Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Czytałem Wasze wypowiedzi. Patrząc na daty to dla niektórych już 6 lat. Ciekaw jestem jak sobie poukładaliście życie.
Ja przechodzę teraz podobną sytuację. Choć wydaje mi się, że jestem w lepszym położeniu. Nie zdążyłem wziąć ślubu.
Wszystko działo się powoli. Mija rok. Byłem ze swoją narzeczoną już prawie 7 lat. Poznaliśmy się jak zdałem do klasy maturalnej. Ostatni rok liceum, potem studia. Jest młodsza o dwa lata. Wiec w sumie 2 lata rozłąki. Przyjeżdżania na weekendy. Dla tak młodych ludzi to było nie lada wyzwanie. Miała w rodzinnej miejscowości wielu kandydatów pod ręką, a jednak mimo dziesiątek kilometrów dzielących nas trwaliśmy przy sobie. Kłóciliśmy się przez telefon, a potem przychodził piątek a ja gnałem łamiąc wszystkie przepisy drogowe by dać jej całusa. Omijałem dom rodzinny i jechałem prosto do niej. Potem zaczęła studia. Mieszkaliśmy akademik przy akademiku. Widzieliśmy się co dnia. Było cudownie. I mimo jakichś kryzysów które tak często rozwalają związki po 3 latach byliśmy razem. W końcu poczułem, że czas na kolejny krok. Odkładałem jako student dość długo na pierścionek. W końcu nadarzyła się okazja. Wyjechaliśmy z moją siostrą i jej chłopakiem za granice na wakacje. Butelka wina, koc kieliszki. Plaża zachód słońca. Ciepła noc, którą spędziliśmy tak radośnie. Patrzyliśmy w gwiazdy, marząc już o naszej wspólnej przyszłości. Rodzice nie byli zdziwieni. Chyba tego już chcieli.
Potem jeszcze jakiś czas. Aż zaczęliśmy pod koniec moich studiów rozmawiać o ślubie. Że jak się obronię to już będziemy razem mieszkać. Będziemy po ślubie. Zaczniemy naszą wspólna drogę w małżeństwie.
I zaczęło się planowanie ślubu, wesela. Wszystko było ugadane. Okazało się, że zachorowała. Nie jakoś poważnie. Ale wymagała operacji. Operował ją młody lekarz. Jeden z lepszych jaki mógł w Łodzi. Operacja nie była skomplikowana. Właściwie zabieg. Tego samego dnia kazali jej wracać do domu.
Przed byłem już kilka tygodni roztrzęsiony. Martwiłem się że nie będzie chodzić jakiś czas. Często się kłóciliśmy. Powody? Moja praca ciągły stres. Pracowałem 2 razy ciężej bo ona obiecała swoim rodzicom, że częściowo pokryjemy koszty ślubu. Więc teraz jeszcze większy obowiązek. Brałem dodatkowe zlecenia, do tego ciężka ostatnia sesja na uczelni. Jej operacja. I jakieś ciche obawy i stres związany ze ślubem. Ale chyba nie we mnie te obawy ale w niej co dawało się odczuć.
Po operacji zaczęło być coraz gorzej. on dziwnie wciąż mówiła o tym lekarzu. Potem zaczęły się dziwne zachowania. Rzadsze spotkania, bo ma dużo nauki, a wyników brak. Apogeum przyszło gdy zrobiłem romantyczną kolację, świece wino. A ona dostawała smsa za smsem. Jak dawniej ode mnie. Wiedziałem że coś jest nie tak. Mówiłem zaprzeczała, wywołując we mnie poczucie winy.
Kilka dni potem powiedziała mi, że ona już tego nie czuje. Że nie czuje że dobrze robi ze ślubem, że nie czuje że kocha mnie tak mocno jak ja ją i że nie chce mnie oszukiwać i ranić tym. Że musi być samotna by nauczyć się żyć bo od zawsze jestem przy niej.
Po kilku tygodniach moich że tak to ładnie nazwę "podchodów" w których posunąłem się do rzeczy z których dumny nigdy nie będę dowiedziałem się. Że lekarz... co tu dużo pisać. Podobno już wcześniej miał problemy z tym, że go przyłapali na nocnym dyżurze z kimś. A ona młoda, wątpiąca. Słuchała starszego bardziej doświadczonego jak zahipnotyzowana. Zawsze czułem, że jest łatwą masą do urobienia i nigdy nie wykorzystałem tego przeciw niej bo kochałem ją i szanowałem.
Odeszła a ja się pogrążyłem. Musiałem sam załatwiać odwoływanie ślubu. Popłacić kary. Ona część kasy oddała. W sumie nie bardzo widać było po niej wtedy że poczuwa się do winy. Zrobiłem niezłą zadymę jak się dowiedziałem. I bardzo wiele rzeczy z których jestem jeszcze mniej dumny a teraz się ich wstydzę. Skłóciłem ja z rodzicami przez to że im powiedziałem jaki był prawdziwy powód. Bo sami się zastanawiali czemu ich córka z dnia na dzień zadzwoniła i powiedziała że ślubu nie będzie.
Potem było tylko gorzej nie dość że miałem wyrzuty sumienia i cały ten żal do niej. To było straszne. Psychiatra powiedział, że chyba nei da rady mi pomóc odesłał do następnego.
Wciąż miałem z nią kontakt. Przecież mieszkaliśmy tak blisko siebie. Czasem ją widziałem gdzieś. Choć przestałem wychodzić z pokoju. Tylko praca, uczelnia. Z nikim się nie spotykałem. Zacząłem pić. W połączeniu z lekami wiecie jaka to mieszanka wybuchowa. Moja wiara... chodziłem do kościoła, ale jak miałem się tam czuć... popijam leki winem a następnego dnia idę do kościoła. Tak kłóciłem się z Bogiem co rano i wieczór.
Potem myślałem, że jest ok. Odstawiłem i alkohol i leki. Zacząłem się spotykać z nowymi dziewczynami. Nic nie czułem. Nadal jestem jak pustynia w środku. CHoć wiedziałem co mówić i robić. Zawsze koledzy uważali, że mimo że jestem otyły to jestem starasznie romantyczny. Wiedziałem co i kiedy powiedzieć, co zrobić. Oczywiście w którymś momencie powiedziałem, że jestem niebezpieczny gdy z jedną zaczęło robić się poważnie. Ale nie posłuchała potem przeze mnie tylko płakała. Wiec wróciłem do fazy użalania się nad sobą. Postanowiłem, że już nigdy nie bede z nikim. Potem zaczęły sie znów jakieś rozmowy z K. (czytaj moją nie doszłą żoną).
Potem chciałęm zerwać kontakt. Miałem wyjechać za granice z pracy i cieszyłem się. Brałem wszystkie możliwe delegacje by tylko nie siedzieć w mieście i mieszkaniu gdzie pełno jej było mimo że to już pół roku minęło. Nie mogłem przestać myśleć. Udało mi sie skończyć z duży poślizgiem studia. I nagle sms z gratulacjami od niej. Zaproszenie na kolecję by uczcić to. Nie odpisałem. Było trudno ale nie.
A potem telefon. Że ma problemy i żebym jej coś podpowiedział.
Wyjechałem na dłużej i oddałem jej swoje mieszkanie na jakiś czas. Bo nagle nie miała gdzie mieszkać. Coś jej nie wypaliło z umową czy coś. Nie wnikałem. Miała zostać tydzień aż coś znajdzie a potem zniknąć. Nawet nie wiedziała, że zniknąć na zawsze z mojego życia.
Po powrocie wracam do mieszkania a tam ona.
I tak znów się zaczęło myślenie o powrocie. Tak zaczęliśmy się spotykać. Razem spędziliśmy wieczór kiedy mieliśmy się pobrać. Teraz mijają 4 miesiące od tego momentu.
Przez ten czas wciąż szukała mieszkania. A ja wciąż czuje że ją kocham. Wybaczyłem jej, ale zastanawiam się czy da się z tym żyć. Każdy dotyk mam wrażenie ze nie jest szczery, gdy mówi że mnie kocha. Rozmaiwaliśmy o tym. Dowiedziałem się wielu rzeczy o niej. Chyba już bardziej dna siegnąć nie mogła. Zawaliła ostatni rok na studiach. Nie miała już nikogo. Wciąż czuje się przy niej gorszy. Czasem myślę, że może już nie pokocham nikogo tak jaj jej, ale może będę spokojniejszy z kimś innym. Że może zacznę znów coś czuć. Wciąż czuje jakby jakaś część mnie odpowiedzialna za uczucie tamtego dnia gdy się dowiedziałem umarła.
Jak Wy czujecie. Po tych 6 latach od tych zdarzeń. Jak na to patrzeć mam.
tereska [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-12, 18:46
Witaj!
W każdą bliską relację wchodzimy ze swoimi wadami , słabościami. Z czasem po pierwszej euforii , zakochaniu, przychodzi czas na kompromisy, na budowanie miłości , opartej nie tylko na uczuciu , ale na woli, : "ja chcę dobra dla tek drugiej osoby", wchodzimy też w relację z nieumiejętnością słuchania i mówienia tego o co nam tak na prawdę chodzi, czyli tak zwane problemy komunikacyjne. W wyniku czego rodzą się kryzysy , które pokazują nasze braki, i albo chcesz nad nimi pracować i proponujesz też wspólną pracę ze swojej narzeczonej, albo kryzysy trwają dalej nie rozwiązane.
Często też wchodzi się w taką relację ze swoimi marzeniami na ten temat, i często też ani dziewczyna ani chłopak nie wiedzą czego tak naprawdę chcą. Trudno jest podjąć decyzję gdy nie zna się siebie i nie wie czego się chce, a to widzę u twojej dziewczyny.Można tego próbować dowiedzieć się na terapii , na 12 krokach , które tu robimy w wersji internetowej w naszej wspólnocie Sychar, na Spotkaniach Małżeńskich. Form jest dużo, myślę, ze coś uda się wam znaleźć, jeżeli nie wspólnie to samemu, To co opisałeś pokazuje, że i ty i ona potrzebujecie pomocy.
Spróbuj też posłuchać tego co tu jest zamieszczane, różne audycje i konferencje, myślę, że znajdziesz coś dla siebie, są tez filmy i książki przejrzyj to co tu polecamy.
PiotrP [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-12, 21:45
Chciałem dowiedzieć się czy istnieje możliwość zapisania się do grupy SYCHAR jeżeli nie jesteśmy małżeństwem? Czy narzeczeni z problemami też mogą uczestniczyć? Czy w okolicy Łodzi takie grupy istnieją?
Mirakulum [Usunięty]
Wysłany: 2012-02-12, 22:49
Przeniosłam Twój temat do Kącika narzeczonych , będzie tu lepiej widoczny
Piotr na górze strony masz wymienione miasta w których są Ogniska Sycharowskie , Tobie najbliżej będzie chyba do Warszawy.
Nasza wspólnota skupia małżonków sakramentalnych , ale nie odmawiany narzeczonym pomocy i wsparcia. Na mojej grupie 12 - krokowej było panna- narzeczona , obecnie młoda żona.
Poproszę Ją o napisanie tu na Twoim temacie .
Tak jak radziła Tereska, rozejrzyj się tu, zajrzyj do kącika filmowego
czuję się wywołana do odpowiedzi, bo to właśnie ja jestem tą narzeczoną, a teraz szczęśliwą żoną:)
Moje narzeczeństwo było bardzo długie, niepewne i burzliwe. Były rozstania i powroty.
Tak naprawdę wszystko zaczęło się układać odkąd trafiłam tutaj na forum sychar. Bardzo dużo czytałam i wiele się uczyłam. Postanowiłam wejść w program 12 kroków, który bardzo Ci polecam. Będzie to inwestycja w Twoją przyszłość, w Twoje małżeństwo, niezależnie od tego, czy Twoją żoną będzie Twoja była narzeczona, czy ktoś zupełnie inny.
A co do samej decyzji, to polecam Ci również stronę www.adonai.pl wiele cennych rad tam znalazłam, ale przede wszystkim modlitwa, modlitwa, modlitwa....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.