Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Przychodzi chwila że szala goryczy sie przelewa!!!!

Anonymous - 2013-11-06, 08:36

Tolek52 napisał/a:


Piszesz, że przeżywałaś depresję i to na dodatek ciężką i nie wiesz o tym że człowiek w depresji nie ma nadziei? Taki cżłowiek nie szuka nawet ratunku tylko poddaje się i chce mieć na własność mojego ulubionego świetego czyli święty spokój. Jeżeli nie ma nadziei to po co jemu wiara? Po co jemu modlitwa. Jeżeli jesteś w stanie się jeszcze modlić to jest z Tobą jeszcze bardzo dobrze. Ja już nie mam sił się modlić, może i pozwoliłem odejść wierze a może nie umiałem jej zachować i umarła razem z nadzieją.



zgodze sie w zupełności z tym co napisał Tolek, sama mam depresje i biore antydepresanty i wiem, ze gdybym przestała sie modlić to bym sie juz kompletnie poddała i nie iwem czy miałabym po co wstac z łózka.. i sama tez sobei mówie ze skoro jeszcze cokolwiek mi sie chce to nie jest tak żle.
Niestety czasem jest tak zle ze człowiek nei ma siły ani ochoty sie modlić.. i nie chodzi mi o obiektywne odczucia ale subiektywne.. jak spowije cie ten kokon beznadziejnosci to bardzo cięzkos ie z niego wydobyć, bardzo cieżko jest poprosić o pomoc czy pomóc sobie samemu bo po prostu Ci nie zalezy.. nie zależy Ci na życiu na sobei na innych, na niczym... to jest starszne, czułam to przez jakis czas i to była najczarniejsza noc mojego zycia , i pewnie ktoś z boku by powiedzial, dziewczyno o co Ci chodzi, takie cos przez faceta? nie ten to inny....
ale kompletnie nie ma znaczenia co ktoś mówi, jak ktoś inny to ocenia, bo w cżłowieku dzieje sie coś takiego że nic nie ma żadnego sensu. nawet oddychanie... po prostu chce sie zniknąc rozpłynąc w niebycie.. przestac istnieć. bo nie widzi sie zadnej nadziei na nic...
ja na szczęscie umiem i chce sie modlić.
ale rozumiem tych co nei umieją albo nei chcca albo siły już na nic nie maja...

Anonymous - 2013-11-06, 08:48

Ja też to rozumiem, nie odmawiam prawa do takich czy innych odczuć. I właśnie dlatego, że sama to przeżywałam, wiem co człowiek wtedy myśli, jak się czuje... Rady w stylu, przestań się użalać mają rację bytu, gdy ktoś się nadmiernie nad sobą użala (bo można rzeczywiście się w tym zatracić). To samo z koncentrowaniem się na sobie - pomiędzy akceptacją i kochaniem siebie a egoizmem jest co prawda cienka granica, ale jest. Komuś, kto ma zbyt małe poczucie wartości, sam ze sobą się zmaga nie powie się przecież - to nie ty jesteś ważny, zacznij pomagać innym...
A mam wrażenie, że Helena - skoro sama przeszła tyle traum i podniosła się jeszcze silniejsza - wymaga tego samego od innych. Tak przynajmniej odbieram jej wpisy - z pozycji wyższości i niezrozumienia innego człowieka...

Anonymous - 2013-11-06, 08:59

mi sie wydaje, ze to dobre jest dla ludzi którzy juz troche siły nabrali jak ktoś jest w takiej kompletnej czarnej dziurze to nic do neigo nie trafi...

usłyszałam takie zdanie w programie Joyce Meyer
jezlei nie umiesz sie cieszyć tym co masz to dlaczego Bóg miałby Ci dac więcej powodów do niezadowolenia?

coś w tym jest.. ale to wydaje mi sie działa na dalszych etapach gdy człowiek podbuduje swoja wiare w siebie samego, zaczyna akceptowac rzeczywistość przejdzie już jakies początkowe stadia żałoby... i wtedy jak głowa mu już sie troche wynurzy z tego szamba to można sobie pomagać w ten włąsnie sposób o którym pisze Helena.
Każdy sposób jest dobry by wyjść z tych ruchomych piasków...
Każdy ma sój wąłsny czas dochodzenia do pewnych rzeczy, jednemu zajmie to 2 miesiace innemu 4 lata a inny nigdy sobei z tym nie poradzi... nie każdy ma taka siłe, albo inaczej, nie każdy umie ją w sobie znależć.

Anonymous - 2013-11-06, 10:14

jasmina44 napisał/a:
bo w cżłowieku dzieje sie coś takiego że nic nie ma żadnego sensu. nawet oddychanie... po prostu chce sie zniknąc rozpłynąc w niebycie.. przestac istnieć. bo nie widzi sie zadnej nadziei na nic...



Człowiek jest własnie taki ... niejako "mści się" na własnym zdrowiu za głupotę innych. Jest nawet takie powiedzenie.

Dopóki to robi, cierpi, kiedy jednak uświadomi sobie, że każdy odpowiada sam przed Bogiem (i własnym, i tylko własnym sumieniem), odchodzą choroby, najpierw te psychiczno-emocjonalne, potem często też somatyczne. Zaczyna sie etap zdrowienia..

Anonymous - 2013-11-06, 10:30

Elżbieta napisał/a:
Dopóki to robi, cierpi, kiedy jednak uświadomi sobie, że każdy odpowiada sam przed Bogiem (i własnym, i tylko własnym sumieniem), odchodzą choroby, najpierw te psychiczno-emocjonalne, potem często też somatyczne. Zaczyna sie etap zdrowienia..
Elżbieto dobrze by było aby to było takie proste. To piekło może być niezależne od człowieka ale od Boga bardzo pięknie opisuje to odczucie św Jan od Krzyza w "Nocy ciemnej". Dla człowieka nie odczuwającego tego bólu jest tam tylko jeden wielki bełkot i zadaje sobie pytanie "o czym on do diaska pisze" ale dla depresanta sa to jego własne odczucia".
Anonymous - 2013-11-06, 10:34

nie chce sie tu jakos kategorycznie wypowiadac bo zadnym ekspertem nie jestem, ale wydaje mi sie, że aby człowiek sie otrząsnął choc w jakims stopniu to musi zaakceptowac to co sie wydarzyło, przestac z tym walczyć, przestac walczyc z ta druga strona, ze soba... poniekąd trzeba sie własnie poddać. i dopiero wtedy mozna zacząć jakas prace nad sobą.

ale gdy wali sie świat na głowe, to sami wiecie.. nic proste nie jest i zawsze na poczatku człwoiek pogrąża sie w rozpaczy, zreszta sa rózne stadia żałoby... i ta rozpacz ta niemoc, bezislność zagubienie totalne to chyba tez jednoz nich... bo nagle cos nam sie rozpada cos nam sie kończy.. i trzeba jakby przeorientowac swoje zycie, poukładac od nowu wsyztsko łacznie z tym jak zorganizuje sie poranek... ze teraz to ja kupuje pieczywo.. ja robie wsyztsko... to nie jest łatwe.
dla mnie to łatwe nie było. to przestawienie sie z myślenia My na myślenie JA. i ciezko mi sie z tym rozstac było. ja nie chciałam sie z tym rozstac. i im bardziej walczyłam z rzeczywistoscią tym gorzej było.
ale tak jak pisąłam kazdy ma swój moment przebudzenia, w swoim własnym tempie wychodzi na powierzchnie i zaczyna prace nad sobą. tu sie nie da niczego przyspieszyć, przeskoczyc kolejnych stopni.. trzeba przejsc cała tą drogę. jest bolesna, trudna, czasami beznadziejna, ale przynejmniej u mnie jest już słoneczko, czasem za chmurką ale jest.
czas. on robi swoje. choc tak cięzko to przezyc, to czekanie az sie poprawi az oddychanie nie bedzie bolało, az to puste miejsce obok w łózku przestanie sie wydawac takie cholernie zimne..
ale to mija wsyztsko...
a co zostaje..
poczucie ze jest sie silnym. że jestem w stanie poradzić sobie z wsyztskim co mnie spotka, bo nei jestem sama. Bo Bóg mnie kocha, ja mu ufam i wiem ze bedzie wsyztsko dobrze. po postu staram sie w to wierzyc z całych sił.
nie iwem jak wy, ja straciłam przez to wsyztsko jedno - wiare w drugiego człowieka. nie wiem czy bede jeszcze w stanie zaufac komuś czy to mojemu mezowi czy komus innemu. ale to moze tez tylko taka faza, jakis etap...

Anonymous - 2013-11-06, 11:25

--
Anonymous - 2013-11-06, 12:06

rozumiem co piszesz i oczywiscie masz rcje, smierc jest ostateczna, nie ma odwołania nie ma drugiej, trzeciej czy 10 szansy...
tak
ale sama wiesz, ze to biadolenie użalanie sie nad sobą cięzko przerwać, zwłaszcza na poczatku tej drogi, potem jest łatwiej i potem nalezy wręcz wszelkimi sposobami sie z tego wydobywać. Jeżeli mamy kontrolę nad swoimi emocjami i myślami to mozemy to zrobić, ale gdy ta depresja gdy stan w jakim jestesmy (abstrahując z jakiego powodu) jest ciężki to wtedy jest to wąłsciwie niemożliwe...
mi sie wydaje, ze na wsyztsko przychodzi czas..
i nie ma co żałować ze sie biadoliło czy cierpiałao za długo.. widocznie tyle własnie było potrzeba...
a smierć.. tu chyba zawsze będzie niedosyt.. ze za mało kochałem, za mało zrobiłem mogłem wiecej, bez względu na wsyztsko... no ale mnie to nei dotknęło tak mocno jak Ciebie, nie straciłam dzieci ani rodziców
wiem jednak ze nei mozna porównywac uczuć, nie można twierdzić ze jakies sa wazniejsze silneijsze mocniejsze od innych.. bo dla kazdego w chwili ich przezywania one sa własnie takie jak mówi, intensywne i siedzi w nich po uszy... a to jakie faktycznie one były i jeszcze ustawienie ich w jakimś porządku od 1 do 10 to jest możliwe duzo duzo pozniej...
dlatego jak pisałam dla mnie to co proponujesz co pisalas o wizycie na onkologii to jest super rada dla tych którzy juz sie pdoniesli na tyle ze chca o siebie walczyć, bo dla kogoś kto lezy w tym bagnie to niestety nic to nie bedzie znaczyło...
kazdy ma sój moment przebudzenia, swojego wyjścia z depresji rozpaczy itd. tego sie nei da za bardzo przyspieszyć jezeli ta osoba nie ma chęci by to zrobić...

Anonymous - 2013-11-06, 12:21

--
Anonymous - 2013-11-06, 12:46

Cytat:
Nie chcę umniejszać Waszego cierpienia oraz bólu. Jest i długo będzie ... Ale dobrze jest znaleźć sobie taki punkt, sytuację , przykład ,że nasze problemy byłyby dla innych radością i w momencie załamania pomyśleć o tym , przywołać z pamięci ... Mnie to pomaga , stawia do pionu, powoduje otrzeźwienie...


Rozumiem aż nadto co chce przekazać Helena. Nie jest ona wszak osobą, która posługuje się tylko teorią , to PRAKTYK, chylę czoło przed kimś kto tak wiele doświadczył, dlaczego więc jej słów nie wziąć pod uwagę i wyłowić z nich wielką mądrość?

Skrajność podanych przykładów jest celowa.
Cóż człowieka może bardziej wyrwać z marazmu, tkwienia w pułapce własnych myśli i oczekiwań wobec innych, losu, Boga , niż obawa czy też wręcz realność zaistnienia śmierci naszej czy kogoś bliskiego.
Nie wiem jak można by było porównać problemy małżeńskie czy też finalnie rozwód do swojej nieuleczalnej choroby czy w końcu śmierci będącej kresem tych ziemskich problemów, są to rzeczy nieporównywalne wg mnie ŻADNĄ MIARĄ.
Jeśli ktoś kiedyś uczestniczył w wypadku samochodowym, nie wiedząc czy przeżyje to zapewne wie, że w tych krótkich momentach wielkiej niewiadomej jak to się skończy zamiera umysł, żadnych myśli, żadnych projekcji, żadnych bolączek i żadnej depresji czy rozpaczy, NIC, zupełny reset.
Po tym zostaje tylko POKORA.
Przesłanie Heleny jest JASNE i wzywa do otwarcia oczu, do obudzenia się z letargu, w którym większość tkwi - a dlaczego? - bo taki jest ich WYBÓR.

Anonymous - 2013-11-06, 12:47

Ale jest jeszcze coś takiego jak czas żałoby. To jest pewien odcinek czasu (jak wspomniano, dla każdego innej długości). Nie da się go przeskoczyć, zatrzymać, pominąć. To wręcz niewskazane, bo żałobę trzeba PRZEŻYĆ. Te wszystkie emocje i uczucia pojawiające się w tym czasie - na to trzeba sobie pozwolić. Także gdy pojawiają się owe rozterki, poczucie bezsensu itp. I nic tu nie pomoże odwoływanie się do rozsądku, do woli walki. A nawet do skrajnych porównań (które notabene w takim stanie mogą spowodować jeszcze większy dół).
Oczywiście nie można tego przeciągać w nieskończoność, jednak ten czas "upadku" również jest potrzebny - dla nabrania sił, jakiegoś podsumowania czy nawet przewartościowania pewnych rzeczy - i w następstwie dla późniejszego pełnego zdrowienia.
I nie mam tu na myśli żałoby po śmierci...

Dla mnie to przesłanie również jest jasne. Pozostaje kwestia tego, kto w jakim momencie się znajduje, by mógł z niego czerpać coś dla siebie. Nie na każdym etapie jest to możliwe i myślę, że o to rozwinęła się cała dyskusja.

Anonymous - 2013-11-06, 13:14

--
Anonymous - 2013-11-06, 13:57

Helena pisze:

Cytat:
Nie twierdzę ,że należy zatrzymać, pominąć, przeskoczyć , ale świadectwa innych mogą zapobiec popadnięciu w skrajność..


NIE KAŻDY TUTAJ NAPISZE ŚWIADECTWO i z tego trzeba sobie jasno zdać sprawę.

Rzecz w tym by NIE WARUNKOWAĆ w żaden sposób swojej egzystencji, bo właśnie to warunkowanie jest przyczyną wszelkiego, czasem niekończącego się cierpienia.
Owszem, etap rozterek, niezgody na zaistniałe okoliczności jest wpisany w ludzkie życie, służy jego przemianie , powoduje wzrost świadomości ale kiedyś musi odejść jako świadomie podjęta decyzja.
Jeśli obwarujemy swoje "szczęście" zaistnieniem pewnych warunków
z którymi się utożsamiamy - osiągnięcie spokoju i szczęscia NIGDY nie będzie możliwe.

I tak, rozumiem rozterki miodzia, może mieć dość, ma do tego prawo a Ci którzy kibicują mu i zagrzewają by z ósemki zrobił szesnastkę albo jej wielokrotność niech zdadzą sobie sprawę, że nie cel jest najważniejszy ale droga i człowiek na tej drodze.

Anonymous - 2013-11-06, 14:17

ja_tez napisał/a:
Ale jest jeszcze coś takiego jak czas żałoby. To jest pewien odcinek czasu (jak wspomniano, dla każdego innej długości). Nie da się go przeskoczyć, zatrzymać, pominąć.


Zgoda, ale ....
aby można było przeżyć i zakończyć kiedyś okres żałoby to trzeba pewne fakty uznać i powiedzieć coś było i się skończyło.
Jeśli tkwi sie w ułudzie i liczy na to, że może za rok, może za pięć stanie sie cud i on/ona wróci i bedzie big love to żałoba trwa i trwa...i nigdy się nie skończy.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group