Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - koniec bajki czyli kryzys jako początek

Anonymous - 2011-12-22, 00:05

Norbert1 napisał/a:
po to jest kryzys...by
ODKRYĆ PRAWDE


Dziekuję Wam wszystkim za te dyskusję. Dala mi ona do myslenia. Zwłaszcza post Norberta1 uswiadomil mi że jestem w moim kryzysie gdzieś między trwaniem w walce i zaprzeczeniu ,a postawa neoficką. nie potrafie wciąż zrozumiec mojego udziału w kryzysie. Zarzuty męza wydaja sie absurdalne, krzywdzące , a ja uzywam oręża wiary jako sposobu na wykazanie mu że popełnia błąd. Napominam go wykazując swoja wyższość moralną. Widze w tym pułapkę, wiem że muszę mu "pozwolić odejść" . Nie chcę powrotu "starego" bo juz wiem że wiele spraw było dalekich od ideału. Nie umiem jednak wyzbyć się poczucia krzywdy. Nie rozumiem dlaczego mąż uznał że nie ma sensu probowac walczyc o nasze małżeństwo. Jewstem na niego wściekła za oddawanie tego zwiazku walkowerem, za nieuwzglednianie jak to wplynie na nasze dzieci, rodzicow, mnie.
Widze ze bardzo daleka droga przede mną . . .

[ Dodano: 2011-12-22, 00:28 ]
lustro napisał/a:

nie ma drogi powrotu poki nie ma obustronnego zrozumienia
i zadna regolka ani formulka nic tu nie zalatwi
ani groxby, ani prosby, ani placz ani krzyk...poki nie chcesz uslyszec co mowie ( nie ja mowie, a co mowi wspolmalzonek, ktory mial zwyczajnie po liudzku dosc)



Zastanawiam sie czy slysze co moj maz do mnie mowi.
A co więcej czy jestem w stanie zrozumieć i przyjąc to co mówi.
Co zrobić gdy jego zarzuty w mojej ocenie uragają jakiemukolwiek rozsądkowi, wydaja się często wyssane z palca by tylko uzasadnic obecne postepowanie.

Z drugiej strony wiem że to co mowi wynika z jego subiektywnych, wewnetrzynych przemysleń. Skoro był nieszcześliwy to musiala byc tego przyczyna, nawet jesli jej wciac nie dostrzegam i wydaje mi sie absurdalna to nie znaczy ze jej nie bylo i ze nie była przynajmniej czesciowo moja winą.
Byłam slepa skoro wielu rzeczy nie widzialam i chyba wciaz jestem skoro tyle we mnie zaprzeczenia.
Czy oznacza to że powinnam "przyjąc na klatę' wszystko co mówi maż?
Jak pogodzic sie z jego pelnym przekonania stwierdzeniem ze powinien mnie byl zostawić 8 lat temu gdy byłam w ciąży, skoro mam w pamięci wile szcześliwych chwil w ciagu tych 8 lat.

Anonymous - 2011-12-22, 01:32

Aga8 napisał/a:
Nie umiem jednak wyzbyć się poczucia krzywdy.


Witaj,
mnie osobiście pomogło z tym odczuciem zawalczyć podjęcie decyzji o przebaczeniu. Ot tak bezwarunkowo przebaczyć mężowi i sobie nasze wzajemne " grzechy " wobec siebie na wzajem. Od tego momentu to poczucie skrzywdzenia wynikłego z sytuacji zdrady zaczęło klęsnąć.
"Ojciec Święty wyraźnie podkreślał, że przebaczenie nie jest słabością i nie oznacza rezygnacji z prawdy i sprawiedliwości. Żeby przebaczyć, Jan Paweł II wiedział o tym doskonale, trzeba mieć dużo odwagi."
cyt. http://religia.tv/index.p...acjanews&id=539

Anonymous - 2011-12-22, 01:58

Ciekawa dyskusja sie wywiązała.....i dobrze....mysle,że nie jednemu da do myslenia.

Wracając jednak do swojego postu....
Lustro.....źle Cię zrozumiałam,w zwiazku z czym źle się wyraziłam.

Zgadzam sie,że nie zawsze jest tak jak się komu wydaje.
Nie neguję niczego co napisałaś.

Często nie chcemy słuchać,a jesli nawet słuchamy to i tak niewiele słyszymy....jesteśmy głusi na zarzuty, zwłaszcza jesli wiązać by się miały z naszą zmianą.
Jesli zmiany,naprawa to i owszem,ale....partnera,a po latach zdziwko,bo współmałżonek nie wytrzymał.
Masz rację,tak sie dzieje.

Chciałam jedynie zaznaczyć,że bywa równiez inaczej.
Małzonek nie mówi,nie komunikuje...jest mu żle,ale zamyka się w sobie. Pytany nie odpowiada,bądz zbywa....nic się nie dzieje.Szlag Cię trafia,bo widzisz,czujesz,że coś jest nie tak, małżeństwo szwankuje.
Żle Tobie,ale wiesz,że i jemu żle.
Nierozumiesz,niewiesz....szukasz pomocy u psychologów.

Tak jak i Ty opierasz się na swoich doświadczeniach, opieram się i ja.
Przyznaje....na pewne kwestie mogę być wyczulona,ale czy i Ty nie jestes?
Chyba normalne.

moze faktycznie wspolmalzonek nigdy nic Wam nie mowil wczesniej ... moze
ale...lena, mare1966...moj maz ponad rok temu tez tak mowil, jak Wy
nic nie widzialem, nic nie slyszalem, nikt mi nic nie powiedzial...totalny szok i zaskoczenie
i byc moze, gdyby znalazl sie tu maz Agi, leny, zona mare1966...i wiele innych...to tak jak ja wtedy - krzyczeli by NIEPRAWDA !!! NIEPRAWDA!!! NIEPRAWDA!!!
długo trwalo nim dostrzegł to czego nie chcial widziec...tez uwazal, ze kazalam mu zgadywac


Mój mąż tu jest...był.
Zamknął się w sobie, otoczył murem na dobrych parę lat.
.....i tylko o to mi chodziło.....bywa,że nie mówią.

dlatego pisze to co pisze - moze jednak dobrze popatrzec na siebie oczami drugiej strony?
moze z pokorą, na progu, przyjac podzial win 50/50...i uslyszec glos tej drugiej strony...?
zeby cos zmienic, trzeba wiedziec co zmienic...wiec chyba trzeba jednak uslyszec tą drugą strone


Podpisuję się dwiema łapkami,poza jednym.....podziałem 50/50....bywa,ale niekoniecznie.
Moje zdanie niezmienne.....za kryzys odpowiedzialne są obie strony(w róznym stopniu) za zdradę sam zdradzający.
Chciał,czy nie chciał,wybrał i sam dokonał.

mozna zalozyc, ze wykruszyl sie ten slabszy, mniej wart, bez zasad i wartosci ... a pozostalo na placu boju jego przeciwienstwo

W moim mniemaniu słabszy...i tylko tyle.

Lustro....jak dla mnie,jestes jedną z niezbędnych na tym forum,właśnie z racji tej drugiej strony.
Wiele wnosisz,dajesz do myślenia....i absolutnie nic do Ciebie nie mam.


Aga....

Z drugiej strony wiem że to co mowi wynika z jego subiektywnych, wewnetrzynych przemysleń. Skoro był nieszcześliwy to musiala byc tego przyczyna, nawet jesli jej wciac nie dostrzegam i wydaje mi sie absurdalna to nie znaczy ze jej nie bylo i ze nie była przynajmniej czesciowo moja winą.

Nie sądzę,zby ktokolwiek zdradzał,czy odchodził bez przyczyny.
Przyczyna,powód zawsze jest....jakiś?!
Rozumiesz,a to w procesie naprawy/zmiany/wybaczenia najwazniejsze.

Anonymous - 2011-12-22, 21:56

lena... nie mialam nigdy wrazenia, ze jestes przeciw mnie :)
a polemika...no coz...czasem tak wychodzi

tak szybko na jednej nodze - bo w przerwie miedzy porzadkami itp...

wiem, ze to pewnie nie jest nigdy tak 50/50 - podzial win
ale na poczatku tak bym przyjela...

bo osoba czujaca sie skrzywdzona zawsze uwaza, ze jest 80/20 na jej korzysc...
a na ogol na poczatku obie strony czuja sie skrzywdzone...i jak beda sie upierac przy swoim nigdy do niczego nie dojdą...
poza tym - tak naprawdde nigdy, poki sie nie wyslucha racji obu stro, nie wiadomo jaki jest podzial win ( gupie - podzial win - brzmi dziwnie, ale niech sobie bedzie..)
moze sie okazac, ze skrzydzony byl, a czasem nadal jest krzywdzicielem...i proporcje sa zupelnie inne...

wiec tak na dobry poczatek - 50/50
na poczatek konstruktywnej rozmowy

PS - przepraszam za bledy...pisanie w biegu

Anonymous - 2011-12-23, 10:27

...i znowu masz racje :-) , bo przeciez nie o podział win tu chodzi.
Polemizować...kto co i ile?....można do końca życia.
Najważniejsze to wyciągnąć wnioski,przyjąć odpowiedzialność i naprawiać.

Anonymous - 2012-01-16, 23:35

Mój maż postanowił szybko i sprawnie uregulowac swoje sprawy. Oznajmił mi dzis że wysłał pozew separacyjny. Przeciez to formalność, i tak od roku nie mieszkamy razem, choc jeszcze 2 miesiące temu budowaliśmy razem dom w ktorym mieliśmy ponownie razem zamieszkać. 5 miesięcy temu mowił że zrozumiał i poczuł siłe sakramentalnego zwiazku. Dziś chce jak najszybciej miec na piśmie ze jestesmy w separacji mimo ze mamy juz rozdzielnosc majatkową więc zyskuje chyba tylko efekt psychologiczny dla kandydatek na nową kobietę jego zycia.

Jaki był dzis miły i ugodowy. Chce bym dokończyla budowę naszego domu i tam zamieszkala z dziećmi. Proponuje korzystne rozwiązania finansowe, a potem ..BUM .. informacja o pozwie.
Przeciez nie powinnam sie dziwic ani robić zadnych trudności. Wiedział że na rozwód nie wyrazilabym zgody, a przy separacji jej nie potrzebuje. Wszystko krzyczy we mnie z żalu, bólu, wsciekłosci ,tęsknoty.
Mogę odpowiedzieć na pozew wnioskujac o uznanie jego winy.
Nie dał nam szansy, Nie mówił, ukrywał co go boli i trapi. Zamiast powiedzieć, udawał, szukal winy w sobie, uważal że udając ze jest OK spelnia moje oczekiwania. Miał zal i pretensje że sie nie domysliłam, ale pytany wprost czy coś nie jest w porządku zbywał.

Jeżdzi na wakacje ze swoją koleżanką/ wspolniczką z ktora podobno nic go nie łączy poza przyjaźnią. Ona go rozumie bez słów. Powiedział dzis że gdyby zdecydował się jednak zostac ze mną skonczyloby się to jego samobójstwem.
Jak mozna komuś cos takiego poiedzieć? Jak bardzo musiał byc nieszczęśliwy by woleć śmierć niż małżenstwo? Teraz mnie sie nie chce żyć. Wydaje mi się ze gdyby mnie Pan Bog przywolał do siebie choćby dziś przyjełabym to z ulgą.
Wolność jest przed milością i nie ma milosci bez wolności.
Czyli trzeba dać wolnośc obobie która kochamy. Jeśli kocha to wroci , Jesli nie wroci to nigdy nie kochała. Ale właśnie najbardziej boli myśl ze skoro wygląda na to ze może nigby nie wrocić to pewnie nigny nie kochala. A wtedy całe moje życie, wszystkie wspomnienia ktore mnie codziennie dręczą są wilkim klamstwem. Jak cale moję życie które w znacznej mierze wydawało sie szczęsliwe moglo być tylko moja mkonfabulacją?

[ Dodano: 2012-01-17, 01:28 ]
Powinnam spróbowac uslyszec jego "wersję" dostrzec swoj wklad w kryzys, udarzyć sie w piersi i sprobowac zmienić zaczynając od siebie.
Niby to wiem.
Ale czasem to co slysze od niego wydaje się tak absurdalne. Staram sie jednak nnie odrzycac tego co slysze. Staram się milczec i rozwazyć ile może byc racji w jego zarzutach.
Powiedzial niedawno że nie da soba pomiatać tak jak było to do tej pory.
Ii to jest jedna z tych rzeczy których nie rozumiem. Nie przypominam sobie żebym się kiedykolwiek odnosiła bez szacunku do mojego męza, krytykowala go publicznie, uzywala jakichkolwiek obrazliwych określeń.
Kiedy to uslyszałam z jego ust naprawde mnie zatkało. To on sam często powtarzał że patrzylam na niego przez rozowe okulary. być może żyłam bardziej z wyobrażeniem mojego męża niz z nim samym, ale żadna miara nie moge zrozumieć w jaki sposob nim pomiatalam. Co ciekawe wogole nie jestem typem rządzącej się i dominujacej kobiety.
Pomyślalam po chwili że on chyba sam sobą pomiatał podejmując szereg decyzji wbrew sobie. Robiąc rzeczy na ktore nie mial ochoty, bo mu sie wydawało że tak nalezy (zamieszkanie obok moich rodziców, wspolpraca biznesowa jego z moim ojcem). W końcu miarka sie przebrała a pretensje wylal na mnie , bo przeciez robił to przeze mnie i dla mnie a czuł się z tym zle.
Ale tak naprawde u żródla tego kryzysu leży coś zupelnie innego. Przynajmnie tak to teraz widzę. Moj maż nie przeżył żałoby po naszej pierwszej córce. Wiedzieliśmy ze będzie z nami krotko, była 10 dni. W czasie ciaży duzo o niej rozmawialiśmy, po porodzie gdy miała badania i operacje mąż był z nią , a ja musiałam leżeć. Lekarze radzili mu by ograniczał moj kontakt z córeczką. On ja pokochał, opiekowal sie nią na ile wtedy mogł. Ja nie zdążylam. Kiedy zmarla ja się z tym dość szybko uporałam. Cierpiałam, ale czułam wsparcie w moim mężu. Uznalam że Bog tak chciał, że tak miało być i co tu kryć myślę że towarzyszyła nam a może jednak tylko mnie jakas ulga że naszego dziecka nie czeka zycie pełne cierpienia. Chciałam zyc dalej , za jakis czas sprobowac ponownie, zapelnic pustke kolejnymi dziecmi. Może okazałam sie nieczuła. On nie poradził sobie wtedy z Jej smiercią. Gral twardziela, zyl dalej ale "zgasła mu iskierka". W jego swiadomosci małżenstwo pęklo, ale nic nie powiedział. Mial żal że ja tego nie widziałam. Pomyslal że gdybym go kochała to zadałabym sobie pytanie o jego uczucia. Przeciez stracił corkę. Świat powinien stanąc w miejscu a on jak gdyby nigdy nic trwał i życie toczylo sie wokól nas. Oczekiwał wtedy że dostrzegę jego cierpienie, ze mu jakos pomogę a został z poczuciem porzucenia tak jakby nikt nie dostrzegal jaką strate On poniósl. To byla także moja coreczka, także moja strata i zaloba ale przezyliśmy ja zupełnie inaczej.
I co ja mam teraz zrobić ze swiadomością że kompletnie nieswiadomie przyczyniłam się do powstania tej rysy na naszym malzenstwie. Tamten czas zakielkowal w moim mezu przekonaniem że jestem egoistką, nie dbam o jego uczucia, nie buduję poczucia jego wartości. Teraz mi mowi że nie wiąże juz ze mną żadnych planów, że powinnam się nad sobą zastanowić. A on planuje teraz sztukac kobiety dla ktorej będzie mu sie chcialo starać i mowi o tym wprost nie zadając sobie pytania co w ten sposob robi z moim poczuciem wartości i moimi uczuciami, bo to przeciez ja jestem egoistką.

[ Dodano: 2012-02-29, 01:20 ]
Proszę Was gorąco o modlitwę dziś o 12:00. Mam w tym czasie rozprawę separacyjną. paraliżuje mnie sama myśl o niej. O tym ze będę stala naprzeciwko męża ktorego kocham, a ktory tak desperacko i za wszelka cene chce sie ode mnie uwolnić.
Nie będę mu robila żadnych przeszkod. Większość kwestii praktycznych uzgodniliśmy przed rozprawą. Serce we mnie zamiera. Boję sie że wpadne na sali rozpraw w nieopanowalne spazmy. Nie jestem w stanie przewidzieć swojej reakcji.

Pojednałam sie wczoraj z Bogiem, uczestniczylam w Eucharystii i chyba tylko dlatego czuję ze moze dam jakos radę przez to przejść.

Proszę módlcie sie za nas.

Anonymous - 2012-05-25, 21:10
Temat postu: niezwykłe...
Czytam Agnieszko Twoją historię i robię wielkie oczy. Moja wygląda podobnie. Idealne, sielankowe małżeństwo. Mąż po teologii. Oboje bardzo wierzący. Dzieci. I nagle koniec. "Nie mamy o czym rozmawiać" "Zniszczyłaś mnie" "chcę popełnić samobójstwo" "Jesteś egoistką" "Skoro niczego nie zauważyłaś, to tylko o tobie źle świadczy" Koleżanka w pracy, która jako jedyna lubi go bezinteresownie. Nienawiść. Gniew. Odejście od Pana Boga. "Wolę iść do piekła niż być dla ciebie dobry" Wszystkiemu jestem winna ja. Mój mąż nie chciał ze mną rozmawiać. Zamknął się w sobie. Wszytko co usłyszałam było sprowokowane prośbami, płaczem, długimi monologami i zostało mi wykrzyczane w twarz. Miałam wrażenie, że jestem w jakiejś ukrytej kamerze. Absurd. Żyłam w szczęśliwym małżeństwie, jak księżniczka, wspierana przez ukochanego, cudownego męża i nagle go nie poznaję. Żadnych sygnałów, że coś było nie tak, żadnych uwag, rozmów... "Nie pamiętam ani jednej chwili, gdy byłem z tobą szczęśliwi" "Żałuję, że się z tobą ożeniłem"

Piszesz tak, jak bym słyszała siebie. Twój mąż mówił Ci to, co mój. Niezwykłe.

Różni nas to, że mój mąż kazał mi zająć się sobą. Dać mu spokój. Zadeklarowal, że nigdy nie będzie ze mną rozmawiał, nie pokocha, nie pomoże. Mam żyć w jednym końcu mieszkania, a on w drugim. Nie zostawi dzieci, gdyby nie one już by się zabił.
I tak mój mąż traktuje mnie jak powietrze. Nie odzywa się do mnie. Na moje pytania (staram się je ograniczać, by nie miał pretekstu by mnie zranić) odpowiada tak lub nie. Lub wcale, wymijajac mnie w przedpokoju jakbym nie istniała. Sam podejmuje decyzje zwiazane z jego opieką nad dziećmi, nie informuje mnie o niczym. Nie mogę brać udziału w wyjściach jego i dzieci. Żadnych wakacji, obiadów, nic.

Już nie płaczę. No czasami mi się zdarza :) Już nie walczę. Już nie inicjuję rozmów. Zaliczyłam psychologa, psychiatrę, egzorcystę, księdza...

Mój mąż bardzo mnie rani. Chciałam separacji, ale się boję. Mamy dzieci i chcę dla nich jak najlepiej. Raz lepsza jest separacja, raz trwanie w moim piekle.

Zazdroszczę Ci spokoju w domu :)
Jesteś mi bardzo bliska, dzięki swojej historii.

Dziękuję Bogu za nasz kryzys, bo podnobnie jak Wy mieliśmy dobre samopoczucie myśląc, że jesteśy blisko Boga, a było inaczej.
Ciekawe czy dobrze zakończą się nasze historie.
Ściskam Cię serdecznie.

I jeszcze jedno. Cieszę się jak nigdy moimi dziećmi. Stałam się lepszą mamą, szczęśliwszym człowiekiem, bo cieszą mnie drobiazgi, doceniam je. Rano uśmiecham się do Boga, bo piękny dzień, bo jesteśmy zdrowi, bo synek ładuje się ze stażą pożarną do mojego łózka i mówi kocham cię mamo. Nie czuję zmęczenia. Przylgnęłam do moich przyjaciół i zobaczyłam jak dużo jest wokół mnie wartościowych, dobrych ludzi, którzy mnie lubią. Przylgnęłam do Pana Boga. Uczę się miłości z Listu do Koryntian. I mam dziką satysfakcję, kiedy mi się udaje i kiedy nie daję się sprowokować mojemu mężowi, a gdy mnie rani natychmiast moje cierpienie oddaję w jego intencji. Taka jestem sprytna!

Aga! Proszę Cię, nie daj się! Wykorzystaj to trudne doświadczenie. Proś Boga, On Ci wszystko da, bo Cię kocha.
Jesteś cudowną dziewczyną i masz dla kogo żyć! Czyż pomimo wszystko nie jesteś szczęściarą? ODWAGI!

Ostatnio śpiewam "Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Jezu, byś został tylko Ty, byś został tylko Ty...

Anonymous - 2012-05-26, 00:04
Temat postu: Re: niezwykłe...
radka napisał/a:
Twój mąż mówił Ci to, co mój. Niezwykłe.


Czasem wydaje mi sie że nasi męzowie mowiąc nam te wszystkie okropności, wyrzucając z siebie tony zarzutow pod naszym adresem probuja za wszelka cenę udowodnic sobie ze podjeli dobra decyzję, jakby chcieli zakrzyczec wlasne sumienia. Musza sobie dostarczyc argumentów zeby moc potem spojrzec w lustro. Skoro brak realnych argumentow, trzeba je sobie wyprodukować. W moim przypadku okazało się że mozna wyciagnać niemal wszystko z naszej przeszłości , przemnozyc przez 10 i dodac do listy potwierdzającej zasadność rozstania.
ks. Pawlukiewicz powiedział kiedys ze nie ma takiego szelmostwa ktorego mezczyzna nie będzie potrafil sobie uargumentować.

Wydaje mi sie że nalezy z dystansem słuchac tego co mowią do nas męzowie.
Częśc ich komunikatu moze być cenna bo moze nam uświadomic co ich bolało i czego w malżenstwie było brak , ale znaczna część tego co mowią to jak kąsanie na oslep przez ranne dzikie zwierze.
Gryzie , bo sam tak naprawde cierpi, probuje oszukac wlasne sumienie, a ono nie daje spokoju. Nawet jesli twierdzi jak to jest przekonany o słusznosci rozbicia rodziny i jak mu z tym dobrze, to ja tego nie kupuje. Moj mąz zdaje się manifestowac to przekonanie i fakt ze w jego zyciu otworzył sie nowy rozdzial, a ja jestem przeszloscią , ale na szczęsliwego lub choćby zadowolonego nie wygląda.

Kryzysy są po coś.
Moim kryzysem Pan Bog sie o mnie upomniał.
Zmusił mnie do postawienia sobie fundamentalnych pytań.
Dopiero teraz zaczynam rozumiec czym jest milość. Wiem że daleka droga przede mna, ze zmiany w moim zyciu sa długotrwalym procesem, że wielu rzeczy jeszcze nie rozumiem ale wiem że kierunkiem jest Bóg, że tylko w nim nasza siła, że bez niego nic nie mozemy.
dlatego mimo że wciąż zdarza mi się plakac po nocach i użalać nad sobą i nad tym co dotkneło moją rodzinę to w tle czuje przedziwna radość. Wiem ze nie jestem sama, że mam sie do kogo zwrócić i komu zawierzyć.

Uznaję swoja bezsilność i powtarzam "dziej sie wola Twoja" .
Nigdy nie przypuszczalam ,ze utrata kontroli nad wlasnym zyciem moze być zrodlem takiego spokoju.

Bardzo mi pomogly wiosenne rekolekcje sycharowskie w Laskowicach Pomorskich.
Następne będą jesienią. Może się spotkamy.

Mowię "pomogly" ,a tak naprawdę to dopiero początek zmian. Zapisałam się na 12 krokow , odmawiam nowenne o nawrócenie męza , słucham kazań i konferencji ks Pawlukiewicza i staram sie trwać ucząc sie milosci o krórej pisal św Paweł w 1Kor13

Anonymous - 2012-05-26, 07:48

Aga8 napisał/a:
ks. Pawlukiewicz powiedział kiedys ze nie ma takiego szelmostwa ktorego mezczyzna nie będzie potrafil sobie uargumentować.

Ceniąc słowa ks.Pawlukiewicza...dokładam poprawke....

kobiety matka natura nie obdarzyła zgorzej.... :mrgreen: :mrgreen:
i nie idzie tu o estetyke zewnętrzna....
jeno wewnętrzna

baaaa nawet to niezadowolenie "z"......
podawane to jest wykwintniej i z gracja...
ano...
zgoła inaczej jak w prymitywnej wersji meskiej :-P :-P
taka wersja przemyslana..jak mówia od podszewki............

ale czy to facet..czy kobieta
-bez róznicy....

jak zamysł powstaje..to powstaje...
a jak argumentowac jak brak dowodów ???

prosto....
kiedys w komunie mówiono:

dajcie mi człowieka-a paragrafy na niego to juz znajdziemy

Aga8 napisał/a:
Kryzysy są po coś.

kryzysy sa głownie po to by je rozwiązywac...a nie uciekac przed nimi

choc forma ucieczki jest najłatwiejsza forma(mozliwa)....
a człek uwielbia chodzic na łatwizny..... ;-) ;-)

natomiast bardziej wytrwali wybieraja inaczej

chocby
Aga8 napisał/a:
Zapisałam się na 12 krokow

gratuluje i pozdrawiam

Anonymous - 2012-06-21, 10:19

Bardzo współczuję Ci Agnieszko. Sama jestem w kryzysie i wiem, jak trudno pozbierac się. Ale wydaje mi się, że na siłę go do niczego nie zmusisz. On po prostu zakochał się. I jest w amoku... Chocbym widziała swojego męża, ale u nas było o tyle lepiej, że z tego, co wiem, tamta koleżanka miała jakieś wartosci. Między nimi doszło do pocałunku i nic więcj. Ale ona odsunęła go. Kazała mu ratowac małżeństwo, nazwała głupim, próżnym i upartym. Powiedziała, że bardzo tego żałuje, co się stało, że nie dopusci do takiej sytuacji, nie kocha go i nigdy nie pokocha. Bo uswiadomił jej, że zaczęła swojego męża doceniac. A mój mąż zauroczył się. Teraz staramy się to naprawic. Choc jest ciężko wrócic do uczuc z początku naszego związku. Ale jedyne, co na niego działało, to kazanie mu odejśc. Spakowałam go i wywaliłam z domu. Przestałam do niego pisac, dzwonic, nie zaczynałam rozmowy póki on nie zacząl. I przygotowywałam się do złożenia pozwu o separację. Co prawda tego samego dnia wrócił do domu, ale nietraktowałam go dobrze. Nie biegałam za nim, choc miałam momenty załamania i zaczynalam o niego dbac. A potem zaczęłam się modlic. Modlitwa pomogła mi.
Dopóki tamta nie odsunie go od siebie, on dalej będzie głupi. I doskonale wie, że robi źle. Ale zagłusza sumienie zwalając winę na ciebie. Gdzieś czytałam, że aby pokazac komuś, że się go kocha, trzeba go ukarac. I było to pismo religijne. Twój mąz jest egoistą. I do tego fanatycznym. Takie jest moje zdanie. Nie szukaj winy w sobie, napraw błędy, ale nie obwiniaj się. On jest wyrachowany. On zgubił Boga i nie odnajdzie Go. I dopóki się nie obudzi sam, albo tamta go w tyłek nie kopnie... A to już niedługo, wierz mi, Ty nie zrobisz nic. Możesz się tylko modlic, a to bardzo dużo. jak poszła sprawa separacyjna? Wierzę, że Wam się uda... Ale sama musisz się zastanowic, czy warto. Takie jest moje zdanie.

Anonymous - 2012-06-21, 13:35
Temat postu: Re: niezwykłe...
Aga8 napisał/a:
Czasem wydaje mi sie że nasi męzowie mowiąc nam te wszystkie okropności, wyrzucając z siebie tony zarzutow pod naszym adresem probuja za wszelka cenę udowodnic sobie ze podjeli dobra decyzję, jakby chcieli zakrzyczec wlasne sumienia. Musza sobie dostarczyc argumentów zeby moc potem spojrzec w lustro. Skoro brak realnych argumentow, trzeba je sobie wyprodukować. W moim przypadku okazało się że mozna wyciagnać niemal wszystko z naszej przeszłości , przemnozyc przez 10 i dodac do listy potwierdzającej zasadność rozstania.
ks. Pawlukiewicz powiedział kiedys ze nie ma takiego szelmostwa ktorego mezczyzna nie będzie potrafil sobie uargumentować. ...

Czasem wydaje mi się że nasze żony mówiąc nam (albo tylko temu drugiemu) te wszystkie okropności, wyrzucając z siebie tony zarzutow pod naszym adresem próbuja za wszelka cenę udowodnic sobie ze podjęły dobrą decyzję, jakby chciały zakrzyczec wlasne sumienia. Musza sobie dostarczyc argumentów zeby moc potem spojrzec w lustro. Skoro brak realnych argumentow, trzeba je sobie wyprodukować. W moim przypadku okazało się że mozna wyciagnać niemal wszystko z naszej przeszłości , przemnozyc przez 10 i dodac do listy potwierdzającej zasadność rozstania.
A ja powiem, że nie ma takiego szelmostwa którego kobieta nie będzie w stanie sobie uargumentować. ...

To nie działa jedynie w jedną stronę. :mrgreen:

Celny tekst. Tylko dlaczego skoro wiemy, że to wszystko możemy spokojnie podzielić przez 10 to dalej tak niszczy nasze poczucie własnej wartości?

Anonymous - 2012-06-21, 15:04

Suchy64 napisał/a:
dalej tak niszczy nasze poczucie własnej wartości?


bo to nie jest prawdziwe poczucie wartości tylko jego namiastka

rzecz zewnętrzna nie jest w stanie zniszczyć prawdziwej godności Dziecka Bożego

taką godność ma kazy człowiek
potocznie nazywana jest poczucciem wartości w psychologii

jednak nie każdy ma z nią kontakt

jeżeli rzeczywiście "się odgruzujemy" i dotrzemy do naszego wnętrza, serca i dostrzeżemy tą naszą prawdziwą wartość to nic ale to nic, żadne mężowskie pogadanki ani nic gorszego nie będą w stanie jej zniszczyć

a jak mieć dostęp do tego miejsca do naszej godności?
a to już droga rozwoju duchowego


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group