Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - jestem winna ale przeszlości już nie zmienię

Anonymous - 2013-11-29, 01:00

Ech.... wczoraj myślałam że już osiągnęłam jakąś równowagę, że Bóg zesłał mi łaskę spokoju, zawierzenia i oczekiwania na efekty moich modlitw, powtarzałam "Jezu, Ty się tym zajmij" i nawet udawało mi się chwilami zapomnieć..... Złudne nadzieje.
Obojętność męża zżera mnie jak choroba.
Znowu przepełnił mnie żal i zaczęłam rozmowę.
Z cichymi, bezwolnymi łzami płynącymi mimowolnie.
Powiedziałam że bardzo brakuje mi tego człowieka przez duże C jakiego kocham, jakim kiedyś był. Zapytałam dokąd teraz zmierza? Jaki jest cel tego co teraz robi? Czy jest z siebie zadowolony, czy czuje się lepiej niż rok temu?
Usłyszałam, że nie, nie jest zadowolony i nie jest mu lepiej, ale nie ma siły i nie chce niczego budować, bo wie jak to się skończy. Budował tyle lat i osiągnął porażkę. Poprosiłam, żeby nie obrażał mnie i dzieci, bo my nie jesteśmy porażką.
Mówiłam o tym jak wiele osiągnął w życiu, o tym ile jeszcze może być pięknych dni.
Zaciął się jak płyta na stwierdzeniu że on już niczego nie chce, nie potrzebuje, chce tylko żyć.
A ja go tymi rozmowami chcę wykończyć.
Tyle, że ja wiem iż jeśli nie będę z nim rozmawiać to uzna że przyzwyczaiłam się do obecnego stanu rzeczy i będzie mu to na rękę. W końcu tak też widocznie można wegetować. Tak zresztą mówi - ledwie osiągnę spokój zaraz mi go burzysz. A dla mnie ten "spokój" jest równoznaczny z grobem dla naszego małżeństwa. Mam wrażenie że z każdym "spokojnym" dniem coraz głębszym.....
Zamiatanie pod dywan przechodziłam przez 20 lat - u niego w rodzinie tak się robi, tam się nigdy nie rozmawia jak jest problem, a potem wybucha trzęsienie ziemi w którym wszyscy są winni - zięć, synowa, dalsza rodzina, tylko nie oni. I przeniósł to na nasze podwórko, a ja po jakimś czasie przestałam próbować. Myślałam że wyolbrzymiam problemy skoro tylko ja je widzę.
Nie wiem już sama co robić...
Rozmawiać - źle, nie rozmawiać - tez źle.
O terapii nie ma mowy.
O rekolekcjach tez nie.
Jedyne co mogę, to dawać mu "lekturę" do poczytania podczas długiej drogi do pracy.
Z nadzieją że przeczyta.
Na jutro wydrukowałam mądry tekst o sile przebaczania.
Może mi coś jeszcze polecicie?
Jutro mam egzamin, ale jak tu myśleć kiedy wszystko się we mnie trzęsie i nic już się nie chce, oprócz tego jednego.....
Jezu, Ty się tym zajmij.

Anonymous - 2013-11-29, 07:17

aatka napisał/a:
Tyle, że ja wiem iż jeśli nie będę z nim rozmawiać to uzna że przyzwyczaiłam się do obecnego stanu rzeczy i będzie mu to na rękę.


To tylko twoje widzenie tej sytuacji, zresztą robisz ciągle to samo a spodziewasz sie innych efektów.

Teraz czas na nauke nowych rzeczy i postaw, a nie na dziobanie męża ,i tak oprócz wiekszego odsuniecia ( co ci jasno komunikuje) nie osiągniesz.

Anonymous - 2013-11-29, 08:04

Uczę się od wielu miesięcy.
Jakieś efekty są, mizerne ale zawsze.
Jeśli rozmawiam, staram się nie robić tego 'na emocjach' tylko spokojnie i rzeczowo.
Bardziej pytać i słuchać niż mówić.
Oczywiście odpowiedzi odchorowuję przez tygodnie.
I masz rację, za każdym razem obiecuję sobie że już nie będę podejmować tematu. Czy myślisz że z "lekturami' też powinnam dać spokój?
Powiedział że czyta uważnie wszystko co mu podrzucam, ale może też źle robię?
Chciałabym zamienić się w głaz.

Anonymous - 2013-11-29, 10:05

aatka napisał/a:

Tyle, że ja wiem iż jeśli nie będę z nim rozmawiać to uzna że przyzwyczaiłam się do obecnego stanu rzeczy i będzie mu to na rękę. W końcu tak też widocznie można wegetować. Tak zresztą mówi - ledwie osiągnę spokój zaraz mi go burzysz. A dla mnie ten "spokój" jest równoznaczny z grobem dla naszego małżeństwa. Mam wrażenie że z każdym "spokojnym" dniem coraz głębszym.....


Dla nikogo wegetacja nie jest "na rękę". Czasem jest stanem mniejszego zła.
Choć jak się głębiej zastanowić to nie wiem co byłoby mniejszym złem...

Anonymous - 2013-11-29, 10:28

Witaj aatka,

Jakiś czas temu przechodziłam podobne chwile. Co prawda nie mamy jeszcze dzieci, może dlatego było mi jeszcze trudniej, nie miałam komu poświęcać swojego czasu i miłości. Gdy mój mąż wrócił do domu (zgadzając się na miesięczną próbę ratowania), był dla mnie oschły, zimny, obojętny. Było ciężko, nie wiem co powinnaś Ty zrobić, bo każdy jest inny, każde małżeństwo jest inne, ale mogę powiedzieć Ci co ja robiłam.

Starałam się jak tylko mogłam najbardziej (mimo, iż to on mnie skrzywdził), gotowałam pyszne obiady, wyciągałam go na spacer- co nie było łatwe, sama go przytulałam. Podchodziłam i przytulałam oraz mówiłam że go Kocham, musiałm mówić: pocałuj mnie, przytul, złap mnie za rękę- on nie bardzo był chętny a mnie to strasznie bolało. Na początku tak jak Ty starałam się mu tłumaczyć, mówić, pokazywać różne artykuły- to nie miało sensu.
Zaczyłam żyć tak jakby to miałbyć ostatni dzień, zaciskałam zęby, gdy mój mąż był okropny, oschły. Gdy już przestałam cały czas próbować rozmawiac z nim na temat "my", zaczęłam się modlić i to tak szczerze, zmówiłam dwie nowenny pompejańskie i Mtka Boża mi pomogła. Mój mąż zaczął się zmieniać, teraz jest cudowny, wspaniały i kochający. nie wiem dlaczego tak się zachowywałam, dlaczego mimo upokorzeń ja dalej próbowałam być blisko, nawet fizycznie, obok niego, ale nie wiem co byłoby z nami gdybym tego nie zrobiła.

W tej chwili dalej odmawiam nowennę, jakoś bez niej jest mi dziwnie, tylko teraz w innej intencji, bardzo pragniemy mieć dziecko i mam nadzieję, że nam się uda.
Tobie radzę oddać wszystkie swoje troski Matce Bożej, tak szczerze:) i uśmiechać się mimo wewnętrznego bólu, niech mąż widzi że jesteś szczęśliwa przy nim. trzymam za Was kciuki i wspomnę w dzisiejszej modlitwie:)

[ Dodano: 2013-11-29, 10:28 ]
Witaj aatka,

Jakiś czas temu przechodziłam podobne chwile. Co prawda nie mamy jeszcze dzieci, może dlatego było mi jeszcze trudniej, nie miałam komu poświęcać swojego czasu i miłości. Gdy mój mąż wrócił do domu (zgadzając się na miesięczną próbę ratowania), był dla mnie oschły, zimny, obojętny. Było ciężko, nie wiem co powinnaś Ty zrobić, bo każdy jest inny, każde małżeństwo jest inne, ale mogę powiedzieć Ci co ja robiłam.

Starałam się jak tylko mogłam najbardziej (mimo, iż to on mnie skrzywdził), gotowałam pyszne obiady, wyciągałam go na spacer- co nie było łatwe, sama go przytulałam. Podchodziłam i przytulałam oraz mówiłam że go Kocham, musiałm mówić: pocałuj mnie, przytul, złap mnie za rękę- on nie bardzo był chętny a mnie to strasznie bolało. Na początku tak jak Ty starałam się mu tłumaczyć, mówić, pokazywać różne artykuły- to nie miało sensu.
Zaczyłam żyć tak jakby to miałbyć ostatni dzień, zaciskałam zęby, gdy mój mąż był okropny, oschły. Gdy już przestałam cały czas próbować rozmawiac z nim na temat "my", zaczęłam się modlić i to tak szczerze, zmówiłam dwie nowenny pompejańskie i Mtka Boża mi pomogła. Mój mąż zaczął się zmieniać, teraz jest cudowny, wspaniały i kochający. nie wiem dlaczego tak się zachowywałam, dlaczego mimo upokorzeń ja dalej próbowałam być blisko, nawet fizycznie, obok niego, ale nie wiem co byłoby z nami gdybym tego nie zrobiła.

W tej chwili dalej odmawiam nowennę, jakoś bez niej jest mi dziwnie, tylko teraz w innej intencji, bardzo pragniemy mieć dziecko i mam nadzieję, że nam się uda.
Tobie radzę oddać wszystkie swoje troski Matce Bożej, tak szczerze:) i uśmiechać się mimo wewnętrznego bólu, niech mąż widzi że jesteś szczęśliwa przy nim. trzymam za Was kciuki i wspomnę w dzisiejszej modlitwie:)

Anonymous - 2013-11-29, 11:17

aatka pisze:
Cytat:
Tak zresztą mówi - ledwie osiągnę spokój zaraz mi go burzysz. A dla mnie ten "spokój" jest równoznaczny z grobem dla naszego małżeństwa.


Przez wiele lat żyjesz sobie jak królewna aatko, uwielbiana i kochana przez męża aż tu nagle w skutek okoliczności jesteś zepchnięta z piedestału - i z tym się nie możesz pogodzić.
"Układ sił" w małżeństwie się na tyle zmienił, że trudno jest Ci się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Żeby nie było, że nie wiem o czym mówię i choć moje osobiste doświadczenie jest trochę inne, finał był taki sam jak u Ciebie.

Też tak jak ty uznałam, że trzeba wszystko przerobić, przetłumaczyć (jemu a jakże!) bo ja byłam jak najbardziej pod każdym względem w porządku a że bardziej sobie cenił spokój tak jak Twój mąż, także byłam w roli natrętnego insekta co to nawet zebrać myśli nie pozwoli.
Nie słuchałam takich b. ważnych sygnałów, że najbardziej można dojść do siebie, zrozumieć wiele w CISZY i spokoju, bez kogoś wiecznie atakującego najlepszymi rozwiązaniami i wiedzącego lepiej niemal wszystko, łącznie z tym co dla niego jest najlepsze.
Płacz, szlochy, oskarżanie o nieczułość, o brak zrozumienia, wreszcie tak jak u Ciebie szukanie uzasadnienia na tą jego głazowatość serca w jego dziedziczonych i nabytych wzorcach rodzinnych. Wiele godzin szarpania się ze sobą, które przełożyło się na absolutnie wszystkie aspekty mojego życia, łącznie z notorycznych brakiem snu. Nie trudno sobie wyobrazić jakim wrakiem człowieka można się stać kiedy nie możesz spać.
I co? Kiedy aż tak osłabłam, że niemal wszystko zaczęło mnie przerastać nagle doznałam olśnienia i pomyślałam:
cóż gorszego może mi się jeszcze zdarzyć niż stan w którym jestem?
Chyba tylko śmierć, która nawet wcześniej w pewnych momentach jawiła mi się jako okoliczność wyzwalająca.
Nagle zrozumiałam, że to jak się czuję jest TYLKO moim wyborem!!!
Że nikt nie stwarza mi tego "piekła" tylko ja sama.
Że wszystkie próby oskarżania i szukania winnych są sprytnym zabiegiem mojego ego by uzasadnić moje własne "nieszczęście". To co nim dla mnie było w owym czasie, dla innych w obliczu okoliczności towarzyszących temu rzekomemu nieszczęściu mogłoby wydawać się groteskowe i przerysowane.

Szlochająca, prosząca o rozmowę i zasmarkana kobieta jest OFIARĄ.
Kiedy wreszcie zrozumiałam, że jest coś takiego we mnie co każe wierzyć, że trwając w uporze, w ten sposób dostanę, uzyskam to co chcę - DAWNĄ POZYCJĘ.

Postrzeganie siebie samej, swojej wartości, uzależniłam od tego jaką pozycję wyznaczył mi wg mnie mój mąż. Jak nie mogłam być na piedestale uznałam, że lepiej zrobić z siebie ofiarę.
Bycie ofiarą jednak NIC nie daje poza tym, ze dzień za dniem ściąga człowieka w dół.
Czym bardziej się nad sobą użalasz, tym bardziej świat i otaczający ludzie wydają Ci się mniej przyjaźni - to droga DONIKĄD.

Kiedy wreszcie powiedziałam sobie:
trudno, jest jak jest, nie mogę nic z tym zrobić, pozwalam życiu płynąć.
Mężowi natomiast powiedziałam, że chcę jego szczęścia, zatem puszczam go wolno, cokolwiek postanowi - ja zaakceptuję.

I to był zwrotny punkt w moim życiu. Żadnej presji, żadnych oczekiwań, żadnych żądań.
Od tego momentu, kiedy zmęczona walką, tłumaczeniem, potrzebą uzyskania satysfakcji, wskutek ciężaru, w moich oczywiście odczuciu cierpienia nie do uniesienia - nagle skapitulowałam, poddałam się i poczułam błogi SPOKÓJ.

Kiedy w końcu po długiej "walce" uspokoiłam się, z osoby nieustannie wracajacej do przeszłości, roztrząsającej ją bez końca zmieniłam się w kogoś kto ceni teraźniejszość a przeszłość ocenia w kategoriach odbytej lekcji z której należy tylko wyciągnąć wnioski i zostawić ją za sobą- zmieniło się wszystko, łącznie z nastawieniem mojego męża. Wszystko zaczęło jakby łagodnieć, przybierać inną formę, zaczęły pojawiać się pozytwne emocje z obu stron a te wyzwoliły je i innych.
Nagle świat stał się moim sprzymierzeńcem.

NIe wiem aatko, czy to co napisałam jakoś do Ciebie dotrze. Być może musisz sama zaliczyć doły dołów by dojść do takich wniosków.
Nieważne jaką drogę wybierzesz, wiedz że spokój jest możliwy- tylko trzeba sobie na niego pozwolić.

Pozdrawiam :-)

Anonymous - 2013-11-29, 11:17

Mającanadzieję - bardzo, bardzo Ci dziękuję za to że opowiedziałaś mi swoją historię. Słowa kogoś kto przeżywał podobne chwile dają więcej niż suche porady typu: 'ucz się i staraj'. Dodają nadziei właśnie (a propo's - masz piękny nick) i siły. A tych mi najbardziej brakuje.
Dziękuję i także pomodlę się za Wasze małżeństwo i dzieciątko, które będzie miało mądrą i wspaniałą mamę.

Grzegorz - myślisz że "mniejszym złem" byłaby na przykład separacja?????
Dla mnie i dzieci na pewno nie, a co do męża - obawiam się że oprócz wszystkich konsekwencji kryzysu naszego małżeństwa, cierpi w tej chwili także na depresję (neguje wszystko i wszystkich, łącznie niestety z Bogiem, który był dla niego ważną ostoją w życiu, nie widzi sensu życia "w ogóle" nie tylko ze mną) więc samotne życie mogłoby doprowadzić go do całkowitej klęski. Sama przez to przechodziłam i wiem że bez pomocy rodziny (której wówczas nie chciałam i nie doceniałam) nie wyszłabym z tego, nie byłoby mnie pewnie tu.
To bardzo ciężki temat, nie chcę go poruszać. Boję się że jeśli się poddam to wszystko wróci.

Na szczęście kocham mojego męża i moja miłość jest większa niż ten strach.

Staram się wszystkie problemy oddać Bogu. Nie bardzo wychodzi, ale się staram.

Nie czuję się z tym dobrze, wolałabym działać, ale wiem że sama, 'po ludzku' nie dam rady.

Jezu, Ty się tym zajmij.
Tak mnie złam, tak mnie skrusz, tak mnie wypal Panie, byś pozostał tylko Ty .....

Anonymous - 2013-11-29, 11:20

Witam Was

mającanadzieje bardzo się cisze że Tobie się udało , takie wpisy bardzo motywują że udało się Tobie. Ja staram też być silna przy mężu żeby się nie użalać i żeby to tego tematu ciągle nie wracać jest bardzo trudno ale staram się z całych sił.
Nigdy nie myślałam, że jak się będzie silnym to może mieć wpływ .
Cały czas mam nadzieje, że mi się też uda.

pozdrawiam wszystkich

Anonymous - 2013-11-29, 11:51

Kenya - właśnie przeczytałam Twoje słowa i muszę jeszcze co najmniej z dziesięć razy przeczytać żeby dotarło. Bo takie przemyślenia już za sobą mam, tylko wniosków nie potrafię w życie wprowadzić. Chyba rzeczywiście tylko "dół dołów" pomoże mi się odbić.
A za każdym razem wydaje mi się że to już ten....
I znowu szukam "jedynie słusznych rozwiązań".
I znów ponoszę klęskę.
"Chcę" nie przekłada się u mnie na "potrafię". Jeszcze się nie przekłada. Ale już się codziennie kładę spać z nadzieją że jutro będzie inaczej, że znajdę siły. Bo do niedawna kładłam się z przekonaniem że może być tylko gorzej.

Rzeczywiście mam takie przekonanie w sobie że moja wartość = żona mojego męża. Moje myślenie od zawsze biegło w takim kierunku: Skoro ktoś TAKI mnie pokochał, to znaczy że jestem coś warta. Więc kiedy mnie nie kocha, jestem bezwartościowa, ja = nikt.
Ot, taki paradoks, bolesny, we wszystkich innych rolach życiowych spełniam (spełniałam) się bez problemów, nie skłamię jeśli powiem że przyjaciele, znajomi, szefowie, współpracownicy zawsze mnie stawiali za wzór, choć na tym akurat mi nie zależy. Większą wartość miało dla mnie to, ze ludzie lgnęli do mnie bo wiedzieli że mogą liczyć i na dobre słowo i na pomoc. Teraz nie mogą zrozumieć co się ze mną dzieje. Jak nieść otuchę innym skoro swoje życie się tak zniszczyło?
Bardzo dużo pracy przede mną, masz rację.
I wybór "albo-albo".
I tak mało siły. I jeszcze świadomość że jeśli jej nie znajdę, to się już nie podniosę.

Podziwiam to że potrafiłaś zmienić swoje życie.

Anonymous - 2013-11-29, 12:53

Mój mąż jakiś czas temu powiedział, że nie wie czy wierzy w Boga. Więc teraz muszę modlić się także za niego, o to aby pan sprawił, że uwierzy. Co niedzielę chodzi ze mną do kościoła, ale wieczorami już się nie modli przed pujściem spać.

więc może aatka, módl się i za swojego męża, a bóg prędzej czy później spełnia nasze prośby:)

Basia 23- to nie tak, że u mnie już się udało, cały czas musimy się starać. Jest lepiej i to znacznie lepiej, momentami aż cudownie, jednak trzeba o to dbać każdego dnia, okazywać sobie miłość każdym słowem i gestem. Codziennie proszę Boga aby pomógł mi tak szczerze wybaczyć, abym była dobrą żoną. Są momenty, gdy wszystko wraca, ale już tak nie boli, np. wczoraj mój mąż powiedział, że najprawdopodobniej w styczniu będzie musiał wyjechać w delegację do USA, na ostatniej jego delegacji do Szwecji- poznał "tamtą". Powiedziałm jemu, że się nie zgadzam, że musi wybierać albo ja albo wyjazd- wiem, że nie powinnam tego robić, ale to było silniejsze i na szczęście powiedział, że w takim razie zrezygnuje z pracy, jeżeli nie będzie mógł odmówić szefowi. Zaznaczę, że jest z wykształcenia informatykiem- programistą, więc ze znalezieniem nowej pracy nie ma problemu, a z drugiej strony wiem, że jeżeli mamy wszystko razem dalej budować, to powinnam mu zaufać w 100% i pozwolić mu się rozwijać. Nie mam pojęcia co zrobić, ale widzę po nim jak mu zależy na nas. jak mówi o "naszym" życiu, a nie o swoim.

Musimy się starać, aby nasi mężowie stali się przy nas jeszcze lepsi. A jeżeli Was "nie kochają" to Wy kochajcie za "dwoje".

"Zło dobrem zwyciężaj"

Anonymous - 2013-11-29, 13:43

aatka pisze:

Cytat:
Teraz nie mogą zrozumieć co się ze mną dzieje. Jak nieść otuchę innym skoro swoje życie się tak zniszczyło?


Też tak myślałam aatko.
Właśnie! Zaobserwuj jak często spędzasz czas oddając się kompulsywnym myślom.
Zauważ, że kiedy rano się budzisz pierwszą myślą jaka cię dosłownie atakuje jest myśl jakie poczucie nieszczęścia towarzyszy Twojemu życiu. Że większość czasu pochłania Ci mielenie myśli analizujących całą przeszłość, zwłaszcza co Tobie uczyniono. Zauważ ten mechanizm.

Można się wprost zamęczyć takim życiem, skazać się na śmierć już za życia swojego.

Kiedy JA sobie uzmysłowiłam co wyprawia ze mną to niższe "ja" byłam już tak zamęczona, że nic mi się nie chciało, pewnie byłam o krok od depresji. Apatia towarzyszyła mi niemal ciągle z krótkimi przerwami.
Syn mówił: mamo, martwię się o Ciebie inne moje dzieci otwierały oczy ze zdumienia co zostało z pewnej siebie kobiety.
Kiedy to piszę chce mi się naprawdę śmiać, wydaje mi się że piszę o czyimś życiu, nie swoim, ponieważ to już tak daleko za mną. Tylko podobieństwo zachowań Twoich z moimi skłoniły mnie do napisania tego postu, pomyślałam sobie, może to będzie jakaś wskazówka dla Ciebie, kto wie.

Ale do czego zmierzam aatko, naprawdę zaczęło się zmieniać w mojej głowie dopiero wtedy kiedy doszłam do kresu swoich możliwości, kiedy miałam dość.
Kiedy była we mnie złość, rozczenia - nie modliłam się wiele.
Nagle będąc u kresu odczułam przemożną potrzebę modlitwy.

Prosiłam Boga ze łzami w oczach, na kolanach, w zupełnej pokorze, pełna skruchy i świadoma swej niemocy: Pomóż mi Boże, dodaj sił, wskaż drogę, spraw bym mogła stać się lepszym człowiekiem niż jestem, proszę wypełnij mnie spokojem.

I nagle stało się, otrzymałam tą łaskę, tak myślę za co jestem wdzięczna.
To był impuls, było jak podanie ręki tonącemu...lecz jak się wyjdzie na brzeg takim ścioranym i pokonanym, trzeba też od siebie coś dać, pracować nad sobą, nad swoimi emocjami.
Odbywało się to z różnym skutkiem ale od tej pory uzyskanie wewnętrznego spokoju, jasności spojrzenia stało się moim priorytetem. Nie chciałam już zmieniać męża, skupiłam się nad sobą.
Nie analizowałam jego, tylko siebie.
Widziałam to, że kiedy ja jestem spokojna, ten spokój przenosi się na innych. Dzieci zaczęły dostrzegać zmianę a ja ich uśmiechnięte twarze, to była jedna z nagród.
Zrozumiałam, że cokolwiek tworzę w sobie, okoliczności zewnętrzne się do tego dopasowują.
Zaczęłam wyczuwać kiedy np. po jakiejś niestosownej dygresji męża, zaczyna we mnie narastać potrzeba konfrontacji, udawadniania swojej racji itd., wtedy pozwalałam tym znienacka powstałym emocjom odejść i to się udawało. Zrozumiałam, że mam kontrolę nad tym jak się czuję i co rozsiewam wokół siebie.
Te emocje powstawały wskutek nawykowych zachowań ciała w odpowiedzi na poczynania mojego umysłu, który wierzył że mnie skrzywdzono na tyle bym mogła czuć się ofiarą.
Kiedy zmieniłam swoje podejście z bycia ofiarą na kobietę która ma wpływ na swoje odczucia poprzez prawidłowe postrzeganie, negatywne emocje przestały się namnażać, zatem nie było czego trzymać na wodzy a spokój zaczął się pojawiać coraz częściej jako stały stan.
Nie da się tak łatwo zmienić wszystkiego co negatywne albo co tworzy negatywizm w człowieku, ale kiedy ma się świadomość jak negatywizm się tworzy, jak zaraża wszystko i wszystkich w koło, kiedy większa jest potrzeba spokoju i pozytywnych emocji - wtedy zaczynamy próbować dążyć w tym dobrym kierunku.
Oczywiście wyrażona w modlitwach intencja i poczucie, że jest siła wyższa, Bóg do którego się zawsze można zwrócić jest jak balsam na serce.
Kiedy ponownie aatko napełnisz radością swoje życie, zaczniesz w naturalny sposób nieść znów otuchę innym.
Masz siłę, podniesiesz się, jesteś już w drodze, ufam w to.

Anonymous - 2013-11-29, 13:57

Aatka
Nic nie pisałem separacji.
Może bardziej mi chodziło, abyś rzestała "tupać nóżką" (sz;ochy, płacze, oskarżenia) i dała mężowi odetchnąć. Tym bardziej, że to ON się czuje skrzywdzony przez Ciebie, bo to ON latami kochał, a Ty jakby mniej.
I teraz po latach , które w jego psychice zrobiły swoje, Ty dodatkwo go emocjonalnie szantażujesz, przez co pewnie do jego negatywnych odczuć dochodzi poczucie winy...bo jakiego faceta nie ruszy płacz kobiety?
On potrzebuje odetchnąć a nie tego abyś go ratowała z jego depresji (w jego głowie...te negatywne nastroje zawdziecza Tobie)

Anonymous - 2013-11-29, 14:09

Grzegorz - dziękuję, oczywiście ani przez moment nie pomyślałam że to co robię to szantaż emocjonalny. To jasne, teraz kiedy napisałeś. Jeśli coś jeszcze mogłabym zmienić, zrobić - podpowiedz, proszę.
Pozdrawiam.

Anonymous - 2013-11-29, 14:22

Bardzo ciekawie opisujecie. Czy dobrze zrozumialam powinna być silna , bez płaczu, bez kolejnych rozmów o trudnej sytuacji dla mnie , ze mnie krzywdzi że chce odejść. Mam pokać że mnie to nie boli że jest mi trudno? a jak będę silną, uśmiechniętą to czy mąż nie uzna że pogodziłam się z jego chęcią odejścia?

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group