Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - W drodze

Anonymous - 2012-02-27, 11:07
Temat postu: nowa
Witam wszystkich serdecznie. Nie wiem od czego zacząć, ale chciałam zaznaczyć swoją obecność w Waszym towarzystwie :-) Jestem na 3/4 drogi wychodzenia z kryzysu. Niech nam Bóg dalej błogosławi. Moja historia jest dość traumatyczna, bo przeplatają się tu wątki dramatyczne prawie pod każdym względem. Jutro nasza rocznica (ślubu cywilnego). Smutno mi. Poprostu smutno. Ale walczymy. Ostatnio zdarzają sie coraz częściej takie chwile, które chciałabym zatopić w bursztynie... tak, żeby to szczęście trwało na zawsze. Paradoks - przed kryzysem to się zdażało bardzo rzadko... Cudowną rzecz ostatnio usłyszałam w poradni:
- Jak mam zyć z taką rysą na diamencie?
- To juz nie jest ten sam kamień, teraz szlifujecie nowy.
- A jak mam pogodzić sie z tym, że już pewne rzeczy straciły swoją wyjątkowość?
- W procesie szlifowania nowego kamienia przyjdą inne rzeczy w zamian -one mogą być lepsze.
Kochani nie zamykam się na lepsze i widzę, że to sie już dzieje.

Anonymous - 2012-02-27, 21:05

Witaj na forum Cytrynko

wydzieliłam Ci osobny temat

Ciesze się że jesteście "w drodze"

Pogody Ducha

Anonymous - 2012-02-29, 19:53

cytryna,
zatem na te pozostałe 1/4 drogi ku uzdrowieniu:

(24) Niech Jahwe ci błogosławi i niech cię strzeże!
(25) Niech oblicze Jahwe zajaśnieje nad tobą, a łaska Jego niech zstąpi na ciebie!
(26) Niech Jahwe zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy swoim pokojem!
(Ks. Liczb 6:24-26)

Anonymous - 2012-07-04, 11:58

Nie jest moim zamiarem burzyć niczyjej drogi do odzyskania szczęścia po jakiś traumatycznych przypadkach małżeńskich. Do takich w pierwszym rzędzie należy zdrada. Mnie ona właśnie dotknęła. Odnoszę jedynie wszelkie zasłyszane sytuacje, ludzkie opowiadania do siebie, porównuję, staram się dojść jakiejś prawidłowości, jakiejś prawdy o tym ludzkim pragnieniu wierności, jedności, szczęścia małżeńskiego. Jaki komuś się powodzi, może i mi się powiedzie. Ale po pierwsze ciężko mi znaleźć przypadki kojące moje urazy, a poza tym im więcej czasu upływa tym jednak coraz bardziej sobie uświadamiam, że jednak jestem w czarnej dziurze. Jestem słaby, z dużym trudem przełamuję problemy emocjonalne, przejmuję się w wszystkim, a zdrada jest przecież czymś z czym nie dają sobie rady nawet twardziele. I tak zmuszony jestem do konstatacji, że zdrada jest końcem, absolutnym i ostatecznym. Tak to widzę i przepraszam wszystkich tych, co starają się coś ciągnąć dalej. Nie mówię o małżeństwie, o życiu, mówię o istocie dotychczasowej własnej osobowości. Jeśli się chce funkcjonować jakość trzeba się całkowicie przemodelować, pod każdym względem. Pod względem gruntu na którym się stoi, oczekiwań, stosunku do najbliższych, ludzi w ogóle. Potrzebne jest jakieś nadzwyczajne zaufanie Bogu by żyć, by widzieć sens choćby najprostszych czynności. Bo inercja w codziennym działaniu na dłuższa metę nie ma racji bytu.
A jaki może być ten sens, jak nie ma miłości małżeńskiej z mojej strony. Wybaczenie może i pojawia się, ale pozostaje rozgoryczenie. Nie ma wspólnoty, nie ma intymności, wyjątkowości, szacunku, poczucia wartości, nadziei.
Tak, nawet nie ma nadziei. I jest to szczególnie istotne w przypadku dzieci. Można w dzieciach widzieć jakiś sens życia, one mogą być źródłem zaangażowania, pracy, własnego poświęcenia. Można chcieć je dobrze wychować i nawet jest to możliwe, bo kwestia wrażliwości na pewne sprawy mocno się zaakcentowała. Ale po co to robić? Żeby i one cierpiały tak jak ja?
Jak wygląda ten świat? Co robimy by się zmienił? Prawie nic. Łajdactwo się panoszy i ma nad nami bezwzględna władzę. I niestety nie widzę nawet wspólnoty interesu by to zmienić.
Żeby żyć trzeba mieć jakąś spójną mniejszą lub większą wizje swojej roli w tym świecie. Ja miałem jakąś koncepcję, ona upadła, bo opierała się na pewnej nadziei na przyszłość i wierze w ludzi. Wiem, że sam wiele rzeczy zabagniłem i w sumie ponoszę słuszną karę. Jednak surowość tej kary mnie złamała. Mam iść drogą, nie wiedzę nawet drogowskazów.
Może ta książka Miriakulum....? Ale jej nie mam.
Ja nie mogę tylko na małżeństwie się koncentrować, muszę zbudować jakąś nową koncepcje świata. Mi runą cały świat.
Ale moja żona o tym nie wie. I tak cierpi, więc nie chce pogłębiać jej zgryzot. Więc jestem sam. I jak tu mówić o miłości, wspólnoci, małżeństwie? Ja się zamykam, bo to co dla mnie najważniejsze, musze trawić tylko w sobie. Przekłada się to też na nasze relacje.
I ja tu wychodze z siebie, a świat sobie radośnie żyje. Dalej się ludzie zdradzają, dalej się deprawują, dalej głupota bierze górę. Nie można wytłumaczyć najoczywistrzych prawd.
I w takim świecie mają żyć moje dzieci? Jaki to ma sens?

Anonymous - 2012-07-04, 13:08

Orsz napisał/a:

Cytat:
Jak wygląda ten świat? Co robimy by się zmienił? Prawie nic. Łajdactwo się panoszy i ma nad nami bezwzględna władzę. I niestety nie widzę nawet wspólnoty interesu by to zmienić.
Żeby żyć trzeba mieć jakąś spójną mniejszą lub większą wizje swojej roli w tym świecie. Ja miałem jakąś koncepcję, ona upadła, bo opierała się na pewnej nadziei na przyszłość i wierze w ludzi. Wiem, że sam wiele rzeczy zabagniłem i w sumie ponoszę słuszną karę. Jednak surowość tej kary mnie złamała. Mam iść drogą, nie wiedzę nawet drogowskazów.
Może ta książka Miriakulum....? Ale jej nie mam.
Ja nie mogę tylko na małżeństwie się koncentrować, muszę zbudować jakąś nową koncepcje świata. Mi runą cały świat.
Ale moja żona o tym nie wie. I tak cierpi, więc nie chce pogłębiać jej zgryzot. Więc jestem sam. I jak tu mówić o miłości, wspólnoci, małżeństwie? Ja się zamykam, bo to co dla mnie najważniejsze, musze trawić tylko w sobie. Przekłada się to też na nasze relacje.
I ja tu wychodze z siebie, a świat sobie radośnie żyje. Dalej się ludzie zdradzają, dalej się deprawują, dalej głupota bierze górę. Nie można wytłumaczyć najoczywistrzych prawd.
I w takim świecie mają żyć moje dzieci? Jaki to ma sens?


Orsz, to tylko fragment Twojego wpisu, ale jestem zszokowany ilością wylanego tu żalu, gniewu, złych emocji? Sam nie wiem czego, nie jestem specjalistą, odbieram to jako zwykły człowieczek o małym rozumku, w którym wiele rzeczy się nie mieści.
1. Używasz liczby mnogiej (co robimy) lub słowo "świat". A co robisz TY? Motasz się jak rybka na haczyku. Z wyższych wartości wspominasz tylko o jakiejś książce, ani razu nie padło słowo BÓG. Gdzie jest On w tym wszystkim i jakie Ty masz z Nim powiązania?
2. Miałeś koncepcję, ona upadła, sam twierdzisz że opierała się na nadziei i ludziach. Po raz kolejny pytam, a Bóg gdzie i nadzieja na Nim oparta?
3. Do kogo przepraszam masz pretensje że świat sobie radośnie żyje, nie zwracając uwagi na Orsza? Halo, świecie, Orsz do ciebie mówi, posłuchaj go, bo on chce cię zmienić? Orsz, trochę tych wpisów tu masz, wiele pewnie czytałeś. Czy według Ciebie trzeba się skrzyknąć i razem zmieniać świat? A może każdy niech zmienia siebie a wtedy świat, przynajmniej wokół nas będzie inny. Ten nasz światek a nie cały świat. Nie jesteś wszechmogący, odpuść sobie. Usiądź i ochłoń. Wiem że upał i gorzej się myśli ale przynajmniej wyhamuj, bo za daleko jedziesz. Swoją drogę już zgubiłeś, teraz błądzisz, brakuje Ci gps-a a mapy (drogowskazów) nie umiesz czytać.
4. Dlaczego się zamykasz w sobie? Idź do ludzi, terapeutów, psychologów, spowiedników. Najważniejsze: ZWRÓĆ SIĘ DO BOGA!!! W Nim szukaj najpierw spokoju a potem pomocy od Niego i ludzi których On Ci postawi przy Twojej drodze.
Co do dzieci, to za przeproszeniem, takie stwierdzenie że nie mają podstaw by żyć w takim świecie prowadzi do bardzo złych rzeczy. Wielu rodziców uśmiercało swoje dzieci by miały lepiej, by nie cierpiały na świecie. Niech Cię Bóg broni od takiego myślenia a co dopiero czynów.
Orsz: JEZU, UFAM TOBIE i od tego zacznij. Rób coś ze sobą ale w Bogu.
Pozdrawiam.
P.S.
Nie pamiętam Twoich innych wpisów, komentuję ten, na bieżąco. Mam nadzieję że się nie obrazisz, albo sprostuj jeśli źle Cię odbieram. Ale sam fakt że że w tematach innych osób wkładasz wielość tekstu o sobie może świadczyć że sobie nie radzisz, że nie wiesz jak sobie pomóc. Tak to odbieram, że "krzyczysz", dopóki Cię ktoś usłyszy.

Anonymous - 2012-07-04, 15:03

Swoje kwestie przeniosłem do oddzielnego wątku:
http://www.kryzys.org/viewtopic.php?t=7872
Przepraszam za zamieszanie.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group