Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - nawrócona cudzołożnica

Anonymous - 2011-09-25, 14:51

Witam wszystkich po bardzo długiej nieobecności.

lena napisał/a:

Cudu nie bedzie,zmian nie będzie,nic się samo nie rozwiąże i nie polepszy jeśli sam nie zacznie działać.
Ma wybór....albo porzuca role ofiary i bierze odpowiedzialnośc za siebie, albo.....tkwi w swojej bezsilności i ograniczeniach,obwiniając,oskarżając i cierpiąc do końca zycia.

Jego zycie i to on musi dokonać wyboru co z nim dalej zrobić.


dziękuję za te słowa bo wiem, ze tak jest.

Cóż u mnie chyba tego cudu nie będzie!

Moim wyznaniem "prawdy" która wcale nie jest prawdą osiągnełam dno. Wiem zaraz ktoś mi dołoży że nie powinnam przyznawać się do czegoś czego nie zrobiłam WIEM!!!! Ale naprawdę juz dłużej nie mogłam słuchac tego co zrobiłam a czego mu nie powiedziałam. Tak sobie pomyslalam, że skoro prez tele lat go okłamywałm to powinnam wziąśc na siebie winę której się nie dopusciłam. On cierpiał przez moje zdrady to i ja powinnam z pokorą znosic to czego nie zrobiłam a do czego sie przyznałam.

Nie to jest jednak najgorsze! Najgorsze jest to ,że człowiek uczciwy, lojalny, wierny zaczął przeze mnie byc potworem. Wyzywa mnie , przeklina tak ze nawet dzieci już mu zwracaja uwagę. Powiedział że nigdy nie pójdzie do koscioła bo to obrzydliwe chodzic z kłamcami( to ja), szmatami (to ja), zakłamanymi k...mi( to ja) i wszystkimi tymi co to klecza a jak wychodzą to od razu grzeszą. Według niego to obrzydliwe ,że tak sie nawróciła i że słucham tych doradzców tzn "tego tam na górze" , spowiednika itp. i jak wogóle mogę przyjmowac komunię to obrzydliwe.
Bylyśmy dwa razy u psychologa ale on twierdzi ,że jemu on nie jest potrzebny bo on tu nie zawinił tylko JA. ZAWSZE JA jestem winna.
Kazdego dnia modląc sie , porsze Boga o to aby dał mu siłę i wiarę, nadzieję i aby jego serce spojrzało na Boga jako lekarza który tylko on może nam pomóc. Ale cóż... Mój mąż nie chce tego.
Oddala sie od Boga i to jest straszne jak sie zmienia jak staje sie naprawdę kimś kim nie jest.
Dlaczego on musi płacicic taką cenę za moje wiarołomstwo dlaczego ?
Przepraszam za ten chaos w tekscie ale tak samo mam w życiu. próbuje każdego dnia jaoś poukładac ale nie wychodzi.
Czy za mało wierzę? Czy za mało ufam Bogu? Zadaję mu co dzien pytanie co mogę jeszcze uczynic aby tu na tej ziemi naprawic to co zniszczyłam? Ale on mi nie odpowiada! Dlaczego?
Natomiast rady typu"zabij się" "skończ z tym" "przestan cierpiec odejdź od niego" słyszę dlaczego?

Anonymous - 2011-09-25, 20:09

bettina napisał/a:
porsze Boga o to aby dał mu siłę i wiarę


Przekornie napiszę: zacznij zmianę swojego męża od siebie!

Moim zdaniem szansą na jego nawrócenie jest Twoja przemiana. Z tego co piszesz jesteś dopiero 2 lata po nawróceniu, a więc na początku drogi.

Męża nie zmienisz, możesz popracować nad sobą. Niestety to jest strasznie trudne - patrz program 12 kroków (może warto spróbować).

Anonymous - 2011-09-25, 22:50

Bettina w.z napisal - zacznij zmiane od siebie...
Ja zgadzam sie z nim w 100 procentach !
Pytasz co jeszcze mozesz zrobic - wlasnie to ; zmieniaj siebie,zmieniajac to co
mozna zmienic , szukajac wsparcia w Bogu.To trudne ale naprawde realne.
Nie szukaj w sobie odpowiedzi dlaczego maz tak a nie inaczej reaguje na to
co sie stalo - nie jestes wstanie ogarnac ani wiedziec w pelni co dzieje sie w jego
sercu ...bo On to On a Ty to Ty....
Kazde z was jest odrebna istota , kazde z was inaczej reaguje zachowuje sie
nikt z nas nie jest wstanie byc w glowie i w myslach drugiego aby odgadnac
jego mysli...
Pozwol mu przezyc jego bol po swojemu co wcale nie znaczy ze masz
znosic upokorzenie....
Napisalas ze pytasz Boga kazdego dnia co masz jeszcze uczynic zeby naprawic
to co zepsulas ale Bog Ci nie odpowiada , pytasz dlaczego....
Bettina Bog mowi do Ciebie kazdego dnia , napewno mowi tylko trzeba wyciszyc
swoje serce zeby uslyszec ....wyciszyc emocje ....swoje pragnienia
i nastroic wszystko na ten Glos.....
Jezus jest w Tobie w Twoim mezu w Waszym malzenstwie w tej calej sytuacji...
kocha Cie jak nie wiem i razem z Wami niesie wiekszosc tego krzyza....
zalezy Mu na Was jak nie wiem i chocby wszyscy zwatpili On nigdy nie
zwatpi....nigdy !
Jesli to tylko mozliwe sprobuj znalesc chocby trzy dniowe rekolekcje na weekend moze,
i pojedz uciszyc serce w sobie zeby w spokoju zapytac siebie co dalej jak zyc...
Wszystko moze sie udac wszystko mozna zaleczyc choc rana zostanie
do konca zycia....
Mocno Cie pozdrawiam .

Anonymous - 2011-09-28, 17:28

Bettino, podeprę poprzedników.....................zmieniaj to co mozesz..................moja historia jest podobna do twojej , ale w swojej drodze jestem ciut dalej. Nie zdradziłam meza, choć on mi to wmawia, ale naduzyłam jego zaufania wkrecajac sie niepotrzebnie w jego emocje dotyczace sytuacji w pracy ( parz współuzależnienie ). Mąż stracił stanowisko, pracę, jego szef (ksiadz proboszcz) stosował wobec niego mobbing i mscił się jak mógł. Od tamtej pory mój maz tak bardzo sie zmienił jak i twój teraz, odszedł od Boga a mnie zamęczał oskarzeniami. Trwa to od 7 lat i mąz nie chce słyszeć o psychologu, terapii..................ech...............tylko ile tak można ?
Mąż znalazł jednak wyjscie z tej sytuacji - znienawidził mnie i znalazł sobie inną. Od dwóch lat jestesmy w separacji, bo ja nie wytrzymałam tej sytuacji z oskarżeniami etc................sama wiesz.............Było mi bardzo ciężko na poczatku, ale zadbałam o siebie, kończe warsztat 12k tu na forum, stanęłam na nogi i wspieram dzieci.............a męza zostawiam, bo ja poza modlitwa nie moge nic...................reszta to jego część, do której pozwalam mu teraz dojrzeć zezwalajac na nieprzyjemne konsekwencje jego wyboru.....................I tak sobie myślę, że on kiedyś obudzi sie z tego mrocznego snu a te jego błedy moze po to, by wreszcie spojrzał na mnie jak na człowieka, bo tego zwyczajnie nie potrafi............Nie wiem czy ci to pomogło, taka moja opowieść, ciut dalej niż twoja......................Pomyśl o sobie, o swoim zdrowiu duchowym, o dzieciach

Anonymous - 2011-10-08, 00:03

BETTINA,

NIE WIEM CZY KTOŚ CI TO PISAŁ, ALE TY WRESZCIE MUSISZ PRZEBACZYĆ SOBIE...

DO ZOBACZENIA NA REKOLEKCJACH NA GÓRZE ŚW. ANNY

Anonymous - 2011-10-12, 15:44

Pozwole sobie zabrać głos...przeczytałam wątek Twoj Bettina i śp. ulakom...smutna historia...

kiedy to czytam przypominaja mi sie rekolekcje sprzed wielu wielu lat...dla małżeństw...
bardzo kameralne, w mojej niewielkiej parafii, gdzie wiekowy juz wowczas rekolekcjonista mowil doslownie do kilku par, ktore przyszly...sami mlodzi ludzie...
mowil o zdradzie i prawdzie...
jego zdaniem zdrada, ktora miala miejsce, ale ktora byla tylko nieznaczącym epizodem, bo ktos sie upil...bo stracil na moment oreintację...( tak jak u ulakom, bo mąż chyba nawet do konca jej nie zdradzil ani fizycznie, ani emocjonalnie tym bardziej...) powinna zostac jednak mimo wszystko tajemnicą...
przytaczał przykłady z zycia, z jego długiego kapłańskiego doświadczenia...ale po co mam je przytaczac?
przeciez mamy tu wlasnie dwa przykłady z zycia...

ja wiem - teraz sie oburzycie bardzo...bo krolem klamstwa jest "kusy" ( biedny Kusy z Ranczo...)
a ja jednak bede sie upierala...prawda nie zawsze jak widać sluży dobru...
trzeba wiedziec co, komu, jak, gdzie...powiedzieć

co stalo sie z malżeństwem ulakom?
co dzieje sie w malżeństwie Bettiny...?
czy aby napewno wyznanie prawdy dalo to co mialo dac?
czy nieistotny epizod (ktory moze zdarzyc sie każdemu i naprawde nie wnosi nic i nic nie zmienia...oprócz tego, ze ma sie poczucie winy ... i moze nawet bardziej kocha i docenia druga polowe po tym, co sie zrobilo...?) ma prawo "rozłozyć" dobre małżeństwo i polozyć sie głębokim cieniem na resztę zycia...?
i czy to jest dobro?
czy taka prawda przypadkiem nie cieszy kusego bardziej niz utrzymanie tajemnicy?

smutne to...ludzie są ułomni i mają prawo do błedów...
mysle, ze trzeba wielkiej rozwagi w wyznawaniu prawdy...bo jak sie okazuje moze ona wyrządzić wiecej zła niz dobra...
a roztropnośc jest darem...i moze trzeba troche zweryfikowac swoje kategoryczne poglądy..?
i nie robic nic za wszelką cenę...?

Wieczne odpoczywanie - za ulakom...i modlitwa o Dary Ducha świetego dla reszty zyjących... jeszcze...

Trzymaj sie Bettina...nie wszystko zło na swiecie jest twoja winą, nie bierz jej na siebie...

Anonymous - 2011-10-12, 16:15

Lustro napisała:

Cytat:
czy taka prawda przypadkiem nie cieszy kusego bardziej niz utrzymanie tajemnicy?

Jest prawda, która leczy i prawda, która zabija. Ta druga to "prawda kusego".
Jest wielkim egoizmem wyjawienie jej w trosce o spokój swojego sumienia, o bycie "czystym" - bez myślenia o konsekwencjach, jakie wywoła ona w drugim człowieku. Tym bardziej w małżeństwie, gdzie z reguły zdążyliśmy poznać swoją wrażliwość i naprawdę można przewidzieć..
Lustro, jeśli można, co u Was/u Ciebie?

Anonymous - 2011-10-12, 23:01

ja wiem - teraz sie oburzycie bardzo...a nieprawda lustro,wcale nie jestem oburzona,roża ja widać również.

trzeba wiedziec co, komu, jak, gdzie...powiedzieć ....i ku temu sie skłaniam.

Nie usprawiedliwiam kłamstwa,bo ono jest złe,podłe,ale tez nie jestem zwolenniczką twierdzenia.....lepsza najgorsza prawda niz najlepsze kłamstwo.....
Wszystko zależy od sytuacji.
Tak jak piszesz lustro....jednorazowy wybryk,zapomnienie...najlepiej zachowac dla siebie.
Wyznac Bogu i więcej nie grzeszyć.

Co jednak w sytuacji kiedy grzeszymy, zdradzamy non stop,bez jakiejkolwiek poprawy?
Co jesli małżonek/ka podejrzewa i pyta?
Osobiście uważam,ze wówczas nalezy sie prawda.
Skończyć może sie różnie...fakt....rozwód,separacja,ale równiez pomoc "zdradzaczowi" ,być moze uzależnionemu,byz może nie potrafiącemu zakończyć ów "proceder".....
Roznie może być...ot konsekwencje.

Mój maz wyznał prawdę pod moim naciskiem.
Wiem jakie to było trudne dla niego,a i on miał świadomośc jakie to trudne dla mnie.
Zaryzykował i właściwie ja tez zaryzykowałam.
Widać wygrały wartosci.

Powtórzę..zależy od sytuacji....zamiarów....psychiki...
Najlepiej zapytać podczas spowiedzi.....tak mysle.

Ps. Nie wiem jak było u Ulakom,ale czuję złość do jej męża.

Anonymous - 2011-10-28, 09:47

Już noszę się Bettina do napisania tu od jakiegoś czasu, ale ciągle mam w sobie poczucie, że nie wiem czy sama jestem rozsądna na tyle, by się wypowiadać. To co czytam tu pomaga mi jakoś rozumieć mojego męża. Więc ważne co piszesz. Może twój mąż powinien poznać tę Ciebie jaką tu się pokazujesz. W życiu, w zwykłej rozmowie, mimo że mówimy co myślimy, czy co czujemy nigdy nie będzie to odzwierciedlenie stanu duszy i myśli jaki jest. Na dodatek wiedza o zdradzie rujnuje zaufanie. Nie wiemy z kim mamy do czynienia i wszystko co mówione poddaje się w wątpliwość i nie zależy to od charakteru, czy osobowości człowieka. Stracone zaufanie odbudować to wyjść na najwyższą górę świata.

Ja jestem zdradzoną. Po 30 latach wydawało by się szczęśliwego małżeństwa, okazało się że żyłam w jakiejś iluzji. Tak naprawdę nie znałam mojego męża, który grał wobec mnie jakieś role porządnego męża i tatusia, a prawda była zupełnie inna. Mąż wręcz pilnował spraw wiary w domu i chodzenia do kościoła. Zawsze mi się wydawało, że jest bardziej wierzący niż ja i podziwiałam w nim to. Nie od razu dowiedziałam się wszystkiego. Próbował wiele przede mną ukryć. Nawet jak już fakt zdrady wyszedł na jaw, to dążyłam do całej prawdy, bo chciałam się zmierzyć z samą sobą i z tym wszystkim. Chciałam wiedzieć w jakiej jestem sytuacji.

Co naprawdę dzieje się w człowieku, który przeżywa szok zdrady. Mało się o tym mówi, umniejsza, sprowadza do rangi problemu lub wpakowuje w ramy takich tam sobie przykrości, co do których trzeba wziąć się w garść. Ludzie to interpretują wg sobie znanych doznań i doświadczeń, a to jest całkiem coś inne. Wiedzą to tylko zdradzeni, ale niewiele o tym mówią, bo może zdają sobie sprawę jak to ciężko zrozumieć. Sama rok temu nie rozumiałam i w rozmowach z kobietami w podobnej sytuacji radziłam, aby wziąć się w garść. Teraz wiem, że wziąć się w garść to trzeba mieć z czym. A w człowieku nie ma nic z czym można by się zbierać. Myślę, że sama bym nie potrafiła. Sama nie, ale jest Bóg, który dla mnie w tym wszystkim jest jedynym oparciem, podporą i On mnie zbiera kawałek po kawałku.

Ja byłam bardzo silną osobą. Dająca sobie radę w każdych okolicznościach. Osobą opanowaną poukładana z dość dużą wiedzą ogólną, ponieważ lubię wiedzieć i rozumieć. Wydawałoby się dla innych, że nie ma nic takiego, co potrafi mnie złamać. Ale znalazło się "coś" co mnie połamało i rozbiło wszystko co we mnie w drobny mak. Moje wewnętrzne odczucia, to jakby znikło we mnie coś co było mną, świadomość, że bezpowrotnie utraciłam jakąś część siebie. Stało się to dosłownie w sekundę, w wyniku szoku jaki przeżyłam gdy dowiedziałam się o zdradzie.

Gdzieś wyczytałam, że w wyniku szoku, może skasować się jakiś obszar sieci neuronowej, ale on się odbudowuje, tylko potrzeba sporo czasu i oczywiście jest to już coś inne. Nie jestem fachowcem w tych tematach, ale to mi się zgadza, jak przyglądam się sobie. Pierwsze 3 miesiące nie wiedziałam, czy żyję. Nie spałam, nie jadłam, nie istniałam. Lawina ze mnie toczyła jakby poza mną. Lawina słów i czynów. W chwilach jakiejkolwiek świadomości - Bóg i modlitwa. Wiedziałam już, że sobie sama nie poradzę. Ból nie do zniesienia. Ból , którego nie mogłam porównać do żadnych znanych mi bólów, których to życie wcześniej mi nie oszczędzało.

Pamiętam drugi dzień, gdzie po pierwszym tragicznym dla mnie dniu i pierwszej nieprzespanej nocy poszłam na poranną mszę do kościoła. Było to wielkie doświadczenie wiary. Bo patrząc na krzyż uzmysłowiłam sobie, że oto w jakiejś części mogłam prawdziwie całą sobą poczuć cierpienie i pojąć chociaż w maleńkiej części mękę Jezusa, Jezusa, który też został zdradzonym przez człowieka i jak łotr na krzyżu mogłam uzmysłowić sobie, że On za nic, a ja jednak mam wiele wad i ideałem nie byłam żadnym.

Prawda o sytuacji w jakie się znalazłam, wychodziła jeszcze przez pół roku. Prosiłam o prawdę ale dostawałam ją fragmentami. Czułam, że jestem jak na ruchomych piaskach, w wielkiej niewiedzy gdzie jestem, kim jestem i z kim jestem. Nie mogłam oprzeć się na niczym co mogłoby być jakimś pewnikiem. Po głowie szalały wersje i domyślenia. W którą stronę nie ruszył mój mózg, było wielkie nic albo grzęzawisko. Potrzebowałam tej prawdy i zaczęłam nabierać świadomości, że jaka by nie była, pozwoli mi o coś się oprzeć, od czegoś zacząć. Cała przeszłość stała się iluzją, a prawda okazała się koszmarem, codziennie coraz większym.

W takiej sytuacji człowiek jest tak przerażony, nie tylko sytuacją, ale samym sobą że idą za tym reakcje organizmu. Nabawiłam się nerwicy lękowej, z jej paskudnymi atakami. O nerwicy lękowej można długo, więc odeślę do strony, która mi pomogła: moja-nerwica.republika.pl. Autor strony miał inną przyczynę onej choroby, ale reszta to to samo.
Wiele osób zdradzonych cierpi na tę dolegliwość, niestety najczęściej nie jest zdiagnozowana, lub nikt z tym nic nie robi, a potrzebna pomoc najbliższych, lekarza i świadomość co się dzieje w czasie ataków paniki.

Podjęłam decyzję o zostaniu z mężem. Zapytałam najpierw czego on chce. Chciał zostać. Zrozumiałam, że przysięgałam także ja, że właśnie jest najtragiczniejszy moment sprawdzenia mojej przysięgi małżeńskiej, że nie mogę zwiać, że nawet jakbym usiłowała uciec od tego swojego bólu, to ten ból będzie ze mną gdziekolwiek nie była. Usiłujemy budować od nowa nasze bycie razem. Łatwe to nie jest i momentami miłe nie jest. Ja coraz rzadziej, ale mam ataki. Strach, lęk, bądź co, miesza się we mnie i nie kontroluję samej siebie. Wyrzucam wtedy z siebie mnóstwo oskarżeń, bezsensownych słów, których potem sama się wstydzę i nie mają nic wspólnego z tym co naprawdę myślę. Dołączają się w takich momentach inne objawy nerwicy lękowej, jak zimno ciała, suchość w ustach, czasem jakieś inne dolegliwości czysto fizyczne, jak zasłabnięcia lub bóle.
Wytłumaczyłam mężowi na czym to polega i co ze mną się dzieje. Jemu też ciężko w takich momentach i mam tę świadomość jak może się czuć. Nauczyłam go jak mi pomagać, aby ten atak nie trwał zbyt długo, abyśmy go oboje przetrzymali. Mam nadzieję, że wyzdrowieję, że zagoją się te wszystkie rany, że zostaną tylko blizny. Wiem, że trzeba czasu, wiem, że Bóg może wszystko. Modlimy się z mężem codziennie litanią małżonków i wszystko zostawiam w Ufności Bogu.

Myślę Bettina, że zrobiłaś dobrze mówiąc prawdę, mimo, że ta prawda była jak nóż. Dajesz się poznawać prawdziwie i daj się poznać jeszcze więcej z tej dobrej strony i nie zrażaj się jego reakcjami. Ja oczekuję na każdy gest prawdziwości, a jeszcze jak czuję ciepło idące za tą prawdziwością i zrozumienie dla mnie w stanach, które dla niego też są bolesne. To ciepło okazane mimo wszystko, jest jak balsam na na moje serce. To ważne poznawanie siebie prawdziwym, danie się poznać i poznanie drugiego. Bo jego też trzeba zrozumieć, nawet takiego jakim się stał, albo inaczej, jakim się usiłuje teraz budować. To trudne. Mąż mnie zapytał, po którymś ataku moich oskarżeń - to już nie będziesz mnie kochać? Odpowiedziałam. Nie wiem. Może właśnie będę cie kochać więcej niż kiedykolwiek, bo mimo wszystko. Sama tez chciałabym być tak kochana, mimo wszystko.

Anonymous - 2011-10-28, 14:14

bomnieniema - jak ja Ci dziekuje za to Twoje swiadectwo...
Anonymous - 2011-12-15, 17:46

bomnieniema napisał/a:
Już noszę się Bettina do napisania tu od jakiegoś czasu, ale ciągle mam w sobie poczucie, że nie wiem czy sama jestem rozsądna na tyle, by się wypowiadać. To co czytam tu pomaga mi jakoś rozumieć mojego męża. Więc ważne co piszesz. Może twój mąż powinien poznać tę Ciebie jaką tu się pokazujesz. W życiu, w zwykłej rozmowie, mimo że mówimy co myślimy, czy co czujemy nigdy nie będzie to odzwierciedlenie stanu duszy i myśli jaki jest. Na dodatek wiedza o zdradzie rujnuje zaufanie. Nie wiemy z kim mamy do czynienia i wszystko co mówione poddaje się w wątpliwość i nie zależy to od charakteru, czy osobowości człowieka. Stracone zaufanie odbudować to wyjść na najwyższą górę świata.

Ja jestem zdradzoną. Po 30 latach wydawało by się szczęśliwego małżeństwa, okazało się że żyłam w jakiejś iluzji. Tak naprawdę nie znałam mojego męża, który grał wobec mnie jakieś role porządnego męża i tatusia, a prawda była zupełnie inna. Mąż wręcz pilnował spraw wiary w domu i chodzenia do kościoła. Zawsze mi się wydawało, że jest bardziej wierzący niż ja i podziwiałam w nim to. Nie od razu dowiedziałam się wszystkiego. Próbował wiele przede mną ukryć. Nawet jak już fakt zdrady wyszedł na jaw, to dążyłam do całej prawdy, bo chciałam się zmierzyć z samą sobą i z tym wszystkim. Chciałam wiedzieć w jakiej jestem sytuacji.

Co naprawdę dzieje się w człowieku, który przeżywa szok zdrady. Mało się o tym mówi, umniejsza, sprowadza do rangi problemu lub wpakowuje w ramy takich tam sobie przykrości, co do których trzeba wziąć się w garść. Ludzie to interpretują wg sobie znanych doznań i doświadczeń, a to jest całkiem coś inne. Wiedzą to tylko zdradzeni, ale niewiele o tym mówią, bo może zdają sobie sprawę jak to ciężko zrozumieć. Sama rok temu nie rozumiałam i w rozmowach z kobietami w podobnej sytuacji radziłam, aby wziąć się w garść. Teraz wiem, że wziąć się w garść to trzeba mieć z czym. A w człowieku nie ma nic z czym można by się zbierać. Myślę, że sama bym nie potrafiła. Sama nie, ale jest Bóg, który dla mnie w tym wszystkim jest jedynym oparciem, podporą i On mnie zbiera kawałek po kawałku.

Ja byłam bardzo silną osobą. Dająca sobie radę w każdych okolicznościach. Osobą opanowaną poukładana z dość dużą wiedzą ogólną, ponieważ lubię wiedzieć i rozumieć. Wydawałoby się dla innych, że nie ma nic takiego, co potrafi mnie złamać. Ale znalazło się "coś" co mnie połamało i rozbiło wszystko co we mnie w drobny mak. Moje wewnętrzne odczucia, to jakby znikło we mnie coś co było mną, świadomość, że bezpowrotnie utraciłam jakąś część siebie. Stało się to dosłownie w sekundę, w wyniku szoku jaki przeżyłam gdy dowiedziałam się o zdradzie.

Gdzieś wyczytałam, że w wyniku szoku, może skasować się jakiś obszar sieci neuronowej, ale on się odbudowuje, tylko potrzeba sporo czasu i oczywiście jest to już coś inne. Nie jestem fachowcem w tych tematach, ale to mi się zgadza, jak przyglądam się sobie. Pierwsze 3 miesiące nie wiedziałam, czy żyję. Nie spałam, nie jadłam, nie istniałam. Lawina ze mnie toczyła jakby poza mną. Lawina słów i czynów. W chwilach jakiejkolwiek świadomości - Bóg i modlitwa. Wiedziałam już, że sobie sama nie poradzę. Ból nie do zniesienia. Ból , którego nie mogłam porównać do żadnych znanych mi bólów, których to życie wcześniej mi nie oszczędzało.

Pamiętam drugi dzień, gdzie po pierwszym tragicznym dla mnie dniu i pierwszej nieprzespanej nocy poszłam na poranną mszę do kościoła. Było to wielkie doświadczenie wiary. Bo patrząc na krzyż uzmysłowiłam sobie, że oto w jakiejś części mogłam prawdziwie całą sobą poczuć cierpienie i pojąć chociaż w maleńkiej części mękę Jezusa, Jezusa, który też został zdradzonym przez człowieka i jak łotr na krzyżu mogłam uzmysłowić sobie, że On za nic, a ja jednak mam wiele wad i ideałem nie byłam żadnym.

Prawda o sytuacji w jakie się znalazłam, wychodziła jeszcze przez pół roku. Prosiłam o prawdę ale dostawałam ją fragmentami. Czułam, że jestem jak na ruchomych piaskach, w wielkiej niewiedzy gdzie jestem, kim jestem i z kim jestem. Nie mogłam oprzeć się na niczym co mogłoby być jakimś pewnikiem. Po głowie szalały wersje i domyślenia. W którą stronę nie ruszył mój mózg, było wielkie nic albo grzęzawisko. Potrzebowałam tej prawdy i zaczęłam nabierać świadomości, że jaka by nie była, pozwoli mi o coś się oprzeć, od czegoś zacząć. Cała przeszłość stała się iluzją, a prawda okazała się koszmarem, codziennie coraz większym.

W takiej sytuacji człowiek jest tak przerażony, nie tylko sytuacją, ale samym sobą że idą za tym reakcje organizmu. Nabawiłam się nerwicy lękowej, z jej paskudnymi atakami. O nerwicy lękowej można długo, więc odeślę do strony, która mi pomogła: moja-nerwica.republika.pl. Autor strony miał inną przyczynę onej choroby, ale reszta to to samo.
Wiele osób zdradzonych cierpi na tę dolegliwość, niestety najczęściej nie jest zdiagnozowana, lub nikt z tym nic nie robi, a potrzebna pomoc najbliższych, lekarza i świadomość co się dzieje w czasie ataków paniki.

Podjęłam decyzję o zostaniu z mężem. Zapytałam najpierw czego on chce. Chciał zostać. Zrozumiałam, że przysięgałam także ja, że właśnie jest najtragiczniejszy moment sprawdzenia mojej przysięgi małżeńskiej, że nie mogę zwiać, że nawet jakbym usiłowała uciec od tego swojego bólu, to ten ból będzie ze mną gdziekolwiek nie była. Usiłujemy budować od nowa nasze bycie razem. Łatwe to nie jest i momentami miłe nie jest. Ja coraz rzadziej, ale mam ataki. Strach, lęk, bądź co, miesza się we mnie i nie kontroluję samej siebie. Wyrzucam wtedy z siebie mnóstwo oskarżeń, bezsensownych słów, których potem sama się wstydzę i nie mają nic wspólnego z tym co naprawdę myślę. Dołączają się w takich momentach inne objawy nerwicy lękowej, jak zimno ciała, suchość w ustach, czasem jakieś inne dolegliwości czysto fizyczne, jak zasłabnięcia lub bóle.
Wytłumaczyłam mężowi na czym to polega i co ze mną się dzieje. Jemu też ciężko w takich momentach i mam tę świadomość jak może się czuć. Nauczyłam go jak mi pomagać, aby ten atak nie trwał zbyt długo, abyśmy go oboje przetrzymali. Mam nadzieję, że wyzdrowieję, że zagoją się te wszystkie rany, że zostaną tylko blizny. Wiem, że trzeba czasu, wiem, że Bóg może wszystko. Modlimy się z mężem codziennie litanią małżonków i wszystko zostawiam w Ufności Bogu.

Myślę Bettina, że zrobiłaś dobrze mówiąc prawdę, mimo, że ta prawda była jak nóż. Dajesz się poznawać prawdziwie i daj się poznać jeszcze więcej z tej dobrej strony i nie zrażaj się jego reakcjami. Ja oczekuję na każdy gest prawdziwości, a jeszcze jak czuję ciepło idące za tą prawdziwością i zrozumienie dla mnie w stanach, które dla niego też są bolesne. To ciepło okazane mimo wszystko, jest jak balsam na na moje serce. To ważne poznawanie siebie prawdziwym, danie się poznać i poznanie drugiego. Bo jego też trzeba zrozumieć, nawet takiego jakim się stał, albo inaczej, jakim się usiłuje teraz budować. To trudne. Mąż mnie zapytał, po którymś ataku moich oskarżeń - to już nie będziesz mnie kochać? Odpowiedziałam. Nie wiem. Może właśnie będę cie kochać więcej niż kiedykolwiek, bo mimo wszystko. Sama tez chciałabym być tak kochana, mimo wszystko.


Dziękuję Ci za to co napisałaś. Za to świadectwo.
Pozwoliłaś mi jeszcze bardziej zrozumieć co przeżywa mój mąż. Choć naprawdę nie jest to dla mnie proste i to nie dlatego ,że jestem jakaś tępa tylko dlatego ,że on twierdzi ,że "on nie ma problemu" to ja mam problem ze sobą.
zgodnie z wszystkimi którzy tu się wypowiadali postanowiłam zacząć od zmiany siebie. Zaczęłam 12 kroków. Bóg i modlitwa i rozmowy z Bogiem, czasem "kłótnie".
Bardzo chcę zmienić z Bogiem moje życie.
Piszesz ,że dobrze by było żeby mój mąż poznał mnie taka jaką jestem na tym forum. Cóż mój mąż nie chce mnie poznać , po prostu nie wierzy ,że powiedziałam mu cała prawdę.
To fakt ,że prawdę wyznawałam mu we fragmentach tak jak Twój mąż. Wiem,że to nie może być usprawiedliwieniem ale bałam się wiedziałam,że będzie cierpieć, że jego świat legnie w gruzach i niestety mój też , iluzja szczęśliwego małżeństwa i rodziny.
Mąż powiedział mi że nic do mnie już nie czuje, że jest w tym domu ze względu na dzieci. Mnie prawie dzień w dzień nie szczędzi uszczypliwości i docinek , nasze rozmowy kończą się zazwyczaj awantura.
Oskarżenia że ja doprowadziłam do tego wszystkiego i tylko ja za to ponoszę odpowiedzialność.
Jest trudno , bardzo trudno.
Mój mąż nie stara się odbudować naszych relacji on szuka nowych. Założył sobie profil na sympatia.pl i koresponduje z paniami które tam mają swoje profile, umawia się z nimi nie wiem może spotyka. Zapytałam się go dlaczego to robi to mi odpowiedział ty mogłaś mnie zdradzać i kłamać to teraz moja kolej i uśmiecha się. Coż pozostaje mi tylko milczeć. i modlić się za niego,

Anonymous - 2011-12-30, 23:54

Mam nadzieję, Bettina, że nie pójdę w ślady twojego męża. Ale naprawdę, nie jest łatwo.
Anonymous - 2012-01-14, 13:37

Orsz napisał/a:
Mam nadzieję, Bettina, że nie pójdę w ślady twojego męża. Ale naprawdę, nie jest łatwo.


Będę się modliła ,ża Ciebie i Twoją żonę.
Jeśli mogę Ci coś poradzić szukaj w niej dobra a nie tego co zrobiła, jak to zrobiła i kiedy. To już było!!! Ona jest z Tobą nie z kochankiem więc wybrała Ciebie Ty jesteś ważniejszy.
Módl się za siebie i za nią ( choć to drugie może być teraz dla ciebie trudne).
Jak nie dajecie rady szukaj pomocy u psychologa ( chrześcijańskiego) oraz u spowiednika.
Doceń mimo bólu to co jest u was dobre w związku.

[ Dodano: 2012-01-25, 00:36 ]
Coż... Bóg wybacza człowiek nie.
W sobotę 21.01.2012 mój mąż w końcu pokazała prawdziwe oblicze. zostałam pobita i duszona przez niego. Myślałam ,że umrę, że mnie zabije.
Czy łamiąc przysięgę małżeńską dałam mu prawo do tego aby mnie zabił? Widać kamieniowanie było i jest teraz ale w innym wymiarze.
Gdzie podziała się nasza miłość, gdzie jest człowiek którego kochałam!!!!!!!
BOŻE POMÓŻ!

Anonymous - 2012-01-28, 08:44

Szukaj Go. jego prawdziwego we wnętrzu. módl się za niego. Módl się o wiarę dla niego. Nic, nikogo nie usprawiedliwia gdy chce zabić, gdy zabija. Nic nikogo nie usprawiedliwia żaden grzech. Każde z 10 przykazan sobie równe jest. Każdy grzech o którym w nich mowa ma wielką moc zabijania. Bo czy zabija się w sekundzie czy w latach, to to samo zabijanie. Zdrada też zabija. temu zabijaniu może podlegać nie tylko ciało ale istota człowieka, jego dusza. To takie byc, jakby się nie było.

Nie po to to piszę aby usprawiedliwić co on czyni, ale On potrzebuje pomocy. Ty tez jej potrzebujesz. Może jakieś rekolekcje? Będę się modlić w intencji twojej i twojego męża.

Oglądałąś film "Ognioodporny"? Może tędy droga.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group