Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Kochane Sycharki...
Myślę sobie ,że moge się wiele nauczyć z Waszych doświadczeń.
Mój kryzys trwa bardzo długo...czasem myślę sobie ,że juz nie pamiętam kiedy się zaczął...
Raz jest lepiej , raz jest gorzej...
Zwyczajnie trace czasem siły...jak wielu z nas...Stawianie granic jest trudne nie z powdu lęku przynajmniej w moim przypadku, co raczej z powodu znoszenia nazwijmy to "niegrzeczności" w stosunku do dzieci i mnie samej.
Swego czasu doszłam do przekonania,że uciekam od trudności, nie godze się z nimi...buntuje się , ale wypracaowałam z łaską Bożą spokój wewnetrzny pozwalajacy na przyjmowanie trudności bez wiekszych emocji, nie odbierając sobie równowagi, ciszy...spokoju ,co nie zawsze jest mozliwe...Wtedy myślałam o separacji..Dziś juz wiem ,że nie uciekam...od trudnosci...,od sytuacji, ze zmagam się zwyczajnie ... w mojej sytuacji moje zmaganie, stawianie granic wypracowało wiele...brak lęku...możliwośc obrony i braku poczucia bezradnosci...umiejętnośc patrzenia na świat który mnie otacza...
Mąż ma problem alkoholowy, ze swojej strony nie robi nic w moim przekonaniu...jego o braz rzeczywistości jest inny ( iluzyjny, zaprzeczający), wobec tego nie widzi potrzeby zmiany siebie ...
Zastanawiam sie...co musi sie zdarzyć żebym nie straciła sił , żeby moje stawianie granic pomogło w podjęciu decyzji o terapii dla męża. Koszmar polega na tym ,że jest ..., nałóg nazywa to ...na duposcisku ...( chociaz nie wiem czy piwo karmelkowe ma alkohol ...taki zamiennik...od Tatry...z powodu choroby), nie ma mowy o komunikacji...Brak wpływu maniipulacyjnego na mnie powoduje straszny gniew i złość ze strony meza... w jego przekonaniu uzasadniony.
Czasem myślę ,że na pewne sprawy nie mam wpływu( chociaz kiedyś miałam nadzieję , naiwną ,że moja zmiana pomoze męzowi ...zwyczajnie kazdy jest wolny...zastanawiam się ,czy własnie to nie jest ten moment kiedy powinnam przyjąc do wiadomości ...nic wiecej juz nie możesz...poza myśleniem o sobie i dzieciach...bo one niestety nie maja wspaniałaych doświadczeń...One nie potrafią sobie radzić z sytuacją...Nie wiem jak przetrwac ten czas...jak pomóc dzieciom...
W całej tej sytuacji najwazniejsza jest relacja z Panem Bogiem, ale przychodzi i taki czas...kiedy wszystko jest trudne...
Poprosze o modlitewne wsparcie również;)
Pozdrawiam bardzo serdecznie w ten upalny czas...
Nirwanna [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-04, 16:09
Mirelko, będę o Tobie pamiętać w modlitwie. Bo i mi problem alkoholowy w rodzinie nie jest obcy....
lena [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-04, 19:55
Czasem myślę ,że na pewne sprawy nie mam wpływu( chociaz kiedyś miałam nadzieję , naiwną ,że moja zmiana pomoze męzowi ...zwyczajnie kazdy jest wolny...zastanawiam się ,czy własnie to nie jest ten moment kiedy powinnam przyjąc do wiadomości ...nic wiecej juz nie możesz...poza myśleniem o sobie i dzieciach...bo one niestety nie maja wspaniałaych doświadczeń...One nie potrafią sobie radzić z sytuacją...Nie wiem jak przetrwac ten czas...jak pomóc dzieciom...
No właśnie Mirelko....Ty jeszcze jakos sobie radzisz "znosisz" niegrzeczności,straszny gniew i złości ze strony męża...dzieci radzić sobie niestety nie potrafią.
Nie potrafią jak Ty w pełni powierzyć sie Panu,na Nim sie oprzeć....one najbardziej liczą na swoją mamę...od niej oczekują wsparcia i pomocy.
Zawierzenie Bogu jak najbardziej,ale nie mozna zapomnieć,że każdemu z nas dał rozum i wolną wole,pomoże,wesprze,ale....nie wyręczy,nie załatwi za nas niczego,co moglibyśmy załatwić/zrobić sami.
Nie wiem jak przetrwac ten czas...
Trudno mi pisać do Ciebie Mirelko,bo to z reguły Ty wspierasz, dajesz dobre słowo......."radzisz".....
Jak przetrwać?.....a co chcesz przetrwać,że tak zapytam?
Trwasz i wierzysz nieustannie.
Jak dla mnie to działać trzeba....twarde granice i konsekwencje.
Co prawda o stawianiu granic pisałaś,ale .....przepraszam....jakoś
nie potrafie sobie Ciebie w tym wyobrazić.
Co znaczą dla Ciebie granice...ich stawianie?
Oczywiście wspieram modlitwą.
Mirakulum [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-04, 20:57
Mirela wspieram modlitwą
Norbert1 [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-04, 22:22
Mirela napisał/a:
Czasem myślę ,że na pewne sprawy nie mam wpływu( chociaz kiedyś miałam nadzieję , naiwną ,że moja zmiana pomoze męzowi ...zwyczajnie kazdy jest wolny...zastanawiam się ,czy własnie to nie jest ten moment kiedy powinnam przyjąc do wiadomości ...nic wiecej juz nie możesz...poza myśleniem o sobie i dzieciach...bo one niestety nie maja wspaniałaych doświadczeń...One nie potrafią sobie radzić z sytuacją...Nie wiem jak przetrwac ten czas...jak pomóc dzieciom...
Mirelo tak jak napisała Lena zazwyczaj to ty wspierasz...
a teraz trzeba wesprzeć i ciebie ....
Mirelo w wielu postach bywalca jest opisany
zdrowy egoizm.....
jest to cos waznego,na tyle waznego że nie niszcząc innych daje nam samym powrót radości zycia....
zdrowy egoizm czasami ma szanse byc własnie ta nasza granica.
Cos na zasadzie jestem ,na ile potrafie dalej wspieram
-ale sa tez inne wązniejsze cele i sprawy
a nimi między innymi:
jestem ja i dzieci
pozdrawiam
i mam nadzieję że siła znów powroci
Pogody Ducha
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-05, 16:15
lena napisał/a:
Zawierzenie Bogu jak najbardziej,ale nie mozna zapomnieć,że każdemu z nas dał rozum i wolną wole,pomoże,wesprze,ale....nie wyręczy,nie załatwi za nas niczego,co moglibyśmy załatwić/zrobić sami.
Jak przetrwać?.....a co chcesz przetrwać,że tak zapytam?
Trwasz i wierzysz nieustannie.
Jak dla mnie to działać trzeba....twarde granice i konsekwencje.
Co prawda o stawianiu granic pisałaś,ale .....przepraszam....jakoś
nie potrafie sobie Ciebie w tym wyobrazić.
Co znaczą dla Ciebie granice...ich stawianie?
Oczywiście wspieram modlitwą.
Lenko
Jeśli chodzi o działanie w moim przypadku...jest ono niemozliwe w momencie braku wew. zgody. To jest proste musze być o czymś przekonana i pozostać w zgodzie ze sobą ,żeby działać... Najprościej mówiac...musze miec pewność , albo dostąpic łaski zaufania że robiąc to czy tamto jest takie jak Pan chce...to co bywa oczywiste, dla mnie nie zawsze jest oczywiste...musze przetrawic po swojemu...
O stawianiu granic...o zdrowym egoiźmie...
Wbrew wyobrażeniom Lenko jestem bardzo wymagajacą osobą...Problem jaki miałam to wymagac na miarę mozliwości pozostawając ze zdrowym oczekiwaniem...Najprościej mówiąc , kiedyś nie przychodziło mi do głowy ,ze ktoś nie musi tak jak ja wymagac od siebie...Z perspektywy czasu myślę sobie że to był jeden z głównych powodów kryzysu...
Stawianie granic tych zdrowych nie przychodzi łatwo , ani szybko nawet jak przejdzie się jakąś terapię i ciagle człowiek weryfikuje siebie...w moim przypadku to proces i ciagle mam wrażenie ,że się zmienia...
Mogę tylko powiedzieć Lenko ,ze najtrudniej na ten moment świadomość ,że tak naprawdę kazde postawienie i zabieganie o swoja godność kończy się i tak większym "złym skutkiem", w efekcie i tak cierpimy...
Najgorsze jest to ,że gdyby nas oboje spytac o jedna sytuacje , to każde z nas bedzie opisywało ja inaczej...dziś dotarło do mnie że mąż przenosi na mnie całe swoje poczucie winy byle by samemu nie zderzyć się z prawda i on w to wierzy...jest w stanie zaprzeczać mimo ,ze jest inaczej z poczuciem wiary ,że on ma racje i prawda jest po jego stronie. On w danej chwili w to nawet uwierzy...To jest przerazające....Wiedziałam ,że ten mechanizm iluzji i zaprzeczeń jest ale nie zdawałam sobie sprawę ,że ma takie rozmiary...
Z reguły kiedy maz doświadcza takiego stanu wpada , bo tak chyba najlepiej się bronić w poczucie krzywdy ...a dla mnie oznacza to ( po ustaleniach terapeutycznych ) ,że bede karana tak jak w domu rodzinnym miało miejsce karania jego bliskiej osoby...Czyli jeśli ktoś w domu był niegrzeczny to musiała spotkac go kara...polegała ona na ( przypuszczam) złośliwosciach , ignoracji, odrzucania, zrzucania poczucia winy na nią, jednym słowiem - nie nazbierała punktów by mozna ja w dalszym ciągu szanowac i traktowac jak człowieka...czyli w efekcie końcowym ma kontrole manipulowania i działania na innych i to daje mu poczucie bezpieczeństwa. Dlatego bardzo rozumiem basylicum kiedy pisze...Te zachowania często są psychopatyczne...
A moja niegrzeczność polega na stawianiu granic i nie odbieraniu sobie godności.
Nie pamietam kiedy widziałam męża usmiechnietego...radosnego ...spokojnego ....wyrozumiałego ...cierpliwego...
Czasem odnosze wrazenie ,ze moja radość, moje relacje z dziećmi z tym jak żyje, sprawiaja mu ból...
Kiedy jest po spowiedzi to tydzien czasu stara się...potem jest juz dramat na następne 2 lub więcej miesiecy do następnego spotkania z Panem.
Myśle sobie ,ze nie potrafię go wesprzeć ani pomóc...
Najlepsza byłaby terapia...ale to nawet nie wiem czy jest osiągalne w obecnych warunkach...i jaki e to musiałyby zaistniec warunki by to sie miało szanse zadziać...
Najtrudniejsza granica jaka przypuszczam bede musiała podjąć to separacja na którą wewnętrznie nie potrafie się zgodzić na ten moment...mając nadzieje ,że zacznie zmieniac swoje zycie...( rozumiem ,że to się samo nie dokona) stąd mój ból wewnetrzny...nazwałambym to cały chaos...z braku zgody na taka sytuacje ...
Najważniejszy jest spokój wewnętrzny i cisza teraz dla mnie...nawet modlic sie już nie potrafie...moge jedynie klęczeć...siedzieć ...trwać bez niczego... prubuje cos czytac ...spiewać pieśni uwielbienia...to mi wychodzi;)( czasem), moge bawic się z dziećmi i to moge oddawać ...jako modlitwe...
To tak w wielkim skrucie...chyba...
Dziękuje za dobre słowa Wszystkim:) i za modlitwę ta najbardziej jest potrzebna.
Ja też tylko jestem człowiekim i zdaje sobie sprawę ,ze w chwilach trudnych tez potrafię byc "niegrzeczna"
bywalec [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-05, 18:16
Mirela napisał/a:
Najtrudniejsza granica jaka przypuszczam bede musiała podjąć to separacja na którą wewnętrznie nie potrafie się zgodzić na ten moment.
wiesz Mirelo, wydaje mi się dlatego, że masz przekonanie, iż ta separacja wcale nic nie da.
A ty stawiając granice utożsamiasz je ze skutkiem i nie ze sobą to znaczy jak widzisz coś działa to warto próbować, kontynuować. Stwierdzenie "nie ze sobą" dlatego, że stawiasz je nie dla siebie by poczuc się spokojna, szczęsliwa, tylko łaczysz je z mężem. Jak na niego to podziała, a głowie już zakodowane, raczej nie podziała i stoczy sie na dno, a tak jeszcze razem będą moge kontrolowac coś.
Nic nie możesz kontrolować, na nic nie masz wpływu, ba nawet sam mąż w obecnej sytuacji bez terapii nie może nic zrobić w kierunku zmian dla siebie. Z tego zapewne wszystkiego zdajesz sobie sprawe i to zamyka cie na podjęcie jakiegokolwiek kroku. Lęk przed tym wszystkim zabrania ci być szczęsliwą, a przysżłość rysuje sie nieciekawa, do tego dodać problemy jakie widzisz u dzieci dodatkowo sprawiają, że czujesz sie bezradna wobec takiego podchodzenia do problemu.
Mirelo, musisz sama w sobie dokonac wyboru co dla ciebie w obecnej sytuacji i dzieci będzie najlepszym rozwiązaniem. Niestety uwzględniasz też i w takim rozwiązaniu męża.
Do momentu jak nie odzielisz rozwiązania dla siebie od męża bedziesz tkwić w problemie i lęku to nic nie da.
Rzeczywiście na dziś dzień nie możesz tego wiedzieć. Jutro może się też okazac, że nić nie dało i mąż jak myslałaś tak sie zachował....
I jak właściwie nie przerobisz tego etapu to może sie okazac, że separacja sprawi tylko jeszcze większy ból i cierpienie niż dziś trwanie w sytuacji w której jesteś.
Mirelo problem w tym, że mąz ma problem, który mocno zaburza relacje z bliskimi. Tylko on ma wpływ na inne zachowania po przepracowaniu tego. Nikt poza nim nie ma tej mocy sprawczej by to za niego przerobić. Żadne granice stawiane mu nic nie dają jak sam nie zechce coś ze soba zrobić. Jedynie co moż dziać się dalej to
- albo nadal bedziesz trwac w tej sytuacji ucząc sie wciąz modyfikowac swoje zachowania i wpływac na swoje emocje by jak najlepiej radzić sobie z sytuacją w jakiej żyjesz
- albo odzielisz swoje problemy od problemów mężą i zaczniesz życ dla siebe i dzieci.
To wcale nie jest egoiziem dbac o siebie, dzieci w zaistniałej sytuacji na jaką nie masz wpływu. Nie możesz tylko łączyc separacji, stawianiem granic z rozwiązaniem problemów u męża tylko z tym co to tobie da takie rozwiązanie, taka granica.
Bo jak słusznie zauważasz i tego już na samym początku się boisz, że może wcale nie wpłynąć na podjęcie decyzji o terapii przez męża dla niego samego.
Czasami wpływa i jedni coś tam jednak chca.... inni jednak wolą alkoholem, dalszym przerzucaniem na innych stłumić emocje i niepowodzenia w życiu. A z tego co piszesz to mąż miał rodziców którzy zapewne nieświadomie stosując jakieś metody wychowawcze przyczynili sie do dużych problemów w dorosłym życiu swoich dzieci. Odkręcenie tego jest możliwe, ale wymaga chęci samej tej osoby do stawienia im czoła nie masz dostępu do tej częsci decyzji pomimo iż ona znacząco wpływa na ciebie i rodzine.
NIestety za mało mamy fajnych psychologów, terapeutów a i opinia środowiska związana z korzystaniem z pomocy psychologicznej wcale nie jest pozytywna szczególnie w środowiskach małych czy mniej wykształconych czy wśród samych mężczyzn. Polska jest na szarym końcu w Europie jesli chodzi o liczbe osób korzystających z pomocy psychologicznej. To chyba samo mówi za siebie też dlaczego mężczyzni mniej korzystaja z takiej pomocy....to bo podkreślało i udowodniło im samym, iż to z czym cały czas walczą się sprawdziło. Oni uciekają przed niesłusznie okazywana im opinią o sobie z jaką od wczesnych lat dziecinnych walczą. Nie jesteś fajny, nie zasługujesz na nic, potrzebujesz wciąż by cie kontrolowac i krytykować bo sam nie umiesz nic zrobic...
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-05, 20:11
[quote="bywalec]
wiesz Mirelo, wydaje mi się dlatego, że masz przekonanie, iż ta separacja wcale nic nie da.
A ty stawiając granice utożsamiasz je ze skutkiem i nie ze sobą to znaczy jak widzisz coś działa to warto próbować, kontynuować. Stwierdzenie "nie ze sobą" dlatego, że stawiasz je nie dla siebie by poczuc się spokojna, szczęsliwa, tylko łaczysz je z mężem. Jak na niego to podziała, a głowie już zakodowane, raczej nie podziała i stoczy sie na dno, a tak jeszcze razem będą moge kontrolowac coś.
[/quote]
No własnie zastanawiałam się co mnie tak trzyma juz od 2 lat od separacjii...
Wiem ,że są dwa wyjścia jesli chodzi o męża...albo zechce pracować nad sobą , albo sie stoczy...na to wpływu nie mam.
Kiedys mysłałam ,że to lęk o to ,ze mąz sobie coś zrobi( mam doswiadczenie samobójstwa w rodzinie, a takie groźby w małżeństwie tez przerabiałam...), ale to nie jest ta obawa, nie mam na to wpływu...
Tak...mam pewnego rodzaju lęk...jestem sama ( nie mam rodziny) chodzi o to ,ze kiedy zacznie się łańcuch zdarzeń , nie ma odwrotu i nie ma mowy w tych najtrudniejszych sytuacjach na brak siły ze zderzeniem tym najtrudniejszym ,brak wsparcia...nie wspomne o całej reszcie zdarzeń jakie mogą temu towarzyszyć....ale teraz jest teraz i nie ma co gdybać...wyzbyłam się skrupułów...najbardziej przeraziło mnie odkrycie ,że jestem wolna od skrupułów..(.i , że wcale nie uciekam od trudności ) miałam nadzieję ,że one pozwolą mi to odwlekać... Nie jestem gotowa myślę sobie na to co najtrudniejsze...moje dzieci usłysza różne rzeczy o mamie z powodu złośliwosci, usłyszą sterte spraw przekazywanych w rózny sposób... nie zniose kiedy one będa cierpieć słyszac bzdury na mój temat...chociaz dla mnie samej opinia ludzi jest obojętna...
bywalec [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-05, 23:53
Mirela napisał/a:
Nie jestem gotowa myślę sobie na to co najtrudniejsze...moje dzieci usłysza różne rzeczy o mamie z powodu złośliwosci, usłyszą sterte spraw przekazywanych w rózny sposób... nie zniose kiedy one będa cierpieć słyszac bzdury na mój temat...chociaz dla mnie samej opinia ludzi jest obojętna...
Wybacz Mirelo, ale nadal to ten sam lęk, teraz tylko go zmodyfikowałaś by brzmiał bardziej dla ciebie logicznie plus jeszcze stawiał cie w roli tej ofiarnej, która poświeca siebie dla celów wyższych – dla dzieci to robię, by nie cierpiały, nie usłyszały o matce złego słowa jak rozpęta się burza… Naga prawda jest dalej taka sama i równa się strachowi przed podjęciem decyzji bo skutki jej sa nieznane a nawet raczej znając męża bardziej prawdopodobne że scenariusz jaki masz się ziści.
Oczywiście Mirelo to nie jest żadna próba nakłaniania do podjęcia decyzji. Ona ma być twoja, nie pod wpływem sugestii z forum , tylko wynikająca ze świadomego przemyślenia pod tytułem
- co mogę dzis zrobic najlepszego dla siebie i dzieci.…
A tak prowokując do przemyśleń do słów zacytowanych przez ciebie mnie opinia innych nie obchodzi chodzi mi tylko o dzieci…
- czy dziś dzieci nie słyszą, nie czują już tego ze strony ojca w kierunku ich mamy ( chodzi o złośliwości o jakich piszesz, że się dopuszcza), bo… dziś sa szczęśliwe widzą ojca, który obsypuje ich matkę komplementami, kwiatami i miłością? Dopiero separacja im otworzy oczy i usłyszą tyle złych rzeczy o ich matce?
Czy możę raczej….
piszesz, że dzieci już cierpią razem z Toba z powodu sytuacji w domu…więc ten proces już się zaczął dawno temu one nie muszą słyszec tych złośliwości by odczuwać jak tak naprawde traktuje kobiety ojciec. Takiego traktowania się też uczą i w dorosłym życiu powielą, mając większą skłonność z racji doświadczeń z dzieciństwa do współuzależnien od partnera, do pozwalania na złe traktowanie. W końcu dziewczynki uczą się jak się traktuje kobiety od ojca, jak traktuje ich matkę, ich samych…
Myślę Mirelo, że twój problem to jednak lek przed opinią o tobie jaką inni mogą usłyszeć… tylko ile można poświęcać życia, energi, własnego i dzieci dobra dla fałszywego podtrzymywania opinii jaka jest w moim domu. Pewnie też lęk bytowy, może odsunięcie się znajomych, dalszej rodziny od ciebie, której sama nie masz a tak gorąco pragniesz, I pewnie masz też przeświadczenie iż raczej separacja to prędzej początek końca małżeństwa niż zmian na lepsze i refleksji u mężą bo znając go raczej wiesz co prędzej zrobi, jak się zachowa. I to powstrzymuje cie przed decyzja, która nie przyniesie zmian i chęci prac nad soba tylko powolne zakończenie małżeństwa. Zyjesz więc nadal tak by do tego nie doszło. Cenę jaką płącisz niestety jest dużą.
Pozdrawiam gorąco Mirelo, rozumię twoje lęki i obawy, niestety sama musisz podjąc decyzję bez sugerowania się tym kto co by zrobił, bo to ty będziesz ponosić konsekwencje życia z mężem lub bycia samej. Dla jednego trudniejsze może być żyć razem, dla innego większą trudność mozę przysparzać bycie samą, nieakceptowaną przez bliskich, bez wsparcia i pomocy pomimo ceny jaką za to płąci. Nie ważne jest kto jak by postapił, ważna jest Mirela jak postapi bo to twóje potrzeby mają być zaspokojone.
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-06, 06:17
Tak raczej to lek przed nieznanym..
Opinia...swego czasu pamiętam...nie mówiłam nawet rodzinie co się dzieje, wiele musiało się zadziać żebym się przełamała. Znajomi...jakoś tez nie jestem zaapsorbowana ich opinią...mało mam czasu na znajomych...w sytuacji w jakiej jestem to grafik jest krótki...dom, praca ,Kosciół , dom...czasem z dziećmi gdzieś wypadam...
Raczej zdarza się ,ze prosze o pomoc , chociaz Ci najbliżsi znajomi wiedza i znaja sytuację..
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-06, 07:44
Mirela napisał/a:
że są dwa wyjścia jesli chodzi o męża...albo zechce pracować nad sobą , albo sie stoczy...
Mirello........chyba najpierw musi się stoczyć,zaliczyć dno by poprosić o pomoc i zacząć pracować nad sobą.
PD
Mirela [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-06, 08:55
nałóg napisał/a:
Mirela napisał/a:
że są dwa wyjścia jesli chodzi o męża...albo zechce pracować nad sobą , albo sie stoczy...
Mirello........chyba najpierw musi się stoczyć,zaliczyć dno by poprosić o pomoc i zacząć pracować nad sobą.
PD
Możliwe ,że jest i tak jak piszesz...mam tylko nadzieję ,że poprosi o pomoc ...a to jest trudne na dzień dzisiejszy jeśli chodzi o zupełnie inne sprawy...a przecież widzę ,że jest mu trudno...i miałam nadzieję ,że nie będzie trzeba było posuwać się aż tak daleko... , czyli separacji ,dla mnie to zbyt trudne...muszę przetrawić to co napisała bywalec po swojemu...chociaż myślę sobie ,że wiedzieć to jedno a zrobić to drugie...i w tym temacie dla mnie to jest trudność...
A poza tym...kiedy obserwuje to z perspektywy czasu to odnoszę wrażenie ,że te oczekiwania bliskiej rodziny ,że przy mnie się nie stoczy i będzie człowiekiem, a ja będą ta która to trzyma "w garści" , albo "wszystko spadło na Ciebie" i teraz Ty musisz...to odnoszę wrażenie ,że jest coś nie halo...
Nawet teraz rozumiem dlaczego nikt przez tyle lat, nie wgłębiał się w problem choroby bliskiej osoby pomimo iz takie sygnały były z mojej strony...tak wygodniej...nie mam o to żalu...
dziękuje bywalcu i nałogu
Tolek52 [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-06, 17:52
Mirelo wspieram modlitwą
bywalec [Usunięty]
Wysłany: 2012-08-06, 23:47
Mirela napisał/a:
Tak raczej to lek przed nieznanym..
w temacie masz jak? jak poradzić sobie z problemem. A ja postawiłabym sobie najpierw pytanie z czym mam problem, a dopiero jak sobie z nim radzić. Zatem Mirelo przyjrzyj sie sobie, ocen co jest problemem a dopiero potem rozważaj jak sobie z tym poradzić, czy może to strach realny, czy może leki z głowy naszej wyobrazni....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.