Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Znajdź sobie kogoś !

Anonymous - 2013-12-04, 10:23

miodzio63 napisał/a:
Kążdy Aja ma własna drogę i każdy kiedyś będzie z niej rozliczany i każdy będzie wysłuchany

wiem... każdy ma prawo szukać i błądzić... ale wiem też, że życie w niezgodzie ze sobą nie przynosi nic dobrego... może właśnie stąd mój "?"
miodzio63 napisał/a:
a sam daje sobie ogranicznik że nie potrafię naprawić starego.

ja nie potrafię, bo do tanga trzeba dwojga... a co dopiero do małżeństwa i naprawiania... ja już albo może jeszcze nie mam co naprawiać... oprócz siebie... ale własny rozwój osobisty to coś, nad czym pracuję nie po rozstaniu tylko od wielu lat...

[quote="miodzio63"]że nie zraża mnie byle co na drodze....[quote="miodzio63"]
jak dla mnie rozwód i nowe dziecko sakramentalnego w drodze to nie jest byle co,
nie mam już nawet cienia nadziei, więc nie chcę tkwić w pustce z oczami zwróconymi na przeszłość... na dziś taki jest mój wybór... i zbieram się w sobie żeby sprawdzić ważność malżeństwa sakramentalnego... bo być może nie mam tak naprawdę czego się trzymać...

Anonymous - 2013-12-04, 10:33

ja nie potrafię, bo do tanga trzeba dwojga... a co dopiero do małżeństwa i naprawiania... ja już albo może jeszcze nie mam co naprawiać... oprócz siebie... ale własny rozwój osobisty to coś, nad czym pracuję nie po rozstaniu tylko od wielu lat...




jak dla mnie rozwód i nowe dziecko sakramentalnego w drodze to nie jest byle co,

nie mam już nawet cienia nadziei, więc nie chcę tkwić w pustce z oczami zwróconymi na przeszłość... na dziś taki jest mój wybór... i zbieram się w sobie żeby sprawdzić ważność malżeństwa sakramentalnego... bo być może nie mam tak naprawdę czego się trzymać


-------------------------------------------------------------------------------------------------
Aja pragne wytłumaczyć że nie oceniam tego co wybierasz,a jedynie mam świadomość jak czasami jest to trudny wybór, mimo nawet tego jak się nam wydaje.. czy nie wydaje.
Ja pisałem o mojej drodze...
choć na niej identycznie targają mnie przekonania
że do tego trzeba dwoje, że to tylko mój wybór, że.. że
i wiele jest takich że...
Takich pod wpływem jakich przychodzą choćby i dni zwątpienia i szukania zasadności w tym co robię

pozdrawiam

Anonymous - 2013-12-04, 10:43

miodzio63 napisał/a:
nie oceniam tego co wybierasz

nie czuję się przez Ciebie oceniana, tylko właśnie zrozumiana - i za to bardzo dziękuję...
i za to, że pokazujesz mi swoją drogę... bo bez pokazywania różnic, nie ma miejsca na rozwój, na zmianę... dobrze mieć poczucie, że to wszystko wcale nie jest trudne tylko dla mnie, że nie tylko ja mam wątpliwości... dobrze widzieć czyjąś prawdziwą siłę, która przezwycięża wątpliwości i słabości...

chciałam się chyba od Was "zarazić wiarą i taką postawą"...
ale to też jak widać wcale nie takie proste ;-)

Anonymous - 2013-12-04, 11:15

miodzio63 napisał/a:

Gdy nie pozwolimy ludziom poszukiwać tego co naprawdę chcą a wkładamy w ich serca i ręce nasze nawet najbardziej zaszczytne cele i działnia
jakie nie były:
czy z pod znaku wielkiego krzyża.. czy z pod znaku olbrzymiej moralności
to tak naprawdę nie szanujemy i nie rozumiemy tych ludzi
a co za tym idzie:

nie uznajemy Boskiego prawa do jednostki, niezależności i wolności......
Bóg pragnie by każdy odpowiadał tylko za własna rolę, to my stajemy przed Bogiem i rozliczamy siebie....
Nie bliźniego...tylko siebie


To są bardzo ważne spostrzeżenia.
Jednak trudno je zastosować do kogoś, kto krzywdzi innych. Zwłaszcza jak się jest krzywdzonym, lub jak się jest matką/ojcem niewinnie krzywdzonych dzieci.

Trudno uszanować i zrozumieć decyzję pt. wolę Was skrzywdzić niż zmienić swoje postępowanie.
Trudno. I nie wiem czy w ogóle szacunek to jest to, czego szukam w sobie gdy mnie taka sytuacja dotyka.
Chyba nie.

Takie decyzje jak odejście w nowy związek są czymś, co kosi wokół siebie szeroki krąg ludzi.
Trudno mi znaleźć szacunek dla decyzji, której istotą jest brak szacunku - dla drugich, dla własnej przysięgi sprzed lat, itp.

Może wiele jeszcze przede mną....

Ale niebezpiecznie blisko chyba od takiej postawy do tego, co powiedziała jakaś świecka psycholog mojej znajomej. Znajoma zapytała dlaczego mimo długiej terapii u tejże pani, jej mąż dalej ucieka od małżeństwa i wskakuje do kolejnych łóżek coraz młodszych dziewczyn.
Odpowiedź brzmiała bardzo wyrozumiale: "Proszę pani, mąż szuka po prostu sensu życia..."

Myślę, że mamy prawo do nieakceptowania zła, zwłaszcza jeśli dotyczy ona naszego współmałżonka.

Anonymous - 2013-12-04, 12:45

krawędź nadziei napisał/a:
To są bardzo ważne spostrzeżenia.
Jednak trudno je zastosować do kogoś, kto krzywdzi innych. Zwłaszcza jak się jest krzywdzonym, lub jak się jest matką/ojcem niewinnie krzywdzonych dzieci.

Krwędż nadziei
nie kierowałem tych słów w kontekście osób krzywdzących -jak to okresliłas (wspólmałżonków i własnych dzieci..itd)
Choc i zapewne im się nalezy zrozumienie(jakies) ich postawy
ot prozaicznej jak napisała psycholog (o jakiej wspomnialas)
"poszukujących sensu życia"

Ktos kto poszukuje sensu życia-tak naprawde może byc niegotowy na przyjęcie jakiegokolwiek życia
czemu??
bo wciąz pałeta się między tym co ma-a tym co by chciał mieć...
Przecież większośc z ludzi chocby dlatego trafia tu na forum że poszukuja sensu zycia i tego z czym się musza zmierzyć.
Czyż w tej wersji nie jest to sensem życia Bóg???
Ktoś kiedys powiedział człowiek czy chce czy nie musi w cos wierzyc....
dla jednych jest to nasza wiara...dla innych inna wiara ..jeszcze inni wierza w materie itd...
Ale własnie ta wiara daje motor do zycia
dla ludzi na forum jest to Bóg..dla innych poza forum będzie to cos innego.
Lecz nie zapominajmy że sa i tacy jacy jeszcze nie odnalezli włąsnego sensu.
Zatem waracjąc do początku wypowiedzi słowa swoje raczej kierowałem do tych pośród nas ,do tych na forum.
By czasami uznać to co czuja inni,że zwątpili,że pragna bliskości,że czuja się jeszcze na tyle młodo -by nie kłąśc sie za zycia do trumny i czekac az przyjdzie kostucha.
krawędź nadziei napisał/a:
Takie decyzje jak odejście w nowy związek są czymś, co kosi wokół siebie szeroki krąg ludzi.
Trudno mi znaleźć szacunek dla decyzji, której istotą jest brak szacunku - dla drugich, dla własnej przysięgi sprzed lat, itp.

Wiadomo że trudno zrozumiec decyzje innych -szczególnie jak sa dalekie od naszych odczuć.
Krawędz nadziei pisałem pare wypowiedzi powyżej pewna wypowiedz jaka kilka lat temu dostałem od mami....
Ją tak naprawde można przyłożyc do wiekszości sytuacji z zycia

czyli nasze pojete dobro-przez drugiego wcale nie musi byc odbierane jako dobro.
Własnie dlatego że ten ktos ma własne odczucia-nawet jak sa skrajne do naszych odczuć.
A cała reszta jak powstaje wokól tego -to nic innego jak nasz brak zgody i akceptacji tego co sie wydarzyło.
Kiedys już to przerabiałem-co tak naprawde boli mnie w tej sytuacji???
Czy to że żona powtarza niezmiennie od lat słowo NIE.....

czy to że to słowo Nie jest niezgodne ze mna i z tym co ja bym chciał usłyszeć.
Niestety wniosek jest prosty TO DRUGIE
i to drugie powoduje nerwy,ból,żal,frustrację życiem,niezgodę,poczucie krzywdy.
Nie było wyboru krawędż nadziei jak zweryfikowc siebie i wkońcu to zmienić
krawędź nadziei napisał/a:
Myślę, że mamy prawo do nieakceptowania zła, zwłaszcza jeśli dotyczy ona naszego współmałżonka

Tak
tak samo jak mamy prawo wyrazic to
winniśmy wiedzieć że:
,nie nękac wciąz o tym słownie,nie wprowadzac w poczucie krzywdy,nie moralizowac,nie manipulowac chocby wiara.
Wyrazić i na tym kończy się zazwyczaj nasza rola.
Bo to co ktoś z tym zrobi-to juz jego ogródek
a my raczej nie winnismy do tego ogródka wkraczac,przekopywac grządek bo tak my to widzimy i tak według nas powinno być

pozdrawiam

Anonymous - 2013-12-04, 13:00

Muszę jeszcze przemyśleć co mi napisałeś, a na razie nie mam na to spokojnej chwili.

Na szybko napiszę tylko, że nie sądzę by to co robię w zakresie zasad moralnych i zasad Kościoła wobec mojego męża było manipulowaniem.

Oczywiście, że wszystko się koncentruję wokół mojego "chcę" - chcę przemiany nas obojga, położenia nowych Bożych fundamentów, dobrego Bożego życia i rodziny która da sensowny przekaz dzieciom.

No i z tego "chcę" robię takie akcje jak:
- świadectwo, że dla mnie przysięga małżeńska ma przetrwać wszystko - obecnie trwam przy niej mimo zdrady i deklaracji braku miłości męża
- otwarte informowanie męża, że się za niego modlę (a on twierdzi, że to czuje, powiedział m.in. że jego zdaniem moje błogosławieństwo przed wyjazdem na trasę uratowało mu życie, bo uniknął cudem śmiertelnego wypadku tego dnia)
- otwarte informowanie męża, że w jego urodziny nie mam innego prezentu tylko msza św. zamówiona w intencji jego i małżeństwa (o dziwo poszedł)
- propozycja pracy z terapeutą małżeńskim opartym o naukę Kościoła, z ośrodka przy parafii (chodzi)
- wręczenie mu obrazka św. Michała Archanioła (który wziął na wyjazd)

Nie wiem czy manipuluję. Z punktu widzenia osoby np. niewierzącej, to na pewno! :)

Ale robię to z serca - bo Bóg mnie przemienia i otwiera mi stopniowo oczy, i daje wiele. Tego samego chcę dla mojego męża - bo on sam mówi że jego życie nie ma sensu, jest totalnie poplątane i nie wie jak wybrnąć.. To jego słowa, ja mu tego nie wmawiam.

Zresztą rozmawiałam przed chwilą z jego przyjacielem, który powiedział mi że już rok temu mój mąż w szczerej rozmowie z nim okazywał objawy totalnego zagubienia. Takiego życiowego.
Że to się mogło skończyć albo zdradą, albo alkoholem, albo inną ucieczką. Jakby pokazał mi inny wymiar tego problemu - że to człowiek wołający o pomoc.
Edit: też to ładnie pokazuje, jakie ja miałam przed rokiem pojęcie o człowieku, który jest moim mężem. Dopiero po roku ktoś mi to uświadamia. Wtedy to mnie jakoś nie obchodziło... a miałam go pod jednym dachem...


Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że co innego lata po rozwodzie a co innego tuż przed ew. separacją.

Anonymous - 2013-12-04, 13:14

I jeszcze jedno
tak się dzisiaj zastanawiałem bo 4.12 bo Barbary(przy okazji wszystkiego naj Barbarom)
czy zadzwonić do tesciowej bo to jej dzień ...
z jednej gdzies tam tłuk sie żal...a z drugiej pojawiała sie myśl czemu mam w zasadzie ten żal....
I przypomiały mi się słowa teściowej kierowane do mnie pół roku temu na moje imininy....

Norbert zycze ci wytrwałości i cierpliwości....zaczynałeś kiedyś z dalekiego miejsca,wszedłes na trase przyspieszyłeś wyprzediłes A..... na trasie
i jestes teraz na mecie.
Daj jej by w swoim tempie zobaczyła to co ty,doszła do wniosków jak ty i znalazła sens...
A ciebie tylko prosze poczekaj na nią na tej mecie.....

Zrozumiałem krawędz nadziei że przeciez nie rzyczy nam żle tylko jest tak samo bezsilna
jak i ja od lat jestem

Anonymous - 2013-12-04, 13:18

No to mądrze Ci powiedziała.
Wiesz, że dokładnie to samo powiedział kilka dni temu ksiądz Paweł Dubowik na rekolekcjach ogniska opolskiego?

Tylko ostrożnie z tą metą, z tymi laurami ;) Sama też muszę uważać.

Anonymous - 2013-12-04, 13:39

krawędź nadziei napisał/a:
No i z tego "chcę" robię takie akcje jak:
- świadectwo, że dla mnie przysięga małżeńska ma przetrwać wszystko - obecnie trwam przy niej mimo zdrady i deklaracji braku miłości męża
- otwarte informowanie męża, że się za niego modlę (a on twierdzi, że to czuje, powiedział m.in. że jego zdaniem moje błogosławieństwo przed wyjazdem na trasę uratowało mu życie, bo uniknął cudem śmiertelnego wypadku tego dnia)
- otwarte informowanie męża, że w jego urodziny nie mam innego prezentu tylko msza św. zamówiona w intencji jego i małżeństwa (o dziwo poszedł)
- propozycja pracy z terapeutą małżeńskim opartym o naukę Kościoła, z ośrodka przy parafii (chodzi)
- wręczenie mu obrazka św. Michała Archanioła (który wziął na wyjazd)

piękne jest to wszystko co robisz i piękne jest to, że Twój mąż to przyjmuje... "mój sakramentalny ateista" wyśmiał przysięgę i poradził mi, żebym sobie ten ślub unieważniła, skoro mam z tym problem...

W moim odczuciu, jesteś blisko, ale nie nachalnie blisko i trzymam za Was kciuki ;-) ))
A Twój Mąż daje Ci odczuć, że to co robisz jest dla niego ważne, co pewnie daje Ci siłę,
cieszę i czuję, że Twoja historia będzie miała inne niż moja zakńczenie...

[ Dodano: 2013-12-04, 13:41 ]
miodzio63 napisał/a:
Norbert zycze ci wytrwałości i cierpliwości....zaczynałeś kiedyś z dalekiego miejsca,wszedłes na trase przyspieszyłeś wyprzediłes A..... na trasie
i jestes teraz na mecie.
Daj jej by w swoim tempie zobaczyła to co ty,doszła do wniosków jak ty i znalazła sens...
A ciebie tylko prosze poczekaj na nią na tej mecie.....


piękne...
niestety czasem ktoś zmienia trasę ;-) tak to czuję odnośnie swojego przypadku...

Anonymous - 2013-12-04, 14:04

krawędź nadziei napisał/a:
Wiesz, że dokładnie to samo powiedział kilka dni temu ksiądz Paweł Dubowik na rekolekcjach ogniska opolskiego?

Zapewne cos w tym jest-biorąc pod uwagę że z Opola do Otwocka w mazowieckim jest kawalek :-D :-D :-D
Przeczytałem to co npisałaś powyżej o męzu i pomyslałem czy nie warto podzielic się swoim.
No cóz małzeństwo nasze trwa 21 lat(z górami i dołami)
mysle że w naszym małzeństwie od początku coś żonę uwierało,choć sam poczatek gdzies tam był romantyczny i chyba była miłość.

Z czasem coraz głośniej słyszałem że się dusi w domu,brak swobody,brak wolności,brak tempa.
Gdzies tam pobładziły nasze postawy do zycia..
moja -ze człowiek winien wyszumiec sie za młodu ,by potem poświęcic się rodzinie.
żony-myślę że włąsnie było brak tego szumienia.
Nie ukrywam że majac atrakcyjną zonę-pojawiała się nuta zazdrości,jaką wydaje mi sie że zona znosiła dośc cięzko.
Tu znów nie potrafilismy sie zrozumiec w naszych postawach
moja-skoro kocham kogoś nikt inny mnie nie interesuje i tak kieruję własnym życiem by nie krzywdzic partnera i stwarzac pola do podejrzeń
żony-wydaje mi się że najzwyczajniej nie czuła w tym nic złego że jest adorowana.
Dobrze że pszyszedł czas w mojej karierze tu forumowaj i nie tylko że sparwdziłem w sobie poprzez psychologów jaka to zazdrośc :
zdrowa czy chora.
I wyszło że zdrowa -skoro kogos kocham i jest dla mnie atrakcyjny to normalnym jest ze jest zawsze nutka zazdrości,a gdy w rzeczywistości faktycznie sa potencjalni rywale
a nie jest to wynik chorej wyobrazni to wszystko gra.

Myślę że tak powoli rozchodziły się nasze drogi i nasze -każdego z osobna potrzeby.
Przełomem była choroba zony i tu zapewne po niej nastapiło poszukiwanie sensu zycia.
Nie ukrywam że gdzies tam siadła, rozpisała za i przeciw i pod wpływem wyniku podjela decyzję.
Decyzje były dla mnie trudne-zresztą kto nie był z nas w sytuacji gdy nagle cały swiat sie wali,gdy w nasze miejsce wkracza przyjaciel,gdy nasze miejsce zajmuja komunikatory,gdy z nami sie mało rozmawia a inni maja coraz więcej,gdy wypadamy złoża bo nagle jestesmy be.
Nie ma sensu się ani wybielac ani usprawiedliwiac ale walkę o nas (patrz małzeństwo)rozpoczynałem nieczysto,nie była ona rozwazna,spokojna,nie zawsze miała sens poszanowania.
To doprowadziło mnie do przykrych wniosków zony na mój temat.
Od tamtej pory stałem się osoba używajaca przemoc psychiczną.
Cóz ???
Nie dziwię się skoro ktoś się tak zachowuje-mozna to tak widziec,mimo ze wielokrotnie chciałem inaczej roztargane emocje nie pozwalały mi na nic innego.
Coraz wiecej za było w rekach żony..coraz mniej w moich.
Droga moja rozpoczynała się od 12 kroków...pirwszy spokój,pierwsze zrozumienia,dalej skrupulatne notwoania problemów jakie widzi lub widziała żona.
i psychologowie kolejno od problemów..przemocy,zazdrości i wszelkich innych problemów jakie widziała żona.
Robiłem to głównie krawędz nadziei dla siebie
wiesz czemu???
Od samego poczatku nie czułem sie tym ..czymś ochydnym(katem) wiedziałem że popełniłem wiele błedów jakie mogły byc tak a nie inaczej odczytane,chciałem to za wszelka cene zmienić.
I zrobiłem to:
ale jak to bywa w życiu żone mało to interesowało czy interesuje.
Weszła w swój świat,nauczyła się życ bez męża,nauczyła się życ tak jak chce
i dlatego wciąz w rozmowach tkwimy w miejscu w jakim ja ją zostawiłem.
Czyli przeszłości, czyli wciąz wytykania mi jaki byłem,czyli wciąz obarczania mnie że nie może nic w sobie zmienic -bo przeciez ja taki byłem.
Ma swój swiat,ma swoją wolnośc-czy radośc(nie wiem jak to nazwać)
jest jej w tym dobrze
zatem
-ktos zmieni cos jak jest mu dobrze???
raczej nie.
tkwię na tej mecie i czekam aż...
chyba wiesz co mam na myśli.???...
bo kiedy człowiek cos zmienia???
-zmienia wówczas jak.....

Mam pojęcie że nie jest to zbyt chwalebne dla człeka -czekac az sie komus noga.......
ale z drugiej wiem że przeciez tylko to moze byc jedyna alternatywa.
No i najwazniejsze !
zaczynam się uczyc zycia na tej mecie,bo wiesz takie oczekiwanie i wypatrywanie czy ktos tu juz nadbiega-wykańczało i wprowadzało niepotrzebne nerwy

pozdrawiam
p.s mam nadzieje że nie zasmieciłem tematu

[ Dodano: 2013-12-04, 14:19 ]
AJA napisał/a:
niestety czasem ktoś zmienia trasę tak to czuję odnośnie swojego przypadku

To fakt dlatego nigdy nie ma pewnosci
Pozostaję tylko to:
czekam...lub nie czekam....
I to jest nasza decyzja-zazwyczaj cięzka,nie jest to takie siup i juz jak moze się wydawac.
Bez względu jaka to decyzja trzeba uszanowac że napewno powstawała z wielkim trudem

Anonymous - 2013-12-04, 15:13

Czasami się po prostu nie da.
Człowiek to nie tylko rozsądne myślenie niestetety.
Nie jesteśmy w stanie przecież logicznie wytłumaczyć dlaczego jedną osobę lubimy, a inna nas denerwuje.
Poza tym ciągną się za nami ogony przeszłości, przeżyć, leków, ...
Ktoś pisał miłość to postawa (rozumiem, że postawa to nasz wybór).
Jeśli tak to jeśli ktoś po opuszczeniu cierpi bo nie zaspokaja swej miłosci (partner odszedł i nie wróci) to czemu nie zmieni postawy? Zmienić postawę, przestać kochać i od razu lepiej....ale żeby to było takie proste

Anonymous - 2013-12-04, 15:31

grzegorz_ napisał/a:
Zmienić postawę, przestać kochać i od razu lepiej....ale żeby to było takie proste

Grzegorzu próbowałem:
ale na to niestety nie ma odwyku,nie ma prochów,nie ma terapi
a kiedy jeszcze w człeku jest takie wewnetrzne poczucie-odpowiedzialności

to jest niemozliwym stwierdzienie...

co tam nie ta to inna....
pozostaje wówczas świadomośc że sa ludzie jacy tak potrafią

Anonymous - 2013-12-04, 15:38

Miodzio

Chciałem powiedzieć przez to, że tak jak nie można zmusić kogoś aby kochał,
tak samo nie potrafimy zmusić siebie aby przestać kochać.
Z tym, że .... przestać kochać to kwestia czasu (krótszy lub dłuzszy w zależności od osoby), natomiast pokochanie na nowo...cóż...podobno czasem się udaje, ale jaki to %?

Czasem też myślę, ile w tej wielkiej miłości osób porzuconych jest miłości, a ile strachu przed samotnością, w obliczu (o ile chcą życ wg zasad kk) alternatywy :
- albo odzyskam męża/żonę
- albo będe życ kolejne lata w samotności...
Ludzie po smierci małżonka czesto podnoszą się szybciej niż po rozstaniu, bo mają "czystą kartę", mogą ułozyć sobie z kimś życie.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group