Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Jak mam walczyć ?

Anonymous - 2013-11-08, 10:57

Strasznie smutne to co piszecie, ale niestety prawdziwe :(((

Ja byłam przekonana, że naszego związku na pewno nic nie złamie, bo przecież że sobą rozmawiamy. Ale okazuje się, że jakiś problem z komunikacją jest. Mi też się wydawało, że mowie wszystko szczerze, że wszystko chcę zawsze wyjaśnić, nie zamiatac nic pod dywan, ale okazuje się, że wcale tak nie jest. Psycholog tez to zauważyła, że jestem introwertykiem, ze nie umiem wyrażać emocji ani złych ani dobrych i przenoszę to na współżycie, nie umiem sie ponieść emocjom, podświadomie mam jakies zahamowania, opory, wstyd, jestem zbyt pruderyjna. Że nawet wyrażając swoje emocje nie jestem w tym szczera, że nie myślę o sobie tylko zawsze na pierwszym miejscu jest ktoś. Brakuje mi zdrowego egoizmu, jestem nadopiekuńcza, zbyt poważnie do wszystkiego podchodzę, nie potrafię się relaksować. Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy o sobie, które przenoszę na relacje z mężem. Nie daje mu szansy wykazania sie, poczucia się facetem bo jestem typem Zosi Samosi. Mój mąż nigdy nie musiał być za nic odpowiedzialny i może teraz dlatego też jej nie czuje.

Długa droga przede mną.

Anonymous - 2013-11-08, 11:04

jasmina44 napisał/a:
ja tez nie zamierzam czekac na mojego męża. zamierzam zyc i cieszyć sie zyciem a jezeli on kiedys zmieni zdanie to wtedy bede o tym myslała.. jestem zmęcozna zastanawianiem sie dlaczego? po co? z jakich powodów? analizowania kazdego słowa i szukania drugiego dna.. szukania pozytywów w tym wsyztskim...
chce po prostu życ, cieszyć sie każda chwilą, a takie oczekiwanie to bez sensu jest bo ja to dużo sił i energii zyciowej przez to traciłam.


ja teraz już też tak mam... pomógł mi w tym odcięciu rozwód... może potrzebowałam jakiegoś mocnego znaku... nie chcę marnować sił ani czasu dla kogoś i czegoś, czego nie ma... chcę żyć, tym co jest... ja jestem... jest mój Syn... wspaniali ludzie dookoła, dla których jestem ważna... mam SWOJE życie... o nie chcę (już nie muszę, a CHCĘ) dbać... zmiana ośrodka skupienia... z męża na siebie... teoretycznie takie proste... ale ileż to razy ktoś nam udzielał złotej rady "zajmij się sobą" a na pytanie "jak" już nie umiał odpowiedzieć... jak znależć powód i siłę, żeby zmienić optykę... ja miałam w głowie: "muszę coś zrobić, ruszyć się chociaż odrobinkę, bo nie chcę być tu, gdzie jestem... czasem to, że usiądziesz po drugiej stronie łóżka niż zwykle, zmienia perpektywę... czasem wystarczy "małe coś"...

Jest takie chińskie przysłowie: "Kto zaczął zrobił połowę".
No i czyż nie? Nie najtrudniejszy "pierwszy krok"?

Anonymous - 2013-11-08, 11:20

dokłądnie:)
mnie otrzeżwiła bardzo wiadomosć ze moj maz miesiac temu sie wyprowadizł od babci i mieszka gdzies w warszawie i dowiedziałam sie tego przpadkiem po miesiacu i wciaz nei znam nawet jego adresu.
po prostu walnęło mnie ze ten cżłowiek traktuje mnie jak obcą. ze nei jestem dla neigo nikim waznym. i nie mogłam sobie juz nic tłumaczyc w zadne sposób na jego korzysc... nie było czego tłumaczyc ani analizowac. po prostu suche fakty które wrzeszczą : dziewczyno on Cie nie szanuje, nie kocha i ma cie gdzies....
i sie odciełam, emocjonalnie w ogromnym stopniu.
nie iwem co bedzie, ale własnie moj środek cieżkości jest juz na mnie.
nie bde myslec o nim... on o mnie nie mysli... a ja nikomu nie pomagam zadreczajac sie.
nie iwem co przyniesie przyszłosc ale w mojej terazniejszosci jestem sama. i to akceptuje. jestem sama i jest mi dobrze. a z mezem jak na razie nie chce miec nic wspólnego.
chyba mam faze złosci ze zaufałam komus takiemu... ze dąłam sie tak osuzkac i pozwoliłam sie tak zranic...
on juz od dawna zabijał w osbie resztki uczucia do mnei i mu sie to udało...
po prostu to w końcu zrozumiałam. i czar prysł.

Anonymous - 2013-11-08, 11:27

jasmina44 napisał/a:
dokłądnie:)
mnie otrzeżwiła bardzo wiadomosć ze moj maz miesiac temu sie wyprowadizł od babci i mieszka gdzies w warszawie i dowiedziałam sie tego przpadkiem po miesiacu i wciaz nei znam nawet jego adresu.
po prostu walnęło mnie ze ten cżłowiek traktuje mnie jak obcą. ze nei jestem dla neigo nikim waznym. i nie mogłam sobie juz nic tłumaczyc w zadne sposób na jego korzysc... nie było czego tłumaczyc ani analizowac. po prostu suche fakty które wrzeszczą : dziewczyno on Cie nie szanuje, nie kocha i ma cie gdzies....
i sie odciełam, emocjonalnie w ogromnym stopniu.
nie iwem co bedzie, ale własnie moj środek cieżkości jest juz na mnie.
nie bde myslec o nim... on o mnie nie mysli... a ja nikomu nie pomagam zadreczajac sie.
nie iwem co przyniesie przyszłosc ale w mojej terazniejszosci jestem sama. i to akceptuje. jestem sama i jest mi dobrze. a z mezem jak na razie nie chce miec nic wspólnego.
chyba mam faze złosci ze zaufałam komus takiemu... ze dąłam sie tak osuzkac i pozwoliłam sie tak zranic...
on juz od dawna zabijał w osbie resztki uczucia do mnei i mu sie to udało...
po prostu to w końcu zrozumiałam. i czar prysł.


Dla mnie na ten moment to abstrakcja. Ja jestem na etapie walczyć, walczyć, walczyć i ciągle nie stracilam nadziei.

Anonymous - 2013-11-08, 11:31

Więc przestań walczyć z wiatrakami. Moment, kiedy zaczynamy odpuszczać jest początkiem etapu zdrowienia.
I jedna ważna rzecz: idź i oddaj to wszystko Jezusowi, powiedz Mu jak bardzo Cię zmęczyła walka i że od tej pory chcesz aby to On zajął się Twoim życiem, bo Ty sama nie dajesz rady...
On zawsze Cię wysłucha...

Anonymous - 2013-11-08, 11:36

Dla mnie na tym etapie nie jest to walka z wiatrakami. Jak ciągle widzę szanse, mam nadzieję i dlatego się nie poddaje. A modlitwa bardzo mi pomaga.
Anonymous - 2013-11-08, 11:36

wiem Smutna... Ty masz swoja droge, ona sie zaczęła dopiero i mam nadzieje, naprawde Ci tego życze by posżło CI znacznie lpeiej niż nam, niż mi:)
skoro teraz czujesz taki przymus w środku by walczyć to walcz.. nie ma sensu na siłe powstrzymywac sie od czegos, bo to i tak nei zda egzaminu..
kazdy ma swoja droge do przejścią, do tego by dojśc do róznych wniosków przejśc na inne etapy...
U Ciebie to wsyztsko to jest bardzo świeze, ja swój temat to walkuje od lutego wiec mialam czas na wiele rzeczy przemyśleń emocji...
ale powiem Ci jedno, onbjetnie co by sie nei działo to nadzieja jest zawsze:)
nadzieja ze bedzie dobrze, ze sie wsyztsko ułoży... ze keidys jeszcze bede szczęsliwa z innym cżlowiekiem, mzoe zmoim mężem... nadzieja nie umiera nigdy:)

Anonymous - 2013-11-08, 11:43

smutna ona napisał/a:
Dla mnie na tym etapie nie jest to walka z wiatrakami. Jak ciągle widzę szanse, mam nadzieję i dlatego się nie poddaje. A modlitwa bardzo mi pomaga.

Ale nadzieja nie polega na tym, żeby się szarpać, walczyć... Nadzieja to jest pewność, że Pan Cię poprowadzi odpowiednimi ścieżkami. A Ty tylko masz wyrazić na to zgodę, zaufać... cokolwiek by dla Ciebie nie przygotował. On Ci daje wolną wolę, nie zmusza Ciebie do poddania się Jego woli. Ale Ty się wciąż buntujesz i nie chcesz dopuścić do siebie "bądź wola Twoja a nie moja"... Ja to rozumiem, bo rzeczywiście każdy ma swoją drogę do przejścia, którą musi pokonać, aby się przekonać...

Anonymous - 2013-11-08, 11:46

z jednej strony szkoda ze nie mozna praktycznie uczyć sie na bęłdach innych, ze pewne rzeczy zajmuja tyle czasu..
ale z drugiej gdybym np nie przeszła tej drogi jaka przeszłam to ciągle byłabym nieszczęsliwą pogrązona w pretensjach do całego świata zgorzkniała babą..
i jak pomyśle o sobie rok temu i o sobie teraz to prawie jakbym dwie rózne osoby widziała.. wsyztsko jest po coś.. naprawde.. ale to widac dopiero po jakims czasie...

Anonymous - 2013-11-08, 11:56

jasmina44 napisał/a:
wciaz nei znam nawet jego adresu.

też tak miałam, jak się wyprowadził do wynajmowanego, teraz wrocił do naszego, które jemu przypadło, więc znam...

jasmina44 napisał/a:
mam faze złosci ze zaufałam komus takiemu... ze dąłam sie tak osuzkac i pozwoliłam sie tak zranic.

ja miałam żal do siebie... i o to, że takiego człowieka wybrałam na OJCA

smutna ona napisał/a:
Dla mnie na ten moment to abstrakcja

wiemy ;-)
próbujemy Ci tylko powiedzieć, co się dzieje jak się zmęczysz...

ja_tez napisał/a:
Moment, kiedy zaczynamy odpuszczać jest początkiem etapu zdrowienia.

chyba każda/y z nas próbował walczyć aktywnie na początku... ale to była męką... i to męka na nic...

jasmina44 napisał/a:
skoro teraz czujesz taki przymus w środku by walczyć to walcz.. nie ma sensu na siłe powstrzymywac sie od czegos, bo to i tak nei zda egzaminu..
kazdy ma swoja droge do przejścią, do tego by dojśc do róznych wniosków przejśc na inne etapy...

bliska mi jesteś... i masz (stety/niestety?) rację...

ja_tez napisał/a:
Ale Ty się wciąż buntujesz i nie chcesz dopuścić do siebie "bądź wola Twoja a nie moja"

no bo to faza... chciałybyśmy ją przyspieszyć dla smutnej, ale nie możemy...

Cytat:
wsyztsko jest po coś.. naprawde.. ale to widac dopiero po jakims czasie...

POTWIERDZAM

Anonymous - 2013-11-08, 12:37

Smutna to bardzo dobrze że modlitwa Ci pomaga, zachęcam do odmówienia Pompejanskiej tylko ostrzegam, uzależnia:):)
bedzie Ci łatwiej jak bedziesz pamiętała ze finalnie wsyztsko będzie dobrze, że Bóg Cie kocha i nie pozwoli CI zrobic krzywdy... że to wsyztsko co przeżywasz teraz bedzie kiedys tylko wpsomnieniem, ze bedziesz sie uśmiechac szeroko jeszcze nie raz i czuć w sercu prawdziwą radośc. to wsyztsko przyjdzie, tylko musisz dać sobie czas...

Anonymous - 2013-11-08, 13:46

jasmina44 napisał/a:
Smutna to bardzo dobrze że modlitwa Ci pomaga, zachęcam do odmówienia Pompejanskiej tylko ostrzegam, uzależnia:):)
bedzie Ci łatwiej jak bedziesz pamiętała ze finalnie wsyztsko będzie dobrze, że Bóg Cie kocha i nie pozwoli CI zrobic krzywdy... że to wsyztsko co przeżywasz teraz bedzie kiedys tylko wpsomnieniem, ze bedziesz sie uśmiechac szeroko jeszcze nie raz i czuć w sercu prawdziwą radośc. to wsyztsko przyjdzie, tylko musisz dać sobie czas...


Wiem, że kiedyś tak będzie. Ale teraz jest dla mnie czas smutku, stresu, niepewności i bezsilnosci., ale wiem że on minie. Wszyscy tak mówią, więc musi tak być. A to co się teraz dzieje prostu murze przeżyć po swojemu, tak jak czuje. Wiem, że wszystkie Wasze rady są dla mojego dobra, ale chyba pewnych etapów nie da przeskoczyć i pewnych uczuć nie da się oszukać i zagłuszyć.

Anonymous - 2013-11-08, 13:53

masz racje, nie da sie przeskoczyc tych etapów, choćby sie nie wiem jak chciało... tez chciałam i chce wciąz byc jeszcze dalej na tej drodze ale wsyztsko musi isc swoim tempem. oczywiście mozna sie pewnych rzeczy nauczyc i potem z nich korzystac - jak nie poddawac sie depresji smutkowi, jak sie wydobywac z takich emocji.. ale najpierw trzeba sie tego nauczyć.

wiem, pewnie te teksty o tym ze bedzie lepiej dla Twojego serca to abstrakcja.. rozum to wie ale serce... ja to miałam nawet taki etap ze mnie wkurzało jak ktos mi tak mówił... ze to minie.. jak to minie? ze co ze juz moj maz nei bedzie wazny? ze nie bede go kochac? nie. ja tak nie chce...
ale to nie tyle ta miłość mija co jej kurczowe trzymanie sie w taki sposób w jaki my chcemy.. to danie wolnosci tej osobie i sobie samemu by popełniac swoje błedy.
nikogo do niczego sie nie zmusi.. a nawet gdyby było mozna to kto by chciał byc z kims kto jest z nami z przymusu?

Anonymous - 2013-11-08, 13:58

Bycie z kimś z przypusu nie ma sensu. Tego nikt by nie chciał. Ja raczej ciągle traktuje to co się dzieje jako kryzys.

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group