Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - zdrada żony?

Anonymous - 2012-08-12, 18:51

Orsz, wiem że masz dobre intencje i doceniam Twoje słowo przepraszam. :)
Zdaje sobie sprawę, że nie chodzi ci o każdą kobietę, raczej piszesz ze swojego doświadczenia, jednak to jak formułujesz swoje myśli powoduje taki a nie inny odbiór. Wiem też, że to nie jedyne zdanie Twojego postu i pisałeś też o innych sprawach :) Do wzoru cnót też mi daleko :)
Chodzi mi o to, że jeśli będziesz uogólniał, to ostre reakcje zawsze będą. Jeśli ktoś czyta post, to widzi tylko to, co jest napisane. W Twojej głowie wygląda to inaczej, w głowie czytelnika inaczej. A gdy zrazisz kogoś do siebie, to reszta wypowiedzi może się komuś wydać np. nieszczera.
Co do różnic miedzy kobietami i mężczyznami, to też o tym czytałam, ale dzięki temu wiem też, że nie wszystkich można dopasować do schematu. Czasami jak za bardzo nasiąknie się teorią to nie zauważa się rzeczywistej osoby, która stoi obok. Zakłada się z góry, co myśli, dlaczego tak myśli itp. - przecież tyle książek na ten temat zna się na pamięć. Zamiast zapytać, porozmawiać, posłuchać - ma się gotowe odpowiedzi. Warto czytać te pozycje ale i być otwartym na niespodzianki.
Mnie osobiście bawi, gdy ktoś uważa, że coś o mnie wie bo przeczytał książkę o modelowej kobiecie.:)
Od razu zaznaczam, to nie jest aluzja do Twojego postępowania (w końcu nie znam Cię), tylko taka refleksja.

Co do kłamania w małżeństwie, to schemat jest wszędzie taki sam. Czytając o Twojej żonie słyszałam swojego męża.

Z tego co piszesz wynika, że chyba jakieś nieporozumienie zaszło we wzajemnej komunikacji... Nie bardzo rozumiem, dlaczego uwazasz, że forum promuje grzech?
Przebaczenie nie oznacza, że mam żyć w trójkącie, zapomnieć o tym, że coś się stało. Chodzi o Twój stosunek do współmałżonka. Zresztą jeśli nie mam racji, niech mnie ktoś bardziej kompetentny poprawi. Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację, gdy krzywdziciel nie wykazuje skruchy przez całe życie ani w chwili smierci.... Co ze skrzywdzonym? Ma umrzeć w stanie nieprzebaczenia tej osobie? Jak to pogodzić z chrześcijaństwem, z tym, co wypowiadamy choćby modląc się słowami modlitwy "Ojcze nasz"?

To nie tak, że musisz wybaczyć, choćby cię paliło i szarpało w środku. To musisz najpierw wywalić z siebie, a to długo trwa czasami.
Zresztą co tu dużo gadać, przebaczenia nie da się nauczyć studiując teoretyczne przykłady. Dopiero gdy ktoś przebaczył, wie co to jest. Nic na siłę się nie da.
Faktem jest, że nieprzebaczenie niszczy człowieka od środka. A ten, któremu nie przebaczamy, może sobie nawet gdzieś szczęśliwie żyje i nic go nasze rozterki nie obchodzą. Nieprzebaczenie to większa kara dla nas niz dla tych co nas krzywdzą.
Jest takie powiedzenie: "Najlepszą zemstą jest przebaczenie". Problem w tym, że jeśli ktoś traktuje je jako formę zemsty, to nie przebaczy naprawdę :) . Ale coś w tym jednak jest.
Mój mąż kiedyś po ujawnieniu całej prawdziwej historii wykrzyczał "Dlaczego ty po prostu mnie nie znienawidzisz? Byłoby mi chyba łatwiej!"
Chyba powiedziałam wtedy, że nie mam zamiaru ułatwiać mu życia, tylko zadbać o siebie.
Potem, kiedy po jakimś czasie odnowiliśmy kontakt i widziałam jak siebie samego zadręcza, to stwierdziłam, że mój los jest o wiele lżejszy.

Ale jeśli potrzebujesz odpowiedzi no Twoje pytania od księdza, od autorytetu - to po prostu zapytaj księdza. Co stoi na przeszkodzie?

Anonymous - 2012-08-12, 21:48

Wybaczcie. Nieodnoszę sie do ostatnich wypowiedzi, lecz wyłącznie do jednego bardzo istotengo wątku, który zaczął się od wypowiedzi Malwiny.
Mianowicie własność małżonka.
Czytam "Miłość i odpowiedzialność" niejakiego bł. Karola Wojtyły.
Jan Pawet II jest chyba dla Was autorytetem. Kiedy ostatnio analizowaliście "Miłość i odpowiedzialnośc"? Polecam szczególnie rozdział: przynależność osoby do osoby.
Charakterystyka miłości oblubieńczej też jest bardzo interesująca i ważka.
Wracam do lektur. Dajmy sobie wszyscy czas na przemyslenia. Wy też pomyślcie jeszcze raz nad tym co ja pisałem. Jeśli istotnym elementem naszych rozmów było owo "zrażenie" o którym wspomniała Agni7 to proszę Was o wyciszenie tych emocji. Jestem jaki jestem, widać nie mam talenów perswazyjnych.
Ale jak wół stoi, że przynajmniej w niektórych saprawach mam racje.
Andy, poczekasz trochę na odpowiedzi w Twoich kwestiach?
A swoja drogą, to czy ktoś fachowy, duchowny tu zagląda? Do niego bowiem mogło by być skierowane to pytanie: po co Pan Bóg dał nam 6 przykazanie?.

Anonymous - 2012-08-12, 23:15

Orsz napisał/a:
Andy, poczekasz trochę na odpowiedzi w Twoich kwestiach?

Poczekam, ale ja to właściwie nie mam jakiejś wielkiej potrzeby, żebyś mi wyjaśniał, bardziej chciałbym skłonić ciebie do przemyśleń.

I jeszcze takie pytanie, które mi ktoś właśnie zadał: czy ty akceptujesz siebie? Czy Orsza w ogóle można pokochać, czy jest tego warty? Może tu coś jest, ale na takie pytanie to nie odpowiadaj mi, tylko sobie.

Anonymous - 2012-08-12, 23:40

po co Pan Bóg dał nam 6 przykazanie?.

...a no w takim samym celu jak dał 1,2,3,4, itd....

Co do własności.... i nie tylko....

ks. Marek Dziewiecki
Człowiek z miłości stworzony i do miłości przeznaczony

http://www.opoka.org.pl/b...k_zmilosci.html

Anonymous - 2012-08-13, 07:24

Orsz napisał/a:
Jan Pawet II jest chyba dla Was autorytetem. Kiedy ostatnio analizowaliście "Miłość i odpowiedzialnośc"? Polecam szczególnie rozdział: przynależność osoby do osoby.


Nie widzisz różnicy między pojęciem "własności" a "przynależności"?
Bycie czyjąś własnością nie pozostawia przedmiotowi (celowo używam tego określenia, bo do przedmiotów jedynie można je odnosić) wyboru.

Natomiast przynależność można wybrać i wybiera się każdego dnia od chwili ślubu. Tego dnia mówię publicznie - wybieram tego człowieka i Sakrament. Obiecuję miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Oraz, że go/jej nie opuszczę.
A następnie od każdego dnia podejmuję wciąż tę samą decyzję.
Chcę do niego/niej przynależeć, czy nie. Chcę wierzyć w nierozerwalność Sakramentu czy nie. Chcę dotrzymać przysięgi w każdym jej aspekcie, czy nie.
Widzę wady małżonka, coś zrobił nie tak, skrzywdził - wybieram - trwam, czy uciekam.
Widzę pokusę - ulegam, czy przeciwstawiam się.

Taką możliwość dał nam Bóg, wyboru każdego dnia. Przedstawił korzyści Sakramentu, konsekwencje jego łamania, przedstawił nagrodę za życie zgodne z jego zasadami - (Sąd Ostateczny) i dał wybór.
Wybierasz, czy stajesz z Bogiem, czy przeciwko Bogu. I ludzie każdego dnia podejmują tę decyzję. Czasami ich decyzja jest podyktowana zwykłą głupotą, czasami bezradnością, czasami niewiedzą, czasami słabością charakteru, ale każdego dnia podejmujemy te decyzje od nowa.

W przeciwnym razie - jak to sobie wyobrażasz - ludzi bez wad, błędów?
Czy wzięcie ślubu czyni z nas świętych? Bez pokus, bez ulegania im, bez dylematów, za to z wytrzymałością słonia, który zniesie wszystkie przywary małżonka, ale zaciśnie zęby, bo.... jest własnością i nie może.

Może, bo wszystko może, dopóki nie jest przywiązany do nogi stołowej. Kwestia tego, by CHCIAŁ podejmować tylko te dobre decyzje, CHCIAŁ, potrafił oprzeć się pokusie i CHCIAŁ szukać dobrych rozwiązań, a nie ucieczek, np. w grzech.

No to teraz zmuś człowieka do tego.

Będzie Ci niesamowicie trudno wyjść z obecnego stanu, jeśli nawet teksty Jana Pawła II czy Pismo Święte będziesz interpretował tak, by udowodnić swoją tezę. Czytałam tekst, który polecałeś i w moim poczuciu absolutnie ma się nijak do Twojego rozumienia własności i przynależności.

Daj sobie pomóc i skontaktuj się z kimś, z fachowcem (bo widać, że dla Ciebie żadne z nas autorytety, może to i dobrze w sumie). Z seksuologiem, psychologiem, teologiem - i z nimi rozważaj swoją sytuację, wyjaśniaj wątpliwości. Jak widzisz zgodny chór i kobiet i mężczyzn twierdzi tutaj, że się mylisz w pojmowaniu aktu ślubu, jako wzajemnego aktu własności i ja naprawdę nie widzę w tekstach, które przedstawiasz tego, co Ty widzisz. Inni jak widać też nie widzą. Może zatem wyjaśnij te wątpliwości z kimś, kto będzie dla Ciebie autorytetem, ekspertem?


Orsz napisał/a:

Wybaczyć można komuś kto żyje na drugim końcu świata. Z kimś kto jest obok nas każdego dnia, trzeba tworzyć wpólnotę. Z małżonkiem wspólnotę ciała. Tej wspólnoty ciała nie ma. To jest fakt, a Wy ciagle swoje, wybacz. Wybaczenie nie ma nic do tego faktu, który się nie odstanie.
pporzez wspolegliwość promujecie nieczystość. To mnie przeraża.



A mnie przeraża, że Ty nadal uważasz, że z małżonkiem tworzy się wspólnotę ciała.
A ponieważ jej nie ma, nie ma mowy o przebaczeniu.
To może wyjedź do Australli, łatwiej Ci będzie wybaczyć?
Widzisz brak logiki w swoim myśleniu?

Co z duchem Twojej żony?
Czy nie uważasz, że traktowanie żony jako własność, gdzie jej ciało jest ważniejsze, od jej ducha - doprowadziło do Waszego kryzysu? Nie do zdrady! Do kryzysu, do momentu, w którym żona poczuła się nieszczęśliwa i szukała. Przecież to Twoje myślenie nie rozpoczęło się tu i teraz, po odkryciu zdrady, ale było już wcześniej.

Dlaczego nad tym się nie zastanawiasz, jak to zniwelować, jak to zmienić, a skupiasz się tak na tym grzechu cudzołóstwa, jakby to była największa zbrodnia wykonana przeciwko jakiemuś człowiekowi.

Uważasz, że Twoje myślenie jest prawidłowe, więc nie masz motywacji do zmian.
Myślisz, że problem Waszego małżeństwa zakończy się, kiedy wybaczysz? Ijuż będziecie szczęśliwym małżeństwem? Tak, jakby kryzys zaczął się od momentu zdrady, a wcześniej było idealnie. Nie było.

Jak myślisz, czy Twoje opaczne rozumienie wspólnoty ciała i własności małżonka pomaga Ci w tym przebaczeniu, czy przeszkadza?

Eleni przebaczyła mordercy swojej córki. Uważasz, że ona miała lżejszy kaliber sprawy do wybaczenia? Odwracalny? I nie jest świętą. Miała jedną, jedyną ukochaną córkę. Piękną, zdolną, utalentowaną. A jednak przebaczyła - jak myślisz, dlaczego?
Stała się rzecz nieodwracalna. Życie ukochanej osoby zgasło, zgasła nadzieja, marzenia, plany, myśli o wnukach, starości ze wsparciem córki, więcej dzieci nie miała i już nie będzie miała. Naprawdę sądzisz, że masz o wiele łatwiejszą sprawę do wybaczenia?

Zatem, jak myślisz, gdzie tkwi błąd, który uniemożliwia Ci wybaczenie? Bo nie w kalibrze sprawy, nie w postępowaniu Twojej żony, która jak piszesz, wyraża skruchę, przytula się, chce pojednania.

Każdy grzech jest nieodwracalny, każda czynność jest nieodwracalna, bo została wykonana w jakimś czasie, a tego nie można cofnąć. Zatem co proponujesz? Stworzenie enklawy ludzi, którzy nigdy nie popełniają żadnych grzechów i z nimi tworzenie wspólnoty?

Ale po to Bóg dał spowiedź, by rozliczać się z grzechów przed Bogiem i obiecując poprawę, iść dalej już czystą, prostą drogą. Bo te grzechy przeciwko Bogu popełniamy i na swoją niekorzyść. Za moje grzechy ja sama odpowiem, nie mąż. Jeśli zdradzę męża, to ja za zdradę będę rozliczana, nie mój mąż.

Wierzysz w Sąd Ostateczny? W życie pozagrobowe? Bo ja tak, może dlatego tak właśnie rozumiem te sprawy...

Czy nie zastanawiałeś się, że Twój brak wybaczenia (mimo takiej postawy żony, o jakiej piszesz) może wynikać z Twoich jakichś dysfunkcji, niskiej samooceny, która każe rozpamiętywać, dopytywać się szczegółów, skupiać się na samym akcie płciowym, na czymś, co jest tak naprawdę pochodną o wiele większego oddalenia, oddalenia duchowego. A duch to coś, co nas różni od zwierząt i na tym polega nasze człowieczeństwo. Czemu zatem nie boli Cię bardziej oddalenie się duchowe, a boli fizyczne, myślałeś o tym?

No i nie można mylić wybaczenia z pojednaniem. Czym innym jest wybaczenie (uznanie prawa drugiej osoby do popełniania błędów), a czym innym pojednanie (powrót do dawnej relacji, bliskość, wspólnota duchowa).

Bóg doskonale wiedział, że ludziom, nam wszystkim, trudno będzie przebaczać krzywdy i zranienia, dlatego w modlitwie codziennej (Ojcze Nasz), która odmawiana jest kilka razy dziennie, padają słowa o wybaczeniu, przypominającej o tym, że wybaczać trzeba w zasadzie wiele razy - tak jak my wiele razy dziennie popełniamy jakieś uchybienia i musimy za to przepraszać Boga, tak i my sami musimy kilka razy dziennie przebaczać.

To jest praca na wiele miesięcy, a nie jednorazowy strzał. Wybaczam i już.

Najpierw przebaczasz kilkadziesiąt razy dziennie, przed każdym spojrzeniem na żonę, przed każdą z nią rozmową, potem kilkanaście razy, potem kilka, aż wreszcie stwierdzisz, że nie czujesz już żalu. To jest praca ciągła, wykonujesz ją na swoją korzyść, by się nie zadręczać, nie zapiekać w bólu, żalu, by żyć na tyle normalnie, na ile możesz, bo tych dni, które mijają, nikt Ci nie da przeżyć drugi raz.

Jeśli CHCESZ wybaczyć i starasz się o to, to wyeliminuj to, co Ci przeszkadza.
Swoje dysfunkcyjne naklejki, które przyklejasz do pewnych spraw, swoje rozumienie takich pojęć, jak "własność", "przynależność".

Przede wszystkim nie szukaj przeszkód na drodze do wybaczenia w przeszłości i w Twojej żonie.
Skrucha i powrót na czystą drogę na pewno ułatwia wiele spraw, ale nie jest konieczna do wybaczenia tak naprawdę, bo przecież to wybaczenie NAM jest potrzebne, a nie komuś innemu.

No i te zdania, że Sakrament w zasadzie nic nie zmieni i nie jest w stanie pomóc w stworzeniu prawdziwej wspólnoty małżeńskiej, jeśli małżonkowie mieli życie seksualne z innymi przed ślubem - to dla mnie jak bluźnierstwo.
Tak, jakby Bóg niczego nie mógł, jakby Sakrament był tylko imprezką w kościele, jakby Spowiedź była tylko rytuałem, bez jej znaczenia - no po prostu koniec. Człowiek popełnia grzech i czeka go piekło. Nie tylko po śmierci, ale i tu na ziemi. Nie da się odkupić, odwrócić, przebaczyć, naprawić, uświęcić, uzdrowić.

W jakiego Ty Boga wierzysz, jestem ciekawa...chyba nie w tego, w którego ja wierzę. Wszechmocnego, miłosiernego, wybaczającego, wymagającego, ale wyrozumiałego, mądrego, przewidującego. Mój Bóg daje mi sakramenty, które zawsze pozwalają wyjść człowiekowi z bagna. Z bagna grzechów. I jakoś bardziej cieszy go powrót jednej zagubionej owcy, niż całe stado grzecznych i posłusznych owiec, które ma u swoich stóp.

Anonymous - 2012-08-13, 09:42

Andy2 napisał/a:
I jeszcze takie pytanie, które mi ktoś właśnie zadał: czy ty akceptujesz siebie? Czy Orsza w ogóle można pokochać, czy jest tego warty? Może tu coś jest, ale na takie pytanie to nie odpowiadaj mi, tylko sobie.

Żeby nie było że się czepiam Orsza, podobne pytanie zadała mi wczoraj bliska mi osoba, w odniesieniu do mnie - czy ja siebie w ogóle akceptuję jako siebie, czy mnie można pokochać. Bo może tu jest jakiś powód niektórych problemów?
I stąd jakoś to Orszowi chciałem przy okazji podrzucić do przemyślenia.

Orsz, ja jeszcze napiszę co mi się nasunęło dzisiaj na temat twojej sytuacji, tego jak ty się w tym widzisz i dlaczego tak. To co piszesz o czystości, o wzajemnym poddaniu jest mi bliskie, ja parę lat temu walczyłem o to, żeby nie było rozwodu, z misyjnym przekonaniem że walczę ze złem które chce zrobić moja żona i że przecież prawda i dobro muszą wygrać, bo tak chce Bóg i On mnie nie opuści. I tak miesiącami walczyłem z nią i o nią, zamiast próbować ją usłyszeć, być i pracować nad relacją. Proba wspólnej terapii - walka, wspólne modlitwy - walka, chodzenie do kościoła - walka, żeby zobaczyc że ona juz rozumie i jej zależy.

Teraz mam inaczej, nie wiem czy to lepiej czy nie, zraniony jestem bardzo mocno, ale postanowiłem - aktem mojej woli, nie sercem czy emocjami - że temat romansu odpuszczam, bo to nie jest takie ważne. Nie będę walczył o zasady. Zasady sa, ona je przecież świetnie zna, nie jest głupia ani zepsuta (takiej żony bym nie wziął), więc co ja jej mogę jeszcze wytlumaczyć?
Miota mna to czasami, wczoraj będąc na Mszy mignął mi ze dwa razy taki obrazek, że sie z kimś caluje, szepcze, robi inne rzeczy i jest jest z tym dobrze. Mignęło, poleciało, niech spada, ważniejsza jest nasza relacja, to co teraz można z nia zrobić i to czy potrafimy i chcemy sobie dalej razem życie układać (tj czy ona chce, bo ja się zdeklarowałem). No i naj naj najważniejsze - żeby mi wyrosły uszy, żebym umiał słuchać co mówi do mnie moja zona.

To ci tez polecam, nie wnikaj co było, nie dochodź prawdy - bo prawdy w tym co było nie zobaczysz, jest prawda twoja i prawda jej (to sie ładnie nazywa perspektywizmem, zebys mi nie zarzucał że jestem relatywista i nie wierzę w zasady, nie o to chodzi).
jak jest trochę lepiej, zadaj swojej zonie proste pytanie - "co się z nami stało, że tak sie stało?" i dalej nic nie mów, nie otwieraj dzioba, żadnych jej nie tłumacz zasad tylko słuchaj co ona ci powie i słuchaj i słuchaj aż ona skończy mówić (moja zona mówiła ze 30 minut). i juak usłyszysz coś niemiłego, strasznego, coś co w ogóle jest nie tak - bo ty widzisz przeciez że jest inaczej - to dalej siedź cicho i sluchaj i nie waż sie z nia wtedy dyskutować.

Nie wiem czy ci się otworzy, bo nie siedzę między wami. U mnie tak było, nie jest po tym lepiej, ale jak dla mnie coś drgnęło, chociaz ja w ogole nie miałm pojęcia, że tak ma wyglądać rozmowa. Nikt mi nigdy tego nie pokazał i nie mówił, dopiero jak szukałem teraz pomocy to mi to dwie osoby tłumaczyły, a ja jak kompletny glupek sluchałem, nie wierzyłem, nawet sobie na kartce zapisałem że mam tak spytac bo to wydawało mi się kompletnie absurdalne, cóż to niby za pytanie? Pytanie to jest - co z tym robimy? Czy naprawde chcesz sie wyprowadzić? Co z urlopem? Co z dzieckiem? u ciebie - Co z czystością i zasadami?

A one mają po prostu kompletnie inaczej i dopóki tego nie dotkniesz, nie usłyszysz to dalej będziesz jechał Lindą. One inaczej patrzą na świat, na życie, one są takie relacyjne i uczuciowe i wymagają troski, opieki, pielęgnacji, tak je stworzył Bóg. Jak tego nie ma to albo zaciskają zęby i trwają, albo jak juz dłużej nie moga, bo zwariują, to szukaja gdzie indziej. I powiem cos może okropnego - w tym drugim przypadku jest to przynajmniej bardziej ewidentne i łatwiejsze do wyłapania.

A to kurczowe trzymanie sie zasad i szukanie intelektualnych i religijnych uzasadnień, to co teraz u ciebie i wtedy u mnie, to pod tym jest zwykły strach i taka pustka. To jest walka, zamiast miłości. A w walce ty musisz byc lepszy i silniejszy, bo masz wygrać, więc ona jest ta zła i zepsuta, łamie zasady, ktore tak jasno pokazał nam Bóg. Orsz, ty tutaj caly czas nauczasz, próbujesz być autorytetem i pouczaczem. Ja mam od soboty taka karteczke w szafce z kosmetykami gdzie napisałem m.in. 'nie pouczaj', 'nie oceniaj' 'słuchaj' etc - twój problem jest mi bardzo bliski.
A za parawanem tego moralizatorstwa robię pod siebie ze strachu, siedzę taki mały, skulony, przerażony, że nie jestem wart miłości, że zostałem odrzucony, zdradzony, że nic nie znaczę.
Czego się chłopie jeszcze boisz? Ja powiedziałem mojej - już mi nic gorszego nigdy w życiu nie zrobisz! Eureka! Tak oberwałem, że wszystko inne to pieszczoty. Jak to do mnie dotarło to poczułem że sam jestem wolny. Jak ona zechce żyć w grzechu to niech idzie i smakuje, poczytaj co pisały tutaj dziewczyny, co one wtedy czują, jaka to frajda pod maską przyjemności i zapomnienia.
A ciebie Orsz kocha Pan Bóg, kocha cię za to że po prostu jesteś. Może on wcale nie chce takiego Orsza czy Andyego którzy przez lata kulą się tacy malutcy i nie widzą swoich żon, nie potrafią stać się mężami. Może po to jest wolna wola, grzech i błądzenie, żeby się można było wybudzić?

Wczoraj na kazaniu było o trącaniu Eliasza (1 Krl 19,4-8) - który chciał już umrzeć - przez anioła, 'wstań, jedz' i tak kilka razy. Ksiądz, niezły spowiednik, powiedział że taka jest nasza droga do Boga, nie na raz czy dwa, tylko zwykle na wiele razy. Zanim Go znajdziemy ktoś musi nas szturchnąć i wybudzić parę razy, a potem trzeba brac ten jego pokarm i jeść, jeść, jeść żeby mieć siłę na daleką wędrówkę. Ale to już taki mój kawałek.

Anonymous - 2012-08-13, 10:05

Łaał..... Katarzyno ależ epistoła :lol: :lol: :lol: Nie chciał bym być Twoim przeciwnikiem w dyskusji

A tak na poważnie pięknie ujęłaś temat i przekonująco. chociaż mnie nie trzeba do tego przekonywać gratuluję ;-)

Anonymous - 2012-08-13, 11:32

Andy2 napisał/a:
Orsz, ja jeszcze napiszę co mi się nasunęło dzisiaj na temat twojej sytuacji, tego jak ty się w tym widzisz i dlaczego tak. To co piszesz o czystości, o wzajemnym poddaniu jest mi bliskie, ja parę lat temu walczyłem o to, żeby nie było rozwodu, z misyjnym przekonaniem że walczę ze złem które chce zrobić moja żona i że przecież prawda i dobro muszą wygrać, bo tak chce Bóg i On mnie nie opuści. I tak miesiącami walczyłem z nią i o nią, zamiast próbować ją usłyszeć, być i pracować nad relacją. Proba wspólnej terapii - walka, wspólne modlitwy - walka, chodzenie do kościoła - walka, żeby zobaczyc że ona juz rozumie i jej zależy.

Tak Andy bo na tym polega neofickie pojęcie wiary...
I do momentu az orsz nie zrzuci z oczu zasłony neofickiej,to do tej pory wiara bedzie mu sie jawiła :
nakazem,wymogiem,zasadą...

i częściowo jest w tym prawdy chocby co do zasad..

z tą róznić że wiara jest wolnym wyborem,że zycie w zasadach jest wolnym wyborem
że człowiek ma wolny wybór.. i pojmując że i ja go mam ,uznaje automatem ten wolny wybór i w drugim człowieku.
Wiara neofity jest także wiarą-ale jak to bywa:
zbyt szybko i w dużej ilości przyjmowany program często zaburza :mrgreen: :mrgreen:

Poprostu trzeba to przejśc orsz i myslę że świadomosc twoja z czasem zacznie doroslec i tego ci zycze
a!
i nie urażaj się na innych :-D :-D
wszystko dla twego dobra...

pozdrawiam

Anonymous - 2012-08-13, 12:24

Cytat:
Łaał..... Katarzyno ależ epistoła Nie chciał bym być Twoim przeciwnikiem w dyskusji

A tak na poważnie pięknie ujęłaś temat i przekonująco. chociaż mnie nie trzeba do tego przekonywać gratuluję
_________________
- ja tez jestem pod wrażeniem :lol:
Anonymous - 2012-08-13, 16:31

A ja mam jakiś kiepski dzień dzisiaj.
Żona prosiła, żebyśmy urlop spędzili osobno. Przemyślałem, zgodziłem się tak jak proponowała że 1 tydzień ona z dzieckiem 1 ja. Wiem że tak trzeba, ale jest mi z tym parszywie. Powiedziałem tylko że wolałbym razem i że u mnie będzie otwarta opcja żeby ona dojechała.

Pojawiaja się we mnie takie napady mściwości, jakbym faceta dorwał to by zęby zbierał i inne bardziej delikatne części ciała też. Rzuciłbym się i pobił na miazgę, skopał, połamał, a potem niech się dzieje co chce.
A potem sobie myślę, że on tu nic nie ma, przeciez nikt nikogo nie gwałcił, że to ja, że to między moją żona a mną się najpierw porabało, bo tak przecież było, jak na dłoni to widzę.

Przypominaja mi ise dziwne sytuacje - sprzed lat - męska parasolka w jej samochodzie (od kolegi - calkiem mozliwe zresztą, miała logo firmy, durni by byli taki slad zostawiać), jej długi brak powrotu od znajomej, wyszedłem przed blok a ona z innej strony wraca ale zarzeka się że tam była w żywe oczy. Chodzenie z telefonem przy sobie non-stop, kasowanie smsów. Gdzieś mi się to mieli w głowie wszystko.

Ale pojawiaja sie też takie "kontry" po których widzę jakiego mam świra.
Szukałem w piątek takiego sygnetu, bo postanowiłem sie ładnie ubrac i dbac o siebie, szukam, szukam i nic, nigdzie go nie ma. W mojej głowie myśl - zabrała, dała mu albo sprzedali. Zaraz potem znalazłem.
Miała byc u kosmetycvzki o 20:00, zaraz koło nas, zaglądam - jej nie ma i zdziwienie u pań że przeciez nie miało jej być. Aaaa - tak tak jest wpisana ale o 21. Dzwonię do niej - tel wyłączony. No i jasne wszystko - baraszkuje sobie z nim, a do tego kosmetyczka w zmowie. Nagle ona dosłownie zaraz oddzwania, słyszę że jedzie w samochodzie, zdziwiona - przeciez na 21 sie umowiłam.
Piszę sms-a do kolegi, który mi bardzo pomógł i łapię sie na tym, że chcę mu napisac że go kocham, bo to jedyne dobre słowo żeby wyrazic moje uczucia. I przypomina mi sie, jak ona napisała do kolezanki 'I love you' a ja siebie i ją zadręczałem że jest może lesbijką, właściwie to ja juz wiedziałem, tylko ona pewnie bała sie przyznać.

Musze się chyba nauczyć zupełnie nowej interpretacji tego co jest, jakichś nowych myśli czy co. Będę z psychologiem rozmawiał w tym tygodniu, może podam temat.

Dzisiaj napisałem jej rano 2 smsy, nic nie odpisała. Myśl 1 - to koniec, do tego szarpnięcie w środku jakies mocne, ból i zazdrość czy co. Podstawiam myśl 2 - zajęta, nie ma czasu, ma w pracy meksyk, pada na twarz - bo tak ma, wierzę jej, widze jaka wypruta nieraz wraca, kochanków to by musiało kilku ją tak zmaltretować ;-)
To samo te wakacje, 1 myśl - po co jej ten tydzien beze mnie i dziecka? będzie z nim, to jasne. Zamiast tego nr 2 - chce odpocząć, ma prawo również od bąbelka się oderwać, a ja z nim wzmocnię swoja ojcowska relację. A może chce się z nim rozstać? Albo spędzic ostatnie parę dni, może kogos bardzo pokochała i nie wie co robić? Niech się bidula zastanawia, ja w ogóle widzę że jej niewesoło jakoś.
A jak niewesoło to co? To jasne, woli być z tamtym i nie wie co zrobić, pewnie mnie zostawi. I podstawiam myśl 2 (niech to będzie wreszcie ta pierwsza!!!) - niewesoło bo zmęczona po pracy, bo przecież nie jest dobrze, bo pewnie boi się tej całej sytuacji.
Próbuje ja rano delikatnie pogłaskać, przytulić, jak jeszcze w łóżku leży, ale tym razem zdecydowanie się odsuwa. Myśl 1 - tęskni do niego, a mnie się teraz otwarcie brzydzi i odtrąca. Myśl 2 - sama nie wie co robić, przecież uwielbia jak ją głaszczę i drapkam, może nie che żeby ja 'wzięło' w taki sposób, albo nie che robić nadziei jak sama nie wie co dalej.

I tak w kółko musze sobie tlumaczyć, co chwila sie coś pojawia w chorej głowie, chorej - bo tak miałem już wcześniej, może troche przez brak bliskości i rozmawiania. Zobaczymy jak będzie, będe sie staral byc nienatrętny, jak tu dziewczyny radziły. Może raz dziennie jej napisze że kocham i już, i potem tylko jak wracam do domu i co robię, takie zwykłe opowiedzenie się, bo to samo ona robi.
No i jedną różę taką długą kupię dzisiaj, bo to taki znak nasz zwyczajowy dla niej, że ją kocham, niech sobie w sypialni stoi i troche kłuje. ;-)

Anonymous - 2012-08-13, 16:54

Andy2 napisał/a:
Pojawiaja się we mnie takie napady mściwości, jakbym faceta dorwał to by zęby zbierał i inne bardziej delikatne części ciała też. Rzuciłbym się i pobił na miazgę, skopał, połamał, a potem niech się dzieje co chce.

Andy to nic złego a nawet mam propozycję dla Ciebie, Weź chłopie dres na grzbiet i drałuj na siłownię a tam rękawice bokserskie i worek treningowy i włącz wyobraźnię. Nikomu krzywdy nie zrobisz a rozładujesz emocje, spraktykowałem bardzo pomaga, a zwłaszcza wtedy jak już nie masz siły go okładać. Krew lepiej będzie krążyć jaśniejszy umysł się stanie i całkiem inne spojrzenie na otaczający świat.

Powodzenia

Anonymous - 2012-08-13, 22:12

Tolek52 napisał/a:
Andy to nic złego a nawet mam propozycję dla Ciebie, Weź chłopie dres na grzbiet i drałuj na siłownię a tam rękawice bokserskie i worek treningowy i włącz wyobraźnię. Nikomu krzywdy nie zrobisz a rozładujesz emocje,

Brzmi ciekawie i pociągająco, pewnie spróbuję, ale poszedłem na łatwiznę, buty, dres i bieganie. A ponieważ nie biegam (wolę rower) to wykończyłem sie raz dwa.

Dostałem od dwojga przyjaciół ogromny opr za pomysł z różą, że mnie chyba pokręciło, i sobie odpuściłem.
Mieliśmy natomiast kolejną rozmowę, zaczęło się od tego że powiedziałem jej że jestem dziś w kiepskiej kondycji psychicznej przez to wszystko (w czasie Mszy św. myślałem jak bym mu zęby powybijał i jaka to ulga, a druga ulga siedziała w ławce po lewej i tylko widziałem jakie ma zgrabne nogi, dopiero różaniec po mszy mocniej mi pomógł jak odmówiłem 10-kę), a potem zapytałem o pracę.
Zadziałało jak guzik w pilocie, tyle że jak zaczęło się powtarzać to co w ub tygodniu to niepotrzebnie dzioba otworzyłem. Ja jej też mówiłem i - niestety - poryczałem się.

Przy okazji wyszło to, co sobie dzisiaj wymyśliłem że może zrobić, była u adwokata po ostatniej awanturze, czyli myślała o rozwodzie. Ale powiedziała że chce jednak zobaczyć jak będzie, że nie zrobi żadnego ruchu póki co. Może pomógł tez Dobson trochę, bo ja w stosunku do niej powiedziałem - zrobisz tak jak uznasz za stosowne, ja cie kocham, ale ty musisz wybrać. I dla siebie rozpocząłem wieczorne spacery, przestałem jeść słodycze troche tak mimochodem (to plus stres dało -2 kilo w tydzień), ciuchy zamiast jej kupiłem sobie: nowe dość obcisłe dżinsy, buty, i perwersyjnie czerwone skarpetki i slipy... w końcu jak ona chodzi w koronkach i fajnych ciuchach (i to jakich! niektóre sam pomagałem wybrać) to co ja sobie będę żałował? Niech się bidula zastanawia. Zapytałem czy nie ma nic przeciwko temu że zapisze się od września na kurs tańca - było że to ok, ale pewnie też dało do myślenia [a tu w ogóle coś niesamowitego się stało, bo o te tance pytałem ja wczoraj a dzisiaj przyjaciel mi mówi że robi grupę taneczną dla facetów i czy bym chciał].

Tylko jest jeszcze tamten sms. Ona twierdzi że to nic nie było, że nic nie zrobiła, ja na to że wiem że tak powie i to ok, ale ja wiem swoje, poza tym był juz choćby sama mocno seksualna treść to jest strasznie nie tak. No i następnego dnia numer zamilkł - wysłałem smsa i przez tydzień wisi nie dostarczony, czyli karta sim poszła do kosza, czyli drugi pan się dowiedział, przecież nie ode mnie... a ona mi że go tak właściwie nie zna i przecież numer od razu skasowała :mrgreen:

Nie będę w tym grzebał, swoje jej powiedziałem - albo albo, niech ona decyduje.
Ja muszę zadbać o siebie, bo inaczej za moment będzie kolejny kryzys.

A rozmowy z nią są po prostu fascynujące, może ktoś się śmiać z tego, ale ja do piątku nie wiedziałem w ogóle, że to tak działa, że trzeba tylko mieć czas, zapytać i słuchać, a nie dawać rady, próbować pomagać, rozwiązywać problemy. Jakoś lepiej widzę jej świat i mi to daje więcej zaufania i bliskości.
No i przecież żadna normalna babka nie będzie z tego samego zwierzać się dwóm facetom ;-)

[ Dodano: 2012-08-14, 23:11 ]
U mnie jednak gorzej niż myslałem.

Dzisiaj z jej ust padło słowo 'rozwód', dogadajmy się etc. Zgłupiałem w tym wszystkim i nie wiem o co chodzi, chyba jest ten 3-ci i to wygląda na takie klasyczne zagranie w tej sytuacji.

Powiedziałem że się nie zgodzę, ona na to że ma na mnie dużo rzeczy (z awantur), trudno.
Ogromne nerwy, wziąłem ten Xanax dzisiaj, choć to silnie uzależnia podobno, ale mam od lekarza no i kupiłem sobie fajki, po 7-8 letniej przerwie.

Nie potrafię zapanować nad potrzeba bliskości z żoną, wpakowałem się do niej do łóżka wieczorem, ale tak delikatnie z boku, i przez jakieś pół godziny głaskałem i całowałem jej włosy, szyję, plecy, w końcu usłyszałem 'idź sobie'... i tyle, polazłem jak chciała. Na hasło 'rozwód' moja twarda miłość pryska, pojawia się lęk, rozpacz, odczucie porzucenia i chęć jak najszybszego zbliżenia do niej. To nic nie da, wiem, ale po 2-3 dniach dzisiaj zawaliłem, nie wytrzymałem.

Dowiedziałem się też że będziemy blisko mieszkać, że dzieckiem podzieli się pół na pół, ma to chyba mocno przemyślane. Ja na to - może zagranicę wyjadę, żona - to nas ściągniesz, jako żart chyba.
Takie tam gadanie, z historii forumowych wygląda że ma jakiś związek inny, dobrze ukrywany, na który już teraz stawia, chociaż oczywiście wobec mnie zarzeka się że nie. Wcale się nie dziwię przed rozwodem. A skoro się trochę wydało (nadal za słabo na dowód w sądzie), wybiera tamtego. :-(

[ Dodano: 2012-08-17, 15:55 ]
Minęły kolejne dni, a ja nie wiem na czym stoję.

Dostałem od niej prezent na urodziny, wczesniej naszykowany (od razu myśl - może dla niego?), połozyła na stole: "możesz wziąć albo nie brać", oczywiście wziąłem.

Kolejne próby rozmawiania, ona się trochę otwiera, ale wraca do domu późno po pracy i nie ma za dużo czasu ani siły. Wczoraj ja jej opowiedziałem o domu w jakim wyrastałem, strasznie się popłakałem, ale to było dobre, tak mi się wydaje.

Mój tydzień z dzieckiem będzie na Mazurach, w SPA, z konikami i żaglówką, młody już się cieszy, a ja to jutro podopinam. To mnie trzyma, zaprosiłem ją żeby wpadła do nas, może sie skusi bo za dzieckiem będzie tęsknić.
Dla mnie na teraz jest 'już tego nie ma', 'juz nie chcę', 'nic się nie zmieni' etc. na co ja mówię, że w każdym związku jest kryzys i że to ok, że proponuję trochę zaczekać.

Wczoraj jak przyszedłem to zbaraniała, bo sobie zafarbowałem włosy na całkiem siwo, taką farbą zmywalną jak aktorzy używają. Wyglądało super :-) Fajnie będę za 10-15 lat wyglądał, tyle że się trochę pomarszczę.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group