Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - DUCHOWOŚĆ

Anonymous - 2011-11-24, 00:18

Cezary Sękalski
Rozbite lustro, czyli kilka uwag o rozeznawaniu duchowym


Na początku baśni Jana Christiana Andersena „Królowa śniegu” znajdujemy przypowieść o tym, jak to diabły zapragnęły zakpić z Boga, stawiając przed Jego obliczem krzywe zwierciadło. Jednak kiedy unosiły je w przestworza, nagle wypadło im ono z rąk i roztrzaskało się w drobny pył, a jego ziarenka utkwiły w oczach i sercach wielu ludzi, którzy odtąd przestali prawidłowo widzieć.

Przypowieść ta doskonale oddaje prawdę o zawodności ludzkiego postrzegania rzeczywistości, a opisana na kolejnych stronach baśni historia Kaja ukazuje, że nieraz potrzeba długiego procesu duchowej przemiany, aby pozbyć się kawałka szkła, które deformuje nasz prawidłowy ogląd rzeczy. Dotyczy to także podstawowego dla życia duchowego pojęcia, jakim jest wola Boża.

Wolność czy posłuszeństwo woli Bożej?

Mimo że wszyscy w modlitwie „Ojcze nasz” wypowiadamy słowa „Bądź wola Twoja”, to jednak wśród ludzi wierzących możemy znaleźć najrozmaitsze interpretacje tej frazy. Wielu uważa, że modlitwa modlitwą, ale człowiek powinien zupełnie samodzielnie, bez oglądania się na Boga, kształtować swoje życie, gdyż po to została mu dana wolność. Na przeciwległym biegunie znajdują się poglądy tych, którzy twierdzą, że nawet najbardziej drobne decyzje wymagają każdorazowego uzgodnienia z wolą Bożą, bo inaczej ryzykujemy realizowanie woli własnej, która z natury jest egocentryczna i zepsuta.

Równie szerokie jest spektrum poglądów na to, co wydarza się w naszym życiu bez naszego wpływu. Jedni chcieliby wszystko, co na nas spada, przypisywać nadprzyrodzonej Bożej ingerencji, drudzy dopuszczają myśl, że część – zwłaszcza bolesnych – wydarzeń, które nas dotykają, jest raczej sprawą Bożego dopustu aniżeli Bożej woli. Uporządkowanie tej stajni Augiasza, choć nie jest zadaniem łatwym, stanowi życiową konieczność, bo tylko właściwa perspektywa w spojrzeniu na ludzką wolność decydowania może nas ustrzec od poważnych błędów w rozwijaniu własnego życia duchowego.

Pozorne powaby grzechu

Z punktu widzenia teologii duchowości możemy powiedzieć, że celem naszego życia jest pełne zjednoczenie z Bogiem w miłości. Wiedzie doń długa droga, bo zwykle nie umiemy kochać ani Boga, ani ludzi, ani siebie i potrzebujemy czasu, nieraz całego życia, aby tę umiejętność posiąść. Dodatkowo proces ten utrudnia działająca w nas pożądliwość i zaburzone postrzeganie rzeczywistości (skutki grzechu pierworodnego), dlatego często dobrem wydaje nam się coś, co wcale dla nas nim nie jest.

Trafnie obrazuje to historia opisana w Księdze Rodzaju: Ewa, wbrew ostrzeżeniu, jakie dał jej Bóg, przyjmuje rolę prawodawcy i sięga po owoc poznania dobra i zła, bo wydaje jej się dobry do jedzenia, jest rozkoszą dla oczu i nadaje się do zdobycia wiedzy (por. Rdz 3). Podobnie dzieje się z każdym z nas, kiedy popełniamy jakikolwiek grzech. W naszym zamglonym namiętnością umyśle to, czego pragniemy, wydaje się dobre, obiecuje rozkosz i stanowi nowy, wartościowy rodzaj wiedzy. Dopiero po fakcie okazuje się, że to, co jawiło się jako dobre, ma gorzki smak, rozkosz zmienia się w palący ogień wyrzutów sumienia, a zdobyta wiedza jest zbyt kosztowna i lepiej byłoby takich kosztów nie ponosić.

Dodatkowym skutkiem grzechu, zwłaszcza ponawianego, jest uzależnienie, które zaczyna krępować naszą wolność, a czasem prowadzi do całkowitej degradacji człowieczeństwa. Paradoksalnie to, co wydawało się naszym wolnym wyborem, wolność nam odbiera, a gdyby nie lekarstwo sakramentu pojednania i pokuty, byłaby to droga bez wyjścia.

Pan Bóg, znając ludzką słabość, pozostawił nam Dekalog, abyśmy nie musieli metodą prób i błędów dochodzić do poznania tego, co dobre i złe. Pierwszym etapem życia z Bogiem jest więc szkoła współpracy z łaską w kierowaniu się przykazaniami Bożymi i odrzucania wszystkiego, co z nimi sprzeczne.

Między dobrem a dobrem

Na tym jednak duchowa droga chrześcijanina się nie kończy, ale właściwie dopiero się zaczyna, bowiem jego domeną tak naprawdę nie jest wybór między dobrem a złem (zło w sposób oczywisty zawsze trzeba odrzucić), lecz wybór dobra, które poprowadzi nas do autentycznego rozwoju większej miłości, tak do Boga, jak i do ludzi. Sprawa komplikuje się tu o wiele bardziej, bowiem nie ma ogólnych zasad stanowiących czytelne kryteria oceny naszych wyborów – w każdym przypadku muszą one być rozeznane w sposób indywidualny. Dla jednej osoby jakieś wewnętrzne pragnienie może być bowiem wyrazem woli Bożej, a dla drugiej podobna skłonność może stanowić bardzo niebezpieczną dla życia duchowego pokusę. Dla przykładu: można pragnąć powołania zakonnego dla królestwa Bożego, ale można też chcieć wstąpić do zakonu ze strachu przed światem i szukać w nim spokojnej przystani czy schronienia. Można chcieć małżeństwa z konkretną osobą z braku innej i z lęku przed samotnością, a można też w danej relacji widzieć dla siebie drogę rozwoju duchowego poprzez podjęcie pełnego zobowiązania w miłości. Już na tych dwóch przykładach widać, że różnica zwykle nie tkwi w samym przedmiocie wyboru, ale w motywacji, jaka nas ku jakiejś wartości skłania.

Jej odkrycie wcale nie jest sprawą łatwą, bo nieraz w sposób podświadomy korzystamy z bardzo wyrafinowanych sposobów samooszukiwania. Często nasze niechlubne motywacje ubieramy w bardzo wzniosłe pojęcia, a czasem zdarza się, że od lat popełniamy te same błędy. Kiedy gruntownie prześledzimy historię swego życia, to z łatwością namierzymy nasze życiowe pomyłki i wynikające z nich porażki. Niełatwo jednak wyciągnąć z nich konsekwentne wnioski. Nierzadko zdarza się bowiem, że kiedy po raz kolejny zostaniemy wystawieni na podobną pokusę, myślimy: „co było, to było, ale tym razem na pewno się uda” – i znów wpadamy w dawną pułapkę.

Widać stąd, że rozeznawanie duchowe wymaga bardzo głębokiej znajomości siebie, a nieraz – w trudniejszych sprawach – kompetentnej pomocy kierownika duchowego. To on, znając nas i Boże drogi naszego życia, wskaże, które nasze życiowe wybory okazywały się ślepą uliczką. Rolę duchowych doradców mogą też w konkretnych sprawach pełnić bliscy, którzy nas dobrze znają i nieraz już na pierwszy rzut oka wyczuwają uwiedzenie, jakiemu ulegamy.

Jak dowódca, który oblega zamek

Prawdziwym mistrzem rozeznawania duchowego był św. Ignacy Loyola, który w swoich „Ćwiczeniach duchowych” pozostawił bardzo cenne reguły tej sztuki. Z wielką wnikliwością potrafił pochylać się nad różnymi impulsami duszy, które winny być każdorazowo rozeznane. Jednocześnie cały ten proces ujmował w kategoriach duchowej walki – z jednej strony ringu znajduje się Bóg i Jego aniołowie, którzy chcą prowadzić człowieka do zbawienia, a z drugiej działa zły duch, który pragnie człowieka sprowadzić na manowce i wewnętrznie rozbić. Oprócz tych dwóch sił w walce tej bierze udział również ludzka natura. Warto pamiętać, że nasz organizm niejednokrotnie wysyła sygnały i je także powinniśmy rozeznać, aby iść tylko za tymi z nich, które prowadzą ku dobru.

W swojej duchowej wizji św. Ignacy porównuje złego ducha do dowódcy wojskowego, który ze swoją armią oblega zamek. Zwykle taki dowódca, zanim zaatakuje twierdzę, dokonuje gruntownego badania murów obronnych, aby uderzyć z całą siłą w najmniej strzeżony punkt. Święty Ignacy pisze: „Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada wszystkie nasze cnoty teologiczne i kardynalne, i moralne, a w miejscu, gdzie znajduje naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się nas zdobyć” (n. 327). Metafora ta obrazuje wielką potrzebę samopoznania, szczególnie naszych słabości, które tak bezlitośnie potrafi wykorzystać nieprzyjaciel. Bywa niekiedy, że nasze życiowe porażki wydają się tylko niekorzystnym zrządzeniem losu i oskarżamy Pana Boga o to, że za słabo się nami opiekuje. Kiedy jednak przyjrzelibyśmy się wszystkim elementom podejmowanych przez nas w danym momencie decyzji, szybko okazałoby się, że w kryzysowej sytuacji ujawniła się jakaś nasza słabość.

Niczym anioł światłości

W przypadku osób, które gorliwie pragną pełnić w swoim życiu wolę Bożą, zły duch przyjmuje szczególnie wyrafinowaną taktykę. Święty Ignacy pisze: „Anioł zły ma tę właściwość, że przemienia się w anioła światłości (por. 2 Kor 11, 14) i że idzie najpierw zgodnie z duszą wierną, a potem stawia na swoim; a mianowicie podsuwa myśli pobożne i święte, dostrojone do takiej duszy sprawiedliwej, a potem stara się ją doprowadzić do swoich celów, wciągając duszę w ukryte swe podstępy i przewrotne zamiary” (n. 332).

Iluż ludzi w historii Kościoła (także najnowszej) poszło właśnie tą drogą! Najpierw w swojej wielkiej gorliwości zdawali się wyznaczać nowe kierunki działań w Kościele, później ich drogi zaczynały być coraz bardziej pokrętne, a wszystko kończyło się skandalem i całkowitym zanegowaniem dotychczasowych osiągnięć. Nam też zdarza się, że bywamy kuszeni nie tylko do zła, ale do pozornego dobra. Nawet najbardziej pobożne pragnienia mogą bowiem mieszać się z potrzebą poklasku czy bycia docenionym.

Święty Ignacy na tego typu problemy daje następującą receptę: „Powinniśmy bardzo zwracać uwagę na przebieg myśli. Jeżeli ich początek, środek i koniec jest całkowicie dobry, zmierzający do tego, co jest w pełni dobre, jest to znak dobrego anioła. Ale jeśli przebieg myśli, które nam poddaje, prowadzi ostatecznie do jakiejś rzeczy złej, albo rozpraszającej nas, albo mniej dobrej niż ta, którą przedtem dusza zamierzała, albo jeśli osłabia, niepokoi i zakłóca duszę, odbierając jej pokój, ciszę i odpocznienie, które przedtem miała, to jest to wyraźny znak, że [myśl taka] pochodzi od złego ducha, nieprzyjaciela naszego postępu i zbawienia wiecznego” (n. 333).

To proste zalecenie dotyczy kilku możliwych pokus, które warto omówić szczegółowo. Pierwsza pojawia się w sytuacji, w której pozornie dobra myśl „prowadzi do jakiejś rzeczy złej”. Nieraz nasze święte oburzenie z powodu czyjegoś zachowania niepostrzeżenie zamiast w obronę wartości przeradza się w agresję, która ze świętością nie ma nic wspólnego. W takich sytuacjach nasze zachowanie staje się antyświadectwem dla prawd, które głosimy, a porzekadło „modli się przed figurą, a diabła ma za skórą” dobrze obrazuje to, jak wtedy jesteśmy postrzegani przez otoczenie.

W drugiej opisanej przez św. Ignacego sytuacji pozornie dobra myśl okazuje się „mniej dobra niż ta, którą przedtem dusza zamierzała”. Choć dane zamierzenie wydaje się nam dobre, kiedy zaczynamy je rozważać albo wprowadzać w czyn, pojawiają się konsekwencje w znacznym stopniu umniejszające zakładane na wstępie dobro, których wcześniej nie przewidywaliśmy.

Wreszcie trzecia opisana sytuacja ukazuje pozornie dobre zamierzenia, które jednak w konsekwencji nas rozpraszają, osłabiają, odbierają duszy pokój i „odpocznienie”. To klasyczny przykład podejmowania w dobrej wierze zamierzeń przerastających nasze możliwości. Wskazuje on na to, że w różnych naszych inicjatywach musimy mierzyć siły na zamiary, a gdy pojawiają się niepokojące sygnały, bardzo gruntownie rozeznawać, czy są one wyrazem naszej małoduszności i niechęci do wyrzeczeń, czy też znakiem, że dane przedsięwzięcie, choć obiektywnie dobre, nie jest dla nas.

Kiedy popełnimy błąd

Analiza własnych myśli zwykle nie jest łatwa. Warto zatem ćwiczyć się w tej umiejętności. Z pewnością możemy przywołać z pamięci takie sytuacje, w których ujawnia się dwuznaczność naszych postaw i zachowań. Głęboki namysł nad tą sferą naszego życia może być bardzo cenny.

Święty Ignacy ukazuje, jak zbawienne jest odkrycie zastawionej na nas pułapki złego ducha: „Gdy nieprzyjaciel natury ludzkiej da się odczuć i rozpoznać po swoim ogonie wężowym, i po złym celu, który podsuwa, wtedy ten, co był kuszony, odniesie duży pożytek, jeśli zaraz potem rozważy przebieg dobrych myśli, które on mu poddawał, i początek ich, i jak powoli starał się odciągnąć go od owej słodyczy i radości duchowej, w której się znajdował, aby go doprowadzić do swego przewrotnego zamiaru; i tak dzięki temu doświadczeniu, przeżytemu i zachowanemu w pamięci, niech się w przyszłości strzeże przed jego podstępami, które zwykł podsuwać” (ĆD, 334).

Paradoksalnie pożytek można odnieść również z sytuacji, w której ulegliśmy pokusie i daliśmy się omamić pozornie dobrym natchnieniom pod warunkiem, że przeanalizujemy kierujące nami myśli i konsekwencje, do jakich nas doprowadziły, a potem wyciągniemy z tego wszystkiego wnioski na przyszłość. Drobne błędy w rozeznawaniu mogą stanowić inspirację do tego, aby wzmocnić te miejsca, w których nasze mury obronne są zbyt słabe, aby stawić opór nieprzyjacielowi. Kiedy nasza praca wewnętrzna nad porażkami będzie miała taki charakter, uchronimy się od błędów, które mogą mieć bolesne konsekwencje dla naszego życia.

Cezary Sękalski
http://www.katolik.pl/roz...505,416,cz.html

Anonymous - 2011-12-29, 21:48

"Veni ad salvandum nos!

Błogosławieństwo Urbi et Oribi


http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=1141047

Anonymous - 2012-01-26, 22:16

Kierownictwo duchowe a uczucia niekochane
ks. Krzysztof Grzywocz

http://www.sklep.katolik....13,produkt.html


Polecam z całego serca, uczestniczyłam w tych rekolekcjach na żywo-rewelacja

Anonymous - 2012-02-08, 19:00

ks. Tomasz Opaliński
Równanie z wieloma niewiadomymi

Gdzie podziewa się wolność?

Każdy chyba przyzna mi rację, jeśli powiem, że jesteśmy dziś szczególnie wrażliwi (by nie powiedzieć wręcz uczuleni) na sprawę wolności. Doświadczyłem tego kiedyś, gdy wchodząc do stołówki i siadając przy stole życzyłem siedzącemu obok koledze „smacznego”. Spojrzał na mnie znad talerza i powiedział: „wypraszam sobie wtrącanie się w moje prywatne sprawy! Jestem wolny i w końcu to moja sprawa, czy mi smakuje, czy nie!”. Nie chciałbym sprawiać wrażenia, że ingeruję w czyjąś prywat­ność i zmuszam kogokolwiek do czytania tego, co napisałem ale... myślę, że wielu z nas nie raz zastanawiało się nad granicami naszej wolności, więc pozwolę sobie przelać parę myśli na papier... może komuś się przydadzą?

Temat wolności należy do najtrudniejszych, a jednocześnie obecnych praktycznie wszędzie problemów: od odpowiedzi na niewinne zdałoby się pytanie „kawa czy herbata?” po sferę naszej modlitwy. No bo na przykład, czy modląc się za kogoś, nie naruszam jego wolności? Czy wolno mi modlić się o nawrócenie dla kogoś, kto wcale nie ma ochoty się nawrócić? Skoro bowiem Bóg obiecał, że da nam to, o co z wiarą prosić będziemy, to gdzie się w tym momencie podziewa wolność tego, o kogo nawrócenie się modlimy?

Równanie z dwie­ma niewiadomymi

Szukanie odpowiedzi na pytanie o granice naszej (i cudzej) wolności przypomina czasem poszukiwanie odpowiedzi na słynną zagadkę sofistów: „skoro Bóg jest wszechmocny, to czy może stworzyć tak wielki kamień, którego nie mógłby unieść?”. Pytanie sofistów jest nierozwiązywalne, bo kieruje nasze myślenie w wąski kanał wykluczającego się „albo-albo”: albo Bóg nie jest wszech­mocny, ponieważ nie może stworzyć takiego kamienia - albo nie jest wszechmocny, bo co prawda go stworzył, ale nie może go unieść. Założenie to nie uwzględnia faktu, że Bóg może być wszechmocny w znaczeniu przekraczającym to, co założył autor zagadki.

Aby odpowiedzieć sobie na pytanie o to, czy modlitwa nie ogranicza wolności tego, za kogo się modlę, musimy również przestać sprowadzać je do równania jedynie z dwie­ma niewiadomymi: Bożą obietnicą wysłuchania modlitwy i wolnością człowieka, o które­go nawrócenie się modlimy. Układ jest o wiele bardziej skomplikowany, wchodzi bo­wiem w grę również wolność tego, który się modli, a także (o czym tak często w ferwo­rze dyskusji zapominamy) wolność Boga. Często jest bowiem tak, że modląc się o coś, podświadomie pozbawiamy wolności samego Boga. Mówimy, że skoro mi coś obiecał, to musi mi to dać, bo mnie kocha i obiecał. Czynimy z Niego w ten sposób jakąś marionetkę zależną od naszej woli i od naszego „widzimisię”; manipulujemy Nim, posuwając się nawet czasem do szantażu: „jeśli jesteś miłością, jeśli jesteś dobry, jeśli jesteś wszech­mocny, jeśli w ogóle jesteś..., to musisz mi to dać”. Czynimy Go zakładnikiem naszych żądań.

Tymczasem zapominamy o tym, że Bóg jest wolny i niczego nie musi. Ba, nawet nie musi nas kochać! Inna sprawa, że chce nas kochać i kocha - mimo naszych wad i słabości (czemu w chwilach, gdy trudno mi się zgodzić na moje słabości, nie mogę się na­dziwić; a w chwilach, gdy to dociera do mnie po raz kolejny, podziwiam Go i uwielbiam). Ale wcale nie musi kochać. To jest Jego wybór i Jego wolność. Bo - wbrew te­mu co mówią niektórzy, przeciwstawiając „wolną miłość” miłości „niewolnej” - miłość zawsze jest wolna. Nie można nikogo zmusić do miłości, nie można jej kupić, można ją jedynie obudzić lub ją darować...

Druga bardzo zadziwiająca rzecz, o której często zapominamy, to właśnie wolność człowieka. Jeśli nam się wydaje, że w naszych, tak uwrażliwionych na wolność czasach, pamiętamy o niej zawsze - to tylko nam się tak wydaje. Bo zapominamy o niej naj­częściej wtedy, kiedy winimy Boga za całe zło tego świata. Ktoś kogoś zabił, okradł, skrzywdził? Czemu Bóg na to pozwala!? Hitler wywołał wojnę, bo chrześcijanie w chrześ­cijańskim kraju dopuścili go do władzy? Gdzie jest Bóg, skoro na coś takiego pozwolił! Kierowca autobusu wjechał pod TIR-a i zginęły niewinne dzieci? Boże, jak mogłeś do te­go dopuścić! Pod doniesieniem o kolejnej takiej tragedii w jednym z portali interneto­wych pojawił się komentarz: „Boże, może już dość tych dowodów twojej miłości?” Tyle, że w ten sposób Boga obwiniamy za nasze błędy, a przy okazji czynimy ludzi jedynie marionetkami na sznurkach, za które pociąga odpowiednio wysoko siedzący bóg, działający zresztą według naszych pomysłów na świat (celowo piszę tu małą literą, bo niewiele ma on wspólnego z Bogiem Żywym). A Bóg obdarował człowieka wolnością i nie cofa swo­jego daru.

Równanie z wieloma niewiadomymi

W naszym równaniu z wieloma niewiadomymi musimy wziąć pod uwagę jeszcze dwie stałe: prawdę i dobro. Nie ma wolności tam, gdzie nie ma prawdy. Gdy ktoś każe mi wybierać między dwiema rzeczami i nie poinformuje mnie zgodnie z prawdą o ich zaletach czy wadach, słusznie mogę czuć się oszukany czy zmanipulowa­ny. Kupowanie kota w worku trudno nazwać przejawem wolności. Nie ma prawdy - nie ma wolności. Kto nie uznaje prawdy - nie jest wolny. Żyje w złudzeniach. To tylko je­den, bardzo zdroworozsądkowy przykład realizacji Jezusowych słów „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Jak to się ma do naszej sytuacji z modlitwą o czyjeś na­wrócenie? Jeśli powołaniem człowieka jest bycie blisko Boga (czyli świętość), to modlitwa o jego nawrócenie będzie zgodna z prawdą o nim samym, o jego celu, a jego samorealizacji, czyli będzie służyła jego wolności. Im dalej będzie prawdy o sobie, tym mniej będzie wolny. Nawrócenie, które będzie przybliżać go do prawdy o sobie, będzie więc służyło jego wolności.

Prawda jest związana z dobrem

Realizacja prawdy o sobie jest dla człowieka dobrem. Tylko w ten sposób może się w pełni rozwinąć. Zbliżając się do prawdy, człowiek staje się coraz lepszy, bo staje się coraz bardziej podobny do swojego pierwowzoru. Rozwija się. Modląc się o czyjeś nawrócenie, działamy więc dla jego dobra. Jest jednak jedna uwaga: często modląc się o czyjeś nawrócenie modlimy się o taki jego przebieg i skutki, jakie my sobie wyobrażamy. Chcemy, by się nawrócił „po naszemu”. Jesteśmy jednak omylni, nie wiemy wszystkiego o tym człowieku i często kierujemy się swoim egoizmem, więc to nasze wyobrażenie niekoniecznie jest zgodne z powołaniem tego człowieka, z prawdą o nim i z jego dobrem. On powinien się nawracać „po swojemu”, a może bardziej - „po Bożemu”, bo tylko Bóg zna prawdę o nim i tylko On wie, co naprawdę jest dla tego człowieka dobre. Dlatego mogę (i powinienem) modlić się o nawrócenie tych, na których mi zależy, ale czas i sposób i sposób realizacji tej modlitwy muszę zostawić jego Stwórcy.

Weźmy na przykład taką historię: Kasia przychodzi do domu zapłakana. „Mamo, ten Piotr jest taki przystojny, taki mądry i męski, tak bym chciała z nim chodzić, ale on mó­wi, że jest kompletnym ateistą”... „Nie martw się, Bóg obiecał, że da nam wszystko, o co go będziemy z wiarą prosić, więc jak będziemy się we dwie modlić, to na pewno się nawróci. Prze­cież skoro nawrócenie nie jest złe, to i samemu Pa­nu Bogu zależy na nawróceniu Piotra, nie? Uszy do góry!”. Zaczęły się więc wytrwale modlić. Minęło kil­ka miesięcy. Kasia poweselała. Piotr zaczął chodzić do kościoła; ba, nawet stał się aktywnym uczestni­kiem katechez. Aż w końcu bomba wybuchła. Kasia znów pojawiła się w domu roztrzęsiona. „Mamo, przemodliłyśmy! - woła od progu. - On... on idzie... do seminariuuuuuuuum!!!”.

Nie jedna, ale trzy wolności
"Kiedy coś jest zabawne, poszukaj w tym ukrytej prawdy” - mawiał George Bernard Shaw. Również ta historyjka doskonale nadaje się do pod­sumowania naszych rozważań o modlitwie i wolnoś­ci. Pokazuje nam bowiem, że modląc się o czyjeś nawrócenie, muszę wziąć pod uwagę nie jedną, ale trzy wolności. Pierwszą - własną. Skoro bowiem je­s­tem wolny, to wolno mi modlić się o czyjeś na­wrócenie. Druga wolność, którą muszę wziąć pod uwagę, to wolność tego, za którego się modlę. Właś­ciwie ją rozumiejąc nie będę pytał tylko o to, czy on chce, czy też nie chce się nawrócić, ale będę pamię­tał, że zrealizuje on swoją wolność wtedy, kiedy bę­dzie działał dla własnego dobra zgodnie z poznaną prawdą. Trzecia wolność, o której muszę pamiętać, to także wolność Tego, do Kogo się modlę - Boga, a więc muszę być gotowym na to, że może On chcieć „nawrócić” tego człowieka niezupełnie tak, jak ja to sobie wyobrażam i niekoniecznie wtedy, kiedy ja tego chcę. I nie będzie w tym nic złego - w końcu modląc się za kogoś, powinienem chcieć jego dobra, a nie mojego. Inaczej będzie to nie mod­litwa za kogoś, ale próba manipulacji. A wtedy trud­no mówić o wolności.

ks. Tomasz Opaliński



http://www.katolik.pl/row...649,416,cz.html

Anonymous - 2012-02-25, 08:02
Temat postu: Świętość – mądra i radosna miłość
ks. Marek Dziewiecki
Świętość – mądra i radosna miłość


Święty to ktoś, kto w każdej sytuacji potrafi potwierdzić, że kocha.



Uczynieni z Miłości


Świętość rodzi się z miłości. „Miłość jest duszą świętości” (KKK 826). Święty to ktoś, kto odkrył, że jest kochany przez Boga. Bezwarunkowo i nieodwołalnie. I że – jeśli zechce – to z pomocą Boga może stać się podobny do Tego, który jest Miłością. Święty jest pewien tego, że Bóg stworzył świat z nicości, ale nas – ludzi – uczynił z Miłości, czyli z samego siebie, na swój obraz i podobieństwo.

Ideałem jest tylko Chrystus


Święty to ktoś, kto uzgadnia z Bogiem wspólne marzenia i wie, że nie ma granic w rozwoju, gdyż nigdy nie stanie się już aż tak podobny do Boga w myśleniu i postępowaniu, by nie mógł stawać się jeszcze bardziej do Niego podobnym. Z tego właśnie powodu święty ma świadomość tego, że nie jest powołany do naśladowania największych nawet świętych, lecz do naśladowania Jezusa. Cieszy się z innych świętych, bo wie, że oni upewniają nas o tym, iż z pomocą Boga człowiek jest w stanie stać się naprawdę podobnym do Boga. Wie też, że święci wspierają nas modlitwami oraz inspirują swoją heroiczną miłością. Jednak święty zdaje sobie sprawę również z tego, że żaden ze świętych – z przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości – nie jest naszym ideałem. Ideałem jest tylko Chrystus, bo przecież nie zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo świętych, lecz na obraz i podobieństwo Boga. Im bardziej ktoś z nas staje się człowiekiem świętym, tym bardziej upodabnia się do Jezusa i tym mniej staje się podobny do innych świętych, gdyż naśladuje Syna Bożego na swój niepowtarzalny sposób i według swoich niepowtarzalnych uzdolnień. To właśnie dlatego największe różnice w wyrażaniu świętości zauważamy wśród największych świętych.

Związać się z Bogiem na śmierć i życie


Stawać się świętym to żyć coraz bardziej w prawdzie, dobru i pięknie. Święty to najpierw ktoś, kto żyje prawdą o sobie, czyli prawdą o swoim powołaniu do stawania się podobnym do Boga. To ktoś, kto myśli i zastanawia się oraz obserwuje własne postępowanie, żeby weryfikować, na ile zgodne jest ono z zasadami Ewangelii. Człowiek święty to człowiek promieniujący dobrem, czyli Bożą miłością. To ktoś związany z Bogiem dosłownie na śmierć i życie, gdyż pewny jest tego, że Bóg kocha go nieodwołalnie i że od Boga może nauczyć się miłości prawdziwej oraz mocnej, odważnej i ofiarnej, która nie przemija i nie zawodzi. Święty to także człowiek wrażliwy na piękno. To ktoś piękny w swoim sposobie przeżywania i wyrażania człowieczeństwa. Świętość zaczyna się od wrażliwości na piękno. Właśnie dlatego Maryja – najbardziej święta w historii ludzkości – jest nazywana w liturgii łacińskiej Tota Pulchra, czyli Cała Piękna.

Święty to „twardziel” w miłości


Święty nie jest cierpiętnikiem. Przeciwnie, to ktoś podobny do Jezusa, który wyjaśnia, że jest radością i że przyszedł po to, aby Jego radość była w nas i aby nasza radość była pełna. Święty wie, że nawet jeśli czasem jest smutny, płacze, czy jest prześladowany, to jednak pozostaje na drodze błogosławieństwa i świętości, jeśli tylko kocha. Święty to „twardziel” w miłości. To ktoś, kto – podobnie jak Jezus – umacnia ludzi szlachetnych, upomina błądzących, broni się przed krzywdzicielami, publicznie demaskuje ludzi faryzejskich i przewrotnych, a przyjaźń buduje z tymi, którzy – jak Piotr – kochają bardziej niż inni.
Święty nie jest człowiekiem naiwnym. Nie jest kimś, kto bardziej kocha cierpienie niż Boga i ludzi. Przeciwnie, święty to ktoś, kto wie, że niebo nie jest wspólnotą cierpiących, lecz kochających. Także wtedy, gdy za miłość przychodzi płacić wielką cenę cierpienia – jak potwierdza to los Wyśmianej i Ukrzyżowanej Miłości. Święty to Boży realista, który w twardej czasem rzeczywistości wybiera drogę błogosławieństwa i życia, podczas gdy w tej samej rzeczywistości, wielu ludzi wybiera drogę przekleństwa i śmierci.

Nie myląc miłości z naiwnością


Święty to ktoś, kim fascynują się ludzie dobrej woli i do kogo z nienawiścią odnoszą się ludzie przewrotni. To ktoś czysty i dobry jak gołębica, a jednocześnie mądry i sprytny jak wąż. To ktoś – na wzór Jezusa – mądrzejszy i sprytniejszy w czynieniu dobra i w prezentowaniu miłości, niż ludzie przewrotni, którzy sprytni są w czynieniu zła i w komunikowaniu kłamstwa. Święty to ktoś, kto w każdej sytuacji potrafi świadczyć o miłości i kto potrafi kochać heroicznie. Jego miłość nie ma jednak nic wspólnego z rozpieszczaniem, tolerowaniem zła czy naiwnym miłosierdziem, gdyż święty wie, że kochane przez niego osoby nie staną się szczęśliwe, dopóki same nie zaczną kochać. Właśnie dlatego święty nigdy nie myli miłości z naiwnością.

W relacjach międzyludzkich święty stosuje dwie zasady, które wynikają ze sposobów komunikowania miłości przez Jezusa. Zasada pierwsza brzmi: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, ale to, w jaki sposób okazuję ci miłość, zależy od ciebie i od twojego postępowania. Zasada druga jest równie jasna: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził, a mnie nie odbiera prawa do tego, bym się przed tobą bronił. Święty to Boży mocarz, którego można zabić, ale którego nie można zastraszyć, ani też złamać. To ktoś, kto swoim życiem doczesnym oraz swoim sposobem przechodzenia do wieczności potwierdza, że człowieka świętego nic i nikt nie może odłączyć od miłości Chrystusa (por. Rz 8,35).

ks. Marek Dziewiecki

http://www.katolik.pl/swi...681,416,cz.html

Anonymous - 2012-02-25, 09:03

róża napisał/a:
Święty to ktoś, kto w każdej sytuacji potrafi świadczyć o miłości i kto potrafi kochać heroicznie. Jego miłość nie ma jednak nic wspólnego z rozpieszczaniem, tolerowaniem zła czy naiwnym miłosierdziem, gdyż święty wie, że kochane przez niego osoby nie staną się szczęśliwe, dopóki same nie zaczną kochać.


łał , krótko i na temat :mrgreen:

Anonymous - 2012-02-25, 09:39

Bardzo podoba mi się taka definicja świętości :-D Święty jako twardziel... Jakże często świętość ciągle kojarzona jest z pobłażaniem, ustępliwością itp.
Anonymous - 2012-02-26, 11:39

Wczoraj jakiś dzień był na rozważanie o świętości.
Czytałam wczoraj ten tekst w innym miejscu.
Rozważałam powołanie do świetości , postawy jaki swiety przyjmuje wobec bliźnich , którzy go otaczają...i takie tam....
Taki dzień o świetości do rozważania :mrgreen: , nie czuje sie osamotniona w temacie , cudownie :mrgreen:

A dziś "tak jakoś" co dobiera człowiekowi świętość, w co uderza najpierw...w duchowość...
"Gdy dany człowiek okazuje się pusty duchowo lub gdy zadowala się jedynie jakąś namiastką duchowości, wtedy odbiera sobie szansę na to, by zrozumieć własną rzeczywistość i zająć dojrzałą postawę wobec siebie oraz otaczającego go świata. W konsekwencji nie jest w stanie w sposób świadomy i wolny kierować własnym istnieniem. Człowiek pozbawiony dojrzałej sfery duchowej to ktoś z definicji uzależniony od jednej ze swoich sfer cząstkowych, albo od nacisków płynących ze środowiska zewnętrznego. To ktoś, kto kieruje się jedynie fizjologiczną czy emocjonalną spontanicznością, co jest postawą typową dla małego dziecka. Taki człowiek uzależnia się od swego ciała (np. od jedzenia, lenistwa, popędów), od subiektywnych przekonań (myślenie „pozytywne” lub myślenie katastroficzne), od emocji (ucieczka od bolesnych emocji albo bierne uleganie emocjom), od nacisków środowiska (robię to, co tak zwana większość, bo sam nie wiem, kim jestem i po co żyję), od określonych osób czy rzeczy (np. pieniądze, władza). "

http://www.opoka.org.pl/b...wa_duchowa.html

Anonymous - 2012-02-26, 16:59

Czym jest spoczynek w Duchu Swietym?
http://www.youtube.com/wa...feature=related

Anonymous - 2012-03-20, 00:39

Duchowość mężczyzny - o. Emilian Gołąbek OFM
Stajnia Augiasza?

http://www.youtube.com/wa...feature=related

Anonymous - 2012-03-20, 01:37

Duchowość Kobiety - Dr Wiesława Stefan
Węzeł gordyjski?

http://www.youtube.com/wa...feature=related

Anonymous - 2012-03-21, 01:14

Twoje serce ożyje ks. Piotr Pawlukiewicz

http://www.youtube.com/wa...feature=related

Anonymous - 2012-06-19, 08:18
Temat postu: Pogotowie duchowe czynne całą dobę
Pogotowie duchowe czynne całą dobę

Bracia kapucyni uruchomili Pogotowie Duchowe. Przez 24 godz. na dobę, 7 dni w tygodniu czekają na telefony od osób, które potrzebują wsparcia, pocieszenia czy wspólnej modlitwy - informuje "Dziennik Polski".

Kapucyni otwarli Pogotowie Duchowe - czynne całą dobę "Jeżeli chcesz, zadzwoń, umów się z nami. Czujesz, że potrzebujesz duchowej pomocy - nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus" - piszą bracia kapucyni na swojej stronie internetowej www.pogotowieduchowe.pl

Ojciec Andrzej Kukliński przyznaje, że już w pierwszym dniu prowadzenia akcji zadzwoniło do niego kilkanaście osób. "Oczywiście nie jest tak, że telefon się urywa, ale dzwoni naprawdę dużo osób prosząc przede wszystkim o radę, modlitwę czy wsparcie duchowe" - mówi duchowny.

"Nie możemy zdradzać, z jakimi problemami dzwonią do nas poszczególne osoby, ale już pierwsze godziny pokazały, że naprawdę jest wiele osób zagubionych, które same czują, że potrzebują pomocy i my właśnie od tego jesteśmy" - dodaje ojciec Andrzej Kukliński

http://info.wiara.pl/doc/...zynne-cala-dobe

Anonymous - 2012-06-19, 21:26

Super

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group