Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - zdrada żony?

Anonymous - 2012-08-10, 14:01

Norbercie :), za duzo relatywizmu, moim zdniem.
A wiara w Ojca nie powinna wykluczać stwierdzania faków, że np czarne nie jest białe, a grzech, jest złem, a nie dobrem.

Anonymous - 2012-08-10, 14:17

Orsz napisał/a:
Jeśli ktoś inny wszedł w tę strefę se swoimi niecnymi, brudnymi intencjami, popędami, niestety to zostaje. Płciowość ma wielką moc. Pozytywną jak jest wykorzystywana w zgodzie z Zamiarem Bożym i skrajnie negatywną jeśli jest wbrew niej


Przemawia przez ciebie jakaś gorycz i taki pesymistyczny determinizm.
Szanuję twoje zdanie, ale moje jest inne.
Na pewno zdrada fizyczna zostaje w zdradzaczu, nie tylko w kobiecie zresztą, na pewno rodzi przywiązanie do tamtej osoby. Ale osoby są teraz trzy i ona będzie musiała wybrać - albo albo. A jakie będą konsekwencje w emocjach i co zostanie powykrzywiane tego nie wiem ani ja ani ty. Ty mówisz o emocjach / popędach, a Bóg dał nam jeszcze rozum i wolną wolę, i jest łaska i wstawiennictwo, można dostac pomoc o której nie wiemy i jakiej się nie spodziewamy. Doświadczyłem tego m.in. przez to forum kilka lat temu, ale okazało się, że zmiany we mnie były za płytkie, przestałem się modlić (nigdy nie lubiłem chodzić do kościoła) i znowu się z żoną oddaliliśmy.

Rozmawiam z kimś kto zdradzał (sam kiedyś w innym związku zdradziłem), czytam Dobsona, konsultuję się z innymi osobami. Nie jestem idealistą i raczej się na to wszystko zapatruję pesymistycznie, również ze względu na mnie, ale będę się starał ocalić moją rodzinę przed całkowitym rozpadem i jeśli się uda to z tego co zostanie będę ją od nowa budował. Z choćby małej iskierki, jeśli się jeszcze tli można zrobić wielkie ognisko.

Ja tak po ludzku kocham moją żonę i to uczucie we mnie się szybko nie zmieni (choć jest już też dużo strachu, obawy, może odrazy), ale to ona musi zdecydować co i kto jest dla niej ważniejsze.
Ja na teraz muszą stać trochę z boku i jak pisała Wiara47 - przeżyć swój ból a jej dać czas do decyzji. To bardzo trudne dla mnie. Ja się będę modlił i starał zadbać o siebie, w najgorszym razie nasze dziecko będzie miało dobrze zadbanego ojca.

A do zdrady trzeba dwojga... u tego 3-go też się może zmienić, np. z przystojnego faceta może się zrobić dziadyga z wybrakowanymi zębami... po rozmowie z oszukiwanym mężem. ;-)
To żart oczywiście... na zębach by się nie skończyło.

Anonymous - 2012-08-10, 14:33

Orsz napisał/a:
Norbercie :), za duzo relatywizmu, moim zdniem.
A wiara w Ojca nie powinna wykluczać stwierdzania faków, że np czarne nie jest białe, a grzech, jest złem, a nie dobrem.

wiesz orsz całkiem cię nie rozumiem :mrgreen: :mrgreen:
co chcesz udowodnić??
bo ani moja wypowiedz nie zaprzeczała temu że białe to jest białe,a czarne to czarne,a tym bardziej że żło nie jest złem .
Moja wypowiedz odniosła się jedynie do wiary w Boga
a mianowicie że tam na górze wszystko jest przewidywale
i cos jest po cos...
tak jak dana druga szansa..
to tyle

Anonymous - 2012-08-10, 15:20

Andy, wybacz, moje oceny nie są po to by Cię oceniać, ale tylko po to by coś Ci powiedzieć pozytywnego. Oceniać nas będzie Bóg i tylko Bóg jest do tego w ostateczności uprawniony.
Cóż należysz do ludzi mocno poharatanych przez życie i własne uczynki też. Ja nie twierdzę, że swojego życia nie poharatałem własnymi uczynkami. Owszem.
Różni nas to, że ja pomimo całej swojej marności jestem idealistą. Jedną z takich rzeczy, której nigdy bym sobie nie wybaczył i z która byłoby mi bardzo źle żyć to świadomość, że nigdy nie powiem do ukochanej kobiety: "moja jedyna". W tym zwrocie jest esencja miłości. Nie wiem na ile zrozumiałeś swoje dawne błędy na ile one teraz przekładają się na Twój stan. Nie znam Twojej żony. Trudno wiec mi zgłębić cała twoja sytuację. I tak jak powiedziałem wcześniej, nie chcę Cię oceniać. Człowiek w każdej chwili może się zmienić, z wszystkiego może wyciągnąć wnioski i czynić dobro. Chyba zgodzisz się, że dobrem jest ten ideał miłości o którym ja staram się mówić. Mianowicie chodzi o czystą, wierną miłość dwojga ludzi będących dla siebie całym światem. Zarówno Ty jak i ja tego mieć nie będziemy, co nie oznacza, że jest to niemożliwe w ogóle. Trzeba czynić wszystko by choćby nasze dzieci miały szansę na takie życie. By nie były uwarunkowane, wręcz zniewolone jak my, by miały wzorce i potencjał do oparcia się złu. To zło o którym tu piszemy niszczy cały świat, który po prostu zmierza do zagłady.
Wiemy wszyscy co Chrystus powiedział o gorszycielach. Trzeba tak postępować, tak analizować własne życie, takie wyciągać wnioski by dla tych "maluczkich" być oparciem, pomocą, może wzorcem, ale to już o wiele trudniejsze. Jak nie można być wzorcem można być przestrogą. Z przestrogami jest pewien problem, jeśli zakładamy, że po zdradzie może być wszystko OK. Bierze się to moim zdaniem z błędu intelektualnego z którym ja staram się walczyć. Cała reszta to jest manipulacja osobowością, znieczulenia, czyli właśnie ta większość psychologów, psychiatrów, różne środki...
Boli to dobrze, musi boleć. To jest zdrowy objaw. Ból zabezpiecza nas przed postępowaniem nierozsądnym, zarówno ten fizyczny jak i psychiczny. Jest prewencja szczególna, czyli dotyczy nas, małżonka i ogólna, dotyczy całego społeczeństwa, w przede wszystkim własnych dzieci.
Jestem przekonany, że to co wyciągniesz z tego bólu będzie miało największe znaczenie dla Twojego dziecka. Dlatego mówię kategorycznie swoje zdanie, mając świadomość oczywiście, że jesteś człowiekiem wolnym, możesz z tym co ja mówię zrobić co zechcesz - NIE ZNIECZULAJ SIĘ!
Ten ból jest tez Twoją pokutą, ale to mniej ważne. Zrób coś ze swoim życiem pod wpływem bólu i daj to właśnie rodzinie.
Jedno dopowiedzenie. ten ból jest pokutą nie tylko za grzechy twoje, lecz także ewentualne grzechy Twojej żony, bez przesądzania co sie stało. A życze Ci by to czego sie boisz było tylko słowami. A jak bedzie to wiecej to też przyjmij to. Ja na to co usłyszałem od zony przygotowywałem się dwa dni. Gdyby to spadło z nienacka, to nie wiem ...

[ Dodano: 2012-08-10, 15:40 ]
Jeszcze coś mi przyszło do głowy. Jak już tak koniecznie chcesz się znieczulic to użyj do tego alkoholu. Oczywiście wszystko pod warunkiem, ze nigdy nie miałeś kłopotów z tą używką. Pójdź z jakimiś porządnymi, wesołymi kumplami na piwo lub wódkę. Tylko jednak nie radzę zabaw. W tym stanie może to być niebezpieczne. Dlatego też podkreślam tę kwestię porządnych kolegów, żeby jakby co interweniowali i odciągnęli Cię od jakieś pokusy.
Ale samo wyluzowanie się jest starą sprawdzoną tradycyjną metodą.
Wszystko dla ludzi, ale nic z przesadą. A, jeszcze jedno. Poczekaj z tym do września.

Wcześniej miałem na myśli sport. Z niego możesz korzystać zawsze.

Anonymous - 2012-08-10, 16:02

Orsz napisał/a:
Jedną z takich rzeczy, której nigdy bym sobie nie wybaczył i z która byłoby mi bardzo źle żyć to świadomość, że nigdy nie powiem do ukochanej kobiety: "moja jedyna"

Jesteśmy z M. 8 lat po ślubie. Nigdy jej nie zdradziłem fizycznie, choć emocjonalnie sie od niej daleko odsuwałem, ona podobnie.
Byłem kiedys żonaty, mam z tamtego związku dzieci, KK uznał tamto małżeństwo za zawarte nieważnie, obecne jest więc związkiem sakramentalnym. Kiedyś mi się z tym było trudno pogodzić, teraz lepiej to rozumiem, choć nie jestem zwolennikiem takiej opcji w KK... a może dobrze że ona jest, sam nie wiem, niech sie tym KK martwi nie ja? Najdziwniej w tym jest z dziecmi, ale kocham ich mocno i to si dla mnie liczy.
Przeżyłem potem kilka związków z różnymi kobietami i nigdy nie myslałem o założeniu rodziny, dużo piłem, miałem różne seksualne "przygody" i romanse, aż poznałem moją obecną żonę. Było klasycznie - zakochanie, zauroczenie, świat poza nią nie istniał. Potem ona miała ze mną katorgę przez picie, potem z tego wyszedłem, pojawiło sie dziecko i 8 lat temu zdecydowaliśmy się pobrać.

Moje życie było strasznie pokręcone, ale ja nie widze sprzeczności w tym żeby powiedzieć: MOJA JEDYNA ŻONA. Jest taka dla mnie i będzie nawet jeśli zdecyduje się odejść, chociaż pewnie znajdę sobie wtedy kogoś innego... ale nie wiem, kiedys by mi do głowy nie przyszło że mogę być wierny jednej kobiecie przez tyle lat... ciągnie mnie nieraz gdzie indziej ale sobie tego po prostu nie wyobrażam i w pewne sytuacje nie wchodzę, nie szukam takich okazji.

A ból - jest ogromny, nawet jak coś wezmę (piję melissę, mam jakies tabletki ziołowe, wziąłem jedną hydroksyzynę dzisiaj i biorę coś na spanie), ja nie chce go tlumic tylko chcę na jakims minimalnym poziomie funkcjonować choćby kilka godzin dziennie.

Parę lat temu bardzo dużo sie zacząłem modlić, nawet poszedłem do dominikanów na taka rozmowę, bo bałem sie że dostałem jakijś obsesji. Teraz jest inaczej, spokojniej, chociaż znowu odszedłem od Boga poza modlitwami z dzieckiem, to On mnie nie zostawił i nie zostawi. Będę się starał Go trzymać, żeby z tego wyjść i dobrze układać dalej swoje życie. Mam takie bardzo mocne doświadczenie - że On jest i działa, trzeba go tylko odnaleźć i pozwolić się prowadzić i działać. Tyle że póki co traktuję Go jak pogotowie ratunkowe, a nie lekarza domowego, który stale jest ;-)

A co do bólu, jest i będzie go dużo. Ryczałem dzisiaj tak jak chyba nigdy, teraz znów mi się zbiera, jest jakiś wielki żal. Ale nie będę tego w sobie trzymał i rozpamiętywał. Czuję się okropnie zraniony, nie wiem co dalej z nami będzie, czy wystarczy mi odwagi, cierpliwości i siły, nie wiem co zdecyduje ona.
Ale ja chcę żyć, świat jest zbyt piękny żeby tego nie widzieć, ja tez od jakiegoś czasu coraz bardziej siebie samego - wreszcie - lubię. Właśnie uprasowałem sobie dobre ciuchy, idę się ogolić i wziąć prysznic i jadę do terapeuty, a potem do kościoła. Mam zaplanowaną sobotę i wstępne plany na niedzielę, zamiast kupować coś żonie zainwestuje w siebie, jesli będę na siłach.

W relacji z moją żoną leżę znokautowany na deskach, ale nie zrobię z niej bożka który będzie rządził moim światem. Jest dorosła i ma być odpowiedzialna (Dobson) i tego samego ma wymagać ode mnie... mimo potknięć, błedów, bólu i tragedii jakie są między nami. Nie wiem, może coś bez sensu piszę, tak to teraz czuję, żywe i nie poukładane. Będę próbował zaufać Jemu i samemu działac według zasad, które nam dał, bo na to mam wpływ - i na niewiele więcej. A reszta - niech się dzieje...

Nie szukaj w życiu ideałów - ich tu w tym świecie NIE MA. Nie jesteś ideałem ani ty, ani ja, ani nawet papież. Nie pogniewaj sie, ale przyszło mi do głowy określenie - 'pycha'.
Każdy z nas błądzi i szuka po omacku, kiedy nie widzi światła, i tak było, jest i będzie, zawsze taka walka tego co w nas prymitywnie zwierzęce z duchowością. To samo w sobie nic złego, bez tego nie byłoby wolnej woli, wyboru, Odkupienia. Ideały są ważne, ale jako wzór i punkt dojścia, dla wiekszości z nas nieosiągalny.

PS. Alkohol nie dla mnie, jestem uzależniony, wczoraj profilaktycznie wylałem wszytko co bylo w domu, dobre winko i baileys poszly do kibla :-( W sumie - alkohol tez chemia, jak pigułki, ale dzieki za rade.
Sport - lubię, uprawiam ostatnio regularnie ale z umiarem (wiek), ale to nie na teraz. Miałem iśc na basen poplywać, może jutro albo w niedzielę. Dla mnie lepiej iść do kościoła, zreszta jedno drugiemu nie przeszkadza.

Anonymous - 2012-08-10, 16:57

Ech Andy :-) Jesteś dużym wyzwaniem dla mnie, w moim poszukiwaniu prawdy. Prawdy o miłości, o małżeństwie, o ideałach, o niebie, o człowieku. Przepraszam, że tak instrumentalnie Ciebie traktuję, ale zrozum też mnie. Te moje potrzeby są moją odpowiedzią na to co mnie spotkało. Wydaje mi się, że Prawda jest tym co może mnie wyzwolić.
Dużo napisałeś o sobie, jednak ciągle mało ;-) .
Nie wiem co napisać. Nie chcę oceniać. Teoretyczną ocenę swojej przeszłości sam znasz. W praktyce... Obejrzyj film "Misja" Rolanda Jofe. Jest tam pokazana POKUTA.
Wiesz po co to pisze? Ze względu na "malućkich". Pomimo swojej przeszłości, chcąc być dobrym ojcem, musisz stać się jakimś wzorcem.
Dabson... Już tu kiedyś mi o nim mówiono. Muszę do niego sięgnąć. Co w nim jest takiego tajemniczego, że osoby z którymi w jakiś tam sposób nie do końca się rozumiem, powołują się na niego?
Nie zgadzam się z Tobą kategorycznie, że wiara w ideały to pycha. Właśnie tacy jak Ty powinni mieć ideały, powinni chcieć im sprostać. Pod względem pobożności ja nie jestem o wiele lepszy od Ciebie, może wcale. Jednak zapewniam Cię o jednym. Stan wierności jednej kobiecie, jednemu mężczyźnie jest możliwy przez całe życie jest możliwy i jest jedyny właściwy. Przeciwieństwem tego jest po prostu rozpusta. Jest ona jedna z najgorszych rzeczy współczesnego świata. I trzeba postawić temu barierę. Przede wszystkim Ty powinieneś być tego świadom. Jest przed Tobą ogromnie trudne zadanie wychowania do czystości własnych dzieci. Ogromnie trudne bo rola dawania swoim życiem przestrogi, zamiast świadectwa jest ogromnie trudna. Ja wyczułem, z tego co napisałeś, że jakbyś zwątpił w to swoje posłannictwo, pisząc, że nikt nie jest ideałem, każdy błądzi. Owszem, ale bladzi mniej lub bardziej i to ma znaczenie. Nieczystość jest jak woda. Tama przeciw niej musi być szczelna inaczej może cła runąć, a wiesz co się dzieje potem. Wiesz chyba w kierunku jakich perwersji idzie świat.
Czy z tym co piszę jesteś w stanie się zgodzić?

Nie poruszyłem jeszcze wielu kwestii, ale po tym co napisałeś w poprzednim poście, to dla mnie Twoje zycie to temat rzeka. ;-) Mam nadzieje, że się nie gniewasz.

Alkoholu rzeczywiście nie polecam, nie tylko w sierpniu, ale w ogóle.

Anonymous - 2012-08-10, 19:28

Orsz napisał/a:
Różni nas to, że ja pomimo całej swojej marności jestem idealistą. Jedną z takich rzeczy, której nigdy bym sobie nie wybaczył i z która byłoby mi bardzo źle żyć to świadomość, że nigdy nie powiem do ukochanej kobiety: "moja jedyna". W tym zwrocie jest esencja miłości
Orsz napisał/a:
Chyba zgodzisz się, że dobrem jest ten ideał miłości o którym ja staram się mówić. Mianowicie chodzi o czystą, wierną miłość dwojga ludzi będących dla siebie całym światem. Zarówno Ty jak i ja tego mieć nie będziemy, co nie oznacza, że jest to niemożliwe w ogóle


orasz skoro mowa o miłości, jak zatem ma sie to do tego:



Źródła pychy
Pycha rodzi się z niezrozumienia i nieumiejętnego wykorzystania jednego z największych darów Bożych, którym jest miłość. Miłość do Boga, do ludzi, do siebie samego. Człowiek staje się pyszny, gdy nie potrafi kochać ewangeliczną miłością. A jaka to miłość? Zwyczajna i prosta, jest ona cierpliwa, uprzejma oraz - jak powiedział pewien mądry człowiek - "nie zazdrości, nie przechwala się, nie unosi się pychą, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz raduje się z triumfu prawdy". Wykrzywianie tej miłości sprowadziło na wielu pychę, która - będąc zaprzeczeniem miłości - przyniosła człowiekowi w darze ból i cierpienie, poczucie odrzucenia i niezrozumienia. Ogromne łzy i żal, bo miało być zupełnie inaczej, bo chciało się inaczej.


Stopnie pychy
Choroba pychy, podobnie jak inne choroby, posiada kilka stopni rozwoju. Człowiek zainfekowany tą chorobą, początkowo nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, że jest chory. Dopiero po pewnym czasie, gdy pycha się w nim rozwinie i zakorzeni, zaczyna coś podejrzewać. Są jednak tacy, którzy w dalszym ciągu jej zaprzeczają i mówią o sobie jako wzorze pokory.


Czy z pychą da się walczyć
Pozycja, jaką pycha zajmuje wśród innych wad, rzeczywiście utrudnia nam jej przezwyciężenie. Walka z nią jest trudniejsza, ale do wygrania. Pycha za cel postawiła sobie zdobycie człowieka i podporządkowanie go sobie.


Jedyne lekarstw?
Na tę wadę istnieje tylko jedno lekarstwo. Jest nim kształtowanie prawdziwego obrazu Pana Boga, siebie samego i miejsca, w którym przyszło nam żyć. Jak się to robi? Najpierw należy dobrze i dokład-; nie umyć sobie oczy. Dzięki temu będziemy widzieć lepiej siebie i innych, swe zachowanie, swą postawę i swe nastawienie do świata, do bliskich, znajomych. Następnie należy umyć sobie dobrze uszy. Będziemy wtedy słyszeć, to co do nas inni mówią i to, co sami mówimy. Wieczorny rachunek myśli i sumienia, wszelkiego zachowania podczas dnia jest dobrym sposobem na uniknięcie tej strasznej choroby, jaką jest pycha.

Uczmy się rozpoznawać pychę, uczmy się z nią walczyć i odkrywać w sobie prawdziwe piękno i miłość.

Anonymous - 2012-08-10, 19:33

Norbert1 napisał/a:
Jedyne lekarstw?
Na tę wadę istnieje tylko jedno lekarstwo. Jest nim kształtowanie prawdziwego obrazu Pana Boga, siebie samego i miejsca, w którym przyszło nam żyć. Jak się to robi? Najpierw należy dobrze i dokład-; nie umyć sobie oczy. Dzięki temu będziemy widzieć lepiej siebie i innych, swe zachowanie, swą postawę i swe nastawienie do świata, do bliskich, znajomych. Następnie należy umyć sobie dobrze uszy. Będziemy wtedy słyszeć, to co do nas inni mówią i to, co sami mówimy. Wieczorny rachunek myśli i sumienia, wszelkiego zachowania podczas dnia jest dobrym sposobem na uniknięcie tej strasznej choroby, jaką jest pycha.
- zgadzam się Norbert z tobą całkowicie :lol:
Anonymous - 2012-08-10, 20:01

Norbercie, ja też z Tobą się zgadzam.
"lecz raduje się z triumfu prawdy"
Nie można zapominać i o tym zdaniu. Chcesz mi zarzucić, że ja dochodzę swego. Gdyby tak było byłbym w zupełnie w innym miejscu. Ja chce się radować z triumfu prawdy.
Norbercie, jaka jest ta prawda o sumieniu osoby, która zdradziła. Przyjmować czy nie przyjmować?
Coś Ci szczerze powiem, a w zasadzie Wam wszystkim. Ja od dłuższego czasu nie mówię żonie kocham cię. Czy to jest brak miłości? Nie, to jest brak czułości. Czy ją naprawdę kocham? Jako człowieka tak, jako żonę, nie wiem. Inaczej się kocha żonę inaczej bliźniego. Ta miłość o której Ty pisałeś dotyczy miłości bliźniego i dotyczy wszystkich ludzi. Małżeństwo powinno łączyć coś zdecydowanie więcej, niż choćby nawet idealna miłość braterska. Małżeństwo to komunia osób. To chyba cytat Jana Pawła II. I tej miłości małżeńskiej nakazać się nie da, nie da się do niej zmusić, a ona powinna być.
Więc nie tedy droga.
A z pychą też nie można walczyć poprzez ograniczenie rozumowego rozwiązywania problemów, poprzez rezygnację ze zgłębienia tajemnicy własnych urazów, przyczyn zła w stosunkach międzyludzkich.

Anonymous - 2012-08-10, 20:05

Orsz napisał/a:
I tej miłości małżeńskiej nakazać się nie da, nie da się do niej zmusić, a ona powinna być.
- orsz postawa miłości to twój wybór to ty postanawiasz czy będziesz kochał dalej czy jesteś w stanie wybaczyć w imię miłości- moim zdaniem kompletnie mylisz pojęcie miłości i zakochania-pamiętaj miłosc to postawa :!: twoja postawa wybrana w wolnosci,która dał ci Bóg
Anonymous - 2012-08-10, 20:28

Orsz stałes się wszechwiedzacy
..a to niebezpieczne.
nie mam zamiaru z toba polemizowac-dla włąsnego bezpieczeństwa.
Pisałem to juz kiedys rozumiem twoje doznania,rozumiem cierpienia
(staram sie w każdym razie zrozumiec)

ale przytocze ci tylko cos z czym się spotkałem w swoim zyciu.

Znajomy mój tez przechodził zdrade zony.
Cierpienie było tak wielkie zen nie dawał sobie z tym rady,odrzucał wszelkie formy pomocy będąc mocno przekonany ze sam sobie z tym poradzi.
Myslenie było na tyle zgubne że myslał tak będąc juz w chorej świadomości...
stres,ból,złośc,smutek,odrzucenie...wyjadły go(to normalne).
W tym wszystkim nawet nie widzial staran zony i mozliwości rozwoju miłości.
Cierpiały dzieci,cierpiała zona,cierpiał on.
Trzy lata tak umierała rodzina-bo nie potrafił stanąc z prawda
o sobie,
nie umiał sam przed soba sie przyznac:

że nie poradzi sobie,że nie zmieni świata pod swój obraz,że miłośc może byc inna niz do tej pory-ale może byc wciaz prawdziwa.
a przeciez....
Modlił sie duzo,przebywał w kościele,poddawał sie pokucie i cierpieniom.
Będac wielce przekonany że to jedyna droga do zbawienia
i wkoncu znalazł zbawienie( w psychiatryku).
Ale opatrznośc Boska jest tu z nami....
Leczenie troche trwało,ale dzis stara sie zyc normalnie,rodzina jest cała ,żona wciąz obok(wytrwała).
Buduja (mocno sie strają) normalnośc...

I wiesz co z tego wynika??
kazdy ma swój upadek w bagno
żona jego zapewne zdrada..a on postradaniem zmysłów....
A mimo to Bóg cierpliwie czekał....

i krzepiące słowa jakie od niego usłyszałem....

wiesz Norbert nie zrozumiałem kiedys słów ksiedza(naszego znajomego) jaki udzielał mi i zonie slubu......
a powiedział

M(nie napisze imienia)...najpierw wybacz sobie pzred Bogiem,że nie potrafisz wybaczyc żonie..a przyjdzie zbawienie

pozdrawiam i mam nadzieję że moje słowa,ani ta historia cię nie dotkneły

Anonymous - 2012-08-10, 20:49

Norbercie, absolutnie mnie to nie dotknęło. Dziękuje i będę rozważał. Jest to istotna przestroga. Nie będę ukrywał, że na pierwszy rzut oka wydaje mi się, że może być w tym co napisałeś jakaś racja.

Gogol. nie rozumiem dlaczego miłość to postawa. Dla mnie miłość to owszem postawa, ale wypływająca z serca, w odróżnieniu od wyuczenia, maniery.
Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym. I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże. Resztę znacie :).
Postawa to raczej coś takiego co objawia się na zewnątrz, a tu przecież o wnętrze chodzi. Postawa może być tez różnie interpretowana. Dla Boga liczy się chyba serce, dusza, intencje, wola. Konkretny czyn, chyba w mniejszym stopniu.
Nie wiem czy powinienem to pisać, bo mogę nie mieć racji.

Anonymous - 2012-08-10, 21:14

orsz nie chodzi tu o racje bo ja nie dążę do tego czy mam racje czy nie ,każdy ponosi lub poniesie konsekwencje swoich czynów.Orsz miłośc to postawa -dlatego ,że włąśnie od tego jaką postawę wybierzesz bądż nie świadczy o twojej miłości.czyz możemy mówić o miłości do żony w momencie ,kiedy świadomie nie chce wybaczyć zdrady,kiedy wolę tkwić w tym skrzywdzeniu bo mi tam dobrze,bo to przecież nie ja zdradziłem - i co tobie to da,czy taka postawa swiadczy o miłości- orsz miłośc-cierpliwa jest,miłość nie zazdrości ,miłość nie pamięta złego.każdy z nas w jakimś okresie zycia upada,ma swoje słąbości z którymi walczy,brak pzrebaczenia to nie danie drugiemu szansy na poprawe a czy to jest postawa miłości.
wiesz u mnie wiele lat upłynęło ,kiedy otworzono mi oczy na to co się zwie MIŁOŚCIĄ bo ciągle myliłam ją z zakochaniem ,które niestety z upływem czasu słabnie lub mija a wówczas czas na MIŁOŚĆ :lol:

Anonymous - 2012-08-10, 21:18

Norbercie, cieszę sie że tu jesteś, chociaż jak czasami podglądałem sobie forum to myślałem złośliwie, że tu utknąłeś, zamiast normalnego życia. I piszesz jakoś inaczej, albo mi sie to inaczej czyta.

Mój psycholog powiedział, że jak zacznę słuchać zony to facet zniknie. Że on jest symptomem, a nie chorobą. To samo powiedział mi wczoraj dobry przyjaciel - słuchaj jej tak, jakbyś słuchał profesora na uczelni.

Takiej prostej rzeczy po 8 latach małżeństwa i 13 latach związku nie potrafię. Wczoraj jak powiedziałem że ją kocham to się zaśmiała i poplynęło - : "jak kochasz to nie mówisz ty piz.., nie wyzywasz przy dziecku, nie... [nie powiem bo sie wstydzę]." Że jej nie słucham jak potrzebuje, że jestem podejrzliwy, dopytuję, nie ufam. Mój pierwszy odruch - kontra, ale wczoraj od razu się na tym złapałem i słuchałem tylko.
Może pierwszy raz od dawna nie pouczałem i nie tłumaczyłem, tylko byłem i słuchałem o sobie. Może pierwszy raz w ogóle. I to podobno tak trzeba, a ja nie umiem, nigdy tego nie robiłem, nie widziałem, nikt mnie nie nauczył i nie pokazał. Ale plus jest taki, że jakoś zacząłem.

Pomyslałem żeby iść gdzieś się wyszaleć, wytańczyć do upadłego, ogłuszyć muzyką, może jej zaproponować wyjście, ale chyba nie mam na to siły dzisiaj. Samochodem poszalałem trochę, tylko chorobcia w mieście, ale tak jest najfajniej, no i już dość pusto. Puściłem sobie głośno starą płytę Zeppelinów i odpoczywam przy tym.

Orsz napisał/a:
Gogol. nie rozumiem dlaczego miłość to postawa. Dla mnie miłość to owszem postawa, ale wypływająca z serca, w odróżnieniu od wyuczenia, maniery.


To nawet taki emocjonalny tępak ja ja już trochę rozumie... albo mi się tylko wydaje. Jak z serca - to super. Motylki, kwiatuszki i te rzeczy. A u ciebie coś poważniejszego. A jak ja wczoraj mówiłem 'kocham' i że to jest dla mnie dalej nasz dom, i że będę czekał na jej decyzję, to moje serce pękało, nie było go w ogóle, zginęło. Była tylko decyzja o której sporo myślałem i wydaje mi się, że była najlepsza. To było 'kocham' na zasadzie mojej woli, serca w tym nie było.
Swoja drogą zaskakujące to co piszesz, bo wszystko masz takie przemyślane, przeintelektualizowane, życia w tym nie ma, a tu nagle o sercu.
Ale ja cie podziwiam za wytrwałość i wierność, nie wiem czy bym tak potrafił.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group