Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Pierwszy poważny kryzys po 2ch latach małżeństwa

Anonymous - 2013-12-23, 13:14

Misio .
Przyjmijmy dla uproszczenia , że są 2 typy ludzi .
"Rozrywkowi" ( lubiący się bawić w zyciu i zyciem )
i "intelektualiści" ( doszukujący się sensu w tym i w tamtym , itd. )
Żona nalezy do pierwszej grupy , ty do drugiej .


A kobiety to jeszcze mają tak : chcą mieć misia i niedźwiedza w jednym .
Mają misia - pragną niedźwiedzia .
Mają niedźwiedzia - chciałyby misia .

Ale mężczyźni też nie są lepsi .
Mają normalną , to gonią za wampem jakimś . :mrgreen:

misio312 wzbudza litość
misior312 misiorrrrrrrrr trzeba na niego uważać , liczyć się z nim , okazywać jakiś szacunek
Pawlukiewicz mawia - że słaby męzczyzna , to ostatnia rzecz potrzebna kobiecie .
.......... ale ty to już sam wiesz ;-)

Myślę , że jak pokażesz żonie
że jesteś "twardy"
to paradoksalnie tylko zyskasz .
Ryzykowne - ale to jakby olewając żonę może masz szansę uratować małżeństwo .
Sam tak nie potrafiłem i skutek marny , więc może ?....... :roll:

Powyższa kontrowersyjna rada dotyczy oczywiście
postępowania z pewnym TYPEM kobiet .
Mówicie innymi językami , Twój swiat wartości
i argumentacja
do niej zwyczajnie nie trafia .

=======================================


Cytat:
Moja wina, że nie dołożyłem wszelkich starań przed ślubem, żeby już wtedy mieć pewność. Moja wina, że nie powiedziałem na tej rozmowie przedślubnej: "dziękujemy, ale my przyjdziemy za parę miesięcy, jak już się narzeczona zdecyduje, a ja będę pewny, że odpowiedzi są szczere, a nie udawane".

I nie jest OK, bo dla mnie małżeństwo było ważne. Byłem świadom problemów (a przynajmniej je widziałem), ale chciałem pomóc jej je przezwyciężyć. Mogłem dużo zrobić, z wielu rzeczy zrezygnować,


Misior , kogoś tam , znajomego jednego , ksiądz wprost ostrzegał ,
ale trudno to wtedy brać na poważnie
jak już wszystko zaklepane prawie .
W końcu mógł się po prostu mylić , nie ?

Cytat:
I nie jest OK, bo dla mnie małżeństwo było ważne.

No i kolejny problem .
Było czy nie było ?
Sąd może przyklepać i jedno i drugie ,
ale jak z tym sakramentem naprawdę było :roll:

Anonymous - 2013-12-23, 13:31

mare1966 napisał/a:
Misio312 ,
ciut ostro będzie .


Już jest.

mare1966 napisał/a:

Obustronna niedojrzałość na pewno .
Twoje motywacje do ślubu może i szlachetne , ale ......... :roll: .
Jej ojciec to "prawdziwy mężczyzna" ( dla niej przynajmniej )
a Ty jesteś ......... "misio" .


Trafiłeś w sedno. Motywacje do ślubu to już zupełnie inna historia. Przewijało się też to, że chcemy razem założyć rodzinę.

mare1966 napisał/a:

Kolejny bład - to że zacząłeś przepraszać , przyznawać się .
.......... nia martw się , każdy go zrobił :mrgreen:

Analiza - też tak robiłem , tylko dłużej .
Nieodwołalna DEZYZJA u kobiet - rzecz trudna do przeskoczenia ,
bo kobiety podejmują decyzje uwzględniając EMOCJE ( ich czucie itp )
a mężczyźni twardą logikę , fakty ,
mając nadzieję ,że skoro gadasz logicznie to powinna zrozumieć .
I dziwisz sie , że nie rozumie ? :roll:

A przecież wydaje się , że można by w 2 godziny
logicznie wytłumaczyć
i zmieni zdanie .


Ja raczej miałem wrażenie, że gdybym dostał ją na tydzień do domu albo mógł zabrać na wycieczkę bez kontaktu z tamtym człowiekiem, to nie miałby żadnych szans w walce o nią.

mare1966 napisał/a:

Pytanie - czy dawniej , czy ta wasza więź była naprawdę głęboka ,
żona mądra , widać było że ma jakieś wartości , własne zdanie ?


Kiedyś myślałem, że więź była głęboka, chociaż nie idealna. Żona mądra bywała, gorzej z wartościami - czasami miałem wrażenie, że jest jak tabula rasa, i jedyne czego potrzebuje, to przytulenie. Nie miała wyrobionego zdania na trudniejsze tematy. Przykład: co, jeśli urodzi się nam chore dziecko? Ja stałem na stanowisku, że niezależnie od wszystkiego trzeba się o nie troszczyć i przy odpowiednim wkładzie pracy ze strony rodziców może żyć normalnie, być szczęśliwe i rodzice mogą być dumni. Moja żona natomiast mówiła o tym, że "czasem oddanie dziecka do domu dziecka może mu wiele pomóc" o.O

mare1966 napisał/a:
Misio .
Przyjmijmy dla uproszczenia , że są 2 typy ludzi .
"Rozrywkowi" ( lubiący się bawić w zyciu i zyciem )
i "intelektualiści" ( doszukujący się sensu w tym i w tamtym , itd. )
Żona nalezy do pierwszej grupy , ty do drugiej .


A kobiety to jeszcze mają tak : chcą mieć misia i niedźwiedza w jednym .
Mają misia - pragną niedźwiedzia .
Mają niedźwiedzia - chciałyby misia .

Ale mężczyźni też nie są lepsi .
Mają normalną , to gonią za wampem jakimś . :mrgreen:

misio312 wzbudza litość
misior312 misiorrrrrrrrr trzeba na niego uważać , liczyć się z nim , okazywać jakiś szacunek
Pawlukiewicz mawia - że słaby męzczyzna , to ostatnia rzecz potrzebna kobiecie .
.......... ale ty to już sam wiesz ;-)

Myślę , że jak pokażesz żonie
że jesteś "twardy"
to paradoksalnie tylko zyskasz .
Ryzykowne - ale to jakby olewając żonę może masz szansę uratować małżeństwo .
Sam tak nie potrafiłem i skutek marny , więc może ?....... :roll:

Powyższa kontrowersyjna rada dotyczy oczywiście
postępowania z pewnym TYPEM kobiet .
Mówicie innymi językami , Twój swiat wartości
i argumentacja
do niej zwyczajnie nie trafia .


Przed jej odejściem chyba jednak byłem zbyt twardy - stawiałem się, mówiłem "nie", kiedy coś robiła źle. Gdybym mówił więcej "zróbmy jak chcesz", może byłoby lepiej. Ale faktycznie też uważam, że niepotrzebnie przepraszałem, sądząc po efektach.

Anonymous - 2013-12-23, 13:56

Cytat:
Ja raczej miałem wrażenie, że gdybym dostał ją na tydzień do domu albo mógł zabrać na wycieczkę bez kontaktu z tamtym człowiekiem, to nie miałby żadnych szans w walce o nią.


i to :

Cytat:
Kiedyś myślałem, że więź była głęboka, chociaż nie idealna. Żona mądra bywała, gorzej z wartościami - czasami miałem wrażenie, że jest jak tabula rasa, i jedyne czego potrzebuje, to przytulenie. Nie miała wyrobionego zdania na trudniejsze tematy. Przykład: co, jeśli urodzi się nam chore dziecko? Ja stałem na stanowisku, że niezależnie od wszystkiego trzeba się o nie troszczyć i przy odpowiednim wkładzie pracy ze strony rodziców może żyć normalnie, być szczęśliwe i rodzice mogą być dumni. Moja żona natomiast mówiła o tym, że "czasem oddanie dziecka do domu dziecka może mu wiele pomóc" o.O


Żona była pierwszą dziewczyną ?
........ zakładam TAK
Żona to tabula raza , a ty ja tylko zapiszesz
właściwymi treściami ?

Misior , ja nie wiem
czy to sam Bóg tak zestawia małżeństwa ( dla korzysci obojga w wymiarze wiecznym )
czy to ludzka durnota .


Ludzie się ponoć nie zmianiają ,
ale znane są wypadki że jednak to możliwe .

Z fizyki wiesz , że do zmiany kierunku podążania ciała ,
potrzebne jest zaistnienie jakiejś SIŁY , mocnego wydażenia .
Gadanie tu raczej nie pomoże .

Kochaś ją zacznie olewać , to trochę tego oleju z olewania
jej do głowy może napłynie .

Anonymous - 2013-12-23, 14:14

Orsz napisał/a:
Jakie konsekwencje poniesie ten ksiądz, który dał im ślub? Tak łatwo szermujemy tymi unieważnieniami. Spokojniej trochę, spokojniej. Wszystko tylko tak by wszystkim bylo łatwo i przyjemnie. Tymczasem wszystko powinno mieć swoje konsekwencje.
Ks. Drzewiecki się kłania. Ślub nieważny? OK! Naprawe wszystko OK?

jestem ostatnim który miałby pochwalać akcje pt. "Stwierdzenie nieważności małżeństwa"

jednak, są pewne przesłanki które sa dla mnie do zakceptowania, jak :
- wymuszenie ślubu
np. przemocą, poprzez zastraszenie lub podstępem, oszustwem.

ślubowanie drugiej osobie, nie biorąc na poważnie słów o wierności, nierozerwalności, nie zamierzając posiadać dzieci - to oszustwo, podstęp, wyłudzenie słów przysięgi na drugiej osobie.

ponadto miso jest zaledwie 2 lata po ślubie.
Intencje nowożeńców podczas ślubowania są łatwe do zweryfikowania.

To nie jest hipokryzja związana ze stwierdzeniem nieważności małżeństwa zawartego kilkanaście lat wcześniej, żyjącego przez kilkanaście lat jak należy, mającego dzieci, dorobek zarówno duchowy jak i materialny i nagle któreś z małżonków "przypomina" sobie , że nie ma podstaw by te małżeństwo było ważne, a zupełną karykaturą jest powodów "niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich".
Których brak, jednakże nie przeszkodził w istnieniu małżeństwa, jego rozwoju przez kilkanaście lat... :evil:

Anonymous - 2013-12-23, 14:36

GregAN ,
przypadki oczywiste są oczywiste .

Zwykle jednak ( choć może nie w tym konkretnym wypadku )
sytuacja jest wg. mnie
prawie niemożliwa do osądzenia . ( było nie było ważnie zawarte )

Wymóg odpowiedniego poziomu dojrzałości
i wady zgody małżeńskiej
to cała psychologia .
A mawia się przecież że kobieta sama nie wie czego chce :mrgreen:
a mężczyzna nie lepszy - ale z drugiej strony , ale znów z drugiej ,
ale znów z tamtej .
nie wspominając już , jak można podejmować ŚWIADOMĄ DECYZJĘ
w stanie zakochania .

To tak jakby podejmować trzeźwą decyzję w stanie upojenia alkoholowego . :mrgreen:


Z drugiej znów strony :mrgreen:
"po trzeźwemu" , tj. znając wszystkie wady małżonka
mało kto zdecydowałby się na żeniaczkę ,
a jeszcze znając kłopoty przy ewentualnym kryzysie i rozwodzie ,
to już tylko wariaci ,
więc może Bóg po to wymyślił "zakochanie" , nie było innego wyjścia . :roll:

===================================

Cytat:
To nie jest hipokryzja związana ze stwierdzeniem nieważności małżeństwa zawartego kilkanaście lat wcześniej, żyjącego przez kilkanaście lat jak należy, mającego dzieci, dorobek zarówno duchowy jak i materialny i nagle któreś z małżonków "przypomina" sobie , że nie ma podstaw by te małżeństwo było ważne, a zupełną karykaturą jest powodów "niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich".
Których brak, jednakże nie przeszkodził w istnieniu małżeństwa, jego rozwoju przez kilkanaście lat...


Staż małżeński nie ma tu nic do rzeczy .
Liczył się moment ZAWIERANIA SLUBU i okres przed .
O tyle ważny - że czas zaciera pamięć .
Inna rzecz , że my przecież jako ludzie
SAMI SIEBIE STALE OSZUKUJEMY .
( np. nie mam grzechu , to z czego tu się spowiadać ! )
Ci w obozach wykonywali tylko swoje obowiązki
i tak to sobie do głowy wbijali , że w to naprawdę uwierzyli ( przynajmniej niektórzy ) .
Nikt nie czyni zła tak otwarcie , jakoś trzeba przekombinować ,
że to jednak dobro robimy .

Ale owszem , stwierdzenie nieważności
jest jedyną furtką ratunku .
Nic dziewnego , że każdy się zastanawia przynajmniej .

Anonymous - 2013-12-23, 16:04

mare1966 napisał/a:
Żona była pierwszą dziewczyną ?
........ zakładam TAK
Żona to tabula raza , a ty ja tylko zapiszesz
właściwymi treściami ?

Misior , ja nie wiem
czy to sam Bóg tak zestawia małżeństwa ( dla korzysci obojga w wymiarze wiecznym )
czy to ludzka durnota .


Nie była pierwszą dziewczyną, ale nigdy z żadną nie planowałem małżeństwa. Coś w tym niedoświadczeniu, które pewnie sugerujesz, jest. I głupoty z tym związanej na pewno też.

mare1966 napisał/a:
A mawia się przecież że kobieta sama nie wie czego chce :mrgreen:
a mężczyzna nie lepszy - ale z drugiej strony , ale znów z drugiej ,
ale znów z tamtej .
nie wspominając już , jak można podejmować ŚWIADOMĄ DECYZJĘ
w stanie zakochania .

To tak jakby podejmować trzeźwą decyzję w stanie upojenia alkoholowego . :mrgreen:


No właśnie chyba po to są wieczorki małżeńskie, rozmowy przedślubne, całe narzeczeństwo, żeby działały jak kubeł wody, po którym następuje pytanie w rodzaju: "na pewno chcesz to zrobić?".

mare1966 napisał/a:
Z drugiej znów strony :mrgreen:
"po trzeźwemu" , tj. znając wszystkie wady małżonka
mało kto zdecydowałby się na żeniaczkę ,
a jeszcze znając kłopoty przy ewentualnym kryzysie i rozwodzie ,
to już tylko wariaci ,
więc może Bóg po to wymyślił "zakochanie" , nie było innego wyjścia . :roll:


Chciał upić chłopaka i dziewczynę, otumanić ich i doprowadzić do ślubu? Ładna teoria, i mogłoby się udać ;) Tyle że nam wpaja się, że małżeństwo jest nierozerwalne, co potem - nawet pomimo różnic - pozwala je utrzymać, jeśli obie strony to poważnie traktują. Jeśli jedna strona (albo obie) nie traktuje tego poważnie, to same założenia są złe. Jak obie traktują, to mimo niedopasować i różnic są w stanie stworzyć długoletni szczęśliwy związek, reperując, a nie wyrzucając.

mare1966 napisał/a:

Cytat:
To nie jest hipokryzja związana ze stwierdzeniem nieważności małżeństwa zawartego kilkanaście lat wcześniej, żyjącego przez kilkanaście lat jak należy, mającego dzieci, dorobek zarówno duchowy jak i materialny i nagle któreś z małżonków "przypomina" sobie , że nie ma podstaw by te małżeństwo było ważne, a zupełną karykaturą jest powodów "niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich".
Których brak, jednakże nie przeszkodził w istnieniu małżeństwa, jego rozwoju przez kilkanaście lat...


Staż małżeński nie ma tu nic do rzeczy .
Liczył się moment ZAWIERANIA SLUBU i okres przed .
O tyle ważny - że czas zaciera pamięć .
Inna rzecz , że my przecież jako ludzie
SAMI SIEBIE STALE OSZUKUJEMY .
( np. nie mam grzechu , to z czego tu się spowiadać ! )
Ci w obozach wykonywali tylko swoje obowiązki
i tak to sobie do głowy wbijali , że w to naprawdę uwierzyli ( przynajmniej niektórzy ) .
Nikt nie czyni zła tak otwarcie , jakoś trzeba przekombinować ,
że to jednak dobro robimy .

Ale owszem , stwierdzenie nieważności
jest jedyną furtką ratunku .
Nic dziewnego , że każdy się zastanawia przynajmniej .


Tak, to prawda. Moje małżeństwo, mimo że nie widzę prawie żadnych szans, może się jeszcze udać. Ale sama myśl o tym, że żona od początku mogła traktować je jako "jak się nie uda, to za rok-dwa rozwiodę się jak tatuś" albo "najwyżej skoczę w bok, wezmę rozwód, szybko drugi ślub, i będzie ok" nie daje mi spokoju i kłóci się z moim pojęciem o tym, czym jest ślub.

Odkąd pamiętam bardziej pociągały mnie dziewczyny z zasadami, takie chrześcijańskie, mądre, ale i świadome swojej kobiecości. Z żoną połączyła mnie głównie namiętność, nie była w zasadzie w ogóle religijna, chociaż chodziła do kościoła (z tatą, sama z siebie raczej nie). Nie żałowałem, ale mam wrażenie, że faktycznie normalną rodzinę buduje się opierając jej funkcjonowanie na jakichś wspólnych wartościach.

Biorąc z nią ślub miałem świadomość, że może nie być łatwo, i w sumie nie było. Wiedziałem, że to nie będą tylko same kwiatki i uśmiechy. Nie wiem, czego ona w zasadzie oczekiwała.

Anonymous - 2013-12-23, 16:56

Misior ,
idziesz po śladach
jednego mojego znajomego .
Te same błędy , niestety .

Zauważ u siebie pewną niekonsekwencję :
Cytat:
Odkąd pamiętam bardziej pociągały mnie dziewczyny z zasadami, takie chrześcijańskie, mądre, ale i świadome swojej kobiecości. Z żoną połączyła mnie głównie namiętność, nie była w zasadzie w ogóle religijna, chociaż chodziła do kościoła (z tatą, sama z siebie raczej nie). Nie żałowałem, ale mam wrażenie, że faktycznie normalną rodzinę buduje się opierając jej funkcjonowanie na jakichś wspólnych wartościach.


Namiętność ........... znaczy ciało ,
czekać się nie chciało .
( w sensie poczekania na tę właściwszą , bo se tak można i czekać
do us - erci )
No chyba , że i w sensie dosłownym czekać wam się do ślubu nie chciało .


Cytat:
Jak obie traktują, to mimo niedopasować i różnic są w stanie stworzyć długoletni szczęśliwy związek, reperując, a nie wyrzucając.

A zatem kluczowy jest SYSTEM WARTOŚCI , którego u was nie było .
Oczywiscie nawet wspólne wartości i ZYCIE NIMI nie daje 100% pewności ,
ale tak z 96 % ;-) .

Kobieta bez Wartości , jest jak samochód bez hamulców .

Wielkiej jazdy z tego nie bedzie , choćby i Mercedes miała na imię .
Jeden wysiada , drugi wsiana ,
Nacieszy się i też wysiada .
Można tym pojechać , ale przed załączeniem silnika ,
NAJPIERW trzeba by naprawić hamulce .


Cytat:
Tak, to prawda. Moje małżeństwo, mimo że nie widzę prawie żadnych szans, może się jeszcze udać.


Swoją drogą , to niebywałe .
Kilka miesięcy temu widziałem gdzieś podobne zdanie .
WIARA ponad inteligencję i logiczne myślenie . :roll:
( że jesteś inteligentny nie wątpie )

Może miedzy innymi na tym polega działanie sakramentu ?

Po męsku zasadził byś jej kopa ? ;-)


===================================


A , i tutaj temat nam się łączy z tematem Orsza
oblicza zdrady
i jego przemyśleniami i tym co tam napisano .

Anonymous - 2014-01-01, 05:39

mare1966 napisał/a:
Misior ,
idziesz po śladach
jednego mojego znajomego .
Te same błędy , niestety .

Zauważ u siebie pewną niekonsekwencję :
Cytat:
Odkąd pamiętam bardziej pociągały mnie dziewczyny z zasadami, takie chrześcijańskie, mądre, ale i świadome swojej kobiecości. Z żoną połączyła mnie głównie namiętność, nie była w zasadzie w ogóle religijna, chociaż chodziła do kościoła (z tatą, sama z siebie raczej nie). Nie żałowałem, ale mam wrażenie, że faktycznie normalną rodzinę buduje się opierając jej funkcjonowanie na jakichś wspólnych wartościach.


Namiętność ........... znaczy ciało ,
czekać się nie chciało .
( w sensie poczekania na tę właściwszą , bo se tak można i czekać
do us - erci )
No chyba , że i w sensie dosłownym czekać wam się do ślubu nie chciało .


Byliśmy studentami, buzowały nam hormony, nawet nie myśleliśmy o ślubie na początku. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o seksie, pojawił się też temat ślubu. Chyba traktowaliśmy ślub jako naturalną konsekwencję udanego związku, a do seksu przed ślubem fakt, nie mieliśmy takich przeciwwskazań (przynajmniej ja sobie nie przypominam).

Przechodziliśmy kolejne etapy i kiedy zaczęliśmy więcej rozmawiać o ślubie, chciałem przede wszystkim ustalić, jak wygląda nasz wspólny system wartości. Przytulanie, rozmowy o jej dzieciństwie, nasze poglądy na różne sprawy - to wszystko było trochę za mało jak dla mnie. Czułem, że nie wiem, czego mogę się po niej spodziewać w poważniejszych kwestiach.

Kiedy poruszałem temat jej bardzo silnej więzi z ojcem, odpowiadała, że "po ślubie będzie moja, a nie tatusia". Kiedy pytałem o jej wymarzoną przyszłość za 5-15-50 lat, nie wiedziała, ale przyjmowała moją wizję. Nie mówiła też, że z czymś się nie zgadza, ale delikatnie argumentowała, że może warto zrobić coś inaczej. Rozmawialiśmy o dzieciach i co prawda preferowała jedno dziecko (sama jest jedynaczką, uważała że tak poświęca się dziecku więcej czasu, ale może chciała propagować te same wzorce jak jej tata), ale mieliśmy się starać już tuż po ślubie. Potem pojawiały się problemy - mówiła o problemach w pracy, też ze zdrowiem (część była realna, ale nigdy mi nie pozwoliła ze sobą pojechać do ginekologa - na pewien zabieg zadzwoniła po tatę i poprosiła, żebym nie jechał, bo nie chce). Przy rozstaniu mówiła, że chciała dziecka. A może chciała chcieć, albo mówiła że chce, ale mi i innym po ślubie powtarzała, że nie teraz, bo...

Po ślubie dalej codzienne rozmowy o godzinie 22:00, odwoływane wcześniej tylko z powodu wyjść do kina albo innych planów - generalnie _bardzo_ rzadko. Dalej chyba nie miała wizji tego, czego chce. Mi mówiła czasami, że chce czułości. Ale awantury robiła o takie rzeczy, jak odkurzanie wtedy, kiedy ona poprosi, a nie "sam z siebie". O to, że podobno nie sprzątam - wtedy, kiedy przychodziła jej kolej na sprzątanie. Zmywałem naczynia, ale przeszkadzało jej jak odkręcałem gorącą wodę, albo jak się stawiałem i mówiłem, żeby chociaż raz ona zmyła. Wyrzucałem śmieci, ale krzyczała, że za rzadko (albo że nie prawda).

Z jakiegoś powodu było w niej dużo złości. I miała dużo złości jeszcze przed ślubem. Z tego, co mi wiadomo, to jej poprzedni związek też był bardzo burzliwy. Tego właśnie nie rozumiem - co było przyczyną tej złości? Nieudane dzieciństwo? Jakieś wewnętrzne/zewnętrzne problemy? Dało się ten problem pokonać, czy istnieć będzie już zawsze?

mare1966 napisał/a:

Cytat:
Jak obie traktują, to mimo niedopasować i różnic są w stanie stworzyć długoletni szczęśliwy związek, reperując, a nie wyrzucając.

A zatem kluczowy jest SYSTEM WARTOŚCI , którego u was nie było .
Oczywiscie nawet wspólne wartości i ZYCIE NIMI nie daje 100% pewności ,
ale tak z 96 % ;-) .

Kobieta bez Wartości , jest jak samochód bez hamulców .

Wielkiej jazdy z tego nie bedzie , choćby i Mercedes miała na imię .
Jeden wysiada , drugi wsiana ,
Nacieszy się i też wysiada .
Można tym pojechać , ale przed załączeniem silnika ,
NAJPIERW trzeba by naprawić hamulce .


Zgadza się, ale to też nie było tak, że sprawiała wrażenie braku wartości. Byłem przekonany, że małżeństwo traktuje poważnie. Na pewno byłem winien temu, że podczas kłótni powiedziałem jej czasem parę ostrych słów, ale kłótnie rządzą się swoimi prawami, ona nie przebierała w środkach, a chciałem się bronić. I właśnie w takich kłótniach mogłem podważyć nasze małżeństwo - raz nawet rzuciłem obrączką. Temu, że w ogóle mogłem zaszczepić w niej tę myśl, niechcący - czuję się winny.

Gdybym myślał, że jest kobietą bez wartości, nigdy bym się z nią nie ożenił. Inna sprawa, jak doszło do ustalenia terminu ślubu - chciałem wykorzystać okres narzeczeństwa do ustalenia tego, co nie było ustalone. Do dotarcia tego, co nie zostało dotarte. I pewnego dnia po jednej z randek zapytała mnie, czy ustalimy termin ślubu. Powiedziałem, że chcę poczekać. Rozpłakała się i krzyczała, że ją wykorzystałem i chcę teraz porzucić. Zrobiło mi się jej bardzo żal i zdecydowałem, że nie ma na co czekać...

mare1966 napisał/a:

Cytat:
Tak, to prawda. Moje małżeństwo, mimo że nie widzę prawie żadnych szans, może się jeszcze udać.


Swoją drogą , to niebywałe .
Kilka miesięcy temu widziałem gdzieś podobne zdanie .
WIARA ponad inteligencję i logiczne myślenie . :roll:
( że jesteś inteligentny nie wątpie )

Może miedzy innymi na tym polega działanie sakramentu ?


Ciągle wierzę w to, że jesteśmy w stanie odzyskać to, co było dobre. Wiem, że części problemów raczej nie naprawimy, przynajmniej nie tak szybko. Dotyczy to zarówno jej kłótliwości, jej uzależnienia od ojca, jak i moich złych cech: bycia oschłym po kłótni (nie spływa po mnie jak po kaczce, podczas gdy ona była w stanie najpierw zrobić mi karczemną awanturę, a minutę później wysłać wyważonego SMSa, którego ja traktowałem dwuznacznie), bycia czasem upartym (też w sprawach błahych), a czasem biernym (kiedy np. jeździliśmy gdzieś z jej ojcem - uważałem, że jak chce nam zorganizować czas, to nie mam nic przeciwko).

To małżeństwo miało problemy, ale czy widział ktoś małżeństwo bez żadnych problemów? Podobno yeti też ktoś widział, ale jak znacie jakiś przykład małżeństwa bez problemów, to chętnie go poznam.

Może to jest i wpływ sakramentu. Kiedy robi się coś traktując to poważnie, to zdecydowanie ma większą wagę. Osoby religijne (lub przynajmniej wyznające ten sam system wartości) małżeństwo na pewno traktują jako coś ważniejszego niż "chodzenie ze sobą". Na pewno w przypadku problemów, kiedy małżeństwo traktujemy poważnie, zapala się żarówka "jest problem", a nie "rzuć ją/go, bo nie pasujecie do siebie". I ciężko mi z tym, że mam wrażenie, że ona nie traktuje małżeństwa poważnie. Że dla niej kłótnia (choćby nie wiem jak straszna nie była), czy jakieś inne problemy (choćby nie wiem jak dokuczliwe nie były - a nie jestem sobie w stanie takich wyobrazić, bo jej nie zdradzałem, nie biłem, nawet 2-3 tygodnie przed jej odejściem wesoło dreptaliśmy razem do kina) mogły być powodem uznania, że nie łączy nas już małżeństwo.

Nie rozumiem tej sytuacji. Nie wiem, czy to z braku wartości, którego wcześniej nie zauważyłem, czy z powodu problemów, które zmieniły jej poglądy na ten temat, czy żeby uzasadnić swoje postępowanie post-factum, czy wpływ zewnętrzny. A może wszystko po trochu? W zasadzie wszystko się rozbija o to, czy sakrament był ważny - tyle że nie chodzi o nieważność jako przyczynę, ale nieważność jako "symptom" (objaw) tego, że to nie mogło się udać "po ludzku" (czy "po bożemu").

mare1966 napisał/a:

Po męsku zasadził byś jej kopa ? ;-)


Myślałem nad tym bardzo długo. Jestem facetem, ale się waham. Najgorsze jest to, że nie wiem, co nią kieruje. Jeśli jest prawdziwą Kobietą, z zasadami, ale z problemami, czującą się skrzywdzoną, zaniedbaną przeze mnie, albo wykorzystaną przez gościa, który zobaczył łatwą zdobycz pragnącą miłości - nie mam zamiaru jej zostawić, a temu człowiekowi mam ochotę spuścić łomot nawet gdybym miał wyjść z tego w gorszym stanie niż on.

Jeśli jednak rzeczywiście miała takie podejście do małżeństwa już wcześniej, jest tak zależna od ojca lub innych osób z zewnątrz, nie ma wpojonych elementarnych zasad, wg. których powinna postępować normalna, szanująca się żona - w takim wypadku nawet bym na nią bym nigdy więcej nie spojrzał, i zostawił ją w spokoju z kimkolwiek teraz jest, z jednej strony gardząc, ale z drugiej utrzymując jakiś minimalny kontakt (w końcu łączą nas lata znajomości i trochę wspólnych spraw jeszcze).

Wiem jeszcze, że ona zdecydowała się rozpocząć "nowe życie". Nie wiem, co to znaczy, ale objawia się zostawieniem części jej osobistych rzeczy w domu (pewnie spisaniem "na straty"), nauką paru nowych rzeczy (jak języki), zmianą w kwestii preferowanych lektur (czyta horrory/thrillery, a kiedyś bała się iść do kina na coś innego niż bajka/komedia) i jak na razie wszechobecnym dobrym nastrojem (rozpiera ją energia). Zerwała też ze mną kontakt 3 tygodnie temu, chociaż obiecała mi spotkanie. Nie odpowiada na prośby o ustalenie terminu - jeden z moich ostatnich maili przed zerwaniem kontaktu robił jej wyrzuty, czemu mnie zbywa przez tydzień w dokładnym ustaleniu terminu.

Jeśli macie jakiekolwiek rady pozwalające mi dowiedzieć się, która z opcji ("ofiara" czy "kobieta bez zasad") ma miejsce w tym wypadku, albo jak można przemówić jej do rozsądku / uczuć, spowodować powrót, spotkanie lub przynajmniej nie zaprzepaścić szansy na którąś z tych rzeczy, byłbym Wam bardzo wdzięczny.

mare1966 napisał/a:

A , i tutaj temat nam się łączy z tematem Orsza
oblicza zdrady
i jego przemyśleniami i tym co tam napisano .


Mówisz o tym: http://www.kryzys.org/viewtopic.php?t=10532 ?
Jeśli tak, to zabieram się za czytanie. Dziękuję za tę informację.

Anonymous - 2014-01-02, 19:07

Misior ,
pozwól
że najpierw się pośmiejemy :
Cytat:
Myślałem nad tym bardzo długo. Jestem facetem, ale się waham.


:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_______________________________________________________________________


Jedna rzecz na początek .
Zrozumiałeś już , że przestawiliście kolejność ?
Wpierw POZNANIE , potem MAŁZEŃSTWO ( jako deser , dopełnienie bliskości duchowej i emocjonalnej , współżycie )
LITOŚĆ - nie jest najlepszym argumentem do zawarcia małżeństwa .
No tak - trudno było nie zapłacić , za "deser"
który się już zjadło ,
..................................................... przed obiadem .

Ta dziwna więź żony z ojcem . A mamę miała w ogóle ? :roll:
+ Twoja uległość ( jaki model u Twoich rodziców ? )

Raz nawet "rzuciłem obrączką" .
Zwykle to panie to robią .

Cytat:
nie mam zamiaru jej zostawić, a temu człowiekowi mam ochotę spuścić łomot nawet gdybym miał wyjść z tego w gorszym stanie niż on.

No , brawo . :mrgreen:
........ choć może i niezbyt roztropnie :roll:


Cytat:
Jeśli jednak rzeczywiście miała takie podejście do małżeństwa już wcześniej, jest tak zależna od ojca lub innych osób z zewnątrz, nie ma wpojonych elementarnych zasad, wg. których powinna postępować normalna, szanująca się żona - w takim wypadku nawet bym na nią bym nigdy więcej nie spojrzał, i zostawił ją w spokoju z kimkolwiek teraz jest, z jednej strony gardząc, ale z drugiej utrzymując jakiś minimalny kontakt (w końcu łączą nas lata znajomości i trochę wspólnych spraw jeszcze).


Problem w tym , że jakby nie było
Twoją żoną jest .

Cytat:
Jeśli macie jakiekolwiek rady pozwalające mi dowiedzieć się, która z opcji ("ofiara" czy "kobieta bez zasad") ma miejsce w tym wypadku, albo jak można przemówić jej do rozsądku / uczuć, spowodować powrót, spotkanie lub przynajmniej nie zaprzepaścić szansy na którąś z tych rzeczy, byłbym Wam bardzo wdzięczny.


Nie koniecznie a lub b .
Może najpierw "ofiara" a konsekwencją" kobieta bez zasad" .
( na tę chwilę )

Anonymous - 2014-01-02, 20:00

mare1966 napisał/a:
Misior ,
pozwól
że najpierw się pośmiejemy :
Cytat:
Myślałem nad tym bardzo długo. Jestem facetem, ale się waham.


:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:


Nie mam nic przeciwko śmianiu się ze mnie, w sumie oboje na to zasłużyliśmy. Dobrała się para głupców i chcieli podejść do małżeństwa od d...y strony (przepraszam, jeśli tym wyrażeniem kogoś urażę).

Ale żartu nie rozumiem. Że niby facet powinien jej dać kopa? Że niby nie mam prawa się zastanawiać? Że nie powinienem myśleć? Itd. itp.

mare1966 napisał/a:

Jedna rzecz na początek .
Zrozumiałeś już , że przestawiliście kolejność ?
Wpierw POZNANIE , potem MAŁZEŃSTWO ( jako deser , dopełnienie bliskości duchowej i emocjonalnej , współżycie )
LITOŚĆ - nie jest najlepszym argumentem do zawarcia małżeństwa .
No tak - trudno było nie zapłacić , za "deser"
który się już zjadło ,
..................................................... przed obiadem .


Tak, zrozumiałem ten błąd. Ale takie rzeczy się w życiu zdarzają.

To nie koniecznie była tylko litość, ale też przywiązanie. Uczono mnie, że jest wiele rodzajów miłości, i że ta prawdziwa przychodzi po wielu latach. Jeśli za miłość uznacie pożądanie, to tak - było. Jeśli przywiązanie - też. Jeśli chęć czynienia jej dobra nawet własnym kosztem - znowu się zgadza. Jeśli chęć posiadania raze rodziny - też. Problem pojawił się z systemem wartości, który - jak mi się wydaje - mieliśmy różny. I problemami, z którymi nie pomogłem jej sobie poradzić.

mare1966 napisał/a:

Ta dziwna więź żony z ojcem . A mamę miała w ogóle ? :roll:
+ Twoja uległość ( jaki model u Twoich rodziców ? )


Mamę ma, ale utrzymuje z nią bardzo sporadyczny kontakt. Z dziadkami ma jakieś zaszłości, które pochodzą jeszcze sprzed rozwodu rodziców. Kiedy przyszło do rozwodu, wybrała mieszkanie z ojcem. Matka w międzyczasie, być może w wyniku zdradzania przez męża, popadła w silną depresję i trafiła do szpitala. W ostatnich latach jakoś z tego wyszła, ale kontakt z córką trudno nazwać normalnym...

Kiedy dzwoniła jej mama, to albo odrzucała, albo odbierała na krótko i mówiła, że nie może rozmawiać, nawet jeśli robiła jakąś głupotę. Kiedy dzwonił ojciec, szczególnie jeśli dzwonił o 21:50-22:05 (jak codzień), musiała odebrać. Inaczej dzwonił, i dzwonił, aż w końcu dzwonił do mnie i pytał, co się stało. Z nim codziennie rozmawia przez wiele lat, a na SMSy od mamy nawet nie odpisuje, chociaż jakiś kontakt utrzymuje. Święta spędza z ojcem i jego partnerką najczęściej, a potem czasami jedzie na krótko do mamy.

Ma więc mamę, która ją mocno kocha, ale ona nie liczy się z jej zdaniem tak mocno jak ze zdaniem ojca. Jej mama jest porządną osobą, chociaż trochę bierną. Justyna mówiła jej o jakichś problemach, ale do mnie docierały jakieś szczątkowe, wytłumione informacje w rodzaju SMSa "Czy wszystko w porządku u Was?".

Czy byłem uległy? Teraz może jestem. Ona chyba oczekiwała uległości, a jej nie dostawała. Nie wiem, czy mąż powinien tak postępować, ale kiedy łamała nasze ustalenia lub na mnie krzyczała (jak mi się wydawało i dalej wydaje: bez powodu), nie spływało to po mnie jak po kaczce. Kiedy ustalaliśmy, że jedne święta spędzamy z jej tatą, a drugie z moimi rodzicami, to było w miarę ok. Ale kiedy się okazało, że wręcz wykrzyczała mojej mamie, że nie pojedzie do nich na święta, bo nie chce zostawić taty samego, to zbagatelizowałem to przy moich rodzicach, ale na stronie w pewnym momencie zrobiłem jej awanturę i powiedziałem, że najwyżej możemy spędzić święta osobno. Mocne, ale prawdziwe.

Nie sądzę, żebym był taki uległy, jak może Ci się wydaje. W wielu obszarach owszem - miała jakąś wizję, jak ma wyglądać np. wystrój mieszkania, a ja się temu podporządkowywałem. Lubiła dominować, a czasem chyba forsować wizję swojego ojca. Ale zdecydowanie nie jest tak, że zgadzałem się na wszystko. Może właśnie to niezgadzanie się powodowało, że się od siebie odsuwaliśmy.

Modele relacji u moich rodziców? Moja mama i mój tata pobrali się późno. Mieli różne problemy po drodze: zdrowie mamy, zdrowie taty, w pewnym momencie też alkoholizm mojego taty (chociaż nie taki, jak się słyszy czasami - on wracał pijany, ale rodziny nie zaniedbywał ani nie znęcał się nad nią). Mimo kłótni i problemów, byli zawsze ze sobą i się kochali nawzajem. Są też religijni, ale już starzy i schorowani. Mój ojciec jakiś czas temu dostał udaru, trochę mu się zmienił charakter na bardziej konfliktowy i zaczął chodzić o kulach, a i to z problemami. Moja żona zwróciła uwagę, że mój tata dostawał wszystko "pod nos", a mimo to był dla mojej mamy niemiły (to była chyba jakaś pojedyncza sytuacja, ale na pewno wystąpiła).

Moja rodzina zauważyła jakieś problemy w relacjach na linii ja-ona i ona-oni. Podobno często narzekała na różne rzeczy. Moja mama podobno ciężko przyjęła nasz ślub - ojca panny młodej poznała dopiero na ślubie, potem praktycznie się nie spotykał. Był zapraszany na święta, ale nie przyjeżdżał. Raz bodajże na Boże Narodzenie odwiózł nas ze swojego miasta do miasta moich rodziców, ale zatrzymał się 20km przed, gdzie przesiedliśmy się do mojego brata (nie mamy własnego samochodu, bo go nigdy nie potrzebowaliśmy, a chcieliśmy zbierać na mieszkanie). Bardzo się odizolował, ale też i od swojej rodziny (jedynie z matką i bratem miał dobry kontakt, a kiedy oboje zmarli, nie utrzymywał kontaktów z rodziną brata). Myślałem: "ok, zdarza się, trzeba to zaakceptować".

Kontakt mojej rodziny i rodziny mamy mojej żony był całkiem w porządku. Jakieś spotkania, wymiany życzeń itp. Niestety moja żona z tą częścią rodziny kontaktu nie utrzymuje za wyjątkiem mamy i swoich cioć. Ja naprawdę darzę ich szacunkiem i to się raczej nie zmieni.

mare1966 napisał/a:

Raz nawet "rzuciłem obrączką" .
Zwykle to panie to robią .


Ona też wcześniej miała podobne zachowania, ale rzucania obrączką sobie nie przypominam. Wiem, że moje rzucenie obrączką wywarło na nią jakiś wpływ. Może negatywny.

Może zwykle robią to panie, ale w związku sprawy mogą ułożyć się w dwie strony: zdradzać może albo mąż, albo żona; chcieć dziecka wbrew opinii małżonka może mąż albo żona; dominować może mąż albo żona; w alkoholizm popaść może albo mąż, albo żona itd. itp.

mare1966 napisał/a:

Cytat:
nie mam zamiaru jej zostawić, a temu człowiekowi mam ochotę spuścić łomot nawet gdybym miał wyjść z tego w gorszym stanie niż on.

No , brawo . :mrgreen:
........ choć może i niezbyt roztropnie :roll:


Wiem, dlatego staram się nie robić nic głupiego. Jeśli się napatoczy, to wiele zrobić nie będzie musiał, żeby mnie sprowokować. Sam go szukał nie będę, nachodził żony również.

mare1966 napisał/a:

Cytat:
Jeśli jednak rzeczywiście miała takie podejście do małżeństwa już wcześniej, jest tak zależna od ojca lub innych osób z zewnątrz, nie ma wpojonych elementarnych zasad, wg. których powinna postępować normalna, szanująca się żona - w takim wypadku nawet bym na nią bym nigdy więcej nie spojrzał, i zostawił ją w spokoju z kimkolwiek teraz jest, z jednej strony gardząc, ale z drugiej utrzymując jakiś minimalny kontakt (w końcu łączą nas lata znajomości i trochę wspólnych spraw jeszcze).


Problem w tym , że jakby nie było
Twoją żoną jest .


Zdaję sobie sprawę, dlatego też m.in. walczę. Gdyby była moją dziewczyną, to pewnie dawno dałbym za wygraną. Poza tym miałem wrażenie, że się pozytywnie zmienia. Może to odejście jej coś uświadomiło i czuje wyrzuty sumienia. Wiem, że na początku czuła. Teraz nie wiem prawie nic.

mare1966 napisał/a:

Cytat:
Jeśli macie jakiekolwiek rady pozwalające mi dowiedzieć się, która z opcji ("ofiara" czy "kobieta bez zasad") ma miejsce w tym wypadku, albo jak można przemówić jej do rozsądku / uczuć, spowodować powrót, spotkanie lub przynajmniej nie zaprzepaścić szansy na którąś z tych rzeczy, byłbym Wam bardzo wdzięczny.


Nie koniecznie a lub b .
Może najpierw "ofiara" a konsekwencją" kobieta bez zasad" .
( na tę chwilę )


Najwyraźniej. Obraca się w towarzystwie, które w pełni toleruje, a nawet popiera jej zachowanie. Odrzuca wszelkie sugestie z otoczenia mówiące inaczej. Najwyraźniej moje poparcie dla tego, żeby pracowała normalnie i integrowała się z ludźmi, w zestawieniu z jej niedojrzałością, doprowadziło do tej sytuacji.

Była ofiarą, lub za taką się uważała. Szukała ukojenia i zrozumienia, to znalazła je w najbliższym otoczeniu. Te osoby nie znają mnie, całą wiedzę o mnie czerpią z jej relacji, które na pewno nie były pozytywne. Swoją drogą nie rozumiem, jak mogła patrzeć na wszystko, co robiłem, przez ciemne okulary: nawet biżuteria ode mnie źle się jej kojarzyła, bo poprosiłem ją o wybranie, która jej się bardziej podoba. Nawet podczas oświadczyn padł jeden zwrot, który mi wypominała. Nawet ślub była w stanie sobie źle kojarzyć, bo np. jej tata powiedział jej 3 dni przed, że to ja powinienem sklejać kokardki, a nie ona, i się wtedy rozpłakała, siedząc tak i sklejając kokardki u niego w domu, podczas gdy ja pracowałem.

Ech, dziwne to. Szukam z nią kontaktu, żeby sobie rzeczy powyjaśniać. Niestety ciężko do niej dotrzeć. Nie mówiłem, że wiem o tym człowieku. Ona twierdziła podobno, że do mnie już nie wróci i koniec. Ale w twarz powiedzieć mi tego nie miała odwagi...

Anonymous - 2014-01-02, 20:55

Misior ,
Cytat:
Myślałem nad tym bardzo długo. Jestem facetem, ale się waham.


Ty , Twoja żona , Twoje małżeństwo , nie ma tu nic do rzeczy .
Samo ułożenie tych dwóch zdań , ich sens logiczny , sytuacja
( wyobraź sobie , że to mare czy ktokolwiek wychodzi na scenę
i wygłasza podobny monolog )

______________________________________________________________________


Misior ,
jesteś bardzo otwartym facetem ( co raczej nie tak znów częste )
umiesz wyrażać swoje myśli , szukać problemu , widać chęci porozumienia .

No i problem jest tylko jeden , niby niewielki .
Chęci z tej drugiej strony .
Tu , zasadniczo same takie przypadki , mniej lub bardziej skrajne .
No , pocieszenie to to nie jest . :-|

Anonymous - 2014-01-02, 21:11

mare1966 napisał/a:
Misior ,
Cytat:
Myślałem nad tym bardzo długo. Jestem facetem, ale się waham.


Ty , Twoja żona , Twoje małżeństwo , nie ma tu nic do rzeczy .
Samo ułożenie tych dwóch zdań , ich sens logiczny , sytuacja
( wyobraź sobie , że to mare czy ktokolwiek wychodzi na scenę
i wygłasza podobny monolog )


Ok, teraz chwytam ;) No niefortunnie to zabrzmiało. Nie, nie mam "kryzysu tożsamości", nie propaguję "ideologii gender" itp. ;) Powiedziałbym, że to wyrwane z kontekstu, ale po co ludziom psuć zabawę? ;) Trzeba się czasem pośmiać, nawet z siebie :)

Anonymous - 2014-01-02, 21:45

Cytat:
Powiedziałbym, że to wyrwane z kontekstu


litości :->

no pewnie że wyrwane , dlatego właśnie śmieszne :mrgreen:


Na tej samej zasadzie : Pani Pelagio , czy pani może .......
No pewnie :-P


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group