Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - rzecz o autach

Anonymous - 2012-09-09, 18:39

Witaj.
Anonymous - 2012-09-09, 22:19

Jarek321 napisał/a:
Przysłowiowy sęk tkwi w tym Augustynie, że to nie Ty decydujesz czy małżeństwo było ważnie zawarte czy nie, o tym decyduje się w procesie kanonicznym, pod tym wszakże warunkiem, że do takiego procesu dojdzie. A jeżeli nie doszło, to małżeństwo jest ważne.


Jarku, chyba jest trochę inaczej? Tzn. o tym nikt nie decyduje (może za wyjątkiem świadomie oszukującego przy składaniu przysięgi małżeńskiej :-/ ), to jest rzeczywistość obiektywna, tyle że duchowa, niewidoczna dla oczu ludzkich w realu. Proces sądowy tę rzeczywistość duchową może unaocznić, urealnić w tym świecie widzialnym. Ale dopóki tego nie zrobi, my jako nie zawsze mający dokładny wgląd w rzeczywistość duchową - mamy takie małżeństwo traktować jako ważne.

Anonymous - 2012-09-09, 23:00

Nirwanna napisał/a:
...o tym nikt nie decyduje...

...mamy takie małżeństwo traktować jako ważne.


zgadza się

Anonymous - 2012-09-10, 00:18

O ile oddałam w dobre ręce sprawę tego metaforycznego mercedesa, zamiast sie o niego szarpać, o tyle nie mogę sobie nadal poradzić z moim oczekiwaniem, aby auto współmałżonka nie taranowało rowerków dziecięcych :-x
Ja niczego od Boga w sprawie mojego męża nie żądam, ten człowiek ma moją modlitwę i wierność całkiem bezinteresownie, nie wyczekuję nic dla siebie jako żony. Po prostu przyszła na mnie taka kolej żeby to dać. Dla niego to teraz całkiem bezwartościowe, no ale kto wie co nam kiedyś może uratować życie (to wieczne).
Jednakże modlę się i proszę Boga natarczywie, aby mąż nie przestawał być ojcem dla naszych dzieci, aby nie przestawał ich kochać, nie porzucał ich coraz bardziej. Tym akurat mocno się zadręczam, choć zgodnie z programem 12 krokowym powinnam odrzucić jako coś, na co nie mam wpływu.
Moja tęsknota to pestka. Mnie boli ich tęsknota, dziecięca, taka niezawiniona. Nie do końca umiem spojrzeć na to z dystansu woli Bożej. Z pewnością wolą Bożą nie jest, by jakikolwiek ojciec traktował obojętnie swoje dzieci. Więc potrząsam Jego płaszczem, aby wciąż choćby i cudem przyciągał mojego męża w stronę dzieci, udziału w ich wychowywaniu, co na razie idzie coraz gorzej :-(

Anonymous - 2012-09-10, 00:56

Chodzi mi o to, że niektorzy ludzie sa niezdoloni do bycia mężem lub żoną już w momencie skladania przysięgi malzenskiej, a jaskrawie ujawnia się to dopiero w trakcie dalszego wspolnego zycia.
Moja znajoma - tez alkoholiczka- jest juz po procesie w sądzie biskupim, ktory stwierdzil nieważność malzenstwa własnie z powodu jej alkoholizmu.

Moim zdaniem Wspolnota Trudnych Małżenstw SYCHAR daje mozliwosc, aby zdac sobie sprawe, jaka jest prawda na temat związku z drugą osobą.

A to cytat, ktory porusza tę kwestię:

"W przemówieniu z 1987 roku Jan Paweł II zdecydowanie przypomniał sądom kościelnym, ażeby nie wydawały zbyt łatwo orzeczeń nieważności małżeństwa „pod pretekstem niedojrzałości lub słabości psychicznej partnerów”. Natomiast Benedykt XVI w cytowanym wyżej przemówieniu z 29 stycznia 2009 roku zwrócił uwagę na absurdalność takiego pesymizmu antropologicznego, zgodnie z którym prawie nikt nie byłby dostatecznie dojrzały, ażeby zawrzeć ważne małżeństwo."
"Ludziom o pewnej mentalności, bardzo dziś rozpowszechnionej, trudno zrozumieć, że może istnieć małżeństwo prawdziwe, choć nieudane – mówił Jan Paweł II podczas spotkania z pracownikami Roty Rzymskiej w 2001 roku. – Również małżeństwo podlega logice Chrystusowego krzyża, który wymaga wysiłku i poświęcenia, wiąże się także z bólem i cierpieniem, nie stanowi jednak przeszkody – pod warunkiem przyjęcia woli Bożej – dla pełnej i autentycznej samorealizacji, przynoszącej pokój i pogodę ducha”.

http://miesiecznik.wdrodz...je-ci-wiernosc/

Anonymous - 2012-09-10, 08:20

Augustyn napisał/a:
Moim zdaniem Wspolnota Trudnych Małżenstw SYCHAR daje mozliwosc, aby zdac sobie sprawe, jaka jest prawda na temat związku z drugą osobą.


O ważności małżeństwa orzeka tylko i wyłącznie sąd biskupi w wyroku, po przeprowadzonym procesie, a nie jakakolwiek wspólnota wiernych. Oczywiście dzięki własnym przemyśleniom można powziąć wątpliwość czy małżeństwo zostało ważnie zawarte, ale bez wyroku sądu biskupiego jest ono na pewno ważne. Sądów biskupich nie można pomijać w tej kwestii.

Ten pogląd jest jakby odwróceniem poglądu zen77 w tym wątku: http://www.kryzys.org/vie...p=205128#205128

On twierdzi, że jego małżeństwo jest ważne, bez względu na to, że sąd biskupi orzekł inaczej, Ty twierdzisz, że Twoje małżeństwo jest na pewno nieważne, choć sąd biskupi tego nie orzekł.

Ja nie twierdzę, że jeżeli wszcząłbyś proces w sądzie biskupim, to nie uzyskasz stwierdzenia nieważności (bo skąd mogę to wiedzieć?), mówię tylko, że Twoje małżeństwo jest ważne, ponieważ nie zostało co innego stwierdzone.

Niebezpieczeństwo własnej oceny sytuacji, że małżeństwo było zawarte nieważnie, bez sprawdzenia tego w sądzie biskupim, polega na tym, że jak człowiek zamknie oczy, to dopiero może okazać się inaczej... Tymczasem decyzje podjęte za życia, czyny, we własnym przekonaniu, że małżeństwo było nieważne, nie dadzą się cofnąć.

Anonymous - 2012-09-10, 16:00
Temat postu: rzecz o autach
[
Anonymous - 2012-09-10, 21:38

gabinka napisał/a:
szczególnie w pierwszej fazie kryzysu jest niebezpieczeństwo by z ratowania małżeństwa nie zrobić bożka.


w takim przypadku ktoś stawia małżeństwo na 1 miejscu ,a to jest miejsce zarezerwowane dla Boga.
Jeśli ja podjęłam się ratować czy trwać w sakramencie, to biorę pod uwagę przede wszystkim Wolę Bożą.

Anonymous - 2012-09-11, 02:23

Jarek321 napisał/a:
Ty twierdzisz, że Twoje małżeństwo jest na pewno nieważne, choć sąd biskupi tego nie orzekł.

Ja nie twierdzę, że jeżeli wszcząłbyś proces w sądzie biskupim, to nie uzyskasz stwierdzenia nieważności (bo skąd mogę to wiedzieć?), mówię tylko, że Twoje małżeństwo jest ważne, ponieważ nie zostało co innego stwierdzone.

Niebezpieczeństwo własnej oceny sytuacji, że małżeństwo było zawarte nieważnie, bez sprawdzenia tego w sądzie biskupim, polega na tym, że jak człowiek zamknie oczy, to dopiero może okazać się inaczej... Tymczasem decyzje podjęte za życia, czyny, we własnym przekonaniu, że małżeństwo było nieważne, nie dadzą się cofnąć.


Jarek, ja nie twierdzilem, ze moje malzenstwo jest nieważne.
Pisalem, że bylem niezdolny do zawarcia malzenstwa będąc czynnym alkoholikem i seksoholikiem.

Moim zdaniem małzenstwo jest jak stół. Tak jak stól musi miec trzy nogi, aby dobrze stał, tak potrzeba trzech rzeczy, aby malzenstwo dobrze stało.
Są to:
1/ miłość
2/ wierność
3/ uczciwość malzeńska

I jeżeli ktoś w danym czasie nie jest zdolny do tego, aby milowac, być wiernym i uczciwym w malżenstwie, to jego zwiazek z drugim czlowiekiem będzie tego pozbawiony pomimo prośby skierowanej do Boga i wszystkich świętych w czasie przysięgi malżeśkiej ( "Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci")

Niezdolność/zdolność do wypenienia przysiegi malzenskiej może zaistniec przed slubem lub w trakcie trwania małżenstwa.

Anonymous - 2012-09-11, 08:46

Augustyn napisał/a:
Jarek, ja nie twierdzilem, ze moje malzenstwo jest nieważne.


Nie??
A po co ten przykład:
Augustyn napisał/a:
Moja znajoma - tez alkoholiczka- jest juz po procesie w sądzie biskupim, ktory stwierdzil nieważność malzenstwa własnie z powodu jej alkoholizmu.


Albo to zdanie:
Augustyn napisał/a:
Gdy skladalem przysięgę małżeńską w kościele, to jako czynny alkoholik i seksoholik nie byłem zdolny do jej wypelnienia i zawarcia sakramentalnego małżenstwa.

:?:

Augustyn napisał/a:
I jeżeli ktoś w danym czasie nie jest zdolny do tego, aby milowac, być wiernym i uczciwym w malżenstwie, to jego zwiazek z drugim czlowiekiem będzie tego pozbawiony pomimo prośby skierowanej do Boga


Tutaj wchodzimy w sprawy wiary - piszesz, że na dany czas człowiek nie jest zdolny do czegoś, zatem Bóg nic nie pomoże. Właśnie chodzi o to, że jak człowiek nic nie może to wtedy wkracza Bóg :-D I człowiek wie, że może zawierzyć Bogu taką czy inną trudną sytuację, by człowieka poprowadził. Pytanie tylko czy tę sytuację powierza Bogu czy .... sobie samemu mówiąc "jestem niezdolny". Bo przecież przekonanie "jestem niezdolny" jest tylko własnym, osobistym przekonaniem. Bóg szanuje przekonania ludzkie, również te mówiące "jestem niezdolny", zwłaszcza gdy za takim przekonaniem idzie decyzja ludzka chcąca zamknąć się na ewentualną pomoc Boga, który może człowieka uzdolnić.

Może nałogi to też rodzaj kłamstwa szatańskiego: "widzisz, znowu ci się nie udało, znowu zapiłeś i gdzie jest teraz ten twój Bóg - jesteś niezdolny"

Albo człowiek wprawia się w udowadnianiu sobie, że wszystko jest be ("byłem niezdolny, byłem czynnym alkoholikiem i seksoholikiem") albo zdaje się na Boga (modlitwa, Eucharystia, sakramenty), który go uzdalnia do wpadnięcia na pomysł, że jednak nie wszystko jest be i można coś ze sobą zrobić.

Czy jesteś Panem Bogiem, Augustynie?

_________________________________________________
Kontynuując moje przemyślenia na temat kłamstwa, zła...

Niestety wątek został podzielony samodzielną decyzją przełożonego synagogi (Łk 13, 10-17), zatem najpierw kieruję uwagę na ten mój post:

http://www.kryzys.org/vie...p=205169#205169

W tamtym poście nie dawałem gotowych odpowiedzi - które drzewo jest które (drzewo życia, a drzewo poznania dobra i zła), niech każdy przeczyta wklejony tam fragment z Księgi Rodzaju i sam wyciągnie wnioski, które drzewo stało w środku ogrodu, które stało gdzie indziej, czy z któregoś drzewa nie można było jeść owoców, czy można było patrzeć na oba drzewa...


No właśnie... jak się pozbyć kłamstwa w życiu w sensie nie dawać się okłamywać złemu, jeżeli pewnie wielokrotnie bywa tak, że nawet nie wiemy, że jesteśmy okłamani? Okłamanie sprowadza się do tego, że np. popełniamy grzech, choć 1) o tym nie wiemy albo popełniamy grzech, bo sądzimy, że 2) tak trzeba, bo w rozsądnym=racjonalnym=logicznym odbiorze sytuacji nie widzimy innego wyjścia, 3) zdecydowaliśmy się świadomie na zło i pewnie inne jeszcze przypadki, dlaczego popełniamy grzech.

Jeżeli jest o kłamstwie, o złym, no to od razu poddam temat "z grubej rury" - egzorcyzmy. Nie chcę tutaj rozwijać tego niewątpliwie poruszającego wielu tematu. Chodzi mi tylko o pewien drobiazg - kiedy egzorcyzm jest skuteczny? Od czego zależy skuteczność egzorcyzmu?

Ksiądz egzorcysta Andrzej Grefkowicz mówi tak:
"Sukces" ma miejsce wtedy, kiedy osoba dręczona, bo nie tylko opętana, rzeczywiście decyduje się zmienić kierunek swego życia. Bywa, że ta decyzja jest jednoznaczna i wtedy posługa z mojej strony jest krótka, a czasem decyzja dojrzewa powoli i wtedy posługa egzorcysty trwa dłużej, nawet latami. Takie przypadki też mamy. (cały wywiad tutaj: http://www.deon.pl/religi...-wierzacym.html )

Dlaczego podkreśliłem to zdanie...
Bo kojarzy mi się właśnie z historią o dwóch drzewach z Księgi Rodzaju i dziwnie łączy z tym wywiadem ks. Grefkowicza.

Otóż...

Albo koncentrujemy się na drzewie życia (a od czasu Jezusa tym drzewem jest Jego krzyż) - i wtedy podejmujemy decyzję skierowaną ku Bogu)

albo

koncentrujemy się na drzewie poznania dobra i zła, które - co ważne! - "ma owoce dobre do jedzenia, jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy" Rdz 3, 6.

I teraz robiąc pętlę:

1) jeżeli egzorcysta twierdzi, że szybkość egzorcyzmu, czyli wyrzucenia złego, zależy od decyzji człowieka, który chce się skierować ku Bogu (lub nie chce),

2) koncentrowanie się na owocach złego jest bez sensu, skoro drzewo życia jest w środku ogrodu, a drzewo poznania dobra i zła gdzieś indziej,

3) to pierwszym i najlepszym sposobem na pozbycie się zła w życiu (o czym nawet możemy nie wiedzieć) jest koncentracja na drzewie życia i spożywanie owoców z tego drzewa - a drzewem życia jest teraz krzyż Jezusa, a Jego owoce... mamy codziennie na Eucharystii Jego ciało i krew.

Dlatego to jest najlepsza walka ze złem... nie zetniesz tego drzewa poznania dobra i zła. Nie zniszczysz go, bo cię zwiedzie ("owoce dobre do jedzenia, rozkosz dla oczu").

A im mocniej będziesz liczył na drzewo życia (na Jezusa), zwłaszcza w najtrudniejszym być może punkcie swojego życia, tym szybciej Bóg wyrzuci złego od ciebie, od rodziny, od małżeństwa...

A jak koncentrować się na drzewie życia?
- eucharystia,
- sakramenty,
- modlitwa,
- wspólnota...


I to jest właśnie dowód na to dlaczego koncentrowanie się na walce z owocami poznania dobra i zła jest ... hm ... bez sensu... Drzewa poznania dobra i zła nie wykarczujesz. Ale jak skoncentrujesz się na owocach drzewa życia, to drzewo poznania dobra i zła zostawisz w tzw. ... głębokim poważaniu, akurat te owoce nie będą miały na Ciebie wówczas żadnego wpływu. Problemy znikną same...

Koncentrowanie się na Bogu... uwielbienie Boga, stawianie zawsze Jego w centrum życia, w centrum serca, ZAWSZE przyniesie efekt: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem J 14, 6

Anonymous - 2012-09-12, 02:46

Jarek,

zapytaleś mnie: "Czy jesteś Panem Bogiem, Augustynie? "

O Bogu wiem przede wszystkim to, że ja Nim nie jestem :)

zastanawiasz się: "Może nałogi to też rodzaj kłamstwa szatańskiego: "widzisz, znowu ci się nie udało, znowu zapiłeś i gdzie jest teraz ten twój Bóg - jesteś niezdolny"

Dla mnie nałóg taki jak alkoholizm to choroba, ktora polega na tym, że czlowiek jest niezdolny do tego, aby normalnie pić alkohol i jednoczesnie niezdolny do tego, aby go nie pić w ogóle.
Zawarlem związek malzenski 27 lat temu.
Nie piję alkoholu od 20 lat- dzięki Bogu i ludziom, ktorzy mi caly czas w tym pomagają, ale nadal jestem "niezdolny"- bezsilny wobec alkoholu.

A rózne choroby m.in. alkoholizm powoduja, że ludzie sa niezdolni do podjęcia istotnych obowiązków malzenskich z przyczyn natury psychicznej
http://prawokanoniczne.or...malzenstwa-854/

"Przy dowodzeniu nieważności szczególny nacisk kładzie się na moment, w którym poznawali się przyszli małżonkowie, okres ich narzeczeństwa oraz pierwsze lata małżeństwa. Warto pamiętać, że liczy się także czas, w którym alkoholizm u współmałżonka wystąpił (zob. także, „Dowodzenie nieważności małżeństwa”).

Przykładowo niemożliwością będzie stwierdzenie nieważności małżeństwa opierając dowodzenie na fakcie wystąpienia u małżonka problemu alkoholowego po 10 latach małżeństwa, podczas gdy wcześniej był przykładnym abstynentem lub spożywał alkohol w sposób kulturalny i okazjonalny."
http://prawokanoniczne.or...-koscielny-299/

Wynika z tego, że jezeli choroba np. alkoholowa wystapi w czasie trwania malzenstwa , to mimo iz chory jest niezdolny do wykonywania istotnych obowiązków malzenskich malzenstwo nadal trwa.
Wtedy ratunkiem jest jedynie uzdrowienie chorego malzonka, aby mogl on wypelnić swoje obowiązki.

Co do zlego to uważam, że Jezus pomaga mi rozpoznać kiedy diabła "mam za skórą" nawet, gdy modlę się pod figurą :)
Jezus pomaga mi też wygonic diabla, chociaz wiadomo, że on jeszcze wróci do mnie i przyprowadzi ze sobą swoich kolegów :)

Anonymous - 2012-09-12, 08:04

Rozumiem to krótkie przedstawienie prawa kanonicznego.

Piszesz, że liczy się czas - moment, kiedy alkoholizm u małżonka wystąpił - przed ślubem czy już po zawarciu małżeństwa.

Piszesz też: "jezeli choroba np. alkoholowa wystapi w czasie trwania malzenstwa , to mimo iz chory jest niezdolny do wykonywania istotnych obowiązków malzenskich malzenstwo nadal trwa. Wtedy ratunkiem jest jedynie uzdrowienie chorego malzonka, aby mogl on wypelnić swoje obowiązki."

Mam jednak takie pytanie:

Czy jeżeli ten alkoholizm wystąpił przed ślubem, to uzdrowienie chorego małżonka, by mógł on wypełnić swoje obowiązki jest niemożliwe?? Zwłaszcza, że - przypominam - mamy do czynienia z ważnym małżeństwem (bo nic innego nie zostało stwierdzone). Czy musi nastąpić stwierdzenie nieważności małżeństwa, by uzdrowienie tego człowieka było możliwe? Po co stawiać takie tamy, we własnej głowie, Jezusowi?

Anonymous - 2012-09-12, 08:39

Jarek321 napisał/a:
Czy jeżeli ten alkoholizm wystąpił przed ślubem, to uzdrowienie chorego małżonka, by mógł on wypełnić swoje obowiązki jest niemożliwe?? Zwłaszcza, że - przypominam - mamy do czynienia z ważnym małżeństwem (bo nic innego nie zostało stwierdzone). Czy musi nastąpić stwierdzenie nieważności małżeństwa, by uzdrowienie tego człowieka było możliwe? Po co stawiać takie tamy, we własnej głowie, Jezusowi?

sorry ze się wtrace w temat...

ale popieram to co napisał Jarek w pełnej okazałości...
Augustyn napisał/a:
Dla mnie nałóg taki jak alkoholizm to choroba, ktora polega na tym, że czlowiek jest niezdolny do tego, aby normalnie pić alkohol i jednoczesnie niezdolny do tego, aby go nie pić w ogóle.


dla mnie piszac to Augustynie zgodnie z tym co zauwazył Jarek sam stawiasz przeszkody i tezy wewnątrz włąsnego umysłu-a juz napewno stawiając się w postawie chorego.
A jakaz to choroba ten alkoholizm??
nie przypadkiem własna??
-zwana brak silnej woli.
Problemem większości uzaleznionych nie jest ich samo uzaleznienie-jakie czasami rodzina jest w stanie zrozumiec,jeno własnie to piekne zastępowanie prawdy o sobie tematem choroby.

byłem taki -bo byłem chory,piłem -bo było to powodem choroby,grałam i rozprzedawałem wsio-bo byłem pod wpływem choroby,ćpałem -bo ogarneła mnie choroba,biłem,ublizałem,nękalem-bo to także choroba.

Nie Augustynie nie ma i nie było chorób-jedynie jednostaka jaka w kazdym momencie swego zycia mogła to zmienic,mogła słuchac,mogła podejmowac próby

Zbyt łatwo jest się wcisnąc za plecy choroby -by powiedzieć światu i bliskim sorry nie wiedziałem co czynię
bom chory lub byłem chory ...
chwilowa niepoczytalnosc pod wpływem uzaleznienia -nie jest tłumaczeniem.

Mówią prawda nas wyzwoli
i owszem bo prawda jest taka....
zbyt słaby wewnątrz byłem ,zbyt mało było we mnie siły woli

wniosek?
-tylko ten kto dojrzy włąsne zycie w ten sposób-zmieni je prawidłowo.

pozdrawiam

Anonymous - 2012-09-12, 12:04

Norbert1 napisał/a:
A jakaz to choroba ten alkoholizm??
nie przypadkiem własna??
-zwana brak silnej woli.


Alkoholizm to owszem choroba, i niestety, ale nie polega na braku silnej woli; to choroba dużo bardziej złożona.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group