Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Sprawa trywialna a statystycznie beznadziejna

Anonymous - 2012-12-30, 01:50
Temat postu: Sprawa trywialna a statystycznie beznadziejna
Czas na moją historię. Niestety dotyczy też ona mojej córeczki.

Półtora roku temu kilka dni po rocznicy ślubu usłyszałam od męża, że nasze małżeństwo nie ma sensu. Było to w przededniu naszego wyjazdu na wspólne wyczekane wakacje. Przed nimi teściowie i moi rodzice zabrali też naszą córkę łącznie na prawie 3 tygodnie, żebyśmy mogli pobyć ze sobą. Mąż odmawiał lub unikał w tym czasie jakichkolwiek wspólnych przedsięwzięć. Odsunął mnie też od siebie fizycznie. W końcu sama pojechałam na tydzień nad morze. Po powrocie w dzień rocznicy chciałam odespać podróż więc nie wstałam na śniadanie, ponadto proszona stwierdziłam, ze samej było mi lepiej, bo nikt mnie nie budził. To stało się spustem dla katastrofy - mąż dwa dni później oznajmił, że chce rozstania. Na wakacjach przeżywałam koszmar. Błagałam o zmianę decyzji, mówiłam o dobru dziecka, o swojej miłości, o sakramencie - mąż trwał przy swoim. Jeszcze z wakacji dałam znać telefonicznie rodzicom i teściom o planach męża, bo ból był ogromny - chciałam ze sobą skończyć. Po powrocie były rozmowy - nie skutkujące. Teściowie stanęli po mojej stronie. Wyszukali namiary na psychologa - terapeutę par. Mąż poszedł po to, aby powiedzieć to samo, co wcześniej - nie widzi sensu ratowania, małżenstwo (wówczas 6 letnie) od samego początku miało rysy, a na terapię poszedł " bo ojciec mu kazał". Mimo to, powodowana też lekturą tego forum ratowałam związek samotnie - poszłam na własną terapię, brałam leki, które dzięki terapeucie powoli odstawiłam, zaczęłam dbać o dom (wcześniej nie dbałam, bo zarabiałam w większej części na jego utrzymanie), poszłam do spowiedzi, zaczęłam znowu chodzić na msze, odmawiać różaniec. Może było w tym myślenie magiczne, ale to dawało mi nadzieję. I tak trwało to przez rok. Początkowo mąż był okrutny - starał się dać mi wszystkimi swoimi gestami do zrozumienia jak bardzo nie chce ze mną być. Potem wydawało się, że sytuacja sie normuje. W tle było też jednak podejrzenie romansu z koleżanką z pracy. On tłumaczył, że to tylko przyjaźń. Przyjęłam, że może tak było, chociaż sądzę, że ta przyjaźń zainspirowała męża do podjęcia decyzji o końcu małżeństwa. W kolejną rocznicę ślubu w komórce męża znalazłam zapis rozmowy na gg z kobietą, z podtekstami erotycznymi. Spytałam o to, ale stwierdził, że to jednostronne i wyrwane z kontekstu. Zażądałam, żeby skontaktował się z tą osobą i kategorycznie zakończył te rozmowy, co jak twierdzi zrobił. Pojechaliśmy na wakacje. A po nich mąż wyjechał, za kredyt przeze mnie zaciągnięty do innego kraju na roczny pobyt. Teraz wrócił oczekiwany na święta, szykowałam dla niego dom, pachnący świerkiem i piernikami, szykowali wszyscy, a on wrócił daleki, chłodny i przekonany, że rozwód jest najuczciwszym i najlepszym wyjściem, bo szukał w sobie czegoś, na czym mógłby budować związek ze mną, ale nie znalazł, bo nic już tam nie ma, nie ma miłości. Dla dziecka będzie lepiej, bo "każdy z nas może sobie ułożyć jeszcze życie" , a ona nie będzie widziała spierających siuę rodziców. Z jej życzeń, żebyśmy się nie kłócili (nie było awantur, tylko raczej róznice zdań i obrażanie) wywnioskował, że lepiej jej będzie w rozwiedzionej rodzinie. Nie trafiają do niego argumenty dot. dziecka, nie trafiają tez religijne - twierdzi, że się staraliśmy i nie wyszło, że on też się modlił, a nie poczuł wiary w sens walki o małżeństwo. Nie chce się modlić, nie chce modlitwy o uwolnienie - jutro w moim mieście nawet taką odprawiają. Właściwie teraz po tym, jak zniszczył nadzieję na życie w małżeństwie jest odprężony. Ja zaś w jeden dzień straciłam cały zasób siły psychicznej wypracowanej przez ponad rok terapii. Dzisiaj nie chciałam wstać z łóżka, boli mnie wszystko, boję się o siebie i dziecko. Chciałam mieć jeszcze jedno, a teraz rozpaczam, bo nie ma dla mnie nadziei na miłość mężczyzny i ciepło niemowlęcego ciałka w życiu doczesnym. Obwiniam się też o to, co źle zrobiłam w związku - brak dbałości, egoizm, niedojrzałość, złe słowa. Ale za późno, mąż nic już nie chce ode mnie, nic też sam nie chce zrobić, a tym co zamierza chce naznaczyć przyszłość naszej ukochanej córki, twierdząc, ze dla jej dobra.

Mam pytanie, czy dobre byłoby poświęcenie się dla tej córki, która już jest i zaproponowanie mu białego małżeństwa w osobnych pokojach, aby dziecko miało dom z obojgiem rodziców?

Co robić, o co się modlić, jak się modlić, kiedy nie starcza mi już sił, bo moje dotychczasowe modlitwy nie zostały wysłuchane. Bóg bardzo nas ukarał za to, że nie dość doceniliśmy jego dar miłości małżeńskiej.

Na stronie fundacji mama i tata są wyniki badań - 45% małżeństw rozpada się jak moje - nie przez przemoc, czy zdradę, ale przez mityczną "niezgodność charakterów". Dlaczego tak drogo muszę ja, on i córka płacić za naszą dorosłych-niedorosłych głupotę?

Dlaczego mąż nie chciał nam pomóc, ale powiedział o decyzji, gdy było już dla niego za późno na zmianę opinii o nas? Ja go teraz już tylko drażnię.

Czy mam ufać w miłosierdzie i łaskę dla niego, odmiany jego serca, skoro każdy dzień nas oddala - maż znowu wyjeżdza na pół roku? Skoro mam wymagającą, nielubianą pracę, 5 latka w domu, własną depresję, poczucie, że "miałeś chamie złoty róg, ostał ci się jeno sznur". Jak mam to wytrzymać w wierności przysiędze, skoro od co najmniej 2 lat nie zaznałam od mężczyzny miłości, z wyjątkiem kilku nocy przeze mnie inicjowanych?

Jak mam to wytrzymać, skoro każdego miesiąca widzę, jak przechodzi kolejna szansa na drugie dziecko, a mam 35 lat?

Anonymous - 2012-12-30, 10:49

Witaj! trudno mi radzić ale tego jestem pewna musisz odpuścić ,pogodzić się z tym że nikogo do niczego nie zmusisz ,przyjmij do siebie swoją bezradność, uwierz mi wiem co mówię "białe małżeństwo" moje chyba takie jest mąż w osobnym pokoju będący raz w tygodniu pozostałe dni z kochanką to też była koleżanka, tak przyjeżdża jak twierdzi dla dobra dzieci z którymi mało co rozmawia .. ja ma 46 lat ogromnie się boję że na starość zostanę sama ale ostatnio sobie uświadomiłam że tak naprawdę to zawsze jesteśmy sami bo nikt nie pomaga np. nam chorować nie zabierze bólu nawet najlepszy kochanek, mąż, pamiętam jak rodziłam dzieci to ja je rodziłam byłam sama z moimi wewnętrznymi przeżyciami nie pomógł mi nawet najlepszy lekarz bo nie jest wstanie pomóc, operacja tak byli lekarze ale w rezultacie byłam sama ze sobą i jak będziemy umierać to też sami bo nikt za nas tego nie zrobi ważne aby mieć czyste sumienie aby było tak lekko polecam Ci książkę "kochaj siebie a przetrwasz każdy kryzys" właśnie ją czytam po raz piąty i za każdym razem odnajduję w niej inne wskazówki, jestem sama mąż na wyjeździe sylwestrowym z ukochaną ,
Anonymous - 2012-12-30, 12:24

Filomeno, nie łap o za nogi, nie proś o nic, bo to zabija Ciebie. Mój mąż, odszedł 2,5 roku temu do innej kobiety. Wyłam z rozpaczy, ale nie prosiłam go już o nic. Kilka lat wcześniej, ratowałam nasze małżeństwo, kierując się dobrem dziecka. I co usłyszałam od tego już dorosłego dziecka? Mamo, błagam Cię, nie trzymaj go na siłę, bo on nas poniżał, drwił z nas, wpędził mnie w depresję, ja nie chcę takiego ojca w domu. Tak, to prawda, zachowanie mojego męża doprowadziło syna do depresji, przy czym ja o tym nie wiedziałam, bo syn nigdy nie powiedział, że przyczyną jego depresji jest ojciec. Kiedy mąż odszedł, syn wyzdrowiał. Dziś studiuje na trzecim roku dziennikarstwa i osiąga świetne wyniki. Mąż ma nową rodzinę, nowe dziecko, z nami nie ma żadnego kontaktu, nie zabiegał o tenże a i ja też nie, mając na uwadze zdrowie naszego syna. Czasem dopada mnie chandra, że niedługo syn odejdzie z domu, założy własną rodzinę i zostanę sama, ale za chwilę pojawia się myśl, że owszem sama, ale nie samotna. Mam masę sprawdzonych przyjaciół, znajomych i wiem, że nigdy nie będę sama. Piszę Ci to ot tak po ludzku, po babsku, celowo nie pisząc o Bogu, bo to jest jasne, że On zawsze będzie z nami. Puść wolno swojego męża, nie możesz go zatrzymać na siłę, bo każdy z nas ma wolną wolę. Jest szansa, że kiedyś przez tę wolność naleje mu się wody w uszy i otrzeźwieje. Zadbaj o siebie i dziecko, odetnij się od męża. Pamiętaj, nic na siłę. Pozdrawiam. Olga
Anonymous - 2012-12-30, 15:57

Z twojego postu nie wynika, że mąż chce być z tobą. Nie zabiega o ciebie, o wasze małżeństwo, wręcz przeciwnie, planuje bliżej lub dalej oddalone w czasie odejście. Ja nie zostałabym w takim małżeństwie, bez sensu.. tak jak pisały osoby przede mną. Nie zmusisz go na siłę a tworząc jakąś fikcję małżeństwa w osobnych pokojach sama siebie poranisz. Chciałabyś słuchać jak np. rozmawia z kochanką? Oglądać jak wychodzi w święta i zostawia was same? Żeby wasza córka patrzyła na rozbitą rodzinę? Na chłód emocjonalny, kłótnie? To może lepiej już w ogóle go nie widzieć. Ja też mam taką sytuację, był złoty róg a teraz płaczę.. Za siebie, córki, starszą która przeżywa swoją rozpacz i młodszą, którą porzucił zanim skończyła rok... chciałam mieć trójkę dzieci, taki miałam ładny plan na życie. Mój mąż też nie poinformował mnie o swoich planach. Po prostu za plecami znalazł sobie kobietę, która zainspirowała go do opuszczenia rodziny. A potem okazało się nagle że już nie chce być ze mną, tak po prostu. Nie było co ratować. Kumulował w sobie i po cichu załatwił sobie inne życie. Usłyszałam dużo z tego co napisałaś, to samo. Ale mąż ma rację - dobrze że jestem jeszcze młoda i mam szansę ułożyć sobie życie, z kimś innym. I tą nadzieją żyję od kilku dni żeby się nie załamać się zupełnie, wizją samotnej starości, samotnego życia, z dwójką dzieci, które kiedyś odejdą z domu. Staram się traktować swoją samotność jako etap przejściowy, inaczej człowiek by oszalał ze smutku i poczucia straty.
Anonymous - 2012-12-30, 16:50

Cytat:
W tle było też jednak podejrzenie romansu z koleżanką z pracy. On tłumaczył, że to tylko przyjaźń. Przyjęłam, że może tak było, chociaż sądzę, że ta przyjaźń zainspirowała męża do podjęcia decyzji o końcu małżeństwa.


Romans męża był NAJGŁÓWNIESZĄ przyczyną rozkładu waszego pożycia. Odnoszę wrażenie, że ten temat pomijasz, choć jest istotny. Różnicę charakterów mąż dostrzegł później i jest skutkiem owego romansu.
Należy przyjąć z godnością jego odmowę i spróbować żyć tak byś mogła bez niego oddychać.

Anonymous - 2012-12-30, 23:26

Mąż twierdzi, że romansu (fizycznego) nie miał. Ja sądzę, że było klasycznie: wiele błędów i egoizmu z obu stron, mąż czuje się wyobcowany, niedoceniony, trafia na pokrewną duszę, zaczyna długie Polaków rozmowy, dochodzi do konkluzji, że to lepsza stymulacja intelektualna, niż żona (zresztą wcale nie mniej wykształcona, niż ta pani), dochodzi do wniosku, że związek nie ma sensu - zdrada tak, emocjonalna, popełniona przez osobę w jej mniemaniu skrzywdzoną.

Tyle, że mąż nie chce wyjść z roli osoby skrzywdzonej i biegnie ku uwolnieniu ode mnie. Mam objawy choroby wrzodowej, z nerwów mam bóle poranne, nie chce mi się wstawać z łóżka. On podobno jest zmartwiony tą sytuacją, ale macie rację, że pewnie zdania nie zmieni.

Byłam dzisiaj na mszy z modlitwą o uzdrowienie- dzisiaj dzień Świętej Rodziny. Płakałam, pragnę cudu, ale po ludzku on jest niemozliwy. Po mszy jestem spokojniejsza, chociaż nie sądzę, że na długo tego spokoju wystarczy.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group