Uzdrowienie Małżeństwa :: Forum Pomocy SYCHAR ::
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?

Życie duchowe - PRZEBACZENIE !!!

Anonymous - 2010-07-17, 16:10

św. Maksymilian Maria Kolbe (†1941)

Wzajemne przebaczenie natychmiastowe jest nieocenionym źródłem łask.

św. Augustyn (+430)

„Niech Bóg wypleni z serc waszych obrazę i pychę. Wielu bowiem wiedząc, że obrazili braci swoich, nie chcą powiedzieć: przebacz mi. Nie wstydzą się grzeszyć, a wstydzą się prosić o przebaczenie. Nie wstydzą się nieprawości, a wstydzą się pokory.
[…]
Proście więc bracia o przebaczenie bliźnich swoich. Czyńcie z braćmi swoimi to, co powiedział Apostoł: „Przebaczając sobie nawzajem jako i Bóg przebaczył nam w Chrystusie” (Ef 4,32). Czyńcie to, nie wstydźcie się prosić o przebaczenie. To samo mówię wszystkim: mężom i kobietom, możnym tego świata i prostaczkom, świeckim i duchownym, muszę to powiedzieć i sobie samemu.”


Św. Leon Wielki (+ 461)

„Ponieważ zaś my „wszyscy”, jak jest napisane, „w wielu rzeczach upadamy” (Jk 3,2), więc naprzód powinniśmy się przejąć uczuciem miłosierdzia, a w niepamięć puścić cudze względem nas przewiny, aby żądzą odwetu nie łamać tej umowy, jaką wiążemy się w modlitwie Pańskiej. Mówimy przecież: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mt 6,12), nie bądźmy zatem trudni w przebaczaniu. Na odwet bowiem bywa odwet, a dobra wyrozumiałość zyskuje nam samym wyrozumienie. Nie mścić się na innych, ale swoje winy mieć darowane, oto na czym przede wszystkim powinno zależeć człowiekowi, ciągle na pokusy wystawionemu!” Mowa na Wielki Post 11

Jan Paweł II

"Potrzebne jest dziś chrześcijańskie przebaczenie, które daje nadzieję i ufność, a zarazem nie osłabia walki ze złem. Trzeba udzielać i przyjmować przebaczenie."

Anioł Pański. 29 marca 1998 (fragment)

Anonymous - 2010-08-20, 18:53

Destrukcyjna siła cudzołóstwa

Byłem zniewolony przez pornografię... utraciłem nad sobą kontrolę i nie byłem w stanie przestać. Zacznę od mojego ślubu, który miał miejsce w 1989 roku. Myślałem, że seks małżeński rozwiąże moje problemy z pożądaniem, ale rok po ślubie wszystko zaczęło się od nowa. Nikt nie wiedział o moim sekrecie, szczególnie moja żona.

W marcu rozpocząłem nową działalność gospodarczą i postanowiłem spędzić trzy tygodnie podróżując po Stanach Zjednoczonych pozyskując klientów. Planowałem, że zacznę podróż w mieście, w którym mieszkałem - Los Angeles, w weekend dotrę do Missouri, a w poniedziałek rozpocznę sprzedaż w St. Louis.

W sobotę obudziłem się podenerwowany o 5 rano. Przerażał mnie fakt, że przez 3 tygodnie będę spędzał samotnie czas w hotelowych pokojach i że będę poddawany w tym czasie licznym pokusom. Lęk był tak silny, że pobiegłem do łazienki i zwróciłem śniadanie. Zaniepokojona żona pobiegła za mną, ale nie byłem w stanie powiedzieć jej, co się dzieje. Wymamrotałem tylko, że widocznie coś mi zaszkodziło.

W nocy, po przejechaniu 1 400 mil dotarłem do Blue Springs w Missouri. Byłem wyczerpany i poszedłem spać zaraz po przyjeździe do hotelu. „Przetrwałem pierwszą noc bez upadku" pomyślałem sobie. „Może ta podróż nie będzie taka zła."

Kiedy następnego ranka, po kolejnych 240 milach, przyjechałem do St. Louis, dotkliwie odczułem samotność. Pomyślałem, że większość dnia spędzę samotnie w pokoju hotelowym, z dala od domu... fantazje seksualne zaczęły pojawiać się w mojej głowie niczym motyle... które zacząłem łapać. Kiedy przyszedłem do hotelu postanowiłem kupić sobie czasopismo pornograficzne.

Cały tydzień spędziłem w St. Louis, Chicago i Detroit, powtarzając każdego dnia ten sam schemat: całą noc oddawałem się pornografii, budziłem się z kacem moralnym, przez kilka godzin prowadziłem interesy a następnie próbowałem odespać noc. W piątek przybyłem do Dayton w stanie Ohio i wtedy czasopisma przestały mi wystarczać. Pożądanie zawsze rodzi w człowieku potrzebę coraz intensywniejszych bodźców - doprowadziłem się do stanu, w którym potrzebowałem czegoś więcej niż czasopisma.

W porze obiadowej zadzwoniłem do żony, która tak jak zawsze była słodka, troskliwa i uprzejma. Kiedy kończyliśmy rozmowę i żona powiedziała, że mnie kocha zaczęły dręczyć mnie wyrzuty sumienia... aby je uciszyć sięgnąłem po książkę telefoniczną.

Znalazłem firmę oferującą „usługi", którymi byłem zainteresowany i zadzwoniłem. Kobieta miała w ciągu kilku minut zjawić się w moim pokoju. Spojrzałem na swoją obrączkę; nie mogłem uprawiać seksu z inną kobietą i myśleć o mojej żonie... zdjąłem więc obrączkę.

150 dolarów i godzinę później popełniłem cudzołóstwo z kobietą sprzedającą swoje ciało dla pieniędzy. Coś jednak było nie tak - seks mnie nie cieszył. Chciałem skończyć tak szybko, jak zacząłem. Czułem, że rozdziera mnie wewnętrzny płacz - jak gdyby coś we mnie umarło.

Uprawiałem seks z prostytutkami już przed ślubem i patrząc w ich oczy uświadamiałem sobie nierzadko co robię zarówno sobie, jak i im. Kiedy mężczyzna lub kobieta popełniają grzech w sferze seksualnej, śmierć ucisza ich sumienie. Kiedy patrzyłem w puste oczy kobiety, która była prostytutką, widziałem, że w jej oczach nie ma życia.

Uciekaj przed niemoralnością. Każdy inny grzech popełniany przez człowieka jest poza ciałem. Niemoralny człowiek grzeszy natomiast przeciwko swojemu ciału.

1 List do Koryntian 6,18

Kiedy prostytutka wyszła poczułem, że jestem brudny, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Szybki prysznic nie przyniósł mi ulgi. Włożyłem na palec obrączkę i pomyślałem o powrocie do żony, która jest nieświadoma tego, co jej uzależniony od seksu mąż, chrześcijanin zrobił. Przypomniałem sobie słowa żony wypowiedziane na końcu naszej rozmowy telefonicznej: „wracaj do mnie" i zacząłem łkać. Jak znalazłem się w tym miejscu, w którym byłem? Nigdy nie sądziłem, że po dwóch latach małżeństwa ja, uważany za „dobrego chrześcijanina" popełnię cudzołóstwo z prostytutką.

Następnego ranka wymeldowałem się z hotelu tak szybko, jak tylko mogłem. Nie mogłem tam zostać. Wspomnienia tego, co zrobiłem w nocy były dla mnie jak koszmar, z którego miałem nadzieję się obudzić. Nie było już żadnego pożądania, żadnych fantazji seksualnych. Miałem dosyć tego wszystkiego.

Po południu spotkałem się z klientem, a następnego ranka wyruszyłem do Kitchener w Kanadzie. Wiedziałem, że muszę powiedzieć żonie o złamaniu przysięgi małżeńskiej, ale byłem przerażony na samą myśl o tym, jaka może być jej reakcja. Szukając rady (i mając nadzieję, że będzie ona oznaczała, iż nie powinienem mówić żonie o zdradzie) zadzwoniłem do przyjaciela. John był po 50-tce, a jego małżeństwo przetrwało jego liczne romanse. Kiedy spytałem go, co mam robić, odpowiedział: „musisz powiedzieć żonie prawdę bo w przeciwnym wypadku nigdy już nie będzie prawdziwej intymności w waszym małżeństwie - osoba, z którą popełniłeś cudzołóstwo zawsze będzie pomiędzy tobą i twoją żoną."

Kiedy spytałem go ile czasu zajmie mojej żonie poradzenie sobie ze zdradą, w odpowiedzi usłyszałem „lata".

Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Byłem przekonany, że będzie to trwało kilka tygodni, ewentualnie miesięcy, ale „lata?!"

„Tak, lata" potwierdził kolega. „Małżeństwo, którym byliście umarło i teraz musicie zbudować je na nowo. To wymaga czasu i twojego wysiłku. Musisz być dla żony uprzejmy i nieustannie starać się jej wszystko wynagrodzić".

Są w życiu takie momenty, o których nigdy się nie zapomina. Momenty, które tak silnie oddziałują, że na trwałe wtapiają się w umysł. Rozmowa telefoniczna, podczas której powiedziałem żonie, że ją zdradziłem jest jednym z takich momentów. Kiedy przyznałem się do cudzołóstwa z pornografią i z prostytutką, żona zaczęła płakać. Kiedy mówiłem, płakała i szlochała nieustannie powtarzając moje imię. Widząc ogromny ból żony zrozumiałem, że wyrządziłem jej niewyobrażalną krzywdę oraz że bardzo uszkodziłem nasze małżeństwo. Bałem się, że żona ode mnie odejdzie.

Serwetki, które mieliśmy w dniu ślubu miały napis "Dzisiaj poślubiłem mojego najlepszego przyjaciela." Dla wielu kobiet szok i przerażenie związane z odkryciem, że zostały zdradzone przez najlepszego przyjaciela są bardziej traumatyczne niż sama zdrada.

Kiedy słyszałem płacz żony, uświadomiłem sobie, że szkody, jakie wyrządziłem naszemu małżeństwu są niewyobrażalne. Większość mężczyzn nie ma świadomości tego, jak krzywdzi swoje żony dopóki nie jest za późno. Wielu nie ma takiej świadomości nawet kilka miesięcy później. Niektórzy mężczyźni pytają „kiedy ona w końcu to przeboleje?" w sytuacji, w której od zdrady upłynęło zaledwie parę miesięcy.

Na Skali Richtera trzęsienia ziemi w zakresie od 1 do 5,9 określane są od „bardzo słabych" do „umiarkowanych". Umiarkowane trzęsienia ziemi opisywane są jako trzęsienia, które „powodują znaczne zniszczenia konstrukcyjnie słabych budynków na małych obszarach oraz słabe zniszczenia budynków o trwałej konstrukcji." Każdego roku odnotowuje się więcej niż 60 tys. trzęsień ziemi o tej sile.

Trzęsienia o sile od 6,0 do 6,9 są określane jako „silne" i zdarzają się ok. 120 razy rocznie. Na szczycie skali są trzęsienia o sile 9.0 określane mianem „niezwykle silnych". Takie zdarzenie ma miejsce raz na 20 lat. Takie trzęsienie może zburzyć wszystkie miasta na terenie większym niż kilkanaście tysięcy km2.

Każde małżeństwo ma swoje „bardzo słabe" i umiarkowane trzęsienia ziemi, po których łatwo się odbudowuje. Cudzołóstwo jest jednak niszczącym wszystko, „niezwykle silnym" trzęsieniem. Burzy ono nawet to, co stoi u podstaw małżeństwa i to, co było tak długo i ostrożnie budowane: zaufanie, miłość i radość.

Zanim przyznałem się do mojego cudzołóstwa, żona była zafascynowana naszą relacją. Uwielbiała ze mną rozmawiać, oboje cieszyliśmy się bliskością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczaliśmy z żadną inną osobą. Śmialiśmy się razem, dzieliliśmy nasze zainteresowania, lęki i marzenia.

Tamtej nocy wszystko się zmieniło. Wszystko, czym było nasze małżeństwo zostało bezpowrotnie utracone. Teraz moja obecność była przyczyną jej płaczu. Nasze małżeństwo walczyło o przetrwanie. W miejscu otwartych drzwi zaufania pojawiły się mury wybudowane po to, by chronić przed kolejnymi zranieniami.

Postęp następował niezwykle powoli; były dni, kiedy czułem, że uzdrowienie może nie być możliwe; nie mogłem „naprawić" żony ponieważ to ja byłem źródłem jej bólu. Nawet przepraszanie powodowało płacz i wybuchy gniewu.

Masturbacja przy pornografii jest cudzołóstwem; jest przedłożeniem własnej przyjemności i pożądania ponad miłość do kobiety. Słyszałem opowiadania mężczyzn, których żony towarzyszyły im w procesie wychodzenia z pornografii. Prawda o pornografii jest taka, że emocjonalnie i duchowo uprawia się seks z inną kobietą, podczas gdy fizycznie uprawia się seks z samym sobą.

Jeśli fizyczny akt cudzołóstwa jest niezwykle silnym trzęsieniem ziemi, to uwiązanie w pornografię jest 7 stopniowym „silnym trzęsieniem ziemi" o destrukcyjnej sile 50 megaton. I chociaż 50 megaton to nie jest tak dużo jak 32 gigatony (taką siłę ma niezwykle silne trzęsienie ziemi), to jednak zdarza się 18 razy w roku. Ponieważ pornografia jest silnie uzależniająca i potrzeba dużo czasu aby się z niej wyplątać, sukcesywne szkody czynione małżeństwu z siłą 50 megaton mogą być tak samo destrukcyjne jak szkody spowodowane niezwykle silnym trzęsieniem, jakim jest cudzołóstwo.

Zdrada: „dostarczenie w ręce wroga siły poprzez akt zawiedzenia zaufania lub lojalności; bycie fałszywym lub nielojalnym, sprowadzać na manowce; oszustwo (American Heritage Dictionary).

Tylko najbliższy przyjaciel ma dostęp do najgłębszych, najbardziej sekretnych miejsc w sercu; tylko najbliższy przyjaciel może wejść do tego miejsca i je zniszczyć.

„Gdy On jeszcze mówił, oto zjawił się tłum. A jeden z Dwunastu, imieniem Judasz, szedł na ich czele i zbliżył się do Jezusa, aby Go pocałować. (48) Jezus mu rzekł: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?" Łk 22, 47-48.

Podobnie, jak Judasz - w jednej chwili pocałowałem Jezusa i zaraz potem go zdradziłem. W niedziele dawałem świadectwo miłości do Niego podczas nabożeństwa, a w pozostałe dni tygodnia ulegałem swojemu pożądaniu. Moje uwiązanie w pornografię i akt cudzołóstwa były zdradą moje relacji z Bogiem.

Jak nasze cudzołóstwo oddziałuje na Boga?

Czy zauważyłeś jak często Bóg opisuje niewierność Izraela względem Niego jako cudzołóstwo?:

A jeżeli pomyślisz sobie: Dlaczego to mnie spotkało? Z powodu licznych twoich grzechów zostały odkryte poły twej szaty, obnażone twe pięty. Czy Etiopczyk może zmienić swoją skórę, a lampart swoje pręgi? Tak samo czy możecie czynić dobrze, wy, którzyście się nauczyli postępować przewrotnie? Rozproszę was więc jak plewy roznoszone podmuchem wiatru pustynnego. Taki jest twój los, zapłata ode Mnie za twój bunt - wyrocznia Pana - za to, że o Mnie zapomniałaś, a zaufałaś Kłamstwu. Ja również odchylę poły twej szaty aż do twej twarzy, tak że widoczna będzie twoja hańba. Ach, twoje cudzołóstwa i twoje rżenie, twoja haniebna rozwiązłość! Na wyżynach i na polach widziałem twoje obrzydliwości. Biada tobie, Jerozolimo, iż nie poddajesz się oczyszczeniu! Dokądże jeszcze? (Jer 13, 22-27)

Odpowiedź Boga nie różniła się zbytnio od tego, jak moja żona zareagowała na zdradę. Przez wiele miesięcy była ona zła, zgorzkniała i głęboko skrzywdzona. Zobaczenie Bożego gniewu jest proste, ale czy rzeczywiście możemy Go skrzywdzić?

Ci, którzy pozostaną przy życiu, będą pamiętali o Mnie pośród obcych narodów, dokąd zostaną uprowadzeni. Gdy zetrę ich serce wiarołomne, które Mnie opuściło, i oczy ich nierządne, rozglądające się za bożkami, wtedy będą żywili odrazę do samych siebie z powodu złości, które popełnili wszystkimi swoimi obrzydliwościami. (Ez 6,9).

Bóg daje nam siebie i to, co ma najlepsze: łaskę, miłość i życie uświęcone przez śmierć Jezusa na krzyżu. Gdyby Bogu na nas nie zależało, nie był by tak zły i zraniony kiedy go krzywdzimy.

Ale Bóg nas kocha i chce, abyśmy do Niego wrócili.

Na szczęście służymy Bogu, który uzdrawia złamane serca. Proces odbudowy relacji z Bogiem jest taki sam jak proces odbudowy naszych małżeństw: rozpoczyna się od szczerego przyznania się do zdrady i cudzołóstwa.

Tak o błogosławieństwie płynącym z przyznania się do wyrządzonego zła pisze Dawid:

Szczęśliwy ten, komu została odpuszczona nieprawość, którego grzech został puszczony w niepamięć. Szczęśliwy człowiek, któremu Pan nie poczytuje winy, w którego duszy nie kryje się podstęp. Póki milczałem, schnęły kości moje, wśród codziennych mych jęków. Bo dniem i nocą ciążyła nade mną Twa ręka, język mój ustawał jak w letnich upałach. Grzech mój wyznałem Tobie i nie ukryłem mej winy. Rzekłem: Wyznaję nieprawość moją wobec Pana, a Tyś darował winę mego grzechu. Toteż każdy wierny będzie się modlił do Ciebie w czasie potrzeby. Choćby nawet fale wód uderzały, jego nie dosięgną. (Ps 32, 1-6).

Bez względu na to, jak skrzywdzę Boga, Jego łaska i przebaczenie ogarnia mnie gdy wyznaję mój grzech. To przebaczenie i miłość mnie zadziwiają. Nie ma takiego grzechu w sferze seksualnej, którego by nie zmyła krew z krzyża.

Pisałem w innych artykułach o uzdrowieniu małżeństwa, więc nie będę tego tutaj powtarzał.

Podzielę się jednym z najcenniejszych momentów w moim życiu, którym było przebaczenie mi przez żonę. Dla mężczyzny, który popełnił niewybaczalny grzech niszczący małżeństwo, otrzymanie takiej łaski jest bezcenne.

W 2006 roku, 15 lat po tym, jak zadzwoniłem do żony i przyznałem się do cudzołóstwa, zapytałem ją, czy kiedykolwiek mi wybaczyła. Uczestniczyliśmy w terapii małżeńskiej i wspólnie pracowaliśmy nad bólem i gniewem, jednak nie mogłem przypomnieć sobie, czy wypowiedziała kiedyś słowa „przebaczam ci". W odpowiedzi na moje pytanie żona napisała do mnie list, który przeczytała mi pewnej nocy:

"Mike,

Kiedy zadzwoniłeś do mnie i powiedziałeś, co zrobiłeś, poczułam ciężar, którego nie mogłam z siebie zrzucić. Żołądek miałam jak z ołowiu. Czułam się jak bym miała zwymiotować. Myślę, że powtarzałam wtedy twoje imię, ponieważ cokolwiek innego bym wtedy zrobiła, nie było prawdziwe. Bardziej chciałam pytać „dlaczego?", „dlaczego?", „dlaczego?".

Zabrałeś coś, co było nasze i dałeś to dziwce. Oddałeś coś, czym nie można się dzielić, czego nie można pożyczać. To było nasze i tylko nasze.

Uczyniłeś to tanim, bezwartościowym, pospolitym.

Zabrałeś mojego rycerza. Sprawiłeś, że musiałam dorosnąć w sposób, w jaki nie chciałam. Nie byłam gotowa zmierzyć się z brutalnością życia. Byłam niewinna, a ty to zniszczyłeś.

Wiem, że dzisiaj nie jesteś już tą samą osobą, podobnie jak ja. Jednak naprawdę mnie skrzywdziłeś. Był to wybuch, na który nie byłam przygotowana.

Nie pamiętam czy kiedykolwiek powiedziałam, że ci przebaczam, ani że jestem na to gotowa ponieważ najprawdopodobniej nie byłam w stanie wyrazić tego, co mi zrobiłeś. Wybaczam ci Mike.

Z miłością,

Michelle"

Mój przyjaciel miał rację - uzdrowienie z cudzołóstwa trwa latami.

Dobrą wiadomością jest to, że Bóg odbudowuje i naprawia zranione małżeństwa.


http://www.loveismore.pl/...udzolostwo.html

Anonymous - 2010-08-22, 11:52

Trzy kroki ku pokojowi serca


Innym Bóg wybaczy, a czy mi wybaczy?

Ciekawe, że w naszych nowoczesnych i skomputeryzowanych czasach spotykamy coraz więcej ludzi, którzy, przeżywają ogromne dramaty związane z poczuciem winy i odrzucenia. Wielokrotnie już słyszałem: "Ojcze, jestem potępiony". Kiedy pytam dlaczego, otrzymuję bardzo podobne odpowiedzi: "Zgrzeszyłem", "Jestem słaby", "Nie można wybaczyć tego, co zrobiłem". Niestety, wcale nierzadko takie podejście prowadzi do załamań i dramatów. Natomiast kiedy udaje mi się z tymi osobami "pracować", okazuje się, że pod tymi dramatami istnieją inne, nieuświadomione przyczyny doświadczanego zagubienia. Można tam znaleźć m.in. bardzo wysokie (nierealne wprost) wymagania, jakie sobie stawiają czy też niewiarę, że Bóg może im wybaczyć (innym tak, ale im nie!), czy wreszcie nienawiść siebie.

Wydaje mi się, że mamy trzy poziomy do przejścia, aby mówić o przebaczeniu czy pojednaniu. Mamy Boga, nas i drugiego człowieka.

Pojednanie z Bogiem

Co do Boga, to nie powinniśmy mieć kłopotów. Jeśli czytamy Pismo św., to odkrywamy, że Bóg nie jest jak człowiek. Wystarczy przypomnieć sobie przypowieść o marnotrawnym synu i dobrym ojcu. Bóg nas kocha i wie, że jesteśmy zranieni przez grzech, że upadamy. Jezus udowodnił, iż nie szedł do doskonałych faryzeuszy, ale do upadających i grzesznych celników.

Co więcej, przebaczenie Boga nie ma granic. Pamiętacie opowiadanie Jezusa o dwóch sługach? Jeden był winien panu 10000 talentów (gdzieś przeczytałem, że to równoważność 20 milionów dolarów). Cały dochód Galilei i Perei z podatków wynosił 200 talentów a roczny dochód Heroda około 900. I pan darował mu ten dług. Współsługa był winien bohaterowi przypowieści 100 denarów, tj. około 40 dolarów, ale nie doczekał się darowania tej należności. Jezus opowiedział to wstrząsające zdarzenie, aby uświadomić wszystkim różnicę pomiędzy skalą przebaczenia Boga, a naszego... A jednak, pomimo tego, że znamy te różnicę, wielu ma poważne trudności z uwierzeniem, że Bóg przebacza!

Przebaczenie sobie

Kwestia druga, i chyba najtrudniejsza, to przebaczenie sobie samemu. Jakoś nie potrafimy dostrzec faktu, że jest z nami jak z drzewem. Jedna uschnięta gałąź, dziupla czy rozrastająca się huba nie świadczy o tym, że drzewo jest złe. Jest to ważne spostrzeżenie gdyż, po pierwsze, każdy z nas nosi w sobie zranienia. A po wtóre, trzeba sobie wreszcie uświadomić, że nasze rany często się nie goją, bo nie potrafimy przebaczyć sobie samemu albo temu, kto nam je zadał. A przecież przebaczenie jest uzdrawiające.

Nie chciałbym upraszczać rzeczywistości, ale pokusiłbym się o stwierdzenie, że często nie wierzymy w Boże przebaczenie, ani nie przebaczmy bliźnim tylko dlatego, że nie potrafimy przebaczyć sobie samym. Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nie ma łatwej i prostej odpowiedzi. Wydaje się, że sporo zaszkodził nam humanizm i jego wiara w nieograniczone możliwości człowieka.

Chrześcijanin zawsze liczy na pomoc Boga

Pomiędzy chrześcijaństwem a humanizmem znajduje się bardzo delikatna i cienka granica. Można jej nie zauważyć. Otóż chrześcijanie zawsze dążyli do doskonałości. Chcieli być jak najlepsi. Wystarczy wspomnieć choćby ojców pustyni z pierwszych wieków. Humanizm również proponuje dążenie do doskonałości. Z małą różnicą: chrześcijanin zawsze liczy na pomoc Boga i wie (albo powinien wiedzieć), że grzech pierworodny sprawił, że jesteśmy ludźmi słabymi i upadamy. Humanizm natomiast uważa, że człowiek może wszystko. Wbrew pozorom, konsekwencje tych różnic są poważne.
Po pierwsze chrześcijanin dąży do doskonałości dla Boga, czyli po to, aby być bliżej Niego, aby mieć z Nim lepszy kontakt, aby otworzyć się na Jego miłość. Humanista zaś dąży do doskonałości dla samego siebie: aby się dobrze z tym czuć, aby ludzie go podziwiali, aby być kimś ważnym dla innych.

W centrum jestem JA

Druga konsekwencja opisanej powyżej różnicy jest poważniejsza. Jeśli chrześcijanin popełni grzech, upadnie to rodzi się w nim żal, w centrum którego jest Bóg - Miłość. Człowiek przesiąknięty ideami humanizmu ma poczucie winy ze względu na siebie: to JA zgrzeszyłem, to JA upadłem, to JA zawiodłem. W centrum jestem JA. Takie poczucie winy często niestety prowadzi do załamań, odrzucenia siebie, pogardy. Warto sobie przypomnieć św. Pawła, który pisał w Liście do Rzymian o tym, jak walczą w nim stary i nowy człowiek. Nowy człowiek ma wiele dobrych pragnień, ale kiedy pojawi się "stary człowiek" to Paweł robi to, czego nie chce. Podkreślam ten fragment, gdyż nie ma w nim akceptacji zła i grzechu. Nie jest też łatwym usprawiedliwianiem siebie, ale poddaje nam istotną wskazówkę dotyczącą żalu za grzechy i winy.

Otóż, jeśli popełnię zło i zaczynam na siebie krzyczeć, wyzywać siebie samego ("A obiecałem… a czemu znowu to zrobiłem… a jestem taki i owaki…") to nie ma we mnie żalu. Prowadzi to tylko do poniżania siebie samego, do niszczenia siebie a nie do dojrzałej odpowiedzialności za zło! Zamiast krzyczeć na siebie powinienem powiedzieć jak św. Paweł: "Tak, ja to zrobiłem. To mój grzech. Tobie go Boże oddaję. Pomóż, bo sam nie dam rady…"

Skoncentrowanie na sobie nie prowadzi do prawdziwego ŻALU za winy i grzechy, ale co najwyżej do niszczącego nas POCZUCIA winy.

Pojednanie z bliźnim

Pozostaje nam jeszcze jedna trudna kwestia: przebaczenie drugiemu. Ilu z nas chciałoby by to uczynić, a nie potrafi? Cały czas nosimy w sobie żal, poczucie krzywdy, itd. Często jesteśmy bezsilni. Nie tylko nie potrafimy przebaczyć, ale są i takie chwile, w których nie chcemy CHCIEĆ przebaczyć. Chociaż zacząć należałoby od przypomnienia, że przebaczenie chrześcijańskie jest aktem woli. Wcale nie oznacza, że jeśli przebaczę, to automatycznie zapomnę. Nieprawda! Byłoby to za piękne! Uważam, że warto odróżnić swoje serce, swoją dobrą wolę od pamięci, szczególnie tej emocjonalnej. Bo to, że przebaczę, że modlę się za osoby, które mnie zraniły, nie oznacza, że gdy je widzę, to coś mnie w dołku nie ściska. Do zapomnienia jest bardzo długa i niełatwa droga. Zatem mogę przebaczyć, ale muszę się liczyć z tym, że od czasu do czasu coś mi się przypomni. Bylebym pamiętał, że przebaczyłem!

Etapy przebaczania

A samo przebaczenie, szczególnie trudnych spraw, należy też do ciężkich zadań. Niekiedy pojawia się konieczność podjęcia konkretnych kroków. Pierwszy krok to przeżycie raz jeszcze zadanego nam bólu. Jest to potrzebne, aby wyrwać oścień, jaki w nas tkwi. Nie chodzi o rozdrapywanie ran! Kiedy przeżywamy ponownie to, co się stało, możemy spojrzeć na to inaczej. Możemy wyrazić nasz ból i gniew. Ale do tego potrzebny jest kolejny element: dystans. Kiedy coś stało się chwilę temu, nasze emocje są tak silne, że próba rozwiązania kwestii mogłaby jedynie ją pogorszyć czy pogłębić. Potrzebny jest czas. Oczywiście nie za długi, bo z czasem narastają kolejne emocje, zmieniają się wspomnienia, może dojść do wypaczenia w naszej pamięci całej bolesnej historii. Zatem bez zdrowego dystansu nie jesteśmy w stanie spojrzeć w twarz osobie, która nas skrzywdziła.

Trzecim krokiem jest ocenienie obiektywnie, co właściwie nas zraniło? Czy tylko słowa, czy gest? A może za tymi słowami stało coś innego? Pamiętajmy, że warto sobie samym mówić prawdę, bo tylko ona nas wyzwoli.

Czy przebaczam?

Ostatnim, czwartym krokiem może być wyzwolenie się spod władzy tego, kto nas zranił. O co chodzi? Kiedy ktoś nas zrani, zdarza się, że ciągle myślimy o nim, o tym, co ten drugi nam zrobił. W naszym umyśle rodzą się "słodkie" pomysły zemsty, albo długie dialogi z "agresorem", w których my niby wygrywamy. Ale to nic to nie zmienia. Gorzej, bo pogłębia naszą frustrację i tylko nas zżera, niszczy od środka. Dopóki tak się dzieje, człowiek ten, czy zdarzenie ma przez to cały czas władzę nad nami! Wyzwolenie przychodzi, gdy z nim porozmawiamy, wyjaśnimy czy powiemy: "przebaczam".

Aby to jednak nastąpiło potrzebne jest przebaczenie sobie samemu i uwierzenie, że Bóg mnie kocha i przebacza. A, i uświadomienie sobie, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi słabymi, którym może przytrafić się błąd i grzech… Ale mamy Ojca, który zawsze przebacza i uzdrawia trędowatych.

o. Mateusz Hinc OFMCap

http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2501

Anonymous - 2010-10-18, 16:36

DLACZEGO TRUDNO JEST PRZEBACZYĆ?

Jezus niejednokrotnie nawoływał do przebaczenia. Nauczał, że przebaczenie jest bardzo istotne w naszej relacji z człowiekiem, ale także w naszej relacji z Bogiem.

„Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.” Mt6:1-154

„Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!” Mt5:23-24

Szkody, jakie człowiek może ponieść na skutek nie uleczenia bolesnych przeżyć, jak również dobro, jakie może być jego udziałem dzięki przebaczeniu są bardzo oczywiste. Przebaczenie i pojednanie jest konieczne do budowy zdrowych relacji międzyludzkich, szczególnie zaś jest konieczne do budowy relacji z Bogiem. Nie można sobie wyobrazić życia w rodzinie, klasztorze, czy też w jakimkolwiek społeczeństwie bez przebaczenia.

Zrozumienie i uznanie tej prawdy wcale nie wystarcza do tego, aby rzeczywiście przebaczyć i być wyzwolonym z bolesnej przeszłości. Może się zdarzyć, że jesteśmy przekonani, że przebaczyliśmy, a nawet, że całkiem zapomnieliśmy o jakimś bolesnym przeżyciu, jednak bolesne przeżycie ciągle negatywnie wpływa na nasze życie i uniemożliwia nam realizację dobra, którego z głębi serca pragniemy. Oznacza to, że zranienie nie zostało jeszcze uleczone, a my tak naprawdę jeszcze nie przebaczyliśmy. Zastanówmy się nad tym, co utrudnia przebaczenie? Dlaczego tak trudno jest przebaczyć?



1. SKRAJNE POSTAWY

Bolesne przeżycia pozostawiają w naszej psychice rzeczywiste rany. Ponieważ jednak tych psychicznych ran nie widać traktujemy je inaczej niż rany fizyczne. Każdy wie, że kiedy zranimy sobie ciało, to musimy ranę oczyścić i opatrzyć, gdyż w przeciwnym razie możemy dostać zakażenia, może także pojawić się gangrena i nawet stosunkowo mała rana może stać się bardzo dużym problemem. Proces gojenia wymaga czasu, ale możemy go przyspieszyć poprzez zastosowanie różnych środków medycznych. Im rana jest większa, tym wymaga większej troski, a czasami nawet profesjonalnej opieki, czy też chirurgicznej interwencji. Takie zachowanie jest czymś naturalnym w przypadku rany fizycznej, ale nie w przypadku rany psychicznej.

Człowiek, który został zraniony psychicznie bardzo często zajmuje jedną z dwóch skrajnych postaw.

Jedna postawa polega na ignorowaniu tej rany, na przykład poprzez próbę zapomnienia całego wydarzenia lub jego bagatelizowanie.

Druga postawa polega na ciągłym rozgrzebywaniu rany, czy też ciągłym dosypywaniu do niej soli, poprzez nieustanne rozpamiętywanie bolesnego doświadczenia i wzbudzanie w sobie różnych negatywnych emocji.

W obu przypadkach rana nie może się zagoić. Wprost przeciwnie istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że będzie się pogarszać, że zakazi (wpłynie negatywnie), czy też zatruje całe nasze życie. W obu przypadkach nie ma mowy, o przebaczeniu i prawdziwym pojednaniu się z tym, który nas zranił, gdyż prawdziwe i całkowite przebaczenie jest owocem uzdrowienia ran psychicznych.



2. POZORNE KORZYŚCI

Przebaczenie jest trudne, ze względu na różne pozorne (fałszywe) korzyści, jakie daje nie przebaczenie, czyli zachowanie urazy:

Ludzie czasami są przekonani, ze przez nie przebaczenie, poprzez pielęgnowanie urazy utrzymują siebie w stanie gotowości bojowej i bronią siebie przed ponownym zranieniem. Z tego powodu nie chcą zapomnieć o swojej ranie i ciągle „dosypują do niej soli”.

W rzeczywistości, konsekwencje (tak psychiczne jak i fizjologiczne) nie przebaczenia są bardzo często znacznie gorsze niż samo początkowe zranienie. Stan gotowości bojowej (wydzielanie adrenaliny, podniesione ciśnienie, szybsze bicie serca, szybszy bieg krwi i większe dotlenienie) organizmu jest potrzebny w nagłych przypadkach realnego zagrożenia. Jeśli jednak taki stan przedłuża się niszczy on organizm człowieka. Pielęgnowanie zranienia nie jest obroną, ale torturowaniem siebie, oraz tych, których ta osoba spotyka.

Ludzie często wierzą, że tylko krzywdziciel może zrekompensować im ich krzywdę, zwrócić im to, co utracili poprzez rozranienie. Natomiast przebaczenie uważają za rezygnację z tych roszczeń i zaprzepaszczenie możliwości (porzucenie nadziei) odzyskania tego, co stracili.

W rzeczywistości bardzo często krzywdziciel nie może zrekompensować nam nasze straty. Natomiast mogą to zrobić inni ludzie. Kurczowe trzymanie się krzywdziciela nie tylko nie daje szansy na odzyskanie straty, ale uniemożliwia to.

Nie przebaczenie może także dawać poczucie, że pokrzywdzony utrzymuje sprawcę swego cierpienia w własnej mocy. Taką postawę można zauważyć najczęściej u dzieci, które są praktycznie bezsilni wobec krzywdziciela i nie mogą ani mścić się, ani domagać się rekompensaty. Takie osoby są wewnętrznie przekonane, że mogą nienawidzić swojego krzywdziciela, a on nic na to nie może poradzić. To przekonanie może sprawiać pewną satysfakcję i daje pewną ulgę w cierpieniu. Człowiek nie chce się go pozbyć, pomimo tego, że musi za nie płacić ogromną cenę.

W rzeczywistości nasze nie przebaczenie bardzo często nie ma żadnego wpływu na naszego krzywdziciela, a my ciągle pozostajemy w niewoli bolesnego przeżycia. Męczymy siebie samych, a w końcu możemy krzywdzić innych wierząc, że winę za to ponosi nasz krzywdziciel, co także może być źródłem pewnej (chorej) satysfakcji.

Wielu ludzi obarcza swoich krzywdzicieli odpowiedzialnością za swoje błędy, lub porażki.

Przebaczenie oznacza wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. Gdy zostaniemy uleczeni już nie będziemy mogli obarczać innych ludzi winą za nasze własne błędy. Jest to jakby cena, którą musimy „zapłacić” za uleczenie. Wielu ludzi boi się odpowiedzialności, która łączy się z uzyskaną poprzez przebaczenie wolnością i nie chcą zapłacić tej ceny. Wolą trwanie w nie przebaczeniu, gdyż to daje im pewien komfort psychiczny. Za ten „komfort” psychiczny muszą zapłacić ogromną cenę, jaką jest niemożliwość własnego rozwoju.

cały tekst tu:
http://www.nowaksvd.opoka..._przebaczyc.htm

Anonymous - 2010-10-19, 08:17

http://www.focolare.org.pl/default.htm
Anonymous - 2010-12-12, 22:43

Zgoda na samego siebie
Anselm Grün OSB / slo

Często pozostajemy w konflikcie ze sobą, z rozmaitymi skłonnościami w nas. Nie potrafimy przebaczyć sobie, nie potrafimy pogodzić się z tym, że jest w nas też ciemna strona, nie chcemy pogodzić się z własnym ciałem, z własną winą i przebaczyć ją sobie.


Z pewnością najtrudniejszym zadaniem jest pojednanie z samym sobą. Aż nadto często pozostajemy w konflikcie ze sobą, z rozmaitymi skłonnościami w nas. Nie potrafimy samemu sobie przebaczyć, kiedy popełniliśmy jakiś błąd, który wpływa niekorzystnie na nasz zewnętrzny image.

Nie umiemy zaakceptować historii swojego życia. Buntujemy się przeciwko temu, że otrzymaliśmy takie właśnie wychowanie, że urodziliśmy się w takim właśnie momencie dziejów świata, że nasze życiowe marzenia nie dały się zrealizować, że jako dzieci doznaliśmy tak głębokich urazów, które przeszkodziły w naszym rozwoju. Niektórzy przez całe życie oskarżają swój życiowy los i trwają w buncie przeciwko niemu. Aż do śmierci obwiniają swoich rodziców o to, że nie otrzymali od nich miłości, jakiej potrzebowali. Oskarżają społeczeństwo, że nie dało im szans, jakich od niego oczekiwali.



Winnymi ich trudnej sytuacji są zawsze jacyś inni. Oni sami czują się przez całe życie ofiarami. Tym usprawiedliwiają swoją negację wobec życia. Nie chcą się pogodzić ze swym losem, a zarazem odmawiają przyjęcia za niego odpowiedzialności. Ponieważ zaś nie przyjmują odpowiedzialności za siebie samych, nie są też gotowi objąć jakiejś odpowiedzialnej funkcji w społeczeństwie. Tkwią nieustannie na ławie oskarżycielskiej, winien jest zawsze ktoś inny. Swoim nieustannym protestem i swoim ustawicznym oskarżeniem negują w końcu samo życie. Nie żyją rzeczywiście, lecz czują się oskarżycielami przed sądem; chcą osądzać innych, sami nie poddając się sądowi. Pascal Bruckner uznał za znamienną cechę naszego społeczeństwa wiktymizację - postawę, w której człowiek czuje się nieustannie ofiarą i sam uchyla się od odpowiedzialności.



Pojednanie z historią mojego życia


Pojednanie z sobą samym oznacza najpierw pogodzenie się z własną historią. Niezależnie od tego, w jakiej urodziliśmy się epoce, istnieją zawsze sytuacje, których wolelibyśmy uniknąć. Nie istnieje jakiś czas idealny, w którym moglibyśmy przyjść na świat. I nie istnieją idealni rodzice, jakich moglibyśmy sobie życzyć. Jeśli nawet rodzice mają jak najlepsze intencje, dzieci zawsze będą się czuły czymś zranione. Zwłaszcza gdy chodzi o nasze rodzeństwo, bywamy przeświadczeni, że jest ono faworyzowane naszym kosztem. Choćby rodzice byli jak najbardziej sprawiedliwi, to jednak mamy poczucie, że nie jesteśmy traktowani tak samo, jak nasi bracia czy siostry.

To prawda, że wielu musi nieść na swoich barkach wielki ciężar. Stracili wcześnie ojca albo matkę. Albo mieli ojca, na którym nie można było polegać. Pił i gdy przebrał miarę, stawał się niepoczytalny, tak że cała rodzina musiała się go lękać. Albo matka cierpiała na depresję i nie mogła stanowić dla dzieci rzeczywistego oparcia. Albo jedno z dzieci zostało oddane krewnym, ponieważ matka uważała, że nie jest w stanie wychować jeszcze i jego. Albo dziewczynki były wykorzystywane seksualnie przez bliskich krewnych lub nawet przez własnego ojca. Są to hipoteki, które nie dają się łatwo wymazać. I często potrzeba konkretnej terapii, aby się z takimi urazami uporać. Ale każda rana może zostać uleczona. Swego dzieciństwa nie możemy sobie wybrać. Kiedyś jednak musimy się pogodzić ze wszystkim, cośmy przeżyli i przecierpieli. Tylko wtedy, kiedy będziemy gotowi pogodzić się również z naszymi ranami, mogą się one zmienić. Uda się to jednak tylko wtedy, gdy zaakceptuję swoje rany, gdy przestanę odpowiedzialnością za nie obarczać kogoś innego. Pogodzenie się z nimi wymaga jednak najpierw dopuszczenia do świadomości bólu oraz złości wobec tych, którzy mnie zranili. Pogodzenie się z mymi ranami oznacza wtedy zarazem, że tym, którzy mnie zranili, przebaczam. Proces przebaczenia wymaga jednak często długiego czasu. Nie jest to po prostu akt woli. Muszę raz jeszcze przemierzyć padół łez, aby dotrzeć do brzegu pojednania. Z niego mogę spojrzeć wstecz i zrozumieć, że rodzice nie ranili mnie świadomie, lecz tylko dlatego, iż sami jako dzieci byli maltretowani. Bez przebaczenia nie jest możliwe pogodzenie się z historią mojego życia. Muszę przebaczyć tym, którzy mnie zranili. Tylko tak mogę strząsnąć z siebie przeszłość, tylko tak mogę się uwolnić od nieustannego krążenia wokół swoich ran, tylko tak stanę się wolny od destruktywnego wpływu tych, którzy mnie urazili i pozbawili jakichś wartości.

całość tu:

http://www.deon.pl/inteli...ego-siebie.html

Anonymous - 2011-02-19, 12:58

Moja wielka wina

Bilans zysków i strat

Zbliżając się do własnego "środka życia", niemal każdy sporządza bilans. Dzieci i ich sukces lub brak sukcesu należą do ważnych spraw rzutujących na poczucie spełnienia. Sposób życia dorosłych dzieci stanowi coś w rodzaju filtru, przez który wielu z nas postrzega siebie i przeprowadza ocenę swych dokonań. Błędy dziecka uważamy za rezultat swoich pomyłek. Wstydzimy się tego, że nie sprostaliśmy zadaniu. Wstydzimy się również, że źle myślimy o swoich dzieciach, mamy do nich żal lub odczuwamy zazdrość wobec innych ojców i matek, którym powiodło się lepiej

Postępowanie rodziców a postępowanie dzieci

Opierając się na przykładach ze swej praktyki terapeutycznej, kwestionuję bezpośredni związek pomiędzy postępowaniem rodziców a postępowaniem dzieci. Nie dlatego, że tego związku w ogóle nie ma. Owszem, istnieje, ale nigdy nie jest prosty. Przeważnie jest skomplikowany, nie pozwala na wyciągnięcie "jedynie słusznych wniosków". Mylne jest założenie, że dziecko podlega wyłącznemu wpływowi nawet najbardziej dominujących rodziców. Czasem zdarza się superautorytarny udział matki czy ojca lub ich obojga w ukształtowaniu charakteru potomka. Zwykle jednak udział rodziców jest cząstkowy, okresowo mniejszy lub większy, zależny od wielu dodatkowych czynników.

Żyj i daj żyć innym

Dlatego nawet gdy rodzice nie są mądrzy i dobrzy, nie muszą złamać dziecku życia, bo mogą na nie pozytywnie oddziaływać inni krewni, rodzeństwo, dobry nauczyciel, katecheta, trener, rodzice innych dzieci lub czasem – myślę sobie – wyjątkowo czujny Anioł Stróż. Po prostu wszyscy, którzy okazują zainteresowanie, opiekę i troskę, ale głównie szacunek, zaufanie i wiarę, że dziecku się uda.

Tymczasem rodzice, których dzieci nie spełniają oczekiwań, uporczywie czynią sobie wyrzuty za faktyczne lub tylko wyobrażone przewinienia wobec swych "nieudanych" dzieci. Poczucie winy rodziców może bowiem wynikać z problemów poważnych albo niepoważnych. Za niepoważny uznajmy taki, gdy rodzice zamartwiają się, że wciąż nie doczekali się wnuków albo że dziecko zamiast równolegle studiować dwa fakultety, kończy tylko jedne studia, zakochuje się w cudzoziemcu wyznającym inną wiarę i o innym kolorze skóry. W przypadku takich "zmartwień", nie widzę lepszego rozwiązania jak powtarzanie sobie każdego dnia jednej pożytecznej sentencji, którą lubią sobie przypominać Anonimowi Alkoholicy, a która brzmi: "Żyj i daj żyć innym". Poczucie winy wobec skądinąd normalnie żyjących ludzi nie ma żadnego sensu. Może natomiast mieć coś wspólnego ze źle pojmowaną miłością. Jeżeli miłość jest zaborcza i wścibska, może kamuflować samozwańcze roszczenie własności. Takie uczucie łatwo wyrodnieje, staje się chore i toksyczne. Zatruwa zresztą wtedy nie tylko przedmiot rodzicielskiej miłości, ale samych rodziców.

Czy je jeszcze kocham?

Poczucie winy – tak jak wstyd, złość, mściwość, uraza czy potępienie – to stan psychiczny ciemny, smutny, dolegliwy. Potrafi jednak przybrać pozór miłości. Gdy oczekiwania rodzica zostały zawiedzione, ogarnia go rozczarowanie, pojawiają się pretensje. Pod pokładami niechęci i uraz miłość obumiera. "Jak on czy ona może mi to robić?" – oburza się matka czy ojciec. W domyśle: "mnie, takiej dobrej matce, dobremu ojcu, którzy tyle poświęciliśmy, wyrzekliśmy się tylu rzeczy...".

Substytut uczucia

W tym momencie miłość zostaje zastąpiona przez rozczarowanie i zawiedzione nadzieje, a w ślad za tym przez poczucie winy. Jakże bardzo przypomina ono miłość. Może być równie żarliwe, silne, równie obsesyjne, nieopuszczające ani na moment. Tak jak wielka dobra miłość, głębokie poczucie winy może się stać wyrazem przywiązania i tęsknoty do totalnej władzy nad drugim człowiekiem. Świadomość winy sprawia, że rodzice i dzieci trwają w emocjonalnym klinczu, przez co jedni dla drugich pozostają wciąż najważniejsi. Nie łączy ich już jednak prosta, ufna miłość, tylko substytut tego uczucia.

Przesadnie odpowiedzialni

My, polscy rodzice (zwłaszcza matki) czujemy się przesadnie odpowiedzialni za życie naszych dorosłych dzieci. Dlatego nasze poczucie winy, gdy dzieciom życie się nie układa, jest głębsze i bardziej dotkliwe. Zdarza się niekiedy, że właśnie to poczucie winy jest jedynym wyczuwalnym refleksem macierzyńskiej miłości do źle żyjącego dziecka. Matka już go właściwie nie lubi, boi się jego roszczeń, arogancji, okrucieństwa, a nawet przemocy; niekiedy więcej jest w niej gniewu, żalu, smutku, pretensji, zawiedzionych nadziei i rozczarowań niż czystej i dobrej miłości.

Miłość powinna wzruszać, uszczęśliwiać, napawać wdzięcznością i nadzieją, a tego właśnie brakuje rozżalonym i zagniewanym rodzicom. Może więc to silne poczucie winy rekompensuje w pewien sposób brak pięknej strony miłości do "niedobrego" dziecka? Może wyrzuty sumienia są podświadomym sposobem usprawiedliwienia córki lub syna?

"Odczep się!"

Większość rodziców nie przygląda się oczywiście bezczynnie problemom dzieci, biadoląc i użalając się nad nimi i nad sobą. Nie tylko złoszczą się i martwią, lecz przede wszystkim usiłują interweniować i przeciwstawiać się we wszystkich i dorosłe dzieci , kiedy to tylko wydaje im się możliwe. Zastrzeżenia rodziców, zwłaszcza wyrażane gwałtownie, z przestrachem, w panice, stają się na ogół źródłem konfliktów i utrudnieniem w obustronnych relacjach. Dorastające i dorosłe dzieci chciałyby bowiem od matki i ojca przede wszystkim uznania i aprobaty swych decyzji. Natomiast rodzice oczekują od dzieci przede wszystkim posłuszeństwa i dostosowywania się do ich rad i zaleceń wynikających z przekonania o mądrości płynącej z życiowego doświadczenia.

Zuchwałe i nieposłuszne dzieci mówią (lub chętnie powiedziałyby): "Odczepcie się od nas i dajcie nam święty spokój". Rodzice zaś wołają: "Słuchajcie nas, bo inaczej będziecie kiedyś żałować!".

Trudne relacje

W takich trudnych, pełnych uraz, relacjach, na które wpłynęły jakieś wcześniejsze zaniedbania lub przewiny rodziców, nie samo ich poczucie winy jest problemem. Ono jest w końcu zrozumiałe. Bo jeżeli myśląca osoba uczciwie i odważnie przyjrzy się swemu wcześniejszemu postępowaniu i znajdzie w nim jakiekolwiek niedoskonałości, to poczucie winy jest bardzo naturalną reakcją emocjonalną. Dalej jednak taka osoba powinna równie odważnie przyjrzeć się skutkom swego emocjonalnego samobiczowania. Dość łatwo można zobaczyć, że zawsze przynosi ono zgubne rezultaty w postaci wspomnianego braku stanowczości, rezygnacji z wymagań i tolerowania nieakceptowalnych zachowań. Zamiast zmniejszać przyczyny dawnych błędów wychowawczych i naprawiać szkody, nadmierne i uporczywe poczucie winy jeszcze bardziej pogarsza relacje, powodując dodatkowe problemy. A przede wszystkim nie pomaga dzieciom dojrzeć i nauczyć się odpowiedzialnego kierowania swoim życiem. "Wiszą" one na rodzicach, uzależniają się od ich ustawicznej pomocy, a jednocześnie mszczą się za dawne urazy, korzystając z ich ustępliwości, i w rezultacie nie rozwijają się, lecz stoją w miejscu (rodzice zresztą też).

Hipochondria moralna

Co jest takiego w poczuciu winy, że łatwo je zacząć pielęgnować mimo ewidentnie fatalnych skutków? Dlaczego nie pomagają nam w tym takie psychologiczne mechanizmy obronne, jak zaprzeczanie, racjonalizacja, minimalizowanie lub sublimacja? Przecież w większości sytuacji, gdy do głosu dochodzi zwątpienie co do własnej wartości, łatwo odrzucamy jego powód jako nieistniejący lub nieistotny i na ogół potrafimy sobie (i innym) wmówić, że sprawa jest wręcz korzystna lub przynajmniej, że u innych bywa jeszcze gorzej. Ale gdy poczucie winy dotyczy naszej roli jako rodziców, żadne z tych wykrętów i wytłumaczeń nie wchodzą w grę. Nie tylko wielu z nas ocenia swe postępowanie wobec dzieci surowo i bezwzględnie, ale bywają i tacy, którzy wyolbrzymiają swe błędy, biorąc na siebie odpowiedzialność nawet za niepopełnione błędy.

Rodzice mają skłonność

Dostrzegam tu dwa wytłumaczenia. Jedno – o którym była już mowa – jest takie, że jako rodzice mamy skłonność do postrzegania siebie w roli jedynych sprawców wszystkiego, co dotyczy naszych dzieci.

Drugie wytłumaczenie podsunął mi Erich Fromm i jego analiza osobowości narcystycznej. Dość łatwo rozpoznać typ klasycznego narcyza: jest nim ktoś manifestujący z wielkim zadufaniem i pewnością satysfakcję z siebie. Narcyza poznajemy również po ogromnej drażliwości, z jaką reaguje na najmniejsze przejawy krytyki. Fromm idzie dalej, przedstawiając typ narcyza, również obsesyjnie zajętego sobą, ale który zamiast podziwiania swoich zalet przeżywa ustawiczny lęk o siebie, bojąc się choroby i utraty życia (hipochondria) lub doszukując się w sobie samych niedobrych skłonności i cech. Jednym z przejawów takiego "negatywnego" narcyzmu może być właśnie patologiczna trudność uniemożliwiająca wyzbycie się poczucia winy wobec swych dzieci. Fromm zauważa, że narcyzm może przybrać jeszcze trzecią postać, którą nazywa on "hipochondrią moralną". Jest ona odmianą negatywnego narcyzmu - osoba nie boi się, że zachoruje i umrze, lecz wmawia sobie, że jest nieuleczalnie winna. Obsesyjnie zajmuje się rzeczami, które źle zrobiła, błędami, które popełniła, i krzywdami, które – nawet absolutnie niechcący i bez złej woli – wyrządziła innym. To uporczywe poczucie winy może wydawać się kwestią wysokiej moralności, wzorowo uczciwej i odważnej samooceny oraz głębokiej troski o ludzi. Faktem jest jednak, że osoba taka zajmuje się i interesuje przede wszystkim sobą, swoim sumieniem oraz tym, co inni mogą o niej sądzić i myśleć. Głównym szkodliwym skutkiem hipochondrii moralnej jest niezdolność do wybaczenia sobie, co właśnie obserwujemy u niektórych udręczonych rodziców.

Okazując pomoc

Niekiedy narcystyczni ludzie okazują innym pomoc lub zajmują się wybawianiem ich z kłopotów, ponieważ bardzo lubią widzieć siebie w roli dobrodziejów. Podobnie postępują nadopiekuńczy rodzice. Nadskakują dziecku ("okazują pomoc"), nie bacząc na to, czy w ich działania przynoszą komukolwiek pożytek, czy raczej utrwalają szkody. Podświadomym celem tych działań jest dążenie do odkupienia win, po to by samemu poczuć się lepiej.

Spożytkować winę

Poczucie winy jest absolutnie nieodłączną częścią emocjonalnego repertuaru przeżyć, gdy rodzice z dziećmi (zresztą gdy ktokolwiek z kimkolwiek) mają żywe relacje związane z tysiącami zdarzeń i doświadczeń. Problem zatem nie tkwi w tym, żeby nie odczuwać - bo to niewykonalne – poczucia winy, ale żeby zrobić z niego dobry użytek. Tylko wtedy nie zalegnie zatruwającymi złogami, by dochodzić do głosu we frustrujących sytuacjach zagrożeń i niepokojów o dziecko.

Dobry użytek z poczucia winy to zadośćuczynienie. W drobnych nietaktach i przewinach wystarczą przeprosiny. W poważniejszych przypadkach nadużyć lub zaniedbań – to za mało. Wtedy trzeba działań naprawczych, najlepiej za zgodą drugiej strony, a w każdym razie po wcześniejszym upewnieniu się, że kogoś skrzywdziliśmy. Czasem musi w takiej rozmowie pomóc psycholog. Rodzice i ich dorosłe dzieci mogą być – wskutek doznanych lub zadanych ciosów krzywd – tak obolali i nieporadni w znajdowaniu wspólnego języka, że konfrontacja wzajemnych uraz mogłaby przekraczać ich możliwości.

Zupełnie nowy scenariusz

Niektórym trzeba zaproponować zupełnie nowy scenariusz dalszego funkcjonowania. W większości wypadków jest to możliwe dopiero po uwolnieniu się od usilnej potrzeby kontroli nad dziećmi. Kontroli, która – jak łatwo wykazać – była przeważnie tylko złudzeniem już od chwili wkroczenia pociech w okres dorosłości.

Ewa Woydyłło

http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=2370

Anonymous - 2011-03-15, 17:52

Mt 6
7 Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani.
8 Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie:
9 Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje!
10 Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie.
11 Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;
12 i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili;
13 i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!
14 Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski.
15 Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.

Anonymous - 2011-05-04, 17:05

Słowo ma moc nas przemieniać!
ks. dr Jarosław Szymczak

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=25759

Anonymous - 2011-07-05, 14:45

Porady pedagoga i psychologa: "Magiczne słowo przepraszam"
dr Iwona Roszkiewicz - psycholog

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=26529

Anonymous - 2011-07-19, 18:43

Problem z przebaczaniem

Przebaczenie rodzicom wszystkich błędów i krzywd to mój problem. Wiem, że powinnam się przemóc, ale jakoś nie potrafię. Czy mogłaby mnie Pani zmotywowac? Jakoś pomóc w tej sprawie? Maturzystka

Sprawa przebaczenia jest bardzo ważna. Ale ja wiem z doświadczenia, że to potrzebuje czasu i dojrzałości. Do dzisiaj pamiętam, że też miałam okres szczególnego krytycyzmu wobec wad ojca, ale po latach złe uczucia minęły. Czas bardzo pomaga w tej sprawie. Gdy byłam w Twoim wieku, nie mogłam się pogodzić z tym, że człowiek powinien przebaczać 77 razy czyli zawsze.
Rodzicom musisz przebaczyć choćby po to, by pomóc samej sobie. Bo nienawiść najmocniej bije w Ciebie. To jest pycha i egocentryzm, gdy hodujemy z sobie złe wspomnienia i przez nie usprawiedliwiamy różne własne niedociągnięcia. Twoi rodzice wyrośli w pewnych zasadach, w pewnej obyczajowości i jeśli nawet sami cierpieli jako dzieci, to - niestety- sami stare błędy powtórzyli. Bo taka bywa ludzka psychika. Czasami rany idą przez pokolenia! Dopiero w którymś momencie ktoś powinien się zatrzymać, wszystko przebaczyć i otworzyć nowy rozdział.
Jak mówić w modlitwie "Ojcze nasz" o przebaczeniu. Tymi słowami każdego dnia "zawiązujemy" ręce Panu Bogu, bo On może tylko tak przebaczać nam, jak my innym. Czyli w Twoim przypadku nie przebaczyć.
Znałam dobrze kilka kobiet, które przeżyły obozy koncentracyjne. Żadna nie miała nienawiści w sercu. Jena tylko bardzo bała się wilczurów. Ale to był lęk, a nie nienawiść. Znam osoby, które przeżyły przymusowe roboty i ciężkie prześladowania. Zero nienawiści. Dlatego nie przekonasz mnie, że Ty nie możesz. To jest Twoja decyzja, która wiąże się z tym, by wreszcie spojrzeć prawdzie prosto w oczy i przestać histeryzować.


http://malygosc.pl/index....151058400&katg=

Anonymous - 2011-07-19, 18:46

Ból wypłakać, żal przebaczyć


Zdecydowałam się napisać do Księdza jako doświadczonego kierownika duchowego. Wierzę w Boga i ta wiara nadaje sens mojemu życiu i dlatego bardzo chciałabym prowadzić głębsze życie duchowe. Mam 50 lat, jestem mężatką i mam dwóch synów (17 i 20 lat). Przez większą część mojego życia byłam takim przeciętnym katolikiem. Zmieniło się to po śmierci mojego ojca. Jego choroba i umieranie bardzo mną wstrząsnęły. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Cała moja psychika skupiła się na myślach religijnych i na praktykach religijnych takich jak częsta eucharystia, ćwiczenie się w modlitwie wewnętrznej, medytacja nad Pismem Świętym. Była to jakby ucieczka od rzeczywistości, od poczucia bezsensu i bólu. Od tego czasu dokuczają mi zaburzenia lękowo - depresyjne, które leczę u psychiatry, ale już wcześniej byłam osobą dosyć neurotyczną. Mówi się, że łaska Boża buduje na ludzkiej naturze, zastanawiam się jak może budować na mojej neurotycznej naturze. Moja postawa życiowa charakteryzuje się poczuciem zagrożenia ze strony Boga i ludzi. Odbieram świat i prawie wszystko co się przydarza jako większe lub mniejsze zagrożenie. Mam poczucie, że ja nie potrafię kochać, a chrześcijaństwo stale przypomina mi o miłości Boga i bliźniego. Wobec ludzi jestem na ogół zdystansowana, dotyczy to nawet bliskich. W relacjach z innymi boję się, że poczuję się zraniona, a wtedy albo zamykam się w sobie, albo staję się agresywna, starając się na poczucie zranienia odpowiedzieć zranieniem drugiej osoby. Myślę, że jestem za bardzo egocentryczna, za dużo czasu i energii poświęcam na autoanalizę i często zaniedbuję sytuacje w których mogłabym okazać drugiemu człowiekowi więcej zainteresowania, życzliwości i pomocy. Często wobec życiowych sytuacji przybieram postawę obronną lub wycofaną, często, to lęk jest podstawą moich zachowań, decyzji życiowych i odniesień do innych ludzi. W ogóle moja postawa jest taka ambiwalentna wobec ludzi, zwłaszcza bliskich, ale także wobec Boga. Razem z nami mieszka moja mama. Moje relacje z nią są trudne. To ją obarczam winą o to, że ukształtowały się we mnie cechy neurotyczne. Często irytują mnie jej słowa, zachowania i sposoby wtrącania się w moje życie. Złoszczę się, gdy mam poczucie, że ona coś na mnie usiłuje wymusić. Z drugiej strony wydaje mi się, że rozumiem ją, jej ograniczenia spowodowane starością, słabym wzrokiem i słuchem, jej lęki i pragnienia, jej samotność po śmierci ojca. Towarzyszenie jej w starości jest dla mnie trudne, wywołuje we mnie przerażenie moją zbliżającą się starością. Także wobec męża moja postawa jest ambiwalentna. Dziękuję Bogu, że spotkałam go na mojej drodze życia i za dobro, które od niego otrzymuję. Ale z drugiej strony często irytują mnie jego zachowania i zbyt mała troska o rodzinę. Nie mam poczucia bezpieczeństwa. I chociaż staram się go zrozumieć to jednak mam do niego o to żal. Bardzo dziękuję Bogu za dar macierzyństwa. Bardzo kocham moich synów i chciałabym im pokazać jak mądrze radzić sobie z życiowymi zadaniami. Ale nie potrafię ich tego nauczyć. Nawet jeżeli staram się powstrzymywać negatywne słowa, to moje neurotyczne zachowanie mówi im: patrzcie jak bezsensowne jest życie, ile niesie zagrożeń, jacy my jesteśmy beznadziejni, a więc także wy. Chociaż bardzo ich kocham, to nachodzą mnie myśli, że rodząc ich uczyniłam im wielką krzywdę, bo dałam im życie, ale nie umiem pokazać im jak mądrze , dobrze. i owocnie żyć. Moja postawa wobec Boga także jest ambiwalentna. Wierzę, że Bóg jest, ale nie potrafię Mu naprawdę zawierzyć. Mam poczucie, że raczej nie wypełniam jego woli, ale wolę bożka jakim dla mnie jest lęk. To on porusza moje emocje, myśli i czyny. W każdym razie tak się często zdarza. Modlitwa "bądź wola Twoja " wywołuje we mnie przerażenie. Często staram się w ciągu dnia powtarzać słowa "Ufam Tobie Boże", ale wiem, że tak naprawdę nie ufam. Gdy nachodzi mnie nastrój użalania się nad sobą, gdy z przerażeniem patrzę na rzeczywistość, myślę o przyszłości, mam poczucie żalu do ludzi, ale i do Boga. I wtedy zamiast modlitwy mówię: jak mogłeś mi to zrobić , Boże, po co powołałeś mnie do życia, przecież widzisz jak ja się męczę, boję się życia i boję się śmierci, a z mojego powodu męczą się też moi najbliżsi, odbieram im przez to radość i odwagę życia. Gdy biorę leki antydepresyjne mój stan psychiczny poprawia się, życie nie wydaje mi się takie groźne, łatwiej mi zaakceptować ludzi i łatwiej mi przychodzą lepsze relacje z nimi. Łatwiej też jest mi się skupić, a więc i modlić się. Kiedy jednak próbuję leki odstawić reakcje neurotyczne (lękowość, depresyjność, rozdrażnienie) znowu się nasilają. Chyba za dużo napisałam o sobie, ale chciałam Księdzu pokazać mój sposób przeżywania i myślenia o Bogu, życiu innych ludziach i sobie. Dla mnie pogłębianie relacji do Boga jest bardzo ważne, mimo wszystko myślę, że wiara w Boga nadaje sens mojemu życiu. Pragnę więc zadać pytanie czy taka neurotyczna osoba jak ja ma w ogóle szanse na pogłębione życie duchowe, czy może tylko ślizgać się na powierzchni wiary, gdzie praktyki religijne będą jedynie odreagowaniem wewnętrznego niepokoju. W Piśmie Świętym mówi się, że lęk oznacza słabą wiarę oraz, że Bóg jest Miłością, a w Miłości nie ma lęku. Co mam zrobić, żeby to lęk nade mną nie panował, żebym potrafiła choć trochę bardziej zawierzyć Bogu? Jak mam się modlić gdy myśli i uczucia są niespokojne? Czy byłoby wskazane abym miała stałego spowiednika? Dziękuję, że dotrwał Ksiądz do końca tej wypowiedzi. Jeżeli to możliwe proszę o jakieś wskazówki. Szczęść Boże. (M)




Nie można uciec, nie można uciekać od poczucia bezsensu i od bólu. Te rzeczywistości trzeba przeżyć. One człowiekiem wstrząsają. W sytuacji, w której nie radzimy sobie z określonymi przeżyciami obieramy drogę ucieczki. Jest to jednak oddalenie się od wydarzeń, które bolą, niejako ich przykrycie, maskowanie, jakby ich nie było. One mogą powrócić i najczęściej powracają ze zdwojoną siłą. Trzeba wykrzyczeć ból łączący się ze stratami, wypowiedzieć przed kimś, kto słucha i stara się rozumieć. Trzeba mówić do kogoś, kto nie będzie pouczał, moralizował, lecz przeżywał z nami.

Niekiedy wejście Boga w życie człowieka jest gwałtownym wstrząsem. Napisała Pani: „byłam takim przeciętnym katolikiem”. Bóg upomina się o człowieka, o jego serce i czas. Mówi do nas przez śmierć osoby najbliższej, przypomina się. Nie można uciekać przez traumatycznymi przeżyciami w modlitwę. Modlitwa powinna towarzyszyć takim doświadczeniom, lecz trzeba się zderzyć z bolesną rzeczywistością, gdyż konieczne jest świadome przeżywanie strat. Odszedł ojciec, umarł, to dramat dla dziecka bez względu na to, ile ma lat. Nie można nie płakać, nie krzyczeć. Nie możemy sobie poradzić ze śmiercią osoby najbliższej, kiedy za wszelką cenę usiłujemy zachować równowagę, pozory spokoju, opanowanie, siłę wewnętrzną mającą wskazywać na to, że sobie z tym świetnie radzimy. Wcale nie musimy sobie świetnie radzić. Mamy prawo rozbeczeć się, mówić o tym, że to bardzo boli. W bólu emocji wypowiadamy słowa, których inni nie chcieliby słyszeć, my sami nie bylibyśmy w stanie ich wypowiedzieć poza takim czasem.

Ból trzeba wypłakać. Nie wolno słuchać tych, którzy fałszywie doradzają, często z nieświadomości, żeby przestać płakać. Tak człowiek normalnie przeżywa straty, jeśli więź z osobą, która umarła, była więzią piękną, prawdziwą, bardzo ważną dla nas. Ucieczka w modlitwę, w ćwiczenia duchowne, od przeżywania strat może doprowadzić do pojawienia się zaburzeń lękowo-depresyjnych. Ucieczka od przeżyć oznacza ich tłumienie. Wprowadzanie siebie w stan pocieszenia religijnego jest błędem. To nie w takim momencie i nie w taki sposób.

To prawda, że „łaska buduje na naturze”. Ci, których Kościół w swej mądrości stawia nam za wzór, cierpieli psychicznie. Stanowią oni niezwykłą wartość dla chrześcijaństwa. Święci przekraczają granice wytrzymałości, aby nam powiedzieć: zobaczcie, że z Bogiem można zajść bardzo daleko. Myślę o lęku człowieka. Z punktu widzenia medycyny lęk jest sygnałem alarmowym ujawniającym agresję, świadomą lub w większości przypadków nieświadomą. Lęk jest reakcją z gruntu pozytywną, sygnalizuje „wznoszenie się” głębi.

U podłoża wielu chorób psychicznych leży tłumienie lęku: nigdy nie jest dobrze odcinać chemicznie obwody, które Bóg w nas ustanowił. Sygnał nie ginie, lecz błąka się. Trzeba, aby choroba wyszła na jaw. Człowiek żyjący życiem duchowym wie, że lęk jest łaską. Przywołajmy słowa św. Jana od Krzyża: „przez noc ciemną, pełną lęków i rozpaloną miłością”. Noc i lęk są wyraźnie ze sobą związane. Na płaszczyźnie nie nadprzyrodzonej lęk można nazwać agresją miłości: to ogień miłości powoduje lęk. Jeden z autorów mówi wręcz, że „Lęk świadczy o działaniu wpływu Ducha Świętego”.

Bóg jest obecny w samym sercu naszego lęku. Wszystko jedno, czy jest to lęk naturalny, czy nadprzyrodzony. Jeśli nie zgodzę się na mój lęk, odmawiam Bogu wszelkiej możliwości przemiany mojego życia. Do jednego z Ojców pustyni przyszedł jeden z jego uczniów i powiedział: „Ojcze, dręczy mnie myśl o samobójstwie”. Starzec odpowiedział: „Synu, to dlatego, że nie przyjmujesz swego lęku”. Trzeba powoli przyzwyczajać się do towarzystwa lęku w naszym życiu. Uczy nas on przede wszystkim realizmu duchowego i ufności. Od lęku do lęku stopniowo nauczymy się rozróżniać rzeczywistość.

Lęk sygnalizuje często to, co św. Jan od Krzyża nazywa duchem zamętu, to znaczy utraty wyczuwalnych punktów odniesienia. Już od pierwszych ukąszeń lęku trzeba sobie powtarzać, że wszystko mija. Zawierzenie Bogu nie wyklucza powstania lęku, który działa jak sygnał wymagający odczytania. Jakiekolwiek byłoby źródło lęku, naturalne czy nadprzyrodzone, może on być przeżyciem pozytywnym i sprawiać, że będziemy duchowo wzrastali. Człowiek pyszny nie zaakceptuje lęku, gdyż jest on zaprzeczeniem jego siły, samowystarczalności i samokontroli.

Proszę zauważyć, że święci, którzy osiągnęli już dojrzałość wewnętrzną, to istoty zranione, ograbione, niemal kalekie po zakończeniu walki z aniołem, lecz promieniejące nadprzyrodzonym pięknem i równowagą ducha, których źródłem jest harmonia. Szatan nie zna lęków, tych konfliktów między zawierzeniem miłości i pragnieniem bronienia się. Szatan nie kocha, jest odmową, odrzuceniem, i tylko tym. Wszyscy, którzy kochają, doświadczają lęku.

„Mam poczucie, że ja nie potrafię kochać, a chrześcijaństwo stale przypomina mi o miłości Boga i bliźniego”. W lęku odczuwamy, jakbyśmy nie potrafili kochać. To jest złudzenie. Proszę kochać tym, co obecnie narzuca się z wielką intensywnością, tym, czym Pani dysponuje. Myślę o lęku. Podjąć rzeczywistość uznaną za niepotrzebną i włączyć ją w swoją modlitwę, opowiadanie Bogu o tym, co czuję, co przeżywam, czego się obawiam, czego też chcę i pragnę. Miłujemy trudem naszych zmagań, ofiarowaniem napięć w ciele, w psychice, których końca nie widzimy, które nas rozdzierają i upokarzają.

Lęk zamyka i każe trzymać również bliskie nam osoby na duży dystans. Proszę mówić Jezusowi: „boję się, że poczuję się zraniona”. Proszę odważyć się zmniejszyć dystans najpierw wobec jednej z bliskich osób. Pozytywne doświadczenie wpłynie na powolne budowanie większej odwagi. Kiedy się nie otwieramy, nie dzielimy przeżyciami, możemy atakować z racji nagromadzonych przeżyć, których uzewnętrznienie blokuje lęk. Warto także dopuścić taką myśl: „To nic, że będę zraniona, lecz przez to, stanę się otwarta”. Coś za coś. Mogę doświadczyć zranienia, zgadzam się, jeśli ono będzie dla mnie bramą prowadzącą do wolności. Lękając się zranienia, stajemy się niewolnikami teorii, poglądów mających swoje źródło w lęku. Proszę strać się zachować inaczej, niż podpowiada lęk.

Nawet jeśli mama miała jakikolwiek wpływ na ukształtowanie się w Pani cech neurotycznych, to nie można jej o to oskarżać do końca życia. Czym jest spowodowana taka reakcja? Nie przebaczeniem mamie żalu za to wszystko, co uznaję za jej winę w procesie wychowawczym. Lęk jest bardzo często spowodowany brakiem przebaczenia rodzicom tego, co było ich nieumiejętnością, lękliwością, brakiem ukształtowania w nas postaw umożliwiających otwarte, odważne życie. To jest zrozumiałe, że nie można pozwolić na to, aby mama Panią manipulowała, usiłowała cokolwiek wymusić. Z drugiej jednak strony może być tak, że uraz do mamy, jeszcze z dzieciństwa czy okresu dorastania spowodował, że jej propozycje, chęć zabrania głosu w sprawach, których jest obecnie świadkiem, bywa postrzegane i komentowane z pewną dawną agresji.

Proszę rozmawiać z mężem o swoich spostrzeżeniach odnoszących się do życia rodziny. Należy powiedzieć mu o swoim odczuciu irytacji spowodowanym brakiem wystarczającego zaangażowania się w życie rodzinne. Konieczne jest powiedzenie mężowi o braku poczucia bezpieczeństwa. Wydaje się, że ów brak, a także żal do męża mógłby znaleźć swoje ujście, wyciszenie a nawet uzdrowienie, w szczerym, otwartym dialogu. Uwalniamy się od napięcia, urazów mówiąc z osobą zainteresowaną o tym, co nas boli w jej postawie. Proszę, w swojej modlitwie, dążyć również do przebaczenia mężowi. Żal do człowieka, do Pana Boga lub do siebie podtrzymuje lęk, a nawet przyczynia się do jego rozwoju. Żal i lęk zamieszkują razem.

Proszę patrzeć na swoje obecne życie pod kątem problemów, które są przedmiotem terapii. Na własną ocenę bycia matką i wychowawczynią bezpośredni wpływ wywiera lęk i żal. W takim klimacie ocena własnych działań zawsze wypada negatywnie. Zapewne synowie są wdzięczni za to, że mają taką mamę. Proszę im uwierzyć, kiedy o tym mówią. Dorośli synowie potrafią oddzielić miłość mamy od jej choroby.

Kiedy często wypowiadamy słowo kocham, kierując je w stronę Boga, z czasem tak będzie odczuwało nasze serce. Mamy prawo modlić się słowami: „Jezu, ufam Tobie!”, choć często odczuwamy, że nie dorastamy do prawdziwości, do głębi tych słów. Czy mamy się tym zamartwiać? Absolutnie, nie! Słowa modlitwy nas wychowują. Kiedy mówię „ufam”, wypowiadam silne pragnienie, aby Bóg ukształtował we mnie taką właśnie postawę. Nie dorastamy do treści większości modlitw, będących przestrzenią naszych spotkań z Bogiem. Nie należy myśleć o tym, że nie potrafię naprawdę Bogu zawierzyć. To nie jest Pani problem, lecz sprawa ta, należy do Boga. Zawierzenie jest łaską, jest cudem dokonanym przez Boga w człowieku. Prozę nie usiłować wykonywać tej pracy, która jest w zakresie Bożego, a nie ludzkiego działania.

Kolejna sprawa to przebaczenie Bogu. Mamy żal do Niego o wiele spraw. Czy nie jest to wyrazem niewiary, czy nie jest taka postawa grzechem? Absolutnie, Nie! Żal wobec Boga wskazuje na to, że jesteśmy z Nim w bliskiej relacji. Nie mamy żalu do kogoś, kto nas nie obchodzi, na kogo jesteśmy obojętni, na kim nam nie zależy. Mam żal do Boga, ponieważ On nie odpowiedział na moje oczekiwania. Proszę o tym Bogu powiedzieć, a następnie prosić Go: „Panie, abym chciała Tobie przebaczyć”. Nie tylko Bóg nam przebacza, ale i my przebaczamy Bogu. Jak bowiem inaczej pozbędziemy się żalu, który, jeśli z nim nic nie robimy przez wiele lat może się przekształcić w nienawiść.

Osoba neurotyczna, taka jak Pani, może prowadzić głębokie życie duchowe. To wszystko, co jest przedmiotem leczenia nie stanowi przeszkody do pięknego, głębokiego życia religijnego.

Ks. Józef Pierzchalski SAC

http://pierzchalski.eccle...-01&sz=&pyt=415

Anonymous - 2011-12-15, 02:23

Czy przebaczyć to znaczy zapomnieć?

Istnieją takie rany, których się nie zapomina. Wydaje się, że w pewnych tragicznych sytuacjach droga do uzdrowienia prowadzi raczej przez uświadomienie sobie głębi zła niż przez zapomnienie. Nie usuwa się zła – ono i tak zostaje – nie można jednak uchylić się od tego, żeby pozwolić, by zło stopniowo zostało ogarnięte przez miłość, a później przemienione. Jeśli Stary Testament mówi o gniewie Boga, to dlatego, że Bóg cierpi a Jego miłość do Izraela została zraniona przez niewierność Jego ludu.

A nawet to, co najbardziej niezwykłe w historii biblijnej – odkryli to prorocy – polega na tym, że Bóg, z miłości, wykracza poza swój własny gniew: „Mój lud jest skłonny odpaść ode Mnie. [...] Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności. Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu, [...] albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem [...]” (Księga Ozeasza 11, 7-9). Dla tego, kto przebacza, przebaczenie staje się walką z własnym gniewem. „Płomień gniewu” nie prowadzi do gwałtownej reakcji, ale jest powodem wewnętrznego rozdarcia, powoduje wyrzeczenie się dążenia do sprawiedliwości, aby wyjść na przeciw temu, kto zgrzeszył.

Prorok Izajasz idzie dalej opisując tajemniczą osobę o rysach cierpiącego sługi: „Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, [...] wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści. [...] w Jego ranach jest nasze zdrowie.” (Księga Izajasza 53, 3-5).

Chrześcijanie mogą w tym tekście rozpoznać zapowiedź oddanego życia Jezusa. Cierpliwość Jezusa w stosunku do przeciwników, Jego męka w Jerozolimie pozwalają dostrzec, że nie uciekał On ani od cierpień, ani od ludzi, którzy usiłowali Go złapać. I zamiast uzbroić się przeciwko atakom, w prawdzie przyjmował wszystko, co Go spotykało, bez przygotowań i ukrytych myśli. Jeśli na krzyżu mógł powiedzieć: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Ewangelia wg św. Łukasza 23, 34), to dzięki temu, że osiągnął największą miłość i zgodził się na to, że będzie zraniony przez tych, których kocha.

W tym znaczeniu Krzyż nabiera egzystencjalnego wymiaru, z którym konfrontujemy się wszyscy, nawet niewierzący: prawdziwie cierpimy tylko za sprawą tych, których kochamy. Kiedy mój wróg zadaje mi cierpienie, to należy do porządku rzeczy, jak jednak przyjąć cierpienie z ręki przyjaciela (zobacz Psalm 55, 13-15)? Każda więź miłości zostawia otwartą bramę kruchości, to znaczy podatność na zranienie. Pamiętać o tym, nie uciekać od tej kruchości, to znaczy już przygotowywać się na przebaczenie.

http://www.taize.fr/pl_article6834.html

Anonymous - 2011-12-16, 22:09

http://www.dfdkalisz.jezu...hp?id=2&sid=11c serdecznie polecam!

Ojcowie Jezuici w Kaliszu

Przebaczenie – jak to jest możliwe?


Nie pytamy, czy przebaczenie jest potrzebne. Ono jest konieczne. Pytamy, jak jest możliwe? Od czego zależy? Jakie są skutki przebaczenia, a jakie jego odmowy. Czy istnieją jakieś etapy lub stopnie, w procesie dochodzenia do pojednania, z kimś, kto został zraniony? Jeśli tak, to jakie? Czasami doznana krzywda jest tak wielka, że przebaczenie nas przerasta. Do takich osób zwraca się Jezus „Przyjdźcie do mnie…”.
Sesję prowadzi p. Małgorzata Mierzwa-Hudzik, psycholog i ekipa DFD.

2-4 III 2012


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group