Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Rozwód czy ratowanie małżeństwa? - kolejny złamany związek... :(

Anonymous - 2012-01-16, 21:45
Temat postu: kolejny złamany związek... :(
Witajcie,
Długo wahałem się zanim dokonałem rejestracji na tym forum. Nie ukrywam, że czytając Wasze historie powtarzałem sobie, że nie potrzebuję niczyjej pomocy. Dziś otrzymałem wezwanie do RODK i przyznam, że jest mi coraz bardziej ciężko.
Nie chcę się skarżyć jak mi jest źle i samotnie. Chcę Was poprosić o modlitwę za moje małżeństwo i słowo wsparcia. Nie chcę narzucać się znajomym swoim nieszczęściem.
Żona odeszła ode mnie po rokuh małżeństwa. Nie posiadamy dzieci. Nasze małżeństwo rozpadło się podczas pierwszego kryzysu. Nie udało mi się dokończyć studiów, nasze mieszkanie nie było jeszcze wyremontowane i mieszkaliśmy z moimi rodzicami. Zaraz po ślubie założyłem firmę, która nie przynosiła zysków. Żona nie czuła wsparcia ode mnie. Za to odbierała moje zachowanie jako brak szacunku wobec niej. Ja wiem, że zbyt mało się starałem o żonę i byliśmy bardzo mało samodzielni.
Po kilku miesiącach rozłąki żona wniosła pozew o rozwód bez orzekania o winie. Nie zgodziłem się. Zaproponowałem terapię małżeńską. Żona przyszła na pierwsze spotkanie. Podczas drugiej wizyty w poradni odmówiła podjęcia terapii i zażądała opinii o niepowodzeniu terapii.
Niedługo później doszło do drugiej rozprawy. Znów odmówiłem zgody na rozwód i zostaliśmy skierowani do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. Żona ponadto dostała polecenie przygotowania dowodów mojej winy rozpadu małżeństwa.
Za trzy tygodnie pójdę na badania specjalistyczne. Mam nadzieję, że choć żona nie może na mnie patrzeć, to może spojrzy na mnie troszkę inaczej, troszkę jak kiedyś...
Dzisiaj mieszkam w wyremontowanym domku. Jestem finansowo samodzielny. Tylko co z tego, jeśli jestem sam...
Wiem jedno. Nie ma we mnie przyzwolenia na zło i na rozwód nie zgodzę się choćbym miał być jedynie winnym. Jest we mnie nadzieja, że dopóki walczę, jest szansa na cud uratowania małżeństwa. Nawet nie chcę myśleć, co będzie gdy cudu nie będzie...
Wiem, że po rozstaniu zamiast zacisnąć zęby i poprawiać swoje życie dla żony, zachowywałem się jak dziecko, któremu zabrano cukierka... Zamiast poprawiać błędy płakałem, rozpaczałem, popadałem w złość. Być może po prostu odbieram teraz to na co zasłużyłem. Dlatego nie proszę o współczucie ale dobre słowo nadziei, że Joasia zechce dać nam drugą szansę.
Pozdrawiam,
adam

Anonymous - 2012-01-16, 21:54

Witaj!

Oglądałeś "Ognioodpornego"? Polecam, jest w kąciku filmowym

Wspieram modlitwa!

Anonymous - 2012-01-16, 21:59

Oglądałem. Ja na tym forum jestem od wielu miesięcy. Wiele czytałem historii. Słucham kazań, które polecacie innym, czytam polecane artykuły, modlę się za żonę na swój i na "sycharowy" sposób. Nie wiem co przyniesie życie ale poniekąd dzięki wam powziąłem w sercu zobowiązanie, że chcę pozostać wierny żonie, nawet w przypadku, kiedy nie uda mi się uratować małżeństwa cywilnego.
Anonymous - 2012-01-16, 22:00

[quote="golabek"]Dlatego nie proszę o współczucie ale dobre słowo nadziei, że Joasia zechce dać nam drugą szansę. [/quote- Adamie na dobre słowo zawsze możesz tu liczyc.Dobrem ,które widze ja w Tobie to napewno to ,że zobaczyłes swój udział w kryzysie ,mam pytanie czy rozmaiwałes o tym z żoną,czy poprosiłęs o wybaczenie,czy tylko walczysz,walka to słow trochę nieodpowiednie,nie walczmy ,trwajmy z wiarą i ufnością w moc Boga.Zaufaj Bogu na maksa ,oddaj mu swoje troski,zmartwienia i marzenia o wspólnym życiu z Asią.Bóg i tak wie co ty myślisz a czeka na twoją reakcję,na uznanie Go jako swojego Boga .A tak na marginesie Adamie jak wygladało wasze życie duchowe w małżeństwie-czy Bóg był na odpowiednim miejscu w waszym życiu-czyli czy był na I miejscu?
Anonymous - 2012-01-16, 22:28

Ja byłem w naszym związku bardziej "kościółkowy". Joasia jednak chętnie zaczęła chodzić ze mną na niedzielne msze. Poszła nawet ze mną na pielgrzymkę. Nie ukrywam, że nie był to czysty związek i nie czekaliśmy ze wszystkim do ślubu. Zdecydowaliśmy jednak, że zamieszkamy razem dopiero po ślubie.
Po tym kiedy się otrząsnąłem, zacząłem pracować nad związkiem. Szukałem pomocy w różnych miejscach. Próbowałem rozmawiać z księżmi, byłem u psychologów. Jeszcze długo przed tym kiedy zdecydowała o rozwodzie próbowałem zachęcić do wizyty u psychologa pomagającego małżeństwom, zaproponowałem sporządzenie listy rzeczy które nas bolały i rzeczy koniecznych do zmiany. Do psychologa poszliśmy raz (wtedy nawet chciała mnie jeszcze trzymać za rękę). Pojechałem do niej kartką wypełnioną przemyśleniami a dostałem w zamian tylko krótką listę moich wad. Z tygodnia na tydzień jej uczucie do mnie zmieniało się. Nie uzyskałem wsparcia u jej mamy. Byłem zdruzgotany akceptacją naszego rozpadu. Tata Joasi zmarł kilka miesięcy przed rozstaniem.
Kiedy opadły emocje prosiłem o wybaczenie. Starałem się dążyć do coraz rzadszych spotkań. Wielokrotnie przepraszałem ją i jej mamę. Jednak w oczach mojej żony cokolwiek próbuję zrobić, utwierdzam ją tylko w jej decyzji.
Niedługo przed rozstaniem J. coraz mniejszą miała ochotę na niedzielną mszę. Po tym jak odeszła, powiedziała, że przestała uczestniczyć w życiu duchowym. Stwierdziła, że ślub kościelny nie ma dla niej wartości i jedyne czego pragnie to zmienić status cywilny.
Zaniosłem jej kwiaty na rocznicę ślubu. Zostawiłem bukiet pod zamkniętymi drzwiami. Przed drugą rozprawą chciałem znów podarować jej kwiaty. Odmówiła. Wysyłam na święta życzenia jej i jej mamie ale bez żadnej odpowiedzi.
Wielokrotnie prosiłem aby dała nam czas, że jeśli jest na mnie wciąż zła to ja nie będę dążył do spotkań. Mówiłem, że zrobię wiele aby odbudować naszą miłość a jedynie proszę o szansę. Słowa "nie kocham" skierowane w moją stronę padły dopiero na pierwszej rozprawie...
Co do pytania marginesowego. Dziś z perspektywy czasu widzę, że zdecydowanie Bóg nie był na pierwszym miejscu. Przed ślubem i zaraz po ślubie to ona była moim pierwszym, drugim i trzecim miejscem. Ja się cieszyłem, że Joasia chce chodzić do Kościoła. Nie modliliśmy się jednak wspólnie nigdy.

Anonymous - 2012-01-16, 22:56

golabek napisał/a:
Wielokrotnie przepraszałem ją i jej mamę.


A można wiedzieć, za co przepraszałeś? :)

Anonymous - 2012-01-16, 22:58

Za swoje małżeńskie zaniedbania i zachowanie bezpośrednio po rozstaniu.
Anonymous - 2012-01-22, 15:44

Wspieram modlitwą

Bliskie mi jest to szukanie ratunku dla malzenstwa w roznych miejscacj, na tarapii i w kosciele
widac ze Ci zalezy

czy dlugo sie znaliscie przed slubem?
bardzo wczesnie wasz kryzys...pierwsze lata sa trudne jednak, cogadywanie sie , docieranie

jak czytam i widze duzo dobrej woli ....to ciezko mi zrozumiec co moglo byc nie tak
co kokretnie zarzucala Ci zona?
Jak to widzisz?

Anonymous - 2012-01-22, 23:43

Ja żonę poznałem jeszcze w czasach liceum. Nasz związek poprzedzony był kilkuletnią lekką znajomością z dodatkiem mojej platonicznej miłości wobec niej. W oficjalnym związku byliśmy kilka miesięcy nim usłyszałem wzdychanie do pierścionka i ślubu. Cóż miałem zrobić, skoro była to moja miłość? Zapytałem jej rodziców o zgodę, potem ją samą w dniu urodzin. Narzeczeństwo trwało dłużej niż okres związku przed oświadczynami. Po ślubie byliśmy razem nieco ponad rok. W tym roku jeśli dobrze liczę, będzie 10 lat wszystkiego łącznie.
Gdy przyszedł czas rozstania, przyszło tez podsumowanie.
Joasia po śmierci ojca (kilka miesięcy wcześniej) nie czuła we mnie wsparcia.
Nie pozwalałem jej rozpamiętywać i opłakiwać.
Nie mieliśmy własnego mieszkania.
Nie byliśmy samodzielni finansowo.
Nie obroniłem pracy magisterskiej.
Nie starałem się o nią tak jak przed ślubem.
Nie chciałem kolczyków powyżej 2 sztuk.
Nie okazywałem szacunku, wygłupiajac sę, kiedy miała coś do powiedzenia.
Nie chciałem chodzić z nią na imprezy i dyskoteki (brak życia towarzyskiego).
Nie chciałem godzić sę na kilkudniowe wyjazdy studencie beze mnie.
Miałem złe humory związane ze wspomnieniami o jej poprzednim chłopcu.
Chciałem stworzyć jej złotą klatkę.

Później doszło jeszcze kilka spraw, takich jak moje histeryczne zachowanie tuż po rozstaniu, okazanie słabosci emocjonalnej cz poczucie, że dopiero kiedy mnie nei ma, można odetchnąć i rozwijać się naukowo, rozwijać przyszłą karierę zawodową.

Ja nie mówię, że to nie jest prawda.
Nie potrafiłem zrozumieć, jak nielubiany ojciec stał się po samolubnej śmierci bohaterem.
Domek po dziadkach był w środku remontu (od pół roku mieszkam już na stałe sam, dopinając ostatnie etapy remontu).
Z pracą jest różnie. Staram się być maksymalnie niezależny od rodziców i jak najbardziej rozwijam firmę (mam już współpracownika).
Pracy nie obroniłem. Fakt. W porywie nadziei na naprawę związku wszystko przygotowałem, ale drugi pozew zupełnie rozbił moje ambicje w tym kierunku.
Ja wiem, że nie zabiegałem o nią jak o księżniczkę, nie kupowałem drogich kwiatów po ślubie ani ładnych prezentów. Ja wiedziałem, że mało zarabiam a remont znacznie obciąża moich rodziców. Przynosiłem bez z ogrodu, czy jaśmin. Zbierałem kwiaty. Może byt sporadycznie. Może bez energii. Może czasem zamiast mówić "kocham" powinienem bardziej to pokazać.
Mimo, że nie było imprezowo, to byliśmy we Włoszech, na festiwalu w Gdyni, który Joasia tak bardzo lubi, czy w Krakowie. Wydawało mi się, że mimo, że oboje jesteśmy w lekkim dołku, to wszystko się wyprostuje, kiedy razem zamieszkamy. Miałem nadzieję, że będzie nam coraz lepiej. Kiedy Joasia mówiła o wyjazdach, ja pytałem, czy mógłbym jechać z nią. W ciągu dnia mógłbym coś powiedzać a wieczory spędzalibyśmy wspólnie. Ona odbierała to jako zakazy.. To akurat działało w obie strony, gdyż przed ślubem zrezygnowałem z wyjazdów zagranicznych w ramach pomocy w rozwijaniu firmy rodziców. Złe humory miewałem i Joasia wiedziała o tym od samego początku. Zwykłe poczucie bycia tym gorszym wobec jej poprzedniego partnera... Tak się potoczyło, że na studiach byli w tej samej grupie. Zdażyło mi się wyjść z imprezy w poczuciu, że Joasia powinna trzymać mnie teraz bardzo mocno za rękę i pokazywać miłość. Nie byłem w stanie grać "nowoczesnego partnera, który wspólnie bawi się w poprzednikiem, mimo, że byłem już mężem. Dziecinne? Pewnie tak.
Całość przypieczętowana została pewnymi różnicami w wartościach, które to wyszły przy ciężkich rozmowach. Dla mnie status męża oznaczał, że żona jest dla mnie najważniejsza. Nie mama, tata czy choćby gdyby były, dzieci. Nauka i pieniądze tym bardziej. Chyba zbyt mocno stałem na straży swoich oczekiwań w kryzysowym momencie, kiedy usłyszałem, że nie mogę rywalizować o nią z jej mamą, bo to niemożliwe. Mama była dla niej poza wszelkimi systemami wartości. Było to bolesne, choć może niepotrzebnie to okazałem.
Ja zawsze powtarzałem, że studia, czy kariera nie są dla mnie najważniejsze. Że nigdy nie przedłoże tego nad rodzinę. Zawsze przekornie "oburzałem" się, gdy słyszałem, że najważniejsze w życiu rodziny są dzieci. Zawsze stałem na straży swojego zdania, że dzieci są owocem miłości małżonków a nie celem.
Byłem również niezrozumiany wśród znajomych, kiedy sprzeciwiałem się wizji, że przede wszystkim należy zapewnić odpowiedni poziom finansowy dzieciom, żeby nie bylo im przykro, że nie mają iPhonea..
Histeria po rozstaniu? Świat mi się rozpadł. Nie bylęm jednak agresywny, nie było wyzwisk. Raczej próba szukania winnych i w momencie kulminacyjnym groźba o zrobieniu sobie krzywdy... Wiem, że to głupie, ale co zrobić.
Ja podobnie, może w nieco bardziej rozbudowany sposób przedstawiłem sytuację w odpowiedzi na pozew.
Cały czas po rozstaniu prosiłem o to, abyśmy się pogodzili. Joasia jednak coraz bardziej przyzwyczajała się do "wolności" i była coraz bardziej niechętna jakimkolwiek kontaktom.

Dziękuję za dobre słowo. Ja niewiele dobrego o sobie mogę powiedzieć.
Dziękuję za modlitwę.

Anonymous - 2012-01-22, 23:49

golabek napisał/a:
Przynosiłem bez z ogrodu, czy jaśmin. Zbierałem kwiaty.

... a takie są najpiękniejsze ...

Anonymous - 2012-01-30, 12:04

Wiem że to głupie, ale dzisiaj przyszedł strach przed moim badaniem w RODK...
Z jednej strony chciałbym spotkać się z żoną, z drugiej jednak boję się stanąć przed kimś, kto nie może na mnie patrzeć. Boję się, że mój spokój zostanie zjedzony przez strach. Boję się, że nie spotkam zrozumienia w moim uporze do ratowania małżeństwa. Tak długo nie widziałem mojej ukochanej, że nawet nie wiem jakim ona teraz jest człowiekiem. Nie jestem pewny już czy wiem o kogo jak tak uparcie zabiegam. Ja pamiętam jej buzię. Uśmiechniętą, złą i smutną. Boję się zobaczyć na jej twarzy nienawiść do mnie. Już raz widziałem w sądzie. Nie wiem, czy mam siłę na więcej :(

Anonymous - 2012-01-30, 15:01

Lęk nie pochodzi od Boga. Piszesz w swojej głowie scenariusze, a "nie chodzisz w butach swojej żony". Może tak być, jak myślisz, a może całkiem inaczej i wcale nie w tym problem. Ty masz pokazać postawę miłości, obrony małżeństwa, a jak to przyjmą inni, nie ma nic do rzeczy. Niech Ci się nie wydaje, że sam dasz radę i nie wstydż się, że bywasz słaby, czyż nie wiesz ,że moc w słabości się doskonali? Jesteś słaby - tym lepiej, bo jest Ktoś, kto podniesie i poda rękę. Jeśli z Bogiem do sądu, to czego się lękasz? Co mi może zrobić człowiek, jeśli Bóg ze mną?
Twoja ukochana musi zobaczyć swój udział w kryzysie, a wtedy może zechce coś z tym zrobić. A jeśli nie, to co? Przestaniesz być jej mężem, będziesz karał brakiem miłości, wyrazisz zgodę na rozwód? Popatrz głęboko w swoje serce, zobacz jakie jest jego największe pragnienie i do przodu! Praca nad sobą może z czasem okazać się największą przygodą Twojego życia! :-D

Anonymous - 2012-01-30, 18:26

Staram się być dzielny i spokojny. Czasem jednak tracę siły i wtedy różne rzeczy przychodzą do głowy. Jakby nie było, trwam już w tym stanie chwilę czasu..
Dzisiaj znajoma w rozmowie zasugerowała mi, że gdybym pozwolił mojej żonie na rozwód, to może byłaby szansa, żeby Joasia nabrała refleksji nad tym, ze coś straciła i zechciała wrócić a swoim uporem i stanowczym sprzeciwem do rozwodu napełniłem ją nienawiścią do mnie. Strasznie trudno jest się bronić przed takimi sugestiami.
Ja robię tak jak czuję, a czuję że rozwód jest złem i nawet największa pokusa uratowania małżeństwa poprzez zgodę na rozwód nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. Co nie zmienia faktu, że podobne porady słyszę często i za każdym razem bardzo boleśnie mnie dotykają...
Dziękuję za dobre słowo, AWS.

Anonymous - 2012-01-30, 18:53

golabek napisał/a:
Dzisiaj znajoma w rozmowie zasugerowała mi, że gdybym pozwolił mojej żonie na rozwód, to może byłaby szansa, żeby Joasia nabrała refleksji nad tym, ze coś straciła i zechciała wrócić a swoim uporem i stanowczym sprzeciwem do rozwodu napełniłem ją nienawiścią do mnie. Strasznie trudno jest się bronić przed takimi sugestiami.


Znajoma radzi zapewne z dobrego serca, ale na wodzie pisane to jest, ponieważ opiera się na potencjalnych emocjach, które mogą (nie muszą) rozwinąć się w Twojej żonie. Bo ta sugerowana refleksja nie jest niczym więcej jak emocją, że "coś łatwo poszło, coś mam z głowy, ulga"... a czy za tym pójdzie "coś straciłam"....? Hm, wątpliwe. A nawet jeśli - czy będzie to na tyle silne, aby coś z tym zrobić? Wrócić do męża pod wpływem tej refleksji/emocji? Hm - znów wątpliwe.

Na logikę - zgadzam się na rozwód = nie chcę abyśmy byli małżeństwem. Więc jeśli nawet ta refleksja powstanie w Twojej żonie (coś straciłam), to przy postawie zgody Twojej zgody na rozwód - stwierdzi, że sam też chciałeś rozwodu, nie chciałeś jej jako żony, więc wszelkie powroty nie mają sensu.

Logiczne? ;-)

Na takiej argumentacji się skup. Nie na emocjach które mogą powstać, ale nie muszą, i jako emocje z definicji są przemijalne.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group