Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Odbudowa związku po kryzysie, zdradzie, separacji, rozwodzie - koniec bajki czyli kryzys jako początek

Anonymous - 2011-11-30, 02:44
Temat postu: koniec bajki czyli kryzys jako początek
Bardzo Was prosze o modlitwe za moje malżenstwo.
Maz po raz kolejny jest bliski decyzji wycofania się z prób ratowania naszego malzenstwa.
Być może dzis mi to oznajmi.

Jestem czytelniczka forum od prawie roku. Trafiłam na te strone bedąc na dnie rozpaczy po wyprowadzce męża. Teraz myślę ,że to nie był przypadek i SZEF w ten sposob zadbał o koło ratunkowe bym w tym najgorszym okresie nie popełnila jakiegos głupstwa, bym zobaczyla ze nie jestem sama, że obok istnieje wiele ludzi ktorzy każdego dnia dowodzą swoim życiem ze kryzys malzenski i rozstanie można przekuć w swym życiu na coś dobrego.
Wierzę że kryzysy sa po coś. Moj przywiódł mnie do Boga ale czuję ze jest tez zalazkiem innych wielkich zmian w moim zyciu. Nie wiem jeszcze jakich .


Jestesmy małżeństwem od 11 lat . Dla nas obojga był to pierwszy związek i nie licząc młodzienczych zauroczen pierwsza miłość.
Można powiedzieć ze połączyło nas Taize, czyli na początku fundamentem był Bóg. Niestety póżniej pogubilismy się. Bóg bywał w naszym życiu ale nie był jego fundamentem. Gdy zaczeliśmy się spotykac mąż był bardziej religijny niż ja. Mial bardzo dobre rodzinne wzorce w tym zakresie. Mimo tego nasz rozwój duchowy zamarł.

Mielismy opinie malzenstwa idealnego. Zgrzeszylismy pycha sami tak uwazajac. Oboje deklarowalismy ze jestesmy swoimi najlepszymi przyjaciólmi.

Nasze pierwsze dziecko - córeczka- urodziło sie z wadą i zmarło.
Wydawalo mi sie ze mimo tej tragedii udalo nam sie przetrwac ją poniewaz sie wspieralismy. 9 lat pozniej dowiedzialam sie ze maz nie czul bym go wspierala i go wtedy zawiodlam.

2 lata po smierci naszej corki urodzila sie nasza druga coreczka.
Gdy byłam z nia w ciazy maz po raz perwszy powiedzial ze chyba mnie juz nie kocha. Oboje po wczesniejszej tragedii bylismy w wielkich obawach o zdrowie drugiego dziecka wiec mialam nadzieje ze jego watpliwosci co do swoich uczuc moga miec tu swe żrodło.
Cierpiałam, ale skupilam sie na ciaży. 7 lat pozniej usłuszałam ze powinien mnie wtedy zostawic.

Po kilku miesiacach uczucia się unormowały. Kochałam i czułam się kochana. Mąż często okazywał czułość , mówil że kocha. Jego wątpliwosci co do swoich uczuć uzanałam za wynik stresu zwiazanego z ciążą.

Wprowadzilismy sie do domu moich rodzicow. Osobne mieszkanie , ale jednak obok rodziców. To był blad choc moi rodzice nigdy w nic nie ingerowali i sa bezkonfliktowi.
Decyzje o przeprowadzce podejmowalismy wspolnie, nie bylismy do niej zmuszeni, znaczenie miala wieksza wygoda niz w blokach i pomoc mojej mamy przy opiece nad dziecmi.
Nie powinnismy byli jednak tego robic. Maz nie czul sie tam u siebie. Nie mial swojego "terytorium". Moim błedem jest ze tego wczesniej nie dostrzeglam i nie docenialam.

Po kolejnych 2 latach urodzil sie nasz syn. Kupilismy dzialke i rozpoczelismy budowe wlasnego domu. W trakcie budowy mąż stracil prace po czym otworzyl wlasną dzialanośc ktora przez pierwszy rok nie przynosiła zysków.

Sytuacja ta byla niewatpliwie dla niego bardzo frustrujaca.
Przy okazji prowadzenia firmy zawarł nowe znajomości. Spotkał kobietę o ktorej twierdzi ze ona go rozumie choc nic ich nie laczy poza przyjaznia.

Maz wyprowadzil sie 11m-cy temu po 10 latach malzenstwa. Przestal kochac i uznal ze kazde z nas powinno ułozyc sobie zycie od nowa.

Prosilam, przekonywalam a potem trafiłam na forum. Wrociłam do Boga, Sakramentów. Modlilam sie za mojego meża, za naszą rodzinę. Przestałam sie miotać i starałam sie zawierzeć Bogu.

Po 6 m-cach stwierdzil ze czuje sie jeszcze bardziej nieszczesliwy niz mieszkając ze mną, ale nie wrocił poniewaz mieszkam w jednym budynku z moimi rodzicami Postanowilismy jednak dokonczyc rozpoczeta 1,5 roku przed jego wyprowadzka budowe domu by tam probowac odbudowywac nasze malzenstwo.

Deklarowal ze doswiadczyl sily sakramentu malzenstwa, ze powinismy budowac na Bogu. Rzeczywistość zdawala sie jednak klócić z deklaracjami.

Zaangazowal sie w budowe, duzo bardziej niz w nasze relacje. Zbywał pomysły spędzania czasu razem, tylko we dwoje. Mam watpliwosci czy naprawde chcial cokolwiek ratowac, czy tez był bardzo zmeczony ostracyzmem wiekszosci rodziny i znajomych bardzo krytycznie odnoszacych się do jego postepowania.
Wiem ze nie moge Go do niczego zmusic i nie zamierzam probować. Pozostaje mi sie tylko za niego modlić i za siebie bym była w stanie przez to przejsc i znalezc sposob by dzieci jak najmniej ucierpialy.
Caly czas wierze ze to utracone uczucie sie caly czas gdzies w nim tli, tylko on go niedostrzega. Nie umie poprowadzic swojego serca.

Bardzo prosze , pamietajcie o nas w modlitwach

Anonymous - 2011-11-30, 08:20

Aga witaj na forum

trudna to historia , ale wiele już kroków ku ratowaniu małżeństwa zrobiliście .

WSPIERAM MODLITWĄ

POGODY DUCHA

Anonymous - 2011-11-30, 22:07

Aga8,
witaj.

Zachęcam do przyłączenia się do Nowenny Pompejańskiej lub do Róży Żywego Różańca. Obie formy różańcowe wielu ludziom przyniosły nie tylko ulgę ale i rozwiązania problemów, które bez wstawiennictwa Maryi po ludzku były niedostrzegalne. Bóg wyraźnie wyciąga do Was ręce więc Mu zaufaj. :mrgreen:

Anonymous - 2011-12-01, 00:10

Dzisiejsze popoludnie i wieczór sa kuriozalne.
Popoludniu spotkaliśmy sie z fachowcem który ma robić wylweki w naszym domu. Omawialiśmy z nim szczegoły uslugi. Wrocilismy do domu, zjedliśmy z dziećmi kolację. Połozyliśmy je spać.
Mąż deklarowal wczesniej ze dziś porozmawiamy. Taka zapowiedz nie wrózyła niczego dobrego więc nie było mi śpieszno do "poważnej" rozmowy i do niej nie doszło.
Maż pojechal wiec "do siebie" i sms-em najpierw zapytal co sądzę o naszych relacjach a w kolejnych sms-ach poinformowal ze mnie ceni ale nie kocha i nie jest sobie w stanie wmowic ze jest inaczej, w zwiazku z czym nie widzi dla nas szansy.

Brakuje mi słow zeby opisac co czuję. Mam galopadę przeróznych myśli. Czuje sie upokorzona. Jestem na niego wścekła ze mnie w ten sposob traktuje, że nie daje man szansy i lekka ręką przekreśla małzeństwo bo (moim zdaniem) chcialby byc zakochany , a we mnie już nie jest.
Slyszał ode mnie wielokrotnie że nic nie zmienia faktu ze ja go wciaz kocham, że dzieki sakramentowi jestesmy jednością, ze on jest czescia mnie ktorej się wyrzec nie moge i nie chcę. Ma jednak wolna wolę i sam podejmuje decyzje o swoim zyciu. Modle sie za nas ale w chwili obecnej modlitwa nie przynosi ukojenia.

Zaczynam się zastanawiać po co chciał kontynuować budowę domu , chyba tylko po to by go sprzedać. Kiedy patrzę na nasz niewykonczony dom serce mi pęka. To nie sa zwykle mury tylko miejsce gdzie wyobrazałam sobie naszą rodzinę żyjaca szczęśliwie.

Panie Boże dopomóż, bo brakuje mi sił.

Anonymous - 2011-12-01, 00:14

Aga8 napisał/a:
Modle sie za nas ale w chwili obecnej modlitwa nie przynosi ukojenia.


O Boże, użycz mi pogody ducha,

abym godził się z tym,

czego nie mogę zmienić,

odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,

i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.

Pozwól mi, cały ten dzień przeżyć

w świadomości upływającego czasu.

Pozwól mi rozkoszować się chwilą

w świadomości jej ograniczenia.

Pozwól mi zaakceptować konieczność,

jako drogę do wewnętrznego pokoju.

Pozwól mi, za przykładem Jezusa,

przyjąć także ten grzeszny świat, jakim jest,

a nie, jakim ja chciałbym, aby był.

Pozwól mi zaufać, że będzie dobrze,

jeśli zdam się na Ciebie i Twoją wolę.

Tak będę mógł być szczęśliwym w tym życiu

i osiągnąć pełnię szczęścia z Tobą

w życiu wiecznym.

Amen.

Anonymous - 2011-12-03, 20:34

Aga8.
W Twoim wątku odnajduję wiele moich historii.
W Twojej intencji odmówię dziesiątkę różańca.

Polecam Was wstawiennictwu Maryi

Anonymous - 2011-12-03, 22:30

Bóg zapłać za modlitwę.

Najbardziej bolesne w calej tej historii jest to że mój ukochany mąż tak sie pogubił ,że doszedł do wniosku ze wogole nie powinnismy sie pobierac, ze zakochal sie we mnie z wdziecznosci ze bylam pierwsza dziewczyna która jego pokochała.

Zarzucil mnie taka litanią żali ktorych nigdy w nim nie podejrzewałam i to czesto takich sprzed 5-9 lat , których wczesniej nie ujawnial albo w tak zawoalowany sposob że do mnie nie trafiły.

Wyszło na to że moje bardzo szczęśliwe małżenstwo okazalo się piramidalnym klamstwem.
Pewnie latwiej byloby mi się pogodzic z kryzysem gdybym dostrzegała że nadchodzi, a ja żyłam w bajce. Licząc z okresem sprzed slubu mialam przy swoim boku ksiecia z bajki za którego wychodzilam nie majac cienia wątpliwości i przez 13 lat tkwilam w przeswiadczeniu że tworzymy zwiazek niemal idealny.
Myślalam i czułam ze mąż jest także moim przyjacielem, nie kłocilismy sie, wiele osob dobrotliwie sie z nas podsmiewalo ze po tylu latach wciąz wyglądamy na takich zakochanych.
Dałabym sobie rece poucinać za to małzenstwo.

Tymczasem wszystko runęlo dosc szybko jak domek z kart.
Wystarczyło lekkie zaburzenie dotychcasowego stanu, utrata pracy, nowi znajomi o oglednie mowiac nie prorodzinnych poglądach, a wszystkie skrywane frustracje doprowadziły niedoszlego zakonnika do decyzji ze najlepsza rzecza ktorą może i powinien zrobic jest opuszczenie mnie.

Maz uwaza ze w ten sposob "ratuje swoje zycie" , ze nie jestesmy sobie przeznaczeni, a dzieci beda szczęśliwe jesli rodzice beda szcześliwi. Tak wiec szukajac swego szczęścia (oczywiście w perspektywie w ramionach innej , przeznaczonej mu kobiety) uszczęśliwi także dzieci.

Zdumiewa mnie fakt że można tyle przykrych i okrutnych rzeczy wypowiedziec z przeswiadczeniem ze czyni sie rzecz wlasciwą.
Teraz wiem ze w glównej mierze stało się tak poniewaz Pan Bog nie był integralną częścia naszej codzienności. Przysnelismy oboje , zadufani w sobie i ufni że sami sobie ze wszystkim w zyciu świetnie radzimy.

Przezylam wielkie przebudzenie i wiem że moze ono przyniesc w moim zyciu dobre owoce , jesli tylko zawierzę Stwórcy. Nie rozumiem jeszcze jaki jest Jego plan w stosunku do naszego malżenstwa , ale ufam ze we wlasciwym czasie zdolam go zrozumieć i wypelnic Jego wolę.

Teraz pozostaje mi się modlic o uzdrowienie duszy mojego męża, o to by poczul potrzebę zaproszenia Boga do swego zycia.
Modle sie też o to bym znalazła w sobie siłe by trwać i by to cierpienie mnie nie zlamalo.

Anonymous - 2011-12-03, 23:30

tak -ten tekst też słyszałam, że on nie wyobraża sobie dalszego życia razem - i robi to dla dobra dzieci -bo szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci... i zapadł w ramiona innej... ale na siłę nie przykujemy ich do siebie. ja przestałam się obwiniać. powtarzam sobie codziennie -jestem atrakcyjną, wartościową kobietą, dobrym człowiekiem, matką, mam wspaniałych przyjaciół, mam nadzieję, że dożyję dnia, kiedy on przyjdzie i powie że się pomylił i chce być ze mną... i to pomaga. daje nadzieję, że nie będzie tak zawsze, że bóg nas słucha i czeka na odpowiedni moment...
Anonymous - 2011-12-07, 23:01

Szybko wszystko zmierza prawdopodobnie ku sprawie sądowej, o czym moj maż własnie mi oznajmił.
Ma nadzieje znalezc szybko kogos z kim ulozy sobie zycie i dla ktorej bedzie mu sie chcialo starac.
Nie widzi powodu dla ktorego przez reszte zycia mialby ponosic konsekwencje zlej decyzji jaka bylo ozenienie sie ze mna. Wyrzucil z siebie różne żale w stosunku do mnie konkludujac ze nie bylam w stanie stworzyc domu jaki chcial miec. Nie twierdze ze przynajmniej niektore z jego uwag i zali nie maja podstaw. Boli i wkurza mnie fakt ze przez 10 lat ich nie zglaszal, a teraz z mina pokrzywdzonego uzał ze ma dosyc.

Do tego uzal ze dzieci nie ucierpia i moje twierdzenie ze robi im krzywdę to proba manipulowania nim na która nie bedzie pozwalał. Rozmawiał z wieloma osobami z rozbitych rodzin i ustalił że nie wplynęło to negatywnie na ich zycie.

Jego chwila 'slabości' sprzed poł roku kiedy pomyslał że dokonczymy budowe naszego domu i zamieszkamy w nim razem oraz ze będziemy budować nasze małżenstwo na Bogu ( jak sam powiedział) wynikała z lektury forum SYCHAR , ktore obecnie uznaje za sektę.

Uważa że powinniśmy sprzedać nasz dom.
Niby od kilku dni spodziewałam sie że dojdzie do takiej rozmowy, ale i tak strasznie boli.
Jak to możliwe zeby cale moje małżenstwo bylo klamstwem?

[ Dodano: 2011-12-08, 01:06 ]
Po tym wszystkim co usłyszałam od męża nie mam ochoty na niego patrzeć. Kocham go ale nie chcę go ogladać, nie chce z nim rozmawiać, wolałabym aby zniknął z mojego zycia i mysli.
Jak dawac dowody milosci ktora przeciez istnieje kiedy samo patrzenie na męza sprawia ból?

Anonymous - 2011-12-08, 11:48

Ago, przejmujące Twoje świadectwo.
Za chwilę Godzina Miłosierdzia, będę pamiętać w modlitwie o Tobie i mężu.
Szczerze będę się modlić, bo wiem, czym jest łaknienie sprawiedliwości.

S.

Anonymous - 2011-12-08, 11:49

Czytając Ciebie mam wrażenie, że wszystko to słyszałam we własnym domu. :evil: jest bardzo schematyczny. To trwa już prawie trzy lata. Z własnego doświadczenia poradzę Ci : nie słuchaj tych głupot. Twoje małżeństwo było dobre, mąż Cię kochał, tylko teraz nagle coś się zmieniło w jego życiu. Obwinia Ciebie, bo sam ma wyrzuty sumienia. Nie potrafi tego unieść, więc próbuje Cię wpędzić w poczucie winy. Wtedy będzie miał uzasadnienie swoich decyzji, bo skoro czujesz się winna to na pewno był żle traktowany. Oczywiście masz swój udział w kryzysie, ale Ty nie porzucasz rodziny, nie krzywdzisz dzieci. Nie daj się : Twój mąż jest wolnym człowiekiem, więc może podejmować decyzje o odejściu, ale niech weżmie za nie odpowiedzialność i konsekwencje, a nie wiesza sie na Tobie. Stać ich na rozwalanie swoich rodzin, ale chcieliby jeszcze być usprawiedliwieni, że tacy biedni, skrzywdzeni, niedocenieni....a może tak należało by zakasać rękawy i naprawiać, co się schrzaniło, a nie uciekać w nowy związek. Trzymaj sie dziewczyno i oddaj swojego męża dziś Matce Bożej w godzinę Miłosierdzia od 12.oo do 13.oo. :-D
Anonymous - 2011-12-08, 17:53

To równiez wątek mojego zycia: dzieci nie ucierpią, życzę cie wszystkiego najlepszego, nie da się tego poskładać, od 10 lat było źle ... a gdzie cholera wtedy był, co naprawił, też uciekł ode mnie i dzieci, problemów, rodziny. Powiedziałam, że wracam do naszego domu w styczniu to wymyślił, ze juz kogoś znalazł aby wynając i uzyskać pieniądze na spłatę naszych zobowiązań kredytowych. A ja sie nawet ucieszyłam, że on taki zaradny sie zrobił. . . a on swój plan powoli wdraża, powiedział, że czytał iz 6 miesiecy jak nie mieszkamy ze sobą to już można okreśłic: trwały rozpad ... a sprawa w lutym i by się wtedy mozna doliczyc tych 6 mcy... te miłe meile, jak sie stara o nasze długi, jak potrafił się rozliczyc z własnej działalności, jak mnie do tego nie potrzebował. Jaki samodzielny!!!! A przez lata małżenstwa nic nie wziął na swoje barki, teraz nagle potrafi ...jaka głupia jestem :evil: przestałam za nim latać, myślałam, że to własnie teraz on poczuł się porzucony ... a on się poczuł wybawiony .. nie wiedziałama ze mozna tak wyrachowanie postępować. Może nawet czyta tutaj posty ... nie pomyślałam o tym...
Anonymous - 2011-12-08, 21:19

Podpisuję się pod tym- że dzieci nie ucierpią też słyszałam. Że mi będzie lepiej, będzie tak pięknie...
A teraz widzę jaki to on zakochany, a może powinnam napisać zmanipulowany...

Anonymous - 2011-12-09, 14:39

Wszystko to bardzo w sumie smutne...
zawsze tak jest, jak cos się kończy

trudno jest wrócic wbrew sobie i wmówic sobie, ze sens jest głębszy...moze i jest
ale to trudne pozostać w układzie jaki uwierał latami
kiedy sie to odkryje nie tylko ta druga strona jest w szoku
zaszokowany najpierw jest odkrywca, ze zył tyle lat pomimo...
potem szok zony czy męża, bo oni nic nie widzieli nawet jak wszytsko było jak na talerzu
i naprawde - nawet jak bardzo się chce, strasznie trudno jest tak naprawde wrócić, tak całkiem i do końca
mysle, ze to przezywają wszyscy, którzy dokonali takich odkryć a pomimo to chcieli jakoś jednak poskładać, to co sie posypało, w całość

moze czasem nie warto za wszelką cenę zatrzymywać?
nie wiem jaką mozna mieć gwarancję ( wiem, nikt nie daje gwarancji), ze to co da sie poskładać nie runie w momencie za jakiś czas...

będąc po środku rozterki spogląda sie ze smutkiem na to co sie posypało...i nie wie sie czy naprawde sie potrafi byc znowu pomimo...

zastanawiam sie po co to tu piszę
moze dlatego, ze każda taka opowieść jest bardzo przejmująca
i zawsze odnosi sie w pierwszym momencie wrazenie, ze jest tylko jedna strona poszkodowana...

cokolwiek sie stanie uwierz, ze koniec zawsze jest początkiem i ze napewno będzie dobrze ... i tego sie trzymaj Aga8 :)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group