Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
To był ponury, dżdżysty dzień. Młoda kobieta szła bez celu, nie wiedząc, dokąd. Gdy przechodziła obok kościoła, niespodziewanie dla samej siebie zwróciła się w kierunku bocznych drzwi i weszła. Nie wiedziała dlaczego.
Panowała tu cisza. Usiadła na ławce koło zakrystii, kilka kroków od wejścia. Była blada i przerażona. Robiła wrażenie człowieka, który właśnie przegrał życie, który jest w potrzasku i wie, że z niego nie wyjdzie. Nie przyszła modlić się ani prosić o pomoc. Nie uświadamiała sobie, że chciała się gdzieś schronić, uciec.
Nagle usłyszała spokojny, ciepły głos:
- Chodź, córko, wyspowiadasz się.
Zobaczyła przed sobą zakonnika w brązowym habicie. Miał brodę i ... te oczy, dobre, a jednocześnie przenikliwe.
- Ale ja nie przyszłam się wyspowiadać - odparła.
- Chodź, chodź - spokojnie, ale stanowczo rzekł zakonnik.
Była w nim jakaś siła, która sprawiała, że za nim poszła.
Jednak to zakonnik zaczął wymieniać jej grzechy, nie ona. Słuchała w osłupieniu. Gdy skończył, wyszeptała:
- Skąd ojciec wie?
- Wiem.
Zrozumiała, że niczego więcej na ten temat nie usłyszy. Wyznała więc:
- Ojcze, opuściły mnie emocjonalnie najważniejsze osoby. Swoją postawą mówią mi: "Nie liczę się z tym, co czujesz, nie kocham cię".
- Bóg cię kocha, Lauro.
- Lauro? Skąd ojciec zna moje imię?
- Znam i bardzo ciebie kocham.
- Ja już nie rozumiem, co to znaczy, że ktoś mnie kocha.
- Kochać to starać się patrzeć na świat oczami drugiego człowieka, rozumieć go i akceptować takiego, jakim jest, a więc z jego zaletami, wadami i słabościami. Szanować go. Nie krytykować, nie karać, ale wierzyć w niego, wierzyć, że sobie poradzi. Wspierać go. Być po stronie jego potencjałów, a więc pozytywnych możliwości w danym czasie, a nie krytykować niedoskonałości. Krytyka podcina skrzydła, pochwała skrzydeł dodaje. Kochać to też wierzyć, że każdy sam reguluje swoje tempo, to znaczy decyduje, w jakim czasie, co w sobie będzie zmieniał i rozumieć, że nie należy go poganiać. W poganianiu jest zawsze nieakceptacja.
Kobieta z uwagą wsłuchiwała się w każde słowo zakonnika. Po chwili rzekła:
- Czuję się jak w labiryncie, czuję, że przegram.
- Córko kochana, w życiu można wygrać albo poddać się. Nigdy nie jest się przegranym. Zawsze można się podnieść. Jeżeli dziś upadniesz, to przecież jutro możesz się podnieść. A gdy pojutrze znowu upadniesz, to jest kolejny dzień, by stanąć. Ten sam człowiek, który sięgnął dna, może się wznieść na wyżyny.
- Ojcze, nie wiem, co robić.
- Zaufaj sobie. Posłuchaj głosu własnego serca i umysłu. To, co tam znajdziesz, będzie tym, co trzeba. Posłuchaj siebie, tam w środku jest odpowiedz na pytanie, czego potrzebujesz.
- Proszę, ojcze, pomóż zrozumieć, oświeć.
Rozmawiali długo. Na zewnątrz sytuacja nie uległa zmianie, ale serce kobiety uległo całkowitej metanoi. Wchodząc do kościoła była przerażona, gdy z niego wychodziła, biła z niej jasność, spokój.
Idąc koło księgarni zobaczyła na wystawie książkę. Na jej okładce było zdjęcie zakonnika, z którym przed chwilą rozmawiała. Weszła do środka i spytała:
- Kto to?
- To ojciec Pio.
- W jakim klasztorze on żyje?
- On nie żyje od kilkudziesięciu lat.
- Ależ on...
Aleksandra Nyczak
(Autorka tekstu od 14 lat "przykuta" jest do łóżka)
Matka Boża również poprosiła nas o post w każdą środę i piątek o chlebie i wodzie. Na początku nowego tysiąclecia, 1 stycznia 2001 r., Matka Boża poprosiła nas o odnowienie postu i modlitwy z zapałem. Kiedy Apostołowie wrócili z poselstwa, na które posłał ich Jezus, oznajmili Jezusowi, że widzieli opętanego mężczyznę i nie zdołali wypędzić z niego złego ducha. Jezus powiedział im, że tylko poprzez post i modlitwę można usunąć tego rodzaju zło. Ten rodzaj zła otacza nasze obecne pokolenie. Może ono jedynie zostać powstrzymane poprzez post i modlitwę. Gdyby był inny sposób, Matka Boża by nam o tym powiedziała. Ona jest naszą Matka i kocha nas. Matka Boża wzywa i prosi nas, żeby pościć i ja czuję się zobowiązany przekazać wam to. Jeżeli chcecie czynić wielkie dzieła i jeśli chcecie podjąć wielki krok w kierunku waszego uzdrowienia i uzdrowienia ludzkości, zacznijcie pościć i modlić się, zacznijcie, żyć zgodnie z pouczeniami Matki Bożej. Żyjcie zgodnie z pouczeniami Matki Bożej, a ujrzycie, że to nasienie przynosi stokrotny plon. Pamiętajcie, że te pouczenia pochodzą od Nieba. One są siłą i lekiem Bożym. Żyjcie Medziugorjem w waszym domu, w waszych parafiach i w waszych środowiskach.
Po piętnastu latach małżeństwa żona oświadczyła mi najzupełniej nieoczekiwanie, że wniosła pozew o rozwód. Od półtora roku byłem za granicą. Wypchnęła mnie tam ciągłym narzekaniem, że nasza sytuacja materialna jest nie do wytrzymania. Myślę, że wtedy nie była jeszcze związana z tym mężczyzną, raczej wypchnęła mnie za granicę jej chciwość. Przez ten czas jeden raz odwiedziłem rodzinę, wszystko zastałem w porządku, w każdym razie nie zauważyłem niczego podejrzanego. W ogóle wydawało mi się, że jesteśmy małżeństwem udanym. Kiedy wróciłem, żona bez mrugnięcia okiem oświadczyła mi, że kocha innego i żąda rozwodu. To był dla mnie szok. Nie pomogły żadne perswazje. Żeby już szybciej mieć to wszystko za sobą, zgodziłem się na rozwód bez orzekania o winie.
Nigdy bym się nie domyślił, że jest w niej tyle zła. Nie odczuwa żadnego wyrzutu, że tak ciężko mnie skrzywdziła. Twierdzi, że ponieważ mnie już nie kocha, to jej postępowanie jest bez zarzutu, inaczej byłaby hipokrytką i tylko byłoby nam coraz duszniej w naszym małżeństwie. Dalej mieszkamy razem, ona na soboty i niedziele wyjeżdża do swojego pana, bo on za kilka miesięcy przenosi się do innego miasta i wtedy zamieszkają razem. Ksiądz może sobie wyobrazić, jak ja to wszystko przeżywam. Jeździ tam razem z naszym jedynym dzieckiem (wytęsknionym, ukochanym, ma dopiero siedem lat, bo długo nie mogliśmy mieć dziecka). Ono, jak to dziecko, bardziej związane z matką, zresztą przez półtora roku nie było mnie przecież w domu.
Nie na tym jednak kończy się mój dramat. W swojej niedoli poznałem dziewczynę. Była dla mnie psychicznym oparciem w najgorszych chwilach, toteż bardzo do niej przylgnąłem. No cóż, ale jestem wierzącym katolikiem i czuję się nadal związany z poprzednią żoną, a w każdym razie nie czuję się wolny. Żona takich skrupułów nie ma, przekreśliła całą swoją religijność, do kościoła przestała chodzić. Z tym swoim typem wzięła ślub cywilny, no i wszystko gra. A co ja mam zrobić? Ja, który nie ponoszę żadnej winy, chyba że byłem za dobry? Czy do końca życia mam się męczyć? Za co? Jestem jeszcze młody, zdrowy, normalny. W celibacie żyć nie potrafię, więc pod tym względem nie mogę obiecać poprawy przy spowiedzi. Czy nie byłoby jakoś czyściej związać się cywilnie z kochaną osobą i jakoś ułożyć sobie życie? Tak, ale wtedy nie będę dopuszczony do sakramentów świętych, a to byłaby dla mnie tragedia.
Ciężko robi się na sercu, kiedy się człowiek dowiaduje, że znowu zawaliło się jakieś małżeństwo, które, również z czysto ludzkiego punktu widzenia, miało wszystkie cechy związku trwałego! Żeby przynajmniej tyle dobra z tego rozwodu wynikło, że Pan -- dzięki swoim bolesnym doświadczeniom -- komuś innemu pomoże powstrzymać się przed błędami, jakie wy popełniliście!
Myślę, że uświadomienie sobie tych błędów jest dla Pana poniekąd obowiązkiem wiary. Tak łatwo, niestety, życie Pana może się ześlizgnąć w takim kierunku, że zacznie się Panu wydawać, iż rozwód jest czymś normalnym, a stanowisko Kościoła na ten temat będzie Pana coraz więcej denerwować. Proszę mi wierzyć, że jest to realne niebezpieczeństwo, przed którym Pan obecnie stoi. Żeby tego niebezpieczeństwa uniknąć, musi Pan zobaczyć możliwie w całej prawdzie to wszystko, co was doprowadziło do rozwodu. Niejako nagrodą za tę gotowość zobaczenia własnych błędów będzie to, że Bóg pozwoli Panu przyczynić się do uratowania jakiegoś innego małżeństwa, które znalazło się w podobnym kryzysie.
Pierwszy błąd popełnił Pan, zgadzając się na tak długą separację od żony. Powiada Pan, że wypchnęła Pana za granicę jej chciwość. Kto wie, może w ten sposób objawiało się w niej poczucie, że jest za mało kochana. Jak ktoś zauważył: ludzie, którzy kochają i czują się kochani, nie mają żadnych kłopotów z przyjęciem słów Apostoła Pawła: "mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni!" (1 Tm 6,8) Dopiero kiedy człowiekowi brak miłości, zaczyna on szukać innych zabezpieczeń: jeden zaczyna ponad miarę zabiegać o rzeczy materialne, inny pragnie imponować ludziom albo się im przypodobać, albo budzić w nich strach, a jeszcze inny angażuje się nadmiernie w sprawy może i ważne, ale kosztem spraw ważniejszych.
Gdyby zatem miał Pan tę mądrość, którą ma Pan dzisiaj, po szkodzie, być może zauważyłby Pan w narzekaniach żony na waszą sytuację materialną (zdaniem Pana, niesłusznych) sygnał, że coś w waszym małżeństwie się psuje. I być może udałoby się wtedy Panu tchnąć nowego ducha w wasze małżeństwo, tak że żona nawet by się nie spostrzegła, jak przestałaby narzekać i wysyłać Pana za granicę.
Jednak skoro już Pan za granicę wyjechał, to nie powinien Pan tam siedzieć tak długo. W życiu wygłosiłem jakieś dziesięć serii rekolekcji dla Polaków za granicą i widziałem z bliska co najmniej sto tragedii rodzinnych, spowodowanych przedłużającą się separacją małżonków. Znajomi zarzucają mi nawet, że jestem w tym punkcie przeczulony, bo kiedy tylko dowiaduję się o takim rozdzieleniu małżonków, gorąco namawiam do skrócenia tej separacji oraz do zwiększenia sygnałów wzajemnego przywiązania i miłości.
Wydaje mi się ponadto, że błędem była Pańska zgoda na rozwód. Zdarza się niekiedy, że czterdziestoletnia mężatka (albo jej mąż) zakochuje się w kimś trzecim. Kto wie, czym jest małżeństwo, zachowa się wówczas tak, jak powinno się zachować w innych pokusach, mianowicie będzie się starał nie podsycać tej pokusy, a na jej ewentualne ataki będzie reagował spokojnie i bez paniki, najlepiej modlitwą.
Z listu Pańskiego wynika, iż żona zachowała się inaczej: zakochanie się pozamałżeńskie zachęciło ją do ułożenia sobie życia z innym mężczyzną. Emocjonalne zaangażowanie się w tego człowieka spowodowało w niej -- fałszywą, jak sądzę -- świadomość, że już Pana nie kocha. Dlatego myślę, że była to świadomość fałszywa, bo przecież nie było w historii waszego małżeństwa wydarzeń, które by wskazywały na jego ruinę. Jeśli zapach kapusty bierze górę nad zapachem ambry, nie znaczy to, że ambra wywietrzała. Właśnie tej mądrości Panu zabrakło. Zraził się Pan nieskutecznością swoich perswazji i swoją szybką zgodą na rozwód właściwie nie dał Pan żonie szansy powrotu do duchowej przytomności.
Niestety, oboje (jeśli dobrze zrozumiałem Pański list) kierowaliście się jakimiś pogańskimi dogmatami. Żona uwierzyła w pogański dogmat, że jak się pokochało kogoś innego, to już wolno męża porzucić. Pan postąpił zgodnie z pogańskim dogmatem, że jeśli współmałżonkowi ogromnie zależy na rozwodzie, to nie należy mu tego utrudniać. Pańska niezgoda na rozwód -- jeśliby wynikała z nadziei nawet wbrew nadziei -- mogłaby wasze małżeństwo uratować. A już w każdym razie byłaby ważnym, choć trudnym darem miłości wobec żony: może właśnie dzięki temu żona zrozumiałaby, przynajmniej kiedyś, że jej spokój moralny po tym wszystkim, co zrobiła, jest czymś bardzo niepokojącym.
Najwięcej w tej sytuacji może ucierpieć wasze dziecko. Pomińmy te szkody, jakie zagrażają dziecku z rozbitej rodziny, o których piszą psychologowie, bo o tym może się Pan dowiedzieć gdzie indziej. Zwrócę uwagę tylko na to jedno, że Pańskie dziecko zapewne już otrzymało całkiem bogate wtajemniczenie w różne pogańskie dogmaty na temat małżeństwa. Zapewne już wie o tym, że jeśli mąż przestanie kochać żonę lub żona męża albo jeśli się bardzo pokocha kogoś innego, to wtedy wolno się rozejść, bo przecież każdy człowiek ma prawo do szczęścia. Jeśli się Pan zwiąże z nową partnerką, dziecko otrzyma następne potwierdzenie, że rozwody i kolejne małżeństwa są czymś normalnym i trzeba je przyjmować ze zrozumieniem. Kto wie, może z czasem stanie się jeszcze bardziej postępowe i zacznie uważać, że w gruncie rzeczy to coś bardzo nudnego mieć przez całe życie jednego i tego samego małżonka. Trudno przewidzieć, jak będzie działał zmysł moralny u kogoś, komu mocno namieszano w głowie już na samym początku życia.
Proszę Pana, my nigdy nie wygrzebiemy się z pogańskich dogmatów, które tak nas niszczą, jeśli nie opowiemy się jasno po stronie dogmatów Bożych. Może właśnie Pańska wierność zawartemu małżeństwu stanie się tym świadectwem, które w duszy waszego dziecka zdobędzie sobie ostatni głos i w ten sposób ocali je Pan przed moralną dezorientacją w sprawie tak ważnej, która niedługo jego samego będzie dotyczyła.
Jak Panu wiadomo, Kościół stanowczo prosi małżonków, których małżeństwo uległo rozbiciu, aby za życia współmałżonka nie wchodzili w nowe związki. Wierzymy bowiem Chrystusowi, że Jego zasada: "co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela", stoi na straży naszego dobra. Dokładniejsze omówienie nauki Bożej na ten temat znajdzie Pan w liście pt. "Czy Ewangelia dopuszcza rozwód?" w książce pt. Szukającym drogi.
Zwłaszcza jeden pogański dogmat musi Pan w sobie przezwyciężyć, ażeby mógł Pan pójść za tą nauką Bożą, tak trudną dla Pana w tej chwili: że bez kobiety żyć Pan nie potrafi. Ufam, że w ciągu półtorarocznego pobytu za granicą nie zdradzał Pan jednak żony. To prawda, że wtedy to było coś zupełnie innego, to była samotność tylko zewnętrzna. Teraz staje przed Panem perspektywa samotności niewyobrażalnie trudniejszej i zgniecie ona Pana albo przemieni w kłębek goryczy, jeśli nie napełni jej Pan jakimś głębszym sensem. Jednak ten świat jest naprawdę Boży i jeśli Bóg dopuścił na Pana tę próbę, to On sam roztoczy opiekę nad Pańską samotnością i podpowie Panu taki sposób życia, aby ono było naprawdę dla innych, mimo że samotne.
Wiem, że to, co teraz powiem, zabrzmi w Pańskich uszach naiwnie, ale niech Pan nie odrzuca natychmiast tej myśli: Jeszcze mieszkacie razem, może jeszcze teraz, w najzupełniej ostatnim momencie, małżeństwo dałoby się uratować. Może właśnie związek z tamtą dziewczyną gasi w Panu przedwcześnie nadzieję nawet wbrew nadziei. Znacznie większe cuda zdarzają się na świecie. A nawet gdyby żaden cud w Pańskim małżeństwie nie nastąpił, ten jeden cud zdarzy się na pewno, jeśli tylko będzie go Pan chciał: że Jezus będzie dla Pana Kimś ważniejszym niż najbardziej nawet atrakcyjna perspektywa ułożenia sobie życia bez Niego.
W bardzo głębokich słowach zachęca skrzywdzonych małżonków do takiej postawy Jan Paweł II w swojej adhortacji Familiaris consortio: "Samotność i inne trudności są często udziałem małżonka odseparowanego, zwłaszcza gdy nie ponosi on winy. W takim przypadku wspólnota kościelna musi go w szczególny sposób wspomagać, okazywać mu szacunek, solidarność, zrozumienie i konkretną pomoc, tak aby mógł dochować wierności także w tej trudnej sytuacji. Wspólnota musi pomóc mu w praktykowaniu przebaczenia, wymaganego przez miłość chrześcijańską, oraz w utrzymaniu gotowości do ewentualnego podjęcia na nowo poprzedniego życia małżeńskiego.
Analogiczny jest przypadek małżonka rozwiedzionego, który -- zdając sobie dobrze sprawę z nierozerwalności ważnego węzła małżeńskiego -- nie zawiera nowego związku, lecz poświęca się jedynie spełnianiu swoich obowiązków rodzinnych i tych, które wynikają z odpowiedzialnego życia chrześcijańskiego. W takim przypadku przykład jego wierności i chrześcijańskiej konsekwencji nabiera szczególnej wartości świadectwa wobec świata i Kościoła, który tym bardziej winien mu okazywać stałą miłość i pomoc, nie czyniąc żadnych trudności w dopuszczeniu do sakramentów" (nr 83).
Ufam, że wielu czytelników tego listu pomodli się za Pana najszczególniej, aby w tej tak trudnej dla siebie sytuacji umiał Pan wybierać po Bożemu, a nie w duchu tego świata. Rzecz jasna, również swoją modlitwę serdecznie Panu obiecuję.
"...warto jeszcze przypomnieć sobie starą chrześcijańską mądrość, że:
longiturna castitas pro virginitate computatur — „Długotrwała czystość liczy się tak, jakby była dziewictwem!”. "
kinga2 [Usunięty]
Wysłany: 2010-08-29, 21:13
Duchowi starości powiedz: NIE
Niebezpieczny duch
Narzekanie, brak wdzięczności, poczucie, że jest się już doskonałym – to pokusy, które osłabiają w nas entuzjazm wiary i sprawiają, że stajemy się letni. Moglibyśmy nazwać te słabości „wyrwą” w naszym fundamencie życia. Wielu z nas może pomyśleć: – Mnie to nie dotyczy. Czy aby na pewno?
Jedną z takich „wyrw” jest nasza współpraca z „duchem starości”. Jest on bardzo niebezpiecznym duchem, ponieważ dotyka osoby nawet bardzo młode i prowadzi do tego, by w pewnym momencie powiedzieć Bogu: – Nie będę już Ciebie słuchać. Nie mogę już Ciebie słuchać, bo jestem za stary, za słaby, bo z tą osobą nie chcę służyć, z tamtą też nie i w tym miejscu też nie chcę. To taki duch, który zamyka człowieka na słuchanie Boga. Mówi do niego: – Ty już sobie nie dasz rady. Nawet jeśli sam Jezus mówi do człowieka: – Dasz radę. Ja ciebie zachęcam i zapraszam do czegoś nowego – to człowiek Go nie słucha. A duch starości będzie wtedy podpowiadał: – Już tyle lat służysz, tak długo idziesz za Jezusem, tyle już zrobiłeś. Jesteś zmęczony. Powiedz: Nie! Non serviam! Nie będę służyć! Gdzieś te słowa już słyszeliśmy… Człowiek zaczyna wtedy znajdować wiele usprawiedliwień i tłumaczy się: – Nie będę służyć, bo mnie boli noga, boli mnie ząb, ona mi zrobiła przykrość, on mi robi przykrość już od roku, lider w ogóle mnie nie rozumie, w rodzinie to mam same problemy. Panie Jezu, zrozum, że jestem za stary, za młody, po prostu nie dam rady. W efekcie człowiek przestaje odpowiadać na wezwania i poruszenia Boże, bo z pewnością Pan Bóg się… myli wzywając mnie.
Przyszedł do mnie kiedyś zatroskany młody człowiek. Żalił się, że nie ma, niestety, warunków na zamieszkanie z narzeczoną. Jednocześnie zapewniał mnie, że sypiają ze sobą, kiedy tylko mogą. Zatkało mnie. Miał poczucie winy, że nie mieszka z kobietą, ale ratował się myślą, że nie jest taki do końca nieodpowiedzialny, bo przecież współżyje z nią. Nie mógł zrozumieć mojej reakcji. Dla niego zamieszkanie razem było przejawem dojrzałości i miłości.
Paradoks tej sytuacji polega na swoistym odwróceniu wartości. Współczesna Sodoma i Gomora - czyli coś gorszącego - byłaby wtedy, gdyby dziewczyna nie mieszkała z chłopakiem. Sądzę, że w taki sposób myśli dzisiaj wiele par. Ludzie poznają się, zamieszkują razem, potem ewentualnie biorą ślub. Stopniowo zanikają tradycyjne zwyczaje, które kiedyś pełniły rolę inicjacyjną, przygotowującą do założenia rodziny.
Od swatów do wesela
Dawniej, zwłaszcza na polskiej wsi, można było spotkać wiele zwyczajów przedślubnych. Najpierw, zanim decydowano się na zaręczyny, rodzina pana młodego sprawdzała, czy nie zostanie on odrzucony przez pannę młodą. Organizowano więc tzw. swaty, których celem było skojarzenie pary i uzyskanie zgody na małżeństwo. Swat szedł z kawalerem do domu panny młodej, a jej rodzina - mimo że często wizyta była wcześniej ustalona - zawsze udawała zaskoczoną. Zanim przybyłych gości wpuszczono do środka, odbywały się tradycyjne targi, w których goście mieli przekonać gospodarzy, że kawaler jest odpowiednim kandydatem na męża.
Kolejnym etapem były zaręczyny, zwane też zrękowinami. Mogły się odbyć tego samego dnia, co wizyta swatów, ale często bywały osobną uroczystością. Zazwyczaj uczestniczyła w nich nie tylko najbliższa rodzina, ale też sąsiedzi, a czasem wybrani wcześniej drużbowie i druhny. Zrękowiny odbywały się w domu panny młodej, dlatego często następowały po nich jeszcze tzw. przeziory lub oględy, czyli wizyta dziewczyny i jej rodziny w domu przyszłego pana młodego. Następnie świętowano zaślubiny i uroczyste przeprowadzenie panny młodej do domu pana młodego. Ten zwyczaj przetrwał do dziś w postaci wesela. Od 1000 r. dodatkowym, stałym elementem rytuału małżeńskiego było błogosławieństwo biskupa. Młodzi mogli sobie złożyć przysięgę i zawrzeć sakramentalne małżeństwo - bez obecności księdza - ale przychodzili do katedry, bo chcieli nie tylko społecznej, ale również kościelnej akceptacji. Pragnęli potwierdzenia sakramentalności swojego małżeństwa.
Wspomniane etapy i związane z nimi rytuały miały charakter publiczny - dokonywały się głównie na rodzinnych spotkaniach, czasem uczestniczyli w nich sąsiedzi. Podkreślano przez to, że małżeństwo nie jest prywatną sprawą małżonków, że są przecież odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale też za wychowanie przyszłych dzieci. Dlatego wszystkich obchodzi, jak żyją i jakimi chcą być rodzicami.
Wchodzić drzwiami, nie oknem
Dzisiaj, gdy mężczyzna i kobieta mieszkają razem, często nie wiadomo, czy są już po ślubie, czy jeszcze nie. A stykający się z nimi ludzie powinni wiedzieć, z kim mają do czynienia. Inaczej bowiem rozmawia się z czyimś mężem, a inaczej z młodym człowiekiem, który jest ewentualnie kandydatem na męża.
Gdy byłem proboszczem, często przychodzili do mnie młodzi ludzie "załatwiać ślub". Jeżeli widziałem, że mają ten sam adres, pytałem wprost, co się stało, że już zamieszkali razem. Częstym powodem były kwestie finansowe albo to, że pochodzili z różnych miejscowości i znaleźli się razem w nieznanym, wielkim mieście. Czasem mówili, że nie byli pewni, czy mogą być małżeństwem i wcześniej chcieli "się sprawdzić". Z dłuższej rozmowy wynikało, że wspólne mieszkanie wcale nie dało im większej pewności co do siebie nawzajem, wcale nie przyspieszyło decyzji o małżeństwie. Młodzi trwali więc w takim zawieszeniu.
Coś normalnego
Pamiętam historię młodej dziewczyny, którą – jako dorosłą osobę – przygotowywałem do chrztu, potem razem z narzeczonym przychodziła na spotkania przedmałżeńskie. Trudno w to uwierzyć, ale nie wiedziała, że Kościół jest przeciwny zamieszkaniu razem przed ślubem. Myślała, że to coś normalnego i naturalnego, gdyż tak postępowali jej znajomi. Bardzo się zdziwiła, kiedy przedstawiłem jej katolickie nauczanie i nie mogła zrozumieć, dlaczego jest właśnie takie.
Ponieważ chciała być posłuszna Kościołowi, zaproponowałem jej, żeby zaufała i nie mieszkała z chłopakiem. Opowiedziała mi potem historię, która wydarzyła się podczas imprezy w domu narzeczonego. Było wielu znajomych, bawili się całą noc. Około 3.00 nad ranem wszyscy kładli się spać gdzie popadnie, tylko ona poprosiła, aby odwieźć ją do domu jej rodziców. "Do jakiego domu?" - pytano ją. Nikt nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. Uparła się jednak i dopięła swego. Był to pewien znak, który na jej znajomych zrobił duże wrażenie. Zobaczyli, że istnieje różnica pomiędzy mieszkaniem ze sobą bez ślubu, a życiem małżeńskim. W krótkim czasie wielu z nich, żyjących wcześniej bez ślubu, zdecydowało się na małżeństwo. O to właśnie chodzi, żeby pokazywać wartość kolejnych etapów poznawania siebie. Nie jest bez znaczenia, czy wejdziesz w związek małżeński "drzwiami" czy "oknem". Wchodząc oknem, możesz sobie zrobić krzywdę.
Jak Pan Bóg przykazał
Nie jesteśmy w stanie powrócić do starych zwyczajów, zresztą nie o to chodzi, by na siłę podporządkowywać się niezrozumiałym rytuałom. Warto najpierw zrozumieć ich wartość i na tej podstawie wypracować drogę do małżeństwa. Proponuję cztery etapy wzajemnego poznawania siebie.
Najpierw musi być jakiś impuls, coś, co powoduje, że spodoba mi się ta a nie inna dziewczyna czy ten a nie inny chłopak. Chcę tę osobę bardziej poznać, dowiedzieć się, kim jest, gdzie mieszka, ile ma lat, co robi w życiu.
Potem jest czas na zaangażowanie się, na świadome budowanie więzi. Na czym to polega? Jeżeli na przykład mam do wyboru pójście do cioci na imieniny albo wyjazd w góry, to - jeżeli jest to ważne dla tej drugiej osoby - wybiorę imieniny. I musi być wiele takich "heroicznych" decyzji, aby potwierdzić, w praktyce dokonany wcześniej wybór, aby uznać za ważne to, co jest ważne dla drugiego człowieka. Ten etap powinien trwać przynajmniej rok, może dwa. Wtedy trzeba sobie postawić pytanie, czy moglibyśmy być małżeństwem. Jeżeli odpowiedź brzmi: "tak", warto zaręczyć się, czyli złożyć obietnicę zawarcia małżeństwa.
Narzeczeństwo powinno trwać krótko
Obecnie narzeczeństwo jest niezrozumiałe, a przez to zbanalizowane i wyśmiewane. Przyznaję, że tylko dwa razy zdarzyło mi się, że ktoś poprosił mnie o błogosławieństwo na czas narzeczeństwa. Musiałem wymyślić jakiś obrzęd, ponieważ dziś Kościół nie proponuje żadnego oficjalnego rytuału na tę okazję.
Narzeczeństwo powinno trwać krótko: trzy, cztery miesiące. Wtedy jest czas na pójście do proboszcza po świadectwo chrztu i załatwienie wszystkich innych formalności. Jeżeli młodzi ludzie oświadczają mi, że chcą być małżeństwem i już nawet się zaręczyli, ale ślub planują dopiero za kilka lat, pytam ich, jak sobie ten czas wyobrażają. Najczęściej, niestety, kończy się wspólnym zamieszkaniem. Potem przychodzą ochrzcić dziecko. Gdy pytam ich, dlaczego jeszcze się nie pobrali, odpowiadają, że oczywiście wezmą ślub, nawet już go zaplanowali na 2009 r. Stwierdzili, że wtedy będzie dobry czas, że zdążą się przygotować i dobrze poznać. Tylko co oni robili do tej pory?
Zdarza się też druga skrajność – młodzi zawierają ślub dla świętego spokoju, bo rodzina nalega, bo ksiądz nie ochrzci dziecka. Dla nich samych sakrament małżeństwa często nie ma wymiaru religijnego. Mam wtedy wątpliwości co do jego ważności, zastanawiam się, czy – przy tak małej świadomości uczestników – to wciąż jest sakrament, czy może tylko pusty rytuał. Bardzo uroczysty ślub pary, która już mieszka ze sobą, ma sens, jeżeli rzeczywiście oznacza zmianę życia: nawrócenie, powrót do Kościoła i chęć cieszenia się tym. Pamiętam ślub pary, która po latach życia razem, zawarła sakrament małżeństwa. Zaprosili swoich znajomych i stanęli do tego ślubu w albach, wtedy też chrzcili dzieci. Ślub kościelny był dla nich czytelnym znakiem, gestem powrotu do Kościoła, do pełnej Komunii.
Zawsze jest szansa
Spłycone podejście do rytuału świadczy o barbarzyństwie współczesnego świata i niedostrzeganiu ukrytej rzeczywistości. Można powiedzieć, że mamy dzisiaj do czynienia ze zjawiskiem rytualnego zaprzeczania rytuałom. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że troska o budowanie relacji przed ślubem wpływa na dalsze, już małżeńskie, życie. Z badań wynika, że pary, które mieszkały razem przed ślubem, są sześć razy bardziej narażone na rozpad związku niż te, które poczekały ze wspólnym zamieszkaniem. Nie jest jednak tak, że ktoś, kto nie przeszedł etapów inicjacji w małżeństwo jest całkowicie skazany na życiową porażkę. Jeżeli dowiedział się, że jest w grupie, która jest sześć razy bardziej narażona na poważniejsze problemy, to może się spodziewać, że będzie miał najprawdopodobniej sześć razy więcej kryzysów niż inni. Być może będzie go to wszystko kosztować więcej wysiłku, ale gdy go podejmie, może nadrobi stracony czas.
Bywa tak, że jeszcze przed ślubem ktoś widzi złe skutki swoich decyzji. Bardzo ich żałuje, ale jednocześnie wie, że czasu nie można cofnąć. Staram się mu wtedy uświadomić, że wiele błędów można naprawić, ale prawdopodobnie będzie trzeba pokonać wiele trudności. Ktoś taki ma wtedy jasność co do sytuacji, w której się znajduje, i wie, że czasem po prostu musi wytrzymać. Mam nadzieję, że jest to jakaś nadzieja dla tego konkretnego człowieka. Nigdy nie jest za późno, żeby walczyć o swoje małżeństwo.
Znam takie...
Trzeba pokazywać, że szczęśliwe związki istnieją i są możliwe, ponieważ ludzie często takich nie znają. Pamiętam, że kiedyś przy produkcji telewizyjnego programu o rodzinie dziennikarka zapytała mnie: "Ojciec naprawdę wierzy, że istnieją trwałe małżeństwa?". Odpowiedziałem: "Tak. Znam takie". Promieniują one czymś niezwykłym i myślę, że są szansą na zmianę tego plastikowego świata. Świata, w którym wierność wydaje się dziwnym hobby.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.