Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - Jak wybaczyć zdradę

Anonymous - 2012-06-16, 08:25

maryniaa napisał/a:
Orsz napisał/a:
Zdrada emocjonalna" jest namiastką, może być przyczynkiem, substytutem, ale nie jest zdradą w pełnym tego słowa znaczeniu.
-zdrada emocjonalna jest bardzo silnym przeżyciem i to od niej zaczynaja sie trudne historie,czyz nie każdy romans zaczyna się zdrada emocjonalna,która bądz nasili sie lub czasami umrze smiercia naturalną,gdy nie będzie podsysana.
Dla mnie zdrada emocjonalna jest wielkim zagrożeniem bo to ona może prowadzić do wspólnych marzen,planów nie koniecznie z małzonkiem :!: :!: :!: :?:

Dzieki maryniu ,za tak jasne i pełne Bożej miłości wyjasnienie :-D

Anonymous - 2012-06-16, 10:30

Drogie Panie. Nie mam zamiaru bronić zdrady emocjonalnej. Jednak trochę mieszacie Wy, a trochę przyznam się, ja sam nie rozumiem. Nie rozumiem powagi grzechu cudzołóstwa "w sercu". Owszem, to jest grzech, przyznam sie zdarzało mi się z niego spowiadać. Ale zdarzało mi się przystępować do komunii pomimo tego, że wcześniej pożądliwie spojrzałem na kobietę. Podkreślam to słowo spojrzałem. Spojrzałem i po chwili odwróciłem wzrok i swoją uwagę, by nie grzeszyć dalej. Nie wiem, ale wydaje mi sie, że grzech popełniony tylko "w sercu" jest właśnie namiastką grzechu popełnionego w rzeczywistości. Niektórzy mają ochotę zabić, nienawidzą, zabijają "w sercu". Czy to jest to samo co zabić naprawdę? Oczywiście, że nie. Bo taki człowiek ma szansę na poprawę, może tego nie uczynić i to zło pozostanie w jego sercu, nie dotknie innych. A to czy jesteśmy przyczynkiem bólu innych ma chyba ogromne znaczenie i dla Boga. Więc grzech w sercu wydaje mi się ma zupełnie inny cięzar gatunkowy. Tak samo może prowadzić do potępienia, ale niesie mniej zła dla świata i łatwiej go chyba zadośćuczynić.
To jest moja opinia.
Nirwana, z tym co sadzą psycholodzy ja się poważnie liczę o tyle o ile to potwierdza moje doświadczenie. Piszą, że kobiety łatwiej wybaczaja zdradę fizyczną. Wątpię, zależy to od kobiet i od indywidualnego ukształtowania. I tu zgadzałoby się to z drobnym fragmentem zacytowanych przez Norberta psychologów. Ja na przykład bym sprawdził ile z tych kobiet, które łatwiej wybaczają zdradę fizyczną wzięło ślub z miłości i ich mąż był czysty przed ich ślubem - ta kobieta była jego pierwszą. Jeśli kobieta godzi sie na wzięcie faceta, który miał wcześniej inne kobiety, bądź ona sama miała, to nie dziwię się, że znosi coś czego w zasadzie nie powinna. Spardziłbym też z jakiej rodziny wyrosły. Jaki by ich ojciec? Jakie miały wzorce i czy wogóle wiedzą co to miłość? To jest moja konkretna propozycja do badań psychologicznych, seksuologicznych, socjologicznych.
Zastanówcie się nad tym czym jest "komunia małżeńska", jak sie do niej dochodzi, co najbardziej jej szkodzi, co w tym wszystkim jest odwracalne, a co nieodwracalne.
Zabić kogoś w sercu jest grzechem, który można w pełni wynagrodzić, zadośćuczynić. Po zabiciu kogoś w rzeczywistości pozostaje tylko pokuta do końca życia i nadzieja na Boże Miłosierdzie. Tak myślę i mam nadzieję, że nie jestem schizmatykiem.

Anonymous - 2012-06-16, 11:20

Orsz, masz rację, a przynajmniej też tak uważam że cudzołóstwo w myślach to inny ciężar gatunkowy grzechu. Ale tu właśnie jest miejsce na rozważanie tego ciężaru, czyli na dogłębny rachunek sumienia. Możesz spojrzeć na kobietę i powiedzieć: Boże, jaka ona jest piękna. Czy to grzech? Nie, tak to może nawet biskup się zachwycić nad pięknem stworzenia. Ale jak patrzysz gdzieś na kobietę i tworzysz jakiś erotyczne wizje jej dotyczące no to już grzeszysz. Ucinasz to, mówisz, Boże wybacz, nie powinienem tak myśleć. Wtedy Twoje sumienie musi Ci powiedzieć, czy to grzech ciężki, czy może tylko lekki gatunkowo. A mężowie kobiet, które tu na forum opisują ich uzależnienie od pornografii, mimo iż nie zdradzili fizycznie, to jednak popełniają i trwają w grzechu, sam przyznasz chyba że dość ciężkim. A to wszystko i tak są tylko emocje i myśli a nie czyny prawda? Więc sam widzisz, ogromną rolę w rozeznaniu ważności popełnionego czynu zakazanego odgrywa SUMIENIE, stanąć musisz w Prawdzie i Duchu Świętym przed Bogiem i rozeznać na ile ciężko zgrzeszyłem lub nie, było to tylko drobne wykroczenie.
Anonymous - 2012-06-16, 11:45

Oczywiście, zgadzam sie z Tobą Mario. Korzystanie z pornografii w sposób oczywisty jest grzechem ciężkim i może prowadzić do całkowitej degrengolady psychicznej, sumienia. I trudno tu mówić co gorsze, zdrada fizyczna, czy pornografia często powiązana z masturbacją. Zdrada fizyczna, choćby jedna jest sama w sobie zerwaniem tej wspomnianej przeze mnie komunii małżeńskiej. Czy pornografia też to czyni? Moim zdaniem jest to proces, który prowadzi do całkowitego zepsucie samego siebie, do dewiacji. Zrywa komunię małżeńską, ale stopniowo. Nie ma tu takiej cienkiej czerwonej linii jak w przypadku aktu zdrady cielesnej.
Ale to takie moje zdanie. W sumie chciałbym przeczytać jakąś opinię ludzi, którzy się na tym znają. Różne opinie. Bo już zauważyłem jak bardzo eksperci się spierają i jak przeciwstawne nieraz mają poglądy. Tak jak np w przypadku ojca Knotsa i jego wypowiedzi by nie mówić małżonkowi o okazjonalnej zdradzie.

Anonymous - 2012-06-16, 11:45

[quote]Według większości kobiet emocjonalna zdrada jest znacznie gorsza od zdrady fizycznej. [quote]

Wyłączając przypadki korzystania z usług prostytutek, zdrada fizyczna zdaje się być zawsze poprzedzona zdradą emocjonalną, więc albo autor tych słów nie ma pojęcia o zdradzie w ogóle, albo to pytane kobiety nie doświadczyły jej w jakimkolwiek sensie i odpowiadają na zasadzie "wydaje mi się". Zdrada fizyczna jest na ogół "uwieńczeniem" poprzedzającej ją zdrady emocjonalnej i niestety - boli najmocniej.
Dobrze by było, gdyby takie ankiety przeprowadzano z udziałem samych zdradzonych, co by potem w necie nie krążyły bzdurne wypowiedzi na temat zdrady.

Anonymous - 2012-06-16, 11:55

Muszę coś sprostować. Korzystanie z pornografii jest symptomem braku owej komunii małzeńskiej. Ale w moim przekonaniu jest to zło odwracalne. Zdradę fizyczną traktuję natomiast zdecydowanie poważniej. Nie wiem czy po takiem wydarzeniu prawdziwe zjednoczenie kobiety i mężczyzny jest możliwe. Uważam, że w naturze kobiety i mężczyzny jest bycie tylko dla siebie. Wszelkie odstępstwo burzy ten naturalny porządek. A pornografia też do tego prowadzi, ale uważam że jest to nieco bardziej rozciągnięte w czasie. Na pewno jedno jedyne obejrzenie świerszczyka w dzieciństwie nie zaburzy w takim stopniu psychicznie młodzieńca jak wizyta np w domu publicznym, bądź nieprzyzwoite igraszki z koleżanką.
Anonymous - 2012-06-16, 11:55

Moi Drodzy,
Ale tu nie chodzi "o przewagę świąt Bożego Narodzenia, nad świętami Wielkiej Nocy", lecz o konkretną sytuację konkretnego człowieka, w tym wypadku płci męskiej.
Ciekawe co u niego?

Anonymous - 2012-06-16, 12:16

Chcielibyśmy posklejać małżeństwo po zdradzie szybko, z nadzieją, że wreszcie przestało by boleć. Jeśli nie udaje się, to może rozstanie? Tymczasem czy razem, czy osobno - boli i nie ma przed tym bólem ucieczki.
Okres trzech m-cy to to dopiero początek tej trudnej drogi, naiwnością byłoby spodziewać się, że już wybaczę, już zapomnę, że druga strona, która zdradziła tak nagle pozbiera się po swoim grzechu i w geście żalu padnie na kolana. Nic z tych rzeczy... Raczej - będę się złościć, może nienawidzić, a zdradzacz będzie taki daleki, obcy.
Warto zaryzykować, spróbować, zmierzyć się ze sobą i wszystkimi emocjami targającymi w środku... One są potrzebne, niewypierane, przepracowane - mogą posłużyć dobru, pojednaniu. Nam udało się. Niebawem miną trzy lata... Pozostały koszmarne wspomnienia, do których już raczej nie wracam, bo nie chcę.

Anonymous - 2012-06-16, 12:18

Suchy, tak poza tym to witaj na forum. :)
Ten konkretny człowiek zadał konkretne pytanie. Jak poradzić sobie ze zdradą? Mnie to pytanie nurtuje od blisko roku. Poszukuję odpowiedzi, zaręczam Ci to, non stop.
A jak to wygląda... No to właśnie widać na forum.

Anonymous - 2012-06-16, 12:47

Orsz, przede wszystkim - nie obwiniaj siebie za zdradę żony. Daj sobie prawo do wszystkich nieprzyjemnych (o zgrozo, postrzeganych czasem jako grzeszne) uczuć, które są w Tobie.
W kwestii przebaczenia dużo zależy od postawy małżonka, który zdradził.

Anonymous - 2012-06-16, 13:48

Orsz napisał/a:
Nirwana, z tym co sadzą psycholodzy ja się poważnie liczę o tyle o ile to potwierdza moje doświadczenie. Piszą, że kobiety łatwiej wybaczaja zdradę fizyczną. Wątpię, zależy to od kobiet i od indywidualnego ukształtowania.


Orszu, piszesz, że liczysz się z opiniami psychologów tylko wtedy, jeśli ich teorie potwierdzają Twoje doświadczenia, a następnie wątpisz w to, co psychologowie sądzą o podejściu kobiet do zdrady i sam teoretyzujesz, od czego zależy to, czy wybaczają zdradę fizyczną i która zdrada jest przez nie łatwiej wybaczana. Jakie masz doświadczenie, jako kobieta lub jako osoba, która zdradziła i ma problem z wybaczeniem przez żonę Twoich zdrad? ;) To tak na marginesie. ;)

Ja bym tam nie negowała wiedzy psychologów, z pewnością nie wysnuwają swoich teorii z palca, a to, że ludzie indywidualnie odbierają pewne sprawy i w pewnych sytuacjach nasze doświadczenia rozmijają się z ogólną teorią, to przecież jasne. Poza matematyką, fizyką i innymi ścisłymi naukami, zazwyczaj zawsze są odstępstwa od teorii. Ale chyba bez sensu jest negowanie....według mnie oczywiście.

Orsz napisał/a:
Niektórzy mają ochotę zabić, nienawidzą, zabijają "w sercu". Czy to jest to samo co zabić naprawdę? Oczywiście, że nie. Bo taki człowiek ma szansę na poprawę, może tego nie uczynić i to zło pozostanie w jego sercu, nie dotknie innych. A to czy jesteśmy przyczynkiem bólu innych ma chyba ogromne znaczenie i dla Boga. Więc grzech w sercu wydaje mi się ma zupełnie inny cięzar gatunkowy. Tak samo może prowadzić do potępienia, ale niesie mniej zła dla świata i łatwiej go chyba zadośćuczynić.



Moim zdaniem to przypuszczenie kłóci się z najważniejszym przykazaniem, które nakazuje nam kochać bliźniego swego, jak siebie samego. Bóg nakazuje nam siebie kochać tak samo mocno, jak bliźnich - nie mniej i nie więcej. Oznacza to, że nie możemy się "karać" grzechem, tłumacząc się, że nie ranimy innych, więc nic się nie dzieje. A co z nami? Z naszym sumieniem, z naszym spokojnym snem, z naszym "zarabianiem" na życie wieczne? Nie jest ważne? Dla Boga jesteśmy wszyscy ważni i wszyscy jesteśmy równi.

W mojej terapii (jestem tą, która zdradzała) i w moim kontakcie ze spowiednikiem dowiedziałam się jednego - zdradą męża i złamaniem sakramentu zraniłam najbardziej siebie. Bo cierpienie tu na ziemi jest niczym w porównaniu z tym, co czeka mnie po śmierci, jeśli będę łamać przykazania. A niestety - za moją zdradę odpowiem cierpieniem ja, a nie mój mąż.

Mój mąż nie wie, że go zdradzałam. Czy to oznacza, że skrzywdziłam go bardziej, czy mniej? Jest kompletnie nieświadomy, nie zauważył, nie odczuł tego. Nikt też z naszych znajomych nie ma o tym pojęcia, więc nikt też się po cichu z niego nie śmieje, nie nazywa go rogaczem.

Idą Twoim tokiem rozumowania, grzech w myśli to tak, jak zdrada, o której osoba zdradzana nie wie. W końcu nic się nie dzieje takiego, prawda? Mąż/żona nie wie, więc nie cierpi - jaki więc problem? Moje ciało i nie wymydlę się - mówiąc brzydko.

Myślę, że Bóg - gdyby chciał uściślać, relatywizować, kategoryzować nasze grzechy, dodałby mnóstwo aneksów do przykazań, pokazał różne interpretacje itd.
A moim zdaniem po to są one proste i kategoryczne, by właśnie nie kombinować, nie usprawiedliwiać się, nie wywyższać się nad innych (mój grzech mniejszy, jej/jego większy, bo ja tylko w myśli, a on cieleśnie mnie zdradził).


Moje zdrady zaczęły się od samotności w małżeństwie.

Samotność -> frustracja i żal do świata + poszukiwanie powierników, na razie niewinne i bez podtekstów -> następnie powiernicy wypełniali luki, doszły marzenia o byciu numer jeden w czyimś życiu, byciu adorowaną, zauważaną -> doszły okoliczności -> nastąpiła zdrada. Tak to szło. Wiesz, ja kiedyś byłam porządną dziewczyną, zdrady mnie oburzały zawsze, potępiałam zdradzających itd. I początkowo moje myślenie nie przeradzało się w czyn, "grzeszyłam" w sercu, również usprawiedliwiając się, że nic się nie dzieje, bo nikogo nie krzywdzę. Potem, dalej pogrążając się w swoim świecie, zaczęłam jedynie utwierdzać się w swoich przemyśleniach, aż myśli przemieniły się w czyny, które były "ukaraniem" męża za to, że jest takim kiepskim mężem. Wiem, to głupie, ale takie było moje myślenie.

Zaczynało się niewinnie, bez planów, od emocjonalnego odejścia.

Myślę, że Bóg tak samo troszczy się o nasze czyste serca, jak o czystość ciała, stąd jego słowa i ostrzeżenia o pożądaniu w myślach, które już jest cudzołożeniem. Bóg nieustannie zachwyca mnie swoją wiedzą o człowieku. Wie, że od serca zaczyna się wiele zła i chciałby, byśmy o czystość już naszych serc walczyli, bo niewielu z nas jest takich, którzy się na tym zatrzymają, oddadzą Bogu. Ja nie dałam rady. I tak samo nie daje rady ten, kto w odwecie za zdradę żony idzie do prostytutki czy dzwoni na sekstelefon. Rani i niszczy najbardziej siebie, bo on będzie za swoje życie odpowiadał i swoje poczynania.

Anonymous - 2012-06-17, 14:38

Malwina75 napisał/a:
... Bo cierpienie tu na ziemi jest niczym w porównaniu z tym, co czeka mnie po śmierci, jeśli będę łamać przykazania. A niestety - za moją zdradę odpowiem cierpieniem ja, a nie mój mąż. ...


Jeśli strach przed cierpieniami po życiu doczesnym jest motorem Twego postępowania, to znaczyłoby to, że to nie uczucie do męża ma dla Ciebie najwyższy priorytet.

Twój mąż, jak piszesz, nie ma pojęcia, że zdradziłaś Wasz związek. No i bardzo, bardzo dobrze. Niech tak pozostanie. Tylko, że akurat problemem inicjatora tematu jest to, że on wie. Ty sama podjęłaś decyzję i mam nadzieję, że nie jedynie ze strachu przed karą. A tematem nie są rozterki osoby zdradzającej, lecz właśnie obu, zdradzonej i zdradzającej; jak i interakcje w tej sytuacji. W tym układzie zdrada wyszła na jaw i osoba zdradzająca znalazła się w sytuacji przymusowego wyboru lub rozdarcia pomiędzy małżonkiem, a kochankiem.

Piszesz o samotności; a co czuł w tym czasie Twój mąż? Czy mąż był naprawdę tak kiepski, czy po prostu Ty nie rozumiałaś jego świata? Jak już wspomniałaś o naukowcach; badania wskazują, że poznanie nowej, intrygującej osoby powoduje wzmożoną produkcję określonych hormonów odpowiedzialnych za, nazwijmy to „motylki w brzuchu”. Ten stan chemicznego zakochania twa jakiś rok. Zapewne dlatego co poniektóre osoby w showbiznesie w związkach trwają jakieś 2-3 lata. To po prostu junki specyficznego rodzaju. Po „motylkach” przychodzi czas na inne mechanizmy cementujące związek mające głównie związek z wychowaniem potomstwa, lecz to są mechanizmy w znacznej mierze kulturowe. Ja określam to tak, że najpierw kocha się za miły uśmiech i zgrabny tyłeczek, a później za to co się razem przeżyło. Po prostu w przeciętnym, normalnym, zdrowym związku uczucia ewoluują.

Problemem po ujawnionej zdradzie jest to (moja prywatna opinia; ciekaw jestem Waszych) , że uświadomienie sobie zdrady małżonka przekreśla, wypiera, usuwa w cień to pozytywne co się przeżyło w związku, co asocjowało się ze swoim partnerem. A po dwudziestu latach małżeństwa tyłeczek już nie ten.

Ja dowiedziałem się „od komputera”. Zrobiłem to po tym jak jedno z dzieci coś „chlapnęło” i próby dania szansy żonie by sensownie porozmawiać spełzły na niczym.
Może tak dla wyjaśnienia, nie uważam związku, nawet sakramentalnego za najwyższe dobro. Jeśli się kogoś kocha i widzi, że nie jest się dla tej osoby najlepszym partnerem należy dać tej osobie odejść. Tylko ta odchodząca osoba nie ma prawa mnie ranić. Zarówno bycie w związku, jak i rozstanie musi cechować szacunek i zrozumienie dla drugiej osoby.

Dla zrozumienia sytuacji; my mieszkaliśmy/y za granicą, mamy dzieci, nastolatki, „ten trzeci” w rodzinnym mieście żony, w którym i ja mieszkałem i w którym się poznaliśmy, żonaty, też dzieci nastolatki.
Tak więc skrzynka mailowa pełna była „radosnej twórczości”. Skopiowałem sobie jeden liścik i zacząłem go czytać. Doszedłem do połowy. Dalej nie byłem w stanie. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Poszedłem do żony do sypialni (spaliśmy w tym czasie osobno) i powiedziałem, że musimy porozmawiać. I co jest częstym w takich sytuacjach, jak jedno chce, to drugie nie ma ochoty. Zmęczona, śpiąca (a zarzutem pod moim adresem było, że jak ona potrzebowała porozmawiać, to akurat ja byłem zajęty lub zmęczony); aha, dodam, że żona w tym czasie nie pracowała (zawodowo).
Wtedy zakładałem jedynie związek emocjonalny. Nawet mając to co miałem przed oczami nie pomyślałem, że „poszła na całość”. Dlaczego? Właśnie dlatego, że jest osobą religijną i zawsze głosiła katolickie wartości. Kto przeżył to wie, kto nie przeżył zapewne i tak nie zrozumie co się przeze mnie przewalało. Wyzwać ją od najgorszych i dać kwadrans na spakowanie, czy samemu odejść, czy próbować ją zrozumieć, czy zachować resztkę szacunku do siebie i do niej i rozstać się z resztką godności. Byłem pewien, że powie mi coś w sensie, że poznała kogoś, sprawy zaszły za daleko i chce odejść. Chciałem jedynie dać jej szanse by mogła mi powiedzieć, że jest mi wdzięczna za razem przeżyty czas.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie do pracy; że „rzeczywiście musimy porozmawiać”. Taką mam pracę, że mam płynny czas pracy, więc skoro i tak nic nie robiłem to pojechałem do domu. Nie pytajcie mnie jak się to wszystko odbyło; totalna czarna dziura w pamięci. Co jej powiedziałem, o co spytałem; jak powiedziałem, nie wiem, lecz zapewne nie za wiele, jedno dwa zdania, w sumie zapytałem "kto to jest X"; o tym, że czytałem tę korespondencję na pewno nie. Odpowiedzią były szeroko otwarte, przerażone oczy. Niestety myślę z perspektywy czasu, że działając pod wpływem impulsu i bez ochłonięcia rzucając te „musimy porozmawiać”, popełniłem błąd, tak samo jak popełniłem drugi błąd gdy widząc te jej przerażone oczy spytałem jedynie „chcemy spróbować?”. Zaczęliśmy znowu spać razem. Seks był wspaniały. Zaczęliśmy rozmawiać jaka to właśnie ona była samotna. Aha, po jednym czy dwóch dniach powiedziałem jej, że przeczytałem część maila z jej skrzynki. Nie chciałem bawić się w podchody, być z nią szczery i oczekiwałem szczerości. Obiecałem, że tego maila skasuję i to zrobiłem (tak na 100%, był później nie do odzyskania). I to znowu był błąd (z tym zaufaniem). Ja skasowałem maila, ona wyczyściła wszystkie skrzynki. Oczywiście jak każdy cesarski jeleń usłyszałem, że ona z nim to jedynie na kawę i porozmawiać bo jej tak źle było. CHCIAŁEM w to wierzyć. Powiedziałem jej, że chyba się oboje zbyt rozpędzili, żeby z nim porozmawiała, wytłumaczyła jemu sytuację i zakończyła tę znajomość. Bynajmniej nie zabraniałem jej do niego dzwonić, a log domowej centralki telefonicznej pokazywał każdą wychodzącą lub przychodzącą rozmowę z czasem trwania, a komórka była na mnie, tak, że miałem logi operatora (później okazało się, że kochanek kupił jej drugą komórkę lub dzwoniła z budki). Lecz jak w piosence „...było coś, co sprawiało, że głos wciąż słyszałem „nie wierz nigdy kobiecie...”...”. Po prostu czułem, że nie jest jest ze mną szczera. Zadzwoniłem w końcu do jej kochanka, o czym zresztą ją uprzedziłem, a ona pewnie jego. Rozmowa była dziwna. Zamiast ja mu nawrzucać, to nie mogłem dojść do słowa dowiadując się jakim jestem beznadziejnym mężem. Wynik; powiedziałem żonie, że od tego momentu absolutnie nie życzę sobie by utrzymywała z nim jakiekolwiek kontakty. Czy to on do niej, czy ona do niego. Odparła mi, że sama będzie decydować, z kim rozmawia, co ja, kolejny błąd, lekkomyślnie zrzuciłem na karb jej zagubienia w tej całej sytuacji; sam byłem wystarczająco rozbity i zagubiony.

Nie pomnę, czy przed tym czy po tym poprosiła bym towarzyszył jej do spowiedzi do klasztoru w sąsiednim mieście. Namówiła mnie też na rozmowę (nie spowiedź) z księdzem zakonnym. Ksiądz przekazał mi, że żona mnie kocha i że chce ratować związek i bym nie wnikał w to co było, tylko ją przyjął i patrzał w przyszłość. Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Może i byłoby to możliwe, gdybym miał świadomość, że jest ze mną szczera. Ale tej świadomości za grosz nie miałem. Za grosz. I to nie dlatego, że chciałem ją „złapać”, lecz, że jej słowa były jak słowa przedszkolaka który coś zbroił i które każdy rodzic z miejsca przejrzy, że maluch coś kręci; mimo że nie wie co zmalował. Ogólnie powiedziawszy nie przygotowała się do naszych rozmów. Nie chodzi mi w tym wypadku o to, że nie ułożyła sobie zgrabnej „legendy”, lecz, że nie była mentalnie przygotowana do wyartykułowania stwierdzenia, że popełniła masę błędów i do PROSZENIA o wybaczenie.

Mieliśmy niezłą huśtawkę. Nie chce mi się tego opisywać i nie ma to wpływu na to co chcę przekazać.
Summa summarum chciałem WIEDZIEĆ, a nie być oszukiwanym. Jakieś trzy miesiące po tym jak się dowiedziałem przetrzepałem komputer którego używała. Okazało się, że maili nie dało się odzyskać, ale komunikator którego używała był „gadatliwy”. Powiedział, że używała również komputera w pokoju jednego z dzieci. Więc i ten poszedł „na spowiedź”. To co zaczęło się pojawiać o mało mnie nie zabiło. Dosłownie fizycznie, jak i psychicznie. Nie dało się tego objąć za jednam zamachem. Zebrane teksty, jako .txt to jest 3,3 MB. Mimo że sporo z tego to powtarzane za każdą kwestią nazwisko lub nick piszącego, to i tak masa tekstu jest przytłaczająca. Zacząłem w tej masie słodkich banałów szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Dziura w ścianie od rzuconej o nią szklanki (takiej solidnej, z grubym dnem) jest do dzisiaj, a rany w świadomości jakby wczoraj zadane. Pani małżonka konfrontowana, bardzo delikatnienie, z nowymi ustaleniami co raz zmieniała zeznania. Bynajmniej jej nie odpychałem, spaliśmy razem, seks był świetny, rozmawialiśmy o tym czego jej w związku brakowało i w większości przypadków mogłem ją zrozumieć, lecz brakowało mi jej szczerości w kluczowych dla mnie kwestiach. Aż w końcu, no chyba nie muszę dodawać. Dorośli jesteśmy.
Na początku szukałem słów-kluczy typu „mąż”. Ale trudno było to ogarnąć. Więc zacząłem to systematycznie czytać i wstawiać kluczowe, świadczące o rozwoju romansu kwestie w kalendarz zrobiony w excelu. Rzut oka na tak uporządkowane informacje poraził mnie kolejny raz i jeszcze bardziej boleśnie. Ta ich radosna twórczość już po dwóch tygodniach internetowej „znajomości” nadawała się jako załącznik do pozwu.
A co ze mną? Psycholog, miesiąc zwolnienia, tabletki i relaksujący sen dopiero po poczwórnej dawce antydepresantów. A dlaczego psycholog? By biologicznie przeżyć. Dorośli jesteśmy.

W sumie o psychice zdradzającej kobiety mógłbym chyba książkę napisać. Podstawą jest mentalne wybielanie siebie i zwalanie na partnera. Takie „w tym co robię nie ma nic złego bo za całokształt winę ponosi on”. Powstrzymam się może od komentarzy, a powiem jedynie, że jednym z prezencików był poświęcony różaniec z pielgrzymki do jednego ze znanych sanktuariów, jak i wspominanie o modlitwach za możliwość ich wspólnego życia.

Ja powiedziałem jej tak: „osłabienia więzi jestem współwinnym, ale za Twoją zdradę nie ponoszę najmniejszej odpowiedzialności!”. I to chciałem przekazać inicjatorowi tematu.
Jeśli się człowiek dobrze zastanowi nad swoim wkładem w osłabienie związku to zdradę łatwiej wybaczyć niż właśnie nieszczerość po wyjściu jej na jaw. Zdrada to coś w przeszłości (jeśli się ma zamiar ratować związek). Utrwalona wieloma udowodnionymi kłamstwami utrata zaufania rzutuje na przyszłość, do pogrzebania szansy na szczęśliwy związek (nawet ten następny) włącznie.

W gruncie rzeczy ratowanie związku po zdradzie to w pierwszym rzędzie zadanie osoby która zdradziła. To ona musi wziąć swoje cztery litery w troki, zastanowić się nad sobą. Jeśli się gubi skorzystać z pomocy by tego związku nie dobić!

Malwina75 to przerobiła lecz była w tej szczęśliwej sytuacji, że jej domowy rogacz o niczym nie wiedział. W poruszonym w wątku scenariuszu wszystko odbywa się pod presją i przy ogromnych emocjach. Strona zdradzona musi sobie zdać sprawę, że powinna dać tej drugiej stronie czas na uporządkowanie swojego świata i ew. szukanie i skorzystanie z pomocy. Ale z drugiej strony strona która zdradziła musi wiedzieć, że rany które zadała wymagają opatrzenia i z tym opatrzeniem nie da się czekać w nieskończoność; inaczej grozi gangrena, amputacja lub koniec. I opatrywanie lepiej wykonywać fachowo. Inaczej ryzykuje się, że przy każdej „zmianie opatrunku” będzie się nieświadomie zadawać dodatkowy ból; nieświadomie, bo taki pacjent facet nie krzyczy, choć w duszy wszystko w nim wyje.

Jest wiele tematów tabu których psychologowie radzą nie poruszać ze szczegółami. Takiej osobie może się zdawać, że mówiąc coś podbudowują ego zdradzonego partnera, podczas gdy w odbiorze tego partnera może być to kolejny gwóźdź do trumny tego ego i związku. Po prostu kobiety potrafią manipulować facetami, ale ich w gruncie rzeczy nie rozumieją.

I do absolutnych tabu należą zachowania seksualne które chciały być może zawsze z partnerem wypróbować, ale do tej pory się wstydziły, nie miały odwagi, bały się reakcji partnera, albo uważały, że nie są z nim na „to” dostatecznie blisko. Ta odwaga na fali bliskości i radości z odnalezienia siebie może być bardzo negatywnie przez partnera zinterpretowana.
Moja rada: starać się wrócić do czasów jak było dobrze i blisko. Zarówno jeśli chodzi o seks, jak i sposób zwracania się do siebie. Jakiś nowy „Dziubeczek” którego wcześniej w werbalnej komunikacji nigdy nie było prędzej partnera dotknie niż ukoi.

Uff, chciałem pomalować łazienkę … . Kij ją w oko.

Anonymous - 2012-06-17, 17:29

...
Anonymous - 2012-06-17, 20:30

Widzisz Katarzyno, to nie takie proste.

W sumie z retrospektywy czasu my w ogóle nie powinniśmy się pobierać. Zbyt wiele nas dzieli i w sumie powinniśmy zdawać sobie z tego sprawę. Widzisz, ja też mam hobby które pochłania sporo czasu (co ją zresztą we mnie fascynowało). Wiele czasu pochłaniał komputer, lecz nie gry lecz podnoszenie kwalifikacji. Również próbowałem coś dorabiać, nadgodziny, itd. Czyli niby Ty masz rację.
Tylko są jeszcze inne aspekty. Choćby prozaiczne finanse. Żona wiele by chciała, ale jak w miarę jak dzieci rosły finansowa kołderka była coraz bardziej krótka. Praktycznie każda rozmowa w temacie pewnej dyscypliny finansowej kończyła się napięciem i „cichymi dniami”; taki odpowiednik awantury, psychologowie twierdzą, że gorszy.
Dobrze, mogę zrozumieć, że mieliśmy problemy się dogadać, ale w tej radosnej twórczości z tym księciem z bajki przeczytać można było jaki to ja byłem dusigrosz i w ogóle materialnie zorientowane bydle, podczas gdy on taki uduchowiony zawsze będzie zadowolony gdy im na romantyczną kawką, nawet jedynie w domciu z ekspresu starczy. Szkopuł w tym, że nigdy siebie tak nie odbierałem. Powiem więcej, gdy teściowie się rozwiedli to jakoś nie było najmniejszego problemu by wyłożyć jakąś połowę (chyba nawet ponad) sumy na kawalerkę dla teściowej (wtedy dzieci były malutkie; małe mieszkanie, mieliśmy rezerwy) . O innych pośrednich, czy bezpośrednich świadczeniach na rzecz jej rodziny nie wspomnę, bo krew mnie zaleje.
Teraz dzieci mamy w „najkosztowniejszym” okresie i żyjemy „od pierwszego do pierwszego”. I pytanko: co jest świadectwem miłości, martwienie się o rodzinę, czy wydawanie kasy na kwiatki, kino, kawiarnie, prezenciki? Czy jeśli nie robi się tego tak jak Ty uważasz za stosowne to się to nie liczy?

Przykład czegoś, czego nie rozumiem; żona pojechała na tydzień do Polski. Ile wydała? Nieważne. Ale każda operacja kartą powoduje za granicą opłaty, a szczególnie wypłaty gotówki. Więc powtarzam jak mantrę, zaplanuj wydatki, wybierz ile trzeba za jednym zamachem. Wynik? Ile zarobiły na nas banki? Ponad 270 złotych.

Dobra. Telefony. Mamy rodzinę w Polsce, a rozmowy kosztują. Teściowa nie ma Skypa, nawet komputera, a siostra zbyt zalatana by się umówić. Więc trzeba to jakoś zorganizować. Jest takie coś jak cal by cal. Dzwonisz przez „tani numer”. Nawet tak zaprogramowałem domową centralkę, że automatycznie łączy przez ten „tani numer”. Tylko z tymi numerami to taki „numer”, że oni też chcą zarobić i regularnie zmieniają taryfy. Więc zawsze programuję takich co mają przed rozmową informację o taryfie i wszystkim w domu wytłumaczyłem jak to działa. Wyniki? Po każdym większym rachunku tłumaczenie żony, że „coś tam mówiło”, ale ona nie zwracała na to uwagi. Czyli w moim systemie wartości miała moje zaangażowanie dla rodziny i jej dobro serdecznie w poważaniu. Bo tego co zapłaciliśmy za jej rozmowy nie szło już wydać na nic innego. I podkreślę, nie chodziło o to by się jakoś specjalnie ograniczała, czy w ogóle nie rozmawiała, lecz po prostu kupowała tę usługę w rozsądnej cenie i nie wywalała tej „parszywej mamony” w błoto.

Dalej. Spacer, kino. A może na rower, oj nie da się, bo żona nie nauczyła się. To może w góry, oj ma lęk przestrzeni. A może pod żagle, oj nie potrafi pływać. Więc ile można chodzić na spacery?
Wiesz, myślę, że i wtedy da się razem żyć. Trzeba sobie dać trochę luzu. Po prostu podkreślić to co łączy, nawet jeśli są to tylko odpowiedzialność za dzieci i seks.

Co do pracy w domu. Żona zajmowała się dziećmi. Przyszły na świat w krótkim odstępie czasu. Nigdy nie uważałem pracy w domu za coś mniej wartościowego. Po prostu pewien podział ról.
Dzieci dorastały. Żona poszła do szkoły. Jakoś pod koniec szkoły zaczęła się ta historia. Jak skończyła szkołę szukała pracy, ale niezbyt ambitnie, bo nie miała czasu nabijając te wspomniane 3.3 MB tekstu, plus pogaduszki, plus maile z księciem z bajki. Mieszkanie też było deczko zaniedbane, mimo iż mi wyrzucała ile to roboty w domu. Jako, że już wcześniej trudno nam się było dogadać składałem to na karb frustracji związanej z brakiem pracy, jak i sam miałem swoje problemy; z sobą i światem. W końcu przestałem jadać w domu, spaliśmy osobno i gdybym miał gdzie spać to zaoszczędziłbym sobie i dojazdy do pracy, bo to ponad 3 h dziennie.
Po prostu żyliśmy obok siebie i to nie tyko ja, ale i ona nie zrobiła nic by to zmienić. Zwłaszcza, że przed tym księciem z bajki mieliśmy wcale nie najgorszą fazę. Sytuacja też trochę jak po zdradzie. Trudno komuś pomóc jak samemu potrzebuje się wsparcia i pomocy.

Oczywiście było i stawianie innych mężów i rodzin za przykład. Tylko ja wolałem raczej wróbla w garści. Może i to nie najlepsze nastawienie, ale …
Pierwsza referencja po pewnym czasie plajta firmy, rozwód, rozwydrzony jedynak, nie będę się rozwodził.
Inna referencja, prawie plajta, gość przydłubał jeszcze jakiejś pannie dziecko.
Jeszcze inna, w sumie solidny facet, ale obecnie oboje w trakcie terapii, bo czasem potrafił jej w nerwach przyłożyć. Dzieci znerwicowane i najchętniej chciałyby być poza domem, własnym domkiem.
I tak jak się wszystkim tym referencjom przyjrzeć, to nie wszystko złoto co się świeci.

Widzisz, mało jest takich „szczęśliwych domów” w których jedynym problemem jest co zrobimy z wolnym czasem.
Jak napisałem, mam pełną świadomość, że niejedno zawaliłem. Mam też moje problemy z osobowością. I miałem zbyt wyidealizowany obraz mojej żony. Zawsze uważałem, że ma o wiele wyższą kompetencję socjalną i zbyt często w sytuacjach związanych np. z wychowaniem dzieci ustępowałem jej pola by nie prowokować napięć. To nazywało się w jej świecie wycofywanie się z ich wychowania. Tylko okazało się, że i ona ma problemy i wcale nie mniejsze od moich. Pozwolisz, że szczegóły sobie daruję.
I jeśli doszli do etapu planowania koloru firanek u niego życzył bym im jak najlepiej, byle nie moim kosztem. Mogła odejść jak człowiek. Myślę, że w chwili obecnej dotarło do niej, że po „motylkach w brzuchu” nie byłaby zbyt zadowolona z tego rozwiązania.

Jak wspominałem, to ona jest osobą religijną. Do ślubu szliśmy w trójkę, ale nie był to dla mnie problem. Przecież nie korzystałem z niej, tylko ją kochałem (i dalej kocham). Po pewnym czasie zaczęła mi wypominać, że współżycie przed ślubem było błędem. Dobrze, mogę się z tym poglądem zgodzić. Tylko jak mam ocenić pójście do łóżka jeszcze przed rozwodem?

I proszę nie wnioskować, że chcę siebie wybielać, a ją demonizować. Po prostu próbuję przedstawić swój punkt widzenia będący w opozycji do punktu widzenia Katarzyny.
Żona jest sympatyczną, bardzo lubianą osobą. Jestem przekonany, że rozdział o którym mówimy jest zakończony. Jedyny problem, że nie pojęła do dzisiaj, co mi zafundowała i nie jest w stanie pojąć jak często, nieświadomie, jedzie mi po otwartych ranach. I tak krok po kroku sama amputuje moje uczucia, choć chciałaby mieć/odzyskać w miarę szczęśliwą rodzinę. Sam czas niestety tych ran sam nie leczy.

Dlatego najlepszą radę jaką mogę dać z mojego doświadczenia to dobitne zasugerowanie niewiernej partnerce skorzystania z neutralnej porady fachowca. Czy psycholog, czy ksiądz nie stanowi różnicy. Inaczej, mimo najlepszych chęci wyjdzie zapewne słoń w składzie z porcelaną i wiadomo powszechni co jest dobrymi chęciami wybrukowane.

Tego nie da się moim zdaniem załatwić terapią par. I tym optymistycznym akcentem …


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group