Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
I chociaż jest ogrom łask od Boga to moje nieprzebaczenie stoi okoniem, w poprzek, blokuje dostęp do tych wszystkich łask, do Miłosierdzia Bożego, które chce nas ogarnąć a nie może, bo nie ma na to mojej zgody.
Zaskoczę Cię ...
http://www.youtube.com/watch?v=oDavxRLjgL0
Zamknij oczy , odpręż się i przywróć do pamięci scenę biblijną UKRZYŻOWANIE...powoli zimno...ciemno...słychać krzyki przekleństw... pod Krzyżem Matka stojąca w ciszy...wszystko jakby bez sensu...tyle zamieszania...tyle drastycznych obrazów...i nic...a tu nagle...ostatkiem siły Chrystus powiada "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią " Chrystus patrzy na ludzi , którzy teraz nie potrafią przebaczyć, bo przecież nie chodzi o przebaczenie wewnątrz psychiczne, którzy teraz nie sa gotowi, nie potrafią ( bo przecież człowiek tego nie potrafi) , nie marnuje się Syna ofiara...Syn oddaje to Ojcu Niebieskiemu...Obraz nieogarnionego Bożego Miłosierdzia...
Sięgnij kilka lat wstecz...Jan Paweł II nie przypadkiem tulił się do Krzyża na którym Chrystus ma podniesione Oblicze ku niebu wołając do Ojca o przebaczenie w wielkim Miłosierdziu Bożym....Papież umiera w wigilię Bożego Miłosierdzia...
Ten Krzyż i ta scena której byliśmy świadkami pozostawia obraz po to by nie zapomnieć o BEZGRANICZNYM BOŻYM MIŁOSIERDZIU... zły chciałby żebyśmy uwierzyli w granice Bożej Mocy i Bożego Miłosierdzia....nie daj się zwieść...
Bóg działa mimo drzwi zamkniętych...kocha Cię tak mocno ,że nie pozbawi Cię najmniejszego detalu miłości Bożej...ufaj...
Nich Bóg błogosławi Tobie i Twoim Bliskim Bozym Miłosierdziem
mario [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-21, 16:42
Mirela, dzięki.
Człowiek w codzienności zapomina o tym co napisałaś, patrzymy tak przyziemnie na Boga i Serce Jego, wkładamy Go w nasze ramki i widzimy Go w tych ramkach, tak najprościej. A przecież Jego tak się nie da, nie można Go tak potraktować. Jemu trzeba TYLKO i aż TYLKO ZAUFAĆ.
Obym i ja o tym pamiętał i inni ludzie i wszyscy kiedyś. [/u]
delirium [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-21, 18:58
Mirela serdeczne dzięki. Zresztą wszystkim. Marek12b7 pomyliłam ostatnio Twoje......
Ja w domu nie mam internetu, tylko w pracy. Na razie mam ograniczony dostęp. W poniedziałek będę miała więcej czasu na forum.
A na razie, cieszę się z tego co napisaliście. Co do tego przebaczenia?
Muszę to przemyśleć. Zgadzam się co do tego, że to Chrystus uzdalnia nas do przebaczenia, że sami nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Myślę, że ufam. W każdym razie staram się na ile potrafię. Jutro 22-gi. To tak na marginesie.
Chrystus, Jego Ofiara. Zgoda. Wiem.
Ale jakoś w mojej świadomości ważny jest fakt naszej woli, oddania tego Cgrystusowi, może prośba o uzdolnienie, pomoc, a właściwie przemiana serca, żeby ...........przebaczyła? albo nie czuło nie przebaczenia. Dlatego chciałam oddać to Chrystusowi w sakramencie pojednania. Jakoś myślalam, albo byłam pewna, że bez "tego" jakoś .Do poniedziałku poczekam. Wiem, że Cgrystus działa cały czas. Może coś się we mnie............zmieni?, trochę ukształtuje................
Pozdrawiam.
[ Dodano: 2012-06-25, 09:24 ]
Pan Bóg jest niesamowity, Chrystus, to co robi, ile jest w stanie zmienić w nas i nie tylko.
Zawsze wprowadza mnie w zachwyt i podziw. Wdzięczność. I chociaż jest jeszcze dużo do zrobienia. Może bardzo dużo? Nie wiem. Zawsze wyłaniają się kolejne problemy, to co trzeba zmienić, uzdrowić. Można by powiedzieć, że bez końca, bo niby poczuło się, że lepiej i znów gorzej? Niby.............dlaczego jeszcze tak źle? Ale tak naprawdę, chociaż czuję, że znów jest z czymś źle, to jednak jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, bo jeden z problemów "odszedł", zniknął? Pozostała po nim pamięć.
I.....................Jak nie zachwycać się Bogiem, Jego Wszechmocą? Miłosierdziem? Zainteresowaniem człowiekiem, jak bardzo przejmuje się ludzką niedolą, niedoskonałością. słabością, grzesznością? Jak bardzo daje nam Siebie, udziela się, żeby tylko nas wspomóc? Pomóc nam?
Od jakiegoś czasu idąc przez życie, doświadczając pomocy od Boga, takiej można powiedzieć namacalnej, myślę, zastanawiam się, jestem pewna, że całą wieczność będziemy trwać w zachwycie nad Bogiem, będziemy Go poznawać, nigdy do końca nie poznawszy; i ciągle na nowo trwać........................w niesamowitym zachwycie, podziwie i......w ogóle.
Jest Bogiem ze Wszystkimi Przymiotami, ja tylko bardzo ograniczonym człowiekiem. ale też...........aż człowiekiem.
Boże! Dzięki Ci za wszystko co robisz dla mnie, mojego męża, moich dzieci, całej mojej rodziny.
Daj mi mądrość, żebym umiała Ciebie słyszeć, słuchać, postępować wg Twoich wskazówek.
Jest jeszcze tak bardzo dużo do zrobienia. Tylko Ty wiesz co i jak, jak postepować po kolei, jak z tego wychodzić, jak uzdrowić; Ty uzdrawisz a my tylko musimy nie sprzeciwiać się Tobie, pozwolić Ci działać. Oddać Ci nasze wszelkie troski. Chociaż czasami tak bardzo chcemy po swojemu, jest bardziej "logicznie" po naszemu, jakieś niedowierzanie, że po "Twojemu" będzie dobrze. Takie nasze sprzeciwianie się, kombinowanie. Staram się tego nie robić, ale nie zawsze mi wychodzi.
Wiem, że Ty to wszystko uzdrowisz najlepiej. pokierujesz najlepiej i w ogóle. I.................Miłość usuwa lęk. Wszystko wiem, a jednak.....................czasami jest lęk w moim sercu. Nie, żeby duży, staram się. Ale jestem tak bardzo, tak potwornie nieudolna w tym wszystkim.
Ale wiem, że znasz moje serce, rozumiesz jaka jestem, rozumiesz mnie, moje postępowanie, nawet jeśli jest trochę nie tak Ty tym bardziej pochylasz się nade mną z miłością, czułością, przytulasz, i mówisz "Nie martw się tak bardzo, przecież wiesz, że ci pomogę, tylko zaufaj Mi, oddaj te twoje troski, którymi się trapisz. Pomogę ci z tym wszystkim uporać się. Postępuj tak, jak będę Ci podpowiadał. Ja wiem co z tym wszystkim zrobić. Znam tych którzy są przy tobie, ich serca. Tylko Ja znam sposób jak to wszystko poukładać, rozwikłać".
Jest jeszcze dużo do zrobienia. W różnych dziedzinach. Czasami jest ciężko. staram się na ile potrafię. Staram się wsłuchiwać co powinnam robić wg Boga, co w danej chwili, jakie podejmować kroki.
Różnie mi to wychodzi. Czasami błądzę. Zbłądzę., wtedy jest mi z tym źle, nawet bardzo źle, staram się jak najszybciej wrócić, przeprosić, prosić i przebaczenie. Tyle już Chrystus w moim życiu zmienił, naprawił, że nie sposób nie wierzyć, że będzie dobrze. Nie wiem jeszcze kiedy, nie wiem jak, nie wiem jaka droga jeszcze przede mną, przed nami, ale wiem, że mnie nie zostawi, jeśli będę szczerze szukała, starała się.
Być może po drodze będzie jeszcze ciężko, ale będą chwile pocieszenia, żeby starczyło sił. A ................może nie będzie już tak bardzo źle?
Czasami (a może często) myślę, że to co najgorsze to już było. Teraz może być już tylko lepiej, nawet jeśli czasami.............trochę gorzej.
Czy nie nadmiar optymizmu?
Wiem, że nie czas na spoczynek, odpoczynek, odpuszczenie sobie. Dopóki na tej ziemi?Trzeba Naprzód.
Ale z Bogiem???????????????????????????????????????
Nie ma nic niemożliwego.
Pozdrawiam wszystkich.
P.S.
Bardzo dobrze wiem, że .........nie wiem gdzie koniec drogi, ale nie mam zamiaru spocząć. Tak jak pisałam już wyłaniają się następne problemy, ale musiałam...........pozachwycać się tym, czego już Bóg dokonałał i co robi każdego dnia. Czasmi jest to mało widoczne zewnętrznie, ale ja wiem.
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-25, 09:38
Delirium??a jak mityngi?
PD
marek12b7 [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-25, 11:27
Delirium - piękna Twoja modlitwa, sercem
delirium [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-25, 12:20
Mityngi?
Chodzę. Regularnie 2 razy w tygodniu. Chcę chodzić z 1 grupą. dzisiaj też idę. Właściwie nie opuszczam. Wiem, że jest mi to potrzebne. Raz nie byłam i 2 razy po połowie, ale dlatego, że była jakaś uroczystość, albo że bardzo potrzebowałam być akurat w kościele. Siła wyższa.
Na mityngach pracuję, staram się czuć, rozumieć. Bardzo dobrze czuję się w tej społeczności. Obecność tam dowartościowuje mnie.
Ale muszę dozować bliskość człowieka. Po drodze właśnie wychodzą różne sprawy, to co mnie blokuje. Zbyt szybkie wchodzenie to jakby wszystko co jest nie tak zbyt szybko mnie uderzało i nie wytrzymałabym tego. Dlatego dozowanie i trzymanie się Boga, nawet jakby...........krótsze lub dłuższe; mocniejsze lub słabsze ucieczki od człowieka do Boga. Tak, żeby tego drugiego człowieka nie było raptem więcej, bliżej niż jestem gotowa na tą chwilę znieść.
Tak z grubsza chyba ogarnęłam temat.
A tak przy okazji, mam pytanie.
Nałóg, jedziesz na wakacje z Sycharem?
Serdecznie pozdrawiam.
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-25, 21:08
Nie.Nie jadę.
PD
ak70 [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-25, 22:16
nałóg napisał/a:
Nie.Nie jadę.
A szkoda...
delirium [Usunięty]
Wysłany: 2012-06-26, 11:12
Witam!
Wyłonił się mój kolejny problem. Wyszedł na światło dzienne. Był tak bardzo ukryty gdzieś wewnątrz mnie, że w ogóle nie miałam o nim zielonego pojęcia. Tak subtelnie się schował, zakomflował, jakby nigdy nic. Taki sprytny? Ale.......................jak przeszkadzał? i przeszkadza nadal, drąży od środka, wszystko psuje.
Od początku ostatni czas.
Któregoś dnia powiedziałam mężowi, że dużo między nami narosło. Chyba chcemy być razem i żeby było lepiej, ale jeśli będziemy zaczynać od teraz to nie bardzo to wychodzi. Jakieś żale, pretensje. Tyle narosło. Ale przecież z jakiegoś powodu się pobraliśmy, wzięliśmy ślub. Zrobiliśmy mnóstwo błędów. Ale jeśli cofniemy się do tamtego okresu co nas łączyło, i zaczniemy od .........jakby od nowa od tamtego okresu, to myślę, że jeszcze jakoś się poukłada.
Dodam, że to nie ja jestem taka mądra, żeby wpaść na taki pomysł. Na którymś ze spotkań Sycharu Ksiądz poddał taką myśl, podczas spotkania, żebyśmy się zastanowili jak przed ślubem odbieraliśmy swojego męża, swoją żonę, co nas łączyło.........itp
A teraz, tak jakoś niespodziewanie przyszło mi do głowy, żeby to wykorzystać w swoim małżeństwie.
Na początku mąż podszedł do tego sceptycznie. Że to niemożliwe, nie uda się, żeby naprawdę było dobrze. Przeprosiłam go, że byłam tak niedojrzała, że za mało go szanowałam jako męża, za bardzo polegałam na innych. Odparł, że nie ma sensu i żebym umarłym dała spokój, oni nic do tego nie mają.
Ale.......Bóg działa. Trochę czasu..................I...........? Może doszły wzajemne starania, żeby być w porządku, coś dać z siebie.
M.in. Ja czasem chrapię. To denerwuje mojego męża bo przeszkadza mu spać. Nie raz budził mnie trochę zdenerwowany. A teraz? Obudził mnie całująć w rękę! Nic nie powiedział, że chrapałam, ale znalazł sposób, żeby..........sam mógł spać.
Też................miałam niezapłacone za obiady za syna za ponad 2 miewsiące. Powiedział, że nie ma pieniędzy, Ty zapłać. Ja, że jeśli od kogoś pożyczę to zapłacę. I.........zapłacił.
Nie, żeby już bardzo chciał, żebym nie miała problemów finanspwych. Nadal mam sporo długów, o których wcale mu nie powiem, bo to i tak nic nie da (na razie), ale to był jednak wyraz jego dobrej woli. Chciał być w porządku? Może bardziej, żeby nie wyszło, że muszę pożyczać, pokazać, że jest w porządku, a nie żeby naprawdę tak było. A może było w jego przekonaniu? Miał takie poczucie? Ale też chciał, żebym go doceniła.
Powiedział dopiero gdy zapłacił.
Podziękowałam mu był zadowolony.
I...........następnego dnia znów mnie zaskoczył.
Cały czas nie potrafię sobie poradzić z porządkiem. walczę, walczę i nic. Nie wychodzi mi, nie potrafię. Wracam do domu i................w jednym pokoju ładnie posprzątał. Nie, żeby sam, zagonił syna, jakiś chłopak mu pomógł coś powynosić, ale..............naprawdę postarał się. Byłam zaskoczona, zdumiona. Dałam temu wyraz. Ale................od razu poczułam niesamowite zobowiązanie. Ja też muszę coś zrobić.
Ale syn mi powiedział, że w poniedziałek prawdopodobnie ma przyjechać kolega męża na kilka dni. i co? Od razu we mnie reakcja w środku, że to wcale nie ze wzgłędu na mnie, ale na kolegę. Że chce się pokazać, że on jest w porządku. Ostudziło mnie trochę. Ale i tak czułam się zmobilizowana, że nie mogę być gorsza. Chociaż znając mojego męża, to zrobił to jednak ze względu na mnie, tylko sam przed sobą gdzieś to kamfluje. Też mi nie do końca ufa, albo nie ufa, że ja chcę, że będę się starać. Taki hamulec, który jest włączony z obydwu stron. z mojej i jego. Z obydwu stron funkcjonuje niskie poczucie wartości i niedowierzanie.
Następny dzień, sobota. Miałam zamiar zrobić sporo. Ale źle się wzięłam, nie chciałam jakby kończyć w tej kolejności co zaczął mąż, to co zostało. Duma? Nie wiem. Zaczęłam od "niby" swojego pokoju. Niewiele zrobiłam, zdenerwowałam się. Potem jeszcze coś próbowałam, nie wyszło.
Doszło jeszcze kilka innych spraw, ale nie chodzi o to, żeby wszystko opisać. I tak chyba za dużo osobiście to zrobiłam, ale niech zostanie.
To co we mnie nie gra. Przeszkadza.
Chcąc przebaczyć mężowi miałam między innymi wypisać na kartce to co dobre w moim mężu. I............przypomniało mi się, że na początku wieloma umiejętnościami mojego męża byłam zachwycona. I w ogóle nim, jak sobie radzi (wtedy radził) w życiu pomimo inwalidztwa.
Teraz, przypomniało mi się to co mu kiedyś powiedziałam,.................że........(jest taki fajny, wspaniały, tyle potrafi - chodzi o sens)..........dokładnie nie pamiętam, i że gdyby był zdrowy, nie inwalidą to w ogóle nie chciałby zwrócić na mnie uwagi, na pewno nie chciałby być ze mną. Że nie dorastam mu do pięt. Wtedy chyba zaprzeczył, ale ja nigdy w to nie uwierzyłam.
Zapomniałam, cieszyłam się, że jesteśmy razem, ale chyba to poczucie niskiej wartości, bycia gorszą itp, jakoś wpłynęlo na to wszystko co między nami przez te wszystkie lata. Nie potrafiłam być sobą, tylko ciągle coś starałam się.
I tak jest nadal. teraz nie potrafiłam posprzątać. Zbyt mocno siedzi we mnie przekonanie, że jestem gorsza, że............i tak nie zrobię, tak dobrze jak on, że i tak mi się nie uda. Na tej zasadzie żyłam jak przyssawka. Zmuszona czerpać enrgię od kogoś kto.....potrafi, mojego męża?........źle skończyłam. Też innych............przynajmniej czasami się chwytając. Dużo skorzystałam na plus. A co dalej? teraz?
Z takim przekonaniem gdzieś bardzo głęboko nie da się naprawdę zrobić niczego dobrze. Wszystkie próby i wysiłki, niewspółmierne, ja się eksploatuję ale zupełnie bez rezultatów, albo z bardzo miernymi.
Przypuszczam, że nie wszyscy albo tylko rzadko kto mnie zrozumie. Z reguły ludzie potrafią. Ja - nie.
I...........na razie to ja wszstko rozwalam. no bo co może pomyśleć mój mąż? On stara się, coś zrobił, pierwsz krok ( Nawet jeśli motywacja nie do końca pozytywna, to jednak możnaby wiele z tym zrobić) a ja? Jakbym to wszystko, łącznie z nim całkowicie olewała. Właściwie nic nie zrobiłam. Dużo spałam nie dając sobie rady ze sobą.
Oczywiście, mam jeszcze do męża wiele ale., ale jednak......................wyraźne jego kroki żeby do przodu a ja? odpadam. Nie daję kompletnie rady. Wyszła na wierzch kolejna............moja blokada nie do przeskoczenia. Nie da się nic z nią nie zrobić i iść dalej ku dobremu. Męczy mnie, zżera od środka. A świadomość, że tak jest całkowicie rozkłada mnie na łopatki. Może to trudne do zrozumienia, ale jestem potwornym słabeuszem i nie dam sobie rady z czymś takim żyć, dopóki jest nie rozpoznane i nie uzdrowione.
teraz rozpoznane. Czy do końca? Nie wiem. Trzeba poddać leczeniu (JAK?), a potem się okaże.
Dzisiaj idę do psychologa. Z kim bardziej? Z jednak pewnego rodzaju przemocą finansową? Kamflowaniem przez mojego męża jak jest rzeczywiście? Czy....ze sobą? jakoś połączę.
[ Dodano: 2012-06-26, 11:14 ]
A BÓG?
W jaki sposób skorzystać z jego pomocy?
[ Dodano: 2012-06-26, 11:47 ]
Psycholog. Może wskazać jak zewnętrznie sobie radzić, ale żeby uzdrowić?
nałóg [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-02, 08:32
Delirium................ Ty nie walcz......a pracuj.Systematycznie.Malutkie kroczki.
Wiesz.............najważniejsza jest postawa.
W chwili gdy podejmujesz decyzję o przyjęciu określonej postawy ,do akcji wkracza Opatrzność .I wtedy zaczynają się dziać różne rzeczy ,które bez tej gotowości do przyjęcia postawy nigdy by się nie wydarzyły.
Piszesz o pojednaniu........................ z męzem
Tylko pamiętaj:zanim nastąpi pojednanie musi być wybaczenie.
Bez wybaczenia nie ma pojednania.
Delirium...........jesteś na początku drogi............to moment przebudzania sie do życia.
Daj sobie czas na całkowite przebudzenie.
Zanim wyjdziesz rano z domu wykonujesz ileś tam czynności.....od toalety po makijaż i dobór stroju................ czas.Daj czas Czasowi.
Naprawę dialogu i relacji zaczyna sie od naprawy komunikacji .
PD
lena [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-02, 20:44
Witam Renatko.....tak chyba masz na imię?
Z "ogromną przyjemnością" czytam Twoje posty i z niecierpliwością czekam na następne(chyba nie tylko ja).
Nie cieszą mnie oczywiście problemy o których piszesz,ale sposób w jaki to robisz,a............robisz to wyjatkowo.
Tak pieknie potrafisz przekazać swoje myśli,rozterki....tak szczerze,przejrzyście i prosto
Czasem odnajduje w nich swoje,tyle,ze ja nie potrafiłam ich "tak" przekazać.
Dzis jestem po kryzysie(tym konkretnym,moze inne przedemną?),jestem szczęśliwa,tylko.....czasem coś doskwiera,meczy,denerwuje,a ja nie wiem co?
....i....od tego(miedzy innymi) mam to forum właśnie,coś nowego przeczytam,czasem napisze i....olśnienie...acha,to o to chodzi.
Przystanełam na chwilę,ale dzieki ludziom takim jak Ty(a jest ich tu troche,szczegolnie dla mnie ważnych) ....wstaje i idę dalej.
Przepraszam...ważni sa wszyscy,ale od niektórych wyjatowo i "egoistycznie"czerpie dla siebie.
Renatko......właśnie (nieświadomie chyba) mi pomogłaś,mnie Lenie,szczęśliwej mężatce po kryzysie.
Jesteś dobrą,madrą i wartościowa osobą.......szkoda tylko ,że Ty sama tego nie widzisz.
....i dla jasności......wiem,ze masz niskie poczucie własnej wartości(jak dla mnie to główny Twój problem),ale nie ja jestem od jego podniesienia,nie po to piszę.
Po co więc?......a sama nie wiem.....nie potrafie chyba,tak jak Ty wyjaśnić zrozumiale....?
Może też dla samej siebie.....może dla Ciebie....a moze tak po prostu....musiałam...po coś???
Dziekuję Ci ,że tu jesteś.
maryniaa [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-02, 20:48
lena napisał/a:
Dziekuję Ci ,że tu jesteś.
i ja również
delirium [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-03, 12:23
Witam!
Serdeczne dzięki za wpisy.
Nałóg napisałeś, że jest to początek przebudzania się do życia. Myślę, że masz rację. Ja dopiero uczę się życia, jak żyć. Niby mam już sporo latek ale jeśli chodzi o umiejętności normalnego funkcjonowania, jestem na wskroś zielona. Ale lepiej późno uczyć się niż wcale.
Mam spore problemy z tym kim jestem, jaka powinnam być. Nie jaką inni chcieliby mnie widzieć (łapię się na tym), ale żeby jakoś to grało z tym co we mnie, w co wyposażył mnie Bóg jako człowieka, osobę, kobietę. Tu też tkwi problem, jakoś chyba (podobno) mało we mnie kobiecości. może związane rzeczywiście z niskim poczuciem wartości, ale jakoś to we mnie się nie rozwinęło. Jakoś............? Lepiej, bardziej swobodnie czuję się jako......"nijaka" Tak czuję się lepiej, bezpieczniej, nie rzucając się w oczy. Tak..............żeby istnieć skoro już żyję ale najlepiej, żeby inni nie za bardzo mnie zauważali, przynajmniej, żeby................może nie taką jaką jestem? Jakoś jeszcze sama nie do końca to rozszyfrowałam. ale.....czasami jakbym "chciała się pokazać". Zwłaszcza przed kimś kto jest dla mnie ważny, a może raczej...............KOGO ZDANIE JEST DLA MNIE BARDZO WAŻNE. To tak, żeby poczuć się lepiej. Ale to też jest nienaturalne. Chociaż niby nie pokazuję się z innej strony niż jestem rzeczywiście, to jednak.......jest w tym coś nie tak.
DZIEWCZYNY!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jestem Wam wdzięczna za to co napisałyście. Zwłaszcza Lenie (dobrze rozpoznałaś moje imię! ). Napisałaś do mnie bardzo serdecznie, szczerze to co myslisz, przynajmniej tak to odebrałam. Maryniaa też się pod tym podpisałaś.
Lena ! Wiesz co?
Twoje słowa wpłynęly na to, że wyzwoliło się we mnie sporo endorfinek (tak to określa moja 27 letnia córka, ale w tym przypadku całkowicie się z nią zgadzam). Bardzo podniosło się poczucie mojego ego. Na pewno nie jest to na stałe, nie całkowicie ale myślę......................?............., że jednak o jakiś szczebelek podskoczyło!!!!!!!!!!
Co do szczerości. Nauczyłam się, że szczerość i prawda w pracy nad sobą są bardzo ważne. "Prawda was wyzwoli". Więc jesli chcę skorzystać z tego czasu danego mi na tym świecie, Bożej łaski, pomocy, którą Bóg chce mi ofiarować, to muszę iść na całość. Jeśli będę oszukiwać, to nic nie da. Będę kręcić się jak bączek w kółko; do tego też potrzeba sporo energii, wysiłku, ale to............tylko [pozorna praca, która tak naprawdę w dalszej perspektywie nic nie daje, tylko złudzenie pracy nad sobą, jakieś chwilowe..............może nawet efekty, ale tylko pozorne, które za jakiś czas prysną. Czasami też tak postępuję gdy mi się nie chce wziąć na poważnie, oszukuję siebie, że coś robię, ale potem pozostaje mi niesmak. ( ale zdarza się, zdarza...........czasami gdy mniej wysiłku włożę to nawet skutecznie sama siebie oszukam, a potem dziwię się, że nic nie wychodzi, nic do przodu). Czasamo człowiek jest trochę leniwy, również z tą szczerością.
Bóg zawsze działa. Wiem. Czas też jest potrzebny.
Jeśli chodzi o szczerość, to rzeczywiście jakoś mam wypracowaną. Nauczyłam się, że "szczerość aż do bólu", żeby nie wiem co. Powiem Wam, że.............naprawdę warto. Na początku może tochę trudno (albo bardzo trudno; boli, wstyd itp). Ale to naprawdę ma sens. gdy było mi ciężko z prawdą taką całkowitą to mówiłam sobie "nie ma nic ukrytego co by nie wyszło na jaw" Pewnik. Jak umrzemy to i tak wszystko dla innych z naszego życia będzie jasne. Teraz czy za sto lat? Czy to taka wielka różnica? Na obecną chwilę? Trochę tak. Na pewno. Ale w perspektywie wieczności? Żadna różnica. ba, nawet jeśli teraz ta jawność pomaga mi w pracy nad sobą, to nawet jest to lepsze wyjście w perspektywie życia wiecznego.
Poza tym? Bóg wszystko widzi i wie. Skrywać więc mogę, ale tylko przed ludźmi. Przed Bogiem i tak nie jestem w stanie.
Czyje zdanie jest ważniejsze; jakiegoś tam człowieka ( nikogo nie mam zamiaru obrazić)czy Boga? Z KIM bardziej się liczyć?
To takie rozumowanie, którym staram się kierować, na ile potrafię. Co wcale nie znaczy, że jest mi zawsze bardzo łatwo. Przyzwyczaiłam się tak myśleć, a właściwie ....."staram się " tak myśleć. Wcale to nie oznacza, że nie wymaga to ode mnie jakiegoś wysiłku. Może już mniejszego niż na początku, kiedy to pokonywanie siebie, własnej dumy było czasami trudne. Też nie znaczy, że zawsze mi się udaje.
To taki mechanizm. Nawet jeśli czasmi wiem co jest nie tak a nie "przyznam się", "nie wypowiem", poza własną świadomością, gdzieś ukrytą we mnie, to jakbym tego nie uznała i niby wiem, ale nic nie potrafię z tym dalej zrobić. Dopiero kiedy to coś "ujrzy światło dzienne", jest odkryte, przyjęte. wtedy jakby daje się modelować, zmieniać. Może znikać a może przekształcać, zależy o co chodzi.
Ale się rozpisałam.
Lena? Dla kogo napisałaś? Myślę, że zarówno dla siebie jak i dla mnie. Dla siebie, przyznałaś tu na forum, że coś z tego czerpiesz. Może dzięki temu będziesz czerpać więcej? Nie wiem Ale wiem, że nie jest to żaden egoizm. A jeśli jest to bardzo zdrowy. Jaśli cokolwiek nam się przyda do pracy nad sobą, do.................tego, żeby było lepiej, to trzeba brać całymi garściami. (jeśli nikogo nie krzywdzimy, a tu na pewno nie). Napisałaś ? dla mnie. I to bardzo mocno.
Pozytywnie odebrałaś, odbierasz to co piszę. Wiesz ile to dla mnie znaczy??? Niesamowicie dużo. Zwłaszcza na tym etapie mojej pracy nad sobą. Nad relacjami z ludźmi, odnalezieniem się w życiu z ludźmi, funkcjonowaniu między ludźmi. Takiemu zdrowemu podejściu.
Twoje słowa, to co napisałaś jakoś pozwoliło mi "przychylniej" spojrzeć na siebie. bardziej uwierzyć w.....................................?
Przez kilka dni nie pisałam.
Trochę zastanawiałam się czy nie przynudzam.(teraz mogłam to napisać ).
Ale też,....................myślałam sobie,..................że mogę się zaplątać w............pisanie zamiast działania, że zbytnie rozpisywanie się może zastąpić mi rzeczywistą chęć pracy nad sobą. Że tu "utonie" moje energia. Będzie to taka farma zastępcza. Słowa zamiast życia.
Może dlatego trochę tu przystopowałam, żeby zachować...............równwagę.
Również żeby pracować dla dobra własnego i tych którzy obok mnie a nie po to, żeby..............tu...o tym napisać.
Jestem takim człowieczkiem, że (lubię, albo...........) bardzo łatwo wpadam w jakieś pułapki, skrajności, jakieś boczne uliczki bez przejazdu.
Na pewno napiszę ale może teraz potrzebuję trochę czasu, żeby.............mieć odwagę popatrzeć na siebie? Jaka jestem? Coś bardziej konkretnie podziałać, żeby........poczuć się, uwierzyć......? itp we własną................? pozytywność?
Bardzo odważnie to teraz napisałam, sporo na wyrost. Wcale tak się nie czuję, szukam takiego "poczucia", "po czucia"?
Chętnie przeczytam ewentualne sugestie. Ale żeby były zawsze szczere, bardzo szczere, takie sobie cenię. Bardzo mi pomagają, zarówno te pozytywne jak i te bardziej naprowadzające, dające coś do myślenia.
Serdeczne dzięki, pozdrawiam.
[ Dodano: 2012-07-03, 14:00 ]
Muszę dopisać!
To wszystko trochę połechtało moją próżność. jestem podatna, łasa na...........pozytywny odbiór.Może potrzeba wynikająca z niezbyt wysokiego poczucia wartości. ale też może wene spostrzeżenia wykrzywiać.
Oczywiście proszę też o wszelkie ewentualne krytyczne spojrzenia.
Też? O szczerości i prawdzie właściwie napisałam wszystko jak myślę, ale mam problem z przyjęciem siebie jaka jestem, akceptacją, pogodzeniem się. czyli...........? Ze szczerością i prawdą jaka jestem.
lena [Usunięty]
Wysłany: 2012-07-03, 14:50
Muszę dopisać!
To wszystko trochę połechtało moją próżność. jestem podatna, łasa na...........pozytywny odbiór.Może potrzeba wynikająca z niezbyt wysokiego poczucia wartości. ale też może wene spostrzeżenia wykrzywiać.
Tak wolisz myśleć i w takim przekonaniu trwać....a ponoć szczerośc i prawde lubisz.
Co do szczerości. Nauczyłam się, że szczerość i prawda w pracy nad sobą są bardzo ważne. "Prawda was wyzwoli". Więc jesli chcę skorzystać z tego czasu danego mi na tym świecie, Bożej łaski, pomocy, którą Bóg chce mi ofiarować, to muszę iść na całość. Jeśli będę oszukiwać, to nic nie da.
Jeśli chodzi o szczerość, to rzeczywiście jakoś mam wypracowaną. Nauczyłam się, że "szczerość aż do bólu", żeby nie wiem co. Powiem Wam, że.............naprawdę warto. Na początku może tochę trudno (albo bardzo trudno; boli, wstyd itp). Ale to naprawdę ma sens. gdy było mi ciężko z prawdą taką całkowitą to mówiłam sobie "nie ma nic ukrytego co by nie wyszło na jaw" Pewnik.
Więc jak?
Chcesz prawdy"prawdziwej prawdy",czy tylko "swojej prawdy" tej aż do bólu i wstydu?
Zakładasz,że prawda musi boleć,owszem często boli,ale niekoniecznie zawsze.
Musisz nauczyć sie przyjmować kazdą prawdę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Zadaniem Stowarzyszenie Trudnych Małżeństw SYCHAR jest wspieranie rozwoju naszej Wspólnoty - powstających Ognisk Sycharowskich poprzez m.in. drukowanie materiałów, ulotek... Pomóż nam pomagać małżonkom, umacniać ich w wierności i nadziei! >>
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.