Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - koniec bajki czyli kryzys jako początek

Anonymous - 2011-12-09, 22:01

Trudno ........ dlatego lepiej iść na łatwiznę ?
Jak kogoś uwiera but , to zdejmuje ..... i próbuje rozchodzić , coś robi z tym .
Jeżeli chodzi w takich butach parę lat , to do kogo ma pretensje ?

Skoro sam "odkrywca" jest zaszokowany ( że żył tyle lat pomimo )
to trudno się dziwić , że ( mąż , żona ) niczego nie widzieli ,
a niby wszystko było jak na talerzu .......wg. "odkrywcy" .

Tu nie ma co składać , trzeba budować na nowo .

Winne kryzysu zapewne są ZWYKLE obie strony ( w różnym stopniu ) .
Za odejście , katastrofę odpowiada wyłącznie SPRAWCA ,
strona porzucona jest OFIARĄ .
Jak w wypadkach samochodowych .
( tak ........ sam sprawca zostaje ofiarą czasem - na własne żadanie )

Trochę to chyba nie tak ( wg. mnie ) Lustro , takie relatywizowanie .

Temu pozostawionemu - łatwiej znów być z kimś "pomimo" ( zdrady , porzucenia , bólu ) ?


Jest też jedna strona , druga , dzieci , rodzice , rodzina , znajomi - wszyscy tracą .
......... gospodarka , społeczeństwo

Anonymous - 2011-12-09, 22:40

mare1966 napisał/a:
Za odejście , katastrofę odpowiada wyłącznie SPRAWCA ,
strona porzucona jest OFIARĄ


Różnie bywa. Może być też tak, że obie strony są jednocześnie ofiarami i krzywdzicielami.

A krzywdziciel np. "strzela" pociskami do ofiary z ran jakie jemu/jej ktoś zadał wcześniej, np. rodzice.

Każdy oczywiście odpowiada za własne czyny, tzn. mając wolną wolę możemy robić wszystko, tylko że nie wszystko nam służy: Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. 1 Kor 6, 12

Anonymous - 2011-12-09, 23:21

Jarek321 napisał/a:
obie strony są jednocześnie ofiarami i krzywdzicielami.


a je tylko to wyróżniłam ,

bo za kryzys odpowiedzialne są obie strony


Pogody Ducha

Anonymous - 2011-12-10, 05:34

Nie neguję mojego udziału w kryzysie. Wiem że wiele rzeczy mogłam być może zrobic lepiej, inaczej.

Mój glowny zal do męża wynika z tego ze przez 10 lat nie mówil co go uwiera, boli, co uwaza że nalezy w naszym zyciu zmieniać. Zachowywal się jakby wszystko było w najlepszym porządku. Okazywal uczucia i o nich zapewniał.
Sama jestem zszokowanana ze tak bardzo był w stanie "oszukać" i siebie samego i mnie.
Bo nie chciał mnie skrzywdzić, bo uważał że "coś z nim jest nie tak" i ze sam musi w sobie załatwić ten problem.
Nie pojmuję jak moglam nic nie zauważyć, ale faktem jest że nic nie budziło moich podejrzeń. Byc może wiele dałoby sie zrobić gdyby obie strony miały swiadomość zagrożenia związku.

Co prawda był moment , po śmierci naszego dziecka i gdy bylam w ciaży z kolejnym ze mąż powiedział że nie wie czy mnie kocha, ale ten okres w naszym zyciu byl bardzo stresujący, a po kliku miesiącach znowu twierdzi l i okazywał że kocha. Nie uświadomił mi wtedy prawdziwych przyczyn tego zalamania uczuć, a ja nie szukałam drugiego dna.
Zrobił to 8 lat pozniej kiedy się wyprowadzał.
Teraz uważa że chyba nigdy mnie nie kochał.
Nie dociera to do mnie.
Mimo wszystko nie wierze że możnaby siebie , mnie i wszystkich którzy nas znali tak bardzo zwieść.

Nie byłam idealną żoną, ale mam pewnośc ,że świadomie nie podjelam żadnej decyzji wbrew temu małżenstwu. Popelniałam błedy ale nie z premedytacją.
Bardziej niz nasze uczucia określają nas nasze decyzje.

Teraz oddaję moj kryzys w rece Pana Boga i proszę go by pozwolił mi dostrzec Swój plan jaki sie za nim dla mnie kryje.
Modlę sie za mojego męża. Wiem że cierpi, ale mam wrażenie że "lekarstwo" które sobie zaordynował , nie przyniesie ulgi. ma zamiar szukać "nowej miłości" by zaleczyc rany ze starej i by znowu " chciało mu sie żyć" ,a tymczasem wyrzuca ze swego życia Boga.

Anonymous - 2011-12-14, 11:07

Teraz oddaję moj kryzys w rece Pana Boga i proszę go by pozwolił mi dostrzec Swój plan jaki sie za nim dla mnie kryje.
Modlę sie za mojego męża. Wiem że cierpi, ale mam wrażenie że "lekarstwo" które sobie zaordynował , nie przyniesie ulgi. ma zamiar szukać "nowej miłości" by zaleczyc rany ze starej i by znowu " chciało mu sie żyć" ,a tymczasem wyrzuca ze swego życia Boga.

[ Dodano: 2011-12-14, 11:17 ]
Aga wybrałaś najlepszą z możliwych w tej sytuacji dróg. Jesteś juz bardzo silna. To dobrze! Ważne, że nie wpędzasz sie w poczucie winy, bo to bardzo osłabia i powoduje upadki. A mąż? Cóż on teraz jest głuchy na wszystkie argumenty i będzie próbował Cię obwiniać o wszystko Wiem, przerabiałam na własnej skórze ( mój mąż czekał tylko, żeby dzieci dorosły :-/ ), ale niestety uległam tym zarzutom. W ten sposób przez długie trzy lata bujałam sie między poczuciem krzywdy, a poczuciem winy. Nic to nie wniosło konstruktywnego w moim życiu, a raczej była to destrukcja. Każdy ma jednak swój czas wstawania z kolan. Ten ciężki kryzys (niestety trwa nadal) bardzo przybliżył mnie do Boga. Jestem również na 12 krokach i odkrywam siebie na nowo. Taka podróż w głą siebie jest równie fascynująca jak podróż do egzotycznych krajów.
A gdy przyjdą trudniejsze dni wętyluj u nas swój bół i żal.

Anonymous - 2011-12-15, 15:15

Witaj Aga8

Nie wiem którędy powinna wieśc ta właściwa droga...i bardzo poważnie podejrzewam, ze dla kazdego wiedzie ciut inną trasą
ważne, zeby we właściwym kierunku

jak zawrócić kogoś, kto ma dość?
nie wiem...mysle, ze czasem to po prostu niemozliwe
i powtórze - może jedak nie za wszelką cenę...moze nie warto na siłe...?

sama piszesz, ze jak to mozliwe, ze nie zauwazyłas nic wczesniej?
ze twoj mąż nie mowił ci nic...ze postanowił sobie sam poradzić...
masz o to żal...

czasem jest tak, ze wszystko umiera powoli...z ukrycia
jak choroba, która ujawnia sie do piero na etapie terminalnym...
i nie ma co sie oburzać, jak mowię, ze szokiem jest najpierw to odkrycie dla samego odkrywcy
nagle odkrywasz dlaczego wszystko traci dla ciebie swoją wartoś, urok, moc...
świat traci "kolory, zapachy, smak..."...i nagle wiesz juz dlaczego
to bywa szokiem

a ja pamietam kiedy prosiłam, tłumaczyłam...i zawsze mowiła MY
a mój maz teraz powtarza, tak jak ty - jak to sie stało, ze nic nie widział, nie słyszał...?
moze nie chciał?
moze był tak zatwardziale głuchy(mozliwe, ze nieświadomie), jak póżniej ja...świadomie...?

to tyle w kwestii diagnozy
a bez diagnozy trudno dalej ruszyc z miejsca
wiec moze warto popatrzyc na siebie oczami drugiej strony i zapytac samego siebie - jak to sie stalo?

a potem...
moze potem jednak nalezy zając sie sobą...tylko uwaga - nie powierzchownie rozumiejąc tą radę
moze trzeba zając sie sobą tak, zeby mąż ( zona) zobaczył, ze jest szansa...ze warto...
ze tamto, co było złe - minęło...
ze warto sie zatrzymac, obejrzec...i zasłuchać na moment w to, co było dobre i co moze moze byc dobre...?

i miec czas zeby uwierzyc w to, co widzi... jak juz zobaczy
bo nikt nie da gwarancji, ze zobaczy
( to tyle drugiej strony)

i uwierzyc, ze bedzie dobrze - Ty musisz w to uwierzyc
i z tą wiarą zaczac zmiany...od siebie...bo tylko siebie masz do sypozycji

głowa do góry...będzie dobrze :)


A tak jeszcze do mare1966
relatywizm jest zawsze - bo nikt nie jest obiektywny, tym bardziej jak uważa sie za skrzywdzonego
uważasz, ze tylko ten opuszczony jest skrzywdzony?
a moze opuszczony krzywdził najpierw i super mu sie z tym zyło, pomimo, ze obecny krzywdziciel bardzo usilnie starał sie powstrzymac to sie działo?
zaraz powiesz, ze czmu nie poszukał np. terapii...?
a ja Ci powiem - jestes jeszcze przed popatrzeniem na siebie oczyma drugiej strony
wiele w tym co piszesz emocji i poczucia krzywdy...i masz prawo
tak samo jak ma prawo ten co sobie poszedł
prawa i powinności wszyscy powinni miec jednakowe - prawda?
dlaczego nie poszukał ktos wyjścia, nie starał sie...tylko poszedł jak sie to mowi - na zieleńszą trwakę ( idiotyczne określenie, ale niech...)
a moze zapyta siebie porzucony - dlaczego nic nie zauwazyl? ... moze nie chyciał bp było tak wygodniej...?
wina leży po srodku - ani 80/20 ani 70/30...tylko tak 50/50
i od tego miejsca nalezało by zacząc

Anonymous - 2011-12-15, 15:39

Lustro napisała:

Cytat:
moze potem jednak nalezy zając sie sobą...tylko uwaga - nie powierzchownie rozumiejąc tą radę
moze trzeba zając sie sobą tak, zeby mąż ( zona) zobaczył, ze jest szansa...ze warto...
ze tamto, co było złe - minęło...

Bardzo trafne spostrzeżenie :-)

Anonymous - 2011-12-15, 20:29

Lustro .
Widzę , że to co napisałem wzięłaś "do Siebie" .
Nie znam Twojej historii i Ty pewnie nie znasz mojej ( nawet jak czytałaś , to był to zaledwie "wstęp" ) .
Jeżeli OTWARCIE ,SZCZERZE ,W SPOKOJU ,WIELOKROTNIE ROZMAWIALIŚCIE
z Twoim mężem o sytuacji przed "odejściem" to chwała Tobie .
W przypadku Agi8 , moim i pewnie większości - tak to nie wyglądało
To była samodzielna decyzja jednej strony .

Ponieważ to wątek Agi skupię się na jej przykładzie , jednak uogólniając sprawę .
Ja to widzę tak : są 2 etapy .
Najpierw źle się dzieje ( ale oboje trwają - nie ma decyzji o rozwodzie ) .
Winne zazwyczaj obie strony , rzadko 50:50 . ;-)
Teraz następuje DECYZJA o rozwodzie jednej ze stron .
Tymczasem KRYZYS można rozwiązać inaczej - NAPRAWIAJĄC małżeństwo .
( RAZEM , nie patrzeć "z oddali" jak ten drugi sam siebie naprawia ) .
............ i nie opuszczę Cię aż do śmerci
( nie ma napisane , no chyba , że mnie zdradzisz NAWET ! ,
poczekam aż się zmienisz itp. )
Agnieszka ma 2 małych jeszcze dzieci .
Teraz mąż "odejdzie" ( właściwie co to znaczy ? , rozwiodą się ? )
i teraz tatuś "odejdzie" ( wizyty w niedzielę to składają goście , nie ojciecowie ) ,
a za kilka lat , jak się Agnieszka sama zmieni
WRÓCI - mąż i tatuś ?
Za kryzys odpowiadają oboje ( nie koniecznie po równo ) ,
ale za rozwód (odejście) ten kto "odchodzi" w 100 % .
( nie biorę tu pod uwagę sytuacji PATOLOGICZNYCH - np. zagrożenie życia przez alkoholika , pobicia )
Swoją decyzją o rozwodzie - krzywdzi małżonka , DZIECI , rodziców , rozbija całą liczną rodzinę ,
dzieli przyjaciół , znajomych , kolegów . ( kupa zła :evil: )
Choroby zazwyczaj uniknąć się nie da ( nikt jej nie zamawia ) .
Rozwód to DECYZJA konkretnej osoby , świadoma ( tak zakładam ) , wbrew woli drugiego często ,
a małżeństwo jest wspólne przecież , składał przysięgę bezwarunkowo .

Ja nie wiem , czy temu "porzuconemu , porzuconej " było tak wygodnie .

Anonymous - 2011-12-16, 00:17

Lustro....mniemam,ze opierasz się na własnych doświadczeniach.
Rozumie...jednak nie widze powiązania.
Dwie rózne sytuacje...Ty komunikowałaś....mąz Agi ...nie.
Jeden z podstawowych i najczestszych powodów kryzysu....brak komunikacji.
....a tak niewiele trzeba było...

sama piszesz, ze jak to mozliwe, ze nie zauwazyłas nic wczesniej?
ze twoj mąż nie mowił ci nic...ze postanowił sobie sam poradzić...
masz o to żal...


...a dziwisz sie? Słuszny żal,bo i skąd miala wiedziec skoro nie komunikował?

czasem jest tak, ze wszystko umiera powoli...z ukrycia

zgadza sie.....czasem umiera,bo nie potrafimy rozmawiać,bo sami pozwalamy na to umieranie.
Jednak ...nie zawsze umiera,mimo,że.....

dlaczego nie poszukał ktos wyjścia, nie starał sie...tylko poszedł jak sie to mowi - na zieleńszą trwakę ( idiotyczne określenie, ale niech...)
a moze zapyta siebie porzucony - dlaczego nic nie zau
wazyl? ... moze nie chyciał bp było tak wygodniej...?

wybacz....wiele potrafie zrozumiec,ale to.....absurdalne
Możesz mieć pretensje jeśli komunikujesz....jest mi źle,nie podoba mi sie to i to....ale zeby zgadywać?

Osobiście coś czułam....nie było jak być powinno...pytałam,prosiłam,namawiłam na terapię........nic.....cisza.

Lustro...sytuacje sa różne,inna Twoja,inna Agi..

Aga...zadbaj o siebie.

Anonymous - 2011-12-16, 08:34

Aga - zadbaj o siebie
to pierwsze i najważniejsze...napewno
i podpisuje sie pod tym w kazdy mozliwy sposob


to nie moj wątek i nie o mnie tu chodzi
ale skoro tak zostalo odebrane to co napisalam
mare1966
Widzę , że to co napisałem wzięłaś "do Siebie" .
lena
Lustro....mniemam,ze opierasz się na własnych doświadczeniach.
Rozumie...jednak nie widze powiązania.


odpowiem
oczywiście, ze tak jak kazdy tu, bazuje na swoich doświadczeniach i słowa skierowane do mnie biore do siebie
nie jestem terapeutą, psychologiem, specjalistą w tej materii...pisze co mysle
tak jak wiekszosc
z tą róznicą, ze ja jestem po tej drugiej stronie, a to tu nie za czesto sie zdarza i na ogol nie jest zbyt mile widziane
i to tez rozumiem ( choc na poczatku bardzo mnie to wkurzalo) i uznaje
odzywam sie rzadko, kiedy mam wrazenie, ze mam cos do powiedzenia
a poniewaz na forum pelno jest skrzywdzonych z jednostronnym punktem widzenia (wspolnym), dlatego czasem chce Wam popwiedziec - stop
hola...moze jednak to nie zawsze jest tak, jak sie wam wydaje

nie twierdze, ze tylko ja mam racje...ale jednak jakas racje mam
moze faktycznie wspolmalzonek nigdy nic Wam nie mowil wczesniej ... moze
ale...lena, mare1966...moj maz ponad rok temu tez tak mowil, jak Wy
nic nie widzialem, nic nie slyszalem, nikt mi nic nie powiedzial...totalny szok i zaskoczenie
i byc moze, gdyby znalazl sie tu maz Agi, leny, zona mare1966...i wiele innych...to tak jak ja wtedy - krzyczeli by NIEPRAWDA !!! NIEPRAWDA!!! NIEPRAWDA!!!
długo trwalo nim dostrzegł to czego nie chcial widziec...tez uwazal, ze kazalam mu zgadywac

a ta druga strona - krzywdziciele...
nikt ich nie zapytal ...a moze ta historia zupelnie inaczej wyglada z ich strony? moze po prostu nikt nie chcial slyszec tego, co mowili?

dlatego pisze to co pisze - moze jednak dobrze popatrzec na siebie oczami drugiej strony?
moze z pokorą, na progu, przyjac podzial win 50/50...i uslyszec glos tej drugiej strony...?
zeby cos zmienic, trzeba wiedziec co zmienic...wiec chyba trzeba jednak uslyszec tą drugą strone

mozna zalozyc, ze wykruszyl sie ten slabszy, mniej wart, bez zasad i wartosci ... a pozostalo na placu boju jego przeciwienstwo
tylko, ze przy takim zalozeniu mozna tez od razu powiedziec sobie - zegnaj


Aga...zadbaj o siebie...to najpierw
wycienczona, zlamana, skolowana...niewiele bedziesz mogla zrobic
a potem zadbaj o Was - od swojej strony...moze jednak jest co zmienic...? i napewno jest co ratowac i poskladac
ja bede trzymac, po pogańsku, kciuki...i wierzyc, ze sie uda...ze bedzie dobrze

masz wsparcie modlitewne, bo wiem, ze wielu tu sie modli za wszystkich...i ciebie tez...
wiec glowa do gory

pozdrawiam

Anonymous - 2011-12-16, 09:16

mare1966 napisał/a:
Najpierw źle się dzieje ( ale oboje trwają - nie ma decyzji o rozwodzie ) .
Winne zazwyczaj obie strony , rzadko 50:50 .
Teraz następuje DECYZJA o rozwodzie jednej ze stron .
Tymczasem KRYZYS można rozwiązać inaczej - NAPRAWIAJĄC małżeństwo .
( RAZEM , nie patrzeć "z oddali" jak ten drugi sam siebie naprawia ) .
............ i nie opuszczę Cię aż do śmerci
( nie ma napisane , no chyba , że mnie zdradzisz NAWET ! ,
poczekam aż się zmienisz itp. )

Wciąż mnie dziwi mare że powielasz takie teksty jak mantrę....
ku czemu maja służyć????
naprawie???

aby naprawiac cokolwiek: sa jednak warunki ..a przed nimi wnioski....a jeszcze wczesniej pragnienia...

jak sie nawet cos przespało ,to tez nalezy uszcypnąc siebie by sie wkońcu zbudzic....

kryzys........ jak czesto na forum pisał chocby nałóg to proces....idzie narasta latami...by wkoncu walnąc jak bomba...

ten wybuch to często ostatni znak...ostatnie hasło
-zmień cos w sobie
...bo skoro kryzys...
to oznacza że cos z nas komus nie pasowało....
czy zmiana jest gwarancją na to że cos się zmieni???

czasem tak.......... a czasem jest juz zbyt pózno.....
a co mozna???
albo przez reszte zycia biadolic ...i tkwic w postawie jakim to ja biedny a jak on/ona sa zli...
lub zmieniac sie w innego człowieka ...nawet dla siebie...by byc lepszym i wspanialszym...

A wpajanie komus że przysiega na dobre i złe..w zdrowiu i chorobie ..do czegos kogos zmusza to juz ciecie ponizej pasa i najczystrza manipulacja wiarą......
Czy sie podoba ..czy nie...czy nas to rujnuje..czy nie...
decyzje należa do ludzi i nikt nie ma prawa narzucac komus toku myslenia..działania..i zmainy czegos na siłę...
chyba że ten kto narzuca ma z tym problemy...całe jego zycie polegało na wmuszaniu..ograniczaniu..nakazywaniu
nasza działka jest jedynie ubolewac że ktoś z naszych bliskich straciłe takie wartości...wspomagac go...pomóc mu to ewentualnie odszukać...
a nie kogos ROZLICZAĆ...


to tyle....
a dalej....

miła autorko postu...mała rada nie trac zbytecznego czasu na forme i role ofiary...
bo ofiarą tego kryzysu jestescie WY(małżeństwo) a zarazem wszystko co wokół...dzieci..rodzice..rodzina.......

i tak utożsamaijąc konkretna OFIARE....macie szanse wyjśc z tego...jak będzie wam dane od Boga

pozdrawiam

[ Dodano: 2011-12-16, 09:30 ]
lena napisał/a:
ale zeby zgadywać?

no cóż tu zgozde się z Leną...bo jak sie sypie..to trudno zgadnąc...jak od lat idzie oddalenie trudno cos zauwazyć....
jak to mówia ponoć tylko prawdziwie udane związki czuja sie i rozumieja bez słów...

ale czy takie naprawde są-istnieją??? czy to tylko przypowieści z książek..pism i blogów???

Anonymous - 2011-12-16, 12:31

Norbert .
Pomijam całkowicie wątek "osobisty" w Twoim poście .
Dzięki Tobie nauczyłem się jednego - czasem lepiej "odpuścić" . :->

Poruszyłeś jednak rzecz niezmiernie istotną dla każdego z nas ( dzięki )
i dlatego pozwoliłem sobie na polemikę ( z poglądem , nie z Tobą )
Czym jest PRZYSIEGA MAŁZEŃSKA ?
Cytat:
A wpajanie komus że przysiega na dobre i złe..w zdrowiu i chorobie ..do czegos kogos zmusza to juz ciecie ponizej pasa i najczystrza manipulacja wiarą......
Czy sie podoba ..czy nie...czy nas to rujnuje..czy nie...
decyzje należa do ludzi i nikt nie ma prawa narzucac komus toku myslenia..działania..i zmainy czegos na siłę...


To będą bardziej takie dysputy na pograniczu filozofii , o wolności , wolnej woli itp.
.......... ale też "praktyki"
Po pierwsze zauważam , że nikt do złożenia przysięgi małżeńskiej nikogo NIE ZMUSZAŁ .
............. a ta brzmi jakoś tak :
Ja ... biorę sobie Ciebie... za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Słowa przysięgi określa pewnie " Kodeks prawa kanonicznego "
na podstawie "wiary" a ta z nauczania Jezusa .
Przysięgamy i Bogu i małżonkowi .
Jeżeli zakładamy , że naszej osobistej wolności ,
nie może wiązać NIC ( w tym i ta przysięga ) ,
........... to składając ją , oszukaliśmy drugą stronę .
I pewnie takie małżeństwo zostało zawarte NIEWAŻNIE .
Oszukaliśmy zatem podwójnie .
Ale pewnie w dniu ślubu nie myślelismy JESZCZE o naszej "wolności" .
Pomyślelismy potem , jak zaczęło być "źle" .
Jak by tu się sprytnie wykręcić , żeby nasze "ego" nie ucierpiało ?
Oczywiście nie możemy kogoś zmuszać fizycznie do pozostania z nami ,
ale PRZYPOMINANIE mu o złożonej przysiędze jest niegrzeczne ???
......... bo co ?
bo to komuś nie pasuje do JEGO OSOBISTYCH przekonań ? ( nie piszę o Tobie ! )
bo go trochę sumienie uwiera ?
bo go unieszczęśliwiamy ?
bo ograniczamy jego wolność ?
........ a tak prozaicznie
bo kochanka ( kochanek ) czeka ?
bo wygodniej mu już w pojedynkę ?
bo "uczucie wygasło" , "coś się wypaliło " itp ?
bo, bo , bo ........
Czy Agnieszka nie ma prawa oczekiwać od męża ,
aby mężem BYŁ ( i ojcem ) ? Czy ważniejsza JEGO WOLNOŚĆ ?
......... a może EGOIZM ???


Kredyt mam ( umowę podpisałem ) , ale TERAZ spłacać nie zamierzam , bo nikt nie będzie mi narzucał co mam robić .
Podatków nie płacę , za bilety nie płacę , do roboty idę na 10.00 ,
nie narzucam dzieciom czy mają chodzić do szkoły itd.
sprzedaję narkotyki , strzelam do ludzi ,
w szkole mówię , że 2+2 = 5 - mam prawo do własnego toku myślenia ,
( mam wolną wolę od samego Boga
.......... i niech który próbuje mnie OCENIAĆ !!! ;-) )


Owszem , "wolno" komuś przysięgi małżeńskiej nie dotrzymać ,
ale niech nie żąda od drugiej strony "rozgrzeszenia" w stylu :
Jakbyś mnie naprawdę kochała , to byś pozwoliła odejść .
Powinnaś się cieszyć , że będę szczęśliwy z tą nową kobietą .
................... no i jest to "logiczne" , nieprawdaż ? ;-)

P.s. Myślę , że można by nie zaśmiecać
wątku Agnieszki
i umieścić to w nowym :
np. Czy przysięga małżeńska do czegoś zobowiązuje ?
( oczywiście , jeżeli Uważacie , że jest o czym dyskutować )

Anonymous - 2011-12-16, 12:49

Bardzo wszystko upraszczasz mare1966
moze tego nie widzisz, ale nie mowimy o tym czy przysiega zobowiazuje czy nie
tylko o tym, ze coś nawalilo i trzeba by moze sia zastanowic co...????
czy instrument nie stroi czy sie muzyk myli?
a moze myli sie muzyk bo instrument sie ciut rozstroil?
a moze muzyk byl malo umiejetnym muzykim i zepsul instrument?

moze nalezalo by ptrzestac stawiac sprawy - ofiara i kat
krzywdziciel i krzywdzony
moze jednak to naprawde problem wspolny pod kazdym wzgledem?

jak bys tak zaczal czasem sluchac opowiesci ludzi...z obu stron
i probowal sie zastanowic...pewnie sam bys sie zadziwil jak bardzo moga sie zmienic role w tej bajce
jak to wilk staje sie czerwonym kapturkiem a z pozoru babcia - wilkiem

zmus kogos do wywiazania sie z przysiegi?
bo ja wiem z zycia zawodowego, ze majac nawet arsenal przepisow prawa trudno zmusic dluznika do zapalty dlugu
a strony umowy do jej przestarzegania

wiec....moze jednak nie sila razy gwalt?
a raczej - wzajemne zrozumienie?
tylko, ze to czasem jednak boli, jak sie robi niemile odkrycia na wlasny temat

pozdrawiam mare

lepiej pomodl sie za Age

Anonymous - 2011-12-16, 13:33

mare1966 napisał/a:
Po pierwsze zauważam , że nikt do złożenia przysięgi małżeńskiej nikogo NIE ZMUSZAŁ .
............. a ta brzmi jakoś tak :
Ja ... biorę sobie Ciebie... za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Słowa przysięgi określa pewnie " Kodeks prawa kanonicznego "
na podstawie "wiary" a ta z nauczania Jezusa .
Przysięgamy i Bogu i małżonkowi .



Mare - clue sprawy.

Odpowiadasz tylko za swoją przysięgę. Nie żony.
TYLKO od siebie możesz oczekiwać jej spełnienia. Nawet Bóg daje Ci wolną wolę i decyzję, czy ją spełnisz, czy nie.
TYLKO siebie możesz rozliczać za jej złamanie. Żonę będzie rozliczał Bóg.
TYLKO moment złożenia SWOJEJ przysięgi możesz oceniać, czy był szczery, czy nie. O tym, jaki był to moment w życiu żony - wie tylko Bóg i może ona sama.
Przysięgasz bez względu na to, jak zachowa się żona.
Przysięgasz bez warunków - nawet bez tego, że żona ma też jej dotrzymać.

Tyle odnośnie do przysięgi małżeńskiej.
Reszta filozoficznych rozważań jest biciem piany...

Tak jak wolną wolą jest sama przysięga w kościele, tak i wolną wolą (z której będzie rozliczana żona) jest jej całe późniejsze życie.

Ty odpowiadasz jedynie za swoje.
Bez sensu jest więc zajmowanie myśli tym, co powinni, a czego nie powinni inni ludzie.
Bo po co? :)

Mogę powtarzać do znudzenia - nie da się dzielić tym, czego się nie ma.
Nie jesteśmy z innymi po to, by być szczęśliwymi.
My jesteśmy z innymi, BO jesteśmy szczęśliwi i chcemy się tym szczęściem dzielić, a nie wysysać.

Szczęścia, spokoju ducha, poczucia własnej wartości i tego wszystkiego, co może dać nam radość życia - jest Bóg. Kiedy świadomość ta wskoczy na swój trybik - reszta świata zacznie układać się w jedną całość. Sprawdzone na własnej skórze.
A świadectw potwierdzających, że to ma sens - znajdziesz mnóstwo na tym forum. :)

Pozostaję w modlitwie. :)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group