Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować
swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Portal  RSSRSS  BłogosławieństwaBłogosławieństwa  RekolekcjeRekolekcje  Ruch Wiernych SercRuch Wiernych Serc  12 kroków12 kroków  StowarzyszenieStowarzyszenie  KronikaKronika
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  FAQFAQ  NagraniaNagrania  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki

Poprzedni temat «» Następny temat
DUCHOWOŚĆ
Autor Wiadomość
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-03-25, 16:05   

Wypłyń na głębię - DUC IN ALTUM "Walka duchowa według Ojców Kościoła"
ks. prof. dr hab. Marek Chmielewski

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=62

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@


Wypłyń na głębię - DUC IN ALTUM "Apatheia i pokuta"
ks. prof. dr hab. Marek Chmielewski

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=63

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@

Wypłyń na głębię - DUC IN ALTUM "Łaciński kontekst życia duchowego"
ks. prof. dr hab. Marek Chmielewski

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=534

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-04-03, 19:09   

Wypłeń na głębię - Duc in altum: Św. Teresa i jej przełomowe przeżycie
ks. prof. dr hab. Marek Chmielewski

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=6591
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-04-23, 16:29   

Duchowość małżeńska

Małżonkowie chrześcijańscy są powołani do świętości. Dla nich nie jest to zwykłe indywidualne wezwanie, chociaż osoba zachowuje zawsze coś, co nie da się wytłumaczyć i co nie może być przekazane innym, ale jest to droga, którą trzeba przebyć we dwoje. To jest wielkie odkrycie duchowości małżeńskiej: obydwie miłości, miłość małżeńska i miłość do Boga, nie wykluczają się, ale mogą się uzupełniać i pomagać małżonkom spełniać we dwoje wszystkie wymagania życia chrześcijańskiego.
Dokument: Drugi Oddech 1988

http://www.end.org.pl/cha...wosc-malzenska/
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-04-23, 16:30   

DUCHOWOŚĆ MAŁŻEŃSKA W ŻYCIU CODZIENNYM

Referat wygłoszony 27.09.2006 w ramach spotkań Centrum Duchowości Świeckich w Sanktuarium Matki Boskiej Łaskawej w Warszawie, ul. Świętojańska 10 (część I).

Świętymi bądźcie! Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem, abyście szli i owoc przynosili...; jeden drugiego brzemiona noście; nie unikajcie siebie nawzajem....; gniewajcie się, a nie grzeszcie, niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce; trwajcie w miłości Mojej; niech zniknie spośród was gorycz, gniew, gwałtowność wraz z wszelką złością...; radujcie się zawsze w Panu...; nieustannie się módlcie...; dążcie do tego, co w górze...

http://www.jezuici.pl/par...07/02-03/13.htm
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-04-23, 23:15   

CHARYZMAT NURCIE W ŚWIATŁO-ŻYCIE DUCHOWOŚCI MAŁŻEŃSKIEJ
Ks. Marian Kaszowski

Pojęcie "charyzmat" w Biblii u św. Pawła, a następnie W całej teologii biblijnej oznacza dar Ducha Swietego Dany darmo jakiejś osobie DLA budowania Kościoła. Słowo Każde żartem tu bardzo ważne. niczym Dar zasłużony NIE, dar - który inaczej nazywamy Laska Boga - Dany człowiekowi konkretnemu żartem, NIE jakiejś grupie, ale konkretnym osobom, i hasła Ich Na użytek własny, lecz "Tylko DLA budowania Kościoła. Przypomnienie Tego prostego określenia charyzmatu żart nam bardzo potrzebne, dlatego Ze niekiedy spotykamy Się z dowolnym szafowaniem pojęciem charyzmatu W Kościele. Niektórzy członkowie ruchów, mieniących Się charyzmatycznymi (w Ruch Światło Tym także-Życie), często nadużywają określenia Tego. Hasła żart taki charyzmatem prawdziwym "dar" Ducha Swietego, który dana osoba nie zrekonstruowany pokój otrzymała własny użytek nie dotyczy, np. DLA przeżycia większej Radości z wybrania odczucia do szczególnych Rol. Dar Ducha Swietego zawsze służy budowaniu wspólnoty Kościoła - żartem do charyzmatu istotna funkcja.

całość:
http://www.dk.krakow.oaza.pl/odk/charyzmat.htm
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-04-23, 23:27   

Jan Paweł II
Duchowość małżeńska

Cykl artykułów publikowanych w tygodniku "Niedziela"
autorstwa Ojca Kazimierza Lubowickiego OMI

http://www.rodziny.omi.op...edzieladuch.htm

Wezwani do rachunku sumienia (Niedziela 04/2006)

- Ludzkie ciało jest święte AŻ TAK (Niedziela 02/2006)

- Boże Narodzenie – punkt zwrotny w życiu rodziny (Niedziela 52/2005)

- Wolność bez prawdy nie ma sensu (Niedziela 51/2005)

- Małżeństwo to Boża sprawa (Niedziela 50/2005)

- Ksiądz – o małżeństwie? (Niedziela 49/2005)

- Tak łatwo można zapomnieć (Niedziela 48/2005)
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-04-23, 23:37   

"Duchowość małżeńska – razem czy osobno?”

Widzialnym znakiem duchowości małżeńskiej nie są obrączki, ale wyjątkowy, bo wspólny sposób przekazywania wiary - uznali uczestnicy debaty „Duchowość małżeńska – razem czy osobno?”, która odbyła się w sobotę 13 marca w ramach VIII Zjazdu Gnieźnieńskiego.

reszta tu:
http://info.wiara.pl/doc/...azem-czy-osobno
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-06-12, 23:26   

CHARYZMATY W POSŁUDZE UWALNIANIA - ks. M. Piątkowski

Polecamy nowy artykuł ks. prał. Mariana Piątkowskiego, koordynatora posługi egzorcystów w Polsce, wygłoszony na Światowej Konferencji Posługi Uwolnienia, ktora odbyła się w lipcu 2007 w Częstochowie

Charyzmaty w posłudze uwalniania

Zanim spróbujemy przedstawić rolę, jaką spełniać mogą charyzmaty w posłudze uwalniania i dodajmy – egzorcyzmu, trzeba dokładniej przypomnieć czym są charyzmaty w kontekście innych darów Bożych.


I. ZARYS TEOLOGII CHARYZMATÓW

1. Nadprzyrodzone wyposażenie człowieka

Człowiek jest przedziwną istotą, w której nie tylko łączą się w jedną życiową całość elementy pozornie nie do połączenia jak materia i duch, ale, co jeszcze bardziej zdumiewające, to co ludzkie z boskim. W Konstytucji Soborowej Lumen Gentium czytamy: „Przedwieczny Ojciec, na skutek najzupełniej wolnego i tajemnego zamysłu swej dobroci i mądrości, stworzył świat cały, a ludzi postanowił wynieść do uczestnictwa w życiu Bożym” (LG nr 2). Z daru Bożego człowiek zdolny jest do życia ponadludzkiego, do życia na poziomie boskim, i to nazywamy życiem nadprzyrodzonym, życiem łaski. Charyzmaty stanowią jedną z kategorii łaski.
Dwutysiącletnia refleksja teologiczna nad Bożym Objawieniem pozwala wielorakie nadprzyrodzone dla nas działanie Pana Boga sprowadzić do sześciu głównych kategorii.
Najważniejsza jest łaska uświęcająca jako dar najwyższy z wszystkich, budzący zdumienie i podziw. Jest bowiem uczestnictwem w Bożej naturze, a przecież to co boskie niezmiernie przewyższa wszystko co ludzkie. Wszelkie ludzkie marzenia o wielkości i szczęściu, od dziecięcych bajek o Kopciuszku i brzydkim kaczątku po mrzonki New Age o niezwykłych możliwościach rozwoju człowieka w erze Wodnika, w niczym nie dorastają do tej miary wielkości i godności człowieka, jaką Bóg go obdarza przez łaskę uświęcającą. Tamto pozostaje w sferze fantazji, dar Boży natomiast jest rzeczywistością. Chociaż uczestnictwo w Bożej naturze jest tylko częściowe i ma różne stopnie, zależnie od miary daru Bożego i zasług człowieka, to jednak najmniejszy stopień łaski przewyższa niezmiernie wszystko co przyrodzone.
Do pełni człowieczeństwa należy możność ludzkiego działania we wszystkich możliwych płaszczyznach. Uczestnictwo w naturze Bożej bez możności działania na poziomie Bożym byłoby darem ułomnym, można powiedzieć niegodnym Pana Boga. Byłby On tu podobny do bogacza, który adoptował żebraka i dał mu swoje nazwisko, ale pozostawił w nędzy. Pan Bóg adoptując człowieka i czyniąc go swoim dzieckiem, daje mu również możność uczestnictwa w swoich dobrach, a czyni to przez trzy dary, które nazywamy cnotami teologalnymi. Przez dar wiary daje udział w Bożej wiedzy, przez nadzieję – w Bożym dobru, przez miłość – uczestnictwo w pełnych oddania relacjach trzech Osób Bożych. Bóg ponadto uzdalnia do działania po Bożemu w stosunku do stworzeń - ludzi i rzeczy poprzez tzw. cnoty moralne wlane. Nadto do każdego dobrego uczynku, aby mógł być spełniony na płaszczyźnie nadprzyrodzonej, Bóg udziela łask uczynkowych. Wraz z łaską uświęcającą otrzymujemy jeszcze siedem darów Duch Świętego, które są uzdolnieniami do odbierania szczególnych działań Bożych, oświeceń dla umysłu i poruszeń umacniających wolę. Te dary uzdalniają, by człowiek mógł być habitualnie prowadzony przez Ducha Świętego.
Powyższe pięć kategorii łaski: łaska uświęcająca, cnoty teologalne, cnoty moralne wlane, dary Ducha Świętego i łaski uczynkowe mają na celu uświęcenie człowieka, czyli upodobnienie go do Boga w istnieniu i działaniu. Poświęciliśmy im tu więcej uwagi po to, aby przypomnieć sobie wielkość Bożego daru, a także, by otworzyć oczy na motywy złowrogiego działania złych duchów, które przez swój bunt utraciły życie nadprzyrodzone i teraz z zawiści i zazdrości usiłują go pozbawić także ludzi i wciągnąć ich w swoje nieszczęście.

całość tu:
http://sfd.kuria.lublin.p...ask=view&id=576
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-07-21, 13:09   

Osiem przeszkód na drodze rozeznania duchowego


Pobieżna lektura ojców pustyni może sprawiać wrażenie, że nie mieli oni problemów zbliżonych do tych, które przeżywa na co dzień przeciętny chrześcijanin. Walki, które toczyli, a które opisują, wydają się nie z tego świata. Kiedy jednak wchodzimy głębiej w ich życie, okazuje się, że ich przeżycia są zbliżone do naszych, a demoniczne walki, które toczą z grzechami, opierają się na znanych nam grzechach głównych.

Ewagriusz i Kasjan rozwinęli naukę o ośmiu grzechach, od których pochodzi nasza znajomość grzechów głównych. Były to: łakomstwo, nieczystość, chciwość, smutek, gniew, acedia, próżność i pycha. Mówiąc o nich, Ewagriusz odnosi się do ośmiu demonów, z których każdy odpowiada za kuszenie do jednego z ośmiu grzechów.

Jak radzić sobie z demonami?

Czy demony istnieją naprawdę? Obrazy ośmiu grzechów są symbolami określonej rzeczywistości, której nie da się ująć przy pomocy czystych pojęć. Nie chodzi o wiarę czy niewiarę w istnienie demonów, lecz o określone zjawiska, z którymi konfrontujemy się po dziś dzień. Nie jest ważne, czy uznamy, że nasze, na przykład łakomstwo pochodzi z kuszenia przez demona obżarstwa, czy że jest wynikiem jakiegoś kompleksu. Ważne jest, byśmy potrafili sobie z nim poradzić, a tego nas uczą ojcowie pustyni.

Tak więc opis demonów jest próbą wytłumaczenia pewnych fenomenów. Nie trzeba rościć sobie pretensji do wszechwiedzy na ich temat. Ważniejsza od wiedzy na temat samych demonów i ich istnienia jest znajomość technik, którymi się posługują, jak również znajomość metod walki z nimi. Mnisi opisują rzeczywistość psychiczną, posługując się językiem mitologicznym. To samo będzie opisywał językiem psychologicznym Jung, mówiąc o projekcjach i kompleksach. Jest między nimi jedna różnica: mnisi podają sposoby walki z demonami, a sposoby te są naprawdę skuteczne. W walce chodzi o konfrontację ze złem, o sposoby zachowania się w obliczu pokus. Nazywając dane zachowanie, uzewnętrznia się je, stawiając poza sobą: w ten sposób walka jest łatwiejsza. Projektowanie rzeczywistości wewnętrznej na demony uwalnia ludzi i rzeczy od obciążenia projekcjami.

Wiedza na temat demonów unieszkodliwia je. Pierwsza metoda walki z demonami polega właśnie na samoobserwacji, badaniu myśli i wyobrażeń, i związku pomiędzy nimi. Odkrycie mechanizmów powstawania myśli i uczuć jest pierwszym krokiem na drodze do zwycięstwa. Jeśli dokładnie rozpoznamy nasze zagrożenia, łatwiej będzie nam się przed nimi bronić. Św. Antoni stawiał pytanie o pochodzenie konkretnych myśli: „Kim jesteś i skąd?” Pytanie o imię demona oznacza, że człowiek nie daje się porwać myśli czy uczuciu, ale ma do nich dystans, ma własny punkt widzenia, dzięki któremu umiejętnie ocenia sytuację.

Ewagriusz jest autorem metody walki z demonami, zwanej metodą antyretyczną. W swym dziele „Antirrheticon” podaje duży wybór zdań z Pisma Świętego, które należy przeciwstawiać poszczególnym demonom. Wylicza myśli, które demony mogą narzucać, a następnie kieruje do nich odpowiedni fragment Pisma Świętego. Słowa te nie są przypadkowe, gdyż jest w nich zawarta możliwość pokonania dręczących nas myśli. Przynoszą one zwycięstwo nie dlatego, że pokonują pokusę przy pomocy konkretnych argumentów, ale dlatego że przeciwstawiają jej zupełnie inną rzeczywistość – rzeczywistość Bożą, w której konkretyzuje się obecność Boga przy człowieku i Jego wsparcie w walce.

Warunkiem rozeznania duchowego jest dystans do danej sytuacji. Osiem demonów stanowi w nim dużą przeszkodę. Zaciemniają one ludzki umysł i blokują wolną wolę. Człowiek jest chwytany w pułapkę swoich namiętności, często nie widzi z nich drogi wyjścia. Gorzej, nieraz nie chce już z nich rezygnować, czuje się dobrze w sieci uzależnień. Jeśli jednak nie stracił do końca właściwego spojrzenia na siebie i chciałby odnaleźć drogę wyjścia, antyretyczna metoda Ewagriusza jest warta wypróbowania.

Demon obżarstwa

Myśl o obżarstwie kusi mnicha do szybkiego porzucenia ascezy. Stawia mu przed oczy żołądek, wątrobę (...) i długotrwałą chorobę, wreszcie niedostatek środków koniecznych do życia i brak pomocy lekarskiej. Podsuwa mu wielokrotnie wspomnienia o braciach, którzy zapadli na takie właśnie dolegliwości. A braci chorych skłania, by odwiedzali wstrzemięźliwych i opowiadali im o swoich przypadłościach i o tym, jak się rozchorowali właśnie na skutek ascezy (P 7).

Demon obżarstwa wcale nie namawia do tego, co rozumie się pod klasycznym pojęciem łakomstwa – jedzenia w nadmiarze. Przedstawia on tylko racjonalne powody przeciwko postowi. I tak, post może doprowadzić do osłabienia, a dalej zaniedbywania innych swoich obowiązków, w końcu zaś nawet do poważnej choroby. W swoim rozumowaniu idzie jeszcze dalej: osłabienie to niemożność wydajnej pracy, a to oznacza zubożenie i brak środków do życia. Człowiek wystawia się na brak roztropności, który oznacza brak właściwej miłości siebie samego. I tak kończymy na przekroczeniu 5 przykazania: Nie zabijaj, zastosowanym na własnej osobie. Być może poszliśmy trochę za daleko w rozważaniu skutków postu, ale do tego właśnie dochodzimy w błędnym rozumowaniu na jego temat.

W naszych czasach, które kładą nacisk na zdrowy styl życia, coraz rzadziej spotykamy się z łakomstwem jako klasycznym obżarstwem. Przybiera ono bardziej subtelne formy – wyrafinowanego jedzenia i picia. „Może być mniej, ale dobrze” – tak można zdefiniować współczesne łakomstwo. O wiele trudniej z nim walczyć, bo nie chodzi tutaj tylko o zmniejszenie racji żywnościowych. Chodzi o rezygnację z wysokich walorów smakowych pożywienia. (Trudniej tu wydostać się ze szponów demona łakomstwa, który mówi, że przecież to nie grzech kupić do jedzenia coś smaczniejszego i bardziej wyrafinowanego).

Jaką drogę wyjścia proponuje tutaj Ewagriusz?

Demonowi obżarstwa przeciwstawia słowa z Psalmu 23: Przeciwko myśli, która prowadzi mnie ku zgorzknieniu z powodu mej nędzy: „Jahwe jest moim pasterzem, nie zabraknie mi niczego” (Ps 23, 1) (Antirrheticon I, 11).

Zgorzknieniu, którego powodem jest nienasycona i niezaspokojona potrzeba jedzenia i picia, przeciwstawiona zostaje inna rzeczywistość: Bóg jest moim pasterzem i troszczy się, aby niczego mi nie brakowało. Nie jest to żaden logiczny sposób odparcia pokusy, ale jest to zdanie, w które trzeba uwierzyć. Jeśli zaufamy Bogu, który jest naszą skałą, żaden lęk o swoje życie nie będzie miał do nas dostępu. Zgorzknienie ustąpi miejsca radości i ufności.

Powyższy werset z psalmu można umieścić jeszcze w innym kontekście. Zgorzknienie jest owocem poczucia własnej nędzy i słabości przy nieudanych próbach postu. Kiedy człowiek widzi, że sam z siebie nie ma sił na wyrzeczenie się jedzenia i picia, wpada w zniechęcenie i rezygnację. Podane mu słowa są wezwaniem do pełnego zaufania Bogu, który troszczy się o nas i nie pozwoli na trwanie naszej nędzy. Ma ona służyć poznaniu samego siebie i swoich słabości. Jeśli przyznamy się do niej przed Bogiem i w pokorze poprosimy o siły, On nam ich doda i nasz post nabierze prawdziwej wartości.

Demon nieczystości

Demon nieczystości wymusza pożądanie odmiennych ciał. Szczególnie silnie atakuje żyjących we wstrzemięźliwości, aby ją porzucili, przekonani, że niczego przez nią nie osiągną (P 8).

Demon nieczystości posługuje się naszą fantazją i wyobraźnią. Wywołuje uczucia i pragnienia, które mogą doprowadzić do grzechów przeciwko czystości. Nie jest to trudne w dzisiejszym świecie, w którym czystość straciła swoją wartość. Z pism Ewagriusza wynika, że w jego czasach na wstrzemięźliwość też patrzono jako na coś poza modą. Co można było na niej zyskać? Co można dzisiaj zyskać na czystości? Generalnie można powiedzieć, że niewielu z nas ma czyste spojrzenie na rzeczywistość. Nasza rzeczywistość jest bardzo zabrudzona. Ze wszystkich stron jesteśmy atakowani przez świat nieczystości. Nasze oczy i uszy są bombardowane przez tysiące przekazów dotyczących sfałszowanych spojrzeń na miłość i przekazywanie życia. Coś, co w zamiarach Bożych miało być najcudowniejszą przygodą dwojga ludzi, przemieniło się w źródło egoizmu i grzechu. To właśnie ta sfera, mówią, została najbardziej zraniona przez grzech pierworodny.

Jaką radę daje nam Ewagriusz?

Przeciwko myślom nieczystym, które nieustannie prowokują powstawanie w nas obrzydliwych wyobrażeń i które pętają ducha przy pomocy namiętnych i hańbiących żądz: „Precz ode mnie, wszyscy nikczemnicy, /bo Jahwe usłyszał głośny mój płacz! /Jahwe usłyszał moje błaganie” (Ps 6, 9) (Anti II, 23).

Myśli nieczyste ukazane są jako przeciwnik, z którym trzeba podjąć walkę. Nie musimy lękać się tej walki, bo jest przy nas potężna moc Bożej obecności. Możemy być pewni, że nie zostawi nas samych w tej słusznej walce. Już samo podjęcie wołania jest zwycięstwem, bo odsuwa od nas kłębiące się myśli. Kieruje nas ku Bogu, który usłyszał nasz płacz i błaganie. Zwróćmy uwagę na czas dokonany, który jest tu użyty. Słowa, które przeciwstawiamy tej pokusie, nie analizują przyczyn powstawania tych myśli, ale przezwyciężają je przy pomocy wiary w Bożą pomoc.

Demon chciwości

Chciwość zwraca uwagę na długą starość, niezdolność do ręcznej pracy, przyszły głód będący jej następstwem i spowodowane nim choroby, i gorycz ubóstwa (P 9).
Demon chciwości nie działa bezpośrednio, lecz podsuwa na myśl różne sytuacje, w których człowiek może się znaleźć, gdy nie będzie oszczędzał. Pokazuje najróżniejsze powody, które przemawiają przeciwko biedzie i hojności. Demon chciwości nie rozbudza chciwości jako takiej, lecz neguje powody, dla których należałoby walczyć z tym popędem. Pokazuje niebezpieczeństwa, jakie grożą, jeśli chciwość zostanie pokonana. Długa starość, niezdolność do pracy, ubóstwo, choroby – to tylko niektóre lęki, które nachodzą każdego człowieka i są wspólne nam wszystkim. Roztropność każe zabezpieczać sobie przyszłość. Jednak granica między roztropnością a chciwością jest niekiedy bardzo cienka. Roztropność graniczy z chciwością wtedy, gdy zatrzymuje wszystko dla siebie i nie liczy się z potrzebami ludzi wokół nas. Chciwość patrzy zachłannie na dobra, roztropność wybiera je rozsądnie. Chciwość kupuje, nie licząc dóbr, które ma już w domu, roztropność potrafi zrezygnować i nie jest zachłanna. Chciwość nie podzieli się z potrzebującym, roztropność odda swoje dobra, mając ufność w Bogu.

Ewagriusz mówi:
Przeciwko myślom, które nie pozwalają nam obdarować potrzebującego brata, lub dać żebrakowi pieniądze: „Nie zamykaj swej dłoni przed potrzebującym, lecz otwórz ją przed nim i daj mu tyle, ile pragnie” (Pwt 15, 11) (Anti III, 9).

Nakaz jest radykalny. Nie ma tu miejsca na dyskusje o swoich potrzebach i lękach o przyszłość. Słowo Boga domaga się absolutnego przeciwieństwa tego, co nam, opanowanym przez chciwość, wydaje się być zagrożeniem. Zawsze znajdzie się jakiś powód, aby nie dać czegoś temu, kto tego potrzebuje: „Mógłby nas przecież oszukać albo my moglibyśmy popaść w nędzę”. Przeciwko takim myślom zostaje wydany nakaz przeciwstawny: daj mu tyle, ile chce, nie bacząc na siebie i swoje potrzeby. Gdy będziemy stale powtarzać Boże słowa, nasze zachowanie powoli dostosuje się do nich i słowa te staną się niezaprzeczonym motywem naszego działania. Jeśli posłucha się tego nakazu, człowiek wkracza w inny obszar życia: w całkowite zaufanie Bogu, który zna wszystkie nasze potrzeby.

Demon smutku

Smutek rodzi się czasem z powodu udaremnionych pragnień, czasem bywa następstwem gniewu (...) (P 10). Ten, kto miłuje świat, będzie smucił się wielce, kto zaś gardzi tym, co jest na nim, będzie zawsze się radował.
Smutek powstaje też, kiedy człowiek zaczyna rozpamiętywać swoją przeszłość, szczególnie bardzo dobre chwile. Kiedy powraca do swojej teraźniejszości, ogarnia go smutek, ponieważ to, co było dawniej, minęło i nigdy już nie powróci. Im bardziej radosne były tamte myśli (w przeszłości wszystko było lepsze i piękniejsze), tym bardziej człowiek będzie nakłaniany do zniechęcenia i przygnębienia. Smutek zaciemnia kontemplujący umysł. Głębin wody nie przeniknie promień słońca, a wypełnionego smutkiem serca nie rozjaśni kontemplacja światła (ośm 12).

Inną przyczyną smutku mogą być zbyt wielkie wymagania stawiane życiu. Łatwo dochodzi wówczas do rozczarowania i łatwo też popaść w smutek.
Omawiając grzech smutku, Ewagriusz opisuje następującą sytuację: Przeciwko duszy, która popada w strach i drżenie (...) i która sądzi, że Pan ją opuścił: „Bóg miłosierny jest twym Panem, twym Bogiem. Nie opuści cię i nie zniszczy” (Pwt 4, 31) (Anti IV, 16).

Czy znajdziemy lepszą broń na smutek i depresję jak bezwzględne zaufanie Bogu i wiara w Jego czuwającą Opatrzność?
Przy smutku płynącym z rozpamiętywania przeszłości: Przeciw demonowi, który wytyka mi grzechy młodości: „Kto jest w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. Stare przeminęło; nowe powstało” (2 Kor 5, 17) (Anti IV, 73).

Demon gniewu

Gniew jest bardzo gwałtowną namiętnością. (...) Przez cały dzień przywodzi duszę do szaleństwa, a szczególnie podczas modlitw opanowuje umysł, ukazując jak w zwierciadle twarz tego, kto sprawił mu ból (P 11).
Gwałtowne emocje porywają za sobą człowieka i nie pozwalają mu na sensowne myśli. Człowiek jest opanowany przez męczące wyobrażenia, nie stać go na normalne podejmowanie decyzji. Gniew zaciemnia umysł, nie pozwala zobaczyć danej sytuacji w dziennym świetle. Winny jest usuwany z rozumu i serca, wydaje się, że nie ma szans na powrót do czasu sprzed sytuacji konfliktowej. Osoba może pójść w dwóch kierunkach: albo będzie unikać wszelkich kontaktów z drugą stroną, albo będzie kontynuować napaść: gniew przeradza się w zemstę. Oczywiście ani jedno, ani drugie nikomu nie wychodzi na dobre. Zgoda jest nie do pomyślenia: rozum podsuwa tysiące myśli, które udowadniają, że nie można się z tym pogodzić. Swoją rolę odgrywa tutaj też pycha: dlaczego to ja mam się upokorzyć i wyciągnąć rękę do zgody? Dlaczego druga strona nie może tego zrobić?

Ewagriusz usuwa precz wszelkie racjonalizacje:
Przeciwko gniewnym myślom, które nie pozwalają pogodzić się z naszymi braćmi, wmawiając nam szereg rozsądnych argumentów przemawiających przeciwko zgodzie. (...) „Gdy się gniewacie, nie grzeszcie! Niech słońce nie zachodzi nad gniewem waszym” (Ef 4, 26) (Anti V, 49).
Cięcie jest ostre: „Niech słońce nie zachodzi nad gniewem waszym”. Oznacza to, że natychmiast, bez wchodzenia w jakiekolwiek dyskusje z własnym gniewem i własną pychą, trzeba wyciągnąć rękę do zgody. Inaczej traci się prawo do bycia Chrystusowym uczniem.

Demon acedii

Demon acedii, nazywany także demonem południa, jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. (...) Sprawia, że opanowuje go (mnicha) tęsknota za innymi miejscami, w których łatwiej znaleźć to, co konieczne (do życia), i rzemiosło, które wymaga mniej wysiłku, a przynosi więcej korzyści. I dodaje, że podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca (P 12).

Dusza jest chora i cierpi przepełniona goryczą acedii. Wszelkie siły opuszczają ją w tak wielkim nadmiarze cierpienia. Jej zapasy możliwości stawiania oporu kurczą się pod wpływem tak potężnego demona. Straciła głowę i zachowuje się jak małe dziecko, które płacze bez powodu i powtarza okrzyki rozpaczy, jakby nie istniała już żadna nadzieja na pocieszenie (Anti VI, 38).

Acedia (łac.) to lenistwo duchowe, ociężałość duchowa. To choroba duszy. Zawiera w sobie prawie wszystkie inne pokusy. Różnie ją nazywają starożytni pisarze. Kasjan mówi o znużeniu i lęku serca, o wewnętrznej trwożliwości. Acedia to stan duchowej pustki, który zniewala człowieka do snu albo wypędza w gwar działania. Grzegorz Wielki do następstw acedii zalicza rozpacz, zniechęcenie, osowiałość, zgorzknienie, obojętność, senność, nudę, ucieczkę od siebie samego, przesyt, ciekawość, roztargnienie, niepokój ducha i ciała, zmienność, gwałtowność, niestałość. Wszystko zostaje zakwestionowane. Człowiekowi brakuje wewnętrznej chęci do życia. Współczesna psychologia nazwałaby takie stany depresją, zespołem różnych nerwic. André Louf nazywa stan acedii koniecznym kryzysem, jaki człowiek musi przejść, jeśli nie odetnie siebie od wszelkiego rozproszenia. M. L. von Franz przedstawia acedię jako nagłe napady niechęci i zmęczenia. „Nie ma radości życia, człowiek czuje się pusty i pozbawiony napędu, wszystko wydaje mu się bezsensowne”. Niebezpieczeństwo acedii polega jeszcze na tym, że ukrywa się ona przed tym, kto na nią cierpi. Kto jednak przejdzie taki kryzys, kto go przetrzyma (stąd Ewagriusz radzi mnichom pozostawać na siłę w swojej celi), doświadczy głębokiego wewnętrznego pokoju i radości. Św. Jan od Krzyża nazwałby z pewnością acedię bierną nocą zmysłów. Ten kryzys jest czasem łaski. Jeśli człowiek przecierpi go i przetrwa, faktycznie zacznie nowy etap życia duchowego.

Co robić? Co radzi Ewagriusz? Rad jest wiele, bo wiele też jest pokus demona acedii.
Przeciwko duszy, która w acedii przyjmuje beznadziejne myśli o tym, że życie mnicha jest pełne mozołu i z trudem można je znieść. „Złóż nadzieję w Jahwe i czyń, co dobre” (Ps 37, 3) (Anti VI, 14).

Ewagriusz nie pociesza mnicha, lecz stawia mu wymagania ufności Bogu i pełnienia dobrych czynów. Zadanie to chroni przed litością nad sobą i prowadzi od użalania się nad sobą do zaufania i oparcia się na Bogu. Długotrwałe powtarzanie tych słów prowadzi człowieka do stanu ufności. Człowiek przestaje się lękać i zaczyna się zajmować czymś innym, a nie tylko rozważaniem trudów życia. Kto tak się modli, śmiało może oczekiwać uzdrowienia przez samego Boga.

Przeciwko myśli acedii, która radzi szukania innej groty jako miejsca schronienia, ponieważ ta dotychczasowa (...) powoduje wszelkie choroby: „To jest moje odpoczywanie na wieki wieków, tu będę mieszkał, bom je sobie upodobał” (Ps 132, 14) (Anti VI, 26).

Podane słowa są słowami Boga, który upodobał sobie Syjon na mieszkanie. Mnichowi i każdemu z nas służą do pokonania pokusy ucieczki przed samym sobą. Kiedy napadają nas lęki i głowa pełna jest różnych myśli przychodzących nie wiadomo skąd i zewsząd nas atakujących, mielibyśmy ochotę na wyjście z domu, zapomnienie o tym wszystkim, co w nas siedzi i oddanie się bardziej czynnemu życiu. Ewagriusz radzi jednak, aby pozostać na miejscu i stawić czoło temu wszystkiemu, co nas niepokoi, skonfrontować się z własnymi myślami: Nie należy opuszczać celi w godzinie pokus, wymyślając rzekomo rozsądne do tego powody, ale trzeba siedzieć wewnątrz, trwać cierpliwie, przyjmować odważnie wszystkich napastników, a szczególnie demona acedii. (...) Ucieczka bowiem przed tymi zmaganiami czy unikanie walki uczą duszę nieudolności, tchórzostwa i dezercji (P 28). Wielu ojców pustyni radzi, by pozostać w celi. Można robić, co się chce, lub w ogóle nic nie robić: „Tylko oddaj swe ciało w zastaw ścianom twej celi” – tak brzmi jedna z rad. Ucieczka przed problemami niczego nie rozwiąże. Lepsza jest otwarta konfrontacja. Tylko dzięki pozostaniu na miejscu będzie można dotrzeć do korzeni wewnętrznych problemów. Dzisiaj uciec ze swojej celi, to włączyć telewizję, radio, wziąć gazetę do ręki, poszukać rozrywki, by zapomnieć o problemie. To nie jest lekarstwem, gdyż tylko pozornie usuwa problem, nie rozwiązując go. Trwanie w takim stanie przedłuża bolesne doświadczenia acedii, nie kończy walki i nie przynosi ulgi. Nie pozwala iść do przodu w życiu duchowym.

Przeciwko duszy, która dopuszcza do siebie myśli acedii z powodu choroby ciała: „Będę znosił gniew Jahwe, bom przeciw Niemu zgrzeszył, aż weźmie w ręce moją sprawę i przywróci mi moje prawa; On mnie wywiedzie ku światłu i doznam Jego sprawiedliwości” (Mi 7, 9) (Anti VI, 36).

Takie zrządzenia losu jak choroba czy inne nieszczęście wprawiają nas w zamieszanie, ponieważ nie potrafimy sobie tego wytłumaczyć. Tutaj choroba rozumiana jest jako sprawdzian, który człowiek powinien przejść z cierpliwością. Prędzej czy później Pan Bóg przyjdzie nam z pomocą i przeprowadzi nas przez ciemny tunel w kierunku światła. Takie wytłumaczenie choroby pozwala nam znosić ją bez szemrania i na niej się wzbogacać. Boże słowa napełniają nas pewnością i zaufaniem.

Dalszą pomocą w walce z acedią jest myśl o własnej śmierci. „Trzeba, aby mnich ciągle trwał w gotowości, tak jakby musiał umrzeć jutro, a z kolei by tak używał swego ciała, jakby musiał żyć z nim jeszcze przez wiele lat” – mówił Makary Egipski. Myśl o śmierci pomaga w dążeniu do doskonałości, a dbanie o zdrowie fizyczne, oczywiście bez przesady, staje się elementem roztropności. Ewagriusz, jako jedną z form walki z acedią, zaleca uregulowany tryb życia. Mądry podział czasu między modlitwę a pracę, napięcie a odpoczynek, pokona ataki acedii.

Acedię leczy wytrwałość i czynienie wszystkiego z wielkim staraniem i bojaźnią Bożą. Wyznacz sobie miarę w każdym dziele i wcześniej nie odstępuj, póki jej nie wypełnisz. I módl się uważnie i gorliwie (ośm 14).
Zewnętrzny porządek chroni człowieka przed wewnętrznym chaosem. „Jeśli człowiek trzyma się swojej miary, nie zazna niepokoju” – mówił Abba Pojmen.

Demon próżności i pychy

Przeciwko duszy, która z próżności zdradza ludziom światowym tajemnice życia mnichów: „Nie mów do uszu głupiego” (Prz 23, 9) (Anti VII, 17).
Przeciwko myślom, które każą nam wracać do świata ze względu na zysk tych, którzy nas ujrzą: „Słowa plotkarza są jak smakowite kąski, docierają do samych wnętrzności” (Prz 26, 22) (Anti VII, 18).

Ewagriusz z humorem, ale bez litości, traktuje tych, którzy z próżności chwalą się swymi osiągnięciami duchowymi. Nie pomoże nawet przypomnienie, że Jezus zabronił stawiać światło pod korcem. Inna pokusa polega na odgrywaniu roli nauczyciela, choć człowiek jeszcze do niego nie dorósł.
Przeciwko próżności, która nakłania nas do nauczania, choć nie posiadamy zdrowia duszy i rozpoznania prawdy: „Nie czyńcie zbyt wielu starań, bracia moi, aby zostać nauczycielami. Wiecie bowiem, że doznamy sroższego sądu” (Jk 3, 1) (Anti VII, 41).

Pycha polega na fałszywej ocenie siebie samego, na samozadowoleniu, na świadomości górowania nad innymi. Są różne rodzaje pychy: duchowa, umysłu, dóbr materialnych i społeczna. Najgorsza jest pycha ducha, która polega na zauważaniu tylko własnej wartości, a nie łaski Bożej. Pycha umysłu wzbudza w człowieku pogardę dla innych, mniej wykształconych, ubogich, chorych, cudzoziemców. Zapomina, że zdolności umysłowe zostały nam dane przez Boga, a osiągnięta wiedza również jest wynikiem pracy innych ludzi. Pycha dóbr materialnych narusza równowagę życiową: człowiek skupia swoją uwagę na tym, co posiada, a nie na tym, kim jest w oczach Bożych. Dobra materialne, tak jak inne błogosławieństwa, pochodzą od Boga. Czytamy w Starym Testamencie: „...ale pamiętaj na Pana, Boga twego, bo On nadaje tobie mocy ku nabywaniu bogactw”. Pycha społeczna objawia się w rasowej i klasowej nietolerancji. Bóg nie czyni takich różnic między ludźmi, jakie oni czynią między sobą.

Walka z pychą jest bardzo trudna, gdyż każde zwycięstwo może stać się okazją do nowego upadku.
Innym sposobem walki jest przypominanie sobie otrzymanego przebaczenia: Przypomnij sobie swoje uprzednie życie i dawne grzechy, i to, jak będąc poddany namiętnościom, dzięki miłosierdziu Chrystusa doszedłeś do beznamiętności. I jak z kolei odszedłeś od świata (...). Pomyśl też o tym: kto strzeże cię na pustyni i kto odpędza demony zgrzytające zębami przeciw tobie? Takie bowiem myśli rodzą pokorę i nie dopuszczają demona pychy (P 33).
Nie można odnieść zwycięstwa nad pychą własną pracą, lecz może być ono tylko darem łaski i poznania Boga.

Kto dostąpił poznania i zakosztował jego przyjemności, ten nie da się zwieść demonowi próżnej chwały, nawet gdyby stawiał przed nim wszelkie przyjemności świata. Co bowiem mógłby obiecać większego niż duchowa kontemplacja? (P 32).
Ten, kto doświadczył Boga, nie będzie szukał chwały ludzkiej. Jest uzdrowiony z jakiejkolwiek pychy.

Jak radzić sobie ze złem? Przykłady podane przez Ewagriusza dają nam do ręki konkretną broń do walki z grzechami, atakującymi nas codziennie. Na pierwszy rzut oka mogą się one wydać nieco dziwne, „staroświeckie”, ale są naprawdę bardzo skuteczne w walce z „demonami” grzechów głównych, czyli głównych przeszkód na drodze do Boga. „Nie jest ważne, jak nazwiemy te wszystkie przeszkody, które wstrzymują nas przed dotarciem do Boga, a tym samym przed naszą samorealizacją. Jest ważne, byśmy tym przeszkodom stawili opór, żebyśmy (...) nie poddali się pokusie lekceważenia ich lub zgoła wypierania. Anachoreci mogą nam pomóc w tym, żebyśmy rozpoznali i pokonali zagrożenia spowodowane przez zło i jego ataki, i mogli walczyć z pełnym zaangażowaniem, z wewnętrzną czystością i całkowitą otwartością na Boga.”

Aneta Kania
- ukończyła Wydział Literatury Wczesnochrześciajńskiej i Klasycznej oraz Wydział Nauk o Komunikacji Społecznej na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie. Współpracuje z czasopismami polonijnymi w Rzymie, Monachium i Londynie.

Objaśnienia skrótów:
Anti – Ewagriusz z Pontu, Antirreheticon.
ośm – Ewagriusz z Pontu, O ośmiu duchach zła.
P – Ewagriusz z Pontu, Capita practica ad Anatolium.

http://www.katolik.pl/ind...rtykuly&id=1340
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-09-22, 01:38   

Porady lekarskie: Twórcza rola cierpienia w procesie rozwoju osobowego człowieka
dr Urszula Krupa

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=22946
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-12-17, 14:42   

'' Kto by odrzucał prawdy wiary św. lub znał je tylko powierzchownie , ale posiadałby w swoim mieszkanu obraz Mego Serca startego dla nieprawości waszych, dozna za Jego przyczyną , w sposób nadprzyrodzony , łaski cudownego nawrócenia ''.
* Są to słowa Pana Jezusa do siostry Klary Farchaud - 1916 r. ( Francja )
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2010-12-30, 02:29   

Czym jest modlitwa, a czym medytacja?

http://www.tajemnicamilos...-medytacja.html
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2011-01-21, 12:37   

Proponuje nieco nietypowy post, ale zawierający się całkowicie w treści o duchowości. :-D

Zapraszam do poznania sylwetki i twórczości jednego z największych polskich charyzmatyków ostatnich czasów.
Joachim Badeni OP, właśc. Kazimierz Badeni (ur. 14 października 1912 w Brukseli, zm. 11 marca 2010 w Krakowie) – polski duchowny rzymskokatolicki, dominikanin, autor książek.
Trochę o biografiii tu:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Joachim_Badeni

Sporo miejsca w swoim życiu poświęcił małżeństwu, rodzinie i kobiecie dlatego zachęcam do zapoznania się z Jego spóścizną.

o. Badeni pięknie o kobietach...

Wywiad: Między przyjaźnią a pożądaniem...

Rekolekcje to pobożna albo intelektualna gadanina, a dziewczyny i ksiądz to jest życie. One od razu wyczują różnicę między przyjaźnią a pożądaniem. Tu jestem kimś - kobietą, a tu jestem czymś - przedmiotem pożądania.

Z ojcem Joachimem Badenim OP o roli kobiety w Kościele rozmawia Joanna Piestrak.


- Coraz częściej słyszy się dzisiaj opinię, że przez wieki swego istnienia Kościół za mało doceniał kobiety. Czy Ojciec podziela ten pogląd?

Kościół podzielał poglądy kultury, w której działał. Myślę, że raczej niespecjalnie wyróżnił się w przeszłości ignorowaniem kobiety. W historii możemy wskazać kobiety bardzo wpływowe, weźmy choćby dominikankę, św. Katarzynę Sieneńską - godziła zwaśnione miasta - czy Hildegardę von Bingen, mistyczkę żyjącą w XII wieku - do niej papież zwracał się z prośbą o radę.

Dzisiaj wszystko bardzo się zmieniło, współczesna kultura chce w złym sensie zrównać mężczyznę i kobietę. A Kościół za tą zmianą nie chce podążyć, zauważając jej antyboskość. Bóg stworzył bogactwo - różni psychicznie kobieta i mężczyzna mają się w Duchu Świętym pogodzić, zjednoczyć.

Z drugiej strony trzeba jednak zauważyć za mały wpływ oddziaływania kobiet w Kościele.

- Uważa Ojciec, że kobiety za mało walczą o swoje miejsce w Kościele?

Jest takie powiedzenie o królowej angielskiej, że ona panuje, ale nie rządzi. Ono świetnie oddaje problem wpływu kobiety w Kościele. Popatrzmy na Matkę Boską: czy wydaje papieżowi zarządzenia, jak prowadzić Kościół? Nie. Czy wtrąca się do rady parafialnej? Też nie. A ma olbrzymi, niesamowity wpływ - przez pośrednictwo. Dlatego myślę, że - realizowany w oparciu o ten model - wpływ kobiety w Kościele powinien być większy, znacznie bardziej czytelny i słyszalny, zwłaszcza w hierarchii. Kobiety powinny mieć głos doradczy i w taki sposób wpływać na pewne decyzje w Kościele.

Myślę, że gdyby kobiety zabierały głos przy doborze kandydatów do kapłaństwa, uniknęłoby się wielu takich skandali, jak ten w Ameryce. Kobieta wyczułaby, co w danym kandydacie "siedzi": normalny mężczyzna czy nie. Bo jeśli nie nadaje się do małżeństwa, nie może być też księdzem.

- W jaki sposób kobieta to rozpoznaje?

Intuicją. Kobieta z miejsca pozna homoseksualistę: kiedy wskazuje na niego, kieruje się odczuciem zupełnego braku zainteresowania jej osobą z jego strony. A wiadomo, że każdy mężczyzna w jakiś sposób reaguje na kobietę, nie żeby ją od razu podrywał, ale ona czuje, że jest widziana jako kobieta, a nie tylko jako człowiek.

- Skoro kobieta kieruje się intuicją, w jaki sposób może przekonać mężczyzn, którzy kierują się intelektem, że ma rację i nie myli się w swoich poglądach? Nie ma przecież dowodu.

Dlatego konieczne jest w Kościele słuchanie kobiet, poddanie się ich opinii - szczególnie żon i matek, które mają synów, niekoniecznie w stanie duchownym - bo one, wychowując mężczyznę, doskonale go poznały.

- Czy to znaczy, że lepiej kierować się w życiu intuicją niż rozumem?

Zależy, o jaką sprawę chodzi i jaka to jest kobieta. Jestem przekonany, że ona, kierując się sympatią, wyczułaby, co dla mnie jest dobre, natomiast mężczyzna chciałby mi przede wszystkim udowodnić, że jego porada jest właściwa i przedstawiłby dowód pierwszy, drugi..., szósty.

Tak dzieje się w małżeństwie: on udowadnia na przykład, że dla niej zmiana miejsca będzie dobra, ona uważa przeciwnie, że zła, co okaże się dopiero później. Bo ona - przyszła albo aktualna matka - ma wyczucie dobra i życia. Mężczyzna, który nie nosił nigdy życia, tylko życiem się opiekuje, nie ma z nim tego bezpośredniego kontaktu.

Kobieta jest wrażliwa na wszystko, co żywe. Jeśli zacznie się maskulinizować, wówczas to straci. Będzie miała może bystry umysł, ale zatraci swą, właściwie boską, tożsamość.

- Zdarza się, że mężczyźni pytają o zdanie kobietę, a potem i tak robią swoje.

Ponieważ myślą, że mają rację. To kwestia czysto intelektualna, a nie różnicy płci. Kiedy kobiety są bardzo sprawne w wykonywanych przez siebie zawodach, zaczyna się ich słuchać.

- Mam wrażenie, że nadal w Kościele pokutuje stereotyp kobiety słabej fizycznie, umysłowo i moralnie... Księża tak patrzą na kobiety, które są dopuszczone tylko do posługi służebnej. W jaki sposób zatem mają prowadzić partnerską rozmowę?

Prawdą jest, że mimo zmian nadal funkcjonują niektóre antykobiece relikty przeszłości. Konieczna jest zatem odpowiednia formacja młodego kleru. Trzeba uczyć ich poznawać kobietę, jej psychikę.

Problem tkwi także w tym, jak poradzić sobie z umiejscowieniem owej "partnerskiej rozmowy" z kobietami w strukturze Kościoła tak, aby ich głos był słyszalny.

- Ale Kościół nie dopuszcza kobiet do stanowisk!

To powinno się zmienić. Funkcja doradcza kobiet powinna zostać zinstytucjonalizowana, czytelna. Nasi przełożeni słuchają kobiet. Nie słyszałem, żeby jakiś dominikanin sprzeciwił się opinii wypowiedzianej przez kobietę.

- A może dominikanie traktują kobiety jak mężczyzn? Znalazłam taki przykład: Współczesny Teresie z Ávila prowincjał dominikanów, zapytany, co o niej myśli, odpowiedział: "Żartuje, kto ma ją za kobietę. W sprawach wiary jest nie tylko mężczyzną, ale mężczyzną z tych najbardziej brodatych".

To był komplement na ówczesne czasy. Żeby podkreślić ważność kobiety, zrównywało się ją w pewnym aspekcie z mężczyzną.

- Ale to było nobilitujące tylko dla kobiety, bo już porównanie mężczyzny do kobiety oznaczało zniewagę.

Oczywiście, ponieważ wtedy niszczy się w nim to, co ma być jego siłą. Porównując mężczyznę do kobiety, wskazuje się, że jest on słaby.

- Myślę, że kobiety przede wszystkim chcą być zauważane i traktowane jako partnerki.

To jasne dla każdego dominikanina. Tutaj nie ma o czym dyskutować.

Bardzo trudno ustawić to partnerstwo w małżeństwie, zwłaszcza dla kobiety, bo przecież mężczyzna chce rządzić. A według mnie powinno być tak: różne przedsięwzięcia organizuje mężczyzna, ale co i kiedy trzeba zrobić, wskazuje kobieta.

- Zatem Ojciec uważa, że mężczyzna powinien być głową, a kobieta szyją.

To dość dobry przykład. W rodzinach właściwie rządzi matka, chociaż to ojciec zarządza. Jak matki zabraknie, następuje klęska.

- Czyli kobiety muszą o ten wpływ zabiegać w sposób zawoalowany?

Nie. W sposób mądry. Natomiast jeśli ona zechce się zmaskulinizować, wówczas straci swoją tajemniczość.

- Ale Kościół raczej nie bardzo sprzyja ruchom emancypacyjnym...

Emancypacja to słowo prawie diabelskie, pachnie zbrodnią - niszczeniem kobiecości. Dlatego, że ruchy te dążą do komunistycznej "urawniłowki", co jest dziełem diabła, który chce zrównać stworzone przez Boga różnice. Jeśli kobieta utraci swą inność, przestanie być sobą, stanie się jakimś psychicznym dziwactwem.

Dlatego wolę mówić o wpływie kobiety. I uważam, że wraz z wpływem kobiety w kulturze ogólnej, wzrasta on także w Kościele.

- Uważa Ojciec, że aktywne kobiety dążą do wejścia w męskie role?

Zacząć rządzić - to byłoby pokusą kobiety. A ona ma mieć wpływ, a nie rządzić za pomocą wydawania decyzji. Tak robi Matka Boska. Od zarządzeń są mężczyźni, w tym wypadku księża.

- A jeśli nie biorą pod uwagę kobiecego głosu?

Trzeba ich do tego nakłonić. Kto ma to zrobić, nie wiem.

- No właśnie, sprawa jest problematyczna. Skoro kobiety dążące do większej aktywności są hamowane przez mężczyzn, jak znaleźć drogę porozumienia między nimi?

Myślę, że to kwestia dobrej woli. I księża się do tego powoli przyzwyczajają. Trzeba udowodnić księdzu, że wpływ kobiety jest bardzo ważny dla jego decyzji.

- A jeśli ksiądz boi się kobiety i przed nią ucieka?

Istnieje taki lęk, rzeczywiście. U nas, dominikanów, tego nie widzę. Ale wśród starego pokolenia kleru tak, chyba tak. Przynajmniej taka jest legenda, że stary proboszcz i stary mnich są antykobiecy. Może byli kuszeni i bali się tego. Możliwe.

- Nie uważa Ojciec, że ten kuszony człowiek bardziej powinien się bać własnego wnętrza, tego, co się z nim dzieje, niż tej kobiety?

To kwestia wychowania duchowieństwa. Gdy ja byłem magistrem kleryków, istniała izolacja od kobiet, dzisiaj zupełnie już tego nie ma. U nas na krużgankach klerycy spotykają się z dziewczynami codziennie, prowadzą duszpasterstwo dziewcząt. Zupełnie się kobiet nie boją. Dla przykładu: jeden z naszych diakonów prowadził grupę młodzieżową i poruszał temat miłości. Nie bał się o niej mówić, mimo iż przypuszczalnie niektóre z dziewczyn podkochiwały się w nim.

Nie widzę żadnego lęku przed kobietami wśród młodego pokolenia dominikanów, wśród starszego też go nie ma. W tej chwili jestem najstarszy (tylko jeden dominikanin w Polsce jest starszy ode mnie), a ja się kobiet nie boję. Może dlatego, że wstąpiłem do zakonu późno, wpierw ukończyłem studia w Krakowie, miałem dużo koleżanek.

Ale ten, który wstępuje do zakonu albo do seminarium prosto po maturze, rzeczywiście może mieć takie lęki. Kobieta bywa dziś czasem bardzo prowokacyjna. Dlatego klerycy słusznie boją się pewnego typu kobiet, o wyraźnie prowokacyjnym stroju.

- Uważa Ojciec, że kobieta powinna ubierać się do kościoła w szaty pokutne?

To kwestia smaku. Zwykle ma się wyczucie, jak się ubrać na daną okazję. Z pewnością żadna z moich znajomych nie pójdzie z głębokim dekoltem na Mszę Świętą.

- Ale czy kobieta może eksponować swoją kobiecość, swój sposób bycia i myślenia?

Jak najbardziej. Sposób myślenia kobiety jest bardzo ważny, bo intuicyjny i komplementarny w stosunku do mężczyzny. W małżeństwach tak powinno być. Mąż chce coś udowodnić, a kobieta od razu wyczuje fałsz.

- Co cennego kobieta ma do zaoferowania wspólnocie Kościoła?

Opinię. Głos. Róbcie to, róbcie tamto. Zwykle w duszpasterstwie akademickim do pewnego stopnia rządzą dziewczyny. Ich główna broń to intuicja. Pamiętajmy, że intuicja prawie zawsze bywa prawdziwa. Trzeba tylko ją po męsku sprawdzić.

- Czy kobieta jest zagrożeniem dla kapłańskiej czystości?

Zależy, jak się zachowuje. Jeśli księża zauważają, że są podrywani, jej wpływ skończy się od razu. Jeśli nie proponuje spotkania sam na sam, to w czym rzecz?! Duszpasterz musi być duchowo bardzo blisko kobiety, ale nie w sposób intymny. Czyli musi kobietę bardzo dobrze poznać.

- Czy jako duszpasterz podpatrywał Ojciec dziewczyny? Patrzył, jak się zachowują, słuchał, o czym rozmawiają?

Zupełnie nie wkładałem w to żadnego wysiłku. Duszpasterz musi być zupełnie naturalny. Nie może być "młodzieżowy", nie może "obserwować". Właściwie nic nie może. On tylko musi być.

Przed laty jakiś młody duszpasterz tańczył, śpiewał. Zapytałem dziewczyn: jak wam się podoba? Odpowiedziały: kolegów już mamy, a chcemy mieć księdza. Czyli kobieta wyczuwa kapłaństwo, odmienność powołania kapłańskiego.

Takie zdarzenia uczą bycia kapłanem o wiele lepiej niż rekolekcje. Bo rekolekcje to pobożna albo intelektualna gadanina, a dziewczyny i ksiądz to jest życie. One od razu wyczują różnicę między przyjaźnią a pożądaniem. Tu jestem kimś - kobietą, a tu jestem czymś - przedmiotem pożądania.

- Uważa Ojciec, że każdy ksiądz powinien przejść takie rekolekcje z życia?

Świetnie by mu to zrobiło. Odpada wtedy lęk przed kobietą, szczególnie młodą. I wtedy młody, przystojny duchowny nie udaje tatusia, tylko jest bardzo bliski.

- Niektórzy twierdzą, że czysta przyjaźń między mężczyzną a kobietą nie jest możliwa.

Na pewno jest możliwa, ale bardzo rzadka. Wymaga odpowiedniego opanowania. Są tego przykłady: św. Franciszek i św. Klara czy św. Jordan z Saksonii i św. Diana. Bywa sporo takich całkiem normalnych przyjaźni: człowiek-mężczyzna - człowiek-kobieta - człowiek-człowiek. I nie ma w nich na pierwszym miejscu pożądania bycia razem na całe życie.

- Czy Ojciec ma przyjaciółki?

Przyjaźniłem się z wieloma kobietami, z jednymi bardziej, z drugimi mniej. Nie uważam, żeby to było coś szkodliwego. Oswojenie się z kobiecością jest dobre. Nie spoufalenie, ale oswojenie.

Gdybym miał się radzić w sprawach osobistych, spytałbym o zdanie młodej dziewczyny.

- Myśli Ojciec, że ona by dobrze doradziła mimo braku doświadczenia życiowego?

Świetnie! Ponieważ ona wyczuje, co dla mnie jest dobre, a co złe.

- W jaki sposób mężczyzna powinien odkrywać tajemniczość kobiety?

Nie jest łatwo. Mężczyzna zasadniczo działa tak: kocham, ślub, kropka. Natomiast kobieta nieustannie widzi dalej. Mężczyzna często coś zalicza i chciałby wszystko poustawiać na półkach, a kobieta wie, że życia nie można zamknąć w sztywnych ramach. Mężczyzna w tym względzie grzeszy sztucznością, a kobieta patrzy z uśmiechem, bo wie, że wszystko jest krótkotrwałe i zniknie za parę dni.

- Myśli Ojciec, że mężczyzna ma mniejszą zdolność przewidywania tego, co się stanie?

Tak uważam. Kobieta w szczególny sposób odczuwa brak prawdy, bo jest na nią bardzo wrażliwa. Podam przykład: w naszym duszpasterstwie "Przystań" jest Zosia, uczennica gimnazjum, która po wysłuchaniu mojej konferencji napisała bardzo dobrą pracę z Eckharta, choć to bardzo trudny średniowieczny dominikański teolog z XIV wieku. Używane przez niego struktury myślowe są bardzo skomplikowane, a mimo to Zosia wyczuła tajemniczość podejścia apofatycznego - czyli poznania przez niepoznanie - co stanowi istotę myślenia Eckharta.

- Gdzie Ojciec nauczył się tak dobrze rozumieć kobiety?

Przede wszystkim to wynik siedemdziesięciu lat opieki Matki Boskiej. Położyła mi rękę na plecach. Było to we Lwowie, dwa lata przed wojną. Dzięki jej opiece ominąłem wszystkie istotne błędy życiowe - to jest kobieta.

- Czy może Ojciec podać przykład tej szczególnej opieki Matki Bożej?

Zawirowanie wojenne. Ja się zaręczyłem i dostałem na lewą rękę obrączkę. Nagle poczułem, że nie powinienem nosić znaku przyszłej jedności z człowiekiem. To nie do pomyślenia. Lepiej się upić, wytrzeźwieć, wyspowiadać i pójść do zakonu. Nie wiedziałem, co z tym zrobić i wrzuciłem tę obrączkę do Atlantyku. Byłem wtedy służbowo na Gibraltarze. Wyraźny znak - to nie jest dla Ciebie.

- Jak Ojciec go rozpoznał?

To się widzi. Trzeba tylko pozwolić Matce Bożej prowadzić w sposób nieprzewidywalny, ale zawsze skuteczny. Ona zrobi po swojemu. Nie rozkazuje, tylko ustawia życie. W moim przypadku zrobiła to bezbłędnie. Moim zdaniem byłem nieudacznikiem życiowym, bo jako świecki nic bym nie robił. Natomiast w zakonie jest ten luksus, że robi się tylko to, co się umie. I znowu Matka Boża dała mi do robienia to, co umiałem - przełożeni powierzyli mi funkcję duszpasterza.

- To znaczy, że Ojciec zupełnie oddał swoje życie w ręce kobiety?

Całkowicie, w tak zwaną świętą niewolę. Tak samo było z papieżem Janem Pawłem II, a wyrażały to słowa "Totus Tuus", zaczerpnięte od św. Ludwika Marii Grigniona de Montfort. Są one dość kiczowate, ale bardzo głębokie: to, co mam, oddaję jej - duszę i ciało, wszystko. Ja to zrobiłem w 1943 roku w Szkocji, jeszcze przed zakonem. A potem, w zakonie z początku Maryja była bardzo, bardzo blisko, a później mnie puściła. Dobra matka nigdy nie rozpieszcza. Wszystko musiałem robić sam. Pod koniec życia znowu jest bardzo blisko.

- Jak to rozumieć?

To kwestia kontemplacji - kontemplacji tajemnicy Boga na pierwszym miejscu. Bardzo ważna jest różnica - nie pragnąć widzeń (bo można bardzo łatwo wpaść w diabelski podstęp), natomiast pragnąć opieki. Chociażby teraz wyraźnie czuję, że jestem osłonięty jej opieką.

Może to właśnie bliskość Matki Bożej, a także własnej matki powoduje zanik lęku przed kobietą. A moja mama była bardzo ładna, bardzo tajemnicza i bardzo piękna.

- Czego Ojca nauczyła mama?

Nie uczyła mnie niczego, od tego byli nauczyciele. Ale dała mi odczuć, co to znaczy być kochanym - nie czule, ale mocno.

- A jaka jest różnica między czułym a mocnym kochaniem?

Moja mama była Szwedką, byłem więc przez nią bardzo kochany, ale nie rozpieszczany. Ten szwedzki chłód okazał się jednak dla mnie najlepszy. Dzięki takiemu wychowaniu we wrześniu 1939 roku gładko przeżyłem totalną zmianę życia i utratę wszystkiego, co miałem. Natomiast w polskiej rodzinie jest pieszczota nieustannie krążąca między matką a ojcem, między rodzicami i dziećmi. Dlatego polskie żony są świetne: bardzo czułe, bardzo kobiece, nie udają, że są mężczyznami i potrafią zrobić z mieszkania mały raj.

Ja myślę, że ten raj bardzo mocno siedzi w człowieku, a małżeństwo ma być powrotem do pierwotnego szczęścia. Pan Bóg błogosławi seks, a diabeł zrobił z tego porno, by zdeprawować i zniszczyć kobietę. Sakrament małżeństwa bywa przez księży trochę ignorowany. Ta cała koncepcja kontaktu fizycznego się nam nie podoba. Ale o dziwo, Pan Bóg jako najwyższe dobro wybrał właśnie tę niby gorszą drogę.

- Wydaje mi się, że dzisiejszy mężczyzna nie ma ochoty na poznawanie tej tajemnicy...

Dlatego jest to jeden z powodów kryzysu małżeństw. Ja widzę doskonale, czego nie rozumie mężczyzna: w psychice kobiety istnieje kącik - zarezerwowany tylko dla niej - w którym jest ona tylko kobietą. Jeśli zechce - może do niego dopuścić mężczyznę. Powoli odsłoni mu tajemnicę swojej kobiecości. Prawdziwy mężczyzna będzie dążył do tego, żeby poznać tajemnicę kobiecości własnej żony.

Dla mężczyzny piękno kobiety to tajemnica. Dobrze, jeśli jest ładna fizycznie, ale istnieje w niej też szczególna piękność duchowa. Co to jest? Poprawność moralna, życie zgodne z przykazaniami, a także niewyrażalny, bardzo tajemniczy wdzięk, właściwy tylko dla niej.

Najpiękniejszy boski zamysł wobec kobiety to umiejętność pięknego życia. Kobieta jest jego nauczycielką. Dlatego nosiła jego Syna. To zastanawiające, dlaczego musiał się urodzić z kobiety? Przecież Bóg mógł Go stworzyć jako człowieka. A jednak musiało być zwiastowanie, poczęcie i narodzenie. Wszystko to przebóstwia najbardziej intymne sprawy kobiety. Każda ciąża jest odbiciem planu Bożego. Dlatego najgorsze jest przerywanie ciąży.

- Czego najbardziej boi się mężczyzna u kobiety?

Że nim zawładnie. Pożądanie osłabia mężczyznę. Jeśli ona to wykorzysta, on znajdzie się w złej niewoli. Szkołą duszpasterstwa jest bliskość bez poufałości. Dziewczyny są bardzo kochane, ale nie są pożądane. Z tego nie zrobi się wykładu, to trzeba przeżyć.

U nas, dominikanów duży nacisk się kładzie na kontemplację tego, co Pan Bóg stworzył, także na kontemplację myśli Bożej w kobiecości. Trzeba widzieć kobietę prawdziwą, tak jak ją widzi Pan Bóg - jako strażniczkę życia. Ona ma nosić życie i ma jego doskonałe wyczucie. Ponieważ Pan Bóg jest samym życiem, kobieta jest bardzo blisko Pana Boga.

- Bliżej niż mężczyzna?

Często tak. Kobieta to devotus semineus sexus - pobożna płeć żeńska. Kiedyś po spowiedzi jakaś dziewczyna ze wsi (bo w chustce była) zatrzymała mnie, by zapytać, dlaczego Pan Bóg chce, żeby Go chwalić, przecież Jego chwała jest nieskończona (kontemplacja i kobieta!). Przypomniałem jej wówczas o św. Tomaszu, który uczy, że chwaląc Boga, uszczęśliwia się Go. Rozpłakała się.

- Czy Ojciec zawsze tak myślał o kobietach?

Skąd! Ja cały czas się rozwijam. Może dzięki zakonowi?...

- Zakon nauczył Ojca rozumienia kobiety? A to niebywałe!

Na pewno. Gdybym się ożenił, do końca nie rozumiałbym jednej kobiety. Kropka. Więcej by nic nie było. A tak w różnym stopniu rozumiem prawie wszystkie kobiety. Ślub bezżenności i czystości daje obiektywne widzenie kobiety.

Często mąż nie rozumie swojej żony, bo zakochanie zaślepia. Jeśli natomiast będzie ją kochał miłością przyjaźni, dopiero wtedy ją zrozumie. Nie równorzędni partnerzy, ale partnerzy w swoim rodzaju. To jest konieczne. Ale partnerstwo to bardzo płynna rzecz, bo dzień po dniu buduje życie. A każdy dzień jest bardzo inny. Pewna żona powiedziała mi niedawno, że w rodzinie bardzo groźna jest monotonia.

U nas w klasztorze pozornie jest monotonia, regulamin klasztorny, ciągle to samo. Ale życie zakonne, oderwane od życia świeckiego, wszystko obiektywizuje. Daje obiektywne spojrzenie na wszystko. To kwestia kontemplacji: kto trwa w tajemnicy Boga, wiele zobaczy. Samotność z Bogiem w celi jest bardzo trudna, ale to najwyższa forma nauki.

- W jaki sposób kobieta powinna dążyć do świętości?

Jak zwykle - poprzez miłość. Byle nie była dewotką, bo dewocja jest bardzo groźna. Wówczas Bóg przestaje być tajemnicą, a staje się przedmiotem niekiedy sztucznie rozpętanych uczuć. Taka postawa niestety grozi kobietom, ale tylko starszym. Nie znam młodej dewotki.

- Czy kobieta powinna zamknąć się przed światem w swoim dążeniu do świętości?

Ma jak najbardziej żyć w świecie, normalnie. To ciekawe, że Syn Boży był najnormalniejszym z ludzi. Łaska buduje na naturze. Na sztuczności nie można zbudować świętości. Kobieta powinna być taka, jaką ją Pan Bóg stworzył, najbardziej naturalna, wtedy jest podstawą do osadzania się łaski.

- Czyli szkoła życia jest dobrą drogą do świętości?

Najlepszą. Kiedyś miałem wywiad pod tytułem "Mistyka w kuchni". Mówiłem w nim o tym, że kobieta może gotować zupę z myślą o mężu. Kręcenie zupy w garnku - to jest mistyka na co dzień - ofiarna miłość mężczyzny i kobiety. Nie musi to być zakon ani też wielka wizyjna mistyka.

- Nie obawiał się Ojciec przed wydaniem książek, że inni księża będą Ojca wytykać palcami i kpić, że zakonnik, a taki znawca kobiet?

Ja już mam taką opinię. Chociażby Pani z tej racji rozmawia teraz ze mną. Nie miałem pojęcia, że tyle wiem o kobiecie. Nigdy o tym nie myślałem ani nie studiowałem kobiecości. Żyłem tylko wśród młodzieży żeńskiej przez trzydzieści lat. I to wystarczyło.

Niedawno zaproponowano mi książkę o mężczyźnie. Odmówiłem. Mężczyzna jest nudny. O mężczyźnie nic nie napiszę. Nie próbuję nawet. To nieciekawe jest.

- Przecież Ojciec jest mężczyzną!

Ale nie wydaję się sobie specjalnie interesujący ani tajemniczy.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Joanna Piestrak

Artykuł pochodzi z numeru "Głosu Ojca Pio" nr 52, lipiec/sierpień 2008.
==========================================================

Ojciec Joachim Badeni urodził się 14 X 1912 roku w Brukseli. Pochodzi z arystokratycznej polsko-szwedzkiej rodziny. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Podczas II wojny światowej walczył w wojsku polskim. W 1939 roku w Rumunii zaręczył się z córką tamtejszego urzędnika MSZ.

Po kilku latach stwierdził jednak, że małżeństwo nie jest dla niego i w 1943 roku wstąpił do seminarium duchownego w Anglii, a rok później do nowicjatu dominikanów.

W 1947 roku wrócił do Polski, gdzie po trzech latach przyjął święcenia kapłańskie. Zasłynął jako duszpasterz akademicki w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, a także jako opiekun duchowy wielu małżeństw. Krąży nawet powiedzenie, że "tylko Badeni dobrze cię ożeni".

W wieku dziewięćdziesięciu kilku lat wydał książki "Kobieta. Boska tajemnica" i "Kobieta i mężczyzna. Boska miłość". Obie spotkały się z ogromnym zainteresowaniem czytelników. Od tej pory ojciec Joachim uważany jest za znawcę tematyki kobiecej i małżeńskiej.

Autor: Małgorzata
http://bazgroly-gosi.blog...-kobietach.html

==========================================================

Możliwość zakupu wydawnictw autorstwa o. J. Badeni tu:
http://www.mdede.pl/dorosli-c-37.html

==========================================================
 
     
kinga2
[Usunięty]

Wysłany: 2011-01-21, 13:18   o.J. Badeni cd.

O. Badeni: "Prosta modlitwa"

Czy modlitwa jest trudna, czy wymaga "metody" i dlaczego Bóg tak pragnie z nami rozmawiać - na te pytania udziela odpowiedzi o. Joachim Badeni w książce "Prosta modlitwa", która ukazała się w Wydawnictwie M.


O. Joachim Badeni Książka jest owocem piątej już rozmowy Aliny Petrowej-Wasilewicz, dziennikarki KAI, z duszpasterzem i mistykiem ojcem Joachimem Badenim OP.

Tym razem książka powstała na życzenie ojca Joachima, który po wielu latach szukania kontaktu z Panem Bogiem i kontemplacji Boga, dzieli się swoim duchowym doświadczeniem, podsumowuje je i wskazuje kierunek, w jakim powinien zmierzać człowiek, pragnący poznać Boga. Modlitwa, zdaniem ojca Joachima nie jest wielką sztuką, lecz prostą i szczerą rozmową. Pan Bóg jest prosty, dlatego i modlitwa powinna być prosta – przekonuje nas Autor, który wychował się na traktatach św. Tomasza z Akwinu. Swoich czytelników o. Joachim zapewnia, że trzeba bardzo niewiele żeby otrzymać wszystko.

Jak się modlić, by Pan Bóg nas wysłuchał? Jak odkryć w modlitwie różańcowej tajemnicę? Jak nie popaść w rutynę? Co zrobić, żeby poczuć bliskość Boga po Komunii Świętej?... To pytania, na które czytelnik znajdzie odpowiedź w tej książce. Lektura ilustrowana jest przez dominikanina młodego pokolenia – o. Tomasza Rojka.

Joachim Badeni, Alina Petrowa-Wasilewicz, Prosta modlitwa, Wydawnictwo M, Kraków 2010.

http://info.wiara.pl/doc/...Prosta-modlitwa

tu kupisz:
http://www.ksiegarniakato...CFcoifAod2FLpMw

==========================================================

O. Badeni o kapłaństwie, celibacie, małżeństwie – wywiad-rzeka

Jak żyć w celibacie, ksiądz i kobieta, ubóstwo zakonnika, istota powołania kapłańskiego – to niektóre wątki książki „O kapłaństwie, celibacie i małżeństwie z rozsądku".

97-letni dominikanin w sposób niezwykle szczery, a niekiedy także z ogromnym poczuciem humoru, dzieli się swoimi spostrzeżeniami na różne tematy związane z kapłańskim losem. Mówi o pięknie powołania ale nie waha się wspomnieć o zagrażającej życiu kapłańskiemu rutynie, czyniącej z duchownego "mechanicznego szafarza sakramentów". Definiując wyzwania jakie stają dziś przed polskimi seminariami duchownymi przestrzegam jednocześnie, by unikały skrajności: dewocji lub tylko spekulacji naukowych.

Wiele miejsca poświęcono w rozmowie kwestii celibatu, relacji ksiądz – kobieta oraz ludzkiej seksualności. „Wydaje mi się, że najtrudniejszą rzeczą w życiu kapłana jest brak kobiety” - wyznaje otwarcie o. Badeni. Jednocześnie jednak radzi w jaki sposób można przeżyć kapłańskie życie w czystość – jak to ujmuje zakonnik – „przemieniając seksualność na życie”.


reszta tu:
http://ekai.pl/kultura/ks...e-wywiad-rzeka/

==========================================================

O. Badeni: Zło prowokuje gniew Boga

Pewien rodzaj zła bardzo wyraźnie prowokuje gniew Boga. (...) Masowa aborcja i pedofilia. To są dwie zbrodnie, które budzą gniew Boga, wyraźnie to widzę. Aborcja dokonywana w milionach, pedofilia popełniana nawet wśród duchowieństwa - przestrzegał dominikanin o. Joachim Badeni w książce "Uwierzcie w koniec świata".

Książka jest zapisem rozmów przeprowadzonych z zakonnikiem przez Judytę Syrek. Publikacja ukazała się w krakowskim wydawnictwie Znak. O. Joachim Badeni zmarł 11 marca 2010 r., dożywając 97 lat. Prezentujemy fragment wywiadu.

Jak rozpoznać fałszywego proroka?
Myśli Ojciec, że wielu jest dzisiaj fałszywych proroków?

- Nie mam już życia czynnego. Siedzę tylko w celi, więc nie wiem. Ale dziennikarze powinni wiedzieć, ponieważ fałszywy prorok zawsze chce zwrócić na siebie uwagę i przekonać ludzi, że ma rację - nie biskup, nie Kościół, tylko on. Lubi zwracać się więc do prasy, radia, telewizji. Potrzebuje mediów, bo inaczej byłby nieszkodliwy.


reszta tu:
http://fakty.interia.pl/t...ga,1495630,3439

==========================================================

Bóg działa urokiem

Artur Sporniak
i Jan Strzałka





Słynie z dowcipu i ciętego języka, cieszy się sławą znakomitego duszpasterza, znawcy mistyki chrześcijańskiej i buddyzmu zen. Kiedyś był spadkobiercą magnackiej fortuny, dziś nie posiada nic. Kiedy niedawno przeprowadzał się do nowej celi, westchnął: urodziłem się jako hrabia, żyłem jak chłop i umieram jak hrabia.


Nowa cela w niczym jednak nie przypomina pałacowych wnętrz w rodowym Busku na Ukrainie ani też w żywieckim pałacu Habsburgów, gdzie Joachim Badeni zamieszkał w dzieciństwie, gdy jego owdowiała matka wyszła za mąż za arcyksięcia Karola Olbrachta Habsburga. Przez kilkanaście ostatnich lat zajmował w krakowskim klasztorze niewielką celę. Bracia zakonni powiadają, że przypominała wagon kolejowy: wąska i ciasna. W „wagonie” mieściło się łóżko, biurko, półka z Biblią, brewiarzem, Mistrzem Eckhartem, dziełami Carla Gustava Junga i „Władcą pierścieni” w oryginale. Kiedy zaczął się zbliżać do dziewięćdziesiątki, przeor zaproponował mu przeprowadzkę do celi „z podwyższonym standardem”. Szumne słowa oznaczają własną łazienkę. Z początku o. Joachim nie był zachwycony pomysłem przeora, ale kiedy ujrzał za oknem drzewa na dziedzińcu pobliskiego byłego gimnazjum św. Jacka, poczuł się jak panisko.
W nowej celi pachnie naftaliną, w kącie stoją stare walizy, a w nich całe bogactwo ojca Joachima: kubraczek, pulower, ciepły polar podarowany przez przyjaciół. Na podłodze podniszczony dywanik, na biurku ikona Przemienienia Pańskiego, z półki znikło zbiorowe wydanie dzieł Junga, bo oddał je do biblioteki klasztornej, ale pozostała Biblia, brewiarz, Eckhart i Tolkien, którego od kilkudziesięciu lat czyta przed zaśnięciem. We „Władcy pierścieni” widzi głębokie chrześcijaństwo i żywy wykład teologiczny.
O. Joachim siada przed oknem, wyłącza aparat słuchowy i patrząc na stare kasztanowce, oddaje się kontemplacji. Ten stan nazywa światem ciszy. W tym świecie można odmawiać doskonałą modlitwę prywatną, ta zaś jest esencją życia z Bogiem. „Dziś przy śniadaniu powiada: ksiądz może elegancko odprawiać Mszę, ale jeśli się nie modli prywatnie, straci powołanie” – mówi ojciec Tomasz Franc. A ojciec Tomasz Zamorski, znany duszpasterz młodzieży, dorzuca ze śmiechem: „Bywa, że podczas kazania ojciec Joachim jęknie: smętne kazanie smętnego młodzieńca, odchodzę w świat ciszy – po czym wyłącza aparat słuchowy”. Obaj przyjaźnią się z o. Badenim, choć mogliby być jego prawnukami.
„Każdy sam musi nauczyć się modlić – mówi o. Joachim. – Jak się modlę? Nie wiem. Obecnością. Modlitwą Krzyża, jego kontemplacją, bo kto z wiarą kontempluje Krzyż, ujrzy w nim potęgę. Tajemnica i moc Krzyża wyraża się w przejściu od śmierci do życia. Krzyż staje się bramą – jak powiada Norwid”.

Świat przedwczorajszy

Ród Badenich przybył do Rzeczypospolitej z terenów dzisiejszej Rumunii. „Z ich przeszłości obce pozostało jedynie nazwisko” – pisała Karolina Lanckorońska. Zdaniem Lanckorońskiej za panowania Franciszka Józefa rej w Galicji wiedli Potoccy, Sapiehowie, Dzieduszyccy, Leon Piniński i jej ojciec, lecz pierwszymi pośród magnatów, „obdarzonych, co najważniejsze zmysłem społecznym, podstawą wszelkiego moralnego autorytetu”, byli bracia Kazimierz i Stanisław Badeniowie. Ich wpływy polityczne i fortuna sprawiły, że Galicję i Lodomerię nazywano republiką badeńską. Hrabia Kazimierz Feliks sprawował godność namiestnika Galicji od roku 1888. W roku 1895 cesarz mianował go premierem Austro-Węgier. Jego gabinet nazywano polskim, ponieważ Badeni powierzył rodakom wiele tek ministerialnych.
Jako namiestnik, a potem premier, zreformował szkolnictwo, załagodził konflikty polsko-ukraińskie, zrównał w prawach język czeski i niemiecki, co zapewniło mu wdzięczność polityków znad Wełtawy, tradycyjnie przeciwnych polskim wpływom w Wiedniu. Ale to, co wywołało wdzięczność Czechów, wzbudziło wrogość żywiołu niemieckiego i Badeni po dwóch latach musiał zrzec się funkcji premiera. Umarł w 1909 roku, trzy lata później narodził się jego wnuk – także Kazimierz, przyszły ojciec Joachim.
Polityką zajmował się również brat premiera, Stanisław Marcin, poseł na Sejm Krajowy i członek Izby Panów. Jeszcze gdy Kazimierz był namiestnikiem Galicji, Franciszek Józef sprzeciwił się przeniesieniu trumny Mickiewicza na Wawel. „Jest to tym dziwniejsze – zauważa Lanckorońska – że cesarz się literaturą nie interesował”. Podczas audiencji u cesarza Kazimierz Badeni złożył dymisję. Franciszek Józef jej nie przyjął, ale musiał ustąpić: Mickiewicz spoczął w krypcie wawelskiej. Dziewięć lat później Stanisław Badeni uzyskał zwrot Wawelu od armii austriackiej.
Lanckorońska dobrze zapamiętała z dzieciństwa młodszego z Badenich, przyjaciela jej ojca. Dobrze znała jego syna, także Stanisława, mecenasa uniwersytetów lwowskiego i krakowskiego. Nie poznała natomiast młodszego potomka, księdza Henryka, który miał opinię „salonowego abbé”, choć po śmierci okazało się, że w dyskrecji hojnie opiekował się lwowskimi nędzarzami. Słabo znała najmłodszego z potomków Stanisława, a szkoda, bo Stefan Badeni – stryj przyszłego dominikanina – także był postacią nietuzinkową. 17 września 1939 uciekł przed bolszewikami na Węgry. Dzięki koneksjom i dobrze wspominanemu w Budapeszcie nazwisku pomagał kurierom z AK i ratował Żydów. Aresztowało go Gestapo i trafił do obozu w Mauthausen, gdzie cudem uniknął komory gazowej. Choć był świadkiem hitlerowskiej pogardy wobec człowieka i wiedział, jak łatwo ofiary stają się katami – widział w obozie kanibalizm – nigdy nie stracił wiary. Do londyńskiego przyjaciela, Tadeusza Nowakowskiego pisał: „Pragnę być zbawionym z Hitlerem i Stalinem. Kto im tego nie życzy, nie jest chrześcijaninem”.

Świat wczorajszy

Żal, że w starych walizach o. Badeni przechowuje tylko odzież. Nie jest przywiązany do przeszłości, nie gromadzi rodzinnych pamiątek. Nie pisze wspomnień, nie wydaje artykułów i nie ogłasza drukiem kazań. Może niechęć do zajmowania się sobą bierze z fascynacji Eckhartem, średniowiecznym mistykiem niemieckim, za którym powtarza, że istnienie w Bogu jest prawdziwsze niż w sobie?
Wielu świeckich i dominikanów, szczególnie młodych, widzi w nim mistrza i przyjaciela. „Jego kazania cechują się swobodą i wdziękiem, panuje znakomicie nad słowem. Krąży anegdota, że gotów był zastąpić każdego kaznodzieję za... butelkę Coca-coli – śmieje się o. Zamorski. – Jest autorytetem, a nie każdy starzec staje się nim automatycznie”. 14 października br. skończył dziewięćdziesiąt lat, ale nie można traktować go jako staruszka. Z wiekiem humor go nie opuścił. „Proszę ojca – powiada kiedyś Badeni do świątobliwego zakonnika, któremu lubi czasami dokuczyć – straciłem wiarę! – Mój Boże, jak zatem ojciec wytrzyma w zakonie?! – No, jeść dają – odpowiada – czasami lepiej, czasami gorzej, światło i opał za darmo, buty mi sprezentują, nie zginę więc marnie”. Kiedy ktoś ubolewa, że tak mało po nim zostanie, obiecuje, że wkrótce siądzie do pisania monumentalnych wspomnień: tom pierwszy „Wrzasnął”, drugi – „Pisnął”, a trzeci – „Zgasnął”.
A „wrzasnął” w Busku w r. 1912. Dawni mieszkańcy miasteczka chlubili się, że Busko jest „Wenecyją Podola” – co znaczy, że panował tam klimat malaryczny – lecz o. Joachim mówi, że urodził się w żydowskim sztetl. Był jedynym dzieckiem Ludwika Badeniego i szwedzkiej arystokratki Alicji Ancarcrona. Badeniemu i jego przyrodniemu rodzeństwu, Karolowi Stefanowi, Marii Krystynie, Olbrachtowi Maksymilianowi i Renacie rodzice nigdy nie pozwalali się wywyższać. Joachim do dziś pozostał człowiekiem skromnym, ale: „Programowo skromnym – wyjaśnia dominikanin Jan Spież, historyk i wychowanek o. Joachima – bo nie brakuje mu poczucia swej wartości”.
Po drugiej wojnie światowej do dominikanów wstąpiło wielu chłopskich synów, ale o. Joachim nigdy nie obnosił się z nazwiskiem i koneksjami. Czasami dawał się jednak we znaki prostym zakonnikom. Był od nich lepiej wykształcony, skory do ironii oraz do nabijania w butelkę prostodusznych braciszków. Pasjami lubił epatować ich opowieściami o przepychu pałacu żywieckiego. Otóż były tam trzy złote kurki: z pierwszego płynęło piwo wprost z browaru, z drugiego białe wino, a z trzeciego – czerwone. Podobno kilkadziesiąt lat później niejeden dominikanin zwiedzając pałac w Żywcu dopytywał się przewodnika, gdzie są owe sławne kurki...
W Żywcu zamieszkał w roku 1920. Trzy lata wcześniej – ku irytacji Wiednia – arcyksięciu Karolowi Stefanowi proponowano tron polski. Po wojnie arcyksiążę przyjął obywatelstwo polskie, jego syn Karol Olbracht, ojczym Kazimierza, walczył w wojnie z bolszewikami, a w 1939 zgłosił się na ochotnika do armii polskiej, podobnie jak przyrodni bracia Badeniego. Po klęsce wrześniowej Karol Olbracht odmówił podpisania volkslisty, z dumą powiadając: Habsburg nie jest Niemcem. Był więziony przez hitlerowców w Cieszynie, a jego małżonka wraz z córkami przebywała w areszcie domowym w Wiśle. Później wszyscy zostali internowani nieopodal obozu w Buchenwaldzie.
W żywieckim domu Habsburgów nie mówiono po niemiecku. Dbała o to matka ojca Joachima. Podczas okupacji Alicja Habsburg współpracowała z AK, za co po latach otrzymała Krzyż Walecznych od gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Niedawno do Żywca powróciła Maria Krystyna. Prawie całe życie spędziła na emigracji, lecz zawsze czuła się Polką. Ojciec Joachim z uśmiechem powiada, że jego przyrodnia siostra jest wielką patriotką.
Młody Kazimierz Badeni po maturze w Żywcu rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do studiów przykładał się niezbyt pilnie. Nie miał wielkich ambicji – przyznaje – i nie stronił od zabawy. „Niestety, byłem bogaty, a pieniądz szkodzi moralnie człowiekowi. Na szczęście wszystko straciłem podczas wojny, gdy ta się skończyła, cały mój majątek to były wojskowy płaszcz i buty”.
Jako młodzieniec nigdy jednak nie zaniedbywał Boga i Kościoła, bo: „Do kościoła nie chodzili tylko Żydzi i komuniści, a wśród młodych panował szpan religijny”. Aż zdarzyło się, że i on, choć ani Żyd, ani komunista, pierwszy raz w życiu opuścił Mszę świętą...

Jeśli kobiecie coś się obieca...

Powrócił z nocnego lokalu o szóstej nad ranem, obudził się dobrze po południu, gdy dzwony w lwowskim kościele prezentek wzywały na ostatnią Mszę. Pomyślał, że nim wstanie, wykąpie się i ogoli, Msza się skończy, czy warto zatem wstawać z łóżka? Od tamtej chwili minęło ponad sześćdziesiąt lat, ale o. Joachim do dziś nie może wybaczyć sobie lenistwa. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się drugi raz zaniedbać Mszy: ani pod Narwikiem, ani w obozie w Maroku.
Rok przed wojną wydarzyło się w jego życiu coś prostego, a niepojętego. „Było to we Lwowie. Idę wieczorem do knajpy i niespodziewanie ktoś łagodnie kładzie mi rękę na plecach, rozglądam się: wokół pusto. A czuję, że dotyka mnie Matka, delikatnie wskazując drogę. Idę posłusznie tam, gdzie Ona każe. Dochodzę do kościoła dominikanów, przed nim widzę figurę Matki Boskiej z Lourdes, fundowaną przez moją ciotkę”. Badeni zastał świątynię zamkniętą, ale na drugi dzień powrócił w to samo miejsce. Trafił na moment, w którym zakonnicy odmawiali różaniec. Podczas nabożeństwa przysnął, a kiedy się ocknął, ujrzał Hostię w monstrancji, lecz w istocie zobaczył ciało i krew. Wyznał to podczas spowiedzi. „Ksiądz uspokaja mnie: synu, my w to wierzymy. Ale ja widziałem! I to mi pozostało: otrzymałem łaskę mistycznego widzenia prawd wiary, i nie jako nagrodę za cnotliwe życie, bo żyłem jak najgorzej”.
Był wstrząśnięty dotknięciem Maryi, ogarnął go głód Eucharystii, nieustannie przystępował do Komunii. Ślubował, że ofiaruje swój cenny zegarek jako votum dla Matki Boskiej Częstochowskiej, lecz trudno było mu się z nim rozstać. Gryzło go sumienie, ale dowiedział się, że dominikanie mają przywilej zamieniania ślubów. Podczas spowiedzi wyznał, co go niepokoi. „Głupcze – pociesza go spowiednik – po cóż Maryi zegarek, w niebie czas nie istnieje, kup dla kościoła ornat”. Tak uczynił, lecz kiedy podczas wojennej zawieruchy uciekał kutrem z Maroka, fala porwała zegarek. Poszedł na dno Atlantyku. „Jeśli kobiecie coś się obieca – kwituje o. Joachim – ona zawsze znajdzie sposób, by odebrać to, co się jej należy”.
Minęło kilkadziesiąt lat, a on nadal czuje Jej macierzyński, a zarazem dziewiczy dotyk. „Maryja chciała mnie ocalić przed dalszym błądzeniem – wspomina ojciec Joachim. – Nie wiem, co stałoby się ze mną podczas wojny i po jej zakończeniu, gdyby nie Ona. Chyba przepadłbym moralnie”.

Honor i cień gwiazd

Latem 1939 r. Kazimierz Badeni bawił u krewnych w Szwecji. Był na przyjęciu u pewnego milionera, gdy gruchnęła wieść, że Hitler szykuje się do napaści na Polskę. Więc popędził do poselstwa polskiego, ale tam poradzono mu, by się nie przejmował plotkami. Postanowił wrócić do Polski, inaczej okryłby się hańbą. „Jakie to polskie” – mówi dziś. Po klęsce wrześniowej uciekł przez Rumunię do Francji. Trafił do polskiego obozu ćwiczebnego w bretońskim Coetquidan. Potem wstąpił do Brygady Strzelców Podhalańskich i jako szeregowiec walczył pod Narwikiem, był tłumaczem w sztabie Strzelców gen. Szyszko-Bohusza. „Nic ciekawego – zbywa nas – nie byłem bohaterem”. Może przemawia przez niego zakonna powściągliwość, a może odzywa się rodzinna krew, nieskora do głośnego mówienia o swych zasługach?
Spod Narwiku Kazimierz Badeni wraca z podhalańczykami do Francji i bierze udział w kampanii francusko-niemieckiej w Bretanii. Po klęsce Francji ucieka do Marsylii, a stamtąd do Casablanki i Oranu, bo to wówczas najkrótsza droga do Anglii. W Afryce schwytali go kolaboranci z Vichy i internowali w obozie w Górach Atlasu. „Nic ciekawego – powtarza – chcecie bohatera, idźcie do ojca Studnickiego. On jako kapelan pod Monte Cassino wyciągał ludzi z płonących czołgów”.
Kazimierz Badeni nie miał w sobie ciągot do heroizmu, ale walczył o Polskę, bo tak nakazywał mu honor. Wojna skończyła się dla niego w 1944 – za furtą klasztoru. Żartuje, że zanim ją przekroczył, sprzedał tytuł hrabiowski za 200 dolarów.
„Byłem młodym klerykiem, gdy podczas wykładu usłyszałem fragment »Summy teologicznej« św. Tomasza: kiedy działa przyczyna pierwsza, do niczego nie zmusza, lecz działa urokiem”. Ten urok objawił mu się wraz z dotknięciem Maryi i to za jej sprawą wstąpił do klasztoru. Pod tym urokiem pozostaje do dziś. W kaplicy przy kościele krakowskich dominikanów znajduje się obraz uśmiechniętej Matki Boskiej Różańcowej. Ojciec Joachim czci tę ikonę, bo – jak powiada – uśmiechnięta Madonna nawróciła już wielu niedowiarków.
W Anglii wstąpił do dominikańskiego nowicjatu i rozpoczął studia filozoficzne. Studiował jednak bez zapału. „Chwalono mnie, że posiadam zdolność uchwycenia pierwszych zasad bytu i myślenia, ale nie byłem tomistą realnym, gubiłem się w sylogizmach” – wspomina. W nowicjacie miał się opiekować zniedołężniałym mnichem, lecz nie mogąc znieść jego przykrego zapachu, posługiwał mu w... masce gazowej. Zauważył to jego magister i ukarał młodego kleryka, nie pozwalając mu dłużej służyć choremu. Dziś ojciec Joachim chętnie opowiada tę historię młodym braciom ku przestrodze.
Po obłóczynach i zaliczeniu filozofii wrócił do Polski. Dokończył studia teologiczne i przyjął święcenia kapłańskie. Po kilku latach został magistrem nowicjatu, czyli opiekunem kandydatów do zakonu. Tę funkcje pełnił najpierw w Jarosławiu, potem w Krakowie. Był wymagającym wychowawcą. Wśród dominikanów krążą anegdoty, że wyrzucał z nowicjatu tych, którzy nie chcieli grać w futbol, ergo – nie mają prawdziwego powołania. Rzecz jasna, sam nigdy nie grywał w piłkę. Po latach obserwując niektórych braci, dawnych wychowanków, miał z melancholią wyznać: wyrzucałem, ale nie tych co trzeba.
Był również duszpasterzem akademickim w Poznaniu. Tam spotkał go młody student historii sztuki – Jan Andrzej Kłoczowski, dziś znany krakowski kaznodzieja, filozof i znawca mistyki. O. Kłoczowski przyznaje, że to właśnie Badeniemu zawdzięcza powołanie zakonne. Kilkakrotnie nosił się z zamiarem wstąpienia do dominikanów, ale o. Badeni, zaglądając mu głęboko w oczy, mówił: „Jeszcze musisz dorosnąć”. Aż 28 sierpnia 1963 roku, objadając się jagodami na stoku Połoniny Caryńskiej, wspólnie uchwalili, że już czas. „Zapamiętałem to jako moment niesłychanej wolności – wspomina o. Kłoczowski. – W dyskusjach o wolności dysponuję mocnym argumentem empirycznym: wiem, że człowiek jest wolny, bo przynajmniej raz w życiu taki byłem”.
Niewiele jednak brakowało, by poszukujący swojej drogi życiowej młodzi ludzie na zawsze stracili kontakt z o. Badenim, gdyż ten po kilku latach pracy duszpasterskiej postanowił wstąpić do kamedułów. Zamierzał całkowicie oddać się kontemplacji.
Już godzinę po północy dzwon na krakowskich Bielanach wzywa kamedułów na pierwszą modlitwę. Kiedyś, spiesząc na jutrznię, ojciec Joachim ujrzał, że trawa przed kościołem rzuca cień. Nie był to cień księżyca, bo noc była bezksiężycowa, lecz cień gwiazd. „Tego dominikanin nigdy nie zobaczy, bo śpi, kiedy kameduli już się modlą” – wspomina. Ale nie było mu pisane długo zachwycać się ogromem wszechświata. Po ośmiu miesiącach wrócił do dominikanów.
Był to czas gomułkowskiej małej stabilizacji, a jednocześnie wojny podjazdowej z Kościołem. Jan Spież studiował wówczas na Uniwersytecie w Poznaniu i uczestniczył w konferencjach organizowanych przez dominikańskie duszpasterstwo akademickie, które było solą w oku komunistów. Pewnego razu na konferencję wtargnął kapitan milicji z prokuratorem. – Tu się odbywa nielegalne zgromadzenie! – grozili, po czym przystąpili do rewizji, by odnaleźć dokumenty kompromitujące dominikanów. „Gotowi byli rozpędzić zakonników na cztery wiatry, ale zrobił się szum i afera międzynarodowa – wspomina o. Spież. – Stefan Kisielewski składał w tej sprawie interpelację sejmową, władza musiała przystopować, ale dominikanie pozostawali pod lupą do końca komunizmu”.
O. Joachim dowiedział się o ekscesach poznańskich od o. Marcina Babraja, późniejszego założyciela miesięcznika i wydawnictwa „W drodze”. Na znak solidarności z dominikanami Badeni wrócił do Poznania.

Dusza i krem nivea

W Poznaniu o. Joachim prowadził studenckie kółko tomistyczne, które cieszyło się dużym powodzeniem. „Choć niektórzy się na mnie poznali” – śmieje się dziś Badeni i za przykład daje pewnego studenta, mocno zachęcanego przez dziewczyny z duszpasterstwa do uczestnictwa w kółku. „Odburknął, że chce tomizmu, a nie... joachimizmu”.
„Po święceniach byłem tomistą naiwnym – przyznaje o. Joachim. – Summa mnie zachwycała, ale z wiekiem fascynacja minęła. Akwinata porządkuje myślenie. Summa okazuje się przydatna dla kwestii »unde malum« (skąd zło), pomaga odeprzeć krytykę niewierzących i wątpiących w Boga, który przyzwala na istnienie zła. Zło jest niebytem, uczy św. Tomasz. Niejednemu daje to nadzieję – oko mu błyszczy zza grubych okularów – szczególnie kiedy myśli o teściowej, a nuż i ona nie istnieje?”.
O. Joachim jest przekonany, że dyskurs tomistyczny odsłania rzeczywistość i przygotowuje do prawdziwego widzenia rzeczy. Nie można jednak na nim poprzestać – po nim musi przyjść „niewyobrażalne tao chwili”, czyli mistyka. O. Kłoczowski wyjaśnia: „Badeni nie jest tomistą, jest platonikiem. Dla niego bardziej rzeczywiste od empirycznego świata są idee”.
Mistyka jest dla o. Joachima obecnością Niewidzialnego w tym, co widzialne. Albo inaczej – jest spotkaniem tajemnicy człowieka z tajemnicą Boga. „Tajemnicy każdego człowieka – podkreśla o. Badeni. – Mistyka nie jest zarezerwowana dla wybrańców. Głównym grzechem duszpasterzy jest to, że wolą moralizować niż wtajemniczać. Tymczasem Boga nie da się racjonalnie udowodnić, nie wystarczy także zalecenie życia godziwego”.
Niedościgłym wzorem we wtajemniczaniu w misterium Bożej obecności jest dla niego Mistrz Eckhart. „Pierwsze przeczytane zdania Eckharta od razu rzucają nas w tajemnicę Boga” – tłumaczy, wskazując jako przykład jego sławne Kazanie 52. o ubóstwie. „Ubogi to taki, który nic nie chce, nic nie wie i nic nie ma” – pisze Eckhart. Warunkiem zjednoczenia z Bogiem jest właśnie radykalne wyrzeczenie. Wtedy w duszy powstaje puste miejsce, w którym działa Bóg.
Lektura Eckharta wzbudziła w o. Badenim zainteresowanie zenem, który także kładzie nacisk na ubóstwo i wyrzeczenie. Rzecz nie w tym jednak, by nic nie posiadać, lecz by wyrzec się przywiązania i panowania nad rzeczami i ludźmi. O. Badeni ilustruje to historyjką o mnichach buddyjskich, którzy spotkali kobietę bojącą się przejść przez strumień. Jeden z nich bez zastanowienia przeniósł ją na drugi brzeg. Wtedy drugi oburzył się: jak mnich może nieść kobietę na rękach! „Ja ją zostawiłem na drugim brzegu, ty ją niesiesz nadal” – usłyszał w odpowiedzi.
Jeszcze u kamedułów o. Joachim spotkał zmarłego przed kilku laty o. Piotra Rostworowskiego, benedyktyna, później kamedułę, który, jak przyznaje o. Joachim – w znacznym stopniu zaważył na jego rozwoju duchowym. O. Rostworowski zadał Badeniemu pytanie: czym jest doskonałość chrześcijańska? – Nie wiem – odpowiedział. Na co benedyktyn zacytował List do Efezjan: „Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu” (5,8). „Czy ta prawda nie odróżnia nas od wyznawców buddyzmu? – pyta dziś o. Joachim. – Oni dążą do doskonałości w bezimiennej światłości, my zaś – do światłości w Panu”.
Polakom zafascynowanym zenem o. Badeni zaleca ostrożność. Jung twierdzi, że ludzi Wschodu charakteryzuje znakomicie rozwinięta podświadomość zbiorowa. Podczas medytacji w sposób niejako naturalny przechodzą oni do podświadomości. Natomiast Europejczycy mają z tym spore kłopoty. Według Junga podczas medytacji ujawniają się archetypy, co może prowadzić do schizofrenii – rozszczepienia świadomości i podświadomości. „Medytujący widzi na przykład smoka, w terminologii buddyjskiej to tzw. makyo – złudzenia. Dobry mistrz potrafi wyprowadzić adeptów zen z takich złudzeń. Warunkiem jest jednak ślepe posłuszeństwo ucznia wobec mistrza, czyli poddanie umysłu kontroli drugiej osoby. Jeśli ktoś niedoświadczony zacznie grzebać w podświadomości Marysi Kowalskiej, skutki mogą być tragiczne” – przestrzega krakowski dominikanin.
Skąd zatem bierze się w Polsce zainteresowanie religiami Wschodu? O. Joachim jeszcze raz powraca do zaniedbywanej w Kościele praktyki wtajemniczania. Jego własna fascynacja zenem nigdy nie miała charakteru konwersji. Co dał mu buddyzm? „Nic” – odpowiada z pokorą godną oświeconego. Zen pociągał go głównie jako szkoła medytacji, introdukcja do doświadczenia mistycznego, które dominikanin porównuje do eckhartowskiego przeżycia pustki. Nie chce jednak odpowiedzieć na pytanie, czym jest buddyzm. „Buddyzm to jest to” – powiada uderzając kluczem w poręcz fotela. Przed chwilą za pomocą tego samego klucza wyjaśniał filozofię Akwinaty: jeśli nie istniałaby pierwsza przyczyna, nie istniałby ten klucz.
Według o. Badeniego wtajemniczanie nie jest czymś wymyślnym i ezoterycznym. Ważne są symboliczne znaki. „Dawniej chrzczono o wschodzie słońca. Ta symbolika przemawiała. Dzisiaj – byle szybko i byle jak” – mówi z żalem. Aby wtajemniczyć, czasem wystarczy proste skojarzenie – pomocnym może się tu okazać nawet... krem Nivea. Kiedyś pewna studentka przyprowadziła do niego młodszą siostrę, przygotowującą się do bierzmowania. Egzamin do sakramentu – sto dwadzieścia pytań i odpowiedzi – zdała na piątkę, ale czuła, że czegoś jej brak. Wiedziała, że biskup namaści ją Krzyżmem, nie rozumiała jednak sensu tego rytuału. O. Badeni zapytał chytrze, po co mama smaruje ją Niveą? „Odpowiedziała mi słowami hymnu do Ducha Świętego: »Kiedy skóra jest brudna (Obmyj, co nie święte); gdy jest sztywna (Zegnij, co jest harde) lub sucha (Oschłym wlej zachętę). A kiedy kremu jest dużo, wtedy skóra się błyszczy (Przyjdź, Światłości sumień)«. Niesamowite! – dziwi się o. Joachim i mówi o mocy sakramentu. – Biskup, żeby nie wiem jak święty, do duszy nie sięgnie”. Sięga sakrament – widzialny znak Niewidzialnego.

Dar języków

Przez długie lata odmawiano mu paszportu, nie mógł więc spotkać się z rodziną, którą komunistyczne władze zmusiły do opuszczenia Polski. Kiedyś został wezwany do urzędu do spraw wyznań. Założył habit, wziął brewiarz pod pachę i poszedł. „To przewielebny chce do Szwecji, do matki? – zagaił urzędnik ds. wyznań. – A co przewielebny sądzi o Prymasie Wyszyńskim? – Łajdak był po kursie religijnym albo nawet niedoszłym księdzem – podejrzewa o. Joachim. – Odpowiadam: »Jeśli chcecie mojej opinii o Prymasie, to mam was w d...!«. Zabrzęczałem szabelką, ot jak prawdziwy Polak”.
Wkrótce ponownie wezwano go do urzędu i otrzymał paszport, a przy okazji poskarżył się na „łajdaka”. Został przeproszony. „»Wiemy, że ojciec jest nieprzekupny i że ma kryształowy charakter«. To mi się spodobało, człowiekowi trzeba kadzić” – przyznaje.
Prymasa Wyszyńskiego wspomina z czcią, widział w nim prawdziwego Króla-Ducha, mistycznego przywódcę narodu. Poznał go podczas poświęcenia warszawskiego kościoła dominikanów na ul. Freta. Prymas zaprosił go do siebie na rozmowę, jednak dominikanin nigdy nie skorzystał z zaproszenia. „Nie chciałem zabierać czasu człowiekowi, który miał na głowie cały Kościół polski”.
W latach 70. Badeni współpracował z o. Tomaszem Pawłowskim, twórcą słynnego krakowskiego duszpasterstwa akademickiego „Beczka”. Początkowo przełożeni obawiali się śmiałego eksperymentu duszpasterskiego, ale o. Pawłowski postawił na swoim. „Mieliśmy różne charaktery: on znakomity organizator, ja wolałem działać »słowem«, przez pewien czas przezywali mnie nawet »guru«. Być może dlatego doskonale się uzupełnialiśmy” – wspomina o. Joachim. W „Beczce” odkryto, że o. Joachim ma szczęśliwą rękę do kojarzenia par. Ukuto nawet slogan: „Tylko Badeni dobrze cię ożeni”. Do dzisiaj przyjaźni się z kilkoma małżeństwami, które pobłogosławił. Był także wziętym spowiednikiem. Miał opinię kapłana „od trudnych przypadków”. „Kiedyś wezwano mnie do umierającego, który tak jak ja pochodził z arystokracji kresowej. Żona powiada mu, że przyszedł ksiądz. Skrzywił się. Usłyszawszy moje nazwisko, był bardziej przychylny. Myślę, jak tu go podejść: od Badeniego do rozgrzeszenia kawał drogi! Zobaczyłem nad łóżkiem obraz przedstawiający jego rodowy dwór na wschodzie. Pytam: – Byłeś tam? Odpowiada: – Nie. Bolszewicy go spalili. Ja na to: – Chcesz umrzeć jak bolszewik, bez spowiedzi? To poskutkowało. Polska religijność!”.
W połowie lat 70. przełożeni wyznaczyli mu funkcję duszpasterza we Wrocławiu. Tam przeżył kolejną przygodę swojego życia. Włada kilkoma językami, został więc poproszony, by na spotkaniu modlitewnym tłumaczyć konferencję znanego francuskiego lidera Odnowy w Duchu Świętym, dziś biskupa Alberta de Monleon. Zgodził się bez entuzjazmu. „Nudziło mi się. Zastanawiałem się, po co tutaj siedzę – opowiada. – Nagle... spada na mnie z sufitu totalny spokój. Doskonale to pamiętam, choć minęło już 27 lat. Ten spokój pozostał mi do dziś. Choć nie mam go dla siebie, bo normalnie jestem nerwowy. Zobaczyłem też strumień bijący stąd – wskazuje na piersi. – Powiedziałem o tym przeorowi. Wysłał do psychiatry. Psychiatra: »Proszę brać trzy razy po jednej i za miesiąc do mnie«. Po pewnym czasie przypomniały mi się słowa Jezusa: »Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie, niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza« (J 7,37-38). Dokładnie to!”. Zdaniem o. Badeniego był to tzw. chrzest w Duchu Świętym. Doświadczenie to przekonało go do Odnowy. Stał się cenionym przez ten ruch rekolekcjonistą.
„Dzisiaj patrzę na to inaczej – mówi. – Myślę, że w Odnowie zbyt wiele było emocji”. Podkreśla, że jego doświadczenie było całkowicie nie emocjonalne. Ale z przejęciem opowiada o charyzmacie często spotykanym w tym ruchu – glosolalii, czyli modlitwie językami. „Odprawiam Mszę św. dla grup charyzmatycznych w Bielsku-Białej. Po podniesieniu stawiam kielich na ołtarzu i czekam. Pełny kościół. Całkowita cisza. Za chwilę w jednym końcu świątyni pojawia się melodia, przepływa przez kościół i gaśnie w drugim jego końcu. Czekam. Zaczyna się w innym miejscu i gaśnie gdzie indziej. Taki niezwykle piękny śpiew bez słów, bez dyrygenta, bez organów czy gitary. Niesamowite. Im lepiej zgrana wspólnota, tym harmonia pełniejsza. Choć dominikanie się z tego śmieją, glosolalia jest ważna – to jeden z warunków głębszego otwarcia się na Ducha Świętego. Dar, który otwiera na inne dary”. „Myślę, że w języku mistyki można to tak zinterpretować: glosolalia wprowadza w kontemplację »bierną wlaną«, czyli w autentyczne, bezpośrednie, niezasłużone doświadczenie obecności Boga”.

Pewność wiary

W XX wieku pojawiła się nowa, najbardziej radykalna postawa negowania wiary w Boga. Religii odmówiono nie tylko prawdziwości, ale nawet sensu. Argumentowano, że język wiary jest od początku do końca niezrozumiały, dlatego nawet nie można twierdzić, że jest fałszywy. Mówiąc: Bóg „istnieje”, „stworzył świat”, „opiekuje się ludźmi”, nie wiemy, o czym mówimy.
„Język wiary musi być oparty na przeżyciu – argumentuje o. Badeni. – Jeśli nie wypływa spontanicznie z przeżycia, staje się językiem sztucznym”. Pochyla się i ciszej dodaje: „Jak na przykład język listów duszpasterskich”. „Weźmy tradycyjną definicję wiary jako przylgnięcia do prawdy pierwszej – mówi już nie konspiracyjnym szeptem. – To teoria, a teoria wiary zawsze będzie sztuczna. Inaczej jest np. z wyznaniem św. Piotra: »Tyś jest Synem Boga żywego!«. Dla Apostoła to, co wypowiedział, było absolutnie pewne, gdyż stało za tym przeżycie”.
„O wierze trzeba mówić tak, jak o miłości – kontynuuje. – Zakochany nie szuka specjalnego języka, nie zastanawia się nad jego poznawczym sensem. Gdyby go zapytać, co niezwykłego widzi w konkretnej Marysi, będzie o niej opowiadał długo i w zachwyceniu. Dla nas pozostanie ona jedną z tysięcy młodych dziewczyn. W przeciwieństwie do ludzkiej osoby, Bóg jest nieskończenie bardziej komunikatywny...”.
A jeśli ktoś Boga nigdy nie spotkał, jak ma Go szukać i rozpoznać? Czy wystarczy nauka Kościoła, że człowiek, urodzony „w czasach króla Heroda Wielkiego i cezara Augusta I, z zawodu cieśla, który umarł ukrzyżowany w Jerozolimie za czasów namiestnika Poncjusza Piłata, w czasie rządów cezara Tyberiusza, jest odwiecznym Synem Bożym”? (Katechizm, nr 423). Tajemnica wiary, według o. Badeniego, jest mocno spleciona z tajemnicą życia. „W rozmowie z niewierzącym zwykle pytam: »Wyobraź sobie, że jakaś bliska tobie osoba nagle ginie w wypadku. Czy to znaczy, że od tej pory już jej nie ma?«. Nasze życie bez wiary w zmartwychwstanie nie posiada sensu. Skończy się byle kiedy i byle jak”. „Przekonany ateista odpowie, że należy się z tym pogodzić – uprzedza ewentualne wątpliwości. – Dla niego jedynym pewnikiem jest śmierć. Natomiast dla nas, wierzących – życie. Spróbujmy się jednak nie pogodzić z bezsensem śmierci. To nam da silną motywację do poszukiwań”. A to już pierwszy krok do wiary.

*

Nie boi się śmierci, wiara pozwala mu myśleć o niej ze spokojem. „Ale kiedy ona nadejdzie, nie mogę być pewny, że lęk się nie pojawi. Być może natura będzie się broniła przed rozkładem albo Bóg będzie chciał mnie oczyścić, zsyłając wątpliwości?” – zastanawia się. „W »Quo vadis« Neron, obserwując twarze palonych chrześcijan, pyta, co oni widzą? Tygellin odpowiada mu: »Nieśmiertelność«. Męczennicy pierwszych wieków w chwili śmierci często doświadczali widzenia przyszłego życia. Dzisiaj taki charyzmat jest niezmiernie rzadki” – jakby z żalem dodaje i opowiada o swym niedawnym pobycie w szpitalu, gdzie trafił po zawale. „Budzę się w nocy na »R-ce« i chcę iść do miasta. Dyżurująca młodziutka pielęgniarka woła: »Co też ksiądz wyprawia? Tu jest szpital, druga w nocy, proszę się z powrotem położyć!«. Posłusznie się kładę, ona wraca do Harlequina. Co potem? Mam... widzenie. Dominikanie nie lubią wizji, bo to subiektywne doświadczenie i podatne na różne iluzje. Ale ja po prostu widziałem Paruzję, powtórne przyjście Pana – symbolicznie. Pochód. Tłum ludzi. Szum jakby morza ogromnego. Przodem idzie Jezus. Ma twarz beduina. Wkracza na pogrążoną w mroku arenę (być może arenę świata? – zastanawia się). I zło – w postaci karaluchów pierzchających pod stopami tłumu we wszystkie strony. Wizja wizją. Można ją krytycznie analizować, sceptycznie odrzucić. Ale pozostała mi absolutna pewność Paruzji – charyzmat z pierwszego wieku! Życzę każdemu takiego zawału. Kiedy nastąpi Paruzja? Nie wiem”.

http://www.tygodnik.com.p...4/sporniak.html
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group


Błogosławieństwo ks. kardynała Stanisława Dziwisza dla Wspólnoty SYCHAR
Zapraszamy do zgłaszania modlitewnych intencji za małżonków Siostrom Matki Bożej Miłosierdzia
Rozwód jest potrzebny tylko po to, aby móc bez przeszkód wejść w oficjalny związek z kimś innym
Rozwód nie jest jedynym możliwym zabezpieczeniem | Propozycja odpowiedzi na pozew rozwodowy
Nagrania z konferencji "Program "Wreszcie żyć - 12 kroków ku pełni życia" - szansą odnowy człowieka i Kościoła"
TVP 1 - powroty po rozwodzie | TVP 1 - świadectwa Sycharków | Kiedy pojawiło się nieślubne dziecko
NAGRANIA z rekolekcji na Górze Św. Anny 28-30.10.2011 >> | Świadectwo Agaty >> | Świadectwo Haliny >>

SYCHAR pomoże wyjść z kryzysu | Każde trudne małżeństwo do uratowania | Posłuchajmy we dwoje, bo nic byś nie zyskał


"Stop rozwodom" - podpisz petycję !






To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...


Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."














"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!

„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6)
"To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b)
"Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)



To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!









Jan Paweł II:

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.





Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy


W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.

UZASADNIENIE

Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.

Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).

Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.

Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.

Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.

Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.

Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.

Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.



List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny

Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>



Wszechświat na miarę człowieka

Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)



Musicie zawsze powstawać!

Możecie rozerwać swoje fotografie
i zniszczyć prezenty.
Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia
i próbować dzielić to, co było dla dwojga.
Możecie przeklinać Kościół i Boga.

Ale Jego potęga nie może nic uczynić
przeciw waszej wolności.
Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go,
by zobowiązał się z wami...
On nie może was "rozwieść".

To zbyt trudne?
A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym.
Miłość się staje
Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.

Nie jest umeblowana mieszkaniem,
ale domem do zbudowania i utrzymania,
a często do remontu.
Nie jest triumfalnym "TAK",
ale jest mnóstwem "tak",
które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".

Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić!
Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść.
I nie wolno mu odebrać życia,
które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.

Michel Quoist



Rozważania o wierze/Dynamizm wiary/Zwycięstwo przez wiarę

Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.

Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.

Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.

ks. Tadeusz Dajczer "Rozważania o wierze"


Małżeństwo nierozerwalne?!... - wierność mimo wszystko

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...

„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".

Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.

Maria

Forum Pomocy "Świadectwa"


Slowo.pl - Małżeństwo o jakim marzymy. Jednym z elementów budowania silnej relacji małżeńskiej jest atrakcyjność współmałżonków dla siebie nawzajem. Może nie brzmi to zbyt duchowo, ale jest to biblijna zasada. Osobą, dla której mam być atrakcyjną kobietą, jest przede wszystkim mój mąż. W wielu związkach dbałość o wzajemną atrakcyjność stopniowo zanika wraz ze stażem małżeńskim, a często zaraz po ślubie. Dbamy o siebie w okresie narzeczeństwa, żeby zdobyć wybraną osobę, lecz gdy małżeństwo staje się faktem, przestajemy zwracać uwagę na swój wygląd. Na przykład żona dba o siebie tylko wtedy, kiedy wychodzi do pracy lub na spotkanie ze znajomymi. Natomiast w domu wita powracającego męża w poplamionym fartuchu, komunikując mu w ten sposób: "Jesteś dla mnie mniej ważny niż mój szef i koledzy w pracy. Dla ciebie nie muszę się już starać". Tego typu postawy szybko zauważają małe dzieci. Pamiętam, jak pewnego dnia ubrałam się w domu bardziej elegancko niż zwykle, a moje dzieci natychmiast zapytały: "Mamusiu, czy będą u nas dzisiaj goście?". Taką sytuację można wykorzystać, by powiedzieć im: "Dbam o siebie dla was, bo to wy jesteście dla mnie najważniejszymi osobami, dla których chcę być atrakcyjną osobą". Nie oznacza to wcale potrzeby kupowania najdroższych ubrań czy kosmetyków. Dbałość o wygląd jest sposobem wyrażenia współmałżonkowi, jak ważną jest dla nas osobą: "To Bóg mi ciebie darował. Poprzez troskę o higienę i wygląd chcę ci wyrazić, jak bardzo mocno cię kocham". Ta zasada dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn.



"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23)
"Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)


Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)


Modlitwa o odrodzenie małżeństwa

Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:

- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.

Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..

Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!


Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego

Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:

1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.


Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi

Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.

św. Ludwik de Montfort

Pełnia modlitwy




ks. Tomasz Seweryn www.ks.seweryn.com.pl 

Rekolekcje ojca Billa w Polsce www.ojciecbill.pl
We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 1We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane... (Hbr 13,4a) - konferencja dr Mieczysława Guzewicza (www.mojemalzenstwo.pl), małżonka, ojca trojga dzieci, doktora teologii biblijnej, członka Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny - Górka Klasztorna 2007.04.20-22 - część 2Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr PawlukiewiczKapitanie, dokąd płyniecie? - ks. Piotr PawlukiewiczJakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? - ks. Piotr PawlukiewiczOdpowiedzialność za miłość - dr Wanda Półtawska - psychiatra Bitwa toczy się o nasze serca - ks. Piotr PawlukiewiczKto się Mnie dotknął? - ks. Piotr Pawlukiewicz Miłość jest trudna - ks. Piotr Pawlukiewicz
Przebaczenie i cierpienie w małżeństwie - dr M. Guzewicz, teolog-biblistaZ każdej trudnej sytuacji jest dobre wyjście - ks. Piotr PawlukiewiczMłodzież - ks. Piotr PawlukiewiczSex, poezja czy rzemiosloWalentynki - ks. Piotr Pawlukiewicz Mężczyźni - ks. Piotr PawlukiewiczFałszywe miłosierdzie - ks. Piotr PawlukiewiczSakrament małżeństwa a dobro dziecka - ks. Piotr Pawlukiewicz
Ja ... biorę Ciebie ... za żonę/męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Wierność Bogu i małżonkowi


Rodzice wobec rozwodów dzieci - rekolekcje Jacka Pulikowskiego - Leśniów 25-27 września 2009



Tożsamość mężczyzny i kobiety - rekolekcje ks. Piotra Pawlukiewicza - Leśniów 24-26 lipca 2009


Przeciąć pępowinę, aby żyć w prawdzie i zgodnie z wolą Bożą | Tylko dla Panów | Mężczyźni i kobiety różnią się | Tylko dla Pań

Mąż marnotrawny | Miłość i odpowiedzialność | Miłość potrzebuje stanowczości | Umierać dla miłości
Trudne małżeństwo | Czy wolno katolikowi zgodzić się na rozwód?
Korespondencja Agnieszki z prof. o. Jackiem Salijem
.
W 2002 roku Jan Paweł II potępiając w ostrych słowach rozwody powiedział, że adwokaci jako ludzie wolnego zawodu, muszą
zawsze odmawiać użycia swoich umiejętności zawodowych do sprzecznego ze sprawiedliwością celu, jakim jest rozwód.
KAI
Ks. dr Marek Dziewiecki - Miłość nigdy nie pomaga w złym. Właśnie dlatego doradca katolicki w żadnej sytuacji nie proponuje krzywdzonemu małżonkowi rozwodu, gdyż nie wolno nikomu proponować łamania przysięgi złożonej wobec Boga i człowieka.
Godność i moc sakramentu małżeństwa chrześcijańskiego | Ks. biskup Zbigniew Kiernikowski "Nawet gdy drugiemu nie zależy"

Bitwa toczy się o nasze serce - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kto powinien rządzić w małżeństwie? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Kiedy rodzi się dziecko, mąż idzie na bok - ks. Piotr Pawlukiewicz


Do kobiety trzeba iść już z siłą ducha nie po to, by tę siłę zyskać - ks. Piotr Pawlukiewicz


Czy kochasz swojego męża tak, aby dać z siebie wszystko i go uratować? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Jakie są nasze rzeczywiste wielkie pragnienia? Czy takie jak Bartymeusza? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Miłość jest trudna: Kryzys nigdy nie jest końcem - "Katechizm Poręczny" ks. Piotra Pawlukiewicza


Ze względu na "dobro dziecka" małżonkowie sakramentalni mają żyć osobno? - ks. Piotr Pawlukiewicz


Cierpienie i przebaczenie w małżeństwie - konferencja dr Mieczysława Guzewicza, teologa-biblisty


Co to znaczy "moja była żona"? - dr Wanda Półtawska - psychiatra, członek Papieskiej Rady ds. Rodziny


"We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane" (Hbr 13,4a) - dr M. Guzewicz


Nic nie usprawiedliwia rozwodu, gdyż od 1999 r. obowiązuje w Polsce ustawa o separacji :: Każdy rozwód jest wyjątkowy



Żyć mocniej



Stawać się sobą cz. 1



Stawać się sobą cz. 2



Wykład o narzeczeństwie i małżeństwie



Kryzysy są po to, by przeżyć je do końca



Kilka słów o miłości




Stanowisko Episkopatu Polski:

"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."





To naprawdę bardzo ważna ankieta zwolenników in vitro - włącz się!
Możesz w niej wyrazić swój sprzeciw głosując przeciw petycji...





Uhonorowano nasze Forum Dyskusyjne tytułem - WARTOŚCIOWA STRONA :::::::::::::::::::::::::::
Książki warte Twojego czasu ---> książki gratis w zakładce *biuletyn*
mocne strony maki marcinm
iskierka darzycia rozszczep kręgosłupa wodogłowie epilepsja
wodogłowie chore dziecko epilepsja padaczka
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 9