|
Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR :: Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?
|
|
Strony www, książki - Dotknij ran
Anonymous - 2012-11-01, 14:16 Temat postu: Dotknij ran "DOTKNIJ RAN" - Tomáš Halík
Duchowość nieobojętności
Fragmenty:
Brama zranionych
http://www.opoka.org.pl/b...010_ran_00.html
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana!” Ale on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!” Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. (J 20, 24-29)
(...)
Czy Apostoł Tomasz patrząc na Zmartwychwstałego rzeczywiście wyzbył się raz na zawsze wszystkich swoich wątpliwości — czy też Jezus poprzez swoje rany wskazał mu owo jedyne miejsce, gdzie poszukujący i wątpiący mogą naprawdę dotknąć Boga? To była główna myśl, jaką przyniósł mi tamten dzień w Madrasie.
Gorącym popołudniem tego samego dnia mój hinduski kolega, kapłan katolicki i profesor religioznawstwa na uniwersytecie w Madrasie, zaprowadził mnie na miejsce, gdzie wedle tradycji Apostoł Tomasz poniósł śmierć męczeńską, a następnie udaliśmy się do katolickiego sierocińca, który stoi opodal.
Zarówno przedtem, jak i potem, w czasie podróży po Azji, Afryce i Ameryce Południowej spoglądałem z bardzo bliska w twarze biedy, ze swojej praktyki psychoterapeuty i spowiednika znam nędzę moralną, ukryte cierpienia serc i ciemne zakamarki ludzkich losów, odwiedziłem „Golgoty naszych czasów”, tereny dawnych obozów koncentracyjnych nazizmu i komunizmu, Hiroszimę i Ground Zero na Manhattanie, miejsca do tej pory sugestywnie przywołujące żywe wspomnienia dokonanych tam zbrodni — jednak o sierocińcu w Madrasie nie zapomnę nigdy.
W łóżeczkach, przypominających raczej klatki dla drobiu, leżały małe opuszczone dzieci z brzuszkami wzdętymi od głodu, szkieleciki obciągnięte czarną, często zaognioną skórą; na korytarzach, które zdawały się nie mieć końca, zewsząd spoglądały na mnie ich rozpalone oczy i wyciągały się ku mnie ich różowe dłonie. Na skutek zaduchu, smrodu i płaczu zrobiło mi się niedobrze pod względem psychicznym, fizycznym i moralnym, dusiło mnie poczucie bezsilności i palący wstyd, który ogarnia niekiedy człowieka wobec ubogich tylko dlatego, że sam ma zdrową skórę, pełny brzuch, czyste łóżko i dach nad głową. Miałem ochotę stamtąd (i nie tylko stamtąd) natychmiast uciec jak tchórz, zamknąć oczy i serce, i zapomnieć; przypomniały mi się słowa Iwana Karamazowa, który chciał Bogu „zwrócić bilet wstępu” do świata, w którym cierpią dzieci.
Ale właśnie w tym samym momencie gdzieś w głębi duszy usłyszałem zdanie: „Dotknij ran!” I znowu: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku.”
Nagle ukazała się przede mną w nowym świetle scena z Apostołem Tomaszem z Ewangelii św. Jana, którą czytałem podczas Mszy porannej przy grobie „patrona wątpiących”. Jezus utożsamiał się ze wszystkimi małymi i cierpiącymi — a zatem wszystkie bolesne rany, wszystkie nędze tego świata i ludzkości są „ranami Chrystusa”. Wierzyć w Chrystusa, móc zawołać „Pan mój i Bóg mój!” — mogę jedynie wtedy, gdy będę dotykać tych Jego ran, których także dzisiaj nasz świat jest pełny. W przeciwnym razie moje mówienie „Panie, Panie!” będzie daremne i bezskuteczne.
(...)
Jezus przychodzi do Tomasza i ukazuje mu swoje rany: Spójrz, tego cierpienia (żadnego cierpienia) nie da się łatwo zmazać i zapomnieć. Rany pozostają ranami, ale Ten, który „dźwigał nasze boleści”, przeszedł wiernie także przez bramę piekieł i śmierci; i jest nadal (w sposób niepojęty) z nami. Pokazał, że „miłość wszystko przetrzyma”, „wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki”, „bo jak śmierć potężna jest miłość” — ba, silniejsza od niej. Miłość w świetle tego wydarzenia jest wartością, której nie wolno wydać na pastwę sentymentalizmu; oznacza siłę — jedyną siłę, która przeżyje samą śmierć i przebitymi rękami zburzy jej wrota.
Bez dystansu
http://www.opoka.org.pl/b...010_ran_01.html
(...)
Być „wierzącym” nie oznacza odrzucić na zawsze brzemię palących pytań. Czasami znaczy to wziąć na siebie krzyż wątpliwości i idąc z nim wiernie Go naśladować. Siła wiary nie polega na „niezachwianym przekonaniu”, ale na tym, czy potrafimy udźwignąć również wahania, niejasności, znosić ciężar tajemnicy — a przy tym zachować wierność i nadzieję.
(...)
Podobno jest wielu takich, którym sam fakt, że istnieje zło i cierpienie w świecie, odebrał wiarę w Boga. Przyznaję, że nigdy na taką pokusę nie byłem narażony. Pojmowałem to i przeżywałem raczej całkiem na odwrót: mało co wywoływało we mnie taki głód sensu, jak absurdalność świata, i takie pragnienie Boga, jak otwarte rany życiowych udręk.
(...)
Rany Jezusa pokazują, że przeżywał „bez dystansu” swoją solidarność z ludźmi, która przywiodła Go do złożenia ofiary na krzyżu. Tak oto kończy się życie bezkompromisowego świadka prawdy na tym świecie — krzyż Jezusa jest zwierciadłem, w którym widzimy zło i przemoc w całej jego nagości. Jest to okrutna, ale bardzo realistyczna ocena świata, w którym żył Jezus i w którym my także żyjemy.
„Będą patrzeć na tego, którego przebodli” — ten werset z Księgi Zachariasza chrześcijanie zawsze odczytywali jako prorockie słowo o Krzyżu. „Jego Krwią zostaliście uzdrowieni” — czytamy w Piśmie. W jaki sposób? Być może także dzięki temu, że my sami rozpoznaliśmy się w zwierciadle, które światu przemocy podstawił krzyż i Ukrzyżowany — i właśnie ten widok stał się dla nas bodźcem do nawrócenia. Być może również my, którzy „mamy przecież czyste ręce”, przebudziliśmy się z iluzji niewinności i przyjęliśmy współodpowiedzialność za świat, którego zbrodnie nie są jedynie efektem działania złych ludzi, ale w jeszcze większej mierze wynikiem obojętności i nie-działania „dobrych”.
Uzdrawiająca siła wydarzenia paschalnego polega także na tym, że spotykamy się w nim nie tylko z obrazem świata i nas samych, ale również z szokującym sposobem postępowania Boga, który w swoim Synu schodzi na samo dno ludzkiego cierpienia, kresu i śmierci — bez dystansu.
(...)
Jezus, który przeżywał „bez dystansu” swoją solidarność z ludźmi, łącznie z pogardzanymi i nieproszonymi, zasklepił swoim krzyżem przepaść grzechu — dystans między Bogiem a ludźmi.
Arcanum Cordis
http://www.opoka.org.pl/b...010_ran_02.html
(...)
Czym są rany Chrystusa? Czym jest ta rana w Jego sercu, odsłaniająca poprzez zranione ciało „arcanum” Jego najgłębszej tajemnicy? Czym jest w samej swej istocie ból, ciężar i ciemność krzyża?
Nie jest to udręka ciała, w której tak bardzo lubowała się myśl pobożna, nie jest to nawet sama śmierć fizyczna. Jest to coś innego, głębszego i bardziej przerażającego. Dotknąć ran Chrystusowych, nie tylko na Jego rękach i nogach, świadczących o Jego cielesnej męce, ale także „rany w boku”, która dosięgła serca, znaczy dotknąć ciemności, poświadczonej okrzykiem kogoś całkowicie opuszczonego przez Boga. Ta rana w sercu jest czymś, o czym mówi wołanie Jezusa na krzyżu, które tylko jeden z Ewangelistów miał odwagę utrwalić: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?
W zdaniu tym dostrzegamy ciemność chwili, o której Credo Apostolskie mówi: zstąpił do piekieł. Człowiek chciałby wręcz powiedzieć (gdyby — przy całej swobodzie, na jaką językowi kazań pozwala „communicatio idiomatum” — nie bał się wkroczyć na cienką kładkę, pod którą zieje otchłań bluźnierstwa): w tej chwili (w tym momencie ukrzyżowana i przebita została Jego wiara, Jego jedność z Ojcem, w tym momencie dla Niego (i w Nim) „umarł Bóg”: Jezus wziął na siebie nie tylko śmierć ludzką, ale także śmierć Bożą.
Jeśli owo zdanie „Bóg umarł”, fascynujące Zachód już od ponad stu lat, ma jakiś „chrześcijański sens”, jakiś locus theologicus, to jest to tajemnica Wielkiego Piątku; tkwi ona w otchłani, jaką otwiera okrzyk Ukrzyżowanego.
Tradycja uczy nas, że Jezus wypił aż do dna kielich goryczy oderwania od Boga. Opuszczenie, odłączenie od Boga, gdy Bóg wydaje się daleki, milczący, całkowicie nieobecny, wręcz martwy — to nie tylko konsekwencja grzechu, kara za grzech, ale sama tajemnicza istota grzechu, jego ciemne serce. Ciężki, „śmiertelny” grzech „zabija życie Boże” w nas, o tym przeczytamy w każdym katechizmie. A teraz Bóg i grzech spotykają się tak jak nigdy przedtem — w pewnym momencie te dwa całkowite przeciwieństwa zetkną się i przenikną: „stawszy się dla nas grzechem”, mówi o Ukrzyżowanym św. Paweł. Marcin Luter rozwija dramatycznie tę myśl: Bóg mu polecił, aby — On, jedyny sprawiedliwy — stał się największym grzesznikiem, aby zszedł do wszystkich grzechów świata, aby był przestępcą w Adamie, mordercą w Kainie, cudzołożnikiem w Dawidzie, tchórzem w Piotrze, zdrajcą w Judaszu... Co nie zostało przyjęte, nie może być odkupione!
Bycie barankiem ofiarnym, wzięcie na siebie całego grzechu świata, jak głęboko ujął to Paweł, oznacza całkowitą solidarność z grzesznikami, tę najbardziej skrajną z możliwych: nie zgrzeszyć, ale grzechem się stać. To jest właśnie tajemnica krzyża, ów paradoks spotkania się grzechu i Boga w ludzkim sercu, które jest równocześnie sercem Bożym, w ludzkim sercu człowieka z Nazaretu, o którym Kościół w Litanii do Najświętszego Serca Jezusowego śpiewa, że w nim „mieszka cała pełnia Bóstwa”. To jest ów moment w odwiecznej walce dobra ze złem — ten zawrotny moment śmierci, gdy czas zapada się w wieczność, gdy wydaje się, że zło, grzech, przemoc, ciemność i śmierć już-już mają zwyciężyć. Moment, kiedy wydaje się, że ów zamach na Boga, jakim był i jest grzech Adama (dążenie do bycia „jak Bóg”, a przez to uczynienia Boga zbędnym — wszystkie nasze grzechy, które są jedynie ratyfikacją tamtego wypchnięcia Boga), powiódł się.
(...)
Jeśli Jego wiara została „ukrzyżowana” i przebita przez doznanie nieskończonego Bożego oddalenia, dla którego nie mamy bardziej mrocznego słowa niż „śmierć Boga”, to już sam fakt, że Jezus to graniczne doświadczenie wyraża w formie pytania — „Czemuś Mnie opuścił?” — że nie przestaje pytać, że zatem nie przerywa dialogu z Ojcem nawet wówczas, gdy w chwili agonii już żadnej odpowiedzi, po ludzku biorąc, oczekiwać nie może, stanowi zapowiedź Zmartwychwstania. Chwila, w której, wedle Ewangelii, samo słońce zakryło twarz, zawiera w sobie już także blask wielkanocnego poranka. Słusznie Jan Ewangelista w swoim tekście pasyjnym ukazuje krzyż równocześnie jako zwycięstwo, Chrystusowe uniżenie jako „wywyższenie”, a zamiast straszliwego pytania Opuszczonego słyszy już pokój i pojednanie (szalom) nadchodzącego zwycięskiego poranka: Wykonało się!
|
|