Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Znajdź sobie kogoś !

Anonymous - 2013-11-24, 17:46

miodzio63 napisał/a:
ale jak widac działania moje są odczytywane w złym świetle


każdy z nas ma inna droge, inny czas, inna przyszlosc przed sobą
może pozwolmy każdemu dojść do tego osobiście - czy to ma być sciana pt. kres, czy to ma być zycie marzeniami czy tez horrorek "powrot malzonka/i"

ja po dojściu do równowagi psycho-fizycznej mam swiadomosc, ze powrot mojego meza będzie trudem, trudem i jeszcze raz trudem, dlatego ze zwykłego wygodnictwa ciesze się, ze go nie ma i nie musze zmierzyć się z tak potężnym wyzwaniem, a co będzie ???? ja nie wiem, Ty nie wiesz...... tylko Pan wie......

Anonymous - 2013-11-24, 17:53

siedzisz za murem z krwawiącą raną (może niejedną) i co dalej ?

zioniesz ogniem w każdego, kto się zbliża, ostrzeliwujesz prewencyjnie, żeby nikt nawet nie próbował :-)

Anonymous - 2013-11-24, 17:54

Katalotka72 z perspektywy czasu też sobie tak myślę, że gdybym musiała się zmierzyć z powrotem męża to byłby horror. Z jednej strony chcę a z drugiej .... może lepiej że nie wraca. Ja zbudowałam wokół siebie taki mur, że żadnemu mężczyźnie nie chodzi nic po głowie. Tylko rodzina na mnie napiera (no i mąż), że powinnam kogoś mieć...
Anonymous - 2013-11-24, 17:59

Ja mysle, że Miodzio tak sie zatrzymał pomiędzy: ani czekać na żonę, ani zyć samemu

nie widzi innej drogi, choć bardzo chce zobaczyć

schował się za murem bo tak jest póki co bezpiecznie, nikt nie zrani, w dalszą drogę iść tez nie trzeba

tylko, że rana krwawi i boli, a Miodzio nie jest lekarzem- wie, że długo tak nie posiedzi sam, bo potrzebuje pomocy

Lekarzem jest Chrystus, nie człowiek

Anonymous - 2013-11-24, 18:33

„Żebyś sobie kogoś znalazła” ....
Kiedy widzę destrukcję, wpływ na sytuację pomędzy żoną a mną na dzieci...
Kiedy widzę jaka złość, nienawiść drzemie w żonie, która potem znajduje upust jeżeli nie na mnie to na dzieci....
Kiedy słyszę jak dzieci próbują walczyć o swoją godność a ja muszę panować nad ich reakcjami wobec matki, a z drugiej strony mam dylemat czy nie zwiększam ich poczucia krzywdy..
Kiedy dowiaduję się coraz więcej „prawd” na mój temat, czasami dowiaduję się o czym myślę, co zrobiłem, powiedziałem i co zrobię tak że zapiera mi dech a słowa grzęzną w gardle...
Kiedy modlimy się razem modlitwę różańcową, a krótko potem wysłuchuję tyrady nienawiści wobec innych a wiem że próba ich usprawiedliwienia będzie znaczyło początek ataku na mnie....
Kiedy dowiaduję się w obecności dzieci że jestem największą pomyłką, nigdy nie dałem szczęścia przez 20 lat, nie chce się ze mną zestarzeć,
Kiedy rekolekcje, błogosławieństwa, spotkania w spólnotach religijnych, są tylko ciszą przed burzą w którą obserwują, słuchają dzieci,
Kiedy obserwuję u dzieci cechy DDD, słyszę ich deklaracje że nigdy się nie zwiążą z kimś, po doświadczeniach rodziców..
To dochodzę do wniosku, że może lepiej gdyby ktoś inny stanął na jej drodze. Ktoś lepszy, bardziej odpowiedni, mający wpływ na jej zachowanie, kogoś kogo bardziej by szanowała, wysłuchała jego opinii. Ktoś kto dałby jej szczęście, zamiast użerania się ze mną.
Ze mną który ma stara się ale mu ... nie wychodzi. Taki nieudacznik 
Może nawet był ktoś inny. Ktoś z kim zerwała po to żeby nie rozbijać rodziny.
Czy dobrze ?
Wtedy na pewno bardzo mocno bym to przeżył, ale teraz z perspektywy czasu patrzę na to inaczej.
Może wtedy, żona byłaby szczęśliwa, a dzieci nie przechodziłyby tych destrukcyjnych dla nich zdarzeń kiedy patrzą na uciekającą matkę, kiedy nie gonią ja razem ze mną samochodem z niepokojem czy i w jaki stanie ją znajdziemy, nie szukałyby jej z przerażeniem po jej zapowiedziach samobójstwa..
Dlatego - „żebyś sobie kogoś znalazła „– i mogła być szczęśliwa?
Czemu nie ?
Nic na siłę....

Anonymous - 2013-11-24, 18:43

Cytat:
a poprostu najzwyczajniej w świecie żal mi ludzi by przechodzili to co ja.....
ale jak widac działania moje są odczytywane w złym świetle


Miodzio, z całym szacunkiem ale niepotrzebnie Ci żal.
W każdym kryzysie ukryta jest szansa, nie szansa dla małżeństwa jak się zwykło wierzyć (choć i to się zdarza) ale przede wszystkim szansa rozwoju pojedyńczego człowieka, bo tak naprawdę o NIEGO tu chodzi.
Cokolwiek by radzono tutaj na forum, NIKT nie jest zmuszony podążać za tymi wskazówkami a nawet jeśli podąża już jakiś czas, zawsze może powiedzieć - zmieniam kierunek, ma takie prawo.
Do jakiego stopnia ktoś pozwala innym wpływać na swoje życie jest tylko jego wyborem, chce deseczek - będzie widział zasadność dryfowania, uzna że nie potrzebuje już ich więcej - wskakuje na wielkie wody, płynie zgodnie z akceptowanym przez siebie kierunkiem.
To jest odwaga bycia sobą, zawierzenia własnej intuicji, porzucenia bezpiecznej przystani "dryfujących deseczek".
Czy Ci, którzy są zwolennikami wiecznego dryfowania zaakceptują czyjś skok na otwarte wody - a jakie ma to znaczenie i czy w ogóle ma?
Ważne, właściwie najważniejsze jest by w skaczącym było przekonanie o zasadności porzucenia deseczek, by mógł rozkoszować się wolnością po wyjściu z długiej niewoli.
Kiedyś każdy zechce porzucić "bezpieczną przystań" i zechce wypłynąć na szerokie wody, wszystko jest tylko kwestią czasu i cierpienia, które najskuteczniej ze wszystiego otwiera oczy nawet tym, którzy pragną przeżyć życie z zamkniętymi oczyma.
Ciesz się swoją wolnością miodzio, do takiej się dojrzewa. :-)

Anonymous - 2013-11-24, 18:44

GregAN napisał/a:


Kiedy obserwuję u dzieci cechy DDD, słyszę ich deklaracje że nigdy się nie zwiążą z kimś, po doświadczeniach rodziców..


No właśnie. Ktoś już się zastanawiał, jaki wpływ na dziecko ma życie w rodzinie, gdzie rodzice są ze sobą z przymusu. Nieważne, jak się ten przymus nazwie - obowiązek, dla dobra dzieci, bo nie wypada się rozstać, bo nie można się rozstać ze względu na kredyt, finanse, mieszkanie, wreszcie bo sakrament...

Jest przyzwolenie na separację kościelną ze względu na konieczność ochrony życia i zdrowia. Zdrowie psychiczne jest też ważne. Osoba stale doświadczająca odrzucenia, przemocy słownej, lekceważenia nie może być na dłuższą metę wspierającym rozwój dziecka rodzicem.

Nie ma zapewne badań na temat wpływu życia w rodzinach, gdzie rodzice byli ze sobą z przymusu na późniejszy rozwój dzieci, bo trudno takie przypadki zlokalizować. Ale chłód emocjonalny między rodzicami i udawanie, że wszystko jest OK zapewne dziecku nie służą. Tak, jak w rodzinie dotkniętej nałogiem uczy się, że nie wiadomo, co czują inni i nie można im wierzyć, bo to co mówią, a to co robią to dwie różne rzeczy. Widzi, że na zewnątrz rodzice są przykładnymi partnerami, ale w domu rozchodzą się każdy w swoją stronę. Nie uczy się wyrażania własnych emocji, bo nie wie nawet, jak nazwać to, co widzi w domu. Uznaje, że na miłość trzeba sobie zasłużyć, a w związku jest ktoś, kto rozdaje karty i ktoś, kto nimi musi grać.

Trzeba jednak przyjąć trochę szerszy obraz problemu, niż tylko ochrona sakramentu. On się chroni w naszych sercach tak długo, jak długo chcemy. Ale tu i teraz jest też nasze życie zawodowe, nasze role rodzicielskie i inne role społeczne. Bóg i tak widzi nasze starania i zapewne z tych starań nas rozliczy. Naszych małżonków też. Więc kolokwialnie rzecz ujmując - dałabym sobie na luz. Kiedy przestanę cały czas mieć z tyłu głowy osobę męża, uznam, że jestem zdrowa.

Anonymous - 2013-11-24, 18:49

No literatura polska zna takie przypadki :-)

Barbara z "Nocy i dni", teskniąca całe zycie za pieknym Tolibowskim, który zreszta draniem był, bo ożenił sie był z inną.

Przepraszam, że troche obracam to w żart, ale tak mi przyszło do głowy.

Ja mysle, że Maria Dąbrowska gdzieś musiała widzieć prototyp tej książkowej Barbary, bo ilez to chodzi po świecie sfrustrowanych kobiet, które wytykają męzom, ze nie są owymi "Tolibowskimi" tylko "zwykłymi " Bogumiłami Niechciami, a gdy mąz umrze dopiero widzą, co straciły.

Życie....

Anonymous - 2013-11-24, 20:01

[zz
Anonymous - 2013-11-24, 21:10

miodzio63 napisał/a:
zobacz Twardy jak ograniczony jest twój sposób myślenia...


Najważniejsze, że Twój sposób myślenia nie jest ograniczony....


miodzio63 napisał/a:
1.wierny sakramentowi -uznając nierozerwalność ....ufając ..z nadzieja czekam że kiedyś nadejdzie dzień pojednania


Czy ja gdzieś napisałem, że czekam, że kiedyś nadejdzie dzień pojednania? Napisałem natomiast:

twardy napisał/a:
Popełniasz błąd zakładając, że czekam iż coś się zmieni.


twardy napisał/a:
moje życie nie polega na czekaniu.


twardy napisał/a:
czyli jeżeli żona/mąż nie wróci - żyć samemu (nawet do końca życia)


Jeżeli odnosisz się do tego co napisałem, to może najpierw przeczytaj dokładnie co ja napisałem.


miodzio63 napisał/a:
i jeszcze jedno w świecie w jakim ty teraz pływasz i się kąpiesz ja byłem już wcześniej i przed tobą....


Jeśli tak piszesz, to pewnie tak było, ale to nie oznacza, że ja muszę popłynąć w tą stronę co Ty i że jest ona jedynie słuszną.


miodzio63 napisał/a:
wiesz po co ci forum i sychar???

po to byś właśnie nie zwątpił...bo poza nim będziesz się krztusił by nie utonąć....

Po to jest ta cała magia forum i sychar.....


Dzięki Sycharowi powróciłem do Boga. Po to jest Sychar!
Obecnie gdybym nie miał Sycharu czy też forum, to nie krztusiłbym się jak piszesz, bo nie jestem już sam. I nie jest to tylko slogan.
Zastanawiam się jednak czy pisząc po co jest forum, nie pisałeś o swoich odczuciach, bo piszesz na nim więcej niż ja.


miodzio63 napisał/a:
By głośno krzyczeć małżeństwo jest nierozerwalne -a tak naprawdę rozerwało się i nic na to nie potrafisz poradzić.....
i nie poradzisz

bo Bóg uznaje wolną wolę każdego człowieka.....
i nie o cud tu chodzi jedynie o wolną wole naszych współmałzonków czy im się zechce ..czy nie zechce



Tak po ludzku patrząc to masz rację. Małżeństwo moje fizycznie nie istnieje, żona mieszka gdzieś tam, z kimś tam i właśnie dzięki forum, krokom, doszedłem do tego, że nic na to nie poradzę.
Tak........żona ma wolną wolę i postępuje zgodnie z nią.
Piszesz, że nie o cud tu chodzi. Ja kiedyś otrzymałem łaskę wiary i nie była to moja wolna wola, bo na to również nie miałem wpływu.
I właśnie o cud tu chodzi.............. o cud łaski wiary dla żony - niezależny od jej wolnej woli (i nie o jej powrót tu chodzi).

Wierzysz w możliwość takiego cudu?
Ja jestem osobą wierzącą............ dlatego wierzę.

Anonymous - 2013-11-25, 00:11

Twardy napisał do Miodzia .
Cytat:
Popełniasz błąd zakładając, że czekam iż coś się zmieni.


Może Ty Twardy nie czekasz ,
ale większość , a już na pewno "nowi" czekają NA POWRÓT

wierzą głęboko , że się zmieni , przecież są świadectwa .
I oczywiście , na początku ta nadzieja dodaje sił ,
ale statystyki są jakie są .
Cuda zdarzają się nie za często .
Myślę , że o to idzie Miodziowi .

I tu wielkie niebezpieczeństwo .
"tyle zrobiłem , zrobiłam i nic .
Stopniowo traci się i siły i wiarę w ten powrót .
To różnica ogromna też czy ma się lat 26 czy 56 .
Samotność nie jest łatwa w każdym wieku , ale perspektywa
takiego życia przez 50 czy 20 lat to różnica .
Osoby , które maja już dzieci dorosłe , życie jakoś tam unormowane ,
jakoś spełnione i w pewnym wieku
inaczej spojrzą na sprawę .
Owszem - każdy jest inny i wiek z metryki ,
nie zawsze idzie w parze z wiekiem emocjonalnym , energią itd.

Cytat:
Gdzieś w głębi serca mam oczywiście nadzieję, ale moje życie nie polega na czekaniu.


Cytat:
Obecnie zajmuję się swoim hobby, nauczyłem się też pływać, pracuję, mam o wiele lepsze relacje z dziećmi niż kiedyś no i znalazłem cel swego życia - pomoc innym osobom w kryzysie małżeńskim


Właśnie o to chodzi , że
jesteśmy zmuszeni nauczyć się żyć na nowo ,
wejść w inne role , a to w sutuacji kryzysu ,
niskiej samooceny
nie jest łatwe .
Jednak dla większości to małżeństwo i rodzina stanowi najważniejszy cel życia .


Miodzio ma długi staż "walki" z żoną o imieniu NIE .
Na dodatem mocno praktykującą , z tego co pisze .
Jego pytania , wątpliwości i stan dla mnie całkowicie zrozumiałe .


Według mnie każdy z Was opisuje tylko jakąś cześć prawdy o Sycharze .
Oczywiście , uważam że to pożyteczna sprawa ,
ale jednak "dla orłów" , może choć jastrzębi
ta najtrudniejsza droga .
Może taka "trudniejsza Orla perć" ,
a ta jednak nie dla każdego .


Mnie zastanawia nasza kondycja miłości do małżonka który :
ma nas gdzieś , poniża , wyszydza , rani
czasem lata całe
który żyje i śpi miesiace czy lata z kimś innym ,
ma nowe dzieci
nowe zycie
( piszę ogólnie ) .
Jak taką osobę kochacie ?????
Tęsknicie - do czego ?
Czujecie zachwyt - niby czym ?
Nie kocha się za nic ( a przynajmniej "dla czegoś tam" ) .
Co tych ludzi łączy ?
..... oprócz sakramentu ( jeśli zaistniał )
Powrót po kilku , kilkunastu latach ?
Do czego ?



Bóg nas kocha , ale czy nie pragnie
abysmy i my Go kochali ?
Nawet nakazuje i to całym sercem , duszą i umysłem .

Dlaczego więc się mówi o miłości bezinteresownej ?
( w sensie bez powodu )

Anonymous - 2013-11-25, 00:22

Miodzio,
Świata nie zbawisz, jak ktoś chce tkwić całe zycie w rozkroku i patrzeć jak mu czas ucieka to jego sprawa. Ważne, że Ty patrzysz już na pewnie sprawy inaczej !

[ Dodano: 2013-11-25, 00:29 ]
mare1966 napisał/a:

Mnie zastanawia nasza kondycja miłości do małżonka który :
ma nas gdzieś , poniża , wyszydza , rani
czasem lata całe
który żyje i śpi miesiace czy lata z kimś innym ,
ma nowe dzieci
nowe zycie
( piszę ogólnie ) .
Jak taką osobę kochacie ?????
Tęsknicie - do czego ?
Czujecie zachwyt - niby czym ?
Nie kocha się za nic ( a przynajmniej "dla czegoś tam" ) .
Co tych ludzi łączy ?
..... oprócz sakramentu ( jeśli zaistniał )
Powrót po kilku , kilkunastu latach ?
Do czego ?


Ludzie kochają wyobrażenie kogoś z przeszłości, z tych dobrych lat.
Dodatkowo to wyobrażenie jest idealizowane. Im czegoś bardziej nie możemy mieć, tym bardziej chcemy.

Mnie ciekawi, jak ktoś wyobraża sobie po latach taki powrót wiarołomnego męża/żony.
Potrafię wyobrazić sobie powrót po miesiącu, kilku miesiącach. Ktoś się reflektował,
stwierdził, że po co mu szukać nowych kłopotów, jeśli ma w domu stare...
ale tak po kilku latach?
Przecież po kilku latach mieszkania z inna osobą ...ludzie są sobie w rzeczywistości obcy.
(mimo iż wydaje się, że to moja wymarzona żona/mąż)

Anonymous - 2013-11-25, 00:33

Może tęskni się za tym człowiekiem, jakiego sobie wyświetlaliśmy na ekranie z naszego prawdziwego małżonka.

Tego, co był dobry, czuły, uczciwy, opiekuńczy, szarmancki...

Może się tęskni za wizją rodziny, która się nie ziściła - dziecko spokojnie śpi w łóżeczku, a nad nim pochyleni kochający się rodzice.

Ale jest tu i teraz - małżonek jest obojętny i kogoś innego nazywa swoją miłością, a dziecko śpi w łóżku, kiedy obok ja sama piszę te słowa.

Nie ukrywam, że w ostatnich dniach mi ciężko. Wiem, że muszę zbudować siebie od nowa. Tylko nadal, jak pewnie każda matka i każdy ojciec, którego współmałżonek opuścił lub nie chce czuję, że zawiodłam/zawiedliśmy/los zawiódł naszą córkę.

Anonymous - 2013-11-25, 00:46

Filomena,

Twoja córka ma dużo szcześcia bo ma kochającą, mądrą matkę


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group