Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - Czy tym razem rozstać się na zawsze?

Anonymous - 2012-12-27, 22:16
Temat postu: Czy tym razem rozstać się na zawsze?
Trafiłam dziś na to forum, gdy szukałam jakiejś wskazówki odnośnie mojej sytuacji. Ucieszyłam się, że istnieje miejsce takie jak to, gdzie patrzy się na małżeństwo w kontekście wiary i postanowiłam napisać, być może dostanę jakieś porady od osób bardziej doświadczonych.

Oto moja historia.
Jestem siedem lat po ślubie. Stając przed ołtarzem, prawie się nie znałam z moim mężem... To początek tragedii :) Byliśmy bardzo młodzi, spotykaliśmy się nieczęsto przez jakieś pół roku, zaszłam w ciążę, po kilku miesiącach ślub (głównie z inicjatywy rodziców, ja chciałam być z K. ale uważałam, że ślub może zaczekać). W nastęnym roku urodziły się nasze ukochane bliźnięta. Całość naszego małżeństwa oceniam jak swego rodzaju batalię, ciągłą szarpaninę z chwilami wytchnienia. Było nam ciężko, pracował tylko mąż, ja studiowałam zaocznie i zajmowałam się dziećmi, nie mieliśmy pomocy z zewnątrz, a nawet utrudnienie ze strony mojej rodziny, z którą mieszkaliśmy. Dzieci często chorowały, mąż przechodził choroby układu pokarmowego, ja, jak się później okazało jakieś trzy lata miałam depresję... Były też ciągłe problemy finansowe, mieszkaniowe, nic się nie ukadało. Kłótnie, awantury, bardzo rzadkie i nieudane współżycie.
Dwa lata temu mąż wyznał mi trochę prawdy o sobie. Powiedział, że jest uzależniony od seksu i od około trzech lat mnie zdradza z prostytutkami. Twierdził, że absolutnie nie angażował w to nigdy swoich uczuć, że jest chory, nałogowo się masturbował już od nastoletniego chłopca, a potem to przestało wystarczać i potrzebował silniejszych bodźców, czyli seksu fizycznego. W tamtym czasie pomimo bólu, potrafiłam problem zrozumieć, dać mu szansę, aby się leczył (obiecywał, że tak właśnie będzie), kupiłam mu książkę, szukałam terapeuty, jak umiałam tak wspierałam. Sama też podjęłam leczenie ze współuzależnienia i depresji. Uczyłam się jak nie brać do siebie jego wyzwisk, poniżania, stawałam się silniejsza, zdrowsza. On niestety nie podjął tego trudu, był może ze 3 razy na spotkaniu i zrezygnował. Tak było mu łatwiej, wygodniej. Ja bez pracy, więc nie miałam dokąd odejść (wtedy już nie mieszkaliśmy u moich rodziców, postanowilismy wynająć mieszkanie, a zaraz potem powiedział mi to wszystko). Przez ponad pół roku nie zauważyłam żadnych zmian w jego zachowaniu. Kończyła się umowa najmu, pieniędzy brakowało, bo w dodatku porzucił pracę i choć bardzo nie chciałam, zdecydowałam o wyprowadzce do teściów (do moich rodziców nie było powrotu). Oni obiecywali, że pomogą, będą go mieć na oku, żeby się leczył i żył lepiej. Niestety nic z tego. K. nie chciał tej przeprowadzki, postanowiłam wbrew jego woli, choć on nie dawał żadnej sensownej alternatywy.
W tym czasie poprosiłam o pomoc księdza, który doradził mi, abym modliła się i pościła za mojego męża. Wtedy też zaczął się mój powtrót do Boga. Jako dziecko i nastolatka byłam wierzącą osobą, potem gdy rozpoczęło się małżeństwo bardzo "ostygłam", tak jakbym zapomniała, że Bóg jest i chce mi pomagać. Był taki okres w naszym małżeństwie, kiedy to modliliśmy się wspólnie, często rozmawialiśmy o Bogu i był to jedyny dobry czas, niestety krótki, kilkumiesięczny. Po poradzie ksiedza starałam się podjąć ten trud, choć był naprawdę ogromny. Dożywotnie wyrzeczenie się wszystkich używek - alkoholu, kawy, słodyczy. Codzienne odmawianie całej części bolesnej różańca i dwóch koronek. I łatwiejsze - święcenie czego się da, zamówienie Mszy Św. itp. Czasu właściwie nie miałam bo wtedy rozpoczęłam pracę zawodową i pisałam inżynierkę. Mimo to starałam się odmówić chociaż dziesiątkę i koronki. Z postów pozostał alkohol i kawa, większy problem ze słodyczami, czekolady potrafię odmawiać sobie przez kilka miesięcy, ale całe życie jeszcze nie. Od kilku miesięcy odmawiam już całą część różańca i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. O tej do Krwawych Łez MB już zapomniałam... Niestety w postępowaniu mojego męża nadal niewiele się zmianiało, ciągły emocjonalny chłód, brak jakiejkolwiek skruchy, oskarżanie mnie, zrzucanie na mnie większości obowiązków domowych i przede wszystkim brak terapii. Ja powoli stawałam na nogi, byłam silniejsza, bardziej samodzielna, coraz mniej zależna zarówno emocjonalnie jak i finansowo.

W kwietniu tego roku doszło do sytuacji, w której próbowałam spokojnie z nim porozmawiać, a on się na mnie rzucił i zaczął mnie dusić. Wtedy nie wytrzymałam, zabrałam dzieci i poprosiłam rodziców, żeby po mnie przyjechali. Bałam się niezrównoważonego człowieka i jednocześnie dość miałam takiego życia. Teściowie oczywiście stali po stronie syna (teść nawet mu powiedział, że dobrze, że mnie zdradza, ale powinien być bardziej dyskretny...), twierdzili, że to ja się czepiam i robię niepotrzebne problemy. To, że mnie dusił nie miało znaczenia. Moi rodzice, choć nie popierali mojej decyzji, to mi pomogli, pozwalając u siebie pomieszkać z dziećmi. Byłam tam 3 miesiące, postanowiłam wnieść o separację, wynająć mieszkanie i żyjąc spokojnie, modląc się za męża czekać na jego działanie. Niestety nieugięta byłam chyba zbyt krótko. Udało mi się znaleźć mieszkanie, pracuję, K. dawał mi pieniądze na dzieci. Rozpoczął indywidualną terapię. Zaczęliśmy jeździć na Msze z modlitwą o uzdrowienie, ja dodatkowo na rekolekcje weekendowe, dzięki czemu odzyskałam głęboką wiarę, radość życia, nadzieję i siłę. Nie mieszkaliśy razem, ale nasz kontkat nie ustawał. Z tego co mówił K. jego samopoczucie też zaczęło się poprawiać, po modlitwach już nie miał problemu, żeby iść do kościoła, ustały intensywne dręczenia demoniczne, przez jakiś czas cierpiał ze względu na naszą nieobecność, pomagał, skończyły się wyzwiska i odnoszenie do siebie bez szacunku... Zaproponował byśmy pojechali razem na wakacje. Zgodziłam się pod pewnymi warunkami. Było wspaniale, przez 2 tygodnie miałam męża takiego jak zawsze pragnęłam mieć. Przyszła nadzieja. Mąż coraz cześciej u nas bywał, pozwu o separację w końcu nie złożyłam. Od około miesiąca spowrotem z nami mieszka. Ale bajka szybko się skończyła. Mąż nie podjął dalszej terapii, spotkania indywidualne ma coraz rzadziej, znowu stał się wycofany, w domu angażuje sie trochę więcej, ale tak minimalistycznie, żebym tylko nie mogła się za bardzo przyczepić. Konkretnego podziału obowiązków nigdy nie zgodził się wprowadzić w życie. Cały czas po pracy spędza przed komuterem, facebook i inne pierdoły. Kiedy ostatnio prosiłam, żeby odłożył komputer i ze mną porozmawiał, to stwierdził, że nie ma ochoty ze mną spędzać czasu, bo jestem marudna i go do mnie nie ciągnie. Zaczął też mieć uwagi do mojego wyglądu i stroju. Odnośnie współżycia - po wakacjach przez jakiś czas było w tej kwestii wspaniale. Potrafiliśmy prawdziwie kochać się ze sobą. Zdążyłam nawet zapomnieć, że nasze współżycie znowu może być dla mnie bolsne, mogę czuć się użyta, wykorzystana do zaspokojenia jego fizycznych potrzeb, zupełnie w tym akcie pominięta. Niestety ostatnio mąż mi o tym przypomniał. Czułam się z tym strasznie i wtedy to ja zrobiłam się złośliwa, kąśliwa i niemiła. Ale nie powiedziałm mu jeszcze o tym efekcie. Od dłuższego czasu staram się być dla niego cierpliwa, modlić się, nie przywiązywać uwagi do jego niedoskonałości, czekać i dostrzegać drobne zmiany na lepsze. Ale niestety...

We wtorek, w pierwszy dzień Świąt poszedł do kościoła. Dzieci mieliśmy chore, więc byliśmy na różnych Mszach Świętych. W okolicach godziny, o której kończy się Msza miałam telefon z nieznanego mi numeru, nie zdażyłam odebrać, więc oddzwoniłam. Zaskoczona usłyszałam głos mojego męża. Często się zdaża, że nie zablokuje telefonu i przypadkiem wybiera mój numer. Pewnie tak samo było tym razem z tym, że zapomniał przełożyć kartę SIM. Podejrzewam, że ma drugą, którą wykorzystuje do kontaktu z innymi kobietmi. Po paru minutach tamten numer stał się nieaktywny (poza zasięgiem), a do męża dodzwaniam się na znany mi wcześniej numer. On oczywiście zaprzeczył i powiedział na ten temat jedno: "I co teraz myślisz, że ja mam drugą kartę?" Opowiedziałam tylko "A co mam myśleć?" i milczę. Milczę i myślę jak strasznie go nienawidzę. Po raz pierwszy tak naprawdę jestem na niego wściekła za to wszystko co robi. Nadal robi! Ciągle czuję ogromną złość, zawód, w myślach wyzywam go od najgorszych, brzydzę się nim i nie mogę na niego patrzeć! Nie potrafię pojąć jak można być tak zakłamanym, jak bardzo można grać, żeby tylko osiągać swoje egoistyczne cele. Mam dość tego człowieka. Staram sie pogodzić z tym, że Bóg daje mi cierpienie, zastanawiam się tylko jaki jego rodzaj dla mnie przeznaczył. Czy mam odejść od męża i podjąć trud samodzielnego wychowania dzieci i prowadzenia domu, czy też może mam do końca życia znosić taką osobę w swoim domu, brzydzić się nią i męczyć się? Tak jest mi żal moich dzieci, one są takie wspaniałe, a ciągle muszą cierpieć :( Kochają tatę ogromnie, zwłaszcza syn jest mocno z nim związany, niejednokrotnie mówił, że on chce meszkać z tatą, kiedy żyliśmy osobno... Jest to dla mnie ogromnie trudna sytuacja. Wiem, że musze podjąć decyzję, ale nie jestem pewna jaką. Dziś na stronie Sychar trafiłam na ten tekst:

http://sychar.org/pasterz/

i utwierdzam się w przekonaniu, że powinnam go z domu wyrzucić. To rozwiązanie wydaje mi się teraz najlepsze.

Mój mąż nie zaczyna tematu, ma taką strategię na przeczekanie aż sprawa przycichnie, zaczniemy w końcu ze sobą rozmawiać ze względu na sprawy do omówienia, problem zblednie i będzie dobrze. Ja znowu nabiorę łagodności i zaufania. Uważam, że on wykorzystuje moją naiwność, wcześniej ciągle go usprawiedliwiałam, ale dziś już nie potrafię mu wierzyć. Nie chce mi się z nim rozmawiać, znowu będę słuchać jego kłamstw, zrobi z siebie niewiniątko, dziwną sytuację zrzuci na działanie demoniczne. Teraz jest uprzejmy, odmawia różaniec, chce uśpić moją czujność i znowu manipulować. Jak tak można?! To chore, ale wiem, że on potrafi...

A może dobrym rozwiązaniem jest unieważnienie małżeństwa? W końcu zataił przede mną istotną informację o uzależnieniu. Może właśnie w taki sposób Bóg chce rozwiązać ten problem? Jak mam się tego dowiedzieć?

Jestem zmęczona ogromnie. Nie wierzę już w mojego męża, nie tak się zachowuje mężczyzna, który rozumie swoje błędy i próbuje je naprawić, zadośćuczynić...

Proszę o opinie osoby patrzące z boku, trzeźwo i bez emocji, bo nie wiem, czy dobrze oceniam sytuację :( Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale chciałam dobrze ją przedstawić.

Anonymous - 2012-12-28, 08:19

Witaj

Też mam męża seksoholika. Jest na terapii indywidualnej, uczęszcza systematycznie chce się zmienić i to jest chyba najważniejsze, że sam chce. Wydaje mi się, że popełniasz ten sam błąd co ja kiedyś. Odejście, mąż zaczyna coś robić w kierunku zdrowienia i za chwilę pojawiasz się Ty darując mu wsparcie i wszystko co najlepsze, a on bierze i zostawia terapię i znów się zaczyna.

Też tak robiłam i jeszcze zdarza mi się popełniać błędy.

Cytat:
Jestem zmęczona ogromnie. Nie wierzę już w mojego męża, nie tak się zachowuje mężczyzna, który rozumie swoje błędy i próbuje je naprawić, zadośćuczynić...

Wydaje mi się że on ich nie widzi i nie rozumie, do tego trzeba terapii a on ją przerywa. Seksoholicy tworzą sobie iluzje i zaprzeczenia, ja osoba współuzależniona robiłam podobnie, myślałam, że jak pójdzie dwa razy do psychologa czy przestanie przez miesiąc robić to czego nie powinien to już wie, rozumie i chce a prawda była taka że wszystko to była tylko farsa, manipulacja, wzięcie mnie na przeczekanie.

Lil napisał/a:
A może dobrym rozwiązaniem jest unieważnienie małżeństwa? W końcu zataił przede mną istotną informację o uzależnieniu. Może właśnie w taki sposób Bóg chce rozwiązać ten problem? Jak mam się tego dowiedzieć?


Też się nad tym zastanawiałam i czasami nadal powracam do tej myśli. W zasadzie to myślałam że mąż przede mną zataja, że ukrył a ja głupia naiwna nic nie widziałam. Dziś już wiem, że sama siebie oszukiwałam i wszystko było widoczne tylko nie chciałam tego dostrzec a może i nawet dostrzegłam i takiego nałogowca chciałam. Jeśli jesteś na to zdecydowana możesz złożyć wniosek. Ale przemyśl to jeszcze.

Lil przede wszystkim to nie pozwól się krzywdzić, nie daj się manipulować. Jeśli Twój mąż nie chce się zmienić to ty nic nie możesz, albo możesz pokazać mu, że go kochasz ale nie godzisz się na takie życie i niech wybierze. Jeśli wcześniej separacja wpłynęła na to że poszedł na terapię może warto znów to zrobić, tylko nie wracać do siebie zbyt szybko?

Lil napisał/a:
Staram sie pogodzić z tym, że Bóg daje mi cierpienie, zastanawiam się tylko jaki jego rodzaj dla mnie przeznaczył. Czy mam odejść od męża i podjąć trud samodzielnego wychowania dzieci i prowadzenia domu, czy też może mam do końca życia znosić taką osobę w swoim domu, brzydzić się nią i męczyć się?


Bóg na pewno nie chce byś żyła z osobą która Cię krzywdzi. Warto posłuchać rekolekcji księdza pomogą Ci zrozumieć.
1. dzień – https://www.dropbox.com/s...xDziewiecki.mp3
2. dzień – https://www.dropbox.com/s...xDziewiecki.mp3
3. dzień – https://www.dropbox.com/s...xDziewiecki.mp3
4. dzień – https://www.dropbox.com/s...xDziewiecki.mp3

Zapytam jeszcze kontynuujesz terapię współuzależnienia?

Anonymous - 2012-12-28, 11:06

Dziękuję za odpowiedź Regina22.
Ja już nie chodzę na swoją terapię, chciałam zacząć mitingi S-anon, ale do miast, w ktorych się odbywają mam daleko. Miały odbywać się przez Skype, niestety chyba nic z tego nie wyszło, bo nie dostałam żadnej informacji na ten temat.

Mój mąż właśnie tak postępuje - kiedy traci grunt pod nogami próbuje coś zmieniać, ale gdy tylko poczuje się trochę pewniej, to wszystko spowrotem lekceważy... Obecnie prezentuje, jaki to on dobry i niewinny.

Anonymous - 2012-12-28, 12:48

Witaj Lil,
piszę tę wiadomość, by Cię pocieszyć, wesprzeć i napisać, że nie jesteś sama. Jest nas więcej żon seksoholików, niestety.
Przed Tobą trudny czas, jeszcze niejednokrotnie będzie Ci ciężko, zarówno psychicznie, jaki i fizycznie. Wiem, co to znaczy, bo od jakiegoś czasu jestem samotną mamą. Będziesz rozważać różne scenariusze, zastanawiać się, czy Wasze małżeństwo jest ważne. Pewnie już teraz zastanawiasz się dlaczego tak się stało i gdzie w tym wszystkim jest zawiniłaś.
Nie napiszę nic nowego, pewnie doswiadczeni Sycharowicze coś dorzucą, ale to, co jest najważniejsze, to przede wszystkim modlitwa, możliwie częsta Eucharystia i adoracja. Ważne jest byś znalazła MĄDRĄ osobę, która będzie się trzymała Prawdy. Super jeśli będzie to ksiądz, dobrze mieć też stałego spowiednika. U mnie taką mądrą osoba była koleżanka po przejściach. Była na prawie każde moje skinienie przez jakiś miesiąc.
Drugą ważną osoba był znajomy ksiądz, z którym rozmawiałam raptem dwa razy, ale to właśnie On powiedział klika ważnych słów mając doświadczenie konfesjonału oraz przypadek seksoholzmu w rodzinie. Otóż ów ksiądz powiedział, że nie powinnam sobie robić nadziei, że mąż kiedyś wróci. Oczywiście wierzymy w cuda, ale życie "w zawieszeniu" nie jest dobre. Uzależnienie od seksu to najcieższe uzależnienie, bo dotyka wielu sfer człowieka, przede wszystkim ducha i ciała. Nawrócenie/uzdrowienie/leczenie chorej osoby musiałoby przebiegać na kilku płaszczyznach. To nie jest takie hop siup i taki proces trwa latami. Naturalnie mam być wierna Bogu i sobie, bo przed Bogiem ślubowałam, że będę wierna meżowi (czyli żadne stwierdzenia nieważności małżeństwa nie wchodzą w grę, jęsli traktuję Pana Boga serio). Ciężko było przyjąć te słowa, ale przynajmniej wiedziałam na czym stoję. Uważam, że wszysto, co otrzymałam od momentu kiedy mąż wyznał mi swoje tajemnice było wielką łaską od Pana.
Na razie tyle, ale niebawem sie odezwę.

Anonymous - 2012-12-28, 13:16

Alzacja napisał/a:
(czyli żadne stwierdzenia nieważności małżeństwa nie wchodzą w grę, jęsli traktuję Pana Boga serio


czyli chcesz powiedzieć, że Sądy Biskupie nie traktują Pana Boga serio??? i nie akceptujesz nauki naszego Kościoła Katolickiego?

Anonymous - 2012-12-28, 13:23

Jeszcze dopiszę parę słów, ale poprzedni post był moim pierwszym na forum, stąd wiele emocji ;-) Akurat tuż po wysłaniu wylączyli prąd, więc ulga, że nie muszę pisać drugi raz.
To forum, jak juz zapewne się zorientowałaś to niesamowita pomoc. Jest gdzieś tam dział psychologiczny z uzależnieniami również od seksu. Poczytaj, otworzą Ci sie oczy na wiele spraw. Zachowania naszych kochanych mężów są w większości typowe a mając wiedzę o mechanizmach juz nie powinno dziwić, że to na nas zrzucaja winę za zło tego świata, swoje niepowodzenia, kompleksy. My jesteśmy winne za kiepski seks/brak seksu, za to, że za dużo od nich wymagamy w sprawach rodzinno - domowych, za małżeństwo, za kryzysy, których oni nie widzą, a jak zobaczą to i tak nasza to wina. Cała litania.
Ważne jest by się zabezpieczyć i być niezależnym finansowo - kasa na dzieci, dom, może rozdzielność majątkowa, byś nie musiała spłacać długów męża.
Dobrze byś miała wsparcie w rodzinie, kimś bliskim, choć nie jest to zawsze łatwe, bo rodzice są zaangażowani emocjonalnie i mogą Cię prowadzić na złe drogi.
I najważniejsze mysleć przede wszystkim o sobie i o dzieciach, nie o mężu. Odciąć się od niego, bo tylko stanowczość i konsekwencja przy seksoholikach dają szansę na normalność.

[ Dodano: 2012-12-28, 13:29 ]
Mada27 przykro mi ale nie odpowiem na Twoje pytanie, bo nie wiem, czy nie jest podchwytliwe :roll:
Chcę napisać, że panowie w garniturach z koloratkami ułatwią mi sprawę jeśli bym chciała stwierdzić nieważność mojego małżeństwa. Tylko to chcę powiedzić, co napisałam. Nie wiedziałam, że mój pierwszy post wywoła jakieś emocje. :mrgreen:

Anonymous - 2012-12-28, 13:32

Alzacja napisał/a:
Mada27 przykro mi ale nie odpowiem na Twoje pytanie
jakoś będę musiała z tym zyć :mrgreen:
Anonymous - 2012-12-29, 21:47

Lil skąd w tobie taka wielka potrzeba bycia męczennicą, zastanawiam się.
DAWNO powinnaś ustawić priorytety, nie mąż jest najważniejszy a dzieci, które za twoim przyzwoleniem wzrastają w wysoce dysfunkcyjnej rodzinie, sorry za dosadność ale twoje modły nie zmienią oblicza rodziców w oczach dzieci.
Wyzwiska, poniżanie, awantury, zdrady z prostytutkami, w końcu przemoc, BOŻE, co jeszcze musi ci mąż zrobić, co jeszcze musi się wydarzyć byś ostatecznie zrozumiała, że on jest nienaprawialny.
Jeśli nawet, po latach terapii i twojego miotania się, on wystopuje z seksoholizmem, to natura uzależnień jest taka, że zaraz zastąpi ten seksoholizm czymś innym, lub mixem uzależnień.
Nie łudź się i nie dokonuj samobiczowania się, na nic się zda to twoje poświęcenie. Jedyne czego możesz się spodziewać w razie trwania w tym układzie to swojej nerwicy czy depresji - z bezradności.
Polecam do przeczytania blog pt. Moje dwie głowy- może w opisach jednostek socjopatycznych odnajdziesz swojego męża dla którego tak dużo poświęcasz nie wiedzieć po co.

[ Dodano: 2012-12-29, 21:49 ]
I jeszcze dodam, WAŻNE!
komplet stosownych badań lekarskich należy ci się od męża, w końcu prowadząc takie życie naraża ciebie i dzieci także na wszelkiego rodzaju choroby- jesteś tego świadoma?


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group