Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Damskie sprawy - Jak stracić męża

Anonymous - 2012-03-29, 13:12
Temat postu: Jak stracić męża
"Jak stracić męża" Mika Dunin
http://www.deon.pl/inteli...a,strona,1.html


Czasem zastanawiam się, czy spora część par, które widzę, znam, o których słyszę i czytam, bierze udział w jakimś tajnym doświadczeniu albo konkursie pod tytułem "jak zniszczyć swoje małżeństwo". Czy to możliwe, żeby tak, niemal masowo, działać na własną szkodę i popełniać kardynalne błędy? Żeby zachowywać się wbrew logice?



To niestety zbyt często się sprawdza, by było przypadkiem. Działania jednej ze stron (albo obydwu, każdej na własny rachunek), bardzo subtelne, bo na ewidentne reakcja jest szybsza i gwałtowniejsza, systematycznie osłabiają więź lub wręcz uniemożliwiają jej budowanie. W dłuższej perspektywie, powtarzane miesiącami i latami zabijają związek. Oczywiście nie są celowe, a nawet świadome, co nie zmienia faktu, że skutecznie dokonują dzieła zniszczenia. Mężczyźni mają swoje metody na psucie wspólnoty małżeńskiej, warte oddzielnego tekstu, w tym skupmy się na damskich strategiach niszczenia relacji.



Ujmując rzecz z przekorą, bo to czasem pozwala wyraźniej, z pewnym dystansem zobaczyć problem, przedstawmy kilka skutecznych sposobów na wygraną w tym nieprawdopodobnym konkursie "jak stracić męża".



Zostań sercem i ciałem w pierwotnej rodzinie. Bądź ciągle bardziej jej częścią niż tej nowej, właśnie założonej. Możesz to zresztą robić przez długie lata, póki tylko masz rodziców. Odwiedzaj ich codziennie lub kilka razy w tygodniu, spędzaj w rodzinnym domu tyle czasu, ile tylko się da, najlepiej bez męża. Z każdym problemem przychodź do rodziców. Co tam zdanie męża? Ważne, co mama i tata mają na ten temat do powiedzenia. Każdą nową ważną wiadomość, każdą zmianę dotyczącą ciebie i twojego życia najpierw zanieś do rodziców. Dostałaś propozycję pracy? Zamierzasz pójść na dodatkowe studia? Odkryłaś właśnie, że jesteś w ciąży? Nie mów tego mężowi (czy naprawdę jego udział w tym "przedsięwzięciu" jest aż tak istotny? ), podziel się tym z rodzicami, choć przecież to on będzie ponosił konsekwencje twoich wyborów.



Takie działania nie pozwalają mężczyźnie wziąć w pełni odpowiedzialności za rodzinę, jej byt i bezpieczeństwo. Pokazują mu, że jego decyzje i tak się nie liczą, że ciągle głową rodziny jest ktoś inny, że centrum dowodzenia jest poza domem. Niektórzy mężczyźni walczą o swoją pozycję, inni, być może większość, raczej z ulgą, choć skrytą pod urażoną dumą, zrzekają się tej nowej naturalnej odpowiedzialności. Kto na tym traci? To chyba oczywiste.



Nie znaczy to, że od dnia ślubu obowiązuje zakaz kontaktów z rodziną pierwotną! Zupełnie naturalne jest przecież radzenie się w rozmaitych sprawach rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, ale właśnie - radzenie, pytanie o doświadczenia innych, ze świadomością, na jakim terenie i z kim powinna odbywać się "główna narada".



Narzekaj na męża, omów z mamą każde jego potknięcie i niedociągnięcie. Jeśli masz "szczęście" być córką kobiety zaborczej albo mentalnie/fizycznie opuszczonej przez mężczyzn, będzie cię ze wszystkich sił wspierała w wyszukiwaniu słabych męskich punktów, w postawie roszczeniowej i nie przepuści żadnej okazji do krytyki zięcia. Nawet jeśli będziesz go bronić, wirus krytyki, wzajemnej niechęci i podejrzliwości został wpuszczony do twojego małżeństwa.



A jeśli jesteś córeczką tatusia - podkreślaj na każdym kroku, jaki twój ojciec jest cudowny i jak wielka przepaść dzieli twojego męża od taty, ileż to mógłby się od niego nauczyć. Wystarczy, że mąż ze średnim entuzjazmem zabierze się za naprawę zlewu albo nie będzie przejawiał specjalnych ambicji w kierunku wyższych zarobków czy rozwoju kariery, a ty, delikatnie, raz za razem, będziesz porównywać jego wątpliwe osiągnięcia z ewidentnymi sukcesami ojca. Na przykład zaczynając każdą wypowiedź od słów: "A mój tata…". Możesz na zawsze pożegnać się ze staraniami małżonka - przecież i tak nie jest w stanie dorównać najważniejszemu mężczyźnie w twoim życiu.



Podważaj jego kompetencje, umiejętności, pomysły, sposób bycia, wygląd. Zwłaszcza przy świadkach. To mogą być zwykłe docinki, niby żarty, złośliwości. Jednak powtarzane wystarczająco często pokażą wszystkim dookoła, a przede wszystkim twojemu mężowi, że nie bardzo go szanujesz. Ale czy rzeczywiście szanujesz, skoro to wszystko mówisz, skoro go ośmieszasz? Podobnie działa przewracanie oczami przy każdym zdaniu męża. Ten wydawałoby się niegroźny gest jest bardzo czytelnym pozawerbalnym komentarzem, a znaczy dokładnie tyle, co: "tego człowieka nie można traktować poważnie". To działanie jest podwójnie niebezpieczne. Nie tylko rani (ośmieszanie jest formą agresji), nie tylko sprawia, że dotknięty do żywego albo urażony "podskórnie" mąż nie będzie miał ani ochoty, ani powodu czegokolwiek z żoną lub dla żony zrobić. Dodatkowo, w przewrotny sposób uderza w nadawcę - czy kobieta będzie w stanie patrzeć z podziwem na mężczyznę w jakimś stopniu lekceważonego? Co będzie o sobie myśleć żyjąc z kimś, kogo nie szanuje?



Wyśmiewaj członków jego rodziny, drwij z jego kolegów - wprawdzie masz nadzieję, że dzięki temu odsunie się od nich, ale czy masz pewność, że zbliży się bardziej do ciebie. Jeśli on nawet zredukuje swoje kontakty, to wcale jeszcze nie znaczy, że ty na tym zyskasz.

Krytykuj albo lekceważ jego pracę, pasje i zainteresowania. Utrudniaj lub uniemożliwiaj mu rozwój i zajęcie się hobby. Rób sceny i stosuj subtelny emocjonalny szantaż, by zawsze rezygnował ze swoich ulubionych zajęć. Na początku jest szansa, że będzie ulegał, później z pewnością znajdzie sposób, by robić to, co jest dla niego ważne. Tak naprawdę wystarczy zwykłe niezadowolenie, brak zrozumienia i zainteresowania, pominięcie milczeniem błysku w oku czy zakupu nowego fascynującego okazu. Dlaczego to niszczy więź? Jeśli kogoś kocham, gdy jest dla mnie ważny, chcę dzielić się z nim wszystkim, pokazać mu to, co jest dla mnie cenne.Jeśli to spotyka się z niezrozumieniem, lekceważeniem czy krytyką to tak, jakby lekceważona była cała moja osoba. Gdy spotyka mnie to ze strony obcych - raczej sobie z tym poradzę. Ale gdy moją pasję, coś, z czym się utożsamiam, krytykuje i wyśmiewa ktoś najbliższy, zostają zaburzone moje poczucie własnej wartości i bezpieczeństwa emocjonalnego: "Jeśli ona uważa, że akwarystyka jest durna, to może faktycznie jest, a ja się ośmieszam? Jeśli ona gardzi moim hobby, to może nie chce mnie takiego i wycofa swoją miłość?".



Nie komunikuj mężowi swoich potrzeb seksualnych. Udawaj, że ich w ogóle nie masz albo każ mu się domyślać. A ponieważ nie jest w stanie, bo nikt nie potrafi czytać w myślach drugiej osoby, wyrażaj tylko swoje niezadowolenie. Najlepiej w ogóle "o tym" nie rozmawiajcie. Z czasem może uda się unikać nie tylko tematu, ale i seksu. Nie musi być aż tak drastycznie. Wystarczy uciekanie w chroniczne wieczorne bóle głowy jako sposób na radzenie sobie ze wstydem i nieumiejętnością wyrażania siebie. Istnieją wprawdzie poważne powody utrudniające lub wykluczające współżycie, ale nawet o nich trzeba rozmawiać i je rozwiązywać. Seksualność jest chyba najwrażliwszą i najbardziej podatną na zranienia częścią ludzkiej psychiki, więc zniszczenia w tej sferze mogą być największe i najtrudniejsze do naprawienia.



Wprowadź na stałe do swojego repertuaru zwroty typu: bo ty zawsze… bo ty nigdy… Używaj ich do woli, gdy tylko pojawia się najdrobniejsza potrzeba zwrócenia mu uwagi. Niestety, wbrew powszechnym przekonaniom takie komunikaty nie mobilizują - skutek jest dokładnie odwrotny, mąż przestaje cię słuchać. "Bo ty nigdy" działa jak przełącznik w inny tryb. Tryb, do którego gderające żony nie mają dostępu.



Znajdź własną grupę znajomych i odseparuj ją całkowicie od męża. Miej wyłącznie swoje sprawy i tylko swoje tajemnice, swoich przyjaciół, których mąż nie będzie znał, do których nie będzie miał dostępu. Odrębne światy pogłębiają rozłam. Nie tylko zanikają wspólne tematy i sprawy, pojawia się niepewność, zazdrość. W końcu pojawi się pytanie: czy coś jeszcze nas łączy? Po co mamy być razem, skoro tyle nas dzieli? Własna odrębność, sfera "osobistej prywatności" jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania relacji, gdy jej brak może dojść do niezdrowego "wchłonięcia", w efekcie którego pojawia się poczucie osaczenia lub zanikania indywidualności oddzielnej przecież istoty ludzkiej, a wraz z nim potrzeba ucieczki. Ale gdy granice światów dwojga ludzi w ogóle się nie zazębiają nie ma mowy o relacji.



Poświęć się całkowicie dziecku - przecież to zupełnie naturalne. Każdy to zrozumie! Wykorzystaj jego pojawienie się na świecie, by stworzyć "związek alternatywny". Jeszcze nie tak dawno, jakieś 30-40 lat temu, panował w rodzinie jasno określony porządek: rodzice plus dziecko (dzieci). Oczywiście, zdarzało się, że kobiety uciekały z relacji z mężczyzną w relację z dzieckiem, ale to był margines. Dziś ten porządek uległ zaburzeniu i ów margines staje się normą. Coraz częściej wydaje się, że to dziecko jest w rodzinie numerem jeden, któreś z rodziców musi się podporządkować i odstąpić miejsce w czołówce. Nikt na tym nie zyskuje, nawet to "oczko w głowie", pozbawione wzorców i obarczone nieadekwatną do jego możliwości odpowiedzialnością.



Spędzajcie wspólnie jak najmniej czasu (oglądanie TV na jednej kanapie i coniedzielne wizyty w hipermarkecie się nie liczą). Może i świat zagarnia coraz większą część naszej aktywności, ale bez wspólnych rytuałów, bez celebracji wspólnego czasu nie będzie więzi. Gdy mija zakochanie, które fizycznie i biochemicznie niejako wymusza bycie razem, o wspólne zajęcia trzeba zadbać samemu. Bez tego nie będzie bliskości. A bez niej nie ma co mówić o udanym związku.



Jeśli robisz którąkolwiek z wymienionych czynności nie dziw się, że twoje małżeństwo może nie wyglądać tak, jak byś sobie życzyła. A jeśli nawet jeszcze wygląda - uwierz, to tylko kwestia czasu. Być może pod wpływem tych działań mąż nie opuści cię fizycznie, po prostu zniknie duchem (a taka nieobecność bywa przecież jeszcze dotkliwsza), umniejszony albo "wykluczony" twoją postawą z małżeńskiej wspólnoty.



A przecież większość błędów nie wynika ze złej woli, tylko z niewiedzy, braku wzorców i świadomości. Dopiero, gdy za granicą świadomości stoi niechęć do zmian i pracy nad sobą jest naprawdę źle, a szanse na wygraną w tym smutnym konkursie poważnie rosną. Tylko, że ta nagroda nie cieszy nikogo…

Anonymous - 2012-03-29, 14:06

Jarek321 napisał/a:
Mężczyźni mają swoje metody na psucie wspólnoty małżeńskiej, warte oddzielnego tekstu,
czekam na tę część
Anonymous - 2012-03-29, 15:55

Jarek rewelacja :mrgreen: :mrgreen:
echhh

Anonymous - 2012-03-29, 17:27

Bardzo dobry tekst i dotyczy też mężczyzn. Moze za wyjatkiem fragmentu o seksie i dzieciach)
Anonymous - 2012-03-30, 01:59

maryniaa napisał/a:
Jarek321 napisał/a:
Mężczyźni mają swoje metody na psucie wspólnoty małżeńskiej, warte oddzielnego tekstu,
czekam na tę część

Ja też :mrgreen: :lol: :mrgreen:

Anonymous - 2012-03-30, 08:36

maryniaa i Kinga2

cofam Was do pierwszego kroku :-D

Anonymous - 2012-03-31, 01:04

bardzo madre i ciekawe słowa


a symptomy ech skąd ja je znam....

Anonymous - 2012-03-31, 12:35

http://nieruchomyporuszyc...la-ludzi-o.html
Cena małżeństwa. Uwaga - tekst dla ludzi o mocnych nerwach.
Kandydatki na żony wymagają dużo, a dają nie tak znów wiele. Chcą dla siebie jednocześnie przywilejów tradycyjnie męskich (wolność, autonomia, samorealizacja), ale również tych uznawanych za raczej kobiece (bezpieczeństwo materialne i społeczne oraz oparcie).


Jak wynika z badań, zdecydowana większość młodych kobiet chciałaby wyjść za mąż, i to niekoniecznie dlatego, że męskie szowinistyczne społeczeństwo poddało je od dzieciństwa ukierunkowującemu treningowi (gumowy słodki dzidziuś, kuchenka, mebelki jak prawdziwe), ale raczej ze względu na to, że są bystre i widzą jak jest: małżeństwo jest układem dobrze zaspokajającym potrzeby kobiety. Oczywiście jeśli tylko potrafią one się w nim przytomnie umościć. Z kolei dla mężczyzny, ślub to inwestycja coraz mniej opłacalna. Mężczyźni z młodszego pokolenia odwlekają ślub, jeśli w ogóle zamierzają go brać.

Jeśli wierzyć antropologom, małżeństwo monogamiczne samo w sobie jest porażką podstawowej strategii prokreacyjnej samca, bazującej na zapłodnieniu maksymalnej liczby partnerek. Mężczyźni byli zmuszeni z tego wzorca zrezygnować, bo nadprodukcja przypadkowo poczętych dzieci przestała być akceptowalna moralnie, społecznie i ekonomicznie. Przestawili się zatem z ilości na jakość i zaczęli dbać o mniejszą liczbę dzieci poczętych z jedną partnerką, a nie z wieloma. To sytuacja dla kobiet bardzo korzystna.

Zwłaszcza że kandydatki na żony wymagają dużo, a dają nie tak znów wiele. Chcą dla siebie jednocześnie przywilejów tradycyjnie męskich (wolność, autonomia, samorealizac ja), ale również tych uznawanych za raczej kobiece (bezpieczeństwo materialne i społeczne oraz oparcie). W dodatku trudno im się zgodzić na koszty związku: konieczność dostosowania się do drugiej osoby, obowiązki, odpowiedzialność. Nie muszą i nie chcą prasować koszul, gotować codziennych obiadków, mieć wyłączności na reprezentację rodziny na wywiadówkach i być dyspozycyjne seksualnie na żądanie.

Mężczyzna z klasą, ale "w spódniczce"

My, współczesne kobiety uważamy, że mężczyzna powinien uczestniczyć w obowiązkach domowych, również - a może zwłaszcza - takich, których nie lubi: zmywaniu, praniu czy zmianie pieluch, a same bardzo się obruszamy, gdy wyraża zdziwienie, że nie pojechałyśmy do wulkanizatora z przebitą przez nas oponą. („Ja miałam to zrobić? Chyba sobie żartujesz?! Przecież nie dałabym rady, zresztą nawet nie wiem, gdzie jest ten warsztat."). Oczekujemy, że mąż wypełni PIT, naprawi pralkę, da w prezencie najnowszy krem odmładzający za 700 zł i zawsze obiegnie samochód dookoła, aby otworzyć drzwi. Chcemy, żeby nam opowiadał o swoich sprawach zawodowych, a nie lekceważąco zbywał „Przecież i tak to cię nie interesuje", ale po trzech minutach relacji o ważnych negocjacjach, gdzie odegrał pierwszoplanową rolę, wykrzykujemy „To Marek też tam z tobą był? Nic mi nie mówiłeś, że już wrócił. A wiesz, że jego żona chyba ma kogoś?".

Politykę finansową ustalamy w duchu zasady „Co moje, to moje, a co twoje, to jeszcze zobaczymy". Żądamy szacunku dla naszej pracy zawodowej („Zrób dzieciom kolację, bo ja mam raport do zrobienia na jutro."), ale jej finansowe owoce traktujemy jako własny prywatny dochód, który zagospodarowujemy zgodnie z naszymi potrzebami, podczas gdy zarobki męża mają być pod naszą kontrolą.

Tete-a-tete spod znaku Wenus

Nie chcemy być traktowane jak zabawki seksualne - laleczki dostępne na życzenie dla rozładowania rozmaitych męskich napięć, ale same traktujemy naszych partnerów jak misie-pluszaki, w których ramiona wtulamy się, gdy jest nam zimno, smutno i źle, szepcząc przy tym „Chcę się tylko przytulić... taka jestem nieszczęśliwa... na nic nie mam siły". Żądamy, by nasz nowoczesny partner rozumiał, że bliskość fizyczna może być wyrazem nie tylko pragnień seksualnych, ale i czułości, natomiast same nie zamierzamy uznać, że konstrukcja typowego mężczyzny uniemożliwia wytrzymanie dwóch tygodni* czysto platonicznych przytulanek.

Oczekujemy, że - zgodnie z zaleceniami tygodników kobiecych - nasz partner zapewni nam po kilka orgazmów na życzenie, znajdzie punkt G i wszystkie inne punkty, rozbudzi w nas nieznane nam dotąd pokłady seksualności, a przy tym będzie jak po Viagrze (chociaż poczułybyśmy się zdradzone i oszukane, gdyby rzeczywiście ją zażywał), ale nie zamierzamy w najmniejszym stopniu zachowywać się uwodząco, bo przecież erotyczna prowokacja poniża kobietę i czyni z niej podległą samicę. Bez fałszywego wstydu pokazujemy partnerowi nasze fizyczne defekty, bo jeśli kocha, to musi akceptować nas w pełni.

W zakresie prokreacji wyznajemy bezkompromisową formułę „Mój brzuch należy do mnie". Chcemy rozstrzygać o zajściu w ciążę, a nawet jej utrzymaniu lub nie, ale mężczyźnie nie dajemy prawa do decyzji o poczęciu („No tak, to fakt, mówiłam, że biorę pigułki, bo od dwóch lat biorę... Ale zapomniałam, że akurat zrobiłam przerwę, bo mi lekarz zalecił. No i stało się. Co, nie jesteś zadowolony? Jak nie chcesz, to sobie poradzę, sama urodzę i wychowam."), ani o tym, czy dziecko ma się urodzić („Jak będę chciała, to usunę, a tobie nic do tego.").

Chyba nigdy nie miałyśmy takiej szansy stworzenia korzystnego dla kobiet modelu relacji męsko-damskich jak teraz. I tę właśnie szansę krok po kroku marnujemy. Za kilka pokoleń nasze następczynie będą się mogły rozkoszować towarzystwem damskich bokserów oraz mężczyzn homoseksualnych z wyboru, rozmnażających się przez klonowanie.

Fragment pochodzi z książki "Para z dzieckiem", wyd. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, Warszawa 2005.

Anonymous - 2012-04-01, 01:59

Jarek321 napisał/a:
maryniaa i Kinga2

cofam Was do pierwszego kroku


:lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol:

Anonymous - 2012-04-23, 13:07

maryniaa napisał/a:
Jarek321 napisał/a:
Mężczyźni mają swoje metody na psucie wspólnoty małżeńskiej, warte oddzielnego tekstu,
czekam na tę część


Jeśli jednak wolisz, drogi mężczyzno, nadal tkwić w miejscu i żyć w przekonaniu, że trafiła ci się wyjątkowo wybrakowana żona (pewnie po ślubie podmienili ją kosmici), nie wiadomo z jakiego powodu ciągle naburmuszona, gderająca… oto lista zachowań, które cię w tym utwierdzą. Powtarzaj je do woli, a pożegnasz się z dobrym, wartościowym, wspierającym małżeństwem.


Nie słuchaj jej



Szczególnie gdy mówi o ważnych planach albo prosi cię o wykonanie czynności, jej zdaniem, niezbędnych. Jasne, jeśli już wcześniej uznałeś, że zwykle za dużo gada i radzisz sobie z tym udając, że słuchasz, kiwając głową i co jakiś czas wydając dźwięki mające świadczyć o głębokim (no, powiedzmy średnim) zainteresowaniu, nie będzie ci łatwo wyłowić informacji pierwszorzędnych. Może więc lepiej poprosić żonę, by sprawy wagi państwowej (waszego prywatnego państwa) ogłaszała w jakiś wcześniej omówiony sposób. Chyba że wolisz stać się w oczach kobiety, którą przecież kochasz, człowiekiem, na którym nie można polegać i który raz po raz zawodzi i nie dotrzymuje słowa? Nie mówiąc o znoszeniu ciągłych pretensji, że nic nie robisz… znowu nie słuchasz…


Krytykuj jej wygląd



A także jej umiejętności, zachowania i stan umysłu. Używaj niby to żartobliwych przezwisk: pączuś, grubasek, kuleczka, kluska, głuptas, ciapa. Wydaje ci się, że to zabawne? Wyobraź sobie, jak się prężysz (dyskretnie, ale jednak) przed lustrem w siłowni, w której już po dwóch miesiącach zdołałeś zgubić z brzucha jakieś pół centymetra. I nagle słyszysz chichot dwóch atrakcyjnych dziewczyn i słowa: "ależ tu dziś ciepłe kluchy"! Może zaboleć?


Możesz w swoim "troskliwym" krytycyzmie posunąć się jeszcze dalej (nad sam brzeg przepaści), i wykrzykiwać na jej widok: "Coś ty na siebie włożyła? Wyglądasz w tym koszmarnie! Umaluj się! Co ty masz na głowie? Już całkiem zdurniałaś?!". Powiedzmy, że nie robisz tego ze złej woli, chcesz po prostu zwrócić jej uwagę, że mogłaby wyglądać lepiej, na przykład tak pięknie, jak w dniu, w którym się w niej zakochałeś. Tyle że, jeśli jesteś dla niej ważny (a raczej na pewno jesteś) tylko ją tym zranisz. Ona najprawdopodobniej nie usłyszy w tym zachęty do zrobienia się na bóstwo. Usłyszy za to, że jest brzydka, gruba i głupia. W twoich oczach! W oczach mężczyzny, który ma się nią opiekować, wspierać i… tak, zachwycać. Kobiety miewają dość kruche poczucie wartości, które bardzo łatwo podważyć (owa kruchość i niepewność nabywane są bardzo często już we wczesnym dzieciństwie, a potem bardzo szybko zaczyna je wspierać rosnąca presja "idealnego wyglądu" jako nadrzędnej wartości).


Może być gorzej - twoje intencje wcale nie są czyste i nie o niezgrabną formę wypowiedzi tu chodzi. Być może wydaje ci się, że przy niepewnej siebie kobiecie ty wypadniesz o niebo lepiej, ale to złudna korzyść, o bardzo krótkich, koślawych nóżkach.


Nie mów komplementów



Nie dawaj jej prezentów. Ani tym bardziej marnego kwiatka - bez okazji. Przecież teraz, kiedy już jest twoją żoną nie musisz się wysilać. Koleżance w pracy mówisz co drugi dzień, że ładnie wygląda. Nawet urzędniczce, żeby łaskawiej spojrzała na sprawę, z którą przyszedłeś. Ale własnej żonie…? A po co? Może po to, żeby okazać jej, jak jest dla ciebie ważna i że w ogóle ją dostrzegasz? Nie jako sprzątaczkę, zaopatrzeniowca i kelnerkę, ale jako… kobietę! Wiesz, jaki jest efekt twoich komplementów wobec obcych kobiet - wyobraź sobie, że będąc miłym dla własnej żony zyskasz jeszcze więcej!


Pracuj!



Spędzaj w pracy jak najwięcej czasu i podkreślaj, że robisz to wyłącznie dla dobra rodziny. Praca to chyba najlepsza wymówka - przecież dużo łatwiej siedzieć po godzinach nad projektem, "nie móc" zmienić warunków pracy wymagającej ciągłych wyjazdów, niż być na 100% z rodziną, w pełni obecnym, wysłuchiwać relacji z domowych usterek, chorób i wyskoków potomstwa, pobawić się z dziećmi albo zdyscyplinować je i zagonić do lekcji. Nie walcz o urlop, przecież ten letni czas w mieście jakoś przetrwasz. A ona, z dzieciakami, niech już tak nie narzeka - każdy wolałby siedzieć w upał na plaży. To nic, że po paru takich oddzielnie spędzonych wakacjach będziecie mieć ze sobą mało wspólnego… Zamiast w pracę możesz też uciekać w telewizję, komputer, siłownię, wieczne naprawy samochodu. Choć tu trudniej będzie wmówić żonie i dzieciom, że robisz to… dla nich.


Dyskredytuj i minimalizuj jej pracę na rzecz domu



"Zajmowanie się dzieckiem? Też mi wysiłek!". Niektórym mężczyznom wydaje się, że w domu wszystko dzieje się i staje "samo". Coś takiego jak brud nie istnieje, czyste ubrania wyciąga się z szafy (nie zaprzątając sobie głowy skąd się tam wzięły), papier toaletowy bierze z półki, jedzenie z lodówki. Czasami naprawdę to nie ich wina, w takiej błogiej "nieświadomości" zostali wychowani. Ale może już czas się obudzić?


Są też mężczyźni, dla których siedzenie w domu to dokładnie tylko siedzenie. Jeśli należysz do nich, a chcesz naprawdę zobaczyć, co takie "siedzenie w domu" znaczy, przejmij choć na tydzień wszystkie obowiązki żony. WSZYSTKIE! Bez taryfy ulgowej na wycieranie kurzu, odkurzanie, pranie, prasowanie, zmywanie, gotowanie, zakupy, zajmowanie się dzieckiem (tj. ubieranie, karmienie, bawienie się z nim, czytanie mu, wyjście na spacer, pójście do lekarza, usypianie). Praca zawodowa jest wymagająca i stresująca, to fakt niepodważalny. Nie chodzi wcale o to, żeby którąkolwiek z form pracy dyskredytować. Chodzi tylko o jedno - uznanie, że "siedzenie w domu" to nie pobyt w luksusowym SPA. I że można być po nim tak samo zmęczonym, jak po ośmiu godzinach pracy w… pracy.


Miej swoje własne pieniądze, rozrywki, plany



Po pracy siadasz do najnowszej wersji Call of Duty czy Warcrafta albo przy PS3, i niech tylko ktoś coś ci powie! Przecież swoje już dziś zrobiłeś. Nie mogłeś się powstrzymać i kupiłeś najnowszy model tabletu? Jakieś wymyślne akcesoria do samochodu? "No i co takiego się stało, przecież za swoje kupiłeś!". A na nową pralkę/wakacje/rower dla dziecka uzbiera się później, jakoś. No i w przyszły weekend wyjeżdżasz integrować się z kolegami i koleżankami z pracy. Zupełnie nie rozumiesz dąsów "tej kobiety". Po prostu nie przychodzi ci do głowy, że w małżeństwie nie ma czegoś takiego jak "własny czas, własne pieniądze, własne plany". We wspólnocie wszystko jest wspólne, nawet jeśli ta "wspólność" ma się ograniczać do zapytania współmałżonka, czy moje pomysły nie kolidują z planami rodziny, czy nic nie zostanie zaniedbane, jeśli spędzę trzy godziny na samotnym czyszczeniu akwarium/czytaniu encyklopedii.


Zabroń (uniemożliw, utrudnij) żonie studiować/pracować/rozwijać się



Przecież ktoś musi siedzieć w domu! A może stać was tylko na rozwój jednej osoby? Zresztą, te wszystkie kursy, zajęcia, warsztaty, fitnessy czy inne "feministyczne dojrzewalnie" są śmieszne i nikomu niepotrzebne. Poza tym, czy to średniowiecze, żeby zabraniać? Oczywiście, przecież nie będziesz zamykał żony w komórce, wystarczy, że odmówisz zajęcia się w tym czasie dziećmi. Nie będzie miała wyboru. Albo całymi miesiącami będziesz wypominał brak niedzielnego obiadu - "bo zachciało jej się uczyć". Tylko nie dziw się po kilku latach, że jest jakaś taka… mało interesująca. Że trochę cię nudzi i niczym nie intryguje. Raczej trudno być intrygującą i poznawać "nowe światy" wgapiając się tylko w telewizor, garnki, monitor komputera i zeszyty dzieci.


Postaw na pierwszym miejscu swoją matkę



To prawda, że najważniejszą kobietą w życiu mężczyzny jest mama. Pod warunkiem, że ten mężczyzna ma kilka lat. Jeśli mimo dowodu osobistego w garści, planów małżeńskich albo posiadania rodziny, ciągle jeszcze ze wszystkim zwracasz się do mamy - powinna zapalić ci się w głowie czerwona lampka. Jeśli jesteś na każde zawołanie mamy, robisz coś, co ona sama bez problemu mogłaby zrobić, a żona od miesiąca nie może doprosić się o najprostsze rzeczy, to nie tylko sytuacja jest niepokojąca, ale wręcz przyda ci się - i to w trybie natychmiastowym - lektura książki "Toksyczni rodzice". Zastanów się też, co cię tak przyciąga do rodzinnego domu? Lubisz tam godzinami przesiadywać, bo… mama zawsze cię zrozumie, przytuli i nakarmi, a żona ma jakieś durne wymagania? Powrót do czasów prenatalnych to marzenie naprawdę nieziszczalne.


A gdy dodatkowo przyjdzie ci do głowy krzywić się na kuchnię/sprzątanie/gospodarskie nawyki żony i namiętnie porównywać je z mistrzowskimi osiągnięciami własnej mamusi - zapomnij o miłej atmosferze przy kolacji. Może nawet zapomnij o kolacji. I ciesz się, jeśli jeszcze nie czekają na ciebie spakowane walizki. Pewnie, że całkiem nierzadko zdarzają się kobiety, które nie są mistrzyniami szczotki i patelni (a może nawet, o zgrozo, nie bardzo wiedzą, co robi się ze szczotką i patelnią), ale naprawdę wysłanie żony na kurs gotowania do teściowej, szczególnie pod obstrzałem krytycznych uwag, nie jest najlepszym pomysłem.


Nie przytulaj swojej żony albo dotykaj ją wyłącznie w "celach erotycznych"



Przecież to oczywiste, że przytulenie jest zaproszeniem do współżycia! Tobie czułość nie jest potrzebna lub kojarzy się wyłącznie seksualnie? Z kobietami tak nie musi być i przeważnie nie jest. W codziennych sytuacjach ona częściej może potrzebować twojego ramienia niż rady.


W sypialni skup się na sobie, "bo z całą tą grą wstępną to chyba jednak przesada, a poza tym - ile można"?



A najlepiej zostań przy przekonaniu, że seks zaczyna się dopiero po wejściu do łóżka. Aha, naprawdę myślałeś, że tak jest? Od lat próbuje nam się wmówić, że mężczyźni i kobiety są tacy sami, potrzebują i chcą tego samego. Nie są! Im szybciej poznamy te różnice i nauczymy się jak czytać "język płci", tym łatwiej będzie nam dogadywać się z partnerem (i z każdym innym osobnikiem przeciwnej płci). Nie chodzi tylko o sferę seksu, ale te różnice mogą być dla niektórych szczególnie odkrywcze. No więc podstawowa - dla kobiety "gra wstępna" jest naprawdę ważna! A zaczyna się ona wcale nie kwadrans czy nawet godzinę przed samym aktem, ale… rano, pierwszym "dzień dobry" (lub jego brakiem), miłym słowem, przytuleniem (nieerotycznym) i tym, czy pozmywasz po obiedzie i pomożesz jej w dźwiganiu zakupów. Nie do wiary? Sprawdź sam! To mało popularne i bardzo nie na czasie - przecież na filmach najlepszy, najbardziej ekscytujący seks trafia się szybkim i szorstkim facetom (choć słowo "trafia się" może być tu kluczowe). Cóż, w realu naprawdę dobre - i trwałe - układy sypialniane mają mężczyźni uprzejmi, troskliwi i uważni na potrzeby kobiety.


Weź sobie do serca dowcipy o teściowych



I strać w ten sposób najlepszego sprzymierzeńca, jakiego mógłbyś mieć. Być może teściowa budzi w tobie uczucia podobne do tych, które w dzieciństwie wywoływały baśniowe Królowe-wiedźmy, ale czy nie lepiej mieć kogoś takiego po swojej stronie? Bo z takim wrogiem naprawdę nie ma co stawać do walki. Pomijając sytuacje patologiczne i toksyczne, jeśli będziesz dbał o żonę, możesz liczyć na sympatię jej matki. A pomoc rodziców (zwłaszcza gdy stają się dziadkami!) jest na wagę złota.


Można oczywiście z pogardą powiedzieć - "co za pierdoły" - i nic nie zmieniać. Zostać w miejscu, czyli w najlepszym razie byle jakim, w najgorszym - raniącym - małżeństwie (oczywiście, póki nie wyczerpie się cierpliwość drugiej strony tej relacji). Ale można też pokusić się o eksperyment i sprawdzić, czy to działa. U wszystkich moich znajomych, którzy rzetelnie podeszli do sprawy, zadziałało. A ponieważ to "drobiazgi", które mało kosztują, poza odrobiną wysiłku i dobrej woli, podchodząc do doświadczenia niewiele, a wręcz nic się nie traci.

Jeśli jednak wolisz, drogi mężczyzno, nadal tkwić w miejscu i żyć w przekonaniu, że trafiła ci się wyjątkowo wybrakowana żona (pewnie po ślubie podmienili ją kosmici), nie wiadomo z jakiego powodu ciągle naburmuszona, gderająca… oto lista zachowań, które cię w tym utwierdzą. Powtarzaj je do woli, a pożegnasz się z dobrym, wartościowym, wspierającym małżeństwem.

http://www.deon.pl/inteli...racic-zone.html

Skróciłam czas oczekiwania :mrgreen:

Anonymous - 2012-04-23, 17:42

Mirelo, dzieki. Mocne i prawdziwe!
Obie wersje wydrukuję i powieszę w domu ku pamieci.

Anonymous - 2012-04-23, 22:26

Mirela napisał/a:
Skróciłam czas oczekiwania
dziękuję :mrgreen:
Anonymous - 2012-04-25, 19:03

Mirela,
tnx :mrgreen:


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group