Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - DRUGI KRYZYS - CZY SENS RATOWANIA MAŁŻEŃSTWA???

Anonymous - 2013-10-18, 22:36
Temat postu: DRUGI KRYZYS - CZY SENS RATOWANIA MAŁŻEŃSTWA???
Witajcie,
jestem w sakramentalnym związku i jestem w kryzysie małżeńskim po raz drugi...
Spotykaliśmy się z mężem przed ślubem 5 lat. Dwa lata po ślubie urodził się synek (teraz ma 13 lat), a 4 lata później córeczka (obecnie ma 9 lat). Niestety od pierwszych chwil jej życia nie czułam szczęścia w domu. Kiedy miała ona 4,5 miesiąca odkryłam list od kochanki mojego męża, w którym wyznawała swą miłość do niego. W tym samym dniu kazałam mu się wyprowadzić z domu. Pojechał do rodziców. Romans trwał jeszcze parę tygodni. Przeżyłam tę sytuację strasznie. Zamiast cieszyć się Aniołem w domu, ja przepłakiwałam kolejne dni i noce przez wiele miesięcy. Potem zaczęłam chodzić do terapeutki, on po pewnym czasie dołączył i po roku nieobecności wrócił do domu. Stanęło na tym, że on zdradził, bo to tak naprawdę i moja wina... Przebaczyłam i naprawdę chciałam zapomnieć. Zaufania w 100% nie było.
Parę lat, według mnie dobrych, płynęło raz lepiej, raz gorzej, z różnymi problemami mniejszymi i większymi.
Po paru latach znów zaczęłam gdzieś odczuwać, że zaczynamy żyć obok siebie. Coraz mniej rozmawialiśmy, mieliśmy dużo pracy, mąż skupiał się w zasadzie tylko na pracy, a prowadzenie domu, dzieci, załatwianie wszystkich spraw - na mojej głowie. Na szczęście cały czas miałam ogromną pomoc mojej mamy. Jasne, kłóciliśmy się, szczególnie o syna, z którym było bardzo dużo problemów - bywało, ale wydawało mi się, że kłótnie, niezrozumienia bywają w wielu domach. On mówił, że się stara, a ja nie. Trudno mi było się zgodzić z tym twierdzeniem. Rutyna dnia codziennego zabijała nas. Byłam wiecznie zmęczona. Podczas kłótni nieraz mówiłam "to się ze mną rozwiedź i daj mi spokój". Zachowanie męża nie pozwalało mi zapomnieć o jego zdradzie.
2012 rok był straszny, bo odsuwanie męża było bardzo zauważalne. Nie wytrzymałam i w grudniu w krótkiej rozmowie stwierdziłam, że mam dość takiego małżeństwa, że żałuję, że za niego wyszłam i że jak tak ma być, to lepiej rozwiedźmy się. Tak, to było szastanie słowami, wcale tego nie chciałam, ale z nim tak trudno się rozmawiało. Wydawało mi się wtedy, że to jedyne wyjście, aby nim wstrząsnąć.
No i po tej rozmowie rozpoczęło się piekło. Cały 2013 rok to istny horror - z wielu lat słyszałam od męża wypominki. Dowiedziałam się, że będziemy rozmawiać tylko o dzieciach, nie rozmawiał ze mną, był obojętny. Na wakacje też pojechałam z mamą i dziećmi, bo poinformował mnie, że nie zamierza się tam zmienić względem mnie, że może nawet mieszkać gdzie indziej i dojeżdżać do dzieci, na co się nie zgodziłam. Dzień po powrocie z wakacji wyprowadził się do rodziców. Podobno nie zdradza. Od maja schudłam 10 kg, w pracy bywałam "nieprzytomna".
W poprzednich miesiącach 2013 roku dość często w zaistniałej myślałam na poważnie o rozwodzie, choć proponowałam mu mimo wszystko, aby spróbować ponownie. W głębi serca czułam, że nie pragnę rozwodu, tylko pełnej rodziny. Usłyszałam jednak już w czerwcu, że jeśli ja nie złożę pozwu, to on to zrobi. Jest konsekwentny. Na swoim stanowisku stoi do chwili obecnej. Mówi, że ze mną się nie da, że byłam dominatorem (?), że nie ufa (w moim przekonaniu nigdy nie dałam powodów do braku zaufania), nie wierzy, że się uda, że się muszę z tym pogodzić, że nic nie zrobiłam, aby uratować małżeństwo (jego ratowanie też trudno było zauważyć).
Wiele godzin spędzał w internecie, odwiedzał wiele stron (też prawniczych) - w przeciwieństwie do mnie, nie mam na to za wiele czasu. W sierpniu wspomniał, że jest coś takiego jak Sychar i że według nich każde małżeństwo jest do uratowania, że słuchał wykładów ks. Dziewieckiego (nie ukrywam - nazwa i nazwisko całkowicie mi nie znane). Podobno mąż usłyszał stwierdzenie księdza, że małżeństwo to nie miłość, że to decyzja. I mój mąż się z tym nie zgadza. Uważa, że nie ma potrzeby się dalej męczyć, bo nic nie zbudowaliśmy i nie zbudujemy. Stwierdził, że kocha swoje dzieci i że zawsze będzie ich ojcem. Obecnie jednak żadne z dzieci nie chce jechać do jego obecnego miejsca zamieszkania, on przyjeżdża do dzieci w dwa weekendy w miesiącu. Nie bardzo mają o czym rozmawiać... Rodzina męża też całkowicie zerwała relacje ze mną i z dziećmi (wcześniej też nie były zbyt mocne).
Ja z kolei zainteresowałam się tym nie znanym mi dotąd "sycharem" i od paru tygodni wertuję forum. I nie mogę uwierzyć, ale w mojej głowie i sercu nastąpił totalny odwrót od pomysłu rozwodu. Nie chcę o tym myśleć, ogarnia mnie przerażenie przed życiem, przed tym, co zgotowaliśmy naszym dzieciom. Czuję, że niosę ogromnie ciężki krzyż. No a przy tym systematycznie jestem obarczana winą, że zasłużyłam sobie na to, co mam.

Tydzień temu poinformował mnie, że już napisał pozew o rozwód (dotąd mówił o separacji, bo doktryna kościelna..., ale był znów u prawnika i myśli jednak o rozwodzie, bo i tak nigdy się nie zejdziemy. Na moje pytanie, a co z tą doktryną, padła odpowiedź, "czy my musimy się tak wszystkiego trzymać"), ale jeszcze go nie wysłał.
Dwa dni później napisałam mu maila, że nikt z nas nie akceptuje jego decyzji o rozwodzie, że ja wierzę w naprawę i że jeśli już chce to rozwiązać prawnie, to niech składa o separację. Nie dostałam odpowiedzi.

Obiecałam sobie, że nie będę go prosić o powrót, jednak jak tak przypomnę sobie te nasze rozmowy, to to nie było nic innego jak prośby, mimo że podkreślałam, że ja nie proszę.
Obiecałam też sobie, że jak teraz przyjedzie do dzieci, to nie powiem ani jednego słowa - ani o powrocie, ani o rozwodzie, w ogóle jak najmniej jakiejkolwiek rozmowy. Mam tak dość tej jego pewności siebie, tego obarczania mnie winą, że niech się dzieje wola Nieba.
Czy dobrze robię, że postanowiłam już z nim o naszej sytuacji nie rozmawiać i oddać wszystko w ręce Pana Boga? Co ja mogę jeszcze zrobić według Was, aby to małżeństwo uratować? A może jednak nie ma sensu? Mąż mówi, że trzeci raz do tej samej wody nie wejdzie. Może ma rację...?

Pozdrawiam
Ania

Anonymous - 2013-10-19, 13:37

Aniu nie wiem, czy jestem osobą właściwą do udzielania rad. Ale pojęcie powtarzającego się kryzysu nie jet mi obce.
Myśle, że jest trochę tak, jak piszesz zasluzyłaś sobie na to wszystko. Zresztą ja też zasłużyłam sobie na wiele rzeczy. Często niszczymy zycie naszym mężom bo myslimy zupełnie inaczej. Bo jestesmy kobietami. A jak trafimy na typowego faceta dzisiejszych czasów, to jest tragedia. Bo dzisiejsi mężczyźni nie są mężczyznami z zamiaru Boga... A przynajmniej większośc z nich. No i my jako kobiety też nie jesteśmy takimi, jakimi stworzył nas Bóg. To chyba gorzka refleksja.
Kiedyś moja mama, która na co dzień żyje z cholerykiem, szorstkim w obejściu, ale facetem, ( mój ojciec to maruda, ale wspaniały człowiek)który na krok jej nie odstapił jak chorowała na raka, dała mi radę: Zrób dobrą kolację, przeproś i postaraj się uspokoic. Bo te chłopy to głupie są i tyle. Ty bądź mądrzejsza.

Anonymous - 2013-10-19, 19:20

MonikaMaria3 napisał/a:
Myśle, że jest trochę tak, jak piszesz zasluzyłaś sobie na to wszystko. Zresztą ja też zasłużyłam sobie na wiele rzeczy. Często niszczymy zycie naszym mężom


nikt nie zasłużył sobie MonikoMario3 na bycie nieszczęśliwym, zdradzanym, porzuconym...
w innych tematach piszesz:
MonikaMaria3 napisał/a:
Ja cię nie zatrzymam na siłe, to twoje decyzja, Twoje błedy, Twoje życie. Ja nie godzę się na to, co robisz.
.................
Nie wolno się płaszczyc, ani narzucac własnej woli. Przerabiałam to. Skutek całkowicie odwrotny. Zaufac Bogu, Jemu powierzac słowa, zmartwienia, życie. Byc spokojnym i silnym spokojem. I byc stanowczym.
.................
:


a potem znów:
MonikaMaria3 napisał/a:
dała mi radę: Zrób dobrą kolację, przeproś i postaraj się uspokoic. Bo te chłopy to głupie są i tyle. Ty bądź mądrzejsza.


MonikoMario przeczytaj cytowane przez Ciebie samą pisane w różnych wątkach posty i przemyśl skąd takie sprzeczności...od bycia silnej, umiejącej stawiać granice, po bycie uległą, zgadzającą się na wszystko, a jeśli nie to myślącą: -zasłużyłam sobie na to, niszczę mu życie... Zastanów się co uruchamia dwie różne postawy i zachowania u ciebie...pozdrawiam

Anonymous - 2013-10-19, 19:56

Bywalec Ty zawsze umiałaś ustawic mnie do pionu :mrgreen:
O co chodzi z tymi sprzecznościami.... Po prostu sytuacja Ani jest trochę podobna do mojej. Też trułam tyłek mężowi monologami i całą resztą, jaki to on nieudacznik, jaki nieczuły i takie tam...To były wielkie błedy, bo wtedy, w porównaniu do tego co odwalał niedawno i co czasami mu się zdarza, był Aniołem. Był jeszcze dobrym człowiekiem.
Kolacja i przyznanie się do błędów to nie płaszczenie według mnie. To mądrośc. Ale kiedy dalej przekracza granice to już głupota.
Dlatego napisałam, że nie wiem, czy jestem dobrą od dawania rad. Kiedyś radził mi Norbert, że słowa przepraszam mają wielka moc. I ja przepraszam, będąc w zgodzie ze swoim sumieniem, jeżeli poczuwam się do winy. A i też nie owijam w bawełne, jeżeli mąż robi głupoty.
Widzisz dziś znowu miałam ciężki czas. A już było tak dobrze.... Nasze życie to ciagłe wzloty i upadki. Zrobiłam mężowi kapiel, podałam obiad, bo wiedziałam, że po remoncie u kolegi ma mało czasu by przygotowac się do pracy.... A dostałam kłótnię. I pytanie, czy ziemiaki soliłam, bo wogóle nie są słone. Dlatego nie zawsze wiem, co dobre. Bóg każe kochac, Dobsona stawiac granice, a ja nie wiem do konca jakie wyjście najlepsze.
Tak odebrałam sytuację Ani. Ja bym zrobiła kolacje. bo teoretycznie mąż nie ma kochanki...

Anonymous - 2013-10-19, 20:17

widzisz MonikoMario...stosujesz "system kar i nagród", na dodatek to twój system. Co jeśli i najprawdopodobniej on ma inny? Taki w którym zrobienie kąpieli, obiadu to najnormalniejsza rzecz jaka mu się należy i nie czuje się winny ani nie ma odczucia rewanżu?
Ty jak piszesz: poczuwasz się do obowiązku, jak tego byś nie zrobiła odczuwałabyś poczucie winy.
I teraz gdy mąż tego nie docenił co według ciebie kąpiel, obiad zasługuje na nagrodę a otrzymałaś kłótnie odczuwasz złość i pewnie niesprawiedliwość.
Moniko to był twój wybór zrobienia kąpieli, i owszem fajnie jest gdy w rewanżu otrzymujemy nagrodę, czasem jednak jest tak, że druga strona ma ciężki dzień i wtedy może nie docenić naszych starań. Gdy nie potrafimy dostrzec tego, bo w naszym pojęciu systemu kar i nagród nasze zachowanie zasługuje na nagrodę to roszczeniowo tego się domagamy i czasem nieświadomie gdy jej nie otrzymujemy prowokujemy sami do kłótni....

Nie piszę, że tak było. Nie wiem jak było u Was ale warto przeanalizować nasze zachowania.
No i jeśli uważam, on ma swój "system kar i nagród" w którym moje starania się dla niego nic nie znaczą, nie potrafi przeważnie zrewanżować się, nie widzi nic nadzwyczajnego w moich staraniach, egoistycznie mnie wykorzystuje, nie daje nic w zamian wtedy należy się samej sobie przyjrzeć.
Dlaczego mimo starań najszczerszych, i braku reakcji podobnej po drugiej stronie ja nadal stosuje swój system, nadal oczekuje iż pewnego dnia on się zmieni....
Może jednak wtedy warto wtedy pomyśleć o granicach, o zmianie swoich zachowań a na początku systemu przekonań, które powodują u mnie takie reakcje i myślenie jak będe wystarczająco dobra, kochająca to on będzie taki sam jak ja dla niego....

Anonymous - 2013-10-19, 20:46

MonikaMaria pisze:

Cytat:
Zrobiłam mężowi kapiel, podałam obiad, bo wiedziałam, że po remoncie u kolegi ma mało czasu by przygotowac się do pracy.... A dostałam kłótnię. I pytanie, czy ziemiaki soliłam, bo wogóle nie są słone.


Monisiu, kłótni się nie dostaje. Do kłótni potrzeba dwojga. Fakt, ktoś ją inicjuje, lecz druga strona nie musi podnosić rękawicy - jeśli nie ma takiej woli-:))

"Niesłone ziemniaki" - a cóż to za problem?
Nawet jeżeli zapomniałbyś je osolić, to się zdarza, jesteś tylko człowiekiem, nie musisz być perfekcyjna ani zasługiwać na czyjeś uznanie. Ważne są Twoje intencje a te były w oczywisty sposób dobre.
Czy ziemniaki były obiektywnie niesłone, czy też mężowi niesłone bo wypocił się za bardzo podczas remontu, stąd może większa potrzeba NaCl - nieważne, cóż to w ogóle za problem?
Nie należy brać do siebie personalnie takich uwag- są mało słone - pytasz, podać sól czy sam weźmiesz kochanie? ;-)

Anonymous - 2013-10-19, 20:48

bywalec napisał/a:
Może jednak wtedy warto wtedy pomyśleć o granicach, o zmianie swoich zachowań a na początku systemu przekonań, które powodują u mnie takie reakcje i myślenie jak będe wystarczająco dobra, kochająca to on będzie taki sam jak ja dla niego....

Widzisz bywalec, próbowałam zmian. I wciąż próbuję. Nie podoba mi się jego zachowanie. Nie takiego męża chcę. Ale czuję się winna za to co było. jak Ania, wiem, że robiłam źle. Tylko w sumie to racja, że przeszłośc powinnismy zostawic za sobą i zyc dniem dzisiejszym. To chyba o to chodzi. teraz to mój mąż i mąż Ani krzywdzi. I z tym trzeba zrobic porządek...

[ Dodano: 2013-10-19, 20:50 ]
Cytat:
Monisiu, kłótni się nie dostaje. Do kłótni potrzeba dwojga. Fakt, ktoś ją inicjuje, lecz druga strona nie musi podnosić rękawicy - jeśli nie ma takiej woli-:))

Kenya, to bardzo mądre stwierdzenie. Chciałabym umiec nie podnosic rękawicy, oj chciałabym. :lol: Kolejne zadanie domowe do odrobienia. Tylko ciężko się nie kłócic, jak ktoś umie zranic najmocniej, gdzie najbardziej boli.

Anonymous - 2013-10-19, 21:16

Cytat:
Tylko ciężko się nie kłócic, jak ktoś umie zranic najmocniej, gdzie najbardziej boli.


Wiem o czym mówisz, lata straciłam na udowadnianie moich racji mężowi.
Pewnie wiek i z tego wynikające doświadczenie sprawia, że uważam i tak autentycznie czuję, że kłótnie są absolutnie bezsensowne.
Jeśli nie są emocjami zabarwione negatywnie - należy przyjąć, rozmawiać i ustalić konsensus.
Jeśli jednak służą tylko i wyłącznie ranieniu drugiej osoby z rozmysłem, to Monisiu z kim kłócić się i dyskutować, no i w jakim celu?
Musiałabyś posłużyć się taką samą motywacją by skonstruować coś równie raniącego by móc odbić piłeczkę, ale jaki byłby tego cel? Eskalacja raniących słów w obie strony?
Zostawiasz to, pozwalasz odejść swojej energii powstałej w skutek żalu i rozczarowania.
Najlepiej kiedy ona w ogóle nie powstanie - to wymaga jednak praktyki, ale jest wykonalne.
Pozdrawiam :-)

Anonymous - 2013-10-20, 16:42

Cytat:
Zrobiłam mężowi kapiel, podałam obiad, bo wiedziałam, że po remoncie u kolegi ma mało czasu by przygotowac się do pracy.... A dostałam kłótnię. I pytanie, czy ziemiaki soliłam, bo wogóle nie są słone.


Monisiu, kłótni się nie dostaje. Do kłótni potrzeba dwojga. Fakt, ktoś ją inicjuje, lecz druga strona nie musi podnosić rękawicy - jeśli nie ma takiej woli-:))

"Niesłone ziemniaki" - a cóż to za problem?
Nawet jeżeli zapomniałbyś je osolić, to się zdarza, jesteś tylko człowiekiem, nie musisz być perfekcyjna ani zasługiwać na czyjeś uznanie. Ważne są Twoje intencje a te były w oczywisty sposób dobre.
Czy ziemniaki były obiektywnie niesłone, czy też mężowi niesłone bo wypocił się za bardzo podczas remontu, stąd może większa potrzeba NaCl - nieważne, cóż to w ogóle za problem?
Nie należy brać do siebie personalnie takich uwag- są mało słone - pytasz, podać sól czy sam weźmiesz kochanie? ;-)




ten tekst mnie rozwala :lol: :lol: :lol:


tak to jest w rzeczywistości,gdyby w szkole uczyli wstrzemięźliwości od kłótni...

mój brat cioteczny w trakcie rodzinnego spotkania powiedział....muszę nauczyć się mniej mówić-ja to wyłapałem-potem powtórzył to jeszcze ze dwa razy-taką lekcję życia pewnie przerobił-mniej się kłócić,więcej wstrzemięźliwości,więcej na "klatę"-co nie znaczy -dać się krzywdzić-raczej izolować,jeśli wyjaśnienia nie dają rezultatu

[ Dodano: 2013-10-20, 16:48 ]
czy zastanawiałeś się kiedykolwiek co wynikło z przepychanki słownej między Tobą a małżonkiem?

ja wiele razy... :lol: :lol: :lol:

Anonymous - 2013-10-21, 14:18

Ania2909 napisał/a:
ja mogę jeszcze zrobić według Was, aby to małżeństwo uratować? A może jednak nie ma sensu? Mąż mówi, że trzeci raz do tej samej wody nie wejdzie. Może ma rację...?



Masz zburzyć mur po swojej stronie

Ratowanie ma sens , tak jak przebaczanie nawet 77 raz
http://www.youtube.com/watch?v=AQIUzRFnIuE

to juz nigdy, po nawroceniu nie bedzie ta sama woda :mrgreen:

Anonymous - 2013-10-21, 22:27

Mirakulum napisał/a:
Masz zburzyć mur po swojej stronie

Mireczko, o co chodzi w tym poscie? jak burzyc ten mur?

Anonymous - 2013-10-22, 14:58

Witam serdecznie Wszystkich i dziękuję bardzo za dyskusję. Przepraszam za brak mojego udziału, ale trochę mało czasu...

Odnośnie tych kłótni i tego, czy sobie zasłużyłam na to wszystko. Trudno mi oceniać samą siebie, ale wydaje mi się, że nie należę do osób prowokujących konflikty. Staram się ich unikać, co też nie zawsze jest dobre. Rok 2013 w moim przekonaniu nie nadaje się do żadnej analizy. Ale właśnie wcześniej zachowanie męża, jego odzywki, mądrowanie się doprowadzało mnie momentami do szewskiej pasji. I wtedy powinnam była nie odzywać się i nie mówić o tych rozwodach... To na pewno był błąd. Ale też w głowie była ta jego zdrada i to, że przebaczyłam, a tu brak wdzięczności, tylko "najazd i najazd" na mnie. Problem zdrady ciągle wracał w mojej głowie, przebaczenie na pewno było, ale trudno zapomnieć.
Mąż mówi, że od trzech lat nie byliśmy małżeństwem, tylko formalnie. Dokładnie: mniej więcej od trzech lat jeździł do swoich rodziców regularnie na weekendy do pracy, gdyż jest tam sporo miejsca do prowadzenia działalnosci gospodarczej. On miał wytłumaczenie, że chciałam, aby pracował, to pracuje. A ja po tygodniu odpowiedzialnej pracy zawodowej nadal pozostawałam sama w domu z dziećmi i wszystkimi innymi pracami domowymi na głowie. A kiedy był w domu, to rozwijał swoje hobby - rower. Bywało, że wyjeżdżał na wiele godzin i w sobotę i w niedzielę. Różnie. Akceptowałam to jednak. I rzeczywiście od tego momentu jak zaczął jeździć do rodziców, zaczęło się psuć. Tak to datuję.
Natomiast nie powiedziałabym nigdy, że nie byliśmy małżeństwem. Dlaczego tak mogłabym powiedzieć? Zgadzałam się na te wyjazdy, no bo stwierdzilismy zresztą razem, że ludzie jeżdżą za pracą za granicę, a tu tylko weekend - damy radę. Jak się okazuje, nie daliśmy - też obarcza mnie zapewne, że kazałam mu pracować. A w marcu 2012 powiedział, że "pieniądze szczęścia nie dają, teraz to już wiem na pewno". Pamiętam, że dziwnie się wtedy poczułam, jakbym co najmniej trzymała mu karabin przy głowie i kazała pracować dodatkowo. Mógł przecież powiedzieć, że nie nie daje rady i przyjęłabym to. Pamiętam, że nie raz i nie dwa nawet to zaproponowałam. Odpowiedziałam wtedy tylko na weosło cytując naszego coacha z pracy, "no, masz rację, pieniądze szczęścia nie dają - szczególnie te małe ;-)

Filmik obejrzany. Ale no właśnie, jak burzyć ten mur?

Syn opowiedział mi jak to w sobotę powiedział tacie, że chciałby mieć pełną rodzinę. A tata odpowiedział mu, że nie jest ważna pełna rodzina, tylko zdrowa rodzina. No i syn nie wiedział, co na to odpowiedzieć i pyta mnie wieczorem, co to jest zdrowa rodzina?
Jest to jeden z przykładów rozmowy z mężem. Na każde stwierdzenie riposta - taka, że młody i stary nie wie, co odpowiedzieć. Dyskusja trudna, nieprzejednany, najmądrzejszy.
Zresztą trzeba mieć odwagę krytykować księdza, który mówi, że małżeństwo to decyzja, a nie miłość (pisałam o tym w 1. poście).

Musi mnie naprawdę nienawidzieć, że wystarcza mu widzenie z dziećmi dwa weekendy w m-cu. I mimo tak krótkiego czasu potrafili się z synem i w sobotę i w niedzielę pokłócić i tylko dzięki mnie i mojej dobrej woli doszedł z nim do porozumienia. I również dzięki mnie był z córką w niedzielę na spacerze - do mnie praktycznie się nie odzywał, zadumany, zapatrzony nie wiadomo gdzie ...(beze mnie nie wyszłaby z ojcem, bo czuje do tej pory wielki żal i zawód po jego odejściu), a syn, choć wiedział, że ma ojciec przyjechać, poszedł na 2 godz. do kolegi.

Jutro u mnie w miescie jest seminarium odnowy wiary prowadzone przez o. Andrzeja Smółkę - egzorcystę diecezjalnego. Zaproponowałam, aby przyjechał. Odpowiedział, że zobaczymy...

Oczywiście, jestem w stanie powiedzieć "przepraszam", ale boję się, że będzie myślał, że go proszę na maksa, a trzeba pamietać, że czekam na listonosza z pozwem. A kolacja nie ma racji bytu. Kiedyś jeszcze w lipcu zaproponowałam kino. Odpisał, żebym więcej niczego mu nie proponowala...
No, to taka rozmowa z moim mężem. Wbrew pozorom trudny przypadek...

Pozdrawiam Was i liczę w Wasze wsparcie

Anonymous - 2013-10-22, 22:27

Ania2909 napisał/a:
jak burzyć ten mur?


swój mur , w duszy w sercu
zaczyna się od generalnej spowiedzi
potem praca nad sobą,dla mnie to 12- kroków dla chrześcijan , ognisko sychar ,wzrastanie w wierze


Pogody Ducha


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group