Celem tego forum jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, którzy chcą ratować swoje sakramentalne małżeństwa, także po rozwodzie i gdy ich współmałżonkowie są uwikłani w niesakramentalne związki
Gorzkie żale towarzyszą nam od trzystu lat. Powstały w Polsce na przełomie XVII i XVIII wieku z ducha ludowej pobożności okresu baroku. Ich początki i kształt są związane z działalnością Bractwa św. Rocha przy warszawskim kościele pod wezwaniem św. Rocha. Misteria i nabożeństwa pasyjne, wzorowane na łacińskich pierwowzorach, były tam odprawiane już pod koniec XVII w. Opracowanie nabożeństwa w obecnej formie językowej i strukturalnej przypisuje się promotorowi bractwa, W. S. Benikowi, który korzystał z łacińskich pasji, brewiarzowych wzorów oraz z polskich XVI-wiecznych pieśni wielkopostnych. Po raz pierwszy tekst nabożeństwa opublikowano w Warszawie, w 1707 roku, pod jakże barokowym tytułem Snopek mirry z Ogroda Gethsemańskiego, albo żałosne Gorzkiej Męki Syna Bożego. Zwyczaj odprawiania nabożeństwa w wielkopostne niedziele rozpowszechnili misjonarze św. Wincentego a Paulo poprzez formację kleryków w seminariach oraz misje ludowe.
W drugiej połowie XIX wieku Gorzkie żale śpiewała już cała Polska oraz skupiska polonijne na emigracji. Do dziś nabożeństwo zachowało swą dawną formę, piękno archaicznego języka i żywotność przyciągające wiernych w wielkopostne niedzielne popołudnia. Mało tego, w numerze miesięcznika "List" poświęconym francuskim ruchom odnowy Kościoła, czytam słowa Piotra Słabka: "Nasze nabożeństwa majowe czy czerwcowe, Gorzkie żale fascynują Francuzów. Uważają oni, że jest to coś niesłychanie prawdziwego".
A więc przybywajcie, żale, z całą swoją typowo ludzką, a jednocześnie oryginalnie chrześcijańską gorzkością. Jej istota polega wszak na konsekwentnym chrystocentryzmie, który chroni duchowe smutki i wszelaki ból przed jałową melancholią egzystencji, "tęsknicą", która miewa tendencje egotyczne, narcystyczne, podoba się samej sobie i nieuchronnie prowadzi do bezbożnej rozpaczy. Autentycznie chrześcijańska "gorzkość żalu" jest natomiast "ku-Chrystusowa": przechodzi od współcierpiącego współczucia (Chrystusowi) poprzez wdzięczność (Chrystusowi) do nawrócenia (ku Niemu, ku Jego słowu i Osobie, do wspólnoty życia z Nim).
Współ-odczuwanie z Chrystusem, w całej swej duchowej i psychicznej pełni, przekracza (ludzkie, "tylko" i "aż") możliwości Jezusowego ucznia. Ale w duchowym procesie wzrostu chrześcijanina, której to sprawie służą Gorzkie żale, chodzi nie o sięgnięcie ideału, ale o solidarność wobec Chrystusa. On sam, Jego Osoba i dzieło zbawcze są wszak wcieloną solidarnością Boga z człowiekiem, z ludzkim bytem i losem. Chodzi więc o jakąś możliwie najgłębiej pojętą solidarność wobec solidarności. Przeszkadza w tej postawie to, co tekst wstępu nazywa "upałem serca", a co jest wewnętrznym rozkojarzeniem, brakiem skupienia na tym, co w życiu ważne, co jest uleganiem namiętnościom, twardością serca. Nabożeństwo ma przynieść trzeźwiący kontakt z pełną prawdą Męki Chrystusa. To jest właśnie lek na upał serca: "gdy w przepaść Męki Twej wchodzę". To "ochłodzenie" przynosi życiu człowieka właściwe proporcje rzeczy, prawdziwą hierarchię wartości, życiodajną harmonię ze wszystkimi i wszystkim. Widzieć życie, jak widzi je Bóg - oto cel lekcji.
Gorzki żal pozostanie ostatecznie żalem "bez wymowy", niewyrażalnym w swej prawdzie i głębi. Ale jednak trzeba się odważyć wejść w ową gorzkość i płakać - choć z największą, na jaką nas stać, pokorą. Ponieważ to nie estetyka ani nawet prawda naszego żalu się liczą, ale jego skutek: nawrócenie serca. "Uderz, Jezu, bez odwłoki / W twarde serc naszych opoki" - oto istota sprawy. I taka też jest różnica między pustym podziwem wobec Męki (często pełnym szacunku i szlachetności, nierzadkim w dziejach ludzkiej myśli i kultury) a dzwonem Kościoła wzywającym na Gorzkie żale. Jakość twojego współczucia i modlitwy, rzewność twojej żałoby -brzmi przesłanie owego dzwonu - poznać po przemianie twojego serca, po jakości twojego nawrócenia.
Po to więc przybywajcie, z całą swoją mocą przemiany.
"Zsiniałe potem krwią usta zachodzą"
Taki więc jest cel modlitwy i procesów duchowo-psychicznych, w które nabożeństwo ma nas wprowadzić. Chodzi o wiodący do przemiany mojego życia żal za własne grzechy, żal płynący z osobistej miłości do Chrystusa. Słowa "mojego", "własne", "osobistej" nie pojawiają się przypadkowo w takim nagromadzeniu. To bardzo ważne, to "serdeczny punkt" chrześcijaństwa, które nie jest ani sentymentalizmem, ani instrumentem poprawiania innych, ani suchym religijnym moralizowaniem. Chrześcijaństwo nie może się obejść w jakiejkolwiek dziedzinie bez miłości. Lament duszy nad cierpiącym Jezusem konsekwentnie prowadzi do wyznania "Jezu mój kochany". "Jezu", "mój", "kochany" - żadnego z tych słów nie można pominąć. Chodzi bowiem o miłosną relację między Jezusem a mną. I w gruncie rzeczy o nic więcej.
Może też stąd tak (aż tak!) znakomity język tekstu, gęsty od językowych pereł staropolszczyzny, pełen obrazowania, skrótu, najczystszej poezji, tkliwy i rzeczowy zarazem. Nie sposób w tym miejscu poświęcić tej sprawie więcej miejsca, ale kto wie, czy od zwrotów takich jak "wszystkam w mdłości", "z wielkiego wzgardzenia", "przecież Go bardziej niż katowska dręczy, złość twoja męczy", od rymu "smutliwa" do "boleściwa" nie należy rozpoczynać edukacji językowej dla młodych adeptów homiletyki. Gęstość, czyli "so-czyste", precyzyjne i nieprzegadane piękno języka religijnego, bywa często wprost proporcjonalna do jakości doświadczenia religijnego, które usiłuje wyrazić i opisać; czystość języka bywa owej jakości owocem, pochodną. To dzięki czystości języka udaje się Gorzkim żalom uzyskać tak prawdziwą (pozbawioną sztuczności) tonację w najtrudniejszym z tematów: w mówieniu o cierpieniu. Tego się da słuchać, po prostu, a jest to przejmujące, proste, mroczne, poruszające i rozum, i emocje.
Nie ma chyba współcześnie ważniejszego ewangelizacyjnie tematu, jak kwestia bólu, nieszczęścia, męki. Z jakichś powodów - tkwiących zapewne w gehennie wieku XX - człowiek przełomu tysiącleci grzebie w ranach własnych i cudzych z intensywnością niespotykaną chyba do tej pory w historii. W jaskrawy sposób problem bólu i gąszcz otaczających go pytań (o źródło zła, o sens cierpienia) staje się głównym tematem dzieł kultury i sztuki końca XX i początku XXI wieku. Wiele z nich stawia Boga na ławie oskarżonych.
To On - słychać zewsząd - musi się wytłumaczyć ze swojego niewszechmocnego, słabego (nie)istnienia. To jedno ze źródeł rosnącej popularności takich autorów jak Cioran, Nietzsche, Weil. Prawie książką roku stały się wiersze Rymkiewicza (Zachód słońca w Milanówku, 2002), a rząd dusz sporej części młodej polskiej inteligencji dzierżą niezmiennie Gombrowicz i Janion. To o czymś świadczy, przynajmniej o stanie ducha współczesnych. Ateizm i rozpacz jako odpowiedź na ból obecny w strukturze świata wydają się naturalne dla umysłów wystarczająco przenikliwych - wyraźnie taka jest sugestia wielu koryfeuszy współczesnej sceny intelektualnej. W Piesku przydrożnym Miłosz przypomniał jakże charakterystyczny dla tej sprawy fragment z Dzienników Nałkowskiej. Jest 14 kwietnia 1943 roku, hitlerowcy skończyli właśnie likwidację warszawskiego getta, Nałkowska pisze: "Dlaczego tak się dręczę, dlaczego wstyd mi żyć, dlaczego nie mogę wytrzymać? Czy świat jest straszliwy? To, co się dzieje, jest zgodne z resztą natury, jest zwierzęce - więc takie, jaki jest świat pozaludzki, jaki jest świat. Koty i ptaki, ptaki między sobą, ptaki i owady, człowiek i ryby, wilk i owce, mikroby i ludzie. Wszystko jest takie. Czy świat jest straszliwy? Świat jest zwyczajny. Dziwna w nim jest tylko moja zgroza i takich jak ja".
Życie jest więc tragiczne ze swej istoty. Jakie wyjście? Nie ma wyjścia - powiadają. W najlepszym razie jest nim ponowoczesna odmiana stoicyzmu, czyli ironia oraz jedynie "dorosłość jak gorzki uśmiech Bogarta". Że tak mało? Cóż, bunt ma swoją cenę.
Nie mam zamiaru ani potępiać tych wszystkich tendencji, ani na ich temat ironizować. Z cierpienia nie wolno szydzić, a ludzkie biedy mogą być tak straszliwe, że prowadzą do buntu, goryczy, obłędu. Próbuję zrozumieć, a na pewno szanuję. Ale też podziwiam przenikliwość znamiennego (nie tylko w tym kontekście) zdania z soborowej konstytucji Gaudium et spes: "Przez Chrystusa i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza Jego Ewangelią". I też chcę powiedzieć, że autentycznie chrześcijański geniusz odpowiedzi na pytanie unde malum? (i pokrewne), obecny w najgłębszej warstwie Gorzkich żalów, zmierza w inną niż bunt i stoicyzm stronę. Jest to kierunek konsekwentnie chrystocentryczny, próbujący zrozumieć i wcielić w życie Chrystusową postawę wobec mrocznej tajemnicy bólu. Zamiast pytań rzucanych w twarz Bogu (nieobecnemu? słabemu?), miłosierna solidarność i wiara w wielkanocny sens wszelkiego bytu. To krok dalej Ewangelii w stosunku do Księgi Hioba. Bóg w Jezusie Chrystusie nie odpowiada na pytanie o cierpienie żadną teorią (wyjaśniając jedynie, że to grzech leży u podłoża tego pęknięcia bytu, powstania owej tragicznej szczeliny, z której tryska ból na świat), ale je solidarnie z człowiekiem dzieli.
Z tej ewangelicznej (przypomnijmy polski sens słowa: "przynoszącej nowinę dobrą") mądrości pochodzą Gorzkie żale. Gatunkowo są one liryczną opowieścią o Męce, która rzuca światło sensu na każdą mękę jakiegokolwiek stworzenia. W tym znaczeniu jest to opowieść liryczna z elementami dydaktyki: współczuj i kochaj; uświadom sobie, że jesteś tego bólu niewinnego człowieka winny (bo jesteś grzesznikiem i grzeszysz).
I z tego powodu się nawróć. I nie trać wiary w sens: nawrócenia, cierpienia, życia.
Zdolność do płaczu jest ludzka. Są w niej twoja miłość, twoja skłonność do zranień, twoja skończoność. Jest w niej prawda o nich, czyli o tobie.
"Ze krwi Jezusa zdrój żywej wody"
Wiersz Niemożliwe, czyli Czesław Miłosz w apogeum swojej literackiej teologii:
"Na tym polega tajemnica krzyża,
Że ohydne narzędzie tortur uczyniono znakiem zbawienia.
Jak ludzie mogą nie myśleć, co obnoszą w swoich kościołach?
Karzący ogień niech strawi fundamenty świata".
Strzał wiersza jest celny, ale to nie jest środek tarczy. Owszem, krzyż jest "niemożliwy" (głupstwo dla pogan, zgorszenie dla Żydów - por. 1 Kor 1, 23), ale Gorzkie żale i w ogóle cała najgłębsza warstwa pasyjnej pobożności chrześcijańskiej są znakiem (przynajmniej znakiem, bo "dowód" to zbyt mocne słowo), że ludzie jednak myślą, "co obnoszą w swoich kościołach": jedyną deskę ratunku. Powtórzmy raz jeszcze za Soborem: poza Dobrą Nowiną Chrystusowego krzyża ("ohydnego narzędzia tortur") przygniecie ich "zagadka cierpienia i śmierci". Jedynie "ze krwi Jezusa zdrój żywej wody"...
Nie dawno minęła sześćdziesiąta rocznica śmierci Simone Weil. Przenikliwa myślicielka, bezkompromisowa (wobec siebie zwłaszcza) kobieta, żarliwa pisarka. Zmarła na przedprożu Kościoła albo tuż za jego progiem - nie wiemy. Kwestie cierpienia i nieszczęścia były swoistym epicentrum jej twórczości. Trafnie Ewa Bieńkowska streszcza jej pogląd w tej sprawie: "Teologiczna procedura, która nosi nazwę teodycei i wyjaśnia, jak jest równocześnie możliwy dobry Stwórca i zło w świecie, była w jej oczach wykrętem. Nic nie może załagodzić tego stanu rzeczy - współistnienia Boga i nieszczęścia. Chrystus jest odpowiedzią [...]. I jeszcze (a chciałoby się powiedzieć "więc dlatego"): "Nasza wobec Boga odpowiedź nie polega na budowaniu teodycei, na obronie tego, co obronić się nie da. Polega na zgodzie i na posłuszeństwie, na powiedzeniu tak stworzeniu".
Poglądy Weil, głębokie, domyślane, wyrażone językiem o diamentowej ostrości, nie zawsze były zgodne z nauką Kościoła. Ale nie sposób odmówić przenikliwości, głębi i słuszności powyższej konstatacji: jeśli istnieje jakakolwiek teodycea, to nie jest nią konstrukcja zbudowana z argumentów, ale stanowi ją Osoba i Dzieło Chrystusa. W niezrównany sposób przypomina i głosi tę prawdę Jan Paweł II w Ecclesia in Europa: jeśli jest nadzieja (dla człowieka, Europy, świata), to jest nią Ukrzyżowany, który jest jednocześnie Zmartwychwstałym. Innej odpowiedzi nie ma.
W szczegółach wygląda to następująco: Dla ludzi naszych czasów "zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie [Europy] najbardziej chyba palącą kwestią jest wzrastająca potrzeba nadziei, która może nadać sens życiu i historii i pozwala iść razem". Zagrożenia nadziei (poczucie bezsensu, rozbicie, rozpacz) wiążą się bezpośrednio z aktualną fazą ludzkich dziejów, ale w sensie głębszym dotyczą istoty ludzkiej kondycji i jej "odwiecznych" cierni, głównie śmierci oraz jej zwiastunów i konsekwencji: bólu, cierpienia, przemijania. Ich wspólną przyczyną jest grzech, podstawowy wróg człowieka i jego nadziei. Nadzieja, którą jest Chrystus dotyczy istotnie tych właśnie węzłowych, najczulszych i zarazem najbardziej gorzkich wymiarów człowieczeństwa: "Z Tobą i w Tobie ból może stać się drogą zbawienia, życie zwycięży śmierć, a stworzenie dostąpi udziału w chwale synów Bożych". W tym sensie "Kościół ma do zaoferowania Europie najcenniejsze dobro, jakiego nikt inny nie może jej dać: jest to wiara w Jezusa Chrystusa, źródło nadziei, która nie zawodzi", ponieważ "Jezus Chrystus jest Panem; w Nim i tylko w Nim jest zbawienie (por. Dz 4, 12)". Tajemnica nadziei zdolnej przezwyciężyć rozpacz, pod której bramę mogą podprowadzać człowieka niepojęte w wymiarach tego świata cierpienia, czerpie swą moc "z wysoka", z wiary w chrystologicznie uprawomocniony ponaddoczesny epilog quaestio doloris: jej źródłem jest bowiem Wskrzeszony Ukrzyżowany, Zabity, ale Zmartwychwstały i Wywyższony, zasiadający po prawicy Ojca po wszystkie wieki. Dlatego też trzeba koniecznie "przywrócić nadziei jej pierwotny pierwiastek eschatologiczny" - "prawdziwy sens życia człowieka nie zamyka się w horyzoncie doczesności, ale otwiera się na wieczność".
Dzięki tej Chrystusowej głębi i uniwersalności, niemożliwej poza Nim (w Nim bowiem spotyka się wszystko co ludzkie i wszystko co Boskie), "wiara chrześcijańska stanowi jedyną wyczerpującą odpowiedź na pytania, jakie życie stawia każdemu człowiekowi i każdej społeczności". Dlatego też On jest "jedynym źródłem nadziei dla wszystkich". To bardzo ważne: jedynym - dla wszystkich. Bo prawda chrześcijańskiej wiary nie ma nic wspólnego z wykluczaniem kogokolwiek z prawa do owej chrystocentrycznej nadziei: "wyznajemy razem z całym Kościołem, że każdy człowiek, każda ludzka historia i każda społeczność jest uwzględniona w tym, co w Jezusie stało się raz na zawsze i dla wszystkich". Nadzieja ta jest wolna od utopijnej ideologii, ale potrzebuje wsparcia świadectwem ludzkiej miłości. Bowiem to właśnie "życie w miłości" staje się "radosną nowiną dla każdego człowieka, ukazuje bowiem miłość Boga, która nikogo nie opuszcza. Ostatecznie oznacza to dawać zagubionemu człowiekowi rzeczywiste powody, by nie tracił nadziei".
"Z ognistej miłości krew w obfitości"
Świat cierpienia przyzywa świat miłości. To podstawowa wiedza chrześcijanina na temat cierpienia. Najczystsze chrześcijaństwo (obecne w życiu świętych - na przykład) nie tyle próbuje intelektualnie wyjaśnić zagadkę bólu i nieszczęścia (unde malum?), co przekuć gorzkość żalu w żarliwość serca i konkret pomocy. W sensie najgłębszym z możliwych to właśnie zrobił Chrystus.
Aby skutecznie kochać, trzeba się strzec utopijnej naiwności. O tym jest sporo w Gorzkich żalach. Trzeba - zamiast szukać odpowiedzi na pytania większe niż ludzki rozum (żeby to przyjąć bez ateistycznego buntu i agnostycznych grymasów, trzeba pokory i zgody na bycie stworzeniem) -tropić i zwalczać własną "złość". To jest istota służby sensowi i nadziei. I nie jest to - wbrew pozorom i pojawiającym się zarzutom - "moralizowanie". To raczej ontologizowanie kwestii cierpienia i nadziei, ponieważ nie ma innego sposobu na przemianę świata jak przemiana własnego serca.
Dlatego Gorzkie żale cierpliwie przypominają, że to moja "złość" jest przyczyną bólu Chrystusa. Jesteśmy "złośliwi" jak tamci mordercy Jezusa i dlatego współwinni. Oto więc Gorzkie żale dotykają słabego punktu dzisiejszego człowieka: nie jesteś jedynie niewinnie cierpiącym i współczującym wszelkiemu stworzeniu; nie jesteś jedynie niewinnym widzem Męki Chrystusa; jesteś współwinnym grzesznikiem, powiększającym przez własny grzech ranę Boga i brata. Prawdą o tobie jest ta właśnie synteza: i grzech, i nadzieja. Bo Chrystus.
Tak należy rozumieć cel Gorzkich żalów: wyryć na sercu dłutem modlitwy "znamię ran Syna Twego". Przeciwieństwem jest "oziębłość duszy", czyli brak wrażliwości na cierpienie drugiego, brak znamion ran "Syna Twego", duchowa nieczułość, twardość serca, które dlatego właśnie lekce sobie waży ból cudzy... Podstawowym testem na obecność w nas wrażliwości na Mękę Chrystusa jest wrażliwość na mękę bliźniego. I odwrotnie. W wielu miejscach Ewangelii Jezus utożsamia się z "najmniejszym ze swoich braci", a opowieść o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25, 31-46) jest kwintesencją tej fundamentalnej dla chrześcijaństwa prawdy. Jezus "cierpiał ochotnie", bo to "ognista miłość toczyła zeń krew w obfitości", miłość utożsamiająca się do końca z najmniejszym ze swoich braci - ona wyłącznie, nie co innego! Jak pisze w komentarzu do Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 45-46) ks. Tomasz Węcławski, ów tragiczny wyraz samotności Jezusa jest objawieniem prawdy o tym właśnie utożsamieniu: Bóg "jest właśnie tutaj. Razem ze mną nie widzi, razem ze mną nie rozumie, razem ze mną umiera i razem ze mną jest sam. Nie tylko jest «sam jak ja» albo jest «sam bardziej niż ja». Ale właśnie tak: «razem ze mną jest sam»".
Właśnie w Męce Chrystusa skupia się w najwyższym stężeniu bólu i piękna prawda o ludzkim życiu i losie, o ich przyrodzonej kruchości i nadprzyrodzonych perspektywach, o ich tragizmie i nadziei. Sztuka chrześcijańskiego Zachodu, szczególnie wrażliwa na ową syntezę, często i wnikliwie sięgała (sięga?) po temat Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa, rozumiejąc - intuicyjnie i świadomie, teologicznie i artystycznie - że w krzyżu Syna Bożego i Człowieczego utożsamiają się oba bóle: Boga i człowieka. I znajduje zbawczy kres gorzkość ich - Boga i człowieka - żalów. Jak w wierszu Joanny Pollakówny, będącym poetycką interpretacją Piety Belliniego:
"Tak pięknie jeżą się blankami
rdzawe mury Vicenzy
przed pochodem gór
spiętrzonych jak błękitna piana.
Płomykiem wzbija się dziewanna
kielich powoju zadziwiony
bluszcz czołga się do stóp Madonny.
A tu drewniana sztywność ciała
gdy w poprzek leży na kolanach
Tej co w męczarni Go wspierała.
W wielkim milczeniu po udręce
z promiennej rosy wstaje słońce.
Skwapliwie znów się z bólem brata
nieubłagane piękno świata".
One wzajemnie dodają sobie ciężaru i wiarygodności - ból i piękno. Miłość jest przez nie przyzywana.
"Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami"
Wystarczy żyć i patrzeć, żeby widzieć ciągle ten splot: zła przyczajonego w ludzkim sercu, cierpienia niewinnego człowieka, bólu - losu grzesznej ziemi.
I jeśli istnieje zmiłowanie, jakiekolwiek światło i jakaś nadzieja, to jest nimi Chrystus. Fragment z mojego sierpniowego dziennika:
"W brewiarzu straszne słowa Jeremiasza: Wszyscy zaprzyjaźnieni ze mną wypatrują mojego upadku: «Może on da się zwieść, tak że go zwyciężymy i wywrzemy swą pomstę na nim». Jakaż potężna to dawka okrutnej prawdy o życiu, o człowieku, o mrokach, w których przebywa. Niemało jej w Biblii... Oto zaprzyjaźnieni wymieniają między sobą ciosy. Ugodzić przyjaciela, wywrzeć na nim pomstę, wypatrywać jego upadku. Robią to wszyscy zaprzyjaźnieni... Wielka literatura idzie tym biblijnym tropem: Sofokles, Szekspir, Czechow.
Nie ufać gładkości własnych gestów; wypatrywać w sobie tajone upodobanie do przemocy, do mszczenia się na bliskich, do cierpliwego wypatrywania upadku przyjaciół, do nienawiści wobec tych, których się kocha. Nie mieć dla siebie litości w tej dziedzinie.
W trawie słonecznej brodzi młody kos. Poznaje życie na ziemi. To jego pierwszy sezon. Przesuwają się nad nim obłoki. A on zabija owady, dziobie jabłka, szuka cienia.
Chcieć się uczyć pokornie i ciągle: Jeremiasz, kos, ruch krwi.
Mądrze myśleć, dojrzale kochać i uczciwie pracować
Czy w XXI wieku potrzebny jest jeszcze Wielki Post? Z pewnością okres ten nie interesuje ludzi, którzy uciekają od twardej rzeczywistości w świat miłych fikcji i wierzą w pierworodny mit o tym, że człowiek sam odróżni dobro od zła i że będzie jak Bóg (por. Rdz 3, 5). Ten okres liturgiczny jest cenną propozycją jedynie dla realistów, bo oni wiedzą, że jeszcze nie w pełni rozumieją własną tajemnicę i że przynajmniej czasami wyrządzają krzywdę sobie oraz innym ludziom.
Wielki Post jest sensowną propozycją jedynie dla tych, którzy nie boją się ciszy i refleksji oraz dla tych, dla których ważniejsze jest to, kim są, niż to, co posiadają. Niepokoi ludzi bezmyślnych i egoistów, staje się natomiast inspiracją i szansą dla tych, którzy – na wzór Chrystusa – pragną mądrze myśleć, dojrzale kochać i uczciwie pracować.
Czemu służy post?
Chrześcijanin jest realistą i dlatego wie, że być człowiekiem to być kimś wielkim, bo kochanym przez Boga i zdolnym do miłości. Ale to także być kimś zagrożonym przez ludzi cynicznych i zdemoralizowanych oraz przez własną słabość. Realista wie, że jest podobny do syna marnotrawnego, który miał mądrze kochającego ojca i któremu nikt nie wyrządzał krzywdy. Syn z przypowieści Jezusa sam sobie wyrządził krzywdę, wmawiając sobie, że istnieje łatwo osiągalne szczęście (por. Łk 15, 11- 32).
Dla realistów Wielki Post to najpierw post od tego, co przeszkadza w ich rozwoju i szczęściu. To post od hałasu i naiwności. To świadome odwrócenie się od grzechu i słabości. To rezygnacja z agresji i wyrządzania krzywdy. To odcięcie się od buntu i rozpaczy. To zaprzestanie bezmyślności i poszukiwania jedynie chwilowej przyjemności za wszelką cenę, nawet za cenę sumienia, zdrowia i życia. Wielki Post to wyrzeczenie się egoizmu i cynizmu. To post od smutku i bezradności, ale też od pychy i poczucia samowystarczalności. To post, który karmi, bo pokarmem człowieka świadomego siebie i odpowiedzialnego jest refleksja i namysł oraz postępowanie godne ludzkiej godności.
Wielki Post to najpierw czas wzrastania w miłości do Boga poprzez wyciszenie, osobistą modlitwę, rekolekcje, sakrament pojednania. To także czas wzrastania w miłości do samego siebie poprzez lepsze rozumienie własnej tajemnicy, ćwiczenie się w panowaniu nad sobą i uwalnianiu się od słabości i uzależnień. To wreszcie czas wzrastania w miłości do drugiego człowieka poprzez wrażliwość na jego los (jałmużna), poprzez pojednanie z bliźnimi, a także poprzez uczenie się dojrzalszej miłości bliźniego.
Ku Zmartwychwstałemu
Wielkopostna modlitwa, refleksja i dyscyplina nie jest celem samym w sobie. To wszystko przygotowuje nas do spotkania ze Zmartwychwstałym. Z Tym, w którym mogą zmartwychwstać nasze najgłębsze pragnienia i aspiracje. Wielki Post to czas nawrócenia. A nawrócić się to nauczyć się kochać. To stać się najpiękniejszą - czyli Bożą - wersją samego siebie. To w taki sposób postępować, by być świadomym, dobrowolnym i radosnym darem dla innych ludzi. To uczyć się myśleć, kochać i pracować na wzór Chrystusa. Tylko mocą Jego prawdy o nas i Jego miłości do nas jesteśmy w stanie przezwyciężyć słabość, grzech i śmierć.
Gdy układamy jakąś całość z tysięcy puzzli, wtedy wielką pomocą jest wizerunek, dzięki któremu uświadamiamy sobie, jak wspaniały obraz możemy ułożyć, jeśli właściwie dobierzemy poszczególne elementy. Podobnie – patrząc na Chrystusa - możemy z góry wiedzieć, jak szlachetnym i szczęśliwym człowiekiem może stać się każdy z nas, jeśli tylko ze wszystkich perełek mądrości i miłości, które są w nas, zbudujemy najpiękniejszą, Bożą wersję samego siebie.
Boże marzenia i nasza szansa
Kiedy czytamy Ewangelię i obserwujemy sposób życia Chrystusa, Jego słowa i czyny, więź z Bogiem oraz Jego miłość do ludzi, wtedy mamy szansę zafascynować się perspektywą naszego rozwoju i świętości, czyli Bożymi marzeniami na nasz temat. Patrząc na Chrystusa odkrywamy, że niektóre puzzle naszego życia ułożyliśmy w błędny sposób i że warto to zmienić, by codziennie stawać się kimś większym od samego siebie. To właśnie dlatego najbardziej szlachetni i Boży ludzie robią najbardziej pogłębiony rachunek sumienia i czują się grzesznikami. Im bardziej ktoś jest człowiekiem świętym w sposób świadomy i radosny, tym łatwiej dostrzega to, że nadal może rosnąć. W rozwoju człowieka nie ma przecież granic.
Wielki Post jest szansą dla tych, którzy zdają sobie sprawę, że są Bożym skarbem, a nie bezwolną marionetką w rękach Stwórcy. Tacy ludzie rozumieją, że Bóg dał nam prawdziwą wolność i prawdziwą odpowiedzialność, że kładzie przed każdym z nas życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo i że pragnie, byśmy dokonali mądrego wyboru (por. Pwt 30,15-20). Wielki Post jest potrzebny każdemu, kto chce wybierać życie i błogosławieństwo.
Czterdziestodniowy Wielki Post to zaproszenie skierowane do nas przez Boga, „by mówić do naszego serca”. Chodzi o to, byśmy świadomie kroczyli przez ten święty czas, by nie był to tylko kolejny okres roku liturgicznego, ale rzeczywista przygoda z Bogiem. Przyjrzyjmy się więc wymowie tego czasu.
Dlaczego 40 dni?
Czterdzieści to liczba symboliczna. Oznacza ona trud, zmaganie się, pokutę i karę, oczyszczenie się i odrodzenie do nowego życia. Przypomnijmy sobie, ile trwał biblijny potop, wędrówka przez pustynię, trwanie Mojżesza na Synaju, zwiad w ziemi Kanaan, urąganie Goliata wobec wojsk izraelskich, pokuta Niniwy czy też pobyt Jezusa na pustyni. To nie przypadek, że miara tych okresów zawsze wiąże się z liczbą czterdzieści. 40 dni padał deszcz, a potem 40 dni trwał potop, 40 lat wędrowali Izraelici przez pustynię, 40 dni Mojżesz przebywał na Synaju, 40 dni badano Kanaan, 40 dni urągał Goliat Izraelitom, 40 dni pokutowała Niniwa i wreszcie sam Jezus przed rozpoczęciem publicznej działalności 40 dni przebywał na pustyni i był kuszony przez diabła. We wszystkich tych relacjach nie chodzi o dokładne wymierzenie czasu, lecz podkreślenie sensu tego czasu. Podobnie, gdy mówimy: zrobię to za 5 minut, nie chodzi mam ściśle o minuty, lecz ogólnie o dłuższy czas. Czterdzieści to liczba symbolizująca trud, zmaganie się, tak charakterystyczne dla człowieczej wędrówki przez życie.
Przy tej okazji warto jednak zwrócić uwagę, że gdy policzymy wszystkie dni Wielkiego Postu, a więc od Środy Popielcowej do Wielkanocy, to tych dni jest w sumie 46. Jest tak dlatego, bo do czasu pokuty i oczyszczenia nie wlicza się niedziel, które zawsze dla chrześcijanina mają być dniem zwycięstwa Chrystusa nad grzechem i śmiercią (w czasie Wielkiego Postu jest ich sześć). W Wielkim Poście czterdzieści jest więc dni powszednich.
Jeżeli wchodzimy w ten czas, to rozumienie jego sensu wiąże się z gotowością na podjęcie trudu z nim związanego. Na czym polega ten trud? Na tym, że ma to być wyjście na swoistą, szeroko rozumianą pustynię.
Dlaczego na pustynię?
Znowu dotykamy tutaj wymowy symbolu. W Biblii pustynia jest przedstawiana jako etap drogi ku Bogu, miejsce oczyszczenia, przygotowania. Mojżesz staje przed Bogiem w krzaku gorejącym na pustyni; Naród Wybrany, zanim wejdzie do Ziemi Obiecanej, prowadzony jest przez Boga przez pustynię; Eliasz ratuje się ucieczką na pustynię, a tam Bóg objawia mu się w ciszy przyrody i ciszy serca; kuszenie Jezusa również ma miejsce na pustyni. Sens doświadczenia pustyni, wyrażony wprost, odnajdujemy w Księdze Ozeasza, gdzie Bóg mówi o Izraelu jako o swojej oblubienicy, którą z miłości wyprowadza na pustynię: chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić do jej serca (Oz 2, 16).
W tym sensie pustynia, chociaż jest trudnym, nieraz wręcz dramatycznym doświadczeniem, może być jednocześnie Bożym darem. Pustynią rozumianą jako miejsce próby, okazją do umocnienia wiary, może być każda trudna sytuacja, a takich przecież nie brakuje w naszym życiu. Doświadczenie to może być nieraz wyborem człowieka i wtedy mówimy o praktykach ascetycznych czy umartwieniach. Wielu świętych dobrowolnie wybierało się na pustynię, by doświadczyć bliskości Boga. Nie zawsze jednak musi to być pustynia w sensie dosłownym, geograficznym. Np. św. Filip Neri, żyjący w Rzymie w XVI w., nocami samotnie wychodził do katakumb, które wówczas znajdowały się poza miastem. Te nieodkryte do końca systemy podziemnych korytarzy, będące równocześnie cmentarzyskiem pierwszych chrześcijan, w sposób naturalny mogły budzić lęk potęgowany zupełnie realnym zagrożeniem ze strony podmiejskich rzezimieszków. Tam św. Filip trwał na modlitwie, tam doświadczał bliskości Boga, tam został naznaczony stygmatem Ducha Świętego.
Właśnie w takich sytuacjach człowiek staje sam na sam z sobą, własną słabością i Panem Bogiem. Bóg staje się dla człowieka wędrującego przez pustynię (rozumianą dosłownie bądź metaforycznie) wszystkim. Pustynia zmusza do dokonywania wyborów, pozwala przezwyciężyć letniość.
Sytuacja pustyni pozwala odkryć człowiekowi to, co jest w nim głęboko ukryte. Ujawnia pokłady ludzkich namiętności i zła, ukazujące się najpełniej dopiero w sytuacjach trudnych. Na pustyni człowiek widzi, do czego zdolna jest jego niemoc, grzeszność, zatwardziałość, poczucie zagrożenia i lęk o siebie.
Ten sam człowiek w sytuacji optymalnej, gdy jest bezpieczny, zadowolony i syty, nieraz zupełnie nie zdaje sobie sprawy, do czego byłby zdolny, gdyby nagle sytuacja się odwróciła i znalazł się w stanie zagrożenia czy głodu.
Człowiek nie chce być niczym zaskakiwany, raczej dąży do tego, by dni upływały zgodnie z jego planem i oczekiwaniami. Gdy nam się to (przynajmniej w jakimś zakresie) udaje, łatwo ulec pokusie z raju: „będziecie tak jak Bóg”. Człowiek ma poczucie, że jest samowystarczalny i może być panem swego życia. Wówczas łatwo zamknąć się na Boga i Jego plany, można zaniedbać wówczas wiele dobra i sprzeciwiać się woli Bożej, karłowacieć w wierze. Bóg stają się niewiele znaczącym dodatkiem. Dlatego doświadczenie pustyni może być ważnym miejscem umacniania wiary. Zanurzając się w to doświadczenie, człowiek na nowo odkrywa swoją kruchość i małość. Odkrywa, że nie jest samowystarczalny i jego życie nie tylko od niego zależy. Zdobywa mądrość, której nie można nauczyć się z książek. To trzeba przeżyć.
Nasz Wielki Post
Doskonałym przykładem owocnego przeżycia trudu pustyni jest historia Narodu Wybranego. Izrael wszedł na pustynię jako tłum zachłyśnięty wolnością, wspominający pełne miski w Egipcie. Po czterdziestu latach wyszli stamtąd jako naród związany z Bogiem przez Przymierze, naród zdolny posiąść ziemię obiecaną ich ojcom. Na pustyni nastąpiła przemiana. Odkrycie i doświadczenie własnych słabości, zmaganie się z nim, wzloty i upadki, chwile buntu i powroty do Boga. Wszystko to sprawiło, że Izrael wyszedł z pustymi mocniejszy.
Nasze wielkopostne wyjście na pustynię też musi kosztować, inaczej niczego nie doświadczymy. Pustyni nie można traktować jak pikniku. Absurdalnie wyglądałby pustelnik, który co prawda wybrałby się na Saharę, ale zaraz wybudowałby tam luksusowy, klimatyzowany hotel, zamówił codzienne dostawy świeżej żywności i wybornych, schłodzonych trunków. A później, jako słynny pustelnik, organizowałby huczne imprezy do samego rana. Czy taką sytuację można by uznać za szukanie Boga i odkrywanie prawdy o sobie?
Może też być sytuacja, w której ktoś decyduje się na serię ekstremalnych przeżyć na pustyni, ale tylko po to, aby innym zaimponować, a sobie podnieść poziom adrenaliny i poprawić mniemanie o sobie. Taka sytuacja nie jest szukaniem Boga, lecz samego siebie.
Tak absurdalnie muszą jawić się niektóre praktyki postne (umartwienia).
Umartwienie, które z założenia nie ma być dokuczliwe, przestaje być umartwieniem. Na przykład, gdyby ktoś czas postu potraktował jaką świetną okazję do spożywania krewetek w winie, zagryzanych kanapeczkami z kawiorem i popijanych chłodnym szampanem. Gdyby uważał to za doświadczenie pustyni, to znaczyłoby, że legalizm prawny przysłonił mu zupełnie sens postu i sam siebie oszukuje. Podobnie jest w sytuacji, gdy ktoś rzeczywiście podejmuje drakońskie wyrzeczenia, ale z motywów zupełnie egoistycznych. Można znaleźć wiele przykładów ludzi, którzy z zemsty lub aby innym dokuczyć, zdolni są do niebywałych poświęceń. Są też tacy, którzy chcą po prostu schudnąć lub sobie udowodnić, że jednak na coś ich stać. Trudno potraktować to jako praktykę postną.
Pustynia jest etapem
Pustynia nie ma być naszym celem, lecz etapem. Z pustyni człowiek ma wejść do „Ziemi Obiecanej”, ma przeżywać radość, która jest udziałem tych, którzy w świetle Bożego Objawienia poznali, kim są, dokąd zmierzają, jakie niebezpieczeństwa czają się po drodze i Kto może ich z tych opresji wybawić. Chrześcijaństwo nie polega na siedzeniu we łzach i na popiele. Pustynia (umartwienie) ma zaowocować chrześcijańską radością. Radość chrześcijańska tym różni się od radości pozornej i przemijającej, że nie jest uwarunkowana sytuacją zewnętrzną. Jezus mówi o radości, której pragnie dla swych uczniów w Wieczerniku. Wówczas, gdy stawał wobec zdrady, męki i śmierci, mówi o radości, bowiem ma poczucie jedności z Ojcem i chce wypełnić Jego plan do końca. To nadaje sens Jego ziemskim trudom, a z poczucia spełnienia („wykonało się”) płynie radość.
Również nasz Wielki Post nie ma być celem samym w sobie. Nie pości się, żeby cierpieć (choć wiąże się to z trudem), ale po to, by później przeżywać pełniej swoje życie, niezależnie od tego, co będzie działo się wokoło. Owocem czasu postu jest doświadczenie, że Bóg mówi do mego serca, że nie jestem dla Niego obojętny, że moje życie ma sens nawet wówczas, gdy nie wszystko idzie po mojej myśli. Bo przecież myśli Boże nie są naszymi, a nasze drogi – Bożymi.
Doświadczyć obecności Boga w swoim życiu to móc powtórzyć z całym przekonaniem za psalmistą: Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną (Ps 23, 4).
Moje czterdzieści dni pustyni
To nasz kolejny Wielki Post. To czas, w którym słowa z Księgi Ozeasza Bóg kieruje do każdego z nas: „Chcę cię przynęcić, na pustynię wyprowadzić i mówić do Twojego serca”. Czy potrzebujemy tego czasu doświadczenia, by coś przemyśleć, za coś przeprosić, coś sobie uświadomić, coś postanowić? Czy też zagonieni na targowisku świata nie mamy czasu na takie sprawy. Bo tempo życia, bo chwila obecna, bo kryzys, bo nie można zostać w tyle, bo coś nam się przecież od życia należy… A post? No cóż, kupię sobie pstrąga… A może jednak warto zostawić pełne miski w Egipcie i wyruszyć… Wtedy trzeba tylko pomyśleć, co może być moją pustynią i zadbać, by nie wyszedł z tego egzotyczny piknik.
Gdy mój przyjaciel się zaczyna denerwować, to jego żona staje naprzeciw niego, patrzy mu w oczy i mówi spokojnie "kocham Cię". Jemu przechodzi. Zawsze. To nie jest jakaś magia, zaklęcie, które czarownik podsunął owej kobiecie, to pomysł mego przyjaciela, który przez długie lata szukał sposobu na swoje nerwy. W pierwszych miesiącach małżeństwa doszedł do wniosku, że tak bardzo kocha żonę, że jest w stanie dla niej zwyciężyć w sobie każde zdenerwowanie i takie małe, i zupełnie duże. Wtedy dał jej jakby klucz do siebie, obiecał, że jeśli ona przypomni mu o swej miłości, to on zapanuje nad sobą. Dał jej sposób na siebie. To działa już przez prawie trzydzieści lat.
Czy to potrzebne do zbawienia?
Z mego dzieciństwa pamiętam różne moje złe chwile. Czasem zmartwienia, czasem złości. Moja mama wtedy zwykle pytała: "Słuchaj, czy to potrzebne do zbawienia?".
Dobrze jest coś takiego dać w prezencie swoim najbliższym, co przywraca w nas normalność. Mąż żonie, żona mężowi, brat siostrze, a czasem nawet rodzice dzieciom. Pamiętam, jak kiedyś pracowałem w internacie, którego kierowniczką była pewna bardzo mądra siostra zakonna, to intuicyjnie "znalazłem na nią sposób". Gdy była mocno wzburzona, podawałem jej z wieszaka płaszcz, miłym głosem zachęcałem do pójścia na spacer dodając, że mam ważną sprawę do załatwienia, a teraz (ze względu na jej stan) nie da się nic załatwić. Między innymi na tym polegała jej wielkość, że miała dystans do siebie, umiała posłuchać głosu rozsądku i rzeczywiście po chwili (krótszej lub dłuższej) była zdatna do rozumnej rozmowy.
Można by powiedzieć, że Pan Bóg dał nam "sposób na Siebie". Oczywiście używam tego określenia w nieco żartobliwym tonie, przecież wiemy wszyscy, że Stwórca Wszechświata, nasz Zbawiciel, nie jest naszym niewolnikiem ani służącym, nie będzie wypełniał naszej woli, zresztą bardzo się z tego cieszę co by się działo na świecie, jakby Bóg spełniał wolę człowieka!
"Słabości" Pana Boga
Pan Bóg jednak zechciał stać się naszym przyjacielem i jako przyjaciel odsłonił przed nami "Swoje słabości". Określił, co Go niemal zniewala, co Go "wzrusza", co powoduje, że "łaskawiej" na nas patrzy.
Do tych "słabości Pana Boga" należą: modlitwa dziecka i modlitwa chorego, cierpiącego człowieka, post, modlitwa, jałmużna i ofiarowanie się siebie samego. W przypadku chorych, to nie tylko modlitwa, to również ofiarowywanie Bogu swoich cierpień.
Oczywiście, nie chodzi o szukanie cierpień, o zaniechanie leczenia, ale przecież dobrze wszyscy wiemy, że nawet jak znajdziemy dobrego lekarza i on znajdzie skuteczny sposób naszego powrotu do zdrowia, to dyskomfortu niekiedy nie unikniemy ten właśnie ból, który nie znika mimo środków przeciwbólowych, to właśnie unieruchomienie, które czasem upokarza, można w swym sercu ofiarować Panu Bogu. Zamiast narzekać - złożyć z tego dar. Zamiast zatruwać życie najbliższym - w ich intencji ofiarować swoje cierpienie Panu Bogu. On nie chce naszego bólu, ale doskonale wie, że grzech pierworodny "nadpsuł" Jego dzieło, w którym nie było cierpienia ani śmierci.
Szanując wolę człowieka, nie zmienił tej rzeczywistości, ale dał drogę wyjścia z świata cierpień. Właśnie misja Chrystusa jest ukazaniem tej drogi On wziął na siebie skutki naszych grzechów, zwyciężył śmierć i zapewnił, że idąc za Nim, idąc z Nim, wchodzimy do świata, gdzie już śmierć nie panuje.
On nie chce, abyśmy polubili cierpienia, On chce, abyśmy umieli je w sobie zwyciężać, czyli abyśmy nauczyli się dystansu do nas samych, do świata, abyśmy nauczyli się jednoczenia się z Nim, czyli ze źródłem siły.
O tych, którzy uwierzyli
Opowiem o ludziach, których postawa jest ilustracją tego, co napisałem na początku. Niewielu ich tu się zmieści, ale może nawet ważniejsze, byście sami przedłużali tę listę na podstawie Waszych obserwacji, byście sami dołączyli do przyjaciół Boga, przyjaciół, którym On Sam daje prawo do siebie.
Warto wspomnieć o narzeczonym, który przygotowywał się do ślubu z prawie niewidomą dziewczyną. Kiedyś odprowadził ją do okulisty, zapamiętał adres i kilka dni później sam odwiedził owego lekarza. Zapytał, czy jedno z jego oczu dałoby się wykorzystać, aby ona widziała? Wolno to zrobić, lekarz poważnie potraktował tę propozycję. Okazało się, że jakieś cechy tkanek nie pozwalają na żadną formę przeszczepu, po prostu byłby odrzucony, ale gotowość ducha pozostała. Może nawet w jakiś sposób ofiara została przyjęta przez Pana Boga. Małżeństwo tych ludzi niedawno obchodziło srebrne gody, 25 lat wspólnego życia. A ich dzieci twierdzą, że są szczęśliwi.
Można przypomnieć pewnego młodzieńca, który postanowił modlić się gorąco o pogodzenie się jego rodziców. Codziennie odmawiał Różaniec, mało kto o tym wiedział. Tydzień przed jego ślubem oboje rodzice poszli do spowiedzi, w czasie Mszy Świętej, podczas której ich syn składał ślubną przysięgę, przyjęli Komunię Świętą. Oczywiście nikt nie wie, na ile ta modlitwa wpłynęła na pojednanie, na ile było ono spowodowane innymi czynnikami, ale chyba nie trzeba pytać.
Pewna starsza osoba połączyła post, jałmużnę i gorącą prośbę. Nie chciała być samowolną, długo pertraktowała ze swoim spowiednikiem, aby on się zgodził na ten post. Gdy już ustalono precyzyjnie jego zasady, rozpoczęła bardzo powściągliwe życie, a te pieniądze, które zostawały ze względu na ograniczone jedzenie, przekazywała pewnej rodzinie zastępczej wychowującej ósemkę dzieci. To wszystko ofiarowała w duchu w intencji swego syna, który nadużywał alkoholu, a może nawet uległ nałogowi. Trwało to ponad dziesięć lat i przekonała Pana Boga. Przynajmniej ona tak twierdzi. W każdym razie syn nie pije, jego żona jest szczęśliwa z każdego dnia, oboje twierdzą, że tę trzeźwość wyprosiła "wyposzczona" matka.
Chora na raka dziewczynka powiedziała Panu Bogu podczas którejś serii chemioterapii, że swoje cierpienia ofiarowuje w tej intencji, aby jej siostra mogła mieć dziecko, lekarze po kilku latach jej małżeństwa coraz częściej mówili o jej bezpłodności. Też skuteczna prośba Jan Paweł II wiedział, co robi, gdy przed każdą pielgrzymką prosił chorych, aby swoje dolegliwości ofiarowywali prosząc Pana Boga o owocność papieskiego pielgrzymowania.
Wzruszenie Boga
Czy Pan Bóg lubi nasze cierpienia, nasze wyrzeczenia? Na pewno nie! Ale "jest wzruszony", gdy ktoś chce się zjednoczyć z Jego Synem, który przyjął cierpienie dobrowolnie. Post oczyszcza i pomaga inaczej spojrzeć na świat, jałmużna uczy składania daru z szacunkiem dla obdarowanego, modlitwa pomaga spotkać się ze Stwórcą. A to wszystko daje w nasze ręce boską moc.
Tekst zaczerpnięty z modlitewnika wydawnictwa Arka.
Zapewne i Ciebie poruszy on bardzo.
NIEZNANE CIERPIENIA JEZUSA W CIEMNICY
Św. Faustyna:Nie wszystko jeszcze świat wie, co Jezus cierpiał. Towarzyszyłam Mu w Ogrójcu i w ciemnicy, w badaniach sądowych, byłam z Nim w każdym rodzaju Męki Jego, nie uszło uwagi mojej ani jeden ruch, ani jedno spojrzenie Jego, poznałam całą wszechmoc Miłości i Miłosierdzia Jego ku duszom". (Dz. 1054}
Kiedy w nocy w Wielki Czwartek pojmano Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, wtedy Apostołowie przestraszyli się i wszyscy pouciekali.
Dlatego źródła oficjalne, jak Ewangelie, nie wspominają nic o torturach Pana Jezusa wycierpianych w nocy.
Pachołki znając nienawiść kapłanów i faryzeuszów do Jezusa, prześcigali się w torturowaniu, aby się przypodobać swoim mocodawcom. Jezus zdany był na łaskę i niełaskę pachołków.
Służebnica Najświętszej Maryi Panny, siostra Nastałowa, miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i jej to uchylił Pan Jezus rąbka tej tajemnicy:
Ile w ciemnicy wycierpiałem jest tajemnicą, bo tam nie miałem świadka. Siepacze wśród ciemności rozpoczęli straszną igraszkę: rzucali Mną z całej siły, ciągnęli za ręce w przeciwne strony, wbijali w Moje Ciało ostre igły i szydła, deptali w różny sposób, ściskali sznurami, usiłowali wyłamywać Mi palce z rąk, zawiązali Mi oczy i bili kułakami, uderzali Moją głową o kamienny słup.
Szatańska wściekłość popychała ich do coraz to nowych okrucieństw.
W Moim Sercu jednak była dobroć i litość. Składałem te męczarnie w ofierze za wszystkich ludzi, za cały świat".
To nabożeństwo do ukrytych Mąk Pana Jezusa zyskało aprobatę Kościoła i było bardzo polecane przez Papieża Klemensa II (l730-40 r.)'.
Druga dusza mistyczna (kapucynka) Bł. Maria Magdalena, żyjąca w wieku XVIII (Włochy), także miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. Pragnęła poznać Męki, jakie Pan Jezus wycierpiał w nocy przed Swoją śmiercią. Jej to Pan Jezus objawił 15 ukrytych Mąk, jakie wycierpiał w ciemnicy.
Oto co Pan Jezus jej powiedział:
Żydzi uważali Mnie za największego złoczyńcę i znęcali się nade Mną w następujący sposób:
1. Powiązali liną nogi i ciągnęli Mnie po kamiennych schodach do lochu. Wrzucili Mnie do cuchnącej ciemnicy pełnej nieczystości.
2. Zdarli ze Mnie szaty i kłuli Mnie żelaznymi szpikulcami.
3. Związanego sznurami ciągnęli po ziemi, rzucając od ściany do ściany.
4. Zawiesili mnie na belce, na luźnym węźle, który się rozwiązał i spadłem na ziemie. Tą torturą rozbity płakałem krwawymi łzami.
5. Przywiązali Mnie do słupa i ranili Moje Ciało na różne sposoby. Rzucali we Mnie kamienie i przypalali rozżarzonymi węglami i pochodniami.
6. Przebijali Mnie szydłami, szpikulcami, włóczniami, rozrywali Mi skórę i ciało.
7. Przywiązanemu do słupa podsuwali pod bose nogi kawałki rozżarzonego żelaza.
8. Na głowę wgnietli Mi żelazną obręcz i oczy zawiązali Mi brudną szmatą.
9. Posadzili Mnie na siedzenie pokryte najeżonymi gwoździami, które wyryły na Moim Ciele głębokie dziury.
10. Na Moje Ciało wylali rozpalony ołów i żywice potem gnietli Mnie na stołku pełnym gwoździ, które coraz głębiej wbijały się w Moje Ciało.
11. Na Moje poniżenie i udrękę, na miejsce wyrwanej brody powtykali druty.
12. Rzucili Mnie na belkę i przywiązali Mnie do niej tak ciasno, że zupełnie nie mogłem oddychać.
13. Gdy tak leżałem na ziemi, deptali po Mnie, a jeden z nich stawiając nogę na Mojej piersi, przebił Mi cierniem język.
14. Do ust wlali Mi najohydniejsze wydzieliny i obsypali najohydniejszymi zniewagami.
15. Związawszy Mi na plecach ręce, rózgami wypędzili Mnie z więzienia.
Te Moje ukryte cierpienia ofiaruj Ojcu Niebieskiemu za grzechy ukryte, które bardzo ranią Serce Moje, szczególnie gdy dusze ukrywają je przy spowiedzi.
Córko moja, pragnę abyś te Moje 15 ukrytych Tortur dała wszystkim poznać, aby każdą z nich uczczono.
Każdy, kto codziennie jedną z tych nieznanych tortur z miłością ofiaruje i gorliwie odmówi następującą modlitwę, otrzyma nagrodę w dzień Sądu:
Modlitwa
Panie mój i Boże, pragnę stale czcić Twoje nieznane 15 tortur i Twoją Przenajdroższą Krew tam przelaną. Ile ziaren piasku na ziemi, ziaren zboża na polach, źdźbeł traw na łąkach, liści na drzewach, kwiatów w ogrodach, gwiazd w niebie. Aniołów w niebiosach i stworzeń na ziemi, tyle-kroć tysięcy razy bądź uwielbiony, pochwalony i uczczony mój Panie Jezu, miłości najgodniejszy. Niech tyle tysięcy razy Najświętsza Maryja Panna, chwalebne Chóry Aniołów i "wszyscy Święci czczą Ciebie, Twoje Serce Przenajświętsze, Twoją Krew Najdroższą, Twoją ofiarę za ludzkość i Twój Przenajświętszy Sakrament. Chwałę, cześć i uwielbienie niech oddadzą Ci wszyscy ludzie i teraz, i na wieki. Tyleż razy, o mój Jezu, pragnę Ci dziękować, składać cześć i uwielbienie, na wynagrodzenie Ci za wszystkie przez Ciebie doznane zniewagi i chcę do Ciebie należeć ciałem i duszą. Tyleż razy żałuję za me grzechy. Przepraszam Ciebie, o mój Jezu, Panie i Boże mój i proszę o przebaczenie i miłosierdzie nad nami. Twoje nieskończone zasługi ofiaruję Ojcu Przedwiecznemu na wynagrodzenie za moje grzechy i za kary zasłużone przeze mnie. Mocno postanawiam zmienić moje życie i proszę o Panie, aby ostatnia godzina mojego życia, moich najbliższych, oraz wszystkich grzeszników całego świata była pełna szczęśliwego pokoju. Proszę także o uwolnienie dusz czyśćcowych, tych mi najbliższych, jak i wszystkich w Czyśćcu cierpiących. To miłosne uwielbienie i wynagrodzenie ponawiać pragnę każdej godziny dnia i nocy, aż do ostatniej chwili mojego życia. Proszę Cię mój Najukochańszy Jezu, byś to moje szczere pragnienie w Niebie zatwierdził i nie pozwól, aby ani ludzie, ani szatan w tym mi nie przeszkodził.
Przez liturgiczny okres Wielkiego Postu kościół zapraszał nas – jako co roku – do przygotowania naszych serc na święto Wielkiej Nocy. Liturgia Środy Popielcowej przypomniała nam o przemijalności naszego życia. Poszczególne niedziele tego czasu mówiły nam o walce duchowej (kuszenie Jezusa na pustyni i nasze kuszenia) oraz animowały nas do pogłębienia wiary i nawrócenia. Liturgia Wielkiego Tygodnia przypomina nam ostatnie dni życia Jezusa i jego śmierć dla odkupienia człowieka. Zanim zastanowimy się nad kwestią odkupienia, skupmy się na chwilę nad naszą sytuacją ludzką – nad naturą człowieka. Kościół za Jezusem wzywa na nawrócenia.
Odważmy się zapytać: czy człowiek musi się nawracać i zmieniać? Dlaczego? I w jakim kierunku ma przebiegać ta przemiana? Są to pytania, które każdy musi sobie w życiu kiedyś postawić.
Ku harmonii miłowania
Filozof Fryderyk Nietzsche (1844-1900) miał kiedyś wyznać: "Taki jestem, takim chcę być, a was niech diabli wezmą." Gdyby każdy człowiek wyznawał taką dewizę - świat byłyby nie do zniesienia. Skłonność do egoizmu, do kochania siebie bardziej niż innych należy do naszej niedoskonałej natury. Powód takiego stanu rzeczy Biblia traktuje jako skutek nieposłuszeństwa człowieka wobec Boga na początku dziejów. Za namową szatana pierwsi ludzie sięgnęli po zakazany owoc z drzewa poznania dobrego i zła. Kościół nazywa to nieposłuszeństwo grzechem pierworodnym.
Przemiana tej skłonności do egoizmu ku harmonii miłowanie siebie, bliźniego jak siebie samego, i ku miłości pana Boga z całego serca jest naszym życiowym zadaniem.
Poeta Tadeusz Różewicz napiętnował dosadnie egoizm wierszem - pisanym jeszcze w realiach sprzed roku 1989 - pt. "List do ludożerców":
Kochani ludożercy
nie patrzcie wilkiem
na człowieka, który pyta o wolne miejsce
w przedziale kolejowym
zrozumcie
inni ludzie też mają
dwie nogi i siedzenie
kochani ludożercy
poczekajcie chwilę
nie depczcie słabszych
nie zgrzytajcie zębami
zrozumcie
ludzi jest dużo będzie jeszcze
więcej więc posuńcie się trochę
ustąpcie
kochani ludożercy
nie wykupujcie wszystkich
świec sznurowadeł i makaronu
nie mówcie odwróceni tyłem:
ja mnie mój moje
mój żołądek mój włos
mój odcisk moje spodnie
moja żona moje dzieci
moje zdanie
Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się Dobrze
bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę
Pełna prawda o człowieku
Oczywiście "egoizm" to nie jest pełna prawda o człowieku. Jest też w nas szlachetność i dobro. W każdym z nas istnieją te dwa przeciwstawne dążenia.
Z jednej strony odczuwamy pragnienie bycia szczęśliwym, posiadania pogody ducha, pokoju wewnętrznego, wolę życia w zgodzie i przyjaźni z innymi czy bycia akceptowanym i lubianym.
Z drugiej strony jednak widzimy i uznajemy wspomniany już egoizm: naszą niedoskonałość, nieustępliwość, pychę, ranienie innych słowem i czynem, usprawiedliwianie siebie i szukanie winy u innych, brak wdzięczności i wszystko to, co tradycja Kościoła nazywa grzechami głównymi.
Apostoł Paweł doświadczał też tego wewnętrznego rozdarcia i pisał o nim tymi słowami:
Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. (Rz 7, 8-25)
Dwoje ludzi w jednym człowieku
Te przeciwstawne dążenia w sobie według Apostoła Pawła pochodzą jakby od dwojga różnych możliwości i sił współistniejących w człowieku. Pragnienie i dążenie do dobra nazywa on człowiekiem duchowym, człowiekiem nowym lub też człowiekiem wewnętrznym; natomiast siłę pchającą go do zła nazywa człowiekiem starym lub też człowiekiem zewnętrznym. Paweł ubolewa nad taką naszą ludzką kondycją: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?, ale wskazuje też na tego, który mu pomaga zwyciężać w tej wewnętrznej walce:
Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!
W innym liście pisze Paweł: Trzeba porzucić starego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga (Ef 4, 22. 24).
Jezus otwiera drogę wyzwolenia człowieka ze wspomnianego powyżej wewnętrznego rozdarcia. Chrystus bierze na siebie grzechy ludzkości jako niewinny i sprawiedliwy, i umiera na krzyżu, aby dokonać pojednanie ludzkości z Bogiem Ojcem. Jak zapowiadał uczniom Powstaje trzeciego dnia z Martwych, zwycięża śmierć i zło.
Na czym polega Odkupienie?
Jan Chrzciciel mówił o Jezusie na początku jego działalności publicznej: oto Baranek Boży , który gładzi grzechy świata. To wyznanie powtarza kapłan w czasie każdej mszy trzymając w ręce hostię- chleb, który mocą powtarzania słów Jezusa z Wieczernika staje się – jak wierzymy – jego Ciałem. Jak zapewnia Jezus pokarmem na życie wieczne.
Na pewno każdy z nas chciałby zrozumieć na czym polega nasze odkupienie. Owo przezwyciężenie i uwolnienie od Złego oraz od wszelkich przejawów zła.
Pojawia się tu wiele pytań:
Dlaczego Jezus w musiał umrzeć na krzyżu za grzechy świata dla Odkupienie ludzi? Dlaczego Pan Bóg tak chciał w swym planie zbawienia?
Skoro jesteśmy odkupieni (zbawieni), to dlaczego popełniamy dalej złe czyny? Dlaczego istnieje Zły (szatan - wróg Boga i człowieka) i różne formy zła jak katastrofy naturalne, choroby i cierpienie wielu niewinnych na świecie, bezwzględne wykorzystywanie jednych ludzi przez drugich (handel narkotykami, bronią, ludźmi)?
Jak mógł Jezus umrzeć za wszystkie grzechy świata, także moje, skoro jego śmierć miała miejsce prawie 2000 lat temu? Czy Jezus umarł także za niewierzących i wyznawców innych religii? Wielu z nich, co już pomarli, nie poznało Go, i dziś wielu Go nie zna. Czy i oni dostąpią zbawienia i życia wiecznego? Dlaczego Pan Bóg dopuścił istnienia tylu różnych religii (przekonanych o swej supremacji nad innymi i wyłącznej prawdziwości), co w konsekwencji przyniosło w historii wojny religijne?
Tajemnica pana Boga i tajemnica człowieka
Tyle i może jeszcze więcej pytań. Odpowiedź na każde z nich wymagałaby napisanie oddzielnych artykułów czy traktatów. Jedno jest pewne: mianowicie to, że nie ma żadnej nauki ani filozofii, która dałaby ludziom wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie te pytania. Gdyby je streścić, to moglibyśmy powiedzieć, że stoimy przed dwoma zagadnieniami: wobec tajemnicy Pana Boga i tajemnicy człowieka.
Interesuje nas: czy istnieje pan Bóg? Jeśli tak, to jaki On jest, oraz czego - jeśli w ogóle – oczekuje od człowieka? Jeśli stworzył człowieka, to jaki ma plan dla niego?
Po drugie interesuje nas człowiek sam w sobie – nasze istnienie tzn.: skąd pochodzimy? dokąd zmierzamy? jaki jest sens naszego życia? jak mamy właściwie żyć, by się w pełni zrealizować? jak być dobrym człowiekiem?
Pan Bóg poprzez Objawienie czyli poprzez swoją suwerenną i uprzednią wobec woli człowieka inicjatywę - której szczytem jest przesłanie, jakie skierował do nas ludzi poprzez swojego Syna w Słowie i Dziele Odkupienia - daje nam odpowiedź na obie tajemnice.
Podstawowe przekonania
Objawienie pana Boga dociera do nas ludzi XXI wieku przez Pismo Święte oraz tradycję wyrażaną w każdej epoce przez Naukę Kościoła. Otrzymujemy w nich wizję rozumienia człowieka (biblijną antropologię) i obraz pana Boga (teologię).
Podstawą tych wizji jest przekonanie, że Bóg – nasz Stwórca: jest miłosierny; że żyje wiecznie; że stworzył człowieka i go kocha. Bóg powołując nas ludzi do życia chce, byśmy się do niego upodobnili w doskonałości i miłości, i byśmy mieli życie wieczne:
Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,48) oraz Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J 3,16)
Przyjąć prawdę w wolności
Człowiek swym rozumem oświeconym wiarą może tę prawdę poznać i w swej wolności przyjąć. Kościół zbudowany przez Jezusa na Apostołach uobecnia dzieło Odkupienia, czerpie z jego duchowych zasobów "wysłużonych" przez Chrystusa na krzyżu; gdy głosi Słowo Boże (z jego głoszenia rodzi się wiara) oraz sprawuje sakramenty - źródła łaski czyli konkretne sposoby duchowej pomocy dla człowieka od pana Boga. Bo któż nie odczuwa pokoju i lekkości ducha po uzyskaniu rozgrzeszenia w sakramencie pojednania?
Osobiście nie znam innej lepszej możliwości przemiany i udoskonalenia siebie samego.
Nie znam też innej poza chrześcijaństwem drogi, aby po śmierci poprzez obiecane nam przez Chrystusa Z-Martwych-Wstanie – w co mocno wierzę – osiągnąć życie wieczne.
40 Dni dla Życia” – modlitwa i post w intencji zaprzestania aborcji
Wraz z początkiem Wielkiego Postu rozpoczęła się akcja „40 dni dla Życia”. Inicjatywa polega na nieustannej modlitwie przez 40 dni i nocy w intencji ocalenia życia nienarodzonych dzieci.
Intencją modlitwy jest nawrócenie ich rodziców i pracowników ośrodków medycznych, w których dokonuje się aborcji.
Modlitwa o nawrócenie przeciwników życia
Panie Jezu, który na Krzyżu modliłeś się z miłością za swoich prześladowców, otwórz moje serce, abym potrafił/a modlić się za nieprzyjaciół życia, za tych którzy chcą zabijać bezbronne dzieci w łonach matek, krzywdzić kobiety i zadawać im wielki ból.
Panie, proszę Cię o nawrócenie przeciwników życia!
Proszę Cię także, Panie Jezu, aby ich złe zamiary nie mogły zostać zrealizowane, a każde poczęte dziecko mogło się szczęśliwie urodzić.
Rekolekcji można chyba słuchać przez cały rok. Więc podaję kolejne, które dla mnie są kolejnym duchowym przeżyciem, jeśli już było, to przepraszam za powtórki:
http://www.kazania.net/20...kwietnia-2011r/
o. Adam Szustak OP 10-13 kwietnia 2011r.
Co: Rekolekcje wielkopostne
Gdzie:kościół akademicki pw. św. Anny w Warszawie
Kto: oo. Adam Szustak OP
Kiedy: 10 -13 kwietnia 2011r.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
"Metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym i naturą człowieka..."
"Pan naprawdę Zmartwychwstał! Alleluja!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,5-6) "To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia" (1 P 2,20b) "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33)
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
To może być także Twoje zmartwychwstanie - zmartwychwstanie Twojego małżeństwa!
Jan Paweł II:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte". Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie — jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić — dla siebie i dla innych.
Dla tych, którzy kochają - propozycja wzoru odpowiedzi na pozew rozwodowy
W odpowiedzi na pozew wnoszę o oddalenie powództwa w całości i nie rozwiązywanie małżeństwa stron przez rozwód.
UZASADNIENIE
Pomimo trudności jakie nasz związek przechodził i przechodzi uważam, że nadal można go uratować. Małżeństwa nie zawiera się na chwilę i nie zrywa w momencie, gdy dzieje się coś niedobrego. Pragnę nadmienić, iż w przyszłości nie zamierzam się już z nikim innym wiązać. Podjąłem (podjęłam) bowiem decyzję, że będę z żoną (mężem) na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby nasze małżeństwo przetrwało. Scalenie związku jest możliwe nawet wtedy, gdy tych dobrych uczuć w nas nie ma. Lecz we mnie takie uczucia nadal są i bardzo kocham swoją żonę (męża), pomimo, iż w chwili obecnej nie łączy nas więź fizyczna. Jednak wyrażam pragnienie ratowania Naszego małżeństwa i gotowy (gotowa) jestem podjąć trud jaki się z tym wiąże. Uważam, że przy odrobinie dobrej woli możemy odbudować dobrą relację miłości.
Dobro mojej żony (męża) jest dla mnie po Bogu najważniejsze. Przed Bogiem to bowiem ślubowałem (ślubowałam).
Moim zdaniem każdy związek ma swoje trudności, a nieporozumienia jakie wydarzyły się między nami nie są powodem, aby przekreślić nasze małżeństwo i rozbijać naszą rodzinę. Myślę, że każdy rozwód negatywnie wpływa nie tylko na współmałżonków, ale także na ich rodziny, dzieci i krzywdzi niepotrzebnie wiele bliskich sobie osób. Oddziaływuje również negatywnie na inne małżeństwa.
Z moją (moim) żoną (mężem) znaliśmy się długo przed zawarciem naszego małżeństwa i uważam, że był to wystarczający czas na wzajemne poznanie się. Po razem przeżytych "X" latach (jako para, narzeczeni i małżonkowie) żona (mąż) jest dla mnie zbyt ważną osobą, aby przekreślić większość wspólnie spędzonych lat. Według mnie w naszym związku nie wygasły więzi emocjonalne i duchowe. Podkreślam, iż nadal kocham żonę (męża) i pomimo, że oddaliliśmy się od siebie, chcę uratować nasze małżeństwo. Osobiście wyrażam wolę i chęć naprawy naszych małżeńskich relacji, gdyż mam przekonanie, że każdy związek małżeński dotknięty poważnym kryzysem jest do uratowania.
Orzeczenie rozwodu spowodowałoby, że ucierpiałoby dobro wspólnych małoletnich dzieci stron oraz byłoby sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Dzieci potrzebują stabilnego emocjonalnego kontaktu z obojgiem rodziców oraz podejmowania przez obie strony wszelkich starań, by zaspokoić potrzeby rodziny. Rozwód grozi osłabieniem lub zerwaniem więzi emocjonalnej dzieci z rodzicem zamieszkującym poza rodziną. Rozwód stron wpłynie także niekorzystnie na ich rozwój intelektualny, społeczny, psychiczny i duchowy, obniży ich status materialny i będzie usankcjonowaniem niepoważnego traktowania instytucji rodziny.
Jestem katolikiem (katoliczką), osobą wierzącą. Moje przekonania religijne nie pozwalają mi wyrazić zgody na rozwód, gdyż jak mówi w punkcie 2384 Katechizm Kościoła Katolickiego: "Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne", natomiast Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego w punkcie 347 nazywa rozwód jednym z najcięższych grzechów, który godzi w sakrament małżeństwa.
Wysoki Sądzie, proszę o danie nam szansy na uratowanie naszego małżeństwa. Uważam, ze każda rodzina, w tym i nasza, na to zasługuje. Nie zmienię zdania w tej ważnej sprawie, bo wtedy będę niewiarygodny w każdej innej. Brak wyrażenia mojej zgody na rozwód nie wskazuje na to, iż kierują mną złe emocje tj. złość czy złośliwość. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie zmuszę żony (męża) do miłości. Rozumiem, że moja odmowa komplikuje sytuację, ale tak czuję, takie są moje przekonania religijne i to dyktuje mi serce.
Bardzo kocham moją (mojego) żonę (męża) i w związku z powyższym wnoszę jak na wstępie.
List Episkopatu Polski na święto św. Rodziny
Warto jeszcze raz podkreślić, że u podstaw każdej rodziny stoi małżeństwo. Chrześcijańskie patrzenie na małżeństwo w pełni uwzględnia wyjątkową naturę tej wspólnoty osób. Małżeństwo to związek mężczyzny i niewiasty, zawierany na całe ich życie, i z tej racji pełniący także określone zadania społeczne. Chrystus podkreślił, że mężczyzna opuszcza nawet ojca i matkę, aby złączyć się ze swoją żoną i być z nią przez całe życie jako jedno ciało (por. Mt 19,6). To samo dotyczy niewiasty. Naszym zadaniem jest nieustanne przypominanie, iż tylko tak rozumianą wspólnotę mężczyzny i niewiasty wolno nazywać małżeństwem. Żaden inny związek osób nie może być nawet przyrównywany do małżeństwa. Chrześcijanie decyzję o zawarciu małżeństwa wypowiadają wobec Boga i wobec Kościoła. Tak zawierany związek Chrystus czyni sakramentem, czyli tajemnicą uświęcenia małżonków, znakiem swojej obecności we wszystkich ich sprawach, a jednocześnie źródłem specjalnej łaski dla nich. Głębia duchowości chrześcijańskich małżonków powstaje właśnie we współpracy z łaską sakramentu małżeństwa. więcej >>
Wszechświat na miarę człowieka
Wszechświat jest ogromny. Żeby sobie uzmysłowić rozmiary wszechświata, załóżmy, że odległość Ziemia - Słońce to jeden milimetr. Wtedy najbliższa gwiazda znajduje się mniej więcej w odległości 300 metrów od Słońca. Do Słońca mamy jeden milimetr, a do najbliższej gwiazdy około 300 metrów. Słońce razem z całym otoczeniem gwiezdnym tworzy ogromny system zwany Droga Mleczną (galaktykę w kształcie ogromnego dysku). W naszej umownej skali ten ogromny dysk ma średnicę około 6 tysięcy kilometrów, czyli mniej więcej tak, jak stąd do Stanów Zjednoczonych. Światło zużywa na przebycie od jednego końca tego dysku do drugiego - około 100 tysięcy lat. W tym dysku mieści się około 100 miliardów gwiazd. To jest ogromny dysk! Jeszcze mniej więcej sto lat temu uważano, że to jest cały wszechświat. Okazało się, że tak wcale nie jest. Wszechświat jest znacznie, znacznie większy! Jeżeli te 6 tysięcy kilometrów znowu przeskalujemy, tym razem do jednego centymetra, to cały wszechświat, który potrafimy zaobserwować (w tej skali) jest kulą o średnicy 3 kilometrów. I w tym właśnie obszarze, jest około 100 miliardów galaktyk (czyli takich dużych systemów gwiezdnych, oczywiście różnych kształtów, różnych wielkości). To właśnie jest cały wszechświat, który potrafimy badać metodami fizycznymi, wykorzystując techniki astronomiczne. (Wszechświat na miarę człowieka >>>)
Musicie zawsze powstawać!
Możecie rozerwać swoje fotografie i zniszczyć prezenty. Możecie podeptać swoje szczęśliwe wspomnienia i próbować dzielić to, co było dla dwojga. Możecie przeklinać Kościół i Boga.
Ale Jego potęga nie może nic uczynić przeciw waszej wolności. Bo jeżeli dobrowolnie prosiliście Go, by zobowiązał się z wami... On nie może was "rozwieść".
To zbyt trudne? A kto powiedział, że łatwo być
człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym. Miłość się staje Jest miłością w marszu, chlebem codziennym.
Nie jest umeblowana mieszkaniem, ale domem do zbudowania i utrzymania, a często do remontu. Nie jest triumfalnym "TAK", ale jest mnóstwem "tak", które wypełniają życie, pośród mnóstwa "nie".
Człowiek jest słaby, ma prawo zbłądzić! Ale musi zawsze powstawać i zawsze iść. I nie wolno mu odebrać życia, które ofiarował drugiemu; ono stało się nim.
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne - wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy - Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo - to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. - Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że ciebie nie opuszczę aż do śmierci" - to tekst przysięgi małżeńskiej wypowiadany bez żadnych warunków uzupełniających. Początek drogi. Niezapisana karta z podpisem: „aż do śmierci". A co, gdy pojawią się trudności, kryzys, zdrada?...
„Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, zadali Mu pyta-nie: «Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?» On im odpowiedział: «czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich mężczyzną i kobietą? Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i będą oboje jednym ciałem. A tak nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela»"(Mt 19, 3-5). Dwanaście lat temu nasilający się kryzys, którego skutkiem byt nowy związek mojego męża, separacja i rozwód, doprowadził do rozpadu moje małżeństwo. Porozumienie zostało zerwane. Zepchnięta na dalszy plan, wyeliminowana z życia, nigdy w swoim sercu nie przestałam być żoną mojego męża. Sytuacje, wobec których stawałam, zda-wały się przerastać moją wytrzymałość, odbierały nadzieję, niszczyły wszystko we mnie i wokół mnie. Widziałam, że w tych trudnych chwilach Bóg stawał przy mnie i mówił: „wystarczy ci mojej łaski", „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Był Tym, który uczył mnie, jak nieść krzyż zerwanej jedności, rozbitej rodziny, zdrady, zaparcia, odrzucenia, szyderstwa, cynizmu, własnej słabości, popełnionych grzechów i błędów. Podnosił, nawracał, przebaczał, uczyt przebaczać. Kochał. Akceptował. Prowadził. Nadawał swój sens wydarzeniom, które po ludzku zdawały się nie mieć sensu. Byt wierny przymierzu, które zawarł z nami przed laty przez sakrament małżeństwa. Teraz wiem, że małżeństwo chrześcijańskie jest czym innym niż małżeństwo naturalne. Jest wielką łaską, jest historią świętą, w którą angażuje się Pan Bóg. Jest wydarzeniem, które sprawia, „że mąż i żona połączeni przez sakrament to nie przypadkowe osoby, które się dobrały lub nie, lecz te, którym Bóg powiedział «tak», by się stały jednym ciałem, w drodze do zbawienia".
Ja tę nadzwyczajność małżeństwa sakramentalnego zaczęłam widzieć niestety późno, bo w momencie, gdy wszystko zaczęto się rozpadać. W naszym małżeństwie byliśmy najpierw my: mój mąż, dzieci, ja i wszystko inne. Potem Pan Bóg, taki na zasadzie pomóż, daj, zrób. Nie Ten, ku któremu zmierza wszystko. Nie Bóg, lecz bożek, który zapewnia pomyślność planom, spełnia oczekiwania, daje zdrowie, zabiera trudności... Bankructwo moich wyobrażeń o małżeństwie i rodzinie stało się dla mnie źródłem łaski, poprzez którą Bóg otwierał mi oczy. Pokazywał tę miłość, z którą On przyszedł na świat. Stawał przy mnie wyszydzony, opluty, odepchnięty, fałszywie osądzony, opuszczony, na drodze, której jedyną perspektywą była haniebna śmierć, I mówił: to jest droga łaski, przez którą przychodzi zbawienie i nowe życie, czy chcesz tak kochać? Swoją łaską Pan Bóg nigdy nie pozwolił mi zrezygnować z modlitwy za mojego męża i o jedność mojej rodziny, budowania w sobie postawy przebaczenia, pojednania i porozumienia, nigdy nie dał wyrazić zgody na rozwód i rozmyślne występowanie przeciwko mężowi. Zalegalizowanie nowego związku mojego męża postrzegam jako zalegalizowanie cudzołóstwa („A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę (...) a bierze inną popełnia cudzołóstwo, I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt,19.9)). I jako zaproszenie do gorliwszej modlitwy i głębszego zawierzenia. Nasza historia jest ciągle otwarta, ale wiem, że Pan Bóg nie powiedział w niej ostatniego Słowa. Jakie ono będzie i kiedy je wypowie, nie wiem, ale wierzę, że zostanie wypowiedziane dla mnie, mojego męża, naszych dzieci i wszystkich, których nasza historia dotknęła. Będzie ono Dobrą Nowiną dla każdego nas. Bo małżeństwo sakramentalne jest historią świętą, przymierzem, któremu Pan Bóg pozostaje wierny do końca.
"Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9,23) "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5,36)
Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: "Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie" (J 6, 53). Ile tego życia będziemy mieli w sobie tu na ziemi, tyle i tylko tyle zabierzemy w świat wieczności. I na bardzo długo możemy znaleźć się w czyśćcu, aby dojść do pełni życia, do miary nieba.
Pamiętajmy jednak, że w Kościele nic nie jest magią. Jezus podczas swojego ziemskiego nauczania mówił:
- do kobiety kananejskiej:
«O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» (Mt 15,28)
- do kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne:
«Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!» (Łk 7,37.50)
- do oczyszczonego z trądu Samarytanina:
«Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Łk 17,19)
- do kobiety cierpiącej na krwotok:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła» (Mt 9,22)
- do niewidomego Bartymeusza:
«Idź, twoja wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52)
Modlitwa o odrodzenie małżeństwa
Panie, przedstawiam Ci nasze małżeństwo – mojego męża (moją żonę) i mnie. Dziękuję, że nas połączyłeś, że podarowałeś nas sobie nawzajem i umocniłeś nasz związek swoim sakramentem. Panie, w tej chwili nasze małżeństwo nie jest takie, jakim Ty chciałbyś je widzieć. Potrzebuje uzdrowienia. Jednak dla Ciebie, który kochasz nas oboje, nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego proszę Cię:
- o dar szczerej rozmowy,
- o „przemycie oczu”, abyśmy spojrzeli na siebie oczami Twojej miłości, która „nie pamięta złego” i „we wszystkim pokłada nadzieję”,
- o odkrycie – pośród mnóstwa różnic – tego dobra, które nas łączy, wokół którego można coś zbudować (zgodnie z radą Apostoła: zło dobrem zwyciężaj),
- o wyjaśnienie i wybaczenie dawnych urazów, o uzdrowienie ran i wszystkiego, co chore, o uwolnienie od nałogów i złych nawyków.
Niech w naszym małżeństwie wypełni się wola Twoja.
Niech nasza relacja odrodzi się i ożywi, przynosząc owoce nam samym oraz wszystkim wokół. Ufam Tobie, Jezu, i już teraz dziękuję Ci za wszystko, co dla nas uczynisz. Uwielbiam Cię w sercu i błogosławię w całym moim życiu. Amen..
Święty Józefie, sprawiedliwy mężu i ojcze, który z takim oddaniem opiekowałeś się Jezusem i Maryją – wstaw się za nami. Zaopiekuj się naszym małżeństwem. Powierzam Ci również inne małżeństwa, szczególnie te, które przeżywają jakieś trudności. Proszę – módl się za nami wszystkimi! Amen!
Modlitwa o siedem Darów Ducha Świętego
Duchu Święty, Ty nas uświęcasz, wspomagając w pracy nad sobą. Ty nas pocieszasz wspierając, gdy jesteśmy słabi i bezradni. Proszę Cię o Twoje dary:
1. Proszę o dar mądrości, bym poznał i umiłował Prawdę wiekuistą, ktorą jesteś Ty, moj Boże.
2. Proszę o dar rozumu, abym na ile mój umysł może pojąć, zrozumiał prawdy wiary.
3. Proszę o dar umiejętności, abym patrząc na świat, dostrzegał w nim dzieło Twojej dobroci i mądrości i abym nie łudził się, że rzeczy stworzone mogą zaspokoić wszystkie moje pragnienia.
4. Proszę o dar rady na chwile trudne, gdy nie będę wiedział jak postąpić.
5. Proszę o dar męstwa na czas szczególnych trudności i pokus.
6. Proszę o dar pobożności, abym chętnie obcował z Tobą w modlitwie, abym patrzył na ludzi jako na braci, a na Kościół jako miejsce Twojego działania.
7. Na koniec proszę o dar bojaźni Bożej, bym lękał się grzechu, który obraża Ciebie, Boga po trzykroć Świętego. Amen.
Akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen.