam w euforie, bo to jeszcze nic nie znaczy, ani się nie czepiam, skoro zrobił to, czego chciałam. Nie mam pojęcia, czego powinnam wymagać dalej...

[ Dodano: 2012-12-13, 01:02 ]
marta176 napisał/a:
Ja odnalazłam Boga i ide za nim. Dużo pracy jeszcze muszę wykonać by poukładać sobie życie.


Martuś to najważniejsze, tego się trzymaj :)

Anonymous - 2012-12-13, 08:24

W moim odczuciu takie nadmierne myślenie, analizowanie też jest dość niebezpieczne - to jak labirynt i ciężko potem się od tego oderwać. Lepiej jest zapisać się do wspólnoty, pójść na terapię - z kimś to przepracować. Dumanie w samotności prowadzi albo do oskarżania, albo do użalania się nad swoim losem, czytania stosów artykułów, które mogłyby złagodzić ból i przynieść rozsądne odpowiedzi.
U mnie to jest tak, że za każdym razem, gdy modlę się za moje małżeństwo, które istnieje już tylko formalnie, bo nawet kontaktu z mężem nie mam to ten ból wraca i odbiera mi cheć do życia. Dlatego teraz staram się prosić Boga - zgrzeszyłam, moja wina, żałuję, chciałabym bardzo pojednania, nie wiem jak, proszę Jezu Ty się tym zajmij. Proszę też o modlitwę innych, tak by tę niewielką część siły, radości, którą udało mi się wypracować starczyło na obowiązki. Teraz mam "taki kontakt" z Bogiem, że nie tylko Go proszę, ale też żalę się Jemu - to pomaga.
A teraz Święta się zbliżają, czas wybrać prezenty, ubrać choinkę, przygotować menu. Tyle spraw do załatwienia i one nie załatwią się same, a są ważne. Oddajcie już swoich mężów Bogu i żyjcie.
Pogody Ducha

Anonymous - 2012-12-13, 11:15

Pewnie masz rację. Choć ja akurat staram się nie myśleć za dużo o mężu i o małżeństwie. Pracuję nad swoim współuzależnieniem w ogóle - od osób, sytuacji, rzeczy. Nad tym skąd się to w ogóle wzięło - już trochę wiem, z mojego domu rodzinnego. Nad tym, czego mi od wielu lat brakuje. Dlaczego nawet moje powroty do Boga choć szczere, to były bardzo powierzchowne. To nie znaczy, że się czymkolwiek zadręczam.

[ Dodano: 2012-12-14, 12:44 ]
Kochani, coś dla nas:

http://gloria24.pl/intern...-Szustak-milosc

Anonymous - 2012-12-18, 02:39

Cytat:
Wiem, tylko tu chodzi o to, że on po tych spotkaniach z terapeutą zaczął się tak zachowywać. Albo może ja też podczas swojej terapii zaczęłam to dostrzegać?! Nie wiem. Ciągle słyszę, że teraz on jest najważniejszy, musi się zająć sobą, mam go nie stresować, ciągle słyszę tylko zarzuty w swoim kierunku. Wszystko co robi to twierdzi że tak mu terapeuta doradził. Mam wrażenie, że nasze terapie idą w kierunku totalnego uniezależnienia się od siebie. Jeśli dotąd łączył nas nałóg i współuzależnienie to teraz nie zostaje nic. Ja na niego patrzę teraz jak na obcego, przeszkadza mi i irytuje na każdym kroku ja jego pewnie też. Spędzamy czas oddzielnie, każde ma teraz swoje zdanie. Jak dwie obce osoby w jednym domu. Lena też tak miałaś na początku swojej terapii?


Reginko....dokładnie tak było,mało tego.....było coraz gorzej.
Dlaczego?.....nie wiem.
Mąż chodził na terapie 12 krokową,na którą zresztą sama nalegałam.
Ja na swoja do psychologa.
Miedzy nami było coraz gorzej,w efekcie oboje zaniechaliśmy terapii......co dało tyle,ze oddaliliśmy sie od siebie zupełnie,nawet chyba wzajemnie się nienawidziliśmy.
Po niemal trzech latach walki poważnie myślalam o rozwodzie.
Kompletnie już wyczerpana,bez jakiejkolwiek nadzieji,bez sił i.....z zagrożeniem już życia....zdecydowałam sie na ostateczny krok....psychiatra i zmiana psychologa.
BINGO!!!!

Wzmocniłam się,stanęłam na nogi,po prostu wróciłam do zycia.
Wyzbyłam się strachu(a niestety mąż w swojej bezsilności skutecznie mnie zastraszył)stałam się pewniejsza siebie i gotowa na wszystko....nawet na rozstanie,którego podświadomie bardzo się bałam i nie chciałam.
Priorytetem stało się moje zdrowie i wychowanie dzieci.
Męża puściłam wolno.......jest Ci źle,to odejdź,szczerze życzę Ci szczęścia.

Nie odszedł....przeciwnie.....stwierdził,że nie potrafi bez nas żyć i zaczął się zmieniać.....bez terapii juz...
CHCIAŁ!!!!!

....i tak po ok 4 (chyba) latach ostrego kryzysu po zdradach,pornografii......w końcu wyszlismy na swoje i jesteśmy szczęsliwi.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group