Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Zaprzyjaźnieni maturzyści z różnych szkół zaprosili mnie na ognisko za miastem. Było wesoło, były piosenki, żarty i wspomnienia. A potem nadszedł czas na tematy nieco poważniejsze. Dlatego tę relację postanowiłem nazwać:
Ogniste pytania...
Zaczęło się od pytań praktycznych, pytań, które podsunęła codzienność:
Rodzice zaplanowali sierpniowy urlop w rejonie Bułgarii i Turcji. Gdy zapytałam, gdzie tam będziemy na Mszy Świętej, to popatrzyli na mnie jak na dziwadło i powiedzieli, że jeśli nie jest możliwe pójście do kościoła, to przecież nie ma grzechu. Ja na to, że takie zdanie jest prawdziwe tylko wtedy, gdy ta niemożność jest od nas niezależna, ale jeśli to my taką niemożność sami organizujemy, to chyba graniczy z grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Prawie wynikła kłótnia, nawet się zastanawiam, czy w ogóle z nimi jechać, ale z drugiej strony to byłaby dla nich wielka przykrość. Jak to rozwiązać?
Spróbujmy po kolei... Muszę przyznać, że znam wiele rodzin, które zaczęłyby planowanie wakacji od postawienia pytania o możliwość udziału w niedzielnej Mszy Świętej. To jest postawa dość radykalna, ale też jasna i oczywista. Tak też radzę ustawić hierarchię wartości w rodzinach, które założycie. Pierwszy fakt, o którym warto pamiętać na takim wyjeździe, to tzw.communicatio in sacris (pewna jedność, kompromis w sprawach świętych). Na mocy umów między przedstawicielami różnych wyznań chrześcijańskich ustalono, że katolicy i prawosławni mogą korzystać z sakramentów udzielanych w bratnich kościołach, jeśli tylko kontakt ze świątynią albo kapłanem swojego wyznania jest w znacznym stopniu utrudniony. Mówiąc najprościej: jeśli jesteśmy z kraju, gdzie duży procent społeczeństwa to ludność prawosławna i raczej nie ma kościołów rzymskokatolickich, to obecność na Mszy Świętej sprawowanej przez kapłana prawosławnego spełnia obowiązek uczestnictwa w Eucharystii. Nawet wolno przyjąć Komunię Świętą (oczywiście pod zwykłymi warunkami, w stanie łaski uświęcającej). W Turcji są różne rejony faktycznie nie wszędzie są kościoły katolickie, a bywają takie obszary, gdzie spotykamy wyłącznie meczety. Ale może wtedy tak zmodyfikować trasę, aby niedzielę zaplanować "w pobliżu Mszy Świętej katolickiej"?
Na marginesie warto dodać, że z takiego rozwiązania nie można skorzystać w przypadku kościołów i nabożeństw protestanckich, w tym wyznaniu (wyznaniach) rozumienie Eucharystii jako nieustannej Obecności Pana Jezusa pod postacią chleba jest zupełnie inne niż nasze.
Spotkałem jeszcze dwa pomysły, które ewentualnie można zastosować w swoim życiu. Pierwszy to "patent" zawodowego kierowcy, który czasem wiezie produkty spożywcze i nie może się zatrzymać tam, gdzie chce. Pewien znajomy nagrał sobie na płycie kilka Mszy Świętych w telewizji i w sytuacjach krytycznych je odtwarza. Turyści chyba jednak nie powinni korzystać z tego rozwiązania. Drugi pomysł (stała praktyka różnych grup i wspólnot) "zabrać ze sobą Mszę Świętą" czyli księdza. Wtedy Eucharystię możemy mieć codziennie.
Jak już jesteśmy przy niedzielnym obowiązku uczestnictwa we Mszy Świętej... Co będzie mogła zrobić moja siostra, która studiuje medycynę i na pewno nieraz wypadnie jej dyżur w niedzielę?
Zacznijmy od tego, że służba konieczna dla bezpiecznego funkcjonowania społeczeństwa zwalnia od konieczności udziału w Eucharystii. Ale zwalnia, jeśli to uczestnictwo nie jest możliwe. Wielu lekarzy ma włączony tzw.pager i spokojnie idzie do kaplicy szpitalnej na Mszę Świętą jak będzie konieczność, to po prostu go wezwą. Czasem jest możliwość pójścia na wieczorną Mszę Świętą w sobotę, wieczory sobotnie są zwykle w szpitalach nieco spokojniejsze.
Mówimy o jednym z obowiązków chrześcijanina, ale to przecież tylko cząstka życia... Czy nie ma szans na zbawienie człowiek, który żyje uczciwie, ale do kościoła nie chodzi?
Powiedziałbym, że mamy pewność (z przykazań), że Pan Bóg każe nam święcić dzień święty. Jeśli ktoś zaniedbuje ten obowiązek, to już żyje według własnego prawa, wolno mu tak zrobić, ale jest to ryzyko nikt tutaj na ziemi nie podejmie się zapewnienia go o zbawieniu. Oczywiście udział we Mszy Świętej ma przemieniać życie jeżeli ktoś systematycznie przychodzi do kościoła, a nie wprowadza w życie tego, co tam słyszy i widzi, to tak samo żyje "na własne ryzyko".
A jak jest ze zbawieniem osób innej wiary? Ateistów?
Musimy zostawić to Panu Bogu. To po prostu nie nasza sprawa. Wierzymy jednak, że Pan Bóg, który zna serca ludzkie, nikomu nie zrobi krzywdy i na pewno nie odrzuci tych, którzy nie przyjęli wiary bez chęci lekceważenia Stwórcy. Każdy może starać się żyć najlepiej, jak potrafi i Bóg na pewno przygarnie do Serca tych, którzy postępowali zgodnie z własnym sumieniem i nad tym sumieniem pracowali.
Są w dzisiejszym świecie ludzie, którzy chcą drwić z Boga i Jego wyznawców. Jak się wobec nich zachowywać?
Nie ma wątpliwości, że Pan Jezus przede wszystkim zalecił na modlitwę jako sposób na siebie, na spokój swej duszy i jako sposób na innych, by wyprosić łaskę, która przemieni serca szyderców. Można też oczywiście szukać argumentów logicznych, kulturowych, aby spróbować kogoś przekonać. Warto jednak pamiętać, że nawet Panu Jezusowi mało kogo udało się przekonać samą rozmową. Nawrócenie to bardziej skutek łaski, intelekt wspiera wolę, ale sam umysł rzadko wystarcza, aby wybrać Pana Boga jako Tego, kto decyduje w naszym życiu. Gdy ktokolwiek, niezależnie od jego przekonań, przekracza granice, które stawia mu prawo, oczywiście wolno się bronić, sięgając do prawnych mechanizmów. Nie wolno przekraczać obrony proporcjonalnej do ataku, ale o tym mówi prawo państwowe, nie potrzeba szukać religijnych uzasadnień. O terroryzmie nie może być mowy, jeśli ktoś chce być wiernym Chrystusowi.
Czy my jednak nie jesteśmy zbyt łagodni? Bo na przykład muzułmanów ludzie się po prostu boją i dlatego często siedzą cicho...
Musimy być konsekwentni. Wyznając chrześcijaństwo, religię pochodzącą od Chrystusa, nie możemy zmieniać Jego zasad! On nie chciał, aby się Go ktokolwiek bał. Przeciwnie, powtarzał w różnych sytuacjach "Nie lękajcie się!". Czasami z takiej postawy rodzą się nowi męczennicy, a czasami pod wpływem budującego świadectwa nowi nawróceni.
A czemu Pan Bóg pozwala na to, że chrześcijanie są prześladowani? Czemu są organizacje, wręcz firmy, wydawnictwa specjalizujące się w krytykowaniu Kościoła? Czasem wyolbrzymiają istniejące nieprawidłowości, a czasem wręcz wymyślają coś, oczerniają ludzi, mieszają im w głowach...
Nie da się ujawnić wszystkich mechanizmów nieprawości. Czasem prześladowania wynikają z siły chrześcijan. Głoszą wolność człowieka i pokazują tę wolność w życiu, a bardzo trudno manipulować ludźmi wolnymi. Ci, którzy chcieliby przejąć władzę nad duszami, ci, którzy chcieliby rządzić bezmyślnym tłumem, zawsze będą wrogami chrześcijaństwa. Nie można jednak powiedzieć, że to jest zgodne z wolą Pana Boga każde zło jest przeciw Woli Bożej. Pan Bóg jednak wszystkim obiecał wolność ze swej strony, nie złamał danego słowa nawet wobec tych, którzy przybijali do Krzyża Jezusa Chrystusa.
Przy tym pytaniu musimy dodać, że to Osoba Jezusa Chrystusa mobilizuje, by nasza codzienność była prześwietlona Jego Łaską, by nikt "nie mógł się przyczepić". Oczywiście celem ma być świadectwo zachęcające obserwatorów, aby pozazdrościć nam naszej drogi i by do nas dołączyć.
Jeśli już poruszyliśmy tematykę spotkania z innymi wyznaniami, to czemu w tym względzie światowa opinia publiczna przyzwala na niesprawiedliwość?Czy w krajach chrześcijańskich nie jest więcej meczetów niż kościołów katolickich, protestanckich i prawosławnych razem wziętych w krajach muzułmańskich? Czy dla prostej sprawiedliwości nie powinno być tak, że "jeden za jeden"?
Słowa są słuszne, ale chyba adresat pomylony. Przecież to, że przyznamy rację, nie wpłynie na zmianę stanu rzeczy. Niesprawiedliwość jest jaskrawa, ale czy istnieje w świecie władza, która by temu umiała zaradzić? Jakaś policja, jakieś wojsko, jakiś sąd? Na pewno trzeba się głośno domagać sprawiedliwości, na pewno nie wolno udawać, że nie ma sprawy, ale przede wszystkim modlić się o uznawanie wolności religijnej gdziekolwiek w świecie i o wzajemny szacunek okazywany wyznawcom innych religii.
A jak się zachować, gdy ktoś w naszymotoczeniu kpi z kapłanów, wyśmiewa katolików, szydzi z przestrzegania zasad moralnych wynikających z Ewangelii?
I znów koniecznie trzeba zacząć od modlitwy, a nie od szukania argumentów. Człowiek modlitwy wszystko umie spokojniej i skuteczniej rozwiązać. Oczywiście nie warto powtarzać "kapłan też człowiek", bo takie zdanie niemal zdejmuje z księży staranie, aby byli wzorem i przykładem. Gdy zasłyszane zarzuty są słuszne nie wolno twierdzić, że są wymyślone warto zachęcić rozmówców do wspólnego szukania rozwiązań dostrzeżonych problemów. Gdy słyszymy niesprawdzone plotki, albo wręcz informacje wyssane z palca, trzeba spokojnie ukazywać prawdę, dodając, że Pan Bóg od dawna miał kłopoty ze swymi wyznawcami, ale nigdy nie przestał szukać tych, których ukochał prawdziwą miłością, czyli każdego z nas...
Dlaczego Jonasz uciekał przed Bogiem?
BIBLIJNE PYTANIA O BOŻE MIŁOSIERDZIE
Jonaszowe zmaganie się z Bożym miłosierdziem
To, że trzeba napiętnować zło i demaskować zbrodnie nie budzi wątpliwości. Problem zaczyna się, gdy mamy zająć stanowisko wobec sprawców niesprawiedliwości. Karać czy przebaczyć? Jesteśmy skłonni raczej przebaczyć, ale czy nie będzie to przypadkiem gest przyzwolenia na zło? Przypomnieć sobie chociażby polskie dylematy związane z "grubą kreską". Czy przebaczenie nie jest zaprzeczeniem sprawiedliwości?
Z powyższymi pytaniami zmagał się prorok Jonasz. Deklaruje wiarę w Boże miłosierdzie, lecz gdy ma je głosić mieszkańcom Niniwy, ucieka przed Bogiem. Skąd się wziął w Jonaszu ten bunt wobec miłosiernego Boga? Dlaczego nie chciał głosić Niniwitom prawdy o Bożym miłosierdziu?
Jak odzyskać radość życia?
ks. Bogusław Szpakowski SAC
Radość to drogocenna perła naszej egzystencji. Z powodu trudów i życiowych obciążeń łatwo ją stracić. Na drodze modlitwy, refleksji i osobistych przewartościowań spróbujemy odzyskać radość, perłę życia.
Tytuły konferencji:
1. Radość i ból. Prawdziwe przeżywanie trudu ludzkiej egzystencji 44:50
2. Pożegnanie życiowych strat i porażek 50:45
3. Wyjście z dysfunkcjonalnych ról życiowych 51:21
4. Konstruktywny sposób myślenia – realizm i nadzieja 38:43
5. Równowaga intrapsychiczna, czyli kochać w swoich granicach 43:49
6. Żyć w pocieszeniu i nadziei
ks. Jacek Kucharski
Pomagać bezinteresownie i z miłością
Pomagać bezinteresownie i z miłością
Prawdziwa miłość wyraża się w bezinteresownej służbie bliźniemu, niezależnie od tego, czy jest on naszym przyjacielem, czy wrogiem. Takiej miłości uczy Jezus w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie.
Roman Brandstaetter w książce Jezus z Nazarethu przedstawia pielgrzymów przybyłych do Jerozolimy, aby święcić Dzień Pojednania. Jeden z nich, pasterz z Perei, opowiada o niezwykłym zdarzeniu, którego był świadkiem. Otóż pewien człowiek, który szedł z Jerozolimy do Jerycha, wpadł w ręce zbójców. Został przez nich ograbiony i poraniony, i tak na wpół żywy pozostawiony na drodze. Nie udzielił mu pomocy ani przechodzący kapłan, ani lewita. Zatrzymał się jedynie pewien człowiek, który pochylił się nad nim i obmył jego rany oliwą i winem, a potem przez całą noc przy nim czuwał. A gdy o świcie musiał udać się w dalszą drogę, powierzył poranionego trosce gospodarza gospody, wręczając mu dwa denary.
Sens opowieści
Dlaczego to zdarzenie wzbudziło taki zachwyt u pasterza i jego słuchaczy? Ponieważ był to Samarytanin, według Prawa nieczysty, a ponadto innowierca i wróg. Rodziło się więc pytanie: Komu i kiedy należy okazać miłość? Kto jest moim bliźnim? W tym miejscu pasterskiej opowieści Brandstaetter wprowadza postać Jezusa z Nazaretu, który chwaląc czyn Samarytanina, wzywa do niesienia pomocy potrzebującemu: "Idźcie i czyńcie, jak czynił wasz bliźni, nieczysty". Pan Jezus chciał przez to przypomnieć o potrzebie powszechnej dobroci i bezinteresownej służby. Kiedy cierpi człowiek, nie liczy się ani jego odrębność narodowa czy religijna, ani pozycja społeczna, ważny jest jedynie on sam, który swoim poranieniem fizycznym czy duchowym woła o pomoc, pochylenie się nad nim i opatrzenie ran jego ciała i duszy. Obraz ten Brandstaetter zaczerpnął z nauczania Pana Jezusa, które przekazał Ewangelista Łukasz w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (por. Łk 10, 30-37).
Samarytanin obrazem miłosiernego Boga
To przede wszystkim sam Bóg jest wobec każdego człowieka miłosiernym Samarytaninem, leczącym rany ludzkiej duszy. Pan Jezus jest tym Boskim lekarzem, do którego przychodzą i wołają o ratunek chorzy: trędowaci, paralitycy, opętani. To z głębi Ewangelii rozlega się wołanie: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!" (Mk 10, 47). I On się lituje. Taka jest wymowa Chrystusowej obecności na świecie i ofiary Jego krzyża.
Podczas podróży do rodzinnej Bawarii we wrześniu 2006 r. Ojciec Święty Benedykt XVI sprawował Mszę świętą na terenie monachijskich Nowych Targów, przed monumentalnym krzyżem z końca IX w. To wtedy można było usłyszeć słowa kard. Friedricha Wettera: "Stojąc przed tym prastarym krucyfiksem, patrzymy na Jezusa. Poprzez Jego wielkie, szeroko otwarte oczy patrzy na nas kochający Bóg". Patrzą na nas oczy miłosiernego Boga, który swoją bezgraniczną miłością dogłębnie leczy zranione ludzkie serca i dusze (por. J 13, 1). Dzisiejszy świat potrzebuje Jezusa, Jego orędzia miłości płynącej z krzyża, Jego miłosierdzia. To orędzie, które przyniósł na świat, ma przemieniać serce człowieka, wzywając wszystkich do miłości Boga i bliźniego. Jest to zaproszenie dla chrześcijan, aby ich drogi życia przechodziły koło osoby cierpiącej, bolejącej, samotnej, na wzór pozostawiony nam przez samego Chrystusa. "Prawdziwa miłość - mówił Jan Paweł II - nie jest mglistym uczuciem ani ślepą namiętnością. Jest wewnętrzną postawą, ogarniającą całe jestestwo człowieka. Jest patrzeniem na bliźniego nie po to, by się nim posłużyć, ale by mu służyć. Jest umiejętnością radowania się wraz z tymi, którzy się radują, i cierpienia z cierpiącymi".
Radość z dzielenia się sobą
Wymownym świadectwem takiej postawy są słowa, jakie o swojej matce, dziś św. Joannie Beretcie Molli, wypowiedziała jej córka Emanuela: "Przede wszystkim była pogodną, zwykłą matką rodziny, a jednocześnie świętą. Jej życie było pełne radości, bo zdawała sobie sprawę z tego, że Bóg ją kocha. Było jednak również naznaczone cierpieniem, śmiercią siostry i rodziców. Ale mając wielką siłę duchową, nie poddawała się rozpaczy. Postanowiła, że będzie lekarzem. To był dla niej nie tylko zawód, ale także misja, dzięki której mogła się spotkać z ludźmi ubogimi i cierpiącymi, w których widziała oblicze Jezusa. Tata mówił mi, że mama miała dar harmonizowania w sposób prosty swoich obowiązków: była żoną, matką, lekarzem i miała ogromną radość życia, żyła jego pełnią. A im bardziej cieszymy się naszym własnym życiem, tym bardziej szczęśliwymi możemy uczynić innych (…). Moja mama dziękowała Bogu, że pozwolił jej ocalić życie dziecka w niej poczętego. Nie wybrała śmierci, ale podjęła ryzyko, że utraci własne życie, abym mogła żyć. Zrozumiała, że była jedynym narzędziem w rękach Opatrzności, które mogło sprawić, bym zobaczyła blask słońca. Powiedziała do mojego taty: «Jeśli Pan Bóg chce mnie mieć tutaj i przeprowadzi mnie przez ryzykowną decyzję narodzin dziecka, chcę jeszcze bardziej cieszyć się życiem». A tata zgodził się na ten ryzykowny wybór. (…) Ofiara mojej mamy była jakby zwieńczeniem przykładnego życia, jakie już prowadziła. (…) Największy bowiem dar, jaki każdy może ofiarować innej osobie, poza darem miłości, to dar ofiarowania własnego czasu i własnego życia".
Służyć bezinteresownie
Służba bliźnim to szczególna droga i zadanie Kościoła naszych czasów. Jedną z form odpowiedzi na nie jest wolontariat, czyli bezinteresowna troska o ludzi w potrzebie: chorych, samotnych, biednych, uzależnionych i bezradnych. To ten rodzaj służby przypomina słowa samego Pana Jezusa, że "więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu" (Dz 20, 35). Uczy ponadto "wzajemnego «noszenia brzemion» i odrzucania pokus egoizmu, które nieustannie nam zagrażają, rodząc rywalizację, bezwzględne dążenie do kariery, nieufność, zazdrość" (Jan Paweł II, Novo millennio ineunte, 43). Podziwiając współczesnych "miłosiernych Samarytan", miejmy odwagę sami zaangażować się w dzieła pomocy i różne formy działalności charytatywnej istniejące w naszych wspólnotach parafialnych, w kołach Żywego Różańca, aby nieść sercom często dziś utraconą nadzieję akceptacji i miłości.
Pytania do refleksji
Czym już teraz mogę podzielić się z potrzebującym?
Czy próbuję, jako wolontariusz, bezinteresownie nieść pomoc i służyć innym?
W jaki sposób mogę się zaangażować w akcje charytatywne Kościoła?
ks. Jacek Kucharski
Pomagać bezinteresownie i z miłością
Pomagać bezinteresownie i z miłością
Prawdziwa miłość wyraża się w bezinteresownej służbie bliźniemu, niezależnie od tego, czy jest on naszym przyjacielem, czy wrogiem. Takiej miłości uczy Jezus w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie.
Roman Brandstaetter w książce Jezus z Nazarethu przedstawia pielgrzymów przybyłych do Jerozolimy, aby święcić Dzień Pojednania. Jeden z nich, pasterz z Perei, opowiada o niezwykłym zdarzeniu, którego był świadkiem. Otóż pewien człowiek, który szedł z Jerozolimy do Jerycha, wpadł w ręce zbójców. Został przez nich ograbiony i poraniony, i tak na wpół żywy pozostawiony na drodze. Nie udzielił mu pomocy ani przechodzący kapłan, ani lewita. Zatrzymał się jedynie pewien człowiek, który pochylił się nad nim i obmył jego rany oliwą i winem, a potem przez całą noc przy nim czuwał. A gdy o świcie musiał udać się w dalszą drogę, powierzył poranionego trosce gospodarza gospody, wręczając mu dwa denary.
Sens opowieści
Dlaczego to zdarzenie wzbudziło taki zachwyt u pasterza i jego słuchaczy? Ponieważ był to Samarytanin, według Prawa nieczysty, a ponadto innowierca i wróg. Rodziło się więc pytanie: Komu i kiedy należy okazać miłość? Kto jest moim bliźnim? W tym miejscu pasterskiej opowieści Brandstaetter wprowadza postać Jezusa z Nazaretu, który chwaląc czyn Samarytanina, wzywa do niesienia pomocy potrzebującemu: "Idźcie i czyńcie, jak czynił wasz bliźni, nieczysty". Pan Jezus chciał przez to przypomnieć o potrzebie powszechnej dobroci i bezinteresownej służby. Kiedy cierpi człowiek, nie liczy się ani jego odrębność narodowa czy religijna, ani pozycja społeczna, ważny jest jedynie on sam, który swoim poranieniem fizycznym czy duchowym woła o pomoc, pochylenie się nad nim i opatrzenie ran jego ciała i duszy. Obraz ten Brandstaetter zaczerpnął z nauczania Pana Jezusa, które przekazał Ewangelista Łukasz w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (por. Łk 10, 30-37).
Samarytanin obrazem miłosiernego Boga
To przede wszystkim sam Bóg jest wobec każdego człowieka miłosiernym Samarytaninem, leczącym rany ludzkiej duszy. Pan Jezus jest tym Boskim lekarzem, do którego przychodzą i wołają o ratunek chorzy: trędowaci, paralitycy, opętani. To z głębi Ewangelii rozlega się wołanie: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!" (Mk 10, 47). I On się lituje. Taka jest wymowa Chrystusowej obecności na świecie i ofiary Jego krzyża.
Podczas podróży do rodzinnej Bawarii we wrześniu 2006 r. Ojciec Święty Benedykt XVI sprawował Mszę świętą na terenie monachijskich Nowych Targów, przed monumentalnym krzyżem z końca IX w. To wtedy można było usłyszeć słowa kard. Friedricha Wettera: "Stojąc przed tym prastarym krucyfiksem, patrzymy na Jezusa. Poprzez Jego wielkie, szeroko otwarte oczy patrzy na nas kochający Bóg". Patrzą na nas oczy miłosiernego Boga, który swoją bezgraniczną miłością dogłębnie leczy zranione ludzkie serca i dusze (por. J 13, 1). Dzisiejszy świat potrzebuje Jezusa, Jego orędzia miłości płynącej z krzyża, Jego miłosierdzia. To orędzie, które przyniósł na świat, ma przemieniać serce człowieka, wzywając wszystkich do miłości Boga i bliźniego. Jest to zaproszenie dla chrześcijan, aby ich drogi życia przechodziły koło osoby cierpiącej, bolejącej, samotnej, na wzór pozostawiony nam przez samego Chrystusa. "Prawdziwa miłość - mówił Jan Paweł II - nie jest mglistym uczuciem ani ślepą namiętnością. Jest wewnętrzną postawą, ogarniającą całe jestestwo człowieka. Jest patrzeniem na bliźniego nie po to, by się nim posłużyć, ale by mu służyć. Jest umiejętnością radowania się wraz z tymi, którzy się radują, i cierpienia z cierpiącymi".
Radość z dzielenia się sobą
Wymownym świadectwem takiej postawy są słowa, jakie o swojej matce, dziś św. Joannie Beretcie Molli, wypowiedziała jej córka Emanuela: "Przede wszystkim była pogodną, zwykłą matką rodziny, a jednocześnie świętą. Jej życie było pełne radości, bo zdawała sobie sprawę z tego, że Bóg ją kocha. Było jednak również naznaczone cierpieniem, śmiercią siostry i rodziców. Ale mając wielką siłę duchową, nie poddawała się rozpaczy. Postanowiła, że będzie lekarzem. To był dla niej nie tylko zawód, ale także misja, dzięki której mogła się spotkać z ludźmi ubogimi i cierpiącymi, w których widziała oblicze Jezusa. Tata mówił mi, że mama miała dar harmonizowania w sposób prosty swoich obowiązków: była żoną, matką, lekarzem i miała ogromną radość życia, żyła jego pełnią. A im bardziej cieszymy się naszym własnym życiem, tym bardziej szczęśliwymi możemy uczynić innych (…). Moja mama dziękowała Bogu, że pozwolił jej ocalić życie dziecka w niej poczętego. Nie wybrała śmierci, ale podjęła ryzyko, że utraci własne życie, abym mogła żyć. Zrozumiała, że była jedynym narzędziem w rękach Opatrzności, które mogło sprawić, bym zobaczyła blask słońca. Powiedziała do mojego taty: «Jeśli Pan Bóg chce mnie mieć tutaj i przeprowadzi mnie przez ryzykowną decyzję narodzin dziecka, chcę jeszcze bardziej cieszyć się życiem». A tata zgodził się na ten ryzykowny wybór. (…) Ofiara mojej mamy była jakby zwieńczeniem przykładnego życia, jakie już prowadziła. (…) Największy bowiem dar, jaki każdy może ofiarować innej osobie, poza darem miłości, to dar ofiarowania własnego czasu i własnego życia".
Służyć bezinteresownie
Służba bliźnim to szczególna droga i zadanie Kościoła naszych czasów. Jedną z form odpowiedzi na nie jest wolontariat, czyli bezinteresowna troska o ludzi w potrzebie: chorych, samotnych, biednych, uzależnionych i bezradnych. To ten rodzaj służby przypomina słowa samego Pana Jezusa, że "więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu" (Dz 20, 35). Uczy ponadto "wzajemnego «noszenia brzemion» i odrzucania pokus egoizmu, które nieustannie nam zagrażają, rodząc rywalizację, bezwzględne dążenie do kariery, nieufność, zazdrość" (Jan Paweł II, Novo millennio ineunte, 43). Podziwiając współczesnych "miłosiernych Samarytan", miejmy odwagę sami zaangażować się w dzieła pomocy i różne formy działalności charytatywnej istniejące w naszych wspólnotach parafialnych, w kołach Żywego Różańca, aby nieść sercom często dziś utraconą nadzieję akceptacji i miłości.
Pytania do refleksji
Czym już teraz mogę podzielić się z potrzebującym?
Czy próbuję, jako wolontariusz, bezinteresownie nieść pomoc i służyć innym?
W jaki sposób mogę się zaangażować w akcje charytatywne Kościoła?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.