Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Nienawiść

Anonymous - 2013-11-14, 20:50
Temat postu: Nienawiść
Długo się zastanawiałam czy tu napisać. Czasu mam mało - jestem mamą, uczę się jednocześnie pracując. Jestem mężatką, od 3,5 roku. Synek ma 1,5 roku. Nie wiem czy gdzieś w innym miejscu nie powinnam się przedstawić itp, jeżeli tak, nadrobię zaległości wkrótce, teraz pozwólcie, że jako osoba wierząca, postawiona pod murem poproszę Was o wsparcie - modlitwę, dobre słowo, bądź cokolwiek co spowoduje, że będzie lepiej.
Jesteśmy z Mężem w kryzysie. Poważnym. Apogeum nastało po narodzinach syna. Choć przed bywały awantury, jednak natłok obowiązków rodzicielskich tóry spadł na mnie spowodowal moją frustrację i się zaczęło.....
Mąż jest fotografem, wyjeżdża na zdjęcia, materiał obrabia w domu. Ja jestem pracownikiem naukowym, robię doktorat. Z domu wychodze kiedy muszę, bardziej mi pod górę z tą pracą, ponieważ Mąż jest anty. Ja kocham prace ze studentami, w tym się widzę. Nie chcę pracować gdzie indziej...Mąż nie wierzy w moją pracę, sądzi że ja nie umiem pracować... On zarabia więcej. Nigdy nie mielismy problemów z podziałem pieniędzy do czasu. Do małżeństwa bardzo wtraćają się teściowie. Mam Męża spłaca nam połowę kredytu. Mąz nie chce jej odmówić. Tak więc ona sądzi że może dyrygować. Mąż broni matki do tego stopnia, że życzy mi ab nasz Syn miał kiedyś taką żonę która również będzie tak Mu mówiła na mnie, jak na swoją teściową.
Nasz kryzys to dno. Nasze małżeństwo to huśtawka. Wielka kulkuset metrowa huśtawka. Raz cudownie, raz tragicznie. Dochodzi do wyzwisk i bluxnierstw (tylko ze strony męża do mnie), agresji (oboje). Mąż mówi rzeczy potworne. Wzywa Boga,pyta się Go czemu Mu mnie dał, krzyczy mi w twarz że mnie nienawidzi. Tak mocno, że od miesięcy nie usłyszałam słów Kocham Cię...
Chodzilismy na terapię. Bylismy na 2 spotkaniach. Potem mąz nie chciał. Domowy Kościół odpada. Też nie chce. Postanowiłam że zacznę chodzić na erapię sama. Chodze regularnie. Chcę się pozbyc agresji, która niejednokotnie powodowała łzy i histerie u mojego Syna.
Wewnętrznie czuję że mam siłę walczyć za nas oboje. Ale kompletnie nie czuję zaangażowania ze strony męża. Dodam, że z Mężem nie rozmawiamy. Mąż tyle co mi powiedział, to to że mnie nienawidzi, żałuje że się ze mną ożenił, że nie lubi mnie jako człowieka. Nie lubi ze mną rozmawiać.
Ja wiem, że mam cięzki charakter. Domiunuję, stanowię. Ale z miłości chodze na mega ustepstwa. Ale kompletnie nie wiem, co mysli Mąż.
Dużo mówił o rozwodzie. Ja rozwodu nie chcę, ale czuję że kres moich sił jest bliski....
Co mogę jeszcze zrobić? Czy jest jakakolwiek szansa...

Anonymous - 2013-11-14, 21:07

Aneta, bardzo Ci współczuję, bo po trochu wiem, co przeżywasz. Na szczęście tylko po trochu...

Jeżeli nie ma dobrej woli ze strony męża, to Ty niewiele możesz zrobić. Chodź nadal na terapię, chociaż jej efekty mogą być dla Ciebie samej zaskakujące.

Dla mnie bardzo niepokojące jest pomniejszanie wartości Twojej pracy. Nie dlatego, że sama jestem z branży, ale dlatego, że dobry mąż czy dobra żona nie mają do siebie pretensji o swoje ścieżki zawodowe. Czy mąż ma kwalifikacje, aby ocenić, czy nadajesz się na pracownika naukowego? Czy mąż ma niespełnione ambicje w tym obszarze? Nikt, kto sam tego nie doświadczył, nie wie jak obciążające psychicznie jest pisanie pracy naukowej. Tym bardziej, że masz małe dziecko. Czy dziecko jest pod Twoją opieką w ciągu dnia? Jak godzisz bieganie za półtoraroczniakiem z pracą?

Równie niepokojące jest, że mąż porównuje Ciebie ze swoją matką.

Z perspektywy czasu i dość podobnego doświadczenia radzę Ci - zajmij się sobą, staraj się odseparować emocjonalnie od ataków męża, nie bierz na siebie odpowiedzialności za całe zło świata, nie daj sobie wmówić, że jesteś złym naukowcem, dydaktykiem, żoną, matką i gospodynią, skoncentruj się na uzyskaniu spokoju ducha, broń swojej godności.

To, co radzę, jest bardzo trudne i czasem wiele musi upłynąć, zanim się tego nauczymy.

Nie odpowiadasz za uczucia i rozumowanie męża. Niestety też nikt zewnątrz nie jest w stanie zmienić toku myślenia i emocji dorosłej osoby, jeżeli ona sama nie chce.

Ile znaliście się przed ślubem, jak mąż zachowywał się na początku znajomości i małżeństwa? Czy dostrzegasz różnice?

Niestety mnie się wydaje, że mąż próbuje na Ciebie przerzucić odpowiedzialność za to, że chce się rozstać. Dlatego pomniejsza Twoją wartość i mówi o rozwodzie - mówi, ale nie robi. Bo chce, żebyś Ty za niego podjęła decyzję. Lub chce tę decyzję uwspólnić. Gra w grę: niech ona mnie wyrzuci. Od Ciebie zależy, czy poddasz się jego regułom gry, czy zachowasz zimną krew. Dodam jeszcze, że nikt wrażliwy emocjonalnie i naprawdę kochający krzywdzącego małżonka oraz wspólne dziecko na dłuższą metę takiej gry nie wytrzyma, zwłaszcza że w konflikt uwikłana jest też matka męża.

Módl się o spokój ducha, dostrzeżenie prawdy o Waszym małżeństwie i wypełnienie Woli Bożej. O nic innego według mnie nie ma sensu się modlić, kiedy druga strona prze do rozstania.

Anonymous - 2013-11-14, 22:06

Anetka pisze:

Cytat:
Nasz kryzys to dno. Nasze małżeństwo to huśtawka. Wielka kulkuset metrowa huśtawka.
Raz cudownie, raz tragicznie.


Ten fragment przykuł szczególnie moją uwagę Anetko.
Czyli nie jest jednym cięgiem źle i co najważniejsze, choć bywa tragicznie bywa także CUDOWNIE.
Znaczy, że jednak nie wszystko stracone, w innym wypadku na "cudowność" nie byłoby miejsca.
Widzę jednak brak powściągliwości, może i nieuświadomioną prowokację z obu stron, jednym słowem nie panowanie nad własnymi emocjami a także brak poszanowania dla wzajemnych oczekiwań.
Bluźnierstwa, wyzwiska i agresja z obu stron - to przerażające zważywszy na fakt, że świadkiem waszych zachowań jest wasze maleńkie dziecko.
Piszesz Anetko pracę doktorską, która jak mniemam powinna wskazywać także na jakiś poziom, nie tylko intelektualny ale także emocjonalny.
Nie czuj się oceniana, nie chcę spawić Ci przykrości ale trudno jest pominąć ten aspekt.
Nie możesz oczekiwać od kogoś innego spokoju, opnowania, kultury osobistej, szacunku itd. jeśli ty sama tego nie prezentujesz.
Prawda jest taka, do kłótni potrzeba dwoje. Jeśli nie zasilasz kłótni złymi emocjami, nie podgrzewasz atmosfery, nie dochodzi nigdy do takiej eskalacji kiedy padają wyzwiska i bluźnierstwa.
Nawet jeśli jeden z partnerów jest "zatopiony emocjonalnie" i nie sposób go zatrzymać -drugi nie musi podnosić rękawicy.
To trudne, owszem , ale po awanturze przynajmniej nie ma się kaca moralnego, że zachowaliśmy się równie dramatycznie jak nasz partner.
Poza tym Anetko, na co liczysz obrażając matkę swojego męża? Czy fakt, że pomaga wam finansowo jest czymś co robi z niej złą kobietę? A jeśli od czasu do czasu coś powie, doradzi czy nawet się wtrąci to masz pewność , że ma złe intencje?
Mam takie odczucie, że Wasz związek jest do naprawienia, że macie szansę. Ponieważ w desperacji napisałaś Ty i to Ty prosisz o pomoc, to radzę zmiany zacząć od siebie.
Może także trzeba rozważyć czy pisanie pracy doktorskiej w momencie kiedy dziecko jest takie malutkie i potrzebuje głównie miłości, ciepła i troski nie jest przyczyną twoich frustracji, które przekładają się na cały związek. Teraz najważniejesze jest dziecko. Ten cudowny czas przeminie tak szybko i nigdy już więcej nie będziesz mogła nadrobić tego co być może tracisz miotając się między ambicją, dzieckiem i mężem.

Anonymous - 2013-11-14, 22:12

Aneto witaj na forum

zajrzyj do działu świadectw

http://www.kryzys.org/viewforum.php?f=3

do działu rekolekcji ,

http://www.rekolekcje.sychar.org/ a szczególnie rekolekcje ks. Marka Dziewieckiego "Przysięga małżeńska i jej konsekwencje"


czy kącika filmowego
gdzie na początek polecam film "Ognioodporny"
http://pl.gloria.tv/?media=297261

i do poczytania nasza broszura
http://www.broszura.sychar.org/

wspomnę w modlitwie

Pogody Ducha

Anonymous - 2013-11-14, 23:07

kenya napisał/a:

Może także trzeba rozważyć czy pisanie pracy doktorskiej w momencie kiedy dziecko jest takie malutkie i potrzebuje głównie miłości, ciepła i troski nie jest przyczyną twoich frustracji, które przekładają się na cały związek. Teraz najważniejesze jest dziecko. Ten cudowny czas przeminie tak szybko i nigdy już więcej nie będziesz mogła nadrobić tego co być może tracisz miotając się między ambicją, dzieckiem i mężem.


Kenya, to da się pogodzić, oczywiście z wielkim wysiłkiem pod warunkiem wsparcia rodziny. Zresztą za każdą dobrą pracą twórczą, czy to w sztuce, czy w nauce stoi rodzina, która akceptuje i wspiera. Jeżeli tego nie ma, to trzeba mieć skórę grubą jak nosorożec i wielką determinację oraz odporność na permanentną pracę w nocy.

A łączenie pracy zawodowej, jeżeli komuś zależy, z wychowywaniem dziecka oraz byciem dobrą żoną jest oczywiście karkołomne. Mogę pisać o własnych emocjach - ja permanentnie czuję się nie na miejscu - w pracy mam wyrzuty sumienia, że nie poświęcam się życiu rodzinnemu, w domu mam wyrzuty sumienia, że nie wykorzystuję swojego potencjału naukowego. Myślę, że tego typu uczucia są udziałem większości pracujących kobiet.

Oczywiście można podjąć decyzję o odroczeniu rozwoju zawodowego na czas wczesnego dzieciństwa potomka, ale nie każdy może sobie na to pozwolić.

Można się oczywiście na miejscu autorki zastanowić, czy da się tak skonstruować koncepcję pracy, żeby była stosunkowo mało czasochłonna w realizacji. Inna sprawa, czy nie lepiej odłożyć szarpanie się z pracą do momentu, kiedy dziecko pójdzie do przedszkola, a w tej chwili robić niezbędne minimum wynikające z programu studiów doktoranckich?

I zgadzam się w całej rozciągłości, że dziecko nie powinno być świadkiem, ani adresatem scen agresji.

Anonymous - 2013-11-15, 09:40

Dla mnie kluczowym problemem jest brak rozmów, bez nich żyje się tak od kłótni do kłótni, znam to niestety...
Ale żeby chciało nam się ze sobą gadać, trzeba dużo zmienić. Sądzę, że podstawą jest tutaj praca nad sobą. Twoja. Piszesz, że dominujesz w domu - to zabija Twojego męża. Przypuszczam, że nie czuje się przez Ciebie doceniany, nie dajesz mu poczuć się odpowiedzialnym, silnym, no po prostu mężczyzną, co może powodować jego frustrację. Oczywiście wyzwisk nic nie usprawiedliwia i tu też trzeba by się uczyć stawiania granic, asertywności, reagowania w stylu "nie będę rozmawiała z Tobą w taki sposób, nie życzę sobie takich słów" i wychodzenia. Swojej agresji również powinnaś się przyjrzeć, myślę, że nauka zdrowego wyrażania emocji na bieżąco pomoże. I tu super, że podjęłaś już terapię.
Proponuję przesłuchać konferencje księdza Pawlukewicza o kobietach i mężczyznach albo /i przeczytać coś Pulikowskiego. O teściowej też pisze :)
Film "Ognioodporny" wiele mógłby dać Ci do myślenia. Bo ja uważam, że Twoja sytuacja nie jest tragiczna. Oboje jesteście zagubieni, ale pomimo tego co wykrzykuje mąż, to ja sądzę, że kocha Cię nadal. Twoja sytuacja w pewnym stopniu pokrywa się z moją i jakoś tak czuję, że przyczyny również mogą być podobne :-)
Najważniejsze byś pomimo zadanego bólu ze strony męża, zechciała przyjrzeć się sobie, temu co Ty wnosisz do tej relacji i spróbować zmienić to, co rani jego, ale i pośrednio Ciebie samą. Nie chodzi o to, by od niego nie wymagać, ale by najpierw od siebie zacząć, pozwolić jemu dostrzec efekty i udowodnić, że warto.
Proś Jezusa, by pokazywał Ci prawdę o sobie samej, przygotuj się, że nie będzie łatwo, ale efekty wszystko Ci wynagrodzą :)
I zgadzam się też z kenyą, że Twoje dziecko jest malutkie i bardzo potrzebuje teraz Ciebie. Może warto pomyśleć o przesunięciu czasu pisania pracy? Wiadmo, że jak chce się ciągnąć 10 srok za ogon, to wszystkie mogą uciec i zostaje frustracja... Powiem Ci, że ja swego czasu bardzo zaangażowałam się w studia, skupiłam się na swoich ambicjach, bo tato nie wierzył, że skończę studia pomimo zajścia w ciążę i chciałam mu udowodnić, że tak i to jeszcze z 5. Udało mi się i co z tego? Dziś jak patrzę jak ucierpiała na tym moja rodzina, to mam do siebie żal... Oczywiście wtedy nie miałam świadomości tego, czemu tak mi zależy, dopiero po czasie to się poukładało w całość...
Anetko, świetnie, że tu jesteś, mam nadzieję, że nie przestraszysz się i nie uciekniesz. Im szybciej zaczniesz gromadzić nową wiedzę, tym większa szansa dla Was. Życzę Ci cierpliwości, wytrwałości i wiary!

Anonymous - 2013-11-15, 11:18

Lil napisał/a:

Może warto pomyśleć o przesunięciu czasu pisania pracy? Wiadmo, że jak chce się ciągnąć 10 srok za ogon, to wszystkie mogą uciec i zostaje frustracja... Powiem Ci, że ja swego czasu bardzo zaangażowałam się w studia, skupiłam się na swoich ambicjach, bo tato nie wierzył, że skończę studia pomimo zajścia w ciążę i chciałam mu udowodnić, że tak i to jeszcze z 5. Udało mi się i co z tego?


Lil
Na uczelniach jest tak, że albo robisz kolejne stopnie (dr , habilitacja) albo wylatujesz, zatem autorka o pracę dbać musi. To nie jej widzimisie, tylko kwestia tego czy w przyszłości bedzie miała za co żyć.
Magistrów na uczelniach długo nie trzymają.

Anonymous - 2013-11-15, 11:27

AnetaS. napisał/a:
Co mogę jeszcze zrobić? Czy jest jakakolwiek szansa...


Posłuchaj
https://archive.org/details/KtoPowinienRzadzicWMalzenstwie

Anonymous - 2013-11-15, 11:43

grzegorz_ napisał/a:
Na uczelniach jest tak, że albo robisz kolejne stopnie (dr , habilitacja) albo wylatujesz, zatem autorka o pracę dbać musi. To nie jej widzimisie, tylko kwestia tego czy w przyszłości bedzie miała za co żyć.
Magistrów na uczelniach długo nie trzymają.

Możliwe, ja nie wiem jak jest na studiach doktoranckich. Sugerowałam jedynie rozważenie takiej możliwości. Ja np. mogłam wziać urlop dziekański, zresztą w końcu musiałam, jak już się doprowadziłam do depresji...

Anonymous - 2013-11-15, 12:18

Grzegorz... są sprawy ważne i ważniejsze a także te najwyższej wagi.

Dziecko to nie produkt uboczny, który przydarza się ludziom w międzyczasie ich zmagań z życiem i w czasie kolekcjonowania osiągnięć.

To istota ludzka zrodzona z miłości i miłości potrzebująca jak niczego bardziej na świecie.
Miłość przekłada się na uwagę, czułość, ciepło, troskę oraz czas dziecku poświęcony.

To kwestia ustawienia priorytetów w życiu.

Anonymous - 2013-11-15, 12:40

Kenya
Mój głosy był z praktycznego pkt widzenia.
Może się zdarzyć, że autorka wątku będzie to dziecko wychowywać sama i wtedy...
stabilna praca jak najbardziej się przyda.

Ps. Robienie dr, gdy się pracuje na uczelni to nie kariera, tylko wymóg.
Nie jest oczywiście wykluczone, że mężowi ta "kariera" czyli praca na uczelni uwierała,
bo może ma tradycyjna wizję małżeństwa, czyli maż zarabiający na rodzinę, żona
siedząca w domu, zajmująca się dzieckiem i wpatrzona w męża jak w obraz i największy
autorytet

Anonymous - 2013-11-15, 13:06

Grzegorz
Nie zagłębiam się w to jaką wizję małżeństwa ma mąż autorki tylko w to, czego potrzebuje najbardziej 1,5 roczne maleństwo.

Zachęcam raczej do rozpatrzenia wszekich za i przeciw, wzięcia pod uwagę zysków i ewentualnych strat.

Poza tym wychowanie dziecka nie przekłada się utomatycznie na "dożywotnie" z nim siedzenie w domu. Wszystko ma swój czas i miejsce.

Czy mąż autorki chce, żeby patrzyła w niego jak w obraz tego nie wiemy.
Mając do dyspozycji tylko wiedzę płynącą z jej postu - na tym etapie, takie twierdzenie byłoby czystym nadużyciem. :)

Anonymous - 2013-11-15, 14:07

Najgorsze jest to, że oboje macie rację.

Dziecko raz w życiu ma 1,5 roku, ten czas nie wróci.

Tak samo niestety, jak nie wróci czas na złożenie pracy awansowej w terminie. Nowa ustawa jest bardzo restrykcyjna i uczelnie korzystają z możliwości zwolnienia pracownika, który się spóźnił z pracą.

Inna sprawa, że to autorka wątku wie, jaki jest jej status na uczelni - studencki, czy pracowniczy i jakie ma możliwości znalezienia pracy poza uczelnią.

Natomiast uczelnie w tej chwili raczej tną etaty, niż przyjmują nowych adiunktów.

Ponadto - czy proponowano by autorce rezygnację z pracy na rzecz 1,5 rocznego dziecka, gdyby nie napisała, że chodzi o doktorat, ale ogólnie stwierdziła, że ma trudności z pogodzeniem pracy z wychowaniem dziecka, a mąż jej nie wspiera?

Anonymous - 2013-11-15, 14:17

Dziękuję Wam za odpowiedzi. na wstępie dodam, że za żadna krytykę swojego zachowania nie mam zamiaru się obrażać. Po to tu jestem, żeby ktoś może mocno mną potrząsnął....

Zaczne od początku. Znamy sie z Mężem 9 lat. Wzielismy slub po 5,5 roku znajomości. Z tym, że poznalismy sie w liceum. Młodzi, Mąz szaleńczo zakochany. Synio był planowany. Psuło się między nami zawsze, ale zawsze z tego wychodzilismy. Teraz jest apogeum, chyba gorzej być nie może.
Doktorat. Od 1 roku studiów wiedziałam ja i wszyscy wokoło, że w pracy na uczelni upatruję swoją przyszłość. Po drodze było kilka prac, krótkich. Po prostu to było nie to.Wiedziałam, że skoro Mąż sam dla siebie jest szefem, a ja na uczelnię będę wychodzic jedynie na zajęcia, pogodzimy to z opieką nad Synem. Mieszkamy sami, cała nasza rodzina jest spoza naszego miasta. Tak więc pomoc babci nie wchodzi w grę. Po narodzinach syna, wszystko przy nim zrobiłam sama. Mąż jak nie pracował to grał, odpoczywał. Kiedy zaczęły mi się zajęcia, wyjazdy na konferencje i pisanie artykułów, zaczęło się. Smsy podczas wyjazdów, że niszczę dziecku życie, że go zostawiam, że z tego nie ma pieniędzy. A były bo miałam pokaźne stypendium. Jednak w tym roku okroili mi godziny i zarabiam bardzo mało. I tu Mąż zaczyna dominować. Nie pójdziesz tu, wracaj jak najszybciej, nie idź tam, po co to robisz. Cały dzień opiekuję się synem, i jedynie wieczorami mam chwilę na przeczytanie ksiązki, bądź przygotowanie sie do zajęć. Tak myślalam o urlopie dziekańskim. Jednak potrzebuje pieniędzy. Uczelnia mi je daje. Mąz zresztą gdybym zrezygnowała powiedziałby mi że znowu nie umiem zostać w pracy dlużej. Tak xle i tak niedobrze. W domu robię wszystko. Mąz tylko zarabia pieniądze. Jak coś się popsuje to naprawi. Z synem zostaje tylko 2 razy w tygodniu na maks 3 godziny kiedy muszę wyjśc na uczelnię. Posprzątane, ugotowane, Syn zadbany, ja zadbana. Z tym, że nadal jest źle.
Tu nie chodzi o moja ambicję, czy samorealizację. Tu chodzi po prostu o stałą posadę, i godną przyszłość.

Teściowa. Wiem, że kazdy ma prawo wyrazic swoje zdanie. Ale ona mnie nie lubi. Kopie pode mną non stop dołki. Jestem osobą szczupłą, a ona wiedząc że bardzo dbam o linię, potrafi po mojej diecie, kiedy sporo schudłam, powiedziec mi w twarz "no przytyłaś". Albo co gorsza, zarzuca mi że przez to, że ja chciałam aby Syn urdził sie naturalnie, mogło Mu się coś złego wydarzyć. Miałam dośc cięzki poród. Jest to nieprawda, ponieważ błagalam lekarzy o cc. Mąz mi nie wierzy. Twierdzi że jego mama, nie mogła tak powiedzieć. Najgorsze, że przy Męzu udaje kochaną, a jak zostajemy sam na sam, mówi mi rzeczy tragiczne... Nie ma świadków. I nikt mi nie wierzy...

Agresja itp. Tak wiem, że mam problem. Ale leczę się. I terapia przynosi rezultaty. Z tym, że Mąż zabrania mi chodzić na terapię, bo to kosztuje, Według niego rezultaty korzystne dla Niego powinno być widać od razu, już teraz. A to nie tak wygląda. Cięzko mi jest, kiedy ja sie staram, wiem ile mnie to kosztuje, a On w chwili nerwów potrafi mnie wyzwać i oczernić. Płacz czy zdenerwowanie Syna, nie grają wówczas żadnej roli.

Tak jest między nami czasem bardzo dobrze. Ale wiecie kiedy? Kiedy nic od Niego nie wymagam, dziecko w wózku, z torba zakupów wracam sama, ale z konta nie ubywa pieniędzy, kiedy Syn nie płacze. Kiedy Mąz może w spokoju sobie posiedzieć, bez gadającej żony.

Wiem, że sytuacja jest głupia, ale czytając inne posty widzę że niebeznadziejna.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group