Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Bardzo trudna sytuacja - zdrada

Anonymous - 2013-10-10, 16:22

krawędź nadziei napisał/a:

Gdy wraca sumienie i empatia, to wraca możliwość rozeznania się gdzie się jest.
Tak jak napisała ja_też.


oczywiście i osoba "powracająca" może spokojnie się zastanowić i stwierdzić, że:
- odbudowa zwiazku ma szanse powodzenia
- odbudowa nie jest możliwa
- warto życ obok siebie, bo sakrament, bo ludzie, bo dzieci

Często pada dużo górnolotnych słów....odpowiedzialność, sakrament, empatia, sumienie,
obowiązek, właściwa postawa, ale tak naprawdę...każdemu chodzi o MILOSC. Nie ma się co czarować. Nie ma sie też co czarować i mówić...jestem altruistą i chcę męża/żonę "uratować.
Każdy chce kochać i być kochany, a nie zbawiać małżonka i świat przy okazji.

Anonymous - 2013-10-10, 18:34

Grzegorzu, a Ty wiecznie o tej wyimaginowanej miłości w fazie zakochania.
Nie wiem, czemu nie dochodzi do Ciebie, że ta faza mija ZAWSZE.
Zawsze, jest to biologicznie uwarunkowane, bo w przeciwnym razie trwanie w takim stanie biochemicznym organizmu, umarlibyśmy z wyczerpania po kilku latach.
Poszperaj, poczytaj w materiałach na ten temat.

Związek, małżeństwo trwa dalej, jeśli poza tym krótko trwającym zauroczeniem jest coś jeszcze - przyjaźń, szacunek, lojalność, podobny światopogląd, podobne priorytety, przyjemność z przebywania z taką osobą (np. poczucie humoru, wspólne pasje, dystans do siebie samego, podziw).

I Bóg. Przede wszystkim Bóg.

A u Ciebie jest tak. Bóg Bogiem, Pieśń nad Pieśniami Pieśnią nad Pieśniami, a miłość romantyczna, zakochana i zauroczona musi być i koniec.

Kolejny raz podważasz sens i wartość powrotu małżonka z powodu wyrzutów sumienia.
A czemu uważasz, że to niewłaściwa motywacja? Wyrzuty sumienia kształtują człowieka, uczą go, co jest dobre, a co złe, otwierają oczy na cudzą krzywdę. Dzięki takiej podstawie jest wtedy duża szansa, że dana sytuacja się nie powtórzy i nie będzie kolejnej krzywdy - a nad romantyczną stroną związku mogą wtedy popracować oboje.

Serio myślisz, że udany powrót jest możliwy tylko wtedy, kiedy nagle dopada kogoś ponowne zakochanie? Wiesz, co, to będzie smutne - nie znam ani jednego takiego przypadku.
A znam kilka udanych i szczęśliwych małżeństw (w tym swoje) po powrocie od kochanki/kochanka. Cud? A może dojrzałość?

Jeśli mija zauroczenie, a wzrasta niechęć do danej osoby, do tego stopnia, że nie chce się z nią być, jest obojętna - to po prostu od początku żadnej miłości nie było. Chemia przeminęła, a tu brak wspólnych zainteresowań, różnice w sposobach spędzania czasu, inne podejście do używek, znajomych itd. Brak wspólnych modlitw, brak obecności Boga w życiu. To jak mają trwać te związki?

Więc zgodne małżeństwo to kwestia dojrzałości, a nie trwania w zakochaniu. Dojrzałości, która każe zrozumieć, że miłość to nie zakochanie.

Tyle już jesteś na forum i nadal nie pasuje Ci nic do tej układanki?
My tu wszyscy, setki osób wzięliśmy śluby z rozsądku?
Nie, wszyscy byliśmy zakochani, szczęśliwi, pragnący małżonków.

I co - wszyscy mieliśmy takiego pecha?

Większość z nas dopiero z czasem nauczyła się kochać i rozumieć miłość.

A te osoby, nasi zdradzający małżonkowie, którzy potrzebują ciągłego motylkobrzuszkowego zakochania do tego, by być z kimś, są po prostu niedojrzali, dziecinni. I nie bardzo nadają się do dojrzałego związku.

Grzegorz, kiedy napiszesz coś o Twojej sytuacji?

Czy wynosisz jakąś korzyść z tego forum? Czy po prostu lubisz sobie polemizować, tu wsadzić szpilkę, tu komuś dołożyć, tu przyciąć skrzydła?

Pozdrawiam. :)

Anonymous - 2013-10-10, 21:12

Swallow napisał/a:
Grzegorzu, a Ty wiecznie o tej wyimaginowanej miłości w fazie zakochania.
Nie wiem, czemu nie dochodzi do Ciebie, że ta faza mija ZAWSZE.
Zawsze, jest to biologicznie uwarunkowane, bo w przeciwnym razie trwanie w takim stanie biochemicznym organizmu, umarlibyśmy z wyczerpania po kilku latach.
Poszperaj, poczytaj w materiałach na ten temat.


Nie wiem dlaczego po raz kolejny imputujesz mi, że dla mnie
miłość = zakochanie, albo namiętność ???
Czy ja coś takiego napisałem kiedykolwiek?



Związek, małżeństwo trwa dalej, jeśli poza tym krótko trwającym zauroczeniem jest coś jeszcze - przyjaźń, szacunek, lojalność, podobny światopogląd, podobne priorytety, przyjemność z przebywania z taką osobą (np. poczucie humoru, wspólne pasje, dystans do siebie samego, podziw).

To oczywista oczywistość, te elementy i kilka innych jeszcze składają się na MIŁOSC

I Bóg. Przede wszystkim Bóg.
A u Ciebie jest tak. Bóg Bogiem, Pieśń nad Pieśniami Pieśnią nad Pieśniami, a miłość romantyczna, zakochana i zauroczona musi być i koniec.

Kolejny raz podważasz sens i wartość powrotu małżonka z powodu wyrzutów sumienia.
A czemu uważasz, że to niewłaściwa motywacja?

Nie uważam, że to zła motywacja, ale uważam, że jeśli głównym motywem bycia razem są wyrzuty sumienia i zważanie na to "co ludzie powiedzą" to nie jest żadna miłość.
Jest to co najwyżej litość, a jak się domyślam, żadna z kobiet z tego forum nie chciałaby chyba aby mąż był z nią "z litości"


Wyrzuty sumienia kształtują człowieka, uczą go, co jest dobre, a co złe, otwierają oczy na cudzą krzywdę. Dzięki takiej podstawie jest wtedy duża szansa, że dana sytuacja się nie powtórzy i nie będzie kolejnej krzywdy - a nad romantyczną stroną związku mogą wtedy popracować oboje.

Owszem

Serio myślisz, że udany powrót jest możliwy tylko wtedy, kiedy nagle dopada kogoś ponowne zakochanie? Wiesz, co, to będzie smutne - nie znam ani jednego takiego przypadku.
A znam kilka udanych i szczęśliwych małżeństw (w tym swoje) po powrocie od kochanki/kochanka. Cud? A może dojrzałość?

Żaden cud, widocznie Twój maż Cię kochał i kocha i chwilowo na skutek róznych problemów pewnie (nie wnikam) miał skok w bok.

Jeśli mija zauroczenie, a wzrasta niechęć do danej osoby, do tego stopnia, że nie chce się z nią być, jest obojętna - to po prostu od początku żadnej miłości nie było. Chemia przeminęła, a tu brak wspólnych zainteresowań, różnice w sposobach spędzania czasu, inne podejście do używek, znajomych itd. Brak wspólnych modlitw, brak obecności Boga w życiu. To jak mają trwać te związki?

Więc zgodne małżeństwo to kwestia dojrzałości, a nie trwania w zakochaniu. Dojrzałości, która każe zrozumieć, że miłość to nie zakochanie.

Po raz kolejny trudno mi tłumaczyć się z tego czego nie powiedziałem.
Mądre teorie mówią o 3 przenikających fazach zwiazku : Namiętność - intymność -przywiązanie dokładnie w takiej kolejności.
W prawidłowym związku w kazdej z tych faz możemy mówić o MIŁOSCI !!!


Tyle już jesteś na forum i nadal nie pasuje Ci nic do tej układanki?
My tu wszyscy, setki osób wzięliśmy śluby z rozsądku?
Nie, wszyscy byliśmy zakochani, szczęśliwi, pragnący małżonków.
I co - wszyscy mieliśmy takiego pecha?
Większość z nas dopiero z czasem nauczyła się kochać i rozumieć miłość.


Trudno komentować, bo co to znaczy MY ? Każdy na forum jest inny. Jest odrębną jednostką.

A te osoby, nasi zdradzający małżonkowie, którzy potrzebują ciągłego motylkobrzuszkowego zakochania do tego, by być z kimś, są po prostu niedojrzali, dziecinni. I nie bardzo nadają się do dojrzałego związku.

Grzegorz, kiedy napiszesz coś o Twojej sytuacji?
Czy wynosisz jakąś korzyść z tego forum? Czy po prostu lubisz sobie polemizować, tu wsadzić szpilkę, tu komuś dołożyć, tu przyciąć skrzydła?

Myślę, że coś na pewno wynoszę.
U mnie nie jest jeszcze "Pozamiatane" (rozwód/separacja).

Czy komuś podcinam skrzydła? Nazwałbym to raczej głosem sceptycznego rozsądku.
Można każdemu mówić NA PEWNO BĘDZIE DOBRZE, tylko czy czasami takie mówienie nie przedłuża czyjegoś cierpienia ?
Swallow , bazując na swoim przypadku wlewasz w ludzi nadzieję.
Problem w tym, że Twój mąż jest idolem tego forum (nawrócony ze złej drogi), ale inni mężowie tacy nie są, co chyba nietrudno zauważyć czytając wpisy ?
Myślę, że niejedna osoba z tego forum miałaby już choc trochę kryzys za sobą, gdyby nie była mamiona złudnymi nadziejami.


Pozdrawiam. :)

Anonymous - 2013-10-11, 00:10

To nie o złudną nadzieję chodzi, tylko o wiarę w nawrócenie tego "krzywdzącego" (zdradzającego, opuszczającego rodzinę czy cokolwiek innego). Tylko co można zrobić - jak dotrzeć do tych w amoku, aby te wyrzuty sumienia w końcu pokazały, gdzie mieszka dobro, gdzie zło ... Jak nisko i jak długo muszą doświadczać tego "nowego życia", aby dojrzeli. I co my mamy/możemy robić, aby choć te wyrzuty sumienia wskrzesić, aby do nawrócenia było bliżej? Modlić się oczywiście, zaufać Bogu - jak najbardziej, ale czy stać bezczynnie czy jednak działać, tylko jak? Wypominać, przypominać, upominać - oczywiścei, ze tego nie chcą słyszeć, a jak się czują winni to tym bardziej. Kajać się i przepraszać za swoje winy, bo przecież też je mamy w każdym kryzysie, prosić w kółko o powrót i obiecywać cokolwiek ? Poradźcie Ci, u których powrót małżonka się udał, choćby po to, aby nadziei nie tracić NIGDY!
Anonymous - 2013-10-11, 00:42

nutka ja nie wiem czy u mnie można mówić o udanym powrocie, to dopiero 2 mce.

To co ja zrobiłam, to było pełne zaangażowanie w ratowanie rozpadającego się małżeństwa. Tylko że to ratowanie było:
a) spóźnione o rok
b) oparte o fałszywe dane - tzn. mąż zaprzeczył że jest w relacji z osobą trzecią i ja mu uwierzyłam (szczyt naiwności i wyparcia faktów, gdyż akurat był w szczycie tej relacji, był w niej po uszy). No i zabrałam się do ratowania.

Moja determinacja była tak duża jak moja naiwność.
Zawiesiłam zarzuty i wymagania, odbudowałam sferę intymności i czułości.
Mąż przekonał się, że mi zależy i to bardzo.
Zmienił swoje nastawienie do mnie i w efekcie zdecydował się na skończenie podwójnego życia i powrót do mnie i do rodziny.
Efektem we mnie są głębokie rany - ponieważ wystawiłam się na ciosy podwójnie i otrzymałam je właśnie podwójnie mocno. Bo oczywiście w międzyczasie dotarła do mnie prawda, sufit spadł mi na głowę i okazało się, że byłam okłamywana na każdym etapie.

Nie jestem pewna czy to jest coś, co można dawać jako przykład.

Anonymous - 2013-10-11, 08:23

Złudna nadzieja?

Jeśli złudna, to może chciejstwo, a nadzieja? Łatwo pomylić te dwie sprawy.

Bóg jest Nadzieją, a Bóg nie jest złudny. Przynajmniej dla osoby wierzącej.

Nasza moc, Twoja Grzesiu, moja - jest jak orzeszek w kosmosie przy Mocy Boga.

Nasza zdolność kochania, miłości jest jak ziarnko piasku w kosmosie przy Miłości Boga.

Jego wiara w nas jest jak ocean.

Czy nie stoisz więc gdzieś na górce i nie pokrzykujesz z góry, ferując wyroki? To się nie uda, to tak nie będzie, nie o to chodzi, łe tam powrót z powodu wyrzutów sumienia, miłość romantyczna to jest to, a to się nie powtarza, po co się łudzić itd.

Dla osoby stojącej z Bogu, obdarzonej łaską wiary w Boga i Jego moc, to nawet zabawnie wygląda, taki pokrzykujący na górce Grzegorz, usilnie trzymający stery swojego życia, byle nie dać się ponieść wierze, nadziei, zrozumieniu.

To jest kwestia rozumienia Boga i Jego słów.

I kwestia zrozumienia, że pesymizm, podcinanie skrzydeł, sprowadzanie kogoś do parteru, deprecjonowanie cudzych wysiłków to wszystko nie pochodzi od Boga. Myślisz, że komu zależy, by Cię zdołować takimi myślami, sączyć jad, pisać czarne scenariusze?

Bóg daje w Biblii wyraźne obietnice. Da WSZYSTKO, o co go poprosimy. Ale prosić trzeba umieć (nie wyliczać Bogu, co ma zrobić, wyznaczać mu terminy, tylko poprosić: "prowadź mnie Boże" "ufam Ci Jezu" i lecieć śmiało! A nie stać na górce, samemu nic nie robić i żądać, w dodatku z powątpiewaniem. Niby tak, niby modlimy się, ale i tak nie wyjdzie, więc po co się łudzić. No z takim podejściem, to ciężko będzie cokolwiek zmienić.

Grzegorz, w tej chwili chyba najpotrzebniejsza Tobie jest sama łaska wiary, przy której pesymizm ucieka, uciekają roszczeniowe modlitwy z listą życzeń, a przychodzi zgoda na cokolwiek, co da Bóg. A wtedy dzieją się rzeczy niesamowite wręcz.

Pogody Ducha. :) I miłego weekendu. :)


nutka napisał/a:
I co my mamy/możemy robić, aby choć te wyrzuty sumienia wskrzesić, aby do nawrócenia było bliżej? Modlić się oczywiście, zaufać Bogu - jak najbardziej, ale czy stać bezczynnie czy jednak działać, tylko jak? Wypominać, przypominać, upominać - oczywiścei, ze tego nie chcą słyszeć, a jak się czują winni to tym bardziej. Kajać się i przepraszać za swoje winy, bo przecież też je mamy w każdym kryzysie, prosić w kółko o powrót i obiecywać cokolwiek ? Poradźcie Ci, u których powrót małżonka się udał, choćby po to, aby nadziei nie tracić NIGDY!



Od początku romansu meża wiedziałam, że napominanie, ciosanie kołków na głowie, przypominanie, pouczanie to będzie kula w płot. Po pierwsze - kim ja jestem, żeby pouczać? Po drugie - czyżbym uważała się za ideał bez wad? Po trzecie - ależ ja nie chciałam, żeby wrócił do domu, bo "mu kazałam". I co by było potem? To o to chodzi, żeby mężczyzna był w domu, stały jego kapcie i żel do golenia? No przepraszam, takiego poziomu desperacji na szczęście nie sięgnęłam. Owszem, z kamienia nie jestem i nie byłam. Swoje wypłakałam, wykrzyczałam Bogu, wyżaliłam się, swoje lęki musiałam ogarniać - głównie w tego powodu, że kompletnie nie byłam przygotowana na taką opcję. Ale nigdy żadnym słowem nie chciałam w taki sposób przywracać "normalności". Cały wysiłek skupiłam na przystosowaniu się do sytuacji, w imię Boga. Czyli puszczenie męskiego rękawa: leć, skoro chcesz, a jednocześnie swoją postawą jasno dawałam mu do zrozumienia, że no akceptacji dla cudzołożenia nie będzie. Żadnych kawek, pogaduszek, udawania normalności. To robiłam dla dzieci. Nie wiedziałam, czy to potrwa 10 lat, czy 15, czy może już do końca naszego życia - trzeba było więc dbać o to, by one najmniej ucierpiały duchowo, przyjmując za normę chorą sytuację. Oczywiście, w tamtym czasie mąż uważał, że to moja postawa była chora. On uważał, że ludzie się rozstają i zaczynają nowe związki i że "tysiące ludzi się rozwodzi i jakoś żyje". No cóż. Argumenty uczniaka w krótkich gatkach. A nie dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyzny.

Cały wysiłek i modlitwy skupiłam na jednym: Boże, pozwól mi to przejść, pozwól mi zaakceptować Twoją wolę, Boże działaj po swojemu, ale ześlij mi spokój ducha. Absolutnie nie prosiłam Boga o powrót męża, bo w takiej postaci, jakiej był - ja go już nie chciałam. Jeśli moje modlitwy dotyczyły męża, to prosiłam o to, by mąż dostrzegł łaskę wiary, jeśli się Bóg zdecyduje męża nią obdarzyć. I błogosławiłam mężowi.
Uznałam, że no trudno. Tak jak pisał to Jan Paweł II - czasem trzeba się pogodzić, że niektóre małżeństwa są ważnie zawarte, ale są po prostu nieudane. I na mnie to trafiło.

Po rozmowach z mężem doszłam do wniosku, że gdybym napominała, wcieliła się w rolę mentorki, która chce go zmiażdżyć, kogoś lepszego, dla kogo on sam jest nic niewartym draniem, wątpię, że chciałby wrócić do mnie po rozstaniu z kochanką. Możliwe, że po prostu byłby sam. Z tego, co mówił mój mąż, moja postawa chłodu, opanowania i jednocześnie wierności zasadom była czymś, do czego chciał wrócić, co docenił, co w konfrontacji z kochanką nie dało mu cienia wątpliwości, na co chciał zasłużyć (a mężczyźni uwielbiają zadania, wyzwania).

Wiem, że łatwo mi mówić, bo mąż zechciał prawdziwie budować na nowo naszą rodzinę, z Bogiem, na skale. Ale ja skupiłam się na uzyskaniu spokoju ducha, w sprawy męża nie wnikałam, nie narzucałam mu swojego poglądu na życie. Bóg też nam niczego nie narzuca, daje wolną wolę i prawo do popełniania błędów, niby czemu miałabym być bardziej boska od Boga? :mrgreen:


Ale to nie był przypadek. Sposób, w jaki go wybudzono z duchowej śpiączki i stan mojego pogodzenia się pomimo trudnej sytuacji musiało pochodzić od Boga.

Tak to wyglądało u nas, post mojego męża znajdziesz w wątku "Co czuje zdradzający mąż", o ile dobrze pamiętam.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Anonymous - 2013-10-11, 08:42

Swallow
Lepsze jest realne spojrzenie na sytuacje , zamiast tkwienie w złudzeniach.
Uświadomienie sobie smutnej prawdy pozwala odbić się od dna, w miejsce dreptania
w miejscu i myślenie ....może jutro stanie się cud.
A co do romantyzmu Swallow, w innych wątkach kreśliłaś obraz mężczyzny
który zabiega o kobietę, przynosi kwiaty, stara się cały dzień, aby otrzymać nagrodę wieczorem , zatem twoja wizja zwiazku aż taka racjonalna i przyziemna nie jest;)

ps. a tak nawiasem Twoja postawa w czasie kryzysu jest bardzo godna pochwały.
Zaryzykowałaś, "wypuszczając męża z klatki" i wygrałaś, bo wrócił.

Anonymous - 2013-10-11, 09:21

Chwała Panu, dobre kobiety za Waszą postawę. Dziękuję, że dzielicie się informacjami, bo to ważne... dla mnie teraz szczególnie! Jak się zachować, aby nie narobić błędów, albo, aby znów taj jak teraz nie mieć wyrzutów, że za późno się za to zabrałam (tak teraz mam, że czuję się winna, że w czasie upadania nie byłam tą mądrzejszą, która dźwignęłaby to wszystko, wtedy wydawało mi się, że ja już nie mam siły, że tyle razy i nic, i że to ta druga strona powinna coś zrobić, zabrakło wiary, nadziei i miłości, po prostu zabrakło mi Boga i żywej relacji z nim, a bez niego ani chęci, ani sił tylko to wyzierające zewsząd zło ...)

krawędź nadziei napisał/a:
Zawiesiłam zarzuty i wymagania, odbudowałam sferę intymności i czułości.
Mąż przekonał się, że mi zależy i to bardzo.


Co do pierwszego - to jasne... choć trudne, wiesz, że grzeszy, wiesz, że robi źle i nie chodzi o potępianie człowieka - każdy błądzi, ale o karcenie grzechu, bo poczucie krzywdy potrafi się jednak odezwać w najmniej oczekiwanym momencie jeśli jeszcze ni udało nam się tak do końca przebaczyć. Ale jak na odległość udało Ci się odbudować sferę intymności i czułości - listy, smsy ? czy jakoś inaczej?

Swallow - niech Ci/Wam Bóg błogosławi. Dzięki za Twą postawę, do mnie dociera co piszesz. Fajnie to ujmujesz.
Ale czy w sprawie błędów popełnianych wobec dzieci przez "męża w amoku" też byłaś taka łaskawa, bez napominania, niech robi co chce - spotyka się raz na dwa tygodnie - to też OK? mimo, że inaczej to przedstawiał? Tu bez wymagań ... bez zasad - czy jednak z podpowiedzią kiedy to mógłby łaskawie się zająć, czy sztywno ustalone reguły? Ach... też już chciałabym tak móc udzielać rad :-) , ale tak jak piszesz, trzeba tę troskę zostawić Panu, on ma swój plan.

Anonymous - 2013-10-11, 11:04

nutka
Cytat:
"wiesz, że grzeszy, wiesz, że robi źle i nie chodzi o potępianie człowieka - każdy błądzi, ale o karcenie grzechu, bo poczucie krzywdy potrafi się jednak odezwać w najmniej oczekiwanym momencie jeśli jeszcze ni udało nam się tak do końca przebaczyć. Ale jak na odległość udało Ci się odbudować sferę intymności i czułości - listy, smsy ? czy jakoś inaczej?


Gdy do niego docierałam, NIE WIEDZIAŁAM że robił źle. Tzn. uwierzyłam w kłamstwo, że nie zdradził. Dlatego docierałam.
Wiem że to zagmatwane.

No i skoro uwierzyłam w brak zdrady, to łatwo mi było wejść na całość w intymność. Sądziłam, że odzyskuję wiernego męża.

Gdy uświadomiłam sobie, że odzyskiwałam zdrajcę, że otworzyłam się przed kłamcą, że mąż otrzymał ode mnie wszystko i wziął to jak sobie należne, mimo że mu się już nie należało - no to ból był chyba gorszy od samej zdrady.
Jednocześnie to zasiało w nim ziarno zmiany i umożliwiło mu zobaczenie kim jestem.

Chyba jestem antywzorem jeśli chodzi o postępowanie z wiarołomnym małżonkiem :roll: .

Anonymous - 2013-10-11, 11:31

A ja Ciebie postrzegam jako wzór i niedościgniony ideał, bo teraz tym bardziej mam wrażenie, że z kolei swoimi wyobrażeniami - jakimiś przypuszczeniami i kłamstwami w drugą stronę, że ma kogoś - potem, że nie ma, ale potem w rozmowie myli moje imię z nią (choć nie wiem gdzie jest prawda nadal, bo mojej sytuacji też nikt nie rozumie - ani ja, ani dzieci, ani pani psycholog syna, więc chyba i sam porzucający rodzinę też nie) - nie potrafiłam się zdobyć na odbudowywanie czegokolwiek - byłam gotowa, temu dawałam wyraz - ale oczekiwałam ruchu z tamtej strony - że chce, że nikogo nie ma - jakiś zapewnień, prób choćby na wspólne życie - a tam był i nadal jest jeden wielki mur i agresja, gniew, złość ... i nie potrafi mi powiedzieć na co, bo to, że na mnie to nie da się ukryć, nawet przed dziećmi.... to dorosła córka powiedziała kiedyś - Mnie tak boli, że nie mogę patrzeć w jaki sposób on się do Ciebie zwraca, jak na Ciebie patrzy - z taką pogardą ... i nie wiadomo za co? nie zdradziłam, nie okradłam, nie oszukałam ... choć oczywiście swoja winę widzę, ale taką nieświadomą, za obopólną zgodą, że ja go zdominowałam ...

[ Dodano: 2013-10-11, 11:33 ]
więc jak dotrzeć? jakie metody? rozmowy, przymilanie się, listy - co??? i z czym ? listy miłosne ? wybaczające? dowartościowujące?

[ Dodano: 2013-10-11, 11:37 ]
Mam wrażenie, że teraz już wiedziałabym jak to robić, gdyby tylko był z nami ... Ale widać Pan ma dla mnie inny plan, może jeszcze nie jestem gotowa ? .... Tylko, że dzieciak cierpi... chodzi i mówi "z czego się mam cieszyć?" - jest smutny, przed ewentualnością wizyty u taty dostaje temperatury, źle się czuje, głowa, brak czasu, lekcje - wszystko naraz ... Nie chce się wiązać z "tamtym" mieszkaniem, wypiera rzeczywistość i wręcz chyba ma mi za złe jak widzi u mnie akceptację tej sytuacji, jakąś pogodę ducha we mnie ... to uważa, że ja się nieodpowiednio zachowuję, bo jakbym tego chciała, żeby taty nie było ...

[ Dodano: 2013-10-11, 11:39 ]
no i oczywiście, że chodzi o miłość !!!

Anonymous - 2013-10-11, 11:53

krawędź nadziei napisał/a:
Chyba jestem antywzorem jeśli chodzi o postępowanie z wiarołomnym małżonkiem :roll: .

To jest Twoje doświadczenie, które w Twoim przypadku miało taką a nie inną formę, taki a nie inny skutek. Ja przytaczając swoje mogłabym powiedzieć to samo co Ty - a jednak uważam, że tylko dzięki takim, a nie innym działaniom mój związek przetrwał. Nie roztrząsam, nie analizuję, nie gdybam. Bo normalnie to zachowałabym się zupełnie inaczej. Wyszłam ze swojego schematu myślenia i zachowań. I do dzisiejszego dnia nie wiem, dlaczego tak, a nie inaczej postępowałam.
Oczywiście, że chciałam uratować związek, ale dałam prawo wyboru mężowi. Powiedziałam, że może odejść, a ja nie będę go zatrzymywać na siłę. To nim wstrząsnęło, później nawet pytał czy tak naprawdę myślałam i tak bym zrobiła. I chyba przestraszył się tego, co mógłby stracić, bo do stracenia miał wiele, a do zyskania - piekło. I dobrze o tym wiedział. Jednak przeciągał wszystko w czasie, bo jest człowiekiem, który nie lubi brać odpowiedzialności, woli żeby zrobili to inni, żeby w razie czego ktoś inny był obarczony winą, żeby zawsze móc być "czystym". I kolejny raz życie samo mu pomogło rozwiązać problem, podsunęło mu jak na tacy "bezkolizyjne" wybrnięcie. Nie twierdzę, że było mu łatwo i nie musiał się trochę pomęczyć wewnętrznie, jednak znów wyszedł z sytuacji patowej - prawie bez szwanku. Mało tego - wykorzystał to, aby przedstawić siebie (dla wszystkich wokoło) w roli bohatera. I tak też jest postrzegany...
Gdyby napisał swoje świadectwo na forum, jestem pewna że przebiłby męża Swallow, wzbudziłby duży podziw i uznanie dla swego postępowania. A że potrafi czarować słowem, dobierać argumenty i odpowiednio interpretować (żeby nie powiedzieć dosadniej) fakty - to jest więcej niż pewne.

Anonymous - 2013-10-11, 12:12

hmmmm.... jakież to dziwne. Typy naszych mężów tak po wstępnej analizie jakże podobne - wszystko robił i się zachowywał, abym to ja podjęła decyzję - wywaliła z domu, spakowała rzeczy, podjęła decyzję za niego, a ja się zawzięłam, że to musi być jego decyzja i że daję wolną rękę, choć pokazywałam, jak bardzo mi zależy, aby jednak pozostał, ale uciekł, wybrał to łatwiejsze dla niego rozwiązanie bez pracy nad sobą, nad związkiem (może dlatego, że dopadł go kryzys wieku średniego i inne takie wątpliwości natury psychologicznej, mnie sprzedał bajkę, że jestem dla niego za dobra, a on ma dosyć, że wszyscy myślą, że sobie beze mnie nie poradzi, ale dzieciom powiedział, że to mnie ma mnie dość, bo jestem taka a taka - i tu nie było mowy o dobroci). A teraz to ja jestem ta zdeterminowana, aby się nawrócił do Pana, pojednał z Bogiem i ze mną, bo to taki po prostu "letni" człowiek, wszystko jest niby w porządku i wszystko poprawnie, z grzecznością i kulturą - a w środku jeden wielki gniew i niepozbierane emocje sięgające zenitu ... i właśnie zawsze ofiara (teraz też, bo przecież nie miał wyjścia) albo bohater (ile on musiał wycierpieć, i jak się poświęcał). Och... ciężko tak. A jednak ufamy, walczymy ... o nich? nie, chyba o siebie, o swoją godność w przymierzu z Panem? o miłość, a nie zakochanie...
Anonymous - 2013-10-11, 12:22

ja_też pisze:

Cytat:
Oczywiście, że chciałam uratować związek, ale dałam prawo wyboru mężowi. Powiedziałam, że może odejść, a ja nie będę go zatrzymywać na siłę. To nim wstrząsnęło, później nawet pytał czy tak naprawdę myślałam i tak bym zrobiła.


Otóż to!
Takie puszczanie wolno niewiernego otwiera mu znacznie częściej oczy niż desperackie czepianie się zdradzającego.
Nosi także w sobie jakże istotną informację: zdradzona osoba mimo druzgoczących wydarzeń czuje swoją wartość, kocha siebie a nie jak często się zdarza że kocha zdradzającego bardziej niż siebie, lub co gorsze ZAMIAST SIEBIE.
Wobec takich słów musi nastąpić jasna i czytelna deklaracja zdradzającego, który czuje, że podejmuje decyzję - jego własną.
Nie ma nałogowego lgnięcia, ubranego w ideę chciejstwa, wszystko jest jasne- oboje naprawiają.

Anonymous - 2013-10-11, 12:30

nutka napisał/a:
A jednak ufamy, walczymy ... o nich? nie, chyba o siebie, o swoją godność w przymierzu z Panem? o miłość, a nie zakochanie...

Ja mogę powiedzieć za siebie. Odkąd uświadomiłam sobie, czym naprawdę jest sakramentalny związek i jak ważne były wypowiedziane przeze mnie słowa ślubowania, zmieniłam swoje myślenie związane z tym wszystkim. Jako człowiek upadam i błądzę, często poddaję się swoim (ludzkim) słabościom. Gdy zaczęłam naprawdę wierzyć, że to wszystko ma głębszy sens i - nie bez pewnych obaw - ale jednak zaczęłam oddawać powoli wszystko w ręce Jezusa - wiele rzeczy zaczęło się układać w niezwykłą układankę. Zadziwia mnie to i raduje, a przede wszystkim umacnia w tym, że ON wie lepiej ode mnie... :-D


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group