Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Wysłany: 2012-12-28, 19:17 Mój mąż jest niewierzący
W styczniu minie nam rok po ślubie.
Ja jestem praktykująca.
Mój mąż jest niewierzący. Około 6 lat temu zaczął tracić wiarę. Gdy się poznaliśmy, wiedziałam, że nie praktykuje, ale wydawał mi się osobą poszukującą. Chciał ślubu kościelnego i taki wzięliśmy. Trochę ze strachu przed innymi (obie rodziny katolickie i konserwatywne), a trochę w nadziei, że ten sakrament go odmieni.
Obecnie mam pewność, że mój mąż nie wierzy już w Boga. Nie zabrania mi wierzyć, ani praktykować. Chce dzieci wychować po katolicku, bo uważa, że wiara pomaga, daje podstawy moralności, a potem niech dorosłe dziecko samo zdecyduje, w co i czy chce wierzyć.
Ja uważałam, że moja wiara jest na tyle silna, by wytrwać do dnia, w którym mój mąż odnajdzie znowu Boga. Wierzę w to i modlę się o to co dzień. Ale już nie mam sił. Straciłam nadzieję, że można wychować dzieci w takim małżeństwie - w którym jeden wierzy, a drugi - nie. Bardzo chcę mieć dzieci, ale czuję, że nie mogę ryzykować czyimś życiem i mieć dzieci, bo chcę je mieć, skoro nie mogłabym zapewnić im "normalnego" wychowania.
Mój mąż mnie bardzo kocha, wiem to. Ale nie jest w stanie dla mnie uwierzyć, a ja egoistycznie myślałam, że tak zrobi.
Teraz nie wiem, co robić. Czy jest możliwe mieć pełną rodzinę, skoro jesteśmy inni? Czy komukolwiek udało się może znaleźć rozwiązanie na problem taki jak mój?
Nie zostawię swojego męża i wiem, że on mnie też, ale narastający w naszym małżeństwie strach i smutek, jakie odczuwam w związku z przyszłością i brakiem nadziei na posiadanie dzieci, powoduje, że się oddalamy od siebie i boję się, że w końcu będziemy tak daleko, że żadna siła nas do siebie już nie zbliży.
Nie wiem, co robić. "Tak" już powiedziałam i nie myślę o rozwodzie, ale nie widzę sposobu wybrnąć z sytuacji, do której doprowadziłam ślepo kierując się miłością.
Alzacja [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-28, 21:48
Witaj Mysh,
mam parę myśli dla Ciebie.
Po pierwsze - nie pisz (czarnych) scenariuszy, niech Bóg kieruje drogami Twoimi i Twojego męża.
Po drugie - piszesz "moja wiara jest na tyle silna, by wytrwać do dnia, w którym mój mąż odnajdzie znowu Boga". Niech Twoja wiara trwa wiecznie i nigdy nie ustaje
Piszesz, że jesteś Bogiem silna, ale pozstałe zdania świadczą raczej o Twojej wielkiej niepewności i strachu. Dobrze, że mąż nie zabrania Ci praktykować. Myślę, że bardzo ważne jest byś znalazła dla SIEBIE jakąś wspólnotę. Jest tego w KK do wyboru do koloru Tam na pewno otzymasz wsparcie i znajdziesz ludzi, ktorzy są w podobnej sytuacji jak Ty. Wymiana doświadczeń wskazana.
Po trzecie -
Mam koleżankę, której mąż jest poszukujący. (Tak na marginesie, ktoś jej zwrócił uwagę, by nie mówiła, że jej mąż jest niewierzący tylko poszukujący). Nie jest to sytuacja łatwa, ale też i nie beznadziejna. Mąż koleżanki ma różne dni (jak każdy) raz górka raz dołek. Ale trwają razem i w wierze wychowują swoje dzieci.
Jeszcze raz napiszę - nie martw się na zapas. Jesteście bardzo młodym małżeństwem, wiele jeszcze przed Wami. Módl sie w skrytości serca o nawrócenie swojego męża. Pan jest z Tobą.
krasnobar [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-28, 22:01
czyli Twoja głęboka wiara spowodowała kryzys w Waszym małżeństwie,to chcesz nam powiedzieć? bo jego brak wiary przeszkadza tylko Tobie, póki co.jeśli mąż kocha Ciebie i jest prawym i uczciwym człowiekiem,to jakie ma znaczenie na tę chwilę, że nie uczestniczy w katolickich rytuałach?jeśli podobają mu się wartości chrześcijańskie i chce przekazać je dzieciom, to o co chodzi?czy Twoja wiara nie zakłada, że Bóg może na łożu śmierci przemienić serce Twojego męża na pełne wiary? a bo to był jeden taki przypadek w historii chrześcijaństwa?czy wiara w Boga nie zakłada nadziei?piszesz, że straciłaś nadzieję. czy Bóg nie wznaczył nam podstawowych cnót? wiary, nadziei i miłości? wierz, kochaj i miej nadzieję. wiara to łaska, kto Ci zabroni modlić się o to do Boga?jedynie Twój strach. a teraz pomyśl:czy ten Twój narastający strach i smutek pochodzą od Boga? Boga rozpacz obraża,bo oznacza, że za mało wierzymy w Jego Moc, a przecież On może wszystko.....no tak czy nie? Twój mąż ma dla siebie i dla Boga uwierzyć, a nie dla Ciebie. bo przepraszam, że tak zabrzmi to niegrzecznie, ale kim Ty jesteś, że dla Ciebie powinno się zmusić do wiary?droga Mysh, nie stwarzaj sobie problemów, których nie ma, nie snuj dziwnych scenariuszy, bo nie Ty jesteś Bogiem i wola Boga, a nie Twoja się dzieje. rób swoje i czekaj pełna nadziei, a Bóg już w swoim czasie obdarzy Twojego męża łaską, nie wyznaczaj Mu terminów, bo to pycha.
poza tym myślę, że dla Was, kochających się jak czuję małżonków, wspaniałym krokiem będzie udział w rekolekcjach małżeńskich.możesz uspokoić męża, że nie tylko wierzący tam na takie rekolekcje przyjeżdżają i nie polegają one na modlitwach jedynie.to zajęcia w parach, indywidualne i w grupie, z terapeutami, osobami duchownymi, zajęcia, które pomagają małżeństwu zbliżyć się do siebie. możesz też udać się na Jasną Górę z mężem, w ramach pielgrzymki. musi przecież ktoś pomóc nieść Ci tobołki , a przy okazji kto wie, co się wydarzy? uśmiech na buzię i działaj, bo Bożemu. a nie ze smutkiem i poczuciem beznadziei, jakbyś już do piekła żywcem trafiła, trzymaj się, Mysh!!
mysh [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-28, 23:33
To wszystko prawda, co napisaliście.
Przede wszystkim problemem jest mój strach. Że to się nie uda. Myślę, co odpowiem, jak mnie kiedyś moje dorastające dziecko zapyta: "a czemu tatuś nie wierzy w Boga? dlaczego ja muszę" itp. i nie znajduję odpowiedzi. Powinnam nie myśleć tylko ufać - ok. Ale co będzie, jak sprawdzi się jednak czarny scenariusz? Nie wiem, jak będzie.
Wychodząc za mąż miałam obawy, ale czułam w sercu, że to jest własnie droga dla mnie. Że to nie przypadek, że nasze losy się spotkały. Że moja wiara w Boga, który jest Miłością nie może być przeszkodą w miłości, nawet do osoby, która ma z Bogiem problem. I tak - myślałam o tym - przede wszystkim o tym myślałam, że przemiana jest możliwa, choćby na łożu śmierci. Św. Monika i Św. Augustyn dodawali mi sił. Ale jeśli on się nie zmieni? Przecież jest tylu niewierzących. Do końca. Wiem, że dwoje rodziców katolików nie gwarantuje, że dzieci też zostaną katolikami. Vide przykład mojego męża. Widzę, jak w skrytości serca cierpią jego rodzice i ja tak nie chcę cierpieć.
Presja wywoływana przez moich najbliższych nie ułatwia sytuacji - "jak cię kocha to dlaczego nie może tego dla ciebie zrobić, po co brał ślub kościelny itp.". Oczywiście, mam świadomość, że oni już nie są najważniejsi, ale ich zdanie nigdy nie będzie dla mnie obojętne. To też kwestia mojego wychowania, ale to teraz mniej ważne.
Własnie minęły Święta i były to najgorsze Święta ze wszystkich, jakie miałam. Oczywiście dlatego, że mój mąż nawet w ten szczególny dzień nie poszedł ze mną do kościoła. Po prostu czułam ogromny ból w sercu.
To nie jest tak do końca, jak napisał Krasnobar, że uważam, że mój mąż ma uwierzyć dla mnie. Wiem, że nie dla mnie. Ale mimo to czuję ból, że jest jak, jest. Pożerałam inne fora wzrokiem, gdzie pisano, jak jedna połowa przemieniła się dla drugiej. W kwestii wiary. Liczyłam na to samo, zwłaszcza że mój mąż jeszcze w czasie narzeczeństwa wybrał się ze mną parę razy do kościoła. To był wtedy jego pierwszy raz od 5, czy 6 lat. No, ale liczyłam niezasadnie, zgadzam się.
I zgadzam się, że moja wiara nie jest na tyle silna, jakbym chciała. Jak powinna. Modlę się, ale jak widać efekty są marne, również dla mnie.
W zasadzie to wszystko, co teraz napisałam, uświadamia mi, że faktycznie myślę najbardziej o sobie. Hmm. To źle. Ale tak chyba jest, jak piszecie - wydawało mi się, że jestem bardziej dojrzała, a teraz mam wrażenie, że cała ta sytuacja mnie przerasta.
Ale świadomość powyższego faktu to już jakiś asumpt to pójścia dalej i zmiany swojego podejścia.
Chyba faktycznie najlepsza byłaby jakaś wspólnota, która by mnie wsparła, bo niosę to sama i jak widać, nie daję rady. Ale jak taką wspólnotę znaleźć? Próbowałam już kontaktu z kilkoma kościołami, ale spotkałam się z brakiem odzewu, może możecie coś konkretnego polecić?
Aha. Co do tych rekolekcji. Wszystkie moje próby w kwestii przyciągnięcia mojego męża do kościoła spełzły do tej pory na niczym. Próbowałam 2 razy namówić go na rekolekcje przedświąteczne, ale się nie zgodził. Mój mąż nie ma nic przeciwko Bogu, w którego nie wierzy, jak sam mi w czasie ostatnich Świąt powiedział, ale jego awersja do kościoła jest jak stąd na księżyc. Ja na pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę byłam 13 razy - na ostatnią, na jaką byłam, nie dał się namówić.
Mój mąż jest wspaniałym człowiekiem. I zasadniczo w poruszanych przeze mnie tutaj kwestiach sie z Wami zgadza (nawet nie neguje, że może kiedyś uwierzy). Ale ja tak bardzo się boję. I nie wiem, jak się tego strachu pozbyć. Wasza krytyka jest mobilizująca - i za nią dziękuję. Bo znów poczułam, że to może się udać. Ale ja muszę być silniejsza, a mimo modlitwy zamiast w tę siłę rosnąć, faktycznie ją tracę.
Izka [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 16:10
Im będziesz bardziej naciskała ty mąż będzie bardziej sie opierał , tacy sa mężczyżni, bynajmniej niektórzy. Masz dobrego , kochającego męża to bardzo ważne. Rozumiem też że chciała byś razem z mężem uczestniczć we mszy świętej ale nie można robić niczego na silę. Być może kiedyś w przyszłości kiedy zaczną się rodzic kolejne dzieci , zaczną się chrzty, komunie święte Twój mąż z własnej nie przymuszonej woli zblizy sie do Boga.
jeszcze taki przykład : gdyby twój mąż bardzo lubił np. łowić ryby i jeżdził by na takie wypady co tydzień letnią porą i oczywiscie bardzo chciałby abys jezdziła razem z nim. Bo nic nie smakuje lepiej niż własnorecznie złowiona , świeża rybka zjedzona wspólnie z ukochana kobietą. A Ty dość żę ryb nie lubisz , ryby śmierdzą , trzeba założyć na haczyk tego paskudnego, wijącego się robaka no i do tego komary tną niemiłosiernie a i apartament w dwuosobowym namiocie nie jest spełnieniem twoich marzeń chocby ze względów sanitarnych.To oczywiście zgodzisz sie pojechać raz i drugi w imię miłości do męża ale za trzecim razem już wymyślisz jakąś wymówkę aby nie skorzystać z tej watpliwej przyjemności jaką jest łowienie ryb.
Oczywiście nie porównuje tu miłości do Boga z łowieniem ryb ale daj mężowi czas jeżeli Bóg uzna że trzeba w tej sprawie zadziałać to na pewno zadziała.
Kari [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 17:17
Witaj! Znam małżeństwa, gdzie jedno z małżonków jest niewierzące, a dzieci są blisko Boga, znam też takie małżeństwa głęboko wierzące, których dzieci nie chcą mieć z Bogiem nic wspólnego.
W sakramencie małżeństwa obdarowałaś sobą męża i przyjęłaś go w darze w całości, czyli również wraz z jego słabą wiarą i ze wszystkimi wadami, jakie ma. Oznacza to akceptowanie go takim jakim jest, a nie takim jaki miałby być wg Twoich marzeń i wyobrażeń. Oczywiście módl się za niego, o jego nawrócenie, o łaskę wiary dla niego, ale nie oczekuj, że Twoja modlitwa będzie spełniona natychmiast, albo w czasie który wyznaczysz. Bóg ma swoje plany, nie znamy ich, niemniej jestem pewna, że Twoja modlitwa jest w Niebie słyszana i będzie wysłuchana. Ale być może mąż nawróci się rzeczywiście dopiero na łożu śmierci. To nie ma być powodem, dla którego miałabyś go mniej kochać, albo nie chcieć mieć dzieci.
Dzieci są zawsze największym darem od Boga, jeśli Bóg je daje to wie co robi. Nie zabraniaj Bogu dać wam dzieci. Natomiast, jeśli uzna, że ma dla was inne powołanie niż rodzicielstwo, to dzieci po prostu nie da. Myślę, że Twoja głęboka wiara ( co dzień mocniejsza) pozwoli Ci wychować dzieci w przyjaźni z Bogiem, a Duch Święty podpowie w odpowiedniej chwili, jak odpowiadać na dziecięce często trudne pytania. Na pewno ważne jest abyś na co dzień żyła wiarą, dużo czytała i słuchała, to pozwoli Ci obalić różne mity na temat Boga i Kościoła. A też mąż patrząc na Ciebie pewną siebie i radosną, będzie miał szansę zafascynować się Tym, kto Ci tą radość daje.
Polecam Ci gorąco książkę: "Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus"- tam można wyczytać, jak postępować z mężem, żeby relacje się pogłębiały na wszystkich płaszczyznach.
Myślę też , że mogłabyś odwiedzić katolicką poradnię rodzinną i porozmawiać o swoich lękach, o braku akceptacji męża,jak temu zaradzić, o tym też, że chcesz mieć pełną kontrolę nad tym co będzie, a to przecież nie jest możliwe. Obawiam się , że takie Twoje podejście do tematu może wkrótce wywołać solidny kryzys w małżeństwie, trzeba temu zapobiec. Myślę też, że gdy mąż odczuje, że nie jest akceptowany do tego stopnia, że boisz się mieć z nim dzieci, to może zareagować w trudny do przewidzenia sposób.
Jeszcze na koniec mojej refleksji dodam, że znam trochę rodzin, gdzie to właśnie dzieci przyciągnęły swoich rodziców do Boga i kościoła, więc i tak może być.
ewa b. [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 17:40
Witaj Mysh,
wczoraj przypadkiem słuchałam tego kazania http://www.youtube.com/watch?v=N1Zo0LhYVqg polecam tam jest mowa o pozyskaniu drugiego człowieka nie dla siebie ale dla Boga, posłuchaj w wolnej chwili.
Od siebie dodam tylko tyle abyś nie narzucała się mężowi z wiarą z Bogiem, bo go to tym bardziej oddali i od Ciebie i od Boga, wierz i ufaj że Bóg działa i nawróci męża gdy uzna że nadszedł czas, nie wyznaczaj Bogu granic czasowych. Mąż Cię kocha i z tego co piszesz jest wartościowym człowiekiem więc kochaj i pozwól się kochać nic nie jest stracone dopóki żyjemy, Bóg może zadziałać w każdej chwili, miej nadzieję.
kenya [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 17:41
Cytat:
Mój mąż jest niewierzący. Około 6 lat temu zaczął tracić wiarę
Wyjaśnij proszę z jakiego powodu mąż zaczął tracić wiarę. Znaczy, że ją miał wcześniej a jego awersja do KK wynika z jakiś logicznych przesłanek?
Mysh wydaje się, że niepotrzebnie zaprzątasz sobie głowę, czy twój mąż uczestniczy w rytuałach czy nie.
Powiem więcej, religijność uznawana jako coś równoznacznego z wiarą w Boga, jest niczym innym jak tylko posiadaniem zbioru idei i wierzeń budujących tożsamość niektórych ludzi.
Można być religijnym w sensie uczestnictwa w rytuałach wszelkiego rodzaju a nic o duchowości nie wiedzieć i nie czuć jej w ogóle.
Nie nakłaniaj swojego męża do niczego. To zmuszanie, sugerowanie czegokolwiek jest wyznaczaniem komuś na siłę jego własnej ścieżki duchowości by znaleźć Boga. Każdy ma swoją drogę w poznaniu. To że nam się wydaje JEDYNĄ słuszną taka a nie inna, nie znaczy że tak jest naprawdę.
Ciesz się raczej miłością męża i swoją wiarą.
mysh [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 18:52
Książkę przeczytam, dziękuję.
Ponawiam pytanie - czy ktoś może polecić jakąś poradnię albo wspólnotę? Wiem, że w necie znajdę tego wiele, ale jestem już mocno zmęczona tymi poszukiwaniami pomocy. Kilku księży potraktowało mnie po macoszemu, kilku w ogóle odradzało mi to małżeństwo, a w niektórych przypadkach moja prośba o pomoc pozostała zupełnie bez odzewu. Tu pierwszy raz poświęcił czas, żeby mi pomóc. Mi i mojemu małżeństwu.
No, niestety, jest tak, jak napisała Kari - kwestia wiary i naszego odmiennego podejścia powoduje kryzysy. Nauczyłam się na co dzień nie pokazywać swojemu mężowi, że boli mnie jego stosunek do Boga (rozmowy na ten temat są już bardzo rzadkie, choć i tak dla mojego męża za częste), ale nawet jak nic nie mówię, jak się uśmiecham po powrocie z kościoła to i tak on widzi smutek w moich oczach. A nie jest łatwo się nie smucić, choć rozumiem, że z pełną wiarą i ufnością w Bogu, w moich oczach byłaby tylko radość.
Chciałabym jeszcze wyjaśnić, bo to chyba umyka, że ja nie mogę sobie poradzić przede wszystkim z niewiarą - czy też, żeby tak nie pisać - z powątpiewaniem mojego męża w istnienie Boga. Kwestia obrządków i rytuałów jest daleko za tym, choć nieodłącznie się z tym wiąże. Dlatego się boję i przychodzi mi do głowy pytanie, z którym być może przyjdzie mi się spotkać w przyszłości, na które każde z nas odpowie przeciwnie: ja, że Bóg jest, a mój mąż - że nie. Rozumiem, że każdy może wierzyć na swój sposób, ale na końcu jest tam cel. A my, na dziś, nie mamy tego celu wspólnego.
Fakt, że są takie małżeństwa, jak moje, budzi we mnie duże nadzieje. Chciałabym z kimś takim porozmawiać i dowiedzieć się, jak inni pokonują ten problem wiary tylko jednego z małżonków - wiem, że nie mogę mieć nad wszystkim kontroli, ale czy to naprawdę źle myślę, że chcę w razie problemu (nie wiemy, czy go nie będzie) wiedzieć, jak mu sprostać? :( - bo ja nie znam żadnego takiego małżeństwa. Mało tego, w mojej rodzinie są tylko takie, gdzie nie dopuszcza się żadnej odmienności, wszyscy wierzą, wszyscy praktykują, dobrowolnie lub pod mniejszą lub większą presją. Nie pochwalam tego, żebyście mnie znowu za samoluba nie wzięli, ale wyjaśniam, że nie mam w tej kwestii żadnego wsparcia.
Znamy się z moim mężem prawie 2,5 roku. Tak, jak pisałam, już od dłuższego czasu miał wtedy problem z wiarą. Jego rodzice niczego nie zauważyli, długo ich zwodził w tej kwestii, a jak powiedział im w końcu (jakoś w czasie studiów, mamy po 26 lat), że ma już inne podejście do wiary i kościoła to jego zdanie było już mocno jego sercu ugruntowane.
Mój mąż jest jedynakiem i tak naprawdę nigdy nie miał prawdziwego przyjaciela. W zasadzie jestem pierwszą osobą, przed którą się zaczął otwierać, choć nasze obecne problemy (związane też z tzw. docieraniem się, jego buntowniczą naturą i moim tradycyjnym wyobrażeniem życia) go w tym blokują. I jest z tym wszystkim sam, jeśli nie podzieli się tym ze mną.
Kwestia wiary jest szczególnie drażliwa z uwagi na presję, jaką mój mąż odczuwa, nie tylko z mojej strony. Stąd nie mam pewności, czy wiem wszystko na temat tego, skąd się wzięła u niego zmiana.
Wątpliwości zaczęły się u niego podczas dorastania. Nauki ścisłe stały się dla niego argumentem negującym istnienie Boga (mój mąż twierdzi np., że nie pojmuje, jak ludzie wykształceni mogą wierzyć). Poza tym, mój mąż spotkał na swojej drodze księży, których podejście do jego osoby mocno zraziło go do duchownych. Mój mąż był typowym metalem (chyba :)) - nosił skórę, glany, długie włosy i słuchał muzyki, która mi kojarzy się z nieprzerwanym krzykiem ;). Został uznany - ze swoimi znajomymi za satanistę (oczywiście mój mąż poznał też paru mądrych księży i ceni ich, ale jego generalne zdanie o duchownych jest mocno negatywne). A gwoździem do tzw. trumny była chyba historia z jego koleżanką, którą traktował trochę, jak siostrę. Razem zaczęli studia i ona po 2 tygodniach zginęła w wypadku samochodowym razem z 3 innymi osobami. Przeżył tylko jej ojciec. Ta dziewczyna była jedynaczką. Mój mąż powiedział mi, że jeśli Bóg jest to jak mógł na coś takiego pozwolić.
To taka niespokojna dusza. Uparta w dodatku. Typowy samiec. Najlepszy człowiek, jaki mógł mi się trafić. I moja niby głęboka wiara (która macie rację, że taka jednak być nie może) zaczęła nas dzielić.
mare1966 [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 19:02
Mysh ,
ja niestety podzielam Twoje obawy
i zdecydowanie twierdzę , że masz bardzo poważny problem .
Wiara w Boga jest fundamentem małżeństwa ( mam na myśli małżeństwo SAKRAMENTALNE ) .
Zatem , na jakim fundamencie macie budować tę jedność małżeńską , skoro mąż nie wierzy ?
Małżeństwo ma być formą wspólnoty na drodze do zbawienia .
Jaki cel życia ma mąż ?
Czym jest miłość dla męża ?
A jak się "odkocha" , to jakie wartości zatrzymają go przy Tobie ?
Jedność małżeńska w sferze duchowej - nie bedzie jej po prostu .
To sama wiesz - uczucie niedosytu , smutku .
Wiera stanowi centrum życia , kręgosłup .
Jak zatem żyć , inne systemy wartości .
Jakie były Święta Bożego Narodzenia ?
Podejście męża do współżycia , antykoncepcji , itd.
Wreszcie macie ślub kościelny .
Czy to małżeństwo jest rzeczywiście ważnie zawarte ???
Czy dla Ciebie Eucharystia to "rytuał kościelny" ?
( tak tu ktoś nazwał praktyki )
Jasne , wiarę można utracić już w małżeństwie ,
ale zawierania małżeństwa z osobą niewierzącą
ja bym nie polecał .
P.s.
Widzę , że dopisałaś nowego posta .
Powiem tak , wiedza Twojego męża jest marna ,
a wzrok słaby .
Dla mnie "dowodem" na istnienie Stwórcy jest już samo stworzenie .
Cechy Stwórcy widać w cechach stworzenia .
Świat materialny , galaktyki , to co największe i najmniejsze ,
świadczy o genialności Boga , a wszystko oparte na uniwersalnych prawach fizyki , matematyki , czyli jest dokładnie odwrotnie niż sugeruje mąż .
To materia nieożywiona , a weźmy człowieka .
Sam w sobie jest genialnym dziełem ( zwłaszcza kobiety )
Piękno , dobro , mądrość , miłość , altruizm ,
sfera emocji , psychiki itd.
no trzeba być ślepym
zachody słońca , oceany , mnogość i różnorodność gatunków
i to wszystko się kupy trzyma .
Płatków śniegu jest kilkadziesiąt tysięcy rodzajów - po co ?
Po mojemu trzeba naprawdę bardzo mocno się starać - aby być niewierzącym .
Mąż jest chłopcem , samotnym , zbuntowanym , zagubionym dużym dzieckiem
......... i znalazł sobie nową mamusię .
Wybacz - ale chyba coś w tym jest z prawdy .
mysh [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 20:01
A kim Ty jesteś, żeby oceniać mojego męża?
Napisałam tu z prośbą o pomoc. Mój mąż jest zagubionym człowiekiem, ale dobrym. Nie jeden "stoi pod figurą, a diabła ma za skórą". Jeśli potrafisz napisać tylko tyle, że takiego małżeństwa byś nie polecał - osobie, która w takim małżeństwie jest i dla mnie jest to małżeństwo, jak najbardziej ważne, bo w pełni świadoma wzięłam ślub z człowiekiem, którego kocham - to lepiej nie pisz nic.
Przepraszam, ale Twój post, jakkolwiek, co do dowodów istnienia Pana, jest słuszny, to nijak nie daje rozwiązania, problemu, który dostrzegasz. Nie napisałeś, co mogę zrobić, żeby było lepiej. Krytyka jest dobra, gdy jest konstruktywna.
GregAN [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 20:20
Cytat:
(mój mąż twierdzi np., że nie pojmuje, jak ludzie wykształceni mogą wierzyć)
-
hm, im więcej wiem tym bardziej wiem że mało wiem :)
jesteśmy jak płaszczaki - teoretyczne istoty istoty wymyślone na potrzeby fizyki. Znają tylko długość i szerokość. Trzeci wymiar - głębokośc jest dla nich nie do pojęcia. Dlatego... nie potrafią zrozumieć np. kształtu ziemi na której mieszkają :)
My, podobnie posiadamy tylko zmysły wzroku, powonienia, dotyku, słuchu i na podstaweie tylko tych zmysłów potrafimy kształtować swoją wizję świata. Jak wiele jest przykładów że czynimy to niedoskonale nie trzeba udowadniać.
Tylko człowiek wykształcony jest w stanie przyswoić sobie tą prawdę i zacząć kojarzyć fakty które przemawiają za inną niż ludzka determinantą świata. Fizyka, daje chyba najlepsze świadectwo na istnienie Boga. Ale, trzeba chcieć ją poznać, co niektórym przychodzi z oporami :)
Cytat:
Poza tym, mój mąż spotkał na swojej drodze księży, których podejście do jego osoby mocno zraziło go do duchownych
- prawda, u nas mówi się "nie chodź za blisko fary, co byś nie stracił wiary" - dlatego nie należy utożsamiać się kleru z wiarą. Chichot szatana rozlega się często po korytarzach instytucji kościoła. Śmiem twierdzić, że tam jest kierowany główny jego atak, a że duchowni to też tylko ludzie... :(
Cytat:
oczywiście mój mąż poznał też paru mądrych księży i ceni ich
- no właśnie jak wszędzie : "są ludzie i ludziska" - czy to ma dowodzić o istnieniu Boga, słuszności religii, istnienia Kościoła ?
Cytat:
jeśli Bóg jest to jak mógł na coś takiego pozwolić
- współczuję i przykro mi z powodu tej historii, ale to trochę infantylne żeby traktować Bogą jak body guarda...
kenya [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 21:20
Myślę, że ocenianie motywów męża autorki co do istnienia Boga lub nie, niczego nie daje NIKOMU.
Przekonanie dotyczące istnienia Boga nosi się w sobie, jest w głębi każdego człowieka, tylko niektórzy potrzebują czasu lub okoliczności by to odkryć.
Nie sądzę by znajdowanie jakichkolwiek argumentów na istnienie Boga w postaci jakichkolwiek grup wsparcia, a co za tym idzie, twojej nadziei, że pojawi się u twojego męża wiara, jest z twojej strony całkowicie izoluryczne.
Mam wrażenie, że chcesz, trochę na siłę nagiąć rzeczywistość do swoich oczekiwań i wymagasz by mąż spełnił te oczkiwania, jeśli nie, jest realna wg ciebie obawa, że nie będziesz do końca szczęśliwa- to też iluzja, ponieważ możesz być, tylko nie chcesz- twoja decyzja ma być uwarunkowana akceptacją twoich oczekiwań względem jego.
Nie da się wierzyć w Boga na zawołanie, w odpowiedzi na czyjeś oczekiwanie, chyba jesteś tego świadoma, to rodzaj presji fundowany komuś bliskiemu.
Cytat:
Nauczyłam się na co dzień nie pokazywać swojemu mężowi, że boli mnie jego stosunek do Boga
Odnoszę wrażenie, że ciebie bardziej boli stosunek twojego męża do Boga niż samego Boga.
mare1966 [Usunięty]
Wysłany: 2012-12-29, 21:44
Cytat:
A kim Ty jesteś, żeby oceniać mojego męża?
Brawo !
Dobra żona ZAWSZE stoi po stronie męża .
........ nie oceniam , tak ja widzę fakty
Napisałam tu z prośbą o pomoc. Mój mąż jest zagubionym człowiekiem, ale dobrym. A ja gdzieś napisałem złym ?Wszyscy jako dzieci Boże jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo , co nie zmienia faktu , ze mało jest ludzi żyjących w świętości , delikatnie mówiącNie jeden "stoi pod figurą, a diabła ma za skórą". Jeśli potrafisz napisać tylko tyle, że takiego małżeństwa byś nie polecał - osobie, która w takim małżeństwie jest i dla mnie jest to małżeństwo, jak najbardziej ważne, bo w pełni świadoma wzięłam ślub z człowiekiem, którego kocham - to lepiej nie pisz nic.
Jestem zbyt dorosły , żeby się obrażać . Nie chodziło mi o Twoją przysięgę , tylko męża - jako osoby niewierzącej .
Przepraszam, ale Twój post, jakkolwiek, co do dowodów istnienia Pana, jest słuszny, to nijak nie daje rozwiązania, problemu, który dostrzegasz. Nie napisałeś, co mogę zrobić, żeby było lepiej. Krytyka jest dobra, gdy jest konstruktywna.
Nikogo nie krytykuję . Miałaś kilka postów , w wymowie takich - że niby nie masz się czym przejmować .
Napisałem - bo sądzę , że jednak masz i Ty to czujesz , już odczuwasz .Oczekujesz kilku rad i sprawa załatwiona ? Przykro mi , chyba tak nie bedzie . Ja wiem , że to co napisałem boli .
P.s.
Jeżeli istotnie - nie chcesz , żebym pisał w Twoim wątku , daj znać .
Kenya napisała :
Cytat:
Myślę, że ocenianie motywów męża autorki co do istnienia Boga lub nie, niczego nie daje NIKOMU.
Przekonanie dotyczące istnienia Boga nosi się w sobie, jest w głębi każdego człowieka, tylko niektórzy potrzebują czasu lub okoliczności by to odkryć.
Nie sądzę by znajdowanie jakichkolwiek argumentów na istnienie Boga w postaci jakichkolwiek grup wsparcia, a co za tym idzie, twojej nadziei, że pojawi się u twojego męża wiara, jest z twojej strony całkowicie izoluryczne.
Mąż zdaje sie aspirować myśleniem racjonalistycznym , poznawczym , opartym na logice .
Ponoć mężczyźni myśląc tworzą całe ciagi logiczne ,
zatem zaopatrzenie żony w TAKIE ARGUMENTY
i podesłanie mężowi "do obalenia"
może zachwiać jego "niewiarą"
............. i rozwiązać problem , .........na amen .
W samym Internecie mnóstwo takich "dowodów na istnienie Boga" .
Oczywiście , to tylko jedna z możliwości .
Inną jest np. "wymodlenie" tej łaski dla męża .
Cytat:
Mam wrażenie, że chcesz, trochę na siłę nagiąć rzeczywistość do swoich oczekiwań i wymagasz by mąż spełnił te oczkiwania, jeśli nie, jest realna wg ciebie obawa, że nie będziesz do końca szczęśliwa- to też iluzja, ponieważ możesz być, tylko nie chcesz- twoja decyzja ma być uwarunkowana akceptacją twoich oczekiwań względem jego.
Jestem innego zdania .
Nie będzie szczęśliwa , dlaczego ?
Skutkiem "odrzucenia" Boga jest śmierć , Piekło .
Jak zatem można być szczęśliwym widząc
jak ukochana osoba zmierza w stronę Piekła ,
ba , w imię akceptacji jego wyboru
przyzwolić na to ?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.