Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - Ewangelia weszła w życie

Anonymous - 2010-07-07, 12:04

Świadectwo

MATAN - ŚWIADECTWO NAWRÓCENIA

Kiedyś byłem tzw. zwyczajnym człowiekiem. W wieku 16 lat wstapiłem do ruchu hippisów. Zacząłem nosić długie włosy, ubierać się inaczej, zaangażowałem się całym sercem w ideologię tego ruchu. Szukałem szczęścia, miłości i wolności. Jeździłem na zjazdy, grałem na perkusji w zespołach rockowych, trochę narkotyków, dziewczyny...
Szybko okazało się jednak, że moje marzenia nie spełniają się. Coraz więcej bólu, smutku, cierpienia. Coraz bardziej pogłębiał się we mnie kryzys istnienia. Widziałem coraz wyraźniej bezsens takiego życia, zło, obłudę ludzi i swoją, lecz coraz mniej miałem pomysłów no to, jak temu zaradzić.
Wszystko to co przeżywałem w sobie przelewałem na kartki papieru. Prawie codziennie powstawał jakiś nowy wiersz, wiersz o moim smutku, bólu i beznadziejności tego życia.
cały tekst tu:
http://www.pomoc.kdm.pl/swiadectwo.htm

Anonymous - 2010-07-07, 13:33

Bóg zmienia relacje w rodzinie ...

Chcę się podzielić z Tobą tym, co Bóg zmienił w moim życiu. W zeszłym roku w Sylwestra pokłóciłam się z moim młodszym bratem. Zawsze po kłótni, to ja pierwsza kapitulowałam, ale tym razem się zaparłam i powiedziałam, że dopóki on mnie nie przeprosi to nie mamy o czym mówić. No więc nie rozmawialiśmy ze sobą 5 miesięcy. Pierwsze co się zmieniło w moim życiu jak oddałam je Jezusowi, to zaczęłam czytać Pismo Święte. Przeczytałam wtedy o miłości bliźniego. Bardzo mnie to poruszyło i postanowiłam, że jak brat wróci do Polski, to się z nim pogodzę. Tego samego wieczora około 23.00 mój brat napisał do mnie sms-a, w którym mnie przeprosił za to co się stało. Po 5 miesiącach milczenia akurat na drugi dzień po tym jak oddałam swoje życie Jezusowi mój brat odezwał się do mnie - to było Boże działanie. Do dziś kiedy go pytam, dlaczego akurat wtedy do mnie napisał, nie potrafi mi odpowiedzieć - ja wiem dlaczego.
Basia

Bóg zmniejsza dystans...
Miałam dystans do mojej rodziny, bo panuje wśród nich nerwowa, nieprzyjemna atmosfera. Ranią siebie nawzajem i tych, którzy są w pobliżu. Przestałam ich odwiedzać, pomagać im i miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, a z drugiej strony była złość i niechęć do spotykania się z rodziną. Nie chciałam tej sprawy tak zostawić i oddałam ją Bogu. On dał mi zrozumieć, że mnie kocha, że jest ze mną i pokazał mi, że kocha też moich krewnych, bo za nich też umarł. Zobaczyłam, że moi bliscy mają w sobie wiele zranień i że przez te zranienia nieświadomie ranią też innych. Bóg dał mi pragnienie pokochania ich, przebaczania, uczę się patrzeć na rodzinę oczami Jezusa i wiem, że sama z siebie nie jestem zdolna wykrzesać miłości do nich. Bóg naprawdę ich kocha i chce aby oni należeli do Niego.
Lidka

Bóg uczy nas siebie...
Dzięki Jezusowi zmieniły się moje relacje z niewierzącym mężem. W ostatnim czasie mieliśmy bardzo złe relacje ze sobą, często się kłóciliśmy, były ciche dni w domu. To wszystko trwało dość długo i było mi bardzo ciężko z tego powodu - mojemu mężowi pewnie też. W tym czasie gorliwie modliłam się do Jezusa i oddawałam Mu siebie i męża i sytuację w której się znaleźliśmy. Niedługo zobaczyłam owoce mojej modlitwy. Nasze relacje się poprawiły, a problem który był skutkiem tych ciężkich dni został rozwiązany. Jestem wdzięczna Jezusowi, że tak nam pobłogosławił wiem, że zawsze jest blisko mnie i że jest najlepszym doradcą.
Iwona

Bóg pomaga w pracy ...
W ostatnim czasie Bóg mnie rozradował swoim działaniem w pracy, kiedy miałam przygotować 4 modele płaszczy. Nie wiedziałam za co mam się zabrać, nie potrafiłam zrobić tych konstrukcji, a czas na realizację tego zadania był bardzo krótki - na następny dzień modele miały być gotowe. Wówczas pomodliłam się i poprosiłam Ducha Świętego o pomoc. Stała się niesamowita rzecz - zaczęłam szybko i sprawnie wykonywać powierzone zadanie. Okazało się, że w rezultacie moje modele wyszły świetnie i dzięki Bogu odniosłam mały sukces w pracy.
Grażyna

http://tylkojezus.net/1,20,czytelnia,pl.html

Anonymous - 2010-08-01, 23:31

Sensacyjne odkrycie - znaleźli niezwykłe relikwie świętego

Fragmenty szczątków należących według tradycji do świętego Jana Chrzciciela odkryto na wysepce Św. Iwan niedaleko Sozopola, na południowym wybrzeżu czarnomorskim Bułgarii. Alabastrowy relikwiarz o wymiarach 18x18x14 cm znaleziono w ruinach prawosławnego klasztoru noszącego imię świętego.

Klasztor, zburzony w 1629 roku, należał do ważniejszych ośrodków bułgarskiej i bizantyjskiej kultury w okresie średniowiecza; posiadał cesarski status. Wśród przełożonych monastyru było kilku późniejszych patriarchów Konstantynopola.

Wyspa Św. Iwan była miejscem świętym już od czasów starożytnych Greków. Najstarsze wykopaliska archeologiczne potwierdzają istnienie tam świątyni Apolla z VII wieku p.n.e. - mówi prof. Kazimir Popkonstantinow, który kieruje pracami archeologów na wyspie.

Klasztor świętego Jana Chrzciciela powstał w X wieku. Właśnie fakt, że był on pod specjalną jurysdykcją patriarchy Konstantynopola daje pewność archeologom, że w znalezionym relikwiarzu, pochodzącym z końca IV wieku, są właśnie relikwie Jana Chrzciciela. Jeden z napisów na relikwiarzu brzmi "Św. Jan". Jest jeszcze drugi napis z prośbą do Boga, by miał w opiece człowieka o imieniu Toma. Według archeologów jest to imię osoby, która przywiozła relikwie z Konstantynopola na wyspę.

Część relikwii - głowa i ręka świętego - według tradycji znajduje się w Stambule (d. Konstantynopolu), stąd archeologów nie dziwi, że ich fragment został przekazany klasztorowi, prawdopodobnie w XI wieku - mówi prof. Popkonstantinow. Zbudowano wtedy cerkiew noszącą imię świętego.

Relikwiarz, opieczętowany czerwonym woskiem, był zamurowany w ołtarzu. Do chwili jego otwarcia, dokonanego w niedzielę, w obecności licznych ekspertów i duchownych w Muzeum Historycznym miasta Sozopol, pieczęć była nienaruszona. W relikwiarzu znajdują się część kości twarzy, palca oraz ząb świętego.

Relikwie przekazano patriarchatowi Bułgarskiej Cerkwi Prawosławnej, który ma podjąć decyzję o nowym miejscu ich wystawienia.

http://wiadomosci.wp.pl/k...ml?ticaid=1aa0e

Anonymous - 2010-10-05, 01:54

Jesteśmy arcydziełem Boga

Zdać egzamin z wolności

Bóg stworzył człowieka na ziemi, która jest terenem zmagania dobra ze złem, świętości z grzechem, życia ze śmiercią. Stworzył go na obraz i podobieństwo swoje, czyli wyposażył w wolność i wskazał świat czystego dobra, świętości i życia jako jego wieczne mieszkanie. Na ziemi człowiek ma jednak zdać egzamin z wolności. Jego decyzje muszą uwzględniać owe wielkie wartości. Każda z trafnych decyzji doskonali jego wolność. Jeśli decyzja nie jest właściwa, ogranicza wolność i może prowadzić do jej utraty, czyli wielkiego zniewolenia.

W tak trudnej sytuacji Bóg wskazał człowiekowi drogę wiodącą do szczęścia: należy czynić dobro, a unikać zła. Gdy Adam sięgnął po zło, Bóg okazał mu miłosierdzie i wezwał do naprawienia popełnionego błędu oraz do powrotu na drogę czynienia dobra. Źle wykorzystana wolność może być jeszcze spożytkowana w dobrym celu. Żyjemy w czasie i dlatego mamy szansę na doskonalenie mądrości i wolności mimo popełnianych błędów.

W Starym Testamencie Bóg wskazał grzesznemu człowiekowi drogę nawrócenia przez Dekalog i przykazania miłości Boga i bliźniego, a w Nowym Testamencie wezwał do miłości nieprzyjaciół i miłości wzajemnej. Dał też przykład Syna Bożego, który, ukrywając swe bóstwo, przyjął ludzkie ciało i żył z nami na ziemi. Ukazał nam, jak trzeba się zachować w zmaganiu ze złem i jak zło może uderzyć w sprawiedliwego człowieka.

Sumienie – dar Boga

Wielką pomocą w wykonaniu zadań zleconych przez Boga było i jest od samego początku sumienie. To coś w rodzaju telefonu komórkowego, jaki posiada człowiek używający rozumu, potrzebnego do wzajemnego kontaktu Boga z człowiekiem w każdej
sytuacji, w jakiej się znajdziemy.

Bóg przez sumienie mówi człowiekowi, co jest Jego wolą, czyli co jest prawdziwie dobre. Szanuje jednak wolność człowieka, tak że ten, mimo głosu sumienia, może postąpić wedle własnego uznania. Sumienie nie determinuje człowieka. Wielu słyszy głos sumienia, postępuje jednak według swoich racji, nie pełniąc woli Ojca niebieskiego.

Kto liczy się z głosem sumienia, zostaje wypełniony Bożym pokojem. Pokój ten opromienia rozum (czyli umożliwia poznanie prawdy), wolę (czyli doskonali wolność) i serce (czyli pomaga w rozkwicie miłości). Ów dar odsłania prawdę i pozwala w niej żyć. On daje pewność w podejmowaniu słusznych decyzji, udziela też mocy potrzebnej do spełnienia woli Boga. Za takim pokojem tęskni serce każdego człowieka. Ten pokój doskonali jego charakter i decyduje o najważniejszych rysach jego osobowości. Tak ukształtowane sumienie mają ludzie wielkiego ducha, pełniący wolę Ojca niebieskiego.
Zdrowe sumienie posiada trzy przymioty: prawość, pewność i wrażliwość.

Owoc umiłowania prawdy

Prawość polega na precyzyjnym odczytaniu woli Bożej w chwili, w której człowiek słyszy glos sumienia. Tej prawdy nie można lekceważyć, bo gwarantuje ona podjęcie właściwych decyzji.
Pewność sumienia jest owocem umiłowania jedynej prawdy. Obok może być dziesięć tysięcy błędnych, kłamliwych informacji na dany temat, ale jest tylko jedna prawda. Wygrywa ona
z kłamstwem, gdyż kłamstwo zawsze wychodzi na jaw. Czasem ucieka przed prawdą na ziemi, ale wpadnie w jej światło natychmiast po wejściu w wieczność.

Wrażliwość pozwala rozpoznać najmniejsze nawet niebezpieczeństwo towarzyszące obłudzie i kłamstwu. Umożliwia też dostrzeżenie konsekwencji błędnej decyzji. Sumienie wrażliwe żyje zawsze w świecie pełnym światła i wychwytuje nawet najmniejszy cień obłudy.
Dziś wiele mówi się o rozumie człowieka i jego inteligencji. Przyznaje się im na tyle ważne miejsce, że na podstawie testu na inteligencję ocenia się i klasyfikuje ludzi. Dla chrześcijan jest to poważne ostrzeżenie, bo szatan jest superinteligentny i supergłupi zarazem. O prawdziwych sukcesach życiowych decyduje mądrość, a nie inteligencja.

Mądrość bowiem znakomicie wykorzystuje inteligencję, a inteligencja nie potrzebuje na nic mądrości. Drugą istotną według współczesnych wartością jest wolność. Rozumie się ją jako prawo robienia tego, co się komu podoba, bez brania za to odpowiedzialności. Tak rozumiana wolność jest obecnie przeceniana i to ona stanowi usprawiedliwienie dla wszystkich zachowań prowadzących do zaspokajania potrzeb emocjonalnych i pożądliwości. Przy takim „ubóstwieniu” inteligencji, wolności, uczuć i pożądliwości prawie zupełnie pomija się milczeniem kwestię sumienia. Wielu się z nim nie liczy. Tymczasem o mądrości człowieka decyduje dobrze ukształtowane sumi enie. Ten, komu zależy na mądrości, szanuje sumienie swoje i innych.

Zagrożenie sumienia

Żyjemy w czasach nieustannego bombardowania naszych sumień. Wykorzystywane są do tego wszystkie dostępne metody. Najskuteczniejszą z nich jest zalew informacji, wobec którego człowiek staje bezradny i zaczyna na własną rękę wybierać to, co wydaje mu się prawdziwe. Brakuje mu jednak czasu na jakąkolwiek głębszą refleksję. Nie jest nawet w stanie zadać pytania, dlaczego w danej chwili podają do wiadomości to, a nie co innego. Podobnie jest z wiadomościami przekazywanymi w naszych środowiskach. Najczęściej nie służą one rozpowszechnieniu prawdy, lecz wywołaniu sensacji, która odwraca uwagę od tego, co ważne. Tematy zastępcze dominują dziś w naszym świecie. Mały temat na kilka godzin urasta do wielkiego i deformuje prawdę.

Książę tego świata jest ojcem kłamstwa i nie wolno o tym zapomnieć. Sumienie dobrze ukształtowane odsłania te codziennie masowo podawane kłamstwa. Ten, kto nie ma czasu na wysłuchanie sumienia, ginie w świecie kłamstwa i postępuje jego ścieżkami. Początkowo czyni to często nieświadomie, by dopiero po jakimś czasie zorientować się, co czyni. Wyrwanie się z zakłamanych układów wymaga heroizmu, do którego dorasta niewielu.

Słuchając sumienia

Drugim zagrożeniem jest brak modlitwy. To na niej człowiek poświęca czas na nawiązanie kontaktu z Bogiem. To tak jakby włączył „aparat” swego sumienia i przez kilka minut porozmawiał ze Stwórcą na temat przeżytego dnia. Ten, kto to czyni, potrafi zawsze docenić i ocalić sumienie, bo wie, jak cenny jest ten kontakt. Wielu ludzi zrezygnowało z modlitwy i ich sumienia są prawie wyciszone.
Trzecim zagrożeniem jest utożsamienie sumienia z własnym przekonaniem. W moim przekonaniu to ja decyduję o tym, co jest dobre, a co złe, co jest dla mnie pożyteczne, a co mnie za dużo kosztuje.

W dochodzeniu do przekonania nie ma głosu Bożego. Tylko ludzie głębokiej wiary kształtują swe przekonanie, słuchając sumienia. Bowiem Bóg i Jego autorytet znaczy dla nich więcej niż własne wnioski. Przekonanie jest ważne, bo w lawinie wiadomości wytycza drogę życia. Ale jeśli nie liczy się w nim głos sumienia, czyli autorytet Boga, człowiek ze swoim przekonaniem jest tylko jednym z milionów zagubionych ludzi, którzy prędzej czy później odkrywają swe pomyłki. Uznają się wówczas za niewinnych i tłumaczą się przekonaniem, że czynili dobro. W rzeczywistości prawdziwego dobra nie znali. Przed Bogiem odpowiedzą za to, że nie uwzględnili Jego głosu, czyli nie liczyli się ze swoim sumieniem. To ono jest kamieniem węgielnym odpowiedzialności przed Bogiem. W nim mieszka tak zwana bojaźń Boża, która jest aktem autentycznej miłości Boga.

Błąd utożsamienia przekonania z sumieniem występuje bardzo często. Najłatwiej poznać go, zadając człowiekowi pytanie, czym jest według niego sumienie, a czym przekonanie. Najczęściej nie potrafi odpowiedzieć na pierwsze pytanie, czyli nie wie nic o sumieniu. Nie zna „aparatu telefonicznego” pozwalającego na kontakt z żywym Bogiem. Zastąpił go swoimi poglądami.

Wartość pokoju

Kto ma dobrze ukształtowane sumienie, jest wypełniony Bożym pokojem, który przelewa w ludzi w każdym z nimi spotkaniu. Reakcje są dwie. Ludzie dobrej woli otwierają swe serca na taki dar. Poszukują spotkania, bo w nim zostają ubogaceni. Ci, którym brak dobrej woli, bo są nastawieni na pełnienie swojej, a nie Bożej, nie lubią takich spotkań. Wzywają ich bowiem do liczenia się z sumieniem, są zawsze pytaniem o nie. Oni zaś sumienie zagłuszyli, wielu wyłączyło je nawet i nie zamierza słuchać. Sumienie jest strażnikiem Bożego pokoju w naszych sercach i w naszych środowiskach. To skarb nad skarby, za który należy dziękować Bogu.

ks. Edward Staniek

http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2542

Anonymous - 2010-12-13, 00:02

Wielkie nawrócenia

Przez całe swoje kapłańskie życie Ojciec Pio wyrózniał się szczególnym umiłowaniem Boga i człowieka. Wszystko co było Jego dziełem, było działaniem Boga przez Niego.

http://www.kapucyni.ofm.pl/archiwum/nawrocenia.htm

Anonymous - 2011-01-05, 20:08

Ciekawe świadectwo uzdrowienia życia i relacji międzyludzkich

http://www.fgbmfi.pl/swia..._swiadectwa=100

Anonymous - 2011-01-07, 19:36

Świadectwo wiary- Małgorzata Kożuchowska

http://www.pielgrzymka.ko...ectwo&Itemid=61

znalezione przez Jarek321 dziękujemy :mrgreen:

Anonymous - 2011-01-17, 15:23

Rok 2011 rokiem kolbiańskim w Polsce

Korzystajmy z tego daru , aby poznać życie i działalność wilelkiego świętego, który żyjąc w trudnych czasach nie poddał się im, ale szedł pod prąd.

"Nic, absolutnie nic, nie jest w stanie nas odłaczyć od miłości Chrystusa"

Modlitwa do św. Maksymiliana
Święty Maksymilianie! Radujemy się wielką chwałą Twoją i dziękujemy Bogu za to, że tak Cię wywyższył i wsławił w obliczu świata. Umiłowany nasz bracie! Cały naród składa Ci hołd. Serca nasze są pełnie wdzięczności dla Ciebie, za Twoje oddanie się Bogu, Matce Chrystusowej i człowiekowi. Rozumiesz nasze potrzeby, pragnienia, troski i udręki. Dlatego z ufnością Ci je polecamy.

Święty Maksymilianie, patronie trudnych czasów i męczenniku miłości - módl się za nami!

krótki życiorys św. Maksymiliana

Rajmund KOLBE urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Lata dziecięce spędził w Pabianicach. W 1910 r. wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych i tu otrzymał imię Maksymilian. W 1912 r. udał się na studia do Rzymu, gdzie uzyskał dwa doktoraty: z filozofii i teologii. Tam też w r. 1918 przyjął święcenia kapłańskie.

W Rzymie, w klimacie maryjnym swego Zakonu, pogłębił, wyniesioną z domu rodzinnego, miłość do Niepokalanej. Widząc świat pogrążony w bratobójczej wojnie i zagrożenie Kościoła, zwłaszcza ze strony masonerii, postanowił powołać do życia stowarzyszenie, które by się starało o nawrócenie i uświęcenie wszystkich, a szczególnie masonów, pod opieką i za pośrednictwem Tej, która ściera głowę węża - szatana i jest Pośredniczką wszystkich łask.

Zamiar swój urzeczywistnił 16 października 1917 r., zakładając w Rzymie Rycerstwo Niepokalanej (MI - od nazwy łacińskiej Militia Immaculatae). Papież udzielił temu stowarzyszeniu swego błogosławieństwa, a po kilku latach obdarzył je odpustami. Ojciec Kolbe w 1919 r. wrócił do Polski, gdzie zaczął szerzyć Rycerstwo najpierw w Krakowie, a potem w Grodnie, wydając od 1922 r. miesięcznik "Rycerz Niepokalanej", który osiągnął największe nakłady z wszystkich pism wydawanych w Polsce (do miliona egzemplarzy). W 1927 r. założył pod Warszawą klasztor - wydawnictwo pod nazwą Niepokalanów, który był jednocześnie centralą MI.

W 1930 r. Św. Maksymilian udał się na misje do Japonii, gdzie w Nagasaki zbudował podobny Niepokalanów i apostołował przez "Rycerza" japońskiego. Marzył o tym, by takie ośrodki MI, tak męskie, jak żeńskie, powstały w każdym kraju.

W 1936 r. wrócił do Polski, by objąć na nowo ster Niepokalanowa, który stał się największym klasztorem w Kościele (w 1939 r. było tu ponad 700 zakonników i kandydatów). Wydawał siedem czasopism, w tym dziennik. W 1938 r. zaczęła działać w Niepokalanowie radiostacja. Dla usprawnienia działalności wydawniczej o. Kolbe zamierzał zbudować lotnisko i myślał o utworzeniu telewizji. Dla zdobycia dusz Niepokalanej o. Kolbe wykorzystywał wszystkie środki, byle godziwe, ale największy nacisk kładł na modlitwę i umartwienie. Przed wojną MI liczyła milion członków.

Zewnętrzną działalność o. Kolbe chwilowo przerwało wkroczenie Niemców hitlerowskich do Polski. Został aresztowany z braćmi zakonnymi i wywieziony do obozów w Amtitz i Ostrzeszowie. Po zwolnieniu wrócił do Niepokalanowa i przekształcił klasztor w ośrodek działalności charytatywnej, niosący pomoc okolicznej ludności i licznym wysiedleńcom, wśród których nie brakowało także i Żydów.

W 1941 r. został ponownie aresztowany i osadzony najpierw w więzieniu warszawskim na Pawiaku, a potem w obozie oświęcimskim. Gdy po ucieczce jednego więźnia władze obozowe skazały dziesięciu niewinnych na śmierć głodową, o. Kolbe dobrowolnie ofiarował się za jednego z nich, a później pozostałym służył posługą kapłańską w bunkrze głodowym. Zmarł 14 sierpnia 1941 r., dobity zastrzykiem trucizny.

Twórca MI mógł rozwinąć tak wspaniałą akcję apostolską i zdobyć się na niewiarygodny heroizm dzięki swemu bezgranicznemu oddaniu się i zaufaniu Niepokalanej. W procesie kanonicznym uznano jego cnoty heroiczne i cuda zdziałane za jego przyczyną. Papież Paweł VI ogłosił o. Kolbego błogosławionym (17 października 1971 r.), a Jan Paweł II - świętym i męczennikiem (10 października 1982 r.).

Sława Męczennika miłości i jego orędownictwo w niebie przyczyniły się do rozszerzenia MI na wszystkich kontynentach. W różnych krajach istnieją Niepokalanowy, a "Rycerz Niepokalanej" wychodzi w ponad 20 językach. Powstały nowe zgromadzenia i instytuty świeckie w duchu MI. Rycerstwo Niepokalanej rozwija różne formy działalności. Na swe 80-lecie zostało uznane międzynarodowym stowarzyszeniem publicznym. Liczy obecnie 4 mln. członków.

Św. Maksymilian, jak oświadczył Jan Paweł II, "zjawił się w naszych czasach jako prorok i apostoł nowej ery maryjnej, w której w całym świecie ma zajaśnieć żywym światłem Jezus Chrystus i Jego Ewangelia".

Warto zapoznać się ze stroną:
http://www.kolbe.pl/zyciorys.php


Ciekawostka:
Św. o. Maksymilian był pomysłodawcą i założycielem 1-go w Polsce katolickiego radia, które rozpoczęło swoją działalność blisko 70 lat temu i miało około 50 lat przerwy w nadawaniu w okresie komunistycznych prześladowań Kościoła i wolnych mediów.
Radio po wznowieniu działalności pod nazwą : Radio Niepokalanów nadaje ponad dekadę.
Słyszalność w woj, łódzkim, warszawskim i w Chicago.

Anonymous - 2011-01-21, 02:06

Cud nawrócenia świadka Jehowy

Mam 22 lata. Od małego dziecka wychowałem się w rodzinie świadków Jehowy. Przez 11 lat byłem "ochrzczonym głosicielem zborowym". Jednak w moim życiu dokonał się cud nawrócenia. To sam Bóg w Trójcy Jedyny - Jahwe, a nie Jehowa - udzielił mi siły, by porzucić, po 18 latach, szeregi świadków Jehowy.
W sierpniu 1996 r. miałem zaszczyt uczestniczyć w pielgrzymce do Matki Bożej na Jasną Górę. W Sanktuarium długo dziękowałem Kochanej Matce Maryi za cudowny dar nawrócenia i tam przysiągłem Jej, że resztę mojego życia poświęcę na aktywną działalność w obronie wiary Chrystusowej przed sektą świadków Jehowy. Mam pod tym względem możliwości bardzo duże, ponieważ w ciągu 18 lat zdążyłem ich bardzo dokładnie poznać. Byłem bowiem zawsze bardzo dociekliwy, i jako świadek Jehowy "przodowałem" w gorliwości. Czasami byłem nawet pionierem pomocniczym.

Moje życie było bardzo burzliwe i mimo młodego wieku wiele już przeżyłem, a jeszcze więcej widziałem. Bez względu jednak na to, jak bolesne były te przeżycia, uważam się obecnie za jednego z najszczęśliwszych ludzi, ponieważ doznałem na sobie cudu, którym było moje nawrócenie. Dlaczego uważam je za cud? I co spowodowało, że ja, człowiek od małego wychowany w sekcie świadków Jehowy, nagle w wieku 21 lat decyduję się na opuszczenie szeregów "głosicieli".

Przez lata obserwacji zauważyłem, że świadkowie są całkowicie uzależnieni od "Organizacji", której wszelkie wytyczne podawane są za pośrednictwem "Strażnicy" - ich głównego czasopisma. Co więcej, przekonałem się, że choć teoretycznie mówi się, że najważniejsze jest Pismo święte, to w rzeczywistości "...zamiast Biblii "Strażnica" został... i same okładki Biblii" (fragment wiersza pani Marii Kosowskiej, która przez 13 lat była świadkiem Jehowy). Towarzystwo "Strażnica" jest uważane za jedyny "kanał łączności" z Chrystusem. Hegemonia "Strażnicy" bardzo mnie raziła, tym bardziej, że w ciągu zaledwie 120 lat historii zboru, "Towarzystwo" wielokrotnie zmieniało swoje nauki, a nierzadko nawet sobie zaprzeczało. Tajemnicą poliszynela jest fakt kilkakrotnego wyznaczania przez nich daty końca świata. Najczęściej przypomina się lata 1914 i 1975, chociaż było ich znacznie więcej. Kiedy jednak w 1914 roku nie nastąpił koniec świata, przemianowano go na rok, w którym rozpoczęła się paruzja, czyli powtórna obecność Pana Jezusa. A przecież nie ma na to żadnych biblijnych dowodów. Jeśli natomiast wspomnieć rok 1975, to i tu srodze się zawiedli, bowiem Pismo wyraźnie oświadcza, że nikt nie może znać dnia ani godziny (Mt 24, 36). Wszystko to budziło moje wątpliwości, więc zacząłem dokładniej przyglądać się działalności, a szczególnie historii "Organizacji". Zacząłem patrzeć krytyczniej na nauki "Strażnicy" i dokładnie "badać pisma, czy tak się rzeczy mają". Oczywiście wnioski pozostawiałem dla siebie, ponieważ za krytykowanie "Niewolnika" grozi wykluczenie, czego wówczas się obawiałem.

"Strażnica" wychowuje swoich czytelników na bezwolne, zawsze posłuszne narzędzia do spełniania określonych zadań. Przekonałem się o tym osobiście. Ponadto każdy głosiciel musi być zajęty, by nie przyszło mu do głowy zastanawiać się nad niejasnościami, więc wyznacza się każdemu coraz to inne zadania. Jeśli mimo wszystko ktoś zacznie zadawać pytania, nieodmiennie pada odpowiedź: "bracie, poczekaj aż "Niewolnik Wierny i Rozumny" w słusznym czasie da właściwe wyjaśnienie". Kiedy już przyjdzie czas i dany problem zostaje omówiony w "Strażnicy", nierzadko okazuje się, że dotychczasowe wyjaśnienia były błędne. Wtedy mówi się, że jest to "Nowe światło" od Boga. Dziwne jest jednak to, że "Nowe światło" zaprzecza informacjom, które pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej były także "Nowym światłem". Mimo swojego młodego wieku, sam pamiętam co najmniej dwie poważne zmiany. Na przykład do roku 1989/90, świadkowie Jehowy oficjalnie twierdzili, że przynajmniej niektórzy mieszkańcy Sodomy i Gomory otrzymają zmartwychwstanie do życia na ziemi (wiecznego - oczywiście; patrz książka p.t. "Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi", str. 179 ¤ 9, 1984 [Wachtower Biblie and Tract Socjety]). Natomiast w roku 1990 wyszło "Nowe światło", bowiem okazało się, że "tak okropnie niegodziwi ludzie" nie będą z martwych wzbudzeni, bo "Pismo święte wyraźnie wskazuje, że tak nie będzie" (patrz j. w., wyd. 1990). No cóż, widocznie zaledwie 6 lat wcześniej Pismo mówiło coś innego, a Duch święty, którym podobno są namaszczeni wydawcy i autorzy spośród "Niewolnika Wiernego i Rozumnego", najwyraźniej się pomylił. Ale to jest niemożliwe! Bóg się nigdy nie myli! To świadkowie są zmuszeni od czasu do czasu dokonywać rewolucji w swych wierzeniach, bo niestety okazuje się, że często są one nielogiczne. I czy ja mogłem dalej w to wierzyć? Dziękuję Panu Bogu, że mnie uwolnił z tej niewoli kłamstwa! Przekonałem się o prawdziwości słów Pańskich: "i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" (J 8, 32).

Ale nie jest to jedyny powód dla którego już nie jestem świadkiem Jehowy. Od dawna raziła mnie w ich doktrynie niesamowita pewność siebie. Należą do tego typu ludzi, którzy mówią: "Tak jest, i na tym koniec". Ludzie tacy nie chcą znać prawdy, która nie mieści się w systemie ich przeświadczeń, i wszystko, co się z nimi nie zgadza odczuwają jako groźbę. Płyną przez życie rzucając na lewo i na prawo swe slogany: "wszystko co nowe, nieznane, poszerzające horyzonty, to coś złego (...); a wszystko co stare, tradycyjne i krępujące, to coś dobrego" (dr Robert Anthony, "Pełna wiara w siebie" , wyd. studio EMKA Warszawa 1996, str. 26). W związku z tym nieraz zadawałem sobie pytanie: jak to możliwe, żeby jedynym miarodajnym źródłem właściwej interpretacji Biblii był "Niewolnik", skoro tak często zmienia swe stanowisko, nierzadko w zasadniczych sprawach. Bardzo nie podobało mi się też osądzanie ludzi - bardzo tam powszechne - i określanie już teraz, kto z nich należy do "owiec", które będą zbawione, a kto do potępionych "kozłów", zupełnie tak, jakby to nie Bóg, a świadkowie mieli przeprowadzać Sąd Ostateczny. W całym ich nauczaniu nie trudno jest zauważyć dziwne dostosowywanie interpretacji do wygodnych wierzeń. I tak na przykład: doktrynę o Trójcy świętej odrzucają, stosując takie oto "logiczne" wytłumaczenie: 1 Bóg + 1 Bóg + 1 Bóg to nie może być 1 Bóg, bo 1 + 1 + 1 = 3, a nie 1. W ten sposób fundamentalną prawdę o istocie Boga sprowadzają do poziomu równania matematycznego na poziomie przedszkola, pomijając wyraźne dowody na prawdziwość Boga Trójjedynego. Natomiast proste sprawy komplikują do tego stopnia, że nawet wprawiony świadek Jehowy ma kłopoty ze zrozumieniem tego. Na przykład biblijną gwarancję zbawienia "całej pełni" czyli wszystkich, wyobrażoną w Apokalipsie św. Jana przez 144 000 (12 x 12 x 1000; 12 - pełnia), tłumaczą jako OGRANICZENIE liczby zbawionych (!!!). Twierdzą bowiem, że 144 000 to literalna liczba ograniczająca ilość osób, które pójdą do nieba. Pozostali "wierni świadkowie" otrzymają warunkowe zbawienie - warunkowe i czasowe - na 1000 lat, aby dojść do stanu bezgrzesznego. "Potem ci, którzy nie przejdą próby z pozytywnym wynikiem, "zginą razem z szatanem" w czymś, co ja nazywam Armagedonem - bis, czyli drugim końcem świata (pierwszy nastąpi za naszego życia, i zginą w nim wszyscy poza świadkami). Czyż takiej nauki - nawet na zdrowy rozsądek - nie można nazwać niedorzecznością? Nie tylko można, ale trzeba!

Historia organizacji zrzeszającej obecnych świadków Jehowy także obfituje w wiele ciemnych spraw. Do tego stopnia, że można mieć poważne wątpliwości co do "Ciała Kierowniczego". Na przykład bardzo niejasne są kulisy objęcia rządu przez drugiego prezesa Towarzystwa Strażnica, po nagłej i dość tajemniczej śmierci w pociągu założyciela Ch. T. Russela. O fotel prezesa walczyło wówczas kilku członków zarządu, ale promowany był jeden z najbliższych współpracowników Russela. Tymczasem "wojnę" - bo tak to można nazwać - wygrywa nikomu nie znany prawnik Towarzystwa J. F. Rutherford. Ci, którzy nie uznali nowego prezesa zostali wykluczeni, a następnie wydaleni z ośrodka głównego. Co ciekawe, na zdjęciu zrobionym na 4 lata przed śmiercią Russela, a przedstawiającym najbliższych jego współpracowników, nie ma Rutherforda (zob. książkę p. t. "świadkowie Jehowy - głosiciele Królestwa Bożego", wyd. Wathtower - Strażnica).

Ale przełomowym momentem w moim życiu było wydanie przez świadków Nowego Testamentu w języku polskim, który szumnie nazwali "Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego świata". Już pobieżne przewertowanie tej publikacji sprawiło, że przeszył mnie dreszcz przerażenia. Zrozumiałem, że mam w ręku książkę, która ma być Słowem Bożym, a jest w rzeczywistości publikacją, dostosowaną do wierzeń i odpowiednio ukierunkowaną. Wiele tekstów jest po prostu zmienionych i to w tak subtelny sposób, że dopiero dokładne porównanie Biblii z tą publikacją daje pełny obraz zafałszowań w niej poczynionych. Podam tu na przykład werset, który ma zupełnie inne znaczenie w Biblii i w "Chrześcijańskich Pismach..." świadków.

Biblia Tysiąclecia:
"Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju»" (słowa Pana do złoczyńcy wiszącego obok Niego na krzyżu - Łk 23, 43).

Chrześcijańskie Pisma Greckie w przekładzie Nowego świata:
"A on rzekł do niego: «Zaprawdę mówię ci dzisiaj: będziesz ze mną w raju»".

Czy zwróciliście uwagę jak niewinna zmiana tu nastąpiła? Dwukropek przesunięto z przed, za słowo "dziś". Musieli w tym wypadku dokonać takiej zmiany, bo przecież nie wierzą w życie pozagrobowe, a tymi słowy Chrystus zaprzeczał nauce świadków Jehowy. Nie jest to jedyne miejsce, gdzie świadkowie zmienili treść Słowa Bożego. Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Fakt pozostanie faktem: świadkowie Jehowy sfałszowali Biblię!

Kiedy byłem świadkiem Jehowy, wielokrotnie powtarzano mi, że są oni wzorem miłości, jedności i wyrozumiałości. Obowiązywało mnie przekonanie, że tylko oni postępują zgodnie z wolą Bożą. Kiedy nauczałem, musiałem podkreślać, że inne kościoły nie okazują takiej miłości. Na "dowód" przytaczałem fakt, że świadkowie odmawiają udziału w służbie wojskowej, by nie mieć jakiegokolwiek udziału w sztuce zabijania - jak nazywają obronę. Ponadto stawiałem na wzór wspólnotę świadków, która rzeczywiście przy pobieżnej obserwacji sprawia bardzo dobre wrażenie. Jednocześnie jednak miałem wątpliwości co do tej "bezinteresownej miłości". Byłem w środku i widziałem wiele różnych rzeczy. Rzeczy, pod którymi Chrystus na pewno by się nie podpisał. To prawda, że w pewnych okolicznościach potrafią się pokazać. świadkowie okazują miłość tylko w bardzo ograniczonym zakresie - za to bardzo spektakularną. Natomiast jeśli chodzi o miłość bliźniego - to z czystym sumieniem mogę powiedzieć: Wśród świadków Jehowy nie ma miłości bliźniego. Czy można nazwać miłością potępianie błądzących, poprzez wyrzekanie się znajomości z nimi - tak, że nawet zwykłego "dzień dobry" nie wolno powiedzieć? To nie miłość kieruje ich postępowaniem, tylko nienawiść. Nienawidzą wszystkich i wszystkiego, co nie jest związane z tą wiarą. Każdy świadek oczywiście temu zaprzeczy, ale czyny mówią głośniej niż słowa. Znane są przecież wszystkie słynne nagonki świadków na Kościół z epitetami typu: świnie wracające do błota, ("Strażnica", 13.04.1989, nr 8), nierządnica, Babilon, słudzy diabła, sataniści w chrześcijańskich skórach itp. Twierdzą, że okazują miłość wszystkim ludziom, chodząc po domach i namawiając ich do porzucenia religii, a nierzadko do wyrzeczenia się rodziny. Niedawno rozmawiałem z pewną panią, której mąż przeszedł do świadków Jehowy. Powiedziała mi, że odkąd porzucił Kościół, przestał interesować się rodziną, przestał nawet łożyć na utrzymanie dzieci, a cały czas i wszystkie fundusze, jakimi dysponuje, poświęca na chodzenie po domach. Dzieci mają co jeść i w co się ubrać tylko dlatego, że mama pracuje na pełnym etacie. Czy to jest miłość?

Biorąc to wszystko pod uwagę, zrozumiałem, że nie mogę dłużej utożsamiać się z sektą świadków Jehowy. W związku z tym wystosowałem do starszych zboru list, w którym poinformowałem ich, że odtąd już nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Uzasadniłem to w odpowiedni sposób. Jednak w moim rodzinnym mieście był to dla nich straszny cios, więc chcąc to jakoś usprawiedliwić w opinii publicznej, zaczęli rozpowiadać, że ja nie odszedłem sam, tylko zostałem wykluczony za niemoralność. Ale to jest kłamstwo i przyznam, że byłem zaskoczony tym, że posunęli się nawet do tak jawnego złamania własnych zasad.

Do przyjęcia I Komunii świętej przygotowywał mnie ks. Krzysztof Gadowski - wikariusz parafii Włoszczowa, a udzielili mi Jej w postaci Ciała i Krwi Chrystusa w dniu 30 października 1996 r. ks. proboszcz Edward Terlecki i ks. Krzysztof Gadowski. Jeszcze przed I Komunią - za ustną zgodą ks. bpa Mieczysława Jaworskiego - miałem zaszczyt dawać świadectwo mojego nawrócenia w niektórych parafiach diecezji kieleckiej, w formie 20-25 minutowego odczytu, w miejsce kazania podczas Mszy świętej. Oprócz tego miałem już kilka spotkań z młodzieżą i jest to dla mnie źródłem wielkiej radości - większej, niż kiedykolwiek zaznałem w szeregach świadków Jehowy. Mimo tego jednak ciągle czuję, że jeszcze robię zbyt mało, że powinienem jeszcze więcej dążyć do walki z tą sektą. Sam przecież widziałem, jak zabijają wiarę setek chrześcijan, uzależniając ich od "Strażnicy" oraz "Niewolnika Wiernego i Rozumnego" - jak nazywają "namaszczonych" czyli wybranych.

Z wdzięczności do Pana Boga i Jego Matki postanowiłem moje dalsze życie poświęcić na służbę Bogu, więc odtąd staram się robić to, co najlepiej umiem: demaskować obłudę i kłamstwo w naukach świadków Jehowy. I tak na przykład w niektórych parafiach podczas niedzielnych Mszy świętych mam możliwość - zamiast kazania - dawać świadectwo mojego nawrócenia.




Adam Bielas

http://adonai.pl/zagrozenia/?id=41

Anonymous - 2011-01-24, 14:02
Temat postu: osobista wolność a zawierzenie wszystkiego Bogu
Zostań knotem a nie gniotem!

Dzisiaj na modlitwie osobistej przy zapalonej świecy z pszczelego wosku doszłam do takiego wniosku:

Dobrze jest być knotem! Jeśli chcesz odpal sobie teraz świecę i popatrz o co mi chodzi.

Knot ciężko odpalić niekiedy – czasami się buntuje albo łamie. Sam moment odpalania jest jednak strasznie ważny – waży on powiedzenie lub nie misji całej świecy, czyli dawanie światła. W miejscach różnych – ciemnych, jasnych, sakryficznych i profanicznych (to chyba moje neologizmy?, przyp. red. :]).

Pomyśl, gdzie świeci światło.Tak, zarówno w kopalni tysiąc metrów pod ziemią jak i na księżycu. Słusznie. Wróćmy do knota.

Powiedzmy, że odpalił. Ważne też CZYM się zapalił – dobrymi chęciami, ochotą, może mniemaniem, obowiązkiem a może wolą Bożą czy miłością w czystym wydaniu (się)?

Co dzieje się dalej?

Jara się. Jednak nie sam z siebie ma paliwo.

Knoty często się pokrywa specjalnymi substancjami, które by go wzmocniły i uchroniły przed SAMOspaleniem się. Po to właśnie dostałeś chrzest. Wodę. Byś się nie zjarał i nie mógł podjarać się byle czym/kim.

Paliwo. Nie byle jaka rzecz. Jakie ono jest?

Czy to sztuczna parafina? Może ciekła (i uciekła)? Może..? No, co to jest? Kto nim (paliwem) jest? Mąż z którego taki sam knot jak Ty? Koleżanka z pracy? Nowy samochód? Co Ciebie napędza? Pragnienie? Marzenie? Co ściska Twoje serce?

Dym. Nie byle jaki dym. Żyj Duchem Świętym. Daj Go ludziom swoimi uczynkami wynikającymi z woli Boga, daj Go dobrym i natchnionym słowem. Podziel się tym niebiańskim Zapachem.

Pali się dalej? To dobrze. Znaczy nie – knot. :) Popatrz – płonie i jest sobą. Często się zastanawiałam jak to jest – mamy oddać się całymi Bogu: gdzie zatem miejsce na moje JA, które został stworzone, gdzie moje zasługi? A ja ich wcale nie tracę. Każdy widzi, że pali się knot. JA się palę.

Świeca się wypala. Moja też. I Twoja. Wiesz, może zdążymy komuś przekazać płomień? Może nam się uda…

Modlitwa: PANIE: chcę albo utopić się w Wosku, jak w śmierci przedwczesnej albo wypalić świecę do końca swoich dni. Amen.

Szalom!

http://www.fronda.pl/dama...m_a_nie_gniotem

Anonymous - 2011-01-25, 19:23

Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym
--------------------------------------------------------------------------------

Świadectwo – Moc wytrwałej modlitwy

Jak opisać wielkość i niepowtarzalność Boga? Jego wielką miłość, opiekę i prowadzenie nawet wówczas, gdy człowiek się oddala? Wiemy, że nie potrafimy w pełni oddać tego, co pragniemy przekazać. Jednak chęć podzielenia się szczęściem, jakie nas spotkało jest tak wielka, że chociaż nieudolnie, ale postaramy się to opisać.
Ela: Pochodzę z rodziny katolickiej i tak jak zwyczaj każe, rodzice wraz z rozpoczęciem przeze mnie nauki szkolnej posyłali mnie również na lekcje religii. Pierwsze trzy lata to czas przygotowania do przyjęcia I Komunii św. Pamiętam, że bardzo bliski był mi Pan Jezus, a w III klasie całym sercem przylgnęłam do Maryi i w Ich stronę kierowałam całą swoją dziecięcą miłość i zaufanie. Natomiast Bóg jawił mi się jako groźny sędzia, skrupulatnie notujący najdrobniejsze przewinienia, który pewnego dnia ześle na mnie słuszną, acz okrutną karę. Stało się dla mnie oczywiste, że wszystko to, co dobre, otrzymuję dzięki Jezusowi i Maryi, a złe rzeczy to dzieło Boga. Niestety, tych drugich było o wiele, wiele więcej. Uznałam więc w swym dziecięcym sercu, że Bóg jest równie wielki, co okrutny i zapewne będzie bezpieczniej, kiedy o mnie zapomni, a ja o Nim – może wtedy będzie łatwiej żyć.
I tak po kilku latach od I Komunii św. coraz bardziej zaczęłam oddalać się nie tylko od tego „okrutnego” Boga, ale również od Kościoła. Odczuwałam ogromną pustkę duchową, przeżywałam wiele tragedii osobistych. Mój świat wartości moralnych legł w gruzach. Nie potrafiłam odróżnić dobra od zła. Wszystkie dziecięce ideały spadły z piedestału. Nie było blisko mnie nikogo, kto podałby mi pomocną dłoń i nazwał rzeczy po imieniu. Z pewnością okaleczałam siebie i raniłam innych. W niedzielę i święta nie chodziłam już do Kościoła, ale pod Kościół, a sprawy wiary przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Właśnie w takim stanie ducha byłam, kiedy poznałam mojego obecnego męża Lucjana.

dalszy ciąg tu:
http://www.katolicki.net/...j_modlitwy.html

Naprawdę warto przeczytać.

Anonymous - 2011-01-25, 22:52

Piękne świadectwo
Anonymous - 2011-03-21, 01:10

Jak zostać człowiekiem sukcesu?


Tom Monaghan jest jednym z najbogatszych ludzi w USA. Właściciel największej na świecie sieci restauracji „Domino’s Pizza”. Założył prawniczą szkołę „Ave Maria” w Ann Arbor, a także prowadzone przez siostry zakonne szkoły podstawowe – „Spiritus Sanctus”, gdzie uczniowie uczestniczą codziennie we Mszy św. Powołał do życia fundację i katolickie radio „Ave Maria”, wspiera organizacje broniące prawa człowieka do życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci. W najbliższym czasie planuje otwarcie uniwersytetu w Naples na Florydzie. Będzie to pierwszy od 40 lat katolicki uniwersytet otwarty na terenie USA.

Czy dzisiaj jest możliwe kierowanie się zasadami etycznymi w biznesie?

Nie ma nic złego w posiadaniu dużych pieniędzy. One nie są złem, gdy zdobywamy je w uczciwy sposób i używamy ich w dobrych celach. Potrafię się cieszyć z tych wszystkich rzeczy, które można nabyć za pieniądze: z prywatnego samolotu, helikoptera, jachtu, klubu sportowego. Jednak dla mnie najistotniejszym zadaniem życiowym jest walka ze złem, pokonywanie swoich słabości, niedoskonałości – czyli życie zgodne z przykazaniami i zasadami moralnymi, które objawił nam Jezus Chrystus.

Jeśli chodzi o sferę biznesu, zawsze byłem zdeterminowany, by zwyciężać konkurentów, zdystansować ich solidną pracą i najlepszymi osiągnięciami, ale też zawsze działałem w sposób krystalicznie uczciwy i zgodny z prawidłami etycznymi. Ta moja idealistyczna postawa była przez innych odbierana jako naiwna, nieroztropna czy wręcz szaleńcza, szczególnie w początkowym okresie rozwoju firmy, kiedy przeżywaliśmy liczne kryzysy, a groźba bankructwa była bardzo duża. Dzisiaj jestem mocno przekonany, że ostatecznie tylko zachowanie moralnych reguł uczciwości i solidnej pracy uchroniło moją firmę przed upadkiem. Wierność Bogu do końca podtrzymywała nadzieję, dawała energię do wytężonego działania, a to owocowało przezwyciężaniem wszelkich kryzysów i przyczyniało się do ciągłego rozwoju mojej firmy.

Kiedy kupiłem pierwszą restaurację, 9 grudnia 1960 r., miałem 23 lata i żadnego przygotowania do prowadzenia biznesu. Była to maleńka restauracja na skraju campusu uniwersytetu Michigan w Ypsilanti, w której sprzedawaliśmy pizzę. W pierwszym tygodniu sprzedaż przyniosła tylko 99 dolarów. Kiedy w grudniu 1985 r. świętowaliśmy 25-lecie, mieliśmy już 2600 restauracji w 50 stanach i 6 krajach, a rok później było ich już 3600, przy sprzedaży przynoszącej 2 mld dolarów. Natomiast w 2000 r. „Domino’s Pizza” była już w 66 krajach, zatrudnialiśmy 120.000 pracowników w 7000 restauracjach, a ze sprzedaży uzyskiwaliśmy 3,54 mld dolarów.

Sposobu prowadzenia i budowania przedsiębiorstwa uczyłem się w nieustannym trudzie i wysiłku, a także na własnych błędach. To wszystko wynikało z mojej osobistej filozofii życia opartej na pięciu priorytetach. Uświadomiłem je sobie w czasie służby wojskowej w marynarce wojennej, podczas rejsu z Filipin do Japonii. Miałem wtedy dużo czasu na modlitwę i przemyślenia. Zrozumiałem, że najważniejszym celem w życiu jest osiągnięcie nieba i zabranie tam ze sobą tak wielu ludzi, jak to będzie tylko możliwe. Od tego czasu kieruję się pięcioma priorytetami: duchowym, społecznym, umysłowym, fizycznym i finansowym.

Wielokrotnie dawał Pan świadectwo, że największym skarbem nie są bogactwa materialne, lecz wiara. Czy mógłby Pan podzielić się z naszymi czytelnikami swoim doświadczeniem wiary w Boga?

Pierwszym priorytetem w moim życiu są wartości duchowe. Największy sukces mojego życia nie stanowi „Domino’s Pizza”. Będzie nim dopiero zbawienie, osiągnięcie nieba – i do tego celu dążę całym sercem. Człowiek nigdy nie znajdzie szczęścia, jeśli przez wiarę nie otworzy się na miłość Boga i bezgranicznie Mu nie zaufa. Dlatego każdy człowiek powinien się codziennie modlić. Wiara rodzi się, rozwija i pogłębia poprzez codzienną, wytrwałą modlitwę. Modląc się szczerze, otrzymujemy za darmo największe duchowe skarby: wiarę, nadzieję i miłość. Tak sobie układam plan dnia, że codziennie odmawiam cztery części różańca, czytam i rozważam Pismo św., uczestniczę we Mszy św., przyjmując do swego serca Jezusa w Komunii św., bo to jest moja największa siła i źródło nieustannej radości życia. Spowiadam się regularnie i mam kierownika duchowego. Nie mogę zrozumieć, dlaczego niektórzy chrześcijanie po popełnieniu grzechu ciężkiego nie idą natychmiast do spowiedzi. Życie w stanie grzechu ciężkiego to prawdziwy koszmar, stan duchowej śmierci, zniewolenia i uzależnienia od sił zła. W sakramencie pokuty Jezus wyzwala nas z tej strasznej niewoli. On zawsze przebacza nam wszystkie grzechy. Konieczne jest tylko szczere wyznanie win i zdecydowana chęć poprawy. Gdyby ktoś nawet codziennie ciężko upadał, to niech nigdy się nie załamuje, lecz natychmiast idzie do spowiedzi i przyjmuje Jezusa w Komunii św. Tylko wtedy Pan Jezus będzie mógł go leczyć i, pomimo upadków, prowadzić drogą do największego sukcesu, czyli do nieba.

Wiary w Jezusa Chrystusa strzegę jak mojego największego skarbu. Jezus Chrystus jest dla mnie jedynym Panem i Zbawicielem, Bogiem prawdziwym, który stał się prawdziwym człowiekiem, aby poprzez Mękę, Śmierć i Zzmartwychwstanie otworzyć nam drogę do nieba. Moja wiara jest w procesie ciągłego rozwoju i wzrostu. Kiedy miałem 4 lata, umarł mój tato i dlatego oddano mnie i młodszego brata do katolickiego sierocińca. Wielki wpływ na moje wychowanie w wierze miała tam siostra Berarda, z pochodzenia Polka. Jej postawa, z której promieniowały dobroć oraz ciepło matczynej miłości, była decydująca w kształtowaniu się mojej wiary w okresie dzieciństwa.
Przez rok byłem w seminarium duchownym, gdyż chciałem zostać księdzem. Niestety, ksiądz rektor uznał, że się nie nadaję, i dlatego musiałem pójść inną drogą. Jestem przekonany, że dar sakramentu kapłaństwa to największy przywilej, jakim Chrystus obdarowuje człowieka tutaj, na ziemi. Mam wielki szacunek do kapłaństwa. Nowo wyświęcony kapłan jest o wiele bardziej ważny aniżeli prezydenci, premierzy, królowie, najwięksi biznesmeni oraz wszyscy wielcy tego świata, ponieważ to przez dar kapłaństwa Jezus Chrystus przebacza nam grzechy w sakramencie pokuty i uobecnia swoje zbawienie w tajemnicy Eucharystii, dzieląc się z nami swoim zmartwychwstałym życiem.

Zawsze byłem człowiekiem wierzącym, świadomym tego, że jeżeli nie będę w dobrych stosunkach z Bogiem, to nigdy nie zdobędę prawdziwego szczęścia. Nie byłbym nigdy w stanie osiągnąć powodzenia w biznesie bez mocy ducha, którą czerpałem z modlitwy i wiary w Jezusa Chrystusa. Od samego początku w moim życiu napotykałem nieustanne trudności. Wiele z nich wydawało się prawdziwym nokautem. Tylko dzięki wierze i modlitwie podnosiłem się z największych kryzysów i wychodziłem z nich silniejszy. Taka jest niesamowita moc wiary, której doświadczam każdego dnia. Bez względu na to, jak bardzo zmęczony lub zajęty jestem, zawsze znajduję czas na modlitwę, na odmówienie różańca, Eucharystię – i zawsze zostaję zregenerowany. Osobisty kontakt z Chrystusem na modlitwie to jest mój największy skarb.

W 1984 r. po raz pierwszy pojechałem do Medjugorie. Razem z kilkunastu pielgrzymami byłem świadkiem objawienia Matki Bożej dzieciom, w małym pokoju na plebanii. Było to dla mnie wyjątkowe doświadczenie obecności Maryi, jedno z największych przeżyć, które umocniło moją wiarę i zdopingowało mnie do gorliwszej modlitwy.

A pozostałe cztery priorytety, którymi się pan kieruje w życiu?

Drugi priorytet określam jako społeczny, chodzi więc o mój stosunek do innych ludzi. Zaraz po Bogu najważniejszą osobą w moim życiu jest moja żona oraz dzieci. Pobraliśmy się 25 sierpnia 1962 r. Początki były bardzo trudne, zarobki bardzo skromne. Nie mieliśmy własnego domu, przez wiele lat mieszkaliśmy w przyczepie kempingowej. Pomimo skromnych warunków byliśmy bardzo szczęśliwi, ponieważ prawdziwe szczęście dają nie pieniądze, ale miłość. Teraz, gdy jesteśmy bogaci, nie straciliśmy tego szczęścia, ponieważ dzięki modlitwie jesteśmy blisko Boga i nasza miłość coraz bardziej się pogłębia. Po żonie i dzieciach kolejni są przyjaciele. Stosuję w życiu złotą zasadę: „tak traktuj innych ludzi, jak chciałbyś, aby i oni ciebie traktowali”. Zawsze tłumaczyłem swoim pracownikom, że sukces w biznesie będzie możliwy tylko wtedy, gdy będzie dobry produkt, dobra obsługa, a w kontaktach z klientami stosowanie owej reguły! Być grzecznym i miłym dla innych, myśleć o ich potrzebach – ja nauczyłem się tego w sierocińcu od siostry Berardy. Etycznego i uczciwego zachowania trzeba się nauczyć. Przełożony powinien uczyć tego podwładnych, przykładem swojego życia. Moją dewizą życiową jest ufać ludziom, bo chcę w innych widzieć przede wszystkim dobro, a nie zło. Jednak życie nauczyło mnie jednego: gdy pracownik stale łamie zasady etyczne, to należy z nim postąpić tak, jak z zepsutym jabłkiem. Bez względu na to, jak nęcące i ładne by ono było, wiem, że doprowadzi do zniszczenia zawartości całego kosza, dlatego natychmiast je wyrzucam, dla dobra całej firmy i tego pracownika.

Trzeci priorytet, którym kieruję się w życiu, to troska o posiadanie sprawnego i zdrowego umysłu. Koniecznym tego warunkiem jest czyste sumienie, które umożliwia właściwą samoocenę, rodzi postawę radości i optymizmu. Wszystko to sprzyja osiągnięciu sukcesu również w sferze biznesu. Ponadto nasz umysł potrzebuje nieustannego ćwiczenia, uczenia się, zdobywania nowych informacji, aby wciąż rozwijał swoje możliwości i sprawność intelektualną.

Czwartym priorytetem jest sprawność fizyczna. Pamiętam o tym, że ciało jest świątynią ducha. Potrzebuje właściwego odżywiania się i odpowiedniego obchodzenia się z nim. Fizyczne zdrowie jest darem Boga i nie można lekkomyślnie go marnować. Aby utrzymać właściwą kondycję i sprawność fizyczną, 6 razy w tygodniu, po 10-kilometrowym biegu, gimnastykuję się przez 45 min (między innymi wykonuję 150 pompek). Dwa razy w tygodniu kończę bieg w fitness clubie i ćwiczę tam przez godzinę. Zwracam uwagę na to, aby właściwie się odżywiać. Jem desery tylko 11 razy w roku, z okazji świąt i uroczystości. Praktykuję post. Nigdy się nie przejadam. Dzięki takiemu trybowi życia, chociaż mam już 68 lat, cieszę się świetnym zdrowiem. Również swoich pracowników zachęcam do troski o swoje zdrowie i utrzymywanie odpowiedniej wagi ciała. Mojego wiceprezesa, Dicka Muellera, zainspirowałem do tego, aby w ciągu roku stracił 50 kg nadwagi i przygotowywał się do przebiegnięcia maratonu w Baton Rouge. Obiecałem mu, że jeżeli tego dokona, to na mecie będę na niego czekał z czekiem na 50.000 dolarów. Dick wywiązał się znakomicie z tego zadania, w ciągu roku zgubił 50 kg nadwagi i po roku systematycznego treningu udało mu się przebiec cały maraton. W nagrodę otrzymał ode mnie na mecie czek na obiecaną sumę.
Piątym moim priorytetem są finanse. Jeżeli będą spełnione pierwsze cztery warunki, to wtedy dopiero sukces w biznesie stanie się możliwy. Jestem tego tak pewny jak i faktu, że po dniu następuje noc.

Czy mógłby pan powiedzieć coś na temat budowy nowego katolickiego Uniwersytetu „Ave Maria” na Florydzie?

Ten uniwersytet będzie oparty na trzech fundamentach. Najważniejszy z nich to wymiar duchowy, a dopiero później naukowy i właściwa organizacja życia studentów.

Obecnie w wielu istniejących uniwersytetach katolickich jest mocno zaniedbana duchowość oraz troska o pogłębianie wiary katolickiej u studiujących. Na skutek tych zaniedbań studenci, po skończeniu takiego uniwersytetu, mają jeszcze bardziej zachwianą wiarę aniżeli na początku studiów. Już od 25 lat czułem potrzebę otwierania katolickich centrów edukacyjnych, które odznaczałyby się chrześcijańską duchowością i troską o pogłębienie wiary, aby mogła powstawać silna elita liderów w Kościele katolickim. Dlatego w ostatnich latach przeznaczyłem 200 milionów dolarów na budowę nowego uniwersytetu, a całą swoją energię skoncentrowałem na realizacji tego projektu, który najprawdopodobniej będzie zakończony w 2006 r. Na Uniwersytecie „Ave Maria” będzie wykładana solidna katolicka teologia, całkowicie wierna nauczaniu Kościoła. Wszyscy nasi studenci będą musieli uczestniczyć na każdym semestrze w wykładach z teologii lub filozofii. Zostali dobrani najlepsi wykładowcy teologii i filozofii, którzy są zobowiązani złożyć przysięgę wierności Magisterium Kościoła i miejscowemu biskupowi. Na terenie miasteczka uniwersyteckiego będziemy mieli wiele symboli świadczących o tym, że jest to uczelnia katolicka. Będzie tam wybudowany największy kościół w Północnej Ameryce. Jesteśmy w trakcie budowy całego miasta i zakładamy, że zamieszkają tam katolicy żyjący swoją wiarą na co dzień. Już obecnie 25% studiujących to księża i osoby konsekrowane. Planujemy, aby na terenie miasteczka uniwersyteckiego każdego dnia było odprawianych od 15 do 20 Mszy św., żeby był wieczysty konfesjonał i nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. Będziemy mieć około 6000 studentów i dążymy do tego, aby to był najlepszy uniwersytet w Stanach Zjednoczonych, bardziej ceniony aniżeli Harvard czy Yale. Nie chcemy, aby był największy, lecz najlepszy. Wszyscy studiujący będą mieszkać w akademikach, osobno dziewczęta i osobno chłopcy. Akcent będzie położony również na uprawianie sportu, gdyż to pomaga w kształtowaniu charakteru i wychowaniu młodych ludzi. Chcemy mieć studentów nie tylko ze Stanów Zjednoczonych, ale również z zagranicy, z około 100 krajów. Na terenie uniwersytetu nie będzie można sprzedawać żadnych książek i czasopism o treściach pornograficznych, ani także środków antykoncepcyjnych.

Wielokrotnie spotykał się Pan z Ojcem Świętym...

Jan Paweł II jest dla mnie największym autorytetem i prawdziwym bohaterem. Od jego osoby promieniuje świętość, doświadczam tego przy każdym spotkaniu. Z jego rąk przyjmowałem Komunię św. i to są momenty, których nigdy nie zapomnę. W kilka godzin po naszym pierwszym spotkaniu, 7 maja 1987 r., zrodziła się we mnie myśl założenia Legatusa – organizacji zrzeszającej przedsiębiorców katolickich. Zadaniem jej członków jest pogłębianie, wcielanie w życie i propagowanie zasad wiary katolickiej w należących do nich przedsiębiorstwach oraz w życiu profesjonalnym i osobistym.

W poszczególnych oddziałach organizowane są każdego miesiąca dni skupienia, raz w roku tygodniowe rekolekcje oraz pielgrzymka do znanych sanktuariów. Legatus znaczy ambasador, dlatego członkowie tej organizacji zobowiązują się do dzielenia się z innymi swoją wiarą poprzez własne świadectwo – dobre czyny i wysokie standardy etyczne. Obecnie do organizacji należy 1800 przedsiębiorców zgrupowanych w 58 sekcjach w USA oraz w Kanadzie, Włoszech i Irlandii. Organizacja przeznaczona jest wyłącznie dla katolickich biznesmenów, którzy mają firmy o wartości nie mniejszej niż 100 milionów dolarów oraz przynajmniej 10 milionów dolarów rocznego dochodu netto.

Na jednym ze spotkań z członkami Legatusa Ojciec Święty powiedział: „Świat potrzebuje autentycznych świadków etyki chrześcijańskiej w biznesie. Kościół zaprasza was do publicznego i wytrwałego wypełniania tej roli”.

Redakcja "Miłujcie się"
http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2722

Anonymous - 2011-04-14, 04:06

Uwolniona z demonicznego opętania i uzależnienia od narkotyków

http://www.cai.org/pl/swi...a-od-narkotykow


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group